Zrzuciła budzik,
stojący na szafce nocnej. Jak zwykle dzwonił za wcześnie, wyrywając ją z
błogiego snu. Przykryła głowę poduszką i przekręciła się na drugi bok.
Pracowała do późna nad umową, której samotnym przygotowaniem obarczył ją jej
ukochany szef. Niech go piekło pochłonie razem z tymi jego Japończykami i
nową koncepcją firmy! Dźwięk telefonu przypomniał jej o dzisiejszym, ważnym
spotkaniu. W sumie mogłaby zrobić mu na złość i nie zjawić się w pracy, ale
wiedziała, że wtedy nawet Robert by jej nie pomógł i wyleciałaby z hukiem. Nie,
stanowczo nie mogła sobie na to pozwolić. Za bardzo ceniła swoje wygodne i
luksusowe życie, by osobiste nieporozumienia sprawiły, że w jednej chwili je
straciła. Spróbowała wstać i kiedy w końcu jej się to udało, poczuła, jak
żołądek podjeżdża jej do gardła. Pobiegła do łazienki i przez dobre kilka minut
zwracała wczorajszą kolację. Widzisz, Jonas, przez ciebie nabawiłam się
nerwicy żołądka! Przemyła twarz wodą i usiadła na wannie, żeby nie upaść.Za
dużo ostatnio pracowała i czuła się strasznie zmęczona. Miała ochotę tylko
leżeć i spać. A w dodatku chyba brała ją jakaś grypa, bo czuła się strasznie
osłabiona. Żadna nowość, skoro nie dawno zaczął się październik.
Kolejna
taksówka uciekła jej przed nosem. Nienawidziła Nowego Yorku w godzinach
szczytu. Zawsze miała problem z dostaniem się do pracy ze swojego mieszkania.
Co gorsza, musiała wyrzucić kubek pełny aromatycznego latte, bo mdliło ją od
samego zapachu. Wczorajsze sushi musiało być nieświeże. Poczuła wibracje w
torebce i szybko rzuciła się, by wyjąć dzwoniący telefon.
- Cześć, Al.
– przywołała ruchem ręki taksówkę, nadjeżdżającą z naprzeciwka i wsiadła do
niej, kiwając głową w kierunku kierowcy na dzień dobry. – Nie, nie jestem
zajęta dzisiaj wieczorem. –Oczywiście jej kochany wiceprezes zapewne zarzuci ją
robotą, ale i tak miała to gdzieś. Uwielbiała robić mu na złość i patrzeć, jak
robi się czerwony. Nic bardziej nie poprawiało jej humoru. – Tak, oczywiście
możemy iść opić twój piękny pierścionek zaręczynowy. – Cieszyła się szczęściem
przyjaciółki, ale nie rozumiała tej całej fety związanej ze ślubem.
Przymierzanie sukni ślubnych, wysyłanie zaproszeń czy przygotowywanie karty
dań. I po co to wszystko? No właśnie, po nic. Kiedyś przyrzekła sobie, że nigdy
nie wyjdzie za mąż i nie założy rodziny. Została stworzona do bycia singielką.
– Mam straszną ochotę się nawalić. Och, nie obchodzi mnie, co powie na to twój
uroczy szwagier, bo jego zdanie już dawno przestało mnie interesować… Tak wiem,
że to mój szef… Po prostu go nie lubię, uważa się za nie wiadomo kogo! –
Wyjrzała przez okno na hotel Waldorf Astoria. Tutaj powinny urządzić wieczór
panieński Alice. To doskonałe miejsce. Urżną się w trupa w luksusowym
apartamencie, a rano szarmancki kelner poda im aspirynę na ból głowy. Później
zadzwoni do Courtney i opowie jej swój plan. W końcu obie będą druhnami na
ślubie najlepszej przyjaciółki. – Jestem trochę osłabiona… Tak ubieram się
ciepło… Słuchaj, Al, muszę już kończyć, bo dojeżdżam do pracy. Do wieczora! –
Zdążyła się rozłączyć, a jej telefon rozbrzmiał na nowo. Zobaczyła na
wyświetlaczu nazwisko swojego szefa, więc zignorowała połączenie. I tak mdliło
ją wystarczająco mocno.
*
Siedział od jakiegoś czasu w swoim gabinecie, czytając
poranną gazetę. Aktualności, sport, pogoda i wiele innych. Niestety nie
mógł się zbytnio skupić na wykonywanej czynności, ponieważ co chwila tracił
wątek spoglądając na wielki zegar wiszący na ścianie dokładnie na przeciwko
niego. Spóźniała się już ponad pół godziny, a za piętnaście minut mieli
wyruszyć na spotkanie z bardzo ważnym inwestorem. W sumie zdążył się
przyzwyczaić już do jej notorycznych spóźnień, jednak dziś miarka się
przebrała. To spotkanie było planowane już od dłuższego czasu i doskonale
wiedziała, że musi się na nim pojawić, a i tak robiła z tego komedię. Mowa
tu oczywiście o jego asystentce, Demetrii. Po raz kolejny zastanawiał się
dlaczego do tej pory jej nie zwolnił ani chociaż nie ukarał naganą za
lekceważące podejście do pracy. Jednak nadal był pewien argument, który
przemawiał na jej korzyść. Mimo że często się spóźniała i nie panowały między
nimi zbytnio dobre relacje, to znała się na swojej pracy i nawet on musiał to
przyznać. Zastanawiał się tylko dlaczego ona go tak nie lubiła. W końcu
przyjaźniła się z większością współpracowników, jego wuja, Roba
darzyła niezwykłą sympatią, natomiast jego traktowała jak powietrze. W
pewnym momencie zrobiła się z tego transakcja wiązana. Ona nie zwracała na
niego uwagi, a on coraz bardziej ją prześladował. Tak można było określić ich
relacje. Spojrzał po raz kolejny wciągu tych kilku minut na zegar. Była
godzina dwadzieścia pięć po dziewiątej, co oznaczało, że powinien się już
zbierać. Kiedy tylko zjawi się w pracy dostanie porządną burę z brak
tej umowy. I nie pomoże jej nawet przychylność wuja, pomyślał, po czym
wstał z fotela. Z nią czy bez niej musiał tam jechać. Podszedł jeszcze na
chwilę do lustra, by poprawić krawat i fryzurę. Na tak ważnym dla przyszłości
firmy spotkaniu jego wygląd musiał być nienaganny. Ostatnim przystankiem przed
wyjściem z biura była ogromna szafa, z której wyciągnął jasnoszary płaszcz. W
momencie kiedy miał go zakładać usłyszał stukot szpilek, który rozbrzmiewał na
korytarzu. Z każdą sekundą dźwięk ten był coraz wyraźniejszy i bardziej głośny
dlatego domyślał się, że ktoś zmierzał właśnie do jego biura. Lepiej
późno niż wcale przemknęło mu gdzieś w podświadomości. W końcu kto
inny mógł spieszyć się do jego gabinetu o tej godzinie.
*
Wbiegła do jego gabinetu, jak burza. Chyba trochę przesadziła z byciem
złośliwą. Poprosiła kierowcę taksówki, by zatrzymał się 5 przecznic od
biurowca, w którym pracowała. Po drodze weszła do Starbucksa, po jeszcze jedną
kawę, od której znowu ją zemdliło i którą po raz kolejny tego ranka musiała
wylać. Wstąpiła jeszcze do kiosku po najnowsze wydanie „Vogue’a” i zanim doszła
do firmy była o prawie pół godziny bardziej spóźniona niż zwykle. A to wszystko
po to, by uprzykrzyć życie temu idiocie.
Czekał na nią, tupiąc nogą, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wyobraziła
sobie, choć stwierdziła, że to głupie, jak za kilkanaście lat Joe patrzy tak na
swoją nastoletnią córkę, wracającą nad ranem do domu. Jeśli oczywiście będzie w
stanie kogoś zapłodnić.
- Spóźniłaś się. – Zauważyła, jak drgnęła mu żyła na czole, kiedy się do
niej odezwał. Znała go trochę i wiedziała, że nie wróżyło to niczego dobrego.
Musiała, jak najszybciej zacząć się bronić.– Znowu.
- Nie każdy z nas ma takie szczęście, by wozić swój tyłek limuzyną, z
szoferem na każde zawołanie… - Powiedziała to tak spokojnie, jak tylko się da.
W jednej chwili zrobił się czerwony na twarzy.
- Nie pogrywaj ze mną w ten sposób, bo…- podszedł bardzo blisko niej. Gdyby
przysunął się jeszcze trochę, dotknąłby jej nosa swoim nosem. Był tak blisko,
że mógł policzyć piegi na jej nosie, których wcześniej nie zauważył.
- Bo co? Wyrzucisz mnie z pracy? –Spojrzała mu prosto w oczy. Zazwyczaj
ludzie schodzili mu z drogi, gdy miał zły dzień. Ona wtedy prowokowała go
jeszcze bardziej. Nie bała się go. Raczej irytował ją i strasznie drażnił. –
Ciekawe czy znajdziesz kogoś tak głupiego,jak ja, by siedzieć tu po godzinach,
planując cały twój dzień, pieprzone negocjacje i nie mieć za to płacone ekstra.
- Kiedy ja będę właścicielem…
- Kiedy ty będziesz właścicielem to ja będę pierwszą osobą, która złoży
wymówienie! – Zawsze ją tym straszył, ale miała to gdzieś. Ze swoim
doświadczeniem dostanie pracę, gdzie będzie chciała.– Chciał jej odpowiedzieć,
ale wyprzedziła go. – Słuchaj Jonas, nie mam ochoty się dzisiaj z tobą kłócić,
bo czuję się, jakbym dostała młotem pneumatycznym w głowę, więc oszczędzaj tlen
i daruj sobie dalszą rozmowę. – Odsunęła się od niego, poprawiając włosy i
spoglądając na zegarek. – Chyba powinniśmy już jechać, bo twoi Japończycy nie
lubią czekać…
- Kiedyś mi za to zapłacisz…
- Tak, wiem, wiem… Będziesz mnie nawiedzał w snach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz