środa, 19 grudnia 2012

1. "Tak, wiem, wiem... Będziesz mnie nawiedzał w snach".



Zrzuciła budzik, stojący na szafce nocnej. Jak zwykle dzwonił za wcześnie, wyrywając ją z błogiego snu. Przykryła głowę poduszką i przekręciła się na drugi bok. Pracowała do późna nad umową, której samotnym przygotowaniem obarczył ją jej ukochany szef. Niech go piekło pochłonie razem z tymi jego Japończykami i nową koncepcją firmy! Dźwięk telefonu przypomniał jej o dzisiejszym, ważnym spotkaniu. W sumie mogłaby zrobić mu na złość i nie zjawić się w pracy, ale wiedziała, że wtedy nawet Robert by jej nie pomógł i wyleciałaby z hukiem. Nie, stanowczo nie mogła sobie na to pozwolić. Za bardzo ceniła swoje wygodne i luksusowe życie, by osobiste nieporozumienia sprawiły, że w jednej chwili je straciła.  Spróbowała wstać i kiedy w końcu jej się to udało, poczuła, jak żołądek podjeżdża jej do gardła. Pobiegła do łazienki i przez dobre kilka minut zwracała wczorajszą kolację. Widzisz, Jonas, przez ciebie nabawiłam się nerwicy żołądka! Przemyła twarz wodą i usiadła na wannie, żeby nie upaść.Za dużo ostatnio pracowała i czuła się strasznie zmęczona. Miała ochotę tylko leżeć i spać. A w dodatku chyba brała ją jakaś grypa, bo czuła się strasznie osłabiona. Żadna nowość, skoro nie dawno zaczął się październik.
Kolejna taksówka uciekła jej przed nosem. Nienawidziła Nowego Yorku w godzinach szczytu. Zawsze miała problem z dostaniem się do pracy ze swojego mieszkania. Co gorsza, musiała wyrzucić kubek pełny aromatycznego latte, bo mdliło ją od samego zapachu. Wczorajsze sushi musiało być nieświeże. Poczuła wibracje w torebce i szybko rzuciła się, by wyjąć dzwoniący telefon.
- Cześć, Al. – przywołała ruchem ręki taksówkę, nadjeżdżającą z naprzeciwka i wsiadła do niej, kiwając głową w kierunku kierowcy na dzień dobry. – Nie, nie jestem zajęta dzisiaj wieczorem. –Oczywiście jej kochany wiceprezes zapewne zarzuci ją robotą, ale i tak miała to gdzieś. Uwielbiała robić mu na złość i patrzeć, jak robi się czerwony. Nic bardziej nie poprawiało jej humoru. – Tak, oczywiście możemy iść opić twój piękny pierścionek zaręczynowy. – Cieszyła się szczęściem przyjaciółki, ale nie rozumiała tej całej fety związanej ze ślubem. Przymierzanie sukni ślubnych, wysyłanie zaproszeń czy przygotowywanie karty dań. I po co to wszystko? No właśnie, po nic. Kiedyś przyrzekła sobie, że nigdy nie wyjdzie za mąż i nie założy rodziny. Została stworzona do bycia singielką. – Mam straszną ochotę się nawalić. Och, nie obchodzi mnie, co powie na to twój uroczy szwagier, bo jego zdanie już dawno przestało mnie interesować… Tak wiem, że to mój szef… Po prostu go nie lubię, uważa się za nie wiadomo kogo! – Wyjrzała przez okno na hotel Waldorf Astoria. Tutaj powinny urządzić wieczór panieński Alice. To doskonałe miejsce. Urżną się w trupa w luksusowym apartamencie, a rano szarmancki kelner poda im aspirynę na ból głowy. Później zadzwoni do Courtney i opowie jej swój plan. W końcu obie będą druhnami na ślubie najlepszej przyjaciółki. – Jestem trochę osłabiona… Tak ubieram się ciepło… Słuchaj, Al, muszę już kończyć, bo dojeżdżam do pracy. Do wieczora! – Zdążyła się rozłączyć, a jej telefon rozbrzmiał na nowo. Zobaczyła na wyświetlaczu nazwisko swojego szefa, więc zignorowała połączenie. I tak mdliło ją wystarczająco mocno.

*

 Siedział od jakiegoś czasu w swoim gabinecie, czytając poranną gazetę. Aktualności, sport, pogoda i wiele innych. Niestety  nie mógł się zbytnio skupić na wykonywanej czynności, ponieważ co chwila tracił wątek spoglądając na wielki zegar wiszący na ścianie dokładnie na przeciwko niego.  Spóźniała się już ponad pół godziny, a za piętnaście minut mieli wyruszyć na spotkanie z bardzo ważnym inwestorem. W sumie zdążył się przyzwyczaić już do jej notorycznych spóźnień, jednak dziś miarka się przebrała. To spotkanie było planowane już od dłuższego czasu i doskonale wiedziała, że musi się na nim pojawić, a i tak robiła z tego komedię. Mowa tu oczywiście o jego asystentce, Demetrii. Po raz kolejny zastanawiał się dlaczego do tej pory jej nie zwolnił ani chociaż nie ukarał naganą za lekceważące podejście do pracy. Jednak nadal był pewien argument, który przemawiał na jej korzyść. Mimo że często się spóźniała i nie panowały między nimi zbytnio dobre relacje, to znała się na swojej pracy i nawet on musiał to przyznać. Zastanawiał się tylko dlaczego ona go tak nie lubiła. W końcu przyjaźniła się z większością współpracowników,  jego wuja, Roba  darzyła niezwykłą sympatią, natomiast jego traktowała jak powietrze. W pewnym momencie zrobiła się z tego transakcja wiązana. Ona nie zwracała na niego uwagi, a on coraz bardziej ją prześladował. Tak można było określić ich relacje. Spojrzał po raz kolejny wciągu tych kilku minut na zegar. Była godzina  dwadzieścia pięć po dziewiątej, co oznaczało, że powinien się już zbierać.  Kiedy tylko zjawi się w pracy dostanie porządną burę z brak tej umowy. I nie pomoże jej nawet przychylność wuja, pomyślał, po czym wstał z fotela. Z nią czy bez niej musiał tam jechać. Podszedł jeszcze na chwilę do lustra, by poprawić krawat i fryzurę. Na tak ważnym dla przyszłości firmy spotkaniu jego wygląd musiał być nienaganny. Ostatnim przystankiem przed wyjściem z biura była ogromna szafa, z której wyciągnął jasnoszary płaszcz. W momencie kiedy miał go zakładać usłyszał stukot szpilek, który rozbrzmiewał na korytarzu. Z każdą sekundą dźwięk ten był coraz wyraźniejszy i bardziej głośny dlatego domyślał się, że ktoś zmierzał właśnie do jego biura.  Lepiej późno niż wcale przemknęło mu gdzieś w podświadomości. W końcu kto inny mógł spieszyć się do jego gabinetu o tej godzinie.

*

Wbiegła do jego gabinetu, jak burza. Chyba trochę przesadziła z byciem złośliwą. Poprosiła kierowcę taksówki, by zatrzymał się 5 przecznic od biurowca, w którym pracowała. Po drodze weszła do Starbucksa, po jeszcze jedną kawę, od której znowu ją zemdliło i którą po raz kolejny tego ranka musiała wylać. Wstąpiła jeszcze do kiosku po najnowsze wydanie „Vogue’a” i zanim doszła do firmy była o prawie pół godziny bardziej spóźniona niż zwykle. A to wszystko po to, by uprzykrzyć życie temu idiocie.
Czekał na nią, tupiąc nogą, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wyobraziła sobie, choć stwierdziła, że to głupie, jak za kilkanaście lat Joe patrzy tak na swoją nastoletnią córkę, wracającą nad ranem do domu. Jeśli oczywiście będzie w stanie kogoś zapłodnić.
- Spóźniłaś się. – Zauważyła, jak drgnęła mu żyła na czole, kiedy się do niej odezwał. Znała go trochę i wiedziała, że nie wróżyło to niczego dobrego. Musiała, jak najszybciej zacząć się bronić.– Znowu.
- Nie każdy z nas ma takie szczęście, by wozić swój tyłek limuzyną, z szoferem na każde zawołanie… - Powiedziała to tak spokojnie, jak tylko się da. W jednej chwili zrobił się czerwony na twarzy.
- Nie pogrywaj ze mną w ten sposób, bo…- podszedł bardzo blisko niej. Gdyby przysunął się jeszcze trochę, dotknąłby jej nosa swoim nosem. Był tak blisko, że mógł policzyć piegi na jej nosie, których wcześniej nie zauważył.
- Bo co? Wyrzucisz mnie z pracy? –Spojrzała mu prosto w oczy. Zazwyczaj ludzie schodzili mu z drogi, gdy miał zły dzień. Ona wtedy prowokowała go jeszcze bardziej. Nie bała się go. Raczej irytował ją i strasznie drażnił. – Ciekawe czy znajdziesz kogoś tak głupiego,jak ja, by siedzieć tu po godzinach, planując cały twój dzień, pieprzone negocjacje i nie mieć za to płacone ekstra.
- Kiedy ja będę właścicielem…
- Kiedy ty będziesz właścicielem to ja będę pierwszą osobą, która złoży wymówienie! – Zawsze ją tym straszył, ale miała to gdzieś. Ze swoim doświadczeniem dostanie pracę, gdzie będzie chciała.– Chciał jej odpowiedzieć, ale wyprzedziła go. – Słuchaj Jonas, nie mam ochoty się dzisiaj z tobą kłócić, bo czuję się, jakbym dostała młotem pneumatycznym w głowę, więc oszczędzaj tlen i daruj sobie dalszą rozmowę. – Odsunęła się od niego, poprawiając włosy i spoglądając na zegarek. – Chyba powinniśmy już jechać, bo twoi Japończycy nie lubią czekać…
- Kiedyś mi za to zapłacisz…
- Tak, wiem, wiem… Będziesz mnie nawiedzał w snach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz