Courtney
uwielbiała swoją pracę. Projektowała letniskowe domki dla bogaczy z Nowego
Jorku, które stawiali gdzieś w Hampton albo w innym obrzydliwie drogim kurorcie
wczasowym. Oczywiście liczyła, że któregoś dnia los się do niej uśmiechnie i weźmie
udział w poważniejszym projekcie i w końcu pokaże na co ją naprawdę stać. No i
nie pomyliła się. Taki dzień wreszcie nadszedł, a ona, jak głupia ryczała w
damskiej toalecie. Każdy szanujący się architekt skakałby z radości, gdyby
zaproszono go do pracy nad renowacją Bergdorfa, największego i najbardziej
ekskluzywnego centrum handlowego w tym mieście. I pewnie, że się cieszyła. Ale
okazywałaby to bardziej, gdyby nie musiała pracować ze swoim byłym. Rozstali
się jakiś czas temu i od tamtej pory udawało im się unikać w pracy i po za nią.
Zdawała sobie sprawę z tego, że taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie, ale
miała ochotę odwlekać ten moment jak najdłużej. Otarła łzy i przemyła twarz
wodą. Tak łatwo się rozklejała. A przecież nie była już małą dziewczynką.
Kiedy weszła
do biura już tam był i intensywnie myślał, pochylając się nad kartką papieru.
Spojrzał na nią i zauważyła na jego twarzy kilkudniowy zarost. Zapewne jego
pracoholizm znowu dawał o sobie znać. Jak dobrze, że już nie musiała czekać na
niego każdej nocy, kiedy nie wracał do domu…
- Hej. –
Kiedy ją zobaczył ogromna gula stanęła mu w gardle. Wiedział, że to dla nich
obojga nie będzie łatwe. Zwłaszcza dla niej. Tak dobrze ją znał. Na zewnątrz
udawała, że wszystko jest w porządku, ale w środku pewnie cała się trzęsła.
- Cześć. –
Chciała uciec, jak najdalej stąd. Zamiast tego jednak policzyła w myślach do
dziesięciu i uspokoiła się. Przecież to tylko Nick. Nick, który wiecznie żył w
świecie swojej pracy, do którego nie wpuszczał nikogo. To tylko mężczyzna,
którego kiedyś kochała i który mocno ją zranił. To nikt ważny.
- Co ci się
stało? Płakałaś? – Zauważył ślady łez na policzkach i zaczerwienione oczy. Miał
ochotę ją przytulić, ale wiedział, że nie może. Dała mu to do zrozumienia w
dniu, kiedy spakowała jego walizki i wystawiła je za drzwi.
- Nie… Coś
mi wpadło do oka… - Odsunęła się od niego, by dzieliła ich większa odległość.
Przez chwilę panowała między nimi niezręczna cisza. Modliła się w duchu, by
przyszła w końcu reszta ekipy i rozładowałaby ciężką atmosferę między nimi.
- Cieszę
się, że będziemy współpracować. – Mówił to szczerze. Była bardzo zdolna i
trochę niedoceniana. No i będzie mógł na nią popatrzeć. Na to, jak przygryza
dolną wargę, pracując w skupieniu. I jak bardzo przejmuje się każdą porażką
oraz cieszy z kolejnego sukcesu. Brakowało mu jej. Zdawał sobie jednak sprawę,
że już trochę za późno na przeprosiny.
- Ja też,
ale… - nie dokończyła, bo w tym samym momencie weszła reszta architektów.
Zaczęli rozmawiać na temat budynku i swoich koncepcji. Każdy rzucał jakieś
propozycje, a on je skrupulatnie notował. Spojrzała na niego po raz ostatni.
Może nie będzie tak źle. Byle nie musiała zostawać z nim sama.
*
Spotkanie strasznie jej się dłużyło. Przez
cały czas musiała utrzymywać uśmiech na twarzy, pomimo okropnego bólu głowy.
Joseph bez przerwy plótł coś o nowych projektach, planowanych zmianach i
propozycji współpracy, a ona błagała w duchu, by jak najszybciej skończył. Tym
czasem on z minuty na minutę coraz bardziej się rozkręcał. Nawet nieświadomie robił jej na złość. Naprawdę miał do tego talent. W
dodatku, ponownie zaczęło ją mdlić. Przymknęła na chwilę oczy, licząc na
ustąpienie objawów. W dodatku ta cholerna migrena nadal uprzykrzała jej życie.
Z każdą chwilą czuła się coraz gorzej, a w pewnym momencie poczuła, iż pilnie
potrzebuje świeżego powietrza. Wstała pospiesznie od stolika, po czym bez słowa
ruszyła ku wyjściu. Czuła na sobie wzrok zdziwionych Japończyków oraz wkurzonego
szefa, jednak nie przejęła się tym bardzo i wyszła z restauracji. Oparła się o
barierkę, zapobiegając w ten sposób
upadkowi. Mijający ją ludzie odwracali głowy, przyglądając się z
zaciekawieniem, jednak nie miała nawet
siły, żeby cokolwiek im odpowiedzieć.
- Przepraszam na chwilę. – mógł się tego
po niej spodziewać. To było dokładnie zagranie w jej stylu. Poszedł za nią, by
przywlec ją tu z powrotem. Powinna siedzieć przy nim i przytakiwać mu we
wszystkim, co mówił. Od tego zależała przyszłość RB Company, a co za tym idzie
jej też. – Możesz mi powiedzieć, co ty wyrabiasz?! – -podszedł do
niej i szarpnął ją mocno za ramię. – Naprawdę nie wiesz ile ten kontrakt dla
nas znaczy?!
- Joe puść mnie, to boli! – Dobrze, że przez chwilę nie
było jej nie dobrze, bo chyba by na niego zwymiotowała. Szarpała się z nim
przez chwilę, ale trzymał ją za mocno, by mogła się wydostać z jego uścisku.
- Masz wrócić ze mną do środka i udawać,
że wszystko w porządku?! Słyszysz?!
- Nie! Mam gdzieś twoją głupią firmę,
projekt i popieprzonych Japończyków, którym tak bardzo liżesz tyłek! – Poczuła,
że robi się blada jak ściana. Widziała wszystko za mgłą, a w głowie dziwnie jej
wirowało. Joe krzyczał dalej, ale nie słyszała go już. Zemdlała. I gdyby
wiedziała w czyich ramionach, pewnie zrobiłaby to jeszcze raz.
W jednej chwili cała blada wylądowała w jego
ramionach, a on zupełnie nie wiedział co dalej zrobić. Poczuł nagle ogromne wyrzuty sumienia. Tak,
tak wbrew osądom Demetrii posiadał wewnętrzny głos, który aktualnie dawał mu
porządnie w kość. Zachował się jak skończony palant i egocentryk. Zamiast
zapytać o powód wyjścia po prostu naskoczył na nią. W dodatku zupełnie nie
zwrócił uwagi, na jej nie najlepszy wygląd, świadczący o złym samopoczuciu.
Doszedł jednak do wniosku, że to nie najlepszy moment na tego typu wynurzenia,
gdy spojrzał na jej przerażająco bladą twarz. Trzeba poznać wyglądała naprawdę
źle. No Joseph, trzeba naprawić to co
zbroiłeś. Nie ważne za jakiego chama
go uważała, jednak nigdy nie zostawiłby jej tutaj w takim stanie. W tym
momencie całe to spotkanie i zobowiązania wobec firmy, czy podejście do niego
i swojej posady zeszły na drugi plan.
Liczyło się teraz jej zdrowie, a raczej stan w jakim się znajdowała. Fakt
faktem, czuł się winny spowodowania tego całego incydentu. No przynajmniej
częściowo.
- Demi, słyszysz mnie?- bez jakiejkolwiek reakcji. -
Dems otwórz oczy, proszę. - No tak
błagania tu dużo pomogą. Brawa za inteligencję, Joseph. Potrząsnął nią
lekko, próbując jakoś ją ocucić, ale ona dalej nie reagowała. Stopniowo jednak,
na jej twarz wracały kolory. Wreszcie jego modły zostały wysłuchane. Dziewczyna otworzyła
oczy. Spojrzała tylko zdezorientowanym wzrokiem na niego, a kiedy uświadomiła
sobie, w jakim położeniu się znajduje, jak najszybciej wydostała się z jego
objęć. Pech chciał jednak, że chwilę później znów zakręcił jej się w głowie, i
po raz kolejny, chcąc czy nie chcąc utrzymywała równowagę, jedynie dzięki
pomocy jego ramienia.
- Teraz powoli do limuzyny, jedziemy do szpitala. -
Nie mogła uwierzyć, że nawet w tej sytuacji zachowywał się jak pieprzony samiec alfa.
- Przestań bawić się w matkę Teresę i udawać, że cię
to obchodzi, Jonas. - Odpowiedziała z jadem w głosie.
- Uspokój się Lovato i wsiadaj do samochodu! Nie mam
zamiaru po raz kolejny ratować twego tyłka przed spotkaniem z ziemią. - Nie
mógł uwierzyć, że nawet kiedy chciał dobrze, jechała po nim jak zwykle.
- Wcale nie musiałeś! Z resztą po co to zrobiłeś? -
Myślała, że tym go zgasi, ale tak szybko
się nie poddał. Odwrócił jej podbródek, tak aby patrzyła mu prosto w oczy.
- Lovato, naprawdę nie chcę się kłócić szczególnie na
taki temat. Tak więc wsiadaj do auta albo zadzwonię po karetkę, a wtedy nie
będziesz mieć dużo do powiedzenia. - Uśmiechnął się triumfalnie widząc jak
zrezygnowana wsiadła do samochodu.
- Ale broń cię Panie Boże jechać ze mną do szpitala!
Jedziemy do biura. – Powiedziała, nie patrząc w jego stronę. Nie lubiła kiedy
na jego twarzy pojawiał się ten triumfalny uśmiech. Zawsze ją nim irytował. Na
jej nieszczęście Nowy Jork o tej godzinie to istna dżungla, a droga do biura
zapowiadała się na bardzo długą i męczącą. Nie zamierzała przez całą drogę oglądać zacieszonej gęby
Jonasa, dlatego też uznała, że taktyka totalnej ignorancji będzie tu idealna, a
widoki zza szyby o wiele ciekawsze od osobnika siedzącego obok.
Widząc jej zachowanie, postanowił zrobić to samo.
Jedyna różnica była taka, że ona obserwowała niezbyt ciekawy krajobraz za
oknem, a on przeglądał dokumenty na swoim telefonie. Można by powiedzieć, dzień jak co dzień.
Szczególnie w ich przypadku. Nie ma to
jak wdzięczność za ratunek, pomyślał
z ironią, po raz kolejny ukradkiem spoglądając w jej kierunku. Między nimi już
od ponad dwudziestu minut panowała cisza i wcale nie zapowiadało się, aby miała
ona zostać przerwana. W takim też nastroju dotarli pod budynek firmy.
Oczywiście panna Lovato wyszła pierwsza, jak to miała zwykle w zwyczaju. On
natomiast miał zamiar podążyć tuż za nią, jednak coś mu w tym przeszkodziło.
Dokładniej chodziło tu o drzwi, które szanowna Demetria zatrzasnęła mu tuż
przed nosem. Po raz kolejny dzisiejszego dnia doprowadziła go do niemalże
furii. Nikt nie będzie go tak traktował. Nie pozwoli sobie na to.
- Lovato, czy mogłabyś chociaż raz w życiu zachowywać
się jak normalny człowiek! - Warknął podenerwowany.
- Mogłabym zapytać o to samo. - Po raz kolejny dziś
posłała zaczepkę w jego kierunku. Lubiła patrzeć na jego zdenerwowaną twarz.
Sprawiało jej to wielka satysfakcję.
- Wiesz co? Przydałyby ci się lekcje dobrego
wychowania. - Dziś przechodziła samą siebie. Miał już tego serdecznie dosyć.
- A tobie klatka i drzewo. - Odburknęła i w tym
momencie chciała dopowiedzieć jeszcze kilka ciekawych epitetów na jego temat,
lecz znów zakręciło jej się w głowie.
Podążał niezadowolony kilka kroków za nią. Ciągle
zastanawiał się nad dobra ripostą na jej ostatnią wypowiedź. Po raz pierwszy od
dłuższego czasu go zagięła. Swoja drogą
ostatnio była bardziej drażliwa niż zwykle. To znaczy od zawsze ich kłótnie
były na porządku dziennym. Jednak ostatnio było ich coraz więcej. Po raz kolejny zmierzył ją wzrokiem. Nagle
znowu zrobiła się blada. Wiedział już, co się święci, więc szybko podbiegł w
jej kierunku. Gdyby nie ten fakt,
Demetria leżałaby już na chodniku. Jak widać naprawdę źle się poczuła, gdyż bez
żadnej dyskusji wsparła się na jego ramieniu i pozwoliła poprowadzić w stronę
firmy.
*
- Myślisz,
że oni… - Nick podszedł do niej, wyrywając z zamyślenia aż podskoczyła
delikatnie.
- … sypiają
ze sobą? – Dokończyła za niego. – Szczerze w to wątpię… - już słyszała strzępki
rozmów i plotek na ich temat. Wszyscy zgromadzeni podejrzewali ich o romans i o
dziki, biurowy seks. Dobrze, że Demi tego nie słyszy.
- Dlaczego?
– Nick od dawna podejrzewał starszego brata o to, że ona mu się zwyczajnie
podoba. Oczywiście burak nie potrafił się do tego przyznać, ale kiedyś w końcu
to zrobi. – Joe od zawsze lubi ładne brunetki…
- Dlatego że
Demi nie jest nim zainteresowana i nawet zalana w trupa nie poszłaby z nim do
łóżka…
- Nigdy nie
mów nigdy… Coś mi się zdaję, że oni nas jeszcze mogą zaskoczyć.
- Zakład, że
nie sypiają ze sobą? – Demi bywała szalona, ale do swojej pracy podchodziła
bardzo profesjonalnie i nie łączyła jej z życiem osobistym. W dodatku Joe
działał jej na nerwy i doprowadzał ją do
białej gorączki.
- Zawsze
mogą zacząć. – Chciał dodać o ile jeszcze tego nie zrobili, ale w odpowiedniej
chwili ugryzł się w język.
- To nie
film. Dwoje ludzi, którzy się nie cierpią nie wiążą się ze sobą i nie mają
gromadki dzieci. – Przypomniała sobie, że miała z nim nie rozmawiać, więc zanim
zdążył jej odpowiedzieć odeszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz