Courtney obserwowała szalejących na parkiecie
weselnych gości i wypiła kolejny kieliszek mocnej tequilli. Siedziała sama przy
stoliku, bo jakoś nie miała ochotę na zabawę. Z resztą Dems gdzieś zniknęła, a
Allie była zbyt zajęta innymi gośćmi, by siedzieć tu z nią. W końcu to był
najpiękniejszy i najważniejszy dzień w jej życiu i powinna być uśmiechnięta, a
nie dołować się wraz z przyjaciółką, którą jeden gej zdradził z drugim gejem.
Miała przyjść tu z nim i szaleć do rana, a tymczasem siedzi upokorzona, poniżona
i samotna, topiąc smutki w co raz to większej ilości alkoholu. Miała, jak
największą ochotę wrócić do domu, zakopać się pod kołdrą i już nigdy więcej
nigdzie nie wyjść. Oczy jej się zaszkliły, gdy spojrzała na błyszczącą tej nocy
Al w objęciach męża. Wzruszyła się, ale i pozazdrościła przyjaciółce, której
życie układało się, jak w bajce. Kevin nigdy jej nie zrani i nie doprowadzi do
łez.
Pociągnęła nosem, wstała, złapała za pierwszą lepszą z brzegu butelkę stojącą na stole i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę tarasu. Miała dziwne przeczucie, że za chwilę się przewróci lub wpadnie na kogoś i go staranuje. Nic takiego się jednak nie stało, zgubiła tylko po drodze jednego buta. Nie zrobiło to jednak na niej większego wrażenia i dzielnie maszerowała dalej. Doszła do przeszklonych drzwi i cieszyła się, że są otwarte na oścież, bo inaczej miałaby problem z otworzeniem ich. gdyż zaczynała widzieć podwójnie. Oparła się o balustradę i wyszukała w przewieszonej przez ramię, małej czarnej torebce paczkę papierosów i zapalniczkę, co było nie lada wyzwaniem. Wyciągnęła wreszcie upragnione przedmioty i odpaliła papierosa, rozkoszując się tytoniowym dymem. Odstawiła butelkę na podłogę i przymknęła oczy. Miała ochotę rozpłakać się, jak mała dziewczynka, ale resztki rozumu podpowiadały jej, że nie wypada ryczeć na weselu najlepszej przyjaciółki.
- Myślałem, że rzuciłaś palenie. - Nick nie mógł się na nią dzisiaj napatrzeć. Już w kościele w czasie ślubu przykuła jego uwagę. Wyglądała ślicznie w niebieskiej sukience do kolan i z włosami zaplecionymi w luźny warkocz. I za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, ona momentalnie odwracała wzrok. Już dawno miał ochotę do niej podejść, ale wciąż ktoś z rodziny go zaczepiał i pytał co u niego. On z grzeczności odpowiadał, ale tak naprawdę to chciał rozmawiać i być tylko z nią. I chociaż była już nie źle zakręcona i brakowało jej obuwia to i tak dla niego prezentowała się uroczo. Zauważył, że coś jest nie tak. Mogła udawać, że wszystko w porządku, ale jego nie mogła oszukać. Za dobrze ją znał. Była bardzo wrażliwa i na pewno wciąż przeżywała tą sprawę z tym idiotą i pedałem. Pragnął ją pocieszyć, ale ona unikała go jak ognia. Teraz jednak miał na to szansę.
- To nie twój interes, Jonas. - Wybełkotała, po czym zaciągnęła się mocno papierosowym dymem, by potem dmuchnąć mu nim prosto w twarz. Był tak głupi, że nawet to go nie zraziło. - Jestem dorosłą, niezależną kobietą, która może robić co chce. - Złapała za butelkę i pociągnęła z niej solidnie, nie zostawiając na dnie ani kropli.
- A czy ta dorosła i niezależna kobieta może już na dzisiaj przestać pić? - Martwił się o nią, bo takie ilości alkoholu wlewała w siebie jedynie wtedy, gdy nie potrafiła sobie z czymś poradzić. A teraz wyglądała właśnie bardzo bezbronnie, chociaż próbowała zrobić wyniosłą i wojowniczą minę.
- Nie potrzebuję twoich rad! Nic od ciebie nie potrzebuję! - Zgasiła papierosa o balustradę i kopnęła go dalej. - Nie potrzebuję żadnego faceta! Świetnie radzę sobie sama! Jestem...
- Tak jesteś dorosła i niezależna, wiem to i zgadzam się z tym, ale chyba trochę ci zimno, nie sądzisz? - Podszedł do niej powoli, zdjął z siebie marynarkę i założył na jej nagie ramiona. Umiał z nią postępować. Nie zezłościła się, tylko rozsiadła na podłodze, zdejmując drugiego buta. Usiadł obok niej, czekając na kolejne jej słowo. Milczała przez dłuższą chwilę, więc i on nic nie mówił.
- Nie wiem czemu tu ze mną siedzisz. - Próbowała wstać, ale z marnym skutkiem. Przytrzymała się poręczy, gdy zauważyła, że mężczyzna oferuje jej swoją dłoń. - Twoje ukochane projekciki pewnie tęsknią za tobą. - Oklapła na posadzce, czując, jak co raz mocniej szumi jej w głowie.
- Bo chcę. - Odpowiedział, chociaż dobrze wiedział, że ta rozmowa nie ma sensu. Pijana Court robiła się zawsze bardzo uparta i nieugięta. - Dalej mi na tobie zależy. - Wyszeptał, nie patrząc na nią, bo bał się, że go wyśmieje lub zacznie krzyczeć, że wszyscy faceci są tacy sami.
- Udowodnij to.
Nie tego się spodziewał, dlatego najpierw wytrzeszczył oczy, to otwierając to zamykając usta na przemian, bo nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Patrzyła na niego pewnie i zdecydowanie, jak nigdy. Jedyne co mógł zrobić w tej sytuacji to wziąć ją na ręce i zanieść gdzieś, gdzie będzie mogła odpocząć. I tak też uczynił.
- Chcę do domu. Chcę do domu z tobą. - Wyszeptała mu do ucha, kurczowo zaciskając dłonie na jego karku.
Nic nie mogło bardziej zmotywować go do działania niż tych kilka prostych słów. Przeszedł z nią przez cały ogród aż do parkingu, gdzie w samochodzie czekał na niego kierowca. Otworzył im drzwi, a Nick posadził dziewczynę na tylnim siedzeniu i sam usadowił się obok niej, zachowując odpowiednią odległość. Podał mężczyźnie jej adres i po chwili oddalali się już od dobrze bawiących się gości i pary młodej. Myślał, że zasnęła, ale kątem oka dostrzegł, jak położyła głowę na oparciu i zaczęła bawić srebrną bransoletką.
- Dziękuję. - Wychrypiała, przysuwając się do niego.
- Nie ma za co. - Też się do niej zbliżył.
Nie wiadomo, kiedy, ale ich usta przywarły do siebie w namiętnym pocałunku. Zupełnie tak jak wtedy, kiedy byli razem. Jakby nic się nie zmieniło, jakby nigdy nie zerwali. Zaczynało brakować im oddechu, więc przerwali, by po kilku dłużących się sekundach powrócić do tego, co im obojgu przynosiło ukojenie.
Chciała więcej, mocniej, bardziej. Nie wystarczało jej, że dotykał dłońmi jej włosów, więc poprowadziła jedną z nich na swoje udo. Dawno nie czuła takiej przyjemności. Jej oczy błyszczały, policzki się zarumieniły, a w głowie szumiało, ale nie od wypitych procentów. Sama też nie pozostawała mu dłużna. Usiadła na nim okrakiem i całując go po szyi, rozpięła pasek od spodni i rozporek.
- Skarbie nie tutaj. - Przerwał jej, gdy poczuł jak jej palce wędrują pod jego bokserki i delikatnie drażnią jego męskość.
- Tutaj. Teraz. - Całowała jego tors uprzednio rozrywając guziki od koszuli. Mocno go pragnęła i nie mogła już dłużej czekać. Prawie zrzuciła z siebie sukienkę, ale ją przed tym powstrzymał.
- Obiecuję ci, że jak dojedziemy na miejsce, będzie o wiele ciekawiej. - Chciał ją zobaczyć w samej bieliźnie, a później nagą. Pragnął się z nią kochać, ale nie na tyłach samochodu. Bo noc była długa i zapowiadała się interesująco.
Pociągnęła nosem, wstała, złapała za pierwszą lepszą z brzegu butelkę stojącą na stole i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę tarasu. Miała dziwne przeczucie, że za chwilę się przewróci lub wpadnie na kogoś i go staranuje. Nic takiego się jednak nie stało, zgubiła tylko po drodze jednego buta. Nie zrobiło to jednak na niej większego wrażenia i dzielnie maszerowała dalej. Doszła do przeszklonych drzwi i cieszyła się, że są otwarte na oścież, bo inaczej miałaby problem z otworzeniem ich. gdyż zaczynała widzieć podwójnie. Oparła się o balustradę i wyszukała w przewieszonej przez ramię, małej czarnej torebce paczkę papierosów i zapalniczkę, co było nie lada wyzwaniem. Wyciągnęła wreszcie upragnione przedmioty i odpaliła papierosa, rozkoszując się tytoniowym dymem. Odstawiła butelkę na podłogę i przymknęła oczy. Miała ochotę rozpłakać się, jak mała dziewczynka, ale resztki rozumu podpowiadały jej, że nie wypada ryczeć na weselu najlepszej przyjaciółki.
- Myślałem, że rzuciłaś palenie. - Nick nie mógł się na nią dzisiaj napatrzeć. Już w kościele w czasie ślubu przykuła jego uwagę. Wyglądała ślicznie w niebieskiej sukience do kolan i z włosami zaplecionymi w luźny warkocz. I za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, ona momentalnie odwracała wzrok. Już dawno miał ochotę do niej podejść, ale wciąż ktoś z rodziny go zaczepiał i pytał co u niego. On z grzeczności odpowiadał, ale tak naprawdę to chciał rozmawiać i być tylko z nią. I chociaż była już nie źle zakręcona i brakowało jej obuwia to i tak dla niego prezentowała się uroczo. Zauważył, że coś jest nie tak. Mogła udawać, że wszystko w porządku, ale jego nie mogła oszukać. Za dobrze ją znał. Była bardzo wrażliwa i na pewno wciąż przeżywała tą sprawę z tym idiotą i pedałem. Pragnął ją pocieszyć, ale ona unikała go jak ognia. Teraz jednak miał na to szansę.
- To nie twój interes, Jonas. - Wybełkotała, po czym zaciągnęła się mocno papierosowym dymem, by potem dmuchnąć mu nim prosto w twarz. Był tak głupi, że nawet to go nie zraziło. - Jestem dorosłą, niezależną kobietą, która może robić co chce. - Złapała za butelkę i pociągnęła z niej solidnie, nie zostawiając na dnie ani kropli.
- A czy ta dorosła i niezależna kobieta może już na dzisiaj przestać pić? - Martwił się o nią, bo takie ilości alkoholu wlewała w siebie jedynie wtedy, gdy nie potrafiła sobie z czymś poradzić. A teraz wyglądała właśnie bardzo bezbronnie, chociaż próbowała zrobić wyniosłą i wojowniczą minę.
- Nie potrzebuję twoich rad! Nic od ciebie nie potrzebuję! - Zgasiła papierosa o balustradę i kopnęła go dalej. - Nie potrzebuję żadnego faceta! Świetnie radzę sobie sama! Jestem...
- Tak jesteś dorosła i niezależna, wiem to i zgadzam się z tym, ale chyba trochę ci zimno, nie sądzisz? - Podszedł do niej powoli, zdjął z siebie marynarkę i założył na jej nagie ramiona. Umiał z nią postępować. Nie zezłościła się, tylko rozsiadła na podłodze, zdejmując drugiego buta. Usiadł obok niej, czekając na kolejne jej słowo. Milczała przez dłuższą chwilę, więc i on nic nie mówił.
- Nie wiem czemu tu ze mną siedzisz. - Próbowała wstać, ale z marnym skutkiem. Przytrzymała się poręczy, gdy zauważyła, że mężczyzna oferuje jej swoją dłoń. - Twoje ukochane projekciki pewnie tęsknią za tobą. - Oklapła na posadzce, czując, jak co raz mocniej szumi jej w głowie.
- Bo chcę. - Odpowiedział, chociaż dobrze wiedział, że ta rozmowa nie ma sensu. Pijana Court robiła się zawsze bardzo uparta i nieugięta. - Dalej mi na tobie zależy. - Wyszeptał, nie patrząc na nią, bo bał się, że go wyśmieje lub zacznie krzyczeć, że wszyscy faceci są tacy sami.
- Udowodnij to.
Nie tego się spodziewał, dlatego najpierw wytrzeszczył oczy, to otwierając to zamykając usta na przemian, bo nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Patrzyła na niego pewnie i zdecydowanie, jak nigdy. Jedyne co mógł zrobić w tej sytuacji to wziąć ją na ręce i zanieść gdzieś, gdzie będzie mogła odpocząć. I tak też uczynił.
- Chcę do domu. Chcę do domu z tobą. - Wyszeptała mu do ucha, kurczowo zaciskając dłonie na jego karku.
Nic nie mogło bardziej zmotywować go do działania niż tych kilka prostych słów. Przeszedł z nią przez cały ogród aż do parkingu, gdzie w samochodzie czekał na niego kierowca. Otworzył im drzwi, a Nick posadził dziewczynę na tylnim siedzeniu i sam usadowił się obok niej, zachowując odpowiednią odległość. Podał mężczyźnie jej adres i po chwili oddalali się już od dobrze bawiących się gości i pary młodej. Myślał, że zasnęła, ale kątem oka dostrzegł, jak położyła głowę na oparciu i zaczęła bawić srebrną bransoletką.
- Dziękuję. - Wychrypiała, przysuwając się do niego.
- Nie ma za co. - Też się do niej zbliżył.
Nie wiadomo, kiedy, ale ich usta przywarły do siebie w namiętnym pocałunku. Zupełnie tak jak wtedy, kiedy byli razem. Jakby nic się nie zmieniło, jakby nigdy nie zerwali. Zaczynało brakować im oddechu, więc przerwali, by po kilku dłużących się sekundach powrócić do tego, co im obojgu przynosiło ukojenie.
Chciała więcej, mocniej, bardziej. Nie wystarczało jej, że dotykał dłońmi jej włosów, więc poprowadziła jedną z nich na swoje udo. Dawno nie czuła takiej przyjemności. Jej oczy błyszczały, policzki się zarumieniły, a w głowie szumiało, ale nie od wypitych procentów. Sama też nie pozostawała mu dłużna. Usiadła na nim okrakiem i całując go po szyi, rozpięła pasek od spodni i rozporek.
- Skarbie nie tutaj. - Przerwał jej, gdy poczuł jak jej palce wędrują pod jego bokserki i delikatnie drażnią jego męskość.
- Tutaj. Teraz. - Całowała jego tors uprzednio rozrywając guziki od koszuli. Mocno go pragnęła i nie mogła już dłużej czekać. Prawie zrzuciła z siebie sukienkę, ale ją przed tym powstrzymał.
- Obiecuję ci, że jak dojedziemy na miejsce, będzie o wiele ciekawiej. - Chciał ją zobaczyć w samej bieliźnie, a później nagą. Pragnął się z nią kochać, ale nie na tyłach samochodu. Bo noc była długa i zapowiadała się interesująco.
*
Joe siedział spokojnie przy stoliku, popijając drinka i ciesząc się świętym spokojem. Już dawno nie czuł się tak wyluzowany. Rozluźnił węzeł krawata i odpiął jeden guzik koszuli, bo na sali panował straszny zaduch. Jednak nawet ten mały mankament nie był w stanie zepsuć jego dobrego samopoczucia. Tym bardziej, że od dobrych czterech godzin, kiedy to dotarli na miejsce przyjęcia udawało mu się bardzo skutecznie unikać towarzystwa swojej matki, jak i tej wiedźmy, Lovato. Siedział wsparty na łokciu, utrzymując głowę niewiele ponad blatem stolika i obserwował pary tańczące na parkiecie. Nie, nie był pijany. A przynajmniej nie w jakimś przerażającym stopniu. Po prostu cholernie mu się nudziło. Bo poza samym plusem unikania spotkań z wiedźmami nie miał niczego szczególnego do roboty. Tym bardziej, że Nick jak zwykle popędził za pijaną Courtney, a Matt wyrwał jakąś niczego sobie panienkę i właśnie obracał ją na parkiecie. Natomiast on... On starał się zachowywać podstawowe zasady dobrych manier i pilnować dawek spożywanego alkoholu, by nie rozwalić przyjęcia starszego brata swoimi pijackimi burdami nie niechlubnymi wyczynami, do których zapewne byłby zdolny. Nie miał zbytniego humoru na dzikie zabawy. Powoli zaczynał zastanawiać się, czy przypadkiem się nie starzeje, bo niegdyś taki obrót spraw byłby nie do pomyślenia. Może jednak mamusia miała rację, Joey?
- Była tutaj może Demi? - Do jego stolika dosiadł się jeden z zespołu architektów Nicka, Drew. Właściwie to nie pamiętałby nawet jego imienia, gdyby nie fakt, że zdążył przelecieć już prawie całą żeńską część RB Company. No i że pytał go o to samo już drugi raz w przeciągu nie więcej jak godziny.
- Nie. - Odpowiedział krótko i treściwie. Po raz ostatni przechylił szklankę i wypił resztę bladoniebieskiego wysokoprocentowego trunku ze szklanki. Zdecydowanie nie lubił tego typa. A że dzisiaj wyjątkowo cenił sobie święty spokój, nie miał zamiaru psuć sobie humoru bezsensowną pogawędką ze swoim wkurzającym podwładnym.
- Na pewno? - Zastanawiał się, dlaczego szanowny pan Seeley musi być tak monotematyczny. Nie dość po całym biurze chodziły plotki o jego kolejnych miłosnych podbojach, to miał czelność jeszcze zarzucać sidła na jego osobista asystentkę. A właściwie, co ci do tego?
- Czyżby czuć tu było swąd siarki i pozostałości diabelskich uroków? - Zapytał zielonookiego bruneta, poważnie znudzony i zirytowany. W mgnieniu oka podniósł się od stolika i uprzednio zabierając swoją marynarkę wisząca na oparciu krzesła, ruszył ku balkonowi, by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. A bynajmniej, żeby nie musieć dzielić go z tym napalonym idiotą.
Zanim jednak wyszedł na łono zimowego, nowojorskiego wieczoru, narzucił na siebie ciemnoszarą marynarkę. Wyszedł na zewnątrz i momentalnie pożałował swojego głupiego pomysłu. Mroźne powietrze smagało go z każdej możliwej strony, a Joe poczuł jak przez całe jego ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Nie miał zamiaru marznąć ani chwili dłużej. Przeklął cicho i wrócił do środka, jednak poszedł w zupełnie innym kierunku niż poprzednio, nie ryzykując ponownego spotkania upierdliwego Drew. Niespiesznym krokiem przemierzał salę, próbując wypatrzeć kogoś znajomego. Niestety pośród tylu ludzi była to niełatwa sztuka. Mimo wszystko jednak kierował się dalej przed siebie, mijając to raz po raz zupełnie obcych osobników. Właściwie to zastanawiał się skąd Alli wytrzasnęła większą część tych ludzi. W końcu on sam należał do tej rodziny już dobre dwadzieścia kilka lat, a większości z nich nawet nie widział na oczy. Dlatego też zupełnie nie rozumiał idei spraszania całej rodziny na ten ślub. Z resztą instytucja małżeństwa była również dla niego bezsensem. W końcu jeżeli się kogoś kocha, nie potrzeba głupiego papierka na dowód. No ale szanował ich decyzję i życzył im jak najlepiej.
Z zamyślenia wyrwał go wkurzony głos największej wiedźmy we wszechświecie. Zamiast skupiać się na jej unikaniu, to dzięki własnemu roztargnieniu wpadł wprost na nią. Gratulacje, Joey.
- Może uważałbyś jak łazisz, Jonas? - Stanęła przed nim poirytowana, ze wzrokiem godnym seryjnego mordercy. Zanim zdążyła jeszcze coś powiedzieć, otaksował ja wzrokiem od stóp do głów. Musiał przyznać, że wyglądała cholernie seksownie. Do twarzy jej było w ciemnym fiolecie, a kreacja która miała na sobie skutecznie maskowała sporych rozmiarów już brzuszek. Sukienka sięgała jej nie dalej jak do kolan i odsłaniała jej zgrabne nogi, które bez wątpienia były jednym z jej atutów.
- To nie moja wina. - Właściwie mówił prawdę. Po pierwsze nie zrobił tego umyślnie, a po drugie i najważniejsze jakiś łysy gruby koleś wpakował się na niego, podczas swoich pijackich swawoli. - Lovato... - zaczął, acz stracił wątek, kiedy do jego głowy wpadła myśl dotycząca rodzaju bielizny, którą aktualnie ma na sobie jego asystentka. Zboczeniec.
- Co tym razem? - Doskonale wiedziała, że Joe bez ustanku wpatruje się w jej dekolt, ale nie miała ani siły ani ochoty robić mu awantury przy tylu obcych ludziach. Z resztą obiecała Alli, że będzie grzeczna i spróbuje tolerować Jonasa tylko przez ten jeden wieczór. Za to miała inny fantastyczny pomysł. Nauczona doświadczeniem postanowiła trochę się z nim podroczyć, bo wiedziała, że będzie to interesujący widok. A w umowie z przyjaciółką nic nie było na ten temat. Niby przypadkiem, ale zsunęła ramiączko od sukienki, ukazując kawałek czarnego, lekko przezroczystego stanika. - Coś nie tak? - Spytała niewinnie, ukazując rządek równych, białych zębów. Jędza.
Joe nerwowo przełknął ślinę. Dużo łatwiej byłoby mu się z nią kłócić, gdyby nie była tak piekielnie seksowna. Tymczasem jego wyobraźnia zaczęła pracować na szybszych obrotach, podsuwając mu obrazy, których pomimo że był dorosłym facetem, bardzo się wstydził. I jeszcze ten jej lubieżny, kokieteryjny uśmieszek, który przypomniał mu o jego ostatniej wizycie w jej mieszkaniu... Poluźnił krawat jeszcze bardziej, bo nagle na pustym korytarzu temperatura dwukrotnie się podniosła i zrobiło się strasznie gorąco.
- Ja... to znaczy... - a najbardziej irytowało go to, że nie potrafił przejść obojętny na jej wdzięki. Chociaż była strasznie wkurzająca i miała paskudny charakter. Za to jej zgrabny tyłek wynagradza ci wszystko. - ... nic, wszystko w porządku. - Wydukał w końcu po kilku minutach robienia z siebie błazna. I idioty. Przede wszystkim tego drugiego.
Zaśmiała się zwycięsko, ale jej chwila triumfu nie trwała długo, gdy zobaczyła Seeley'a zmierzającego w ich stronę. Niewiele myśląc przyciągnęła Joe do siebie i położyła mu głowę na ramieniu, udając, że właśnie przygryza mu płatek ucha.
- Na miłość boską, Lovato, zwariowałaś już do reszty?! - Zaskoczony jej dziwnym zachowaniem nie wiedział, jak ma się zachować. Zazwyczaj prędzej miała ochotę go zabić niż rzucić mu się w ramiona. Ale było to całkiem miłe uczucie.
- Słuchaj, tam idzie ktoś, kogo próbuję spławić od początku imprezy, więc bądź tak miły i pomóż mi w tym. - Wiedziała, że będzie tego żałować. Właściwie to już żałowała, ale wszystko było lepsze od tamtego dupka. Nawet jeśli to miało oznaczać zbliżenie się do Jonasa.
Joe zobaczył Seeley'a i poczuł dziwną satysfakcję, gdy Lovato wspomniała, że nie przepada za nim i próbuje go spławić. Może dlatego, że sam go nie lubił.
- Dobra, ale nie możemy zrobić tego w bardziej normalny sposób? - Jej piersi ocierały się o niego i poczuł, że w spodniach ma co raz mniej miejsca. Jeśli potrwa to dłużej, to... Wolał sobie nie wyobrażać, co się wtedy wydarzy.
- I tak wszyscy uważają, że mamy romans, więc teraz będą mieli przynajmniej powód. - Zaczęła bawić się jego włosami, bo natręt był co raz bliżej. - A teraz złap mnie za pośladek i go delikatnie ściśnij.
- Co? - Gdyby ktoś mu kiedyś powiedział, że takie słowa usłyszy z jej ust, to by go chyba porządnie wyśmiał. A jednak padły.
- Och, no nie zachowuj się, jak pieprzony prawiczek, tylko zrób to, jak mężczyzna! - Ponagliła go, chcąc jak najszybciej skończyć tę całą szopkę.
Zrobił to o co go poprosiła i co w sumie nie było takie straszne, a wręcz przeciwnie, bardzo przyjemne. Bardzo, bardzo, bardzo przyjemne.
Mężczyzna zauważył ich i się zatrzymał, obserwując dalszy rozwój akcji. Joe'go bardzo to rozzłościło, więc postanowił pójść o krok dalej i wsunąć drugą dłoń pod jej sukienkę. Wyczuł cienk materiał pończochy zakończony koronką. Ojjj, nie dobrze działo się w jego spodniach.
- Zaufaj mi, wiem co robię. - Nie dał jej dojść do słowa, bo pewnie miała ochotę wykląć go i zarzucić mu, że wykorzystuje sytuację, by ją bezkarnie obmacać. - Mam w tym spore doświadczenie. - Spróbował zażartować, ale ciężko mu się było skupić, gdy jego palce stykały się z jej gładką skórą.
Demi nie chciała się skupiać na tym, że jest jej dobrze i że pragnie zamknąć się z nim w jakimś składziku i nie wychodzić stamtąd przez najbliższych kilka godzin. Wolała myśleć o tym, jak bardzo go nienawidzi. Tak było bezpieczniej i dla niej i dla niego. Ale ciężko jej to przychodziło, gdy tak masował jej pośladki. Miała ochotę westchnąć głośno, ale zamiast tego zacisnęła wargi. Nie uszło to jego uwadze, więc pogłębił pieszczotę. Rewanż?
- Jonas... jesteś... świetnym... aktorem... - Wyszeptała mu wprost do ucha, mając problemy ze złapaniem tchu. Gdyby nie fakt, że na co dzień go nie znosiła, to mogłaby mieć z nim ten romans. Wyglądał nie najgorzej i tak ładnie pachniał... Nie wiedząc na ile to udawanie a na ile prawda zaczęła całować go po szyi.
Wydawało mu się, że cały ten cyrk zaczyna niebezpiecznie wymykać się spod kontroli. Niby mu to nie przeszkadzało, ale gdzieś w pobliżu mogła czaić się jego ukochana mamusia. A wolał nie wywoływać awantury na ślubie brata.
Po raz kolejny spojrzał w bok i zauważył, że idioty już nie ma. Zaklął siarczyście w duchu i nie chętnie, ale odkleił się od niej, bo przecież wykonał swoje zadanie. Szybciej niż by tego chciał.
Z początku nie wiedziała, co się dzieje, otumaniona tym co działo się przez ostatnich kilka minut. Dopiero później dostrzegła, że Seeley zniknął i mina jej zrzedła, chociaż powinna być szczęśliwa, bo dostała to czego chciała, ale poczuła w sercu lekkie ukłucie zawodu, że to się już skończyło.
- Dziękuję, Jonas. - Przybrała w miarę normalny ton, by nie zdradzić emocji, jakie nią targały.
- Nie ma za co, bo właściwie teraz masz u mnie dług.
Ciekawe jak go spłacisz.
Joe siedział spokojnie przy stoliku, popijając drinka i ciesząc się świętym spokojem. Już dawno nie czuł się tak wyluzowany. Rozluźnił węzeł krawata i odpiął jeden guzik koszuli, bo na sali panował straszny zaduch. Jednak nawet ten mały mankament nie był w stanie zepsuć jego dobrego samopoczucia. Tym bardziej, że od dobrych czterech godzin, kiedy to dotarli na miejsce przyjęcia udawało mu się bardzo skutecznie unikać towarzystwa swojej matki, jak i tej wiedźmy, Lovato. Siedział wsparty na łokciu, utrzymując głowę niewiele ponad blatem stolika i obserwował pary tańczące na parkiecie. Nie, nie był pijany. A przynajmniej nie w jakimś przerażającym stopniu. Po prostu cholernie mu się nudziło. Bo poza samym plusem unikania spotkań z wiedźmami nie miał niczego szczególnego do roboty. Tym bardziej, że Nick jak zwykle popędził za pijaną Courtney, a Matt wyrwał jakąś niczego sobie panienkę i właśnie obracał ją na parkiecie. Natomiast on... On starał się zachowywać podstawowe zasady dobrych manier i pilnować dawek spożywanego alkoholu, by nie rozwalić przyjęcia starszego brata swoimi pijackimi burdami nie niechlubnymi wyczynami, do których zapewne byłby zdolny. Nie miał zbytniego humoru na dzikie zabawy. Powoli zaczynał zastanawiać się, czy przypadkiem się nie starzeje, bo niegdyś taki obrót spraw byłby nie do pomyślenia. Może jednak mamusia miała rację, Joey?
- Była tutaj może Demi? - Do jego stolika dosiadł się jeden z zespołu architektów Nicka, Drew. Właściwie to nie pamiętałby nawet jego imienia, gdyby nie fakt, że zdążył przelecieć już prawie całą żeńską część RB Company. No i że pytał go o to samo już drugi raz w przeciągu nie więcej jak godziny.
- Nie. - Odpowiedział krótko i treściwie. Po raz ostatni przechylił szklankę i wypił resztę bladoniebieskiego wysokoprocentowego trunku ze szklanki. Zdecydowanie nie lubił tego typa. A że dzisiaj wyjątkowo cenił sobie święty spokój, nie miał zamiaru psuć sobie humoru bezsensowną pogawędką ze swoim wkurzającym podwładnym.
- Na pewno? - Zastanawiał się, dlaczego szanowny pan Seeley musi być tak monotematyczny. Nie dość po całym biurze chodziły plotki o jego kolejnych miłosnych podbojach, to miał czelność jeszcze zarzucać sidła na jego osobista asystentkę. A właściwie, co ci do tego?
- Czyżby czuć tu było swąd siarki i pozostałości diabelskich uroków? - Zapytał zielonookiego bruneta, poważnie znudzony i zirytowany. W mgnieniu oka podniósł się od stolika i uprzednio zabierając swoją marynarkę wisząca na oparciu krzesła, ruszył ku balkonowi, by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. A bynajmniej, żeby nie musieć dzielić go z tym napalonym idiotą.
Zanim jednak wyszedł na łono zimowego, nowojorskiego wieczoru, narzucił na siebie ciemnoszarą marynarkę. Wyszedł na zewnątrz i momentalnie pożałował swojego głupiego pomysłu. Mroźne powietrze smagało go z każdej możliwej strony, a Joe poczuł jak przez całe jego ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Nie miał zamiaru marznąć ani chwili dłużej. Przeklął cicho i wrócił do środka, jednak poszedł w zupełnie innym kierunku niż poprzednio, nie ryzykując ponownego spotkania upierdliwego Drew. Niespiesznym krokiem przemierzał salę, próbując wypatrzeć kogoś znajomego. Niestety pośród tylu ludzi była to niełatwa sztuka. Mimo wszystko jednak kierował się dalej przed siebie, mijając to raz po raz zupełnie obcych osobników. Właściwie to zastanawiał się skąd Alli wytrzasnęła większą część tych ludzi. W końcu on sam należał do tej rodziny już dobre dwadzieścia kilka lat, a większości z nich nawet nie widział na oczy. Dlatego też zupełnie nie rozumiał idei spraszania całej rodziny na ten ślub. Z resztą instytucja małżeństwa była również dla niego bezsensem. W końcu jeżeli się kogoś kocha, nie potrzeba głupiego papierka na dowód. No ale szanował ich decyzję i życzył im jak najlepiej.
Z zamyślenia wyrwał go wkurzony głos największej wiedźmy we wszechświecie. Zamiast skupiać się na jej unikaniu, to dzięki własnemu roztargnieniu wpadł wprost na nią. Gratulacje, Joey.
- Może uważałbyś jak łazisz, Jonas? - Stanęła przed nim poirytowana, ze wzrokiem godnym seryjnego mordercy. Zanim zdążyła jeszcze coś powiedzieć, otaksował ja wzrokiem od stóp do głów. Musiał przyznać, że wyglądała cholernie seksownie. Do twarzy jej było w ciemnym fiolecie, a kreacja która miała na sobie skutecznie maskowała sporych rozmiarów już brzuszek. Sukienka sięgała jej nie dalej jak do kolan i odsłaniała jej zgrabne nogi, które bez wątpienia były jednym z jej atutów.
- To nie moja wina. - Właściwie mówił prawdę. Po pierwsze nie zrobił tego umyślnie, a po drugie i najważniejsze jakiś łysy gruby koleś wpakował się na niego, podczas swoich pijackich swawoli. - Lovato... - zaczął, acz stracił wątek, kiedy do jego głowy wpadła myśl dotycząca rodzaju bielizny, którą aktualnie ma na sobie jego asystentka. Zboczeniec.
- Co tym razem? - Doskonale wiedziała, że Joe bez ustanku wpatruje się w jej dekolt, ale nie miała ani siły ani ochoty robić mu awantury przy tylu obcych ludziach. Z resztą obiecała Alli, że będzie grzeczna i spróbuje tolerować Jonasa tylko przez ten jeden wieczór. Za to miała inny fantastyczny pomysł. Nauczona doświadczeniem postanowiła trochę się z nim podroczyć, bo wiedziała, że będzie to interesujący widok. A w umowie z przyjaciółką nic nie było na ten temat. Niby przypadkiem, ale zsunęła ramiączko od sukienki, ukazując kawałek czarnego, lekko przezroczystego stanika. - Coś nie tak? - Spytała niewinnie, ukazując rządek równych, białych zębów. Jędza.
Joe nerwowo przełknął ślinę. Dużo łatwiej byłoby mu się z nią kłócić, gdyby nie była tak piekielnie seksowna. Tymczasem jego wyobraźnia zaczęła pracować na szybszych obrotach, podsuwając mu obrazy, których pomimo że był dorosłym facetem, bardzo się wstydził. I jeszcze ten jej lubieżny, kokieteryjny uśmieszek, który przypomniał mu o jego ostatniej wizycie w jej mieszkaniu... Poluźnił krawat jeszcze bardziej, bo nagle na pustym korytarzu temperatura dwukrotnie się podniosła i zrobiło się strasznie gorąco.
- Ja... to znaczy... - a najbardziej irytowało go to, że nie potrafił przejść obojętny na jej wdzięki. Chociaż była strasznie wkurzająca i miała paskudny charakter. Za to jej zgrabny tyłek wynagradza ci wszystko. - ... nic, wszystko w porządku. - Wydukał w końcu po kilku minutach robienia z siebie błazna. I idioty. Przede wszystkim tego drugiego.
Zaśmiała się zwycięsko, ale jej chwila triumfu nie trwała długo, gdy zobaczyła Seeley'a zmierzającego w ich stronę. Niewiele myśląc przyciągnęła Joe do siebie i położyła mu głowę na ramieniu, udając, że właśnie przygryza mu płatek ucha.
- Na miłość boską, Lovato, zwariowałaś już do reszty?! - Zaskoczony jej dziwnym zachowaniem nie wiedział, jak ma się zachować. Zazwyczaj prędzej miała ochotę go zabić niż rzucić mu się w ramiona. Ale było to całkiem miłe uczucie.
- Słuchaj, tam idzie ktoś, kogo próbuję spławić od początku imprezy, więc bądź tak miły i pomóż mi w tym. - Wiedziała, że będzie tego żałować. Właściwie to już żałowała, ale wszystko było lepsze od tamtego dupka. Nawet jeśli to miało oznaczać zbliżenie się do Jonasa.
Joe zobaczył Seeley'a i poczuł dziwną satysfakcję, gdy Lovato wspomniała, że nie przepada za nim i próbuje go spławić. Może dlatego, że sam go nie lubił.
- Dobra, ale nie możemy zrobić tego w bardziej normalny sposób? - Jej piersi ocierały się o niego i poczuł, że w spodniach ma co raz mniej miejsca. Jeśli potrwa to dłużej, to... Wolał sobie nie wyobrażać, co się wtedy wydarzy.
- I tak wszyscy uważają, że mamy romans, więc teraz będą mieli przynajmniej powód. - Zaczęła bawić się jego włosami, bo natręt był co raz bliżej. - A teraz złap mnie za pośladek i go delikatnie ściśnij.
- Co? - Gdyby ktoś mu kiedyś powiedział, że takie słowa usłyszy z jej ust, to by go chyba porządnie wyśmiał. A jednak padły.
- Och, no nie zachowuj się, jak pieprzony prawiczek, tylko zrób to, jak mężczyzna! - Ponagliła go, chcąc jak najszybciej skończyć tę całą szopkę.
Zrobił to o co go poprosiła i co w sumie nie było takie straszne, a wręcz przeciwnie, bardzo przyjemne. Bardzo, bardzo, bardzo przyjemne.
Mężczyzna zauważył ich i się zatrzymał, obserwując dalszy rozwój akcji. Joe'go bardzo to rozzłościło, więc postanowił pójść o krok dalej i wsunąć drugą dłoń pod jej sukienkę. Wyczuł cienk materiał pończochy zakończony koronką. Ojjj, nie dobrze działo się w jego spodniach.
- Zaufaj mi, wiem co robię. - Nie dał jej dojść do słowa, bo pewnie miała ochotę wykląć go i zarzucić mu, że wykorzystuje sytuację, by ją bezkarnie obmacać. - Mam w tym spore doświadczenie. - Spróbował zażartować, ale ciężko mu się było skupić, gdy jego palce stykały się z jej gładką skórą.
Demi nie chciała się skupiać na tym, że jest jej dobrze i że pragnie zamknąć się z nim w jakimś składziku i nie wychodzić stamtąd przez najbliższych kilka godzin. Wolała myśleć o tym, jak bardzo go nienawidzi. Tak było bezpieczniej i dla niej i dla niego. Ale ciężko jej to przychodziło, gdy tak masował jej pośladki. Miała ochotę westchnąć głośno, ale zamiast tego zacisnęła wargi. Nie uszło to jego uwadze, więc pogłębił pieszczotę. Rewanż?
- Jonas... jesteś... świetnym... aktorem... - Wyszeptała mu wprost do ucha, mając problemy ze złapaniem tchu. Gdyby nie fakt, że na co dzień go nie znosiła, to mogłaby mieć z nim ten romans. Wyglądał nie najgorzej i tak ładnie pachniał... Nie wiedząc na ile to udawanie a na ile prawda zaczęła całować go po szyi.
Wydawało mu się, że cały ten cyrk zaczyna niebezpiecznie wymykać się spod kontroli. Niby mu to nie przeszkadzało, ale gdzieś w pobliżu mogła czaić się jego ukochana mamusia. A wolał nie wywoływać awantury na ślubie brata.
Po raz kolejny spojrzał w bok i zauważył, że idioty już nie ma. Zaklął siarczyście w duchu i nie chętnie, ale odkleił się od niej, bo przecież wykonał swoje zadanie. Szybciej niż by tego chciał.
Z początku nie wiedziała, co się dzieje, otumaniona tym co działo się przez ostatnich kilka minut. Dopiero później dostrzegła, że Seeley zniknął i mina jej zrzedła, chociaż powinna być szczęśliwa, bo dostała to czego chciała, ale poczuła w sercu lekkie ukłucie zawodu, że to się już skończyło.
- Dziękuję, Jonas. - Przybrała w miarę normalny ton, by nie zdradzić emocji, jakie nią targały.
- Nie ma za co, bo właściwie teraz masz u mnie dług.
Ciekawe jak go spłacisz.
*
Alli wtulona w Kevina kołysała się w rytm spokojnej i romantycznej piosenki, dokładnie tej samej przy której się poznali. Była już mocno zmęczona nadmiarem wrażeń, a mimo wszystko czuła się wspaniale. Nie dość, że miała przy sobie człowieka, z którym bez wątpienia spędzi swoje całe życie, to wszystko było dopięte na ostatni guzik. Na całe szczęście żadna z czarnych myśli, które paraliżowały ją przed wejściem do kościoła nie sprawdziła się. Suknia leżała na niej idealnie, Joe nie zapomniał obrączek, a wszyscy goście bawili się wyśmienicie. Dosłownie wszyscy, chociaż dalej nie mogła uwierzyć w to, co widziała.
- Kev zobacz. - Wyszeptała swojemu mężowi wprost do ucha trzymając głowę na jego ramieniu. Czasami zastanawiała się, czym jeszcze zaskoczy ją Demi. Z dnia na dzień zaczęła spodziewać po niej coraz więcej. - Czy to naprawdę oni, czy tylko mi się zdaje?
- Nic ci się nie zdaje. - Odpowiedział jej równie cicho Kevin, muskając delikatnie płatek jej ucha. Sam również przez dłuższą chwilę myślał, że ma urojenia.
Joe stał razem z Demi gdzieś w rogu sali i dosłownie dobierał się do niej na oczach blisko dwustu ludzi. A co było jeszcze dziwniejsze Lovato wcale to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie wyglądała na bardzo zadowoloną z życia. Różnych rzeczy spodziewałby się po swoim młodszym bracie i jego asystentce, ale zdecydowanie nie tego. Prawdę mówiąc gdyby miał zakładać się z kimś o grubą forsie, postawiłby raczej na to, że pozabijają się jeszcze w kościele, a nie będą dobierać się do siebie na weselu.
- Nie wierzę. - Skwitowała blondynka widząc, jak Joe zaczyna wodzić swoimi dłońmi w okolicach zamka od sukienki jej przyjaciółki. Już myślała, że Demi co najmniej zdzieli go po twarzy, ale tak się nie stało.
- Nieźli są. - Zaśmiał się na głos i nagle katem oka dostrzegł kogoś, kto czynił tą sytuację jeszcze bardziej ciekawą. Jego matka stała nieopodal, całkowicie pochłonięta rozmową z mamą Alice, na całe szczęście dla Demi i Joe nie widziała ich odważnych poczynań. - Patrz, na trzynastej. - Wyszeptał wprost do ucha żony.
- Nie zazdroszczę im. - To wszystko było zdecydowanie ciekawe. Oczami wyobraźni widziała już reakcje swojej teściowej, na tą niecodzienną scenę. Na samą myśl o tym miała ochotę wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem.
Tymczasem Demi zdążyła wplątać palce we włosy Joe i przylgnąć do niego jeszcze bardziej.
- Ja też nie.
Trochę więcej współczucia dla brata.
miły prezent na początek roku :)
OdpowiedzUsuńi jeszcze zaczęty od Nicka i Courtney
a Joe i Demi w końcu poszliby do łóżka! ile to można ciągnąć?:D
zapraszam do siebie i-remember-the-past.blogspot.com
@mufaska91
WOW. zgadzam się z komentarzem na górze.
OdpowiedzUsuńMasakra Joe taki biedny, ona go doprowadziła do szału na tej imprezie. Czekam na nn ;)
Nieźle się sprawa rozwinęła u Courtney i Nicka. Tego się nie spodziewałam, ale zapewne trzeźwiejąca Court nie będzie już taka "milutka" dla niego. Za to znowu niezła akcja pomiędzy Demi i Joe. Aż nie mogę doczekać się jak Demi spłaci ten "dług" u Josepha. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńMegaaaa, nie da się następnego trochę szybciej??? Bo nie mogę się doczekać :)))
OdpowiedzUsuńsuper rozdział nie mogę doczekać się następnego mam nadzieje że szybko go dodasz
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział *.* Jak sobie pomyślę , że teraz miesiąc do kolejnego to aż mnie brzuch boli :( Już się nie mogę doczekać dalszego rozwoju sytuacji pomiędzy Joe i Dem <3
OdpowiedzUsuń