środa, 19 grudnia 2012

18."Migdalicie się po kątach, a całe biuro huczy od plotek! "



- Teraz już wiem, jak ciężko pracujesz. - Założyła ręce na piersi i prawie wykrzyczała przepełnionym ironią głosem. Nie spodziewała się, że przypadkiem stanie się świadkiem takiej sceny. Denise z niedowierzaniem przyglądała się swojemu średniemu synowi i zupełnie obcej kobiecie, której nie mogła zbyt dobrze się przyjrzeć, gdyż stała schowana za sylwetką Joe. A myślała, że udało jej się wychować swoich potomków na przyzwoitych ludzi.
- Ale... - Spróbował się wytłumaczyć, ale rodzicielka zamiast słuchać, wolała przerwać mu w połowie zdania.
- Zawiodłam się na tobie, Joseph. - Patrzyła na niego protekcjonalnie, jak zwykle. Nienawidził kiedy traktowała go w ten sposób. Od dobrych kilkunastu lat nie był już dzieckiem, a mimo wszystko ona zawsze postępowała tak samo. - I na pani też. -spojrzała oskarżycielsko w stronę Demi. Wiedział, doskonale wiedział, że Lovato była na skraju wytrzymałości i tylko chwile dzieliły ją od wybuchu. - Wy chyba oboje nie macie przyzwoitości ani wstydu!
Co bardzo go zdziwiło, Lovato starała się trzymać nerwy na wodzy i nie odezwała się ani słowem. Jednak doskonale wiedział, że to tylko pozory i za chwile, jeżeli czegoś nie zrobi, może zrobić się bardzo nieprzyjemnie. Co gorsza jego matka również nie wyglądała na najszczęśliwszą kobietę na ziemi. Nic gorszego spotkać go nie mogło, tego był pewien. Miał tylko nadzieję, że obędzie się bez mordobicia. Nadzieja matką głupich, Joe.
- Mamo, uspokój się proszę. - Próbował być uprzejmy, by załagodzić całą sytuację, chociaż wiedział, że nie będzie tak łatwo. Zbyt dobrze znał swoją matkę i Lovato, żeby mieć taką nadzieję.
- Właściwie, to żadna nowość, że sekretarki uwodzą swoich bogatych szefów! -Wykrzyczała poirytowana Denise, a Joe popatrzył jedynie z paniką w oczach na Demi, czy aby na pewno nie jest gotowa zabić mu matki.
- Nawet tak nie mów. - Bez zastanowienia i może trochę zbyt gwałtownie zareagował na słowa swojej rodzicielki, która wpatrywała się teraz w niego z jeszcze większym niedowierzaniem. Właściwie to nic dziwnego. Zazwyczaj tak on, jak i jego bracia oraz wuj dla świętego spokoju, ulegali jej. Jednak tym razem nie miał zamiaru słuchać tych głupot.
- Czemu mam nie mówić, jak to sama prawda?! - Spojrzała na swojego syna z żalem. Nie tak go przecież wychowała. Myślała, że ma więcej oleju w głowie. Oczywiście chciała, żeby wreszcie się ustatkował i założył rodzinę, ale nie chciała, żeby jego żoną została zwykła asystentka, która omota go biustem, chichotem i diabeł wie czym jeszcze. Jak widać jej średniemu synowi wystarczało to w zupełności. - Obściskujesz się po kątach z nią. - Tu spojrzała się na czerwoną ze złości twarz Lovato. - Myślałam, że mierzysz wyżej.
- O, przepraszam bardzo! To Jonas nie dorasta mi do pięt!
Nie udało mu się powstrzymać Demi przed wybuchem i spodziewał się teraz prawdziwej apokalipsy. Każdy normalny człowiek ulotnił by się, jak najszybciej, ale on nie. Z resztą nawet, jakby spróbował to żadna z nich nie pozwoliłaby mu na to. A nie chciał jeszcze bardziej rozgniewać bestii. Przecież każdy facet wie, że tam gdzie kłócą się dwie kobiety lepiej się nie wtrącać. Zignorował nawet słowa Lovato, które go w pewnym sensie obrażały. Dobrze wiedział, że ona naprawdę wcale tak nie myśli. Nie po tym, co wydarzyło się w jej mieszkaniu...
Kobieta stanęła przed jego matką, dumna i wyprostowana. Obie mierzyły się wzrokiem i jakby chciał się wtrącić to pewnie leżałby już martwy.
- Nie obściskuję się z pani synem, a już na pewno nie w pracy, to po pierwsze! Po drugie gdyby Jonas spróbowałby mnie tknąć, zginąłby na miejscu śmiercią tragiczną! Po trzecie, jak sama pani dobrze widzi, chociaż nie wiem czy tak dobrze, skoro posądziła nas pani o obmacywanie, jestem w ciąży! - Wyeksponowała swój widoczny już ciążowy brzuszek i zobaczyła, jak oczy Denise Jonas powiększają się do wielkości spodków od filiżanek. - I nie, nie jest to dziecko pani syna! - Uprzedziła jej pytanie.
- Nie próbujcie się głupio tłumaczyć, bo ja swoje i tak wiem! Migdalicie się po kątach, a całe biuro huczy od plotek! - Joe'go zatkało. - Myślałeś synku, że skoro mnie tu nie ma, to nic nie wiem?! Myliłeś się, bo ja wiem, że gzisz się z tą tutaj! - Wskazała na Demi, która teraz zaciskała obie dłonie w pięści.
- Mam tego dosyć! Nie będę słuchać tych bzdur! Wychodzę! - Demi trzasnęła drzwiami i dopiero po chwili zauważył tłum zgromadzony przed biurem Jonasa. Pewnie znów wszyscy musieli ich słyszeć. Cudownie! Drzwi ponownie się otworzyły, a zza nich wyłonił się Joseph z nietęgą miną. Obserwatorzy, widząc go od razu powrócili do swoich zajęć. A przynajmniej udawali, że tak jest. Od razu uciekła w stronę windy.
- Lovato, zaczekaj! - Czuł się, jak w najgorszym koszmarze, gdzie był w środku walki dwóch najgorszych i najbardziej zrzędliwych wiedźm. To było gorsze niż środek cyklonu.
- Nie dotykaj mnie, Jonas!
- Gdzie się wybierasz?
- Do domu, twoja cudowna mamusia wystarczająco podniosła mi ciśnienie!
- Odwiozę cię. - Zaproponował jej w ramach rekompensaty za niezbyt miły poranek w pracy. Po za tym sam nie chciał wracać do swojego biura i słuchać dalszego zrzędzenia matki. Lepiej jest słuchać zrzędliwej, lecz seksownej asystentki.
- Nie musisz! - Nie miała zamiaru znosić towarzystwa Jonasa jeszcze w drodze do domu. Już samo to, że przeżyła przez niego najgorsze chwile dzisiaj, wystarczyły jej, nie musiała znosić go jeszcze przez kolejne pół godziny. Nie wiele myśląc zaczęła uciekać do windy, by Jonas wreszcie dał jej spokój.
Miała jednak pecha, bo był szybszy od niej i przy windzie znalazł się pierwszy. Cholerny Jonas!
- Na Boga, Jonas daj mi wreszcie spokój i zajmij się sobą, swoją matką lub czymś, co mnie zupełnie nie interesuje!
- Czy ty musisz być taka uparta? - Wszedł za nią do środka i nacisnął "STOP". Winda zatrzymała się pomiędzy piętrami.
- Jonas nie wkurwiaj mnie bardziej! Odsłoń ten cholerny przycisk i daj mi zjechać na dół! - Tupnęła nogą, a on uśmiechnął się ironicznie.
- Tylko na tyle cię stać? - Spytał, patrząc na nią znacząco. Czasem trzeba było wjechać jej na ambicje.
- Nie chcesz, żebym się bardziej postarała...
- Przekonajmy się. 


Courtney wpatrywała się tępo w telewizor, co chwila przełączając kanały. Przed nią piętrzył się stos zużytych chusteczek, pustych papierków po czekoladkach i trzy butelki po winie, które obaliła od razu po przyjściu do domu tamtego pamiętnego wieczoru. Minął już tydzień, a ona ani razu przez ten czas nie ruszyła się z mieszkania ani na chwilę. Wzięła urlop z pracy, tłumacząc się grypą i zamknęła się przed całym światem, nie odbierając telefonów, nawet od Demi czy Alli. Nie chciała się z nikim widzieć. Wolała użalać się nad sobą w samotności i ryczeć przy łzawych filmach o miłości, że jej nigdy coś takiego nie spotka. Jej fatalne samopoczucie odzwierciedlał również jej wygląd. Przetłuszczone włosy związała w kucyk i dopiero wczoraj zdecydowała się zmienić poplamiony dres. Prezentowała się koszmarnie, ale nawet to jej teraz nie obchodziło. Nie miała dla kogo o siebie dbać. A wygodnej kanapie w salonie nie przeszkadzało, że koszulkę ma brudną od sosu chilli. Zrzuciła koc z kolan i poszła do kuchni po kolejne pudełko lodów. Ostatnio miała bardzo ustalony harmonogram dnia. Wstawała około południa, zjadała coś słodkiego, popijała wodą, włączała telewizor i oglądała powtórki "Ostrego Dyżuru, by później zjeść obiad i oglądać przeróżnego rodzaju reality shows, a na koniec leciały filmy, więc oglądała większość, każdy po trochu i zasypiała około północy.
Wróciła na swoje miejsce, pożerając kolejne łyżki lodów o smaku mlecznej czekolady i czekając na jeden z tych głupich programów o jakiejś celebrytce, która wiodła bajeczne życie w Los Angeles, chociaż nie grzeszyła mądrością, a jej wypowiedzi były denne, jak studnia na farmie babci Court, ale robiła karierę, miała świetne ciało i faceci się za nią uganiali. Na myśl o tych ostatnich znów zebrało jej się na płacz. Była zwykłym nieudacznikiem, chodzącą, a właściwie leżącą porażką. Żaden nie traktował jej poważnie. Nagle usłyszała pukanie do drzwi, ale zignorowała je, podgłaszając telewizor. Wbrew jej modłom natręt nie odpuszczał tylko zaczął walić w nie co raz mocniej, dołączając do tego dźwięk dzwonka. Westchnęła zrezygnowana, wyłączyła telewizor, rzuciła pilota na stolik i ruszyła do drzwi. Otworzyła je, a jej oczom ukazały się twarze przyjaciółek.
- Może wpuścisz nas łaskawie do środka? - Demi zaczęła niezbyt uprzejmie, ale była wściekła na Court, że ta nie dawała znaku życia i nie odpowiadała na ich telefony. Oczywiście współczuła przyjaciółce i miała ochotę zabić tego pedała, rozszarpać go gołymi rękami, ale jednak wściekłość brała górę.
- Wchodźcie. - Patrząc na nie miała ochotę się rozpłakać, ale obiecała sobie, że już nie uroni ani jednej łzy, więc siliła się na obojętny ton, co i tak z pewnością zauważyły, bo za dobrze ją znały.
- Jak się czujesz? - Spytała Alli z troską w głosie, widząc w jak opłakanym stanie znajduje się Court. To co teraz przeżywała na pewno nie należało do przyjemności.
- W porządku. - Wzruszyła jedynie ramionami, nie wiedząc co dokładnie ma powiedzieć, bo nie dało się tego opowiedzieć słowami.
- Wyglądasz fatalnie. Wszystko tu wygląda fatalnie. - Dems rozejrzała się po mieszkaniu, które wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado i na Court, która chyba obraziła się na szczotkę do włosów. I na pralkę chyba też.
- Nie miałam czasu posprzątać. - Rzeczywiście, jak teraz się temu przyglądała to naprawdę nie było się czym chwalić, ale zapuściła swoje małe mieszkanko do tego stopnia, że nie wiedziała, co gdzie jest.
- Taaak? A niby czym byłaś zajęta? - Drążyła temat dalej, wściekając się co raz bardziej. - Użalaniem się nad sobą?
- Ej, ja cię nie krytykowałam, jak rozpaczałaś, że jesteś w ciąży! - Nie chciała jej tego wypominać, ale frustracja, którą gromadziła przez ostatnie dni teraz urosła i nie mogła już jej powstrzymać. I nawet bardzo się przed tym nie wzbraniała.
- Bo ja przynajmniej miałam powód!
- Ej, dziewczyny przestańcie! Nie przyszłyśmy tu po to, żeby się kłócić. - Alli stanęła między nimi, bo jeszcze chwila a gotowe byłyby sobie skoczyć do gardeł. - Court idź się wykąpać, a my z Dem trochę tu posprzątamy. - Wepchnęła dziewczynę do łazienki, pomimo jej protestów.
- I nie wychodź dopóki się porządnie nie wyszorujesz!
Pół godziny później, gdy Court wyszła już z pod prysznica ubrana w puchowy szlafrok, a one zdążyły odkurzyć, zebrać śmieci i pozmywać, usiadły w kuchni i bez słowa piły herbatę.
- Nick o ciebie pytał. - Przerwała ciszę Allie, upijając łyk z kubka i mocząc w nim herbatnika.
- Och, super! Kolejny idiota, któremu bardzo na mnie zależało. - Nie chciała słyszeć ani o Jake'u ani o Nicku. Właściwie to nie chciała słyszeć o żadnym facecie. Skończyła z nimi. Będzie jej o wiele lepiej samej.
- Naprawdę się przejął. - Blondynka wiedziała o czym mówi, bo nigdy nie widziała młodszego brata swojego przyszłego męża tak przybitego i zmartwionego.
- Wiesz, co Al, nie chcę mieć z nim nic wspólnego i nie przypominaj mi o nim.
- On przynajmniej ma jakieś uczucia, a nie to, co ten idiota, jego starszy brat. - Przypomniała sobie dzisiejszą kłótnię z nim o to, że nie skserowała jakiejś umowy i spóźniła się dziesięć minut do pracy. A to nie była jej wina, tylko dolegliwości ciążowych przez które miała lekką obsuwę. Gdyby miał serce, zrozumiałby to. Oczywiście mogła go o tym poinformować, zamiast kpić z jego zdenerwowania, ale tak było o wiele zabawniej. No a po za tym nie zbliżał się do niej za bardzo, co ostatnio zdarzało mu się dość często. A to przypadkiem trącał jej stopę, swoją, a to niby od niechcenia dotykał swoją dłonią jej dłoni.
Przerwał im dźwięk telefonu Court. Dziewczyna spojrzała na wyświetlacz. Jake. Łzy zebrały się jej pod powiekami i nie była w stanie ich powstrzymać. Rozpłakała się, jak mała dziewczynka.
- No i po co on jeszcze dzwoni?! Po co uprzykrza mi życie?! Po co, po co, po co?! - Rzuciła telefonem tak, że rozpadł się na kilka części.
- Spokojnie, kochanie, wszystko będzie dobrze. - Alli podeszła do niej i objęła ją mocno. Wiedziała, że ten spokój jest tylko pozorny. - Jesteś wspaniała, a on nie jest i nigdy nie był ciebie wart.
- Pieprzony pedał! Niech ja go tylko dorwę w swoje ręce to mnie popamięta! - Zacisnęła dłonie w pięści i zaczęła nimi niebezpiecznie wymachiwać. Nikt nie miał prawa krzywdzić jej bliskich! A szczególnie jakiś homo-idiota!
- Spokojnie, Dems... obie macie się uspokoić. Ty, bo nie odowiadasz tylko za siebie, a ty, bo on nie zasługuje na to, żebyś przez niego rozpaczała.
- Tak, Alli ma rację, Court. Jesteś młoda, piękna i seksowna. Nie jeden facet ma pecha, bo nie ma, jak cię poznać. - Demi już trochę spokojniejsza, też zaczęła pocieszać Court i chyba z nie najgorszym skutkiem, bo już po chwili dziewczyna przestała płakać.
- Dziękuję dziewczyny, naprawdę nie wiem, co bym bez was zrobiła. - Otarła łzy i nawet się uśmiechnęła.
- Daj spokój, od tego nas przecież masz. - Lovato przytuliła ją do siebie i ucałowała w czoło. - W normalnej sytuacji pewnie byśmy się upiły, a tak musimy zadowolić się jedynie herbatą.
- Nie przesadzaj, Dems. Tak czy siak możemy zrobić sobie babski wieczór i powyklinać trochę na wszystkich facetów.
- Chciałaś pewnie powiedzieć, na wszystkich prócz twojego Kevina, bo on naprawdę wydaje się bez skazy.
- Taaak, to prawda on nie ma wad, a za tydzień naaasz śluuub.
Dems przewróciła oczami, jak zawsze, gdy jej przyjaciółka wspominała o tym dniu, w którym założy sobie kajdanki na całe życie. Zupełnie nie rozumiała dlaczego jej przyjaciółka tak się cieszy. Naprawdę nie było z czego. Cieszyła się, że tą rozmowę przerwał dźwięk jej dzwonka, ale mina jej zrzedła, gdy zobaczyła, kto dzwoni. Jonas. Rozłączyła się, ale zaczął znów dzwonić. Powtórzyła czynność jeszcze pięć razy aż w końcu skapitulowała i odebrała.
- Przepraszam, ale idiota dzwoni. - Wyszła do drugiego pokoju, ale i tak było słychać o czym rozmawiają. - No ty chyba żartujesz? Myślisz, że mam czas i ochotę jeździć po Nowym Jorku, tylko dlatego, że ty zapomniałeś wziąć ode mnie umowę?
Dziewczyny spojrzały na siebie i wybuchły śmiechem, ale szybko umilkły, bo Demi weszła do kuchni z żądzą mordu w oczach.
- Niestety muszę was opuścić, bo ten sklerotyk zapomniał, że ma coś podpisać, a że ja mam te dokumenty przy sobie, to musze je mu dostarczyć. Cholerny Jonas! Miał chyba jakiś radar na wykrywanie jej planów i niszczenie ich. - Działo się to już, któryś raz kolei. Następnym razem to utnie mu... głowę. - Na razie dziewczyny, nie spijcie się. - Pożegnała się z nimi i wściekła opuściła mieszkanie przyjaciółki.
Court spojrzała na Alli, na twarzy której mieścił się przebiegły uśmieszek.
- Nawet o tym nie myśl, Al. - Wstawiła kubki do zlewu i zaczęła zmywać. - To nie wyjdzie, no, może krótki biurowy romans, ale szanse na wielką miłość są marne w przypadku tej dwójki.
- Oj, nie byłabym tego taka pewna, po tym co ostatnio widziałam. - Przypomniała sobie Joe'go, jak wynosił Demi z łazienki i od razu zachciało jej się śmiać. Tą dwójkę bardzo do siebie ciągnęło i ona już o to zadba, żeby w końcu zmieniło się w to coś więcej niż ganiania w samej bieliźnie po mieszkaniu.
- A co takiego widziałaś? - To wyraźnie zainteresowało Courtney. No i przynajmniej na chwilę mogła oderwać się od ponurych myśli.
- Obiecaj, że nie powiesz Dems.
- Obiecuję.

3 komentarze:

  1. Proszę dodaj kolejny rozdział! Cudowna historia @.@ <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostałaś nominowana w Liebster Award w kategorii 'dobrze wykonana robota' ; ) Więcej szczegółów : http://joe-demi-jemi-forever.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Suuuuper :*
    Uwielbiam to opowiadanie : D

    OdpowiedzUsuń