Joe po raz pierwszy w
życiu znajdował się w poczekalni u ginekologa. I zdecydowanie było to
najdziwniejsze czego ostatnio doświadczył. No może po za małym incydentem z nim
i z Lovato w roli głównej w trakcie wesela Kevina i Al. Stał oparty o ścianę i
czekał aż kobieta wyjdzie z gabinetu. Swoją drogą nie wiedział, że tak długo to
trwa. Siedziała już w środku ze dwadzieścia minut i nic nie zapowiadało, że to
się zaraz zmieni. Gdyby wiedział o tym wcześniej, to kupiłby sobie jakąś gazetę
dla zabicia czasu. A tak jedynie mógł obserwować obolałe kobiety z wielkimi
brzuchami. Jedna dość głośno strofowała swojego partnera, wyzywając go od
półgłówków. On tylko cicho jej przytakiwał, zapewne po to, by nie narazić się
jej jeszcze bardziej. Joe'mu ta dwójka kogoś przypominała, tylko nie bardzo
wiedział kogo. To było dla niego stanowczo za wiele, więc postanowił wyjść na
zewnątrz i zapalić. Nie zdążył wyjąć paczki z kieszeni, a już ktoś do niego
zagadał.
- Pierwszy dzieciak,
co? - Wysoki i barczysty facet podszedł do niego i zaciągnął się dymem.- Stąd
te nerwy...
- Co? Ja nie...
Próbował się
wytłumaczyć, zaskoczony tym, że został wzięty za ojca. To było tak
niewyobrażalne, że aż śmieszne. Znowu chciał sprostować tą informację, ale jego
rozmówca wcale go nie słuchał.
- Przy pierworodnym
zawsze tak jest, ale przy trzecim ci minie, zobaczysz. - Zgasił papierosa i
poklepał Jonasa po ramieniu w celu dodania mu otuchy. - Chłopak czy
dziewczynka?
- Ja... nie wiem.
Bo nie wiedział nawet
czy wolałby synka czy córeczkę. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Nie miał
takiej potrzeby. Jednak przebywanie w tym miejscu i rozmowa z tym facetem
sprawiły, że zaczął sobie wyobrażać, jakby to było naprawdę. Jakby miał synka,
którego zabierałby na mecze i wyścigi. I córeczkę, którą rozpieszczałby cały
czas. To jednak była odległa perspektywa, bo na razie nie miał nawet kandydatki
na matkę swoich potomków.
- Ja mam już dwóch
synów, ciągle się tłuką urwisy, no a teraz będę miał córę. Żona się cieszy, bo
z samymi facetami wytrzymać nie może.
Jak na zawołanie z
budynku wyłoniła się jego żona w bardzo zaawansowanej ciąży i podeszła do nich.
Coś mówili, ale Joe ich nie słuchał. Już dawno się wyłączył. Wiedział jedynie,
że mężczyzna uścisnął mu dłoń i życzył powodzenia. Stał tak jeszcze przez
chwilę, aż postanowił doczołgać się znów pod drzwi gabinetu.
Kręcił się w kółko,
spoglądając co pięć sekund na zegarek. Miał wrażenie, że siedzi tu już całą
wieczność.
- Proszę się uspokoić, to
jeszcze nie poród. - Recepcjonistka uśmiechnęła się do niego, czym w jej
mniemaniu miała dodać mu otuchy. Cudownie! Dwukrotnie w ciągu piętnastu minut
został wzięty za ojca. - Wiem, że na pewno się pan martwi, ale nie ma o co, bo
żona jest w świetnych rękach, a jej ciąża przebiega książkowo.
Nawet nie próbował
protestować i się tłumaczyć, bo uznał, że to bez sensu. Zamiast tego uprzejmie
jej przytakiwał. Nagle drzwi się uchyliły, a za nimi zamajaczyła zaokrąglona
sylwetka Lovato. Kobieta szła powoli, trzymając się za biodro. Ostatnio co raz
szybciej się męczyła i musiała dużo więcej wypoczywać. W dodatku dzisiejsza
wizyta u lekarza wyczerpała ją emocjonalnie.
- No nareszcie! Już
myślałem, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz! - Podszedł do niej prawie w podskokach,
szczęśliwy, że w końcu opuszczą to dziwne miejsce. Jednak jego uwagę przykuło
coś innego. Jej twarz była strasznie blada i wyglądała na chorą. - Co się
dzieje? Źle się czujesz? Masz skurcze? Mam zawołać lekarza? - Naprawdę się
wystraszył, bo nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji. Nie wiedział, co
powinien zrobić, jak się zachować, dlatego wpadł w panikę. Ludzie naokoło mieli
z niego ubaw, ale nie przejmował się tym. Stan Lovato był ważniejszy. - Masz
skurcze? Może chcesz wody? Albo coś zjeść?
- Po prostu chodźmy już
stąd. - Nareszcie dopuścił ją do głosu. Chciała jak najszybciej się stąd wyjść
i znaleźć się w łóżku. Pociągnęła go za mankiet koszuli, żałując, że nie ma
jakiejś taśmy, by zatkać mu usta. Chociaż musiała przyznać, że było to na swój
sposób urocze. I irytujące. Zwłaszcza, że bolała ją głowa, a on cały czas o coś
pytał. Stanęli przed jego samochodem, a ona się rozpłakała. Ryczała, jak
głupia.
- Możesz wreszcie
powiedzieć o co chodzi?! - Może zareagował trochę za ostro, ale naprawdę się
przejął. Ona wylewała kałuże łez na środku parkingu, a on nie miał pojęcia
dlaczego.
- Będę miała synka! -
Wyjąkała przez łzy i rzuciła mu się na szyję. Teraz dopiero poczuła, że
naprawdę jest w ciąży. Nie, wtedy, gdy się dowiedziała, nie gdy poczuła pierwsze
ruchy, dopiero teraz, gdy ginekolog powiedział, że to będzie chłopiec. Dopiero
teraz zrozumiała, że będzie, a raczej, że już jest matką. Najpierw było to po
prostu "ono", a teraz był to chłopak. Jej synek. Miał już rączki,
nóżki i fikał koziołki. Nawet do nich pomachał. Rozczuliła się na samo
wspomnienie o tym i jeszcze bardziej zaczęła płakać.
- No to... gratuluję. -
Pogłaskał ją delikatnie po plecach, próbując trochę uspokoić. Chyba powinien
zakupić sobie poradnik na temat rozmawiania z kobietami w ciąży. A już w
szczególności z tą jedną.
- Ale ja nie umiem
postępować z małymi chłopcami! - Na nowo zaniosła się płaczem, kurczowo
trzymając dłońmi jego kołnierzyk.
- Z dużymi sobie
radzisz, więc z tym mniejszym też nie będzie problemu. - Uśmiechnął się do niej
pokrzepiająco, uważnie obserwując jej reakcję. Miała ochotę się rozpłakać
jeszcze raz, ale w końcu się rozchmurzyła.
- Masz rację. - Otarła
łzy z policzków i wygrzebała lusterko z torebki. Przeglądała się w nim przez
chwilę aż włożyła je z powrotem na miejsce. - Możemy jechać.
*
Courtney siedziała na
sofie w swoim salonie, za wszelką cenę próbując nie zwracać uwagi na stosy
chusteczek porozrzucanych dokoła niej. Wszędzie panował bałagan, ale nie miała
siły, żeby zabrać się za porządki. Zamiast tego już dobrą godzinę oglądała
bzdurny serial, jednak nie potrafiła zbytnio się na tym skupić. Trudno
interesować się niszową operą mydlaną, kiedy umiera się z bólu. Wyklinała swoje
beznadziejne szczęście. Ostatnio możliwe wszystkie katastrofy spotykały właśnie
ją, a teraz jeszcze ta pieprzona grypa.
- Jasna cholera! -
Przeklęła siarczyście, spoglądając na termometr. Trzydzieści dziewięć i siedem.
Nie dość, że głowa dosłownie pękała jej
w szwach, a całe ciało bolało przeokropnie, to jeszcze gorączka nie dawała jej
spokoju już dobre trzy dni.
Miała tylko nadzieję,
że Ali jednak się pospieszy. Dzwoniła do niej już ponad godzinę temu, a jej
dalej nie było. Na całe szczęście zdążyła już wrócić z jej bajkowej podroży
poślubnej, na którą Kevin zapewne wydał fortunę. Pewnie przez następny miesiąc
razem z Demi będą musiały wysłuchiwać zachwytów nad Florencją i najstarszym
Jonasem, ale cieszyła się szczęściem przyjaciółki. Jednak czasem zazdrościła
jej i to był właśnie ten moment. Może nie marzyła o iście królewskim ślubie,
czy weselu, ale Alice miała przynajmniej wspaniałego faceta. A ona za każdym
razem trafiała na idiotów. Może nie zawsze
W końcu, usłyszawszy
pukanie do drzwi spróbowała podnieść się z kanapy. Dłuższą chwilę zajęło jej
wyplątanie się z grubego polarowego koca, jednak końcem końców powlokła się w
stronę drzwi. Nie spojrzała nawet przez wizjer, doskonale wiedząc kogo się
spodziewa.
- Nick, to naprawdę nie
jest najlepszy moment na twoje olśnienia - Powiedziała, widząc w swoim progu
swojego byłego chłopaka. Ostatnią rzeczą, o której teraz marzyła było użeranie
się z Jonasem. W końcu już wszystko mu wytłumaczyła, a on nadal nie dawał jej
spokoju. - Czy ty naprawdę nie możesz odpuścić? - Miała go po dziurki w uszach.
Zupełnie nie rozumiała, dlaczego cały czas żył przeszłością.
- Nie przyszedłem po
to, żeby zatruwać ci życie - Odpowiedział szybko, nie za bardzo wiedząc co
począć.
Naprawdę martwił się o
Courtney i kiedy tylko, będąc na obiedzie u swojego starszego brata, dowiedział
się od Ali o jej chorobie, przyjechał jak najszybciej się tylko dało. Wcale nie
miał zamiaru po raz kolejny błagać o drugą szansę. Po prostu chciał sprawdzić,
czy aby na pewno dobrze się czuje. Wiedział, że Court ma słaby organizm i
często bardzo ciężko odchorowuje nawet głupie przeziębienie. A ona nadal miała
mu to za złe, nie ważne jakie miał intencje.
- No więc po co? -
Szczelniej otuliła się swetrem i niechętnie wpuściła Nicka do środka, żeby
przeciąg nie smagał jej po całym ciele.
- Ali przysłała mnie z
lekarstwami i obiadem. - No tak. Mogła domyślić się, że to wszystko sprawka
Alice oraz jej różowej rzeczywistości, gdzie książęta na białych koniach
odnajdują swoje księżniczki, a po lasach hasają jednorożce. Cudownie.
- Naprawdę nie trzeba
było. - Wybąkała z dziwnym samozaparciem. Poważnie źle się czuła i nie
potrzebowała jego towarzystwa.
- Właśnie widzę. -
Stwierdził kiwając głową z politowaniem i wymijając ją w korytarzu. Pewnie
zauważył ogólny bałagan w całym mieszkaniu, bo zdążył już wejść do kuchni. Tam
również nie wyglądało wszystko zbyt różowo. W zlewie stała góra brudnych
naczyń, a jej kot porozrzucał suchą karmę po całej podłodze.
Nawet nie zamierzała
iść do niego, bo i tak wiedziała, że nie pójdzie sobie póki nie osiągnie tego
co zamierzał. Zamiast tego kompletnie obojętnie podążyła do salonu, zajmując
swoje wcześniejsze miejsce na sofie i szczelnie okryła się kocem, podkulając
nogi. Słyszała z kuchni dźwięk lejącej się wody i szczęk porcelanowych naczyń.
Zapewne zmywał brudy z ostatnich trzech dni, udając miłosiernego samarytanina,
a ona nie miała siły by wyrzucić go za drzwi. Kiedy byli razem nigdy nie
sprzątał. Nie wiedział nawet gdzie stoi płyn, ani skąd w szafie zawsze wiszą
jego świeże i wyprasowane koszule. A teraz chciał za wszelką cenę udowodnić, że
się zmienił. Jednak ona naprawdę nie miała zamiaru mu wierzyć. Za dużo razy
obiecywał jej wiele rzeczy i nie dotrzymywał obietnic. Dlaczego więc tym razem
miałoby być inaczej. A ona nie chciała po raz kolejny się zawieść.
Wystarczająco dużo wycierpiała już w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
- Napij się i rozgrzej.
- Podał jej kubek z parującym napojem, a ona bez większych protestów wzięła
naczynie i upiła łyk. Prawdę mówiąc nie miała siły na żadne protesty.
Miała nadzieję, że
sobie pójdzie, ale on został i usiadł tuż obok niej. Nie wiedziała jak powinna
się zachować, po tym wszystkim co ostatnio się wydarzyło. Ale naprawdę
ciekawiło ją po co właściwie tutaj przyjechał. Myślała, że zrozumiał co miała
mu do powiedzenia, kiedy unikała go przez ostatnie dwa tygodnie, a w biurze mijała go szerokim
łukiem.
- Nick, dlaczego
przyszedłeś? - Spytała w końcu, kiedy jej ciekawska natura wzięła górę. Popatrzyła na niego z wyczekiwaniem i
stwierdziła, że wygląda inaczej. Może to te włosy, które ściął na krótkiego
jeża, ale wyprzystojniał.
- Bo Ali mnie poprosiła - Łgał jak z nut. Przez prawie pół
godziny błagał żonę swojego starszego brata, by pozwoliła mu pójść do Courtney
z tym obiadem. Nie była zbyt chętna do wyrażenia zgody, ale w końcu uległa. -
Powiedziała, że to bardzo ważne, a sama musiała gdzieś pilnie jechać, więc
zaproponowałem pomoc. - Tak. Ta historia zdecydowanie trzymała się kupy i była
w miarę wiarygodna, ale Court nie wyglądała na przekonaną.
- A tak szczerze? - Zapytała,
próbując wyczytać prawdę z jego oczu. Doskonale wiedziała, kiedy Nick kłamie i
to był właśnie ten moment.
- No naprawdę. -
Odpowiedział, unikając jej wzroku.
- Nick...
- Po prostu się o
ciebie martwiłem. - Wiedział, że nie wygra bo Court miała cholernie dobrą
intuicję. Czasem przeklinał ten jej dar i to właśnie był ten moment.
- Naprawdę nie musisz
się o mnie martwić. - Założyła ręce na piersi i kontynuowała dalej. - Nic nas
nie łączy, a z resztą radzę sobie bez ciebie doskonale. - Powiedziała pewnym
głosem. Sama jednak w to nie wierzyła.
Brakowało jej
towarzystwa w pustym apartamencie. Jego brudnych ciuchów, które zwykł zostawiać
w sypialni, a zawsze zwracała mu na to uwagę. Tego jak podczas golenia śpiewał
piosenki Rolling Stonesów i tego jak przekomarzał się z Freddym, kociakiem,
którego kupił jej pewnego roku na gwiazdkę. Nawet jeżeli bywał jedynie gościem
w ich wspólnym mieszkaniu, to jednak nie czuła się tak samotna, jak to było
teraz.
- Właśnie widzę. -
Popatrzył ostentacyjnie wokół, mierząc wzrokiem po salonie, który wyglądał,
jakby chwilę temu przeszło przez niego tornado. Na stoliku do kawy
porozstawiane były brudne naczynia, obok sofy leżała sterta chusteczek, a
gdzieś pod ścianą pałętały się resztki pociętych zdjęć jej i tego blond fagasa.
- Niezależna kobieta dwudziestego pierwszego wieku.
- Nie potrzebuję cię,
Nick. - Odparła wstając z kanapy, kiedy chciał objąć ją ramieniem.
- Proszę cię, Court,
daj mi drugą szansę. - Również się podniósł i poszedł za nią w kierunku okna.
Stałą zamyślona, wpatrując się w obraz Nowego Jorku tuż przed zmierzchem. Objął
ją jedną ręką w pasie i pocałował we włosy. - Ja naprawdę się zmieniłem.
- Nick... - Powiedziała
zrezygnowana, czując ciepło jego skóry. Uwielbiała jego czułą odsłonę, ale
teraz naprawdę tego nie chciała. Nie, by po raz kolejny ją zranił. Do tego nie
mogła dopuścić.
- Tak? - Był prawie
pewny, że się zgodzi. W końcu nie uciekała i była taka spokojna.
- Chyba już czas na
ciebie...
I wyszedł. Bez słowa,
zawiedziony, trzasnął drzwiami, zostawiając
niezdecydowaną Courtney z głową opartą o szybę, zaszytą we własnym
wewnętrznym świecie skomplikowanych myśli.
Ile razy można?
CUDEŃKO:) Rozwaliła mnie ta panika Jonasa.... Czekam na next
OdpowiedzUsuńPS: Niech Courtney da szansę Nickowi bo chłopina się stara ;P
Koooooochane *-*
OdpowiedzUsuńUwielbiam to. Za mało Demi, zdecydowanie.
Courtney i Nick...chyba będą razem, bynajmniej tak czuję.
Może nie od razu, ale z czasem.
Tak jak Joe i Demi. Będą razem :3
Pozdrawiam
Asdfghjkl . - tymi słowami można opisać ten rozdział : D On jest po prostu świetny *_* Rozwaliło mnie to jak ludzie brali Joe za ojca tego dziecka xdd. I Dem ma synka ! Ja chciałam żeby miała synka ! Ja to czułam w moczu ! *___* Wszystko było by super pięknie , gdyby nie jeden tyci tyci szczególik , ale pewnie już wiecie o co chodzi xdd. Jeśli nie wiecie to chodzi o Jemi ! Czeeeemu ich tak mało ;__; ?! Ja kooocham scenki z nimi < 3 Moja ulubiona para : D ( no w sensie , że para , że nie w związku tylko no , że dwójka ludzi no , że ... no mam nadzieję , że wiecie o co mi chodzi xd. ! ) Już si nie moge doczekać NN < 3
OdpowiedzUsuńPS Błagam o więcej JEEEEMI ! *___*
I to na tyle : D
Pozdrawiam :3
Cudooowneee! <3 *-*
OdpowiedzUsuńKocham to! Niestety za malo Jemi ;(
Panika Joe była niesamowicie zabaaawnaaa <3
Szkoda, że Nick tak cierpi... Courtney powinna dać mu drugą szansę! ;*
Ddla obojga byłoby to cudowneee! <3
Czekam na nową notkeee... Za miesiąc ;(
Selcia<3
fajnie by było, jakby Courtney dała mu drugą szansę... ale nie dziwię się jej, że się boi... zawiodła się na nim i musi upłynąć dużo czasu aż będzie umiała z nim być. Ale wierzę, że będą razem :)
OdpowiedzUsuńJoe ojcem? już go sobie wyobrażam podczas porodu :D będzie biedny, zestresowany ;) bo liczę na to, że będzie z nią przy porodzie;p
a może udałoby się, żeby kolejny rozdział był szybciej? piszecie we dwie, więc powinno być łatwiej;)
[ wedding--bells.blogspot.com ]
super rozdział ale szkoda mi Nicka i mam nadzieje że zrobisz to dla swoich czytelników i dodasz więcej momentów Jemi
OdpowiedzUsuńJak zwykle przeczytałam na jednym wdechu i znowu miesiąc czekania, ale dobra nie będę narzekała. Rozdział jak zawsze świetny. Mam oczywiście nadzieję na Jemi, ale także na Court z Nickiem - mam dziwne przeczucie, że on odpuści (a może nawet kogoś pozna) i wtedy ona sobie uświadomi pewne sprawy i będzie o niego walczyć. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuń