piątek, 1 marca 2013

21. "Przy pierworodnym zawsze tak jest, ale przy trzecim ci minie, zobaczysz."


Joe po raz pierwszy w życiu znajdował się w poczekalni u ginekologa. I zdecydowanie było to najdziwniejsze czego ostatnio doświadczył. No może po za małym incydentem z nim i z Lovato w roli głównej w trakcie wesela Kevina i Al. Stał oparty o ścianę i czekał aż kobieta wyjdzie z gabinetu. Swoją drogą nie wiedział, że tak długo to trwa. Siedziała już w środku ze dwadzieścia minut i nic nie zapowiadało, że to się zaraz zmieni. Gdyby wiedział o tym wcześniej, to kupiłby sobie jakąś gazetę dla zabicia czasu. A tak jedynie mógł obserwować obolałe kobiety z wielkimi brzuchami. Jedna dość głośno strofowała swojego partnera, wyzywając go od półgłówków. On tylko cicho jej przytakiwał, zapewne po to, by nie narazić się jej jeszcze bardziej. Joe'mu ta dwójka kogoś przypominała, tylko nie bardzo wiedział kogo. To było dla niego stanowczo za wiele, więc postanowił wyjść na zewnątrz i zapalić. Nie zdążył wyjąć paczki z kieszeni, a już ktoś do niego zagadał.
- Pierwszy dzieciak, co? - Wysoki i barczysty facet podszedł do niego i zaciągnął się dymem.- Stąd te nerwy...
- Co? Ja nie...
Próbował się wytłumaczyć, zaskoczony tym, że został wzięty za ojca. To było tak niewyobrażalne, że aż śmieszne. Znowu chciał sprostować tą informację, ale jego rozmówca wcale go nie słuchał. 
- Przy pierworodnym zawsze tak jest, ale przy trzecim ci minie, zobaczysz. - Zgasił papierosa i poklepał Jonasa po ramieniu w celu dodania mu otuchy. - Chłopak czy dziewczynka?
- Ja... nie wiem. 
Bo nie wiedział nawet czy wolałby synka czy córeczkę. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Nie miał takiej potrzeby. Jednak przebywanie w tym miejscu i rozmowa z tym facetem sprawiły, że zaczął sobie wyobrażać, jakby to było naprawdę. Jakby miał synka, którego zabierałby na mecze i wyścigi. I córeczkę, którą rozpieszczałby cały czas. To jednak była odległa perspektywa, bo na razie nie miał nawet kandydatki na matkę swoich potomków.
- Ja mam już dwóch synów, ciągle się tłuką urwisy, no a teraz będę miał córę. Żona się cieszy, bo z samymi facetami wytrzymać nie może.
Jak na zawołanie z budynku wyłoniła się jego żona w bardzo zaawansowanej ciąży i podeszła do nich. Coś mówili, ale Joe ich nie słuchał. Już dawno się wyłączył. Wiedział jedynie, że mężczyzna uścisnął mu dłoń i życzył powodzenia. Stał tak jeszcze przez chwilę, aż postanowił doczołgać się znów pod drzwi gabinetu.
Kręcił się w kółko, spoglądając co pięć sekund na zegarek. Miał wrażenie, że siedzi tu już całą wieczność.
- Proszę się uspokoić, to jeszcze nie poród. - Recepcjonistka uśmiechnęła się do niego, czym w jej mniemaniu miała dodać mu otuchy. Cudownie! Dwukrotnie w ciągu piętnastu minut został wzięty za ojca. - Wiem, że na pewno się pan martwi, ale nie ma o co, bo żona jest w świetnych rękach, a jej ciąża przebiega książkowo.
Nawet nie próbował protestować i się tłumaczyć, bo uznał, że to bez sensu. Zamiast tego uprzejmie jej przytakiwał. Nagle drzwi się uchyliły, a za nimi zamajaczyła zaokrąglona sylwetka Lovato. Kobieta szła powoli, trzymając się za biodro. Ostatnio co raz szybciej się męczyła i musiała dużo więcej wypoczywać. W dodatku dzisiejsza wizyta u lekarza wyczerpała ją emocjonalnie. 
- No nareszcie! Już myślałem, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz! - Podszedł do niej prawie w podskokach, szczęśliwy, że w końcu opuszczą to dziwne miejsce. Jednak jego uwagę przykuło coś innego. Jej twarz była strasznie blada i wyglądała na chorą. - Co się dzieje? Źle się czujesz? Masz skurcze? Mam zawołać lekarza? - Naprawdę się wystraszył, bo nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji. Nie wiedział, co powinien zrobić, jak się zachować, dlatego wpadł w panikę. Ludzie naokoło mieli z niego ubaw, ale nie przejmował się tym. Stan Lovato był ważniejszy. - Masz skurcze? Może chcesz wody? Albo coś zjeść? 
- Po prostu chodźmy już stąd. - Nareszcie dopuścił ją do głosu. Chciała jak najszybciej się stąd wyjść i znaleźć się w łóżku. Pociągnęła go za mankiet koszuli, żałując, że nie ma jakiejś taśmy, by zatkać mu usta. Chociaż musiała przyznać, że było to na swój sposób urocze. I irytujące. Zwłaszcza, że bolała ją głowa, a on cały czas o coś pytał. Stanęli przed jego samochodem, a ona się rozpłakała. Ryczała, jak głupia.
- Możesz wreszcie powiedzieć o co chodzi?! - Może zareagował trochę za ostro, ale naprawdę się przejął. Ona wylewała kałuże łez na środku parkingu, a on nie miał pojęcia dlaczego.
- Będę miała synka! - Wyjąkała przez łzy i rzuciła mu się na szyję. Teraz dopiero poczuła, że naprawdę jest w ciąży. Nie, wtedy, gdy się dowiedziała, nie gdy poczuła pierwsze ruchy, dopiero teraz, gdy ginekolog powiedział, że to będzie chłopiec. Dopiero teraz zrozumiała, że będzie, a raczej, że już jest matką. Najpierw było to po prostu "ono", a teraz był to chłopak. Jej synek. Miał już rączki, nóżki i fikał koziołki. Nawet do nich pomachał. Rozczuliła się na samo wspomnienie o tym i jeszcze bardziej zaczęła płakać. 
- No to... gratuluję. - Pogłaskał ją delikatnie po plecach, próbując trochę uspokoić. Chyba powinien zakupić sobie poradnik na temat rozmawiania z kobietami w ciąży. A już w szczególności z tą jedną.
- Ale ja nie umiem postępować z małymi chłopcami! - Na nowo zaniosła się płaczem, kurczowo trzymając dłońmi jego kołnierzyk.
- Z dużymi sobie radzisz, więc z tym mniejszym też nie będzie problemu. - Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, uważnie obserwując jej reakcję. Miała ochotę się rozpłakać jeszcze raz, ale w końcu się rozchmurzyła.
- Masz rację. - Otarła łzy z policzków i wygrzebała lusterko z torebki. Przeglądała się w nim przez chwilę aż włożyła je z powrotem na miejsce. - Możemy jechać. 



*


Courtney siedziała na sofie w swoim salonie, za wszelką cenę próbując nie zwracać uwagi na stosy chusteczek porozrzucanych dokoła niej. Wszędzie panował bałagan, ale nie miała siły, żeby zabrać się za porządki. Zamiast tego już dobrą godzinę oglądała bzdurny serial, jednak nie potrafiła zbytnio się na tym skupić. Trudno interesować się niszową operą mydlaną, kiedy umiera się z bólu. Wyklinała swoje beznadziejne szczęście. Ostatnio możliwe wszystkie katastrofy spotykały właśnie ją, a teraz jeszcze ta pieprzona grypa.
- Jasna cholera! - Przeklęła siarczyście, spoglądając na termometr. Trzydzieści dziewięć i siedem. Nie dość, że głowa  dosłownie pękała jej w szwach, a całe ciało bolało przeokropnie, to jeszcze gorączka nie dawała jej spokoju już dobre trzy dni.
Miała tylko nadzieję, że Ali jednak się pospieszy. Dzwoniła do niej już ponad godzinę temu, a jej dalej nie było. Na całe szczęście zdążyła już wrócić z jej bajkowej podroży poślubnej, na którą Kevin zapewne wydał fortunę. Pewnie przez następny miesiąc razem z Demi będą musiały wysłuchiwać zachwytów nad Florencją i najstarszym Jonasem, ale cieszyła się szczęściem przyjaciółki. Jednak czasem zazdrościła jej i to był właśnie ten moment. Może nie marzyła o iście królewskim ślubie, czy weselu, ale Alice miała przynajmniej wspaniałego faceta. A ona za każdym razem trafiała na idiotów. Może nie zawsze
W końcu, usłyszawszy pukanie do drzwi spróbowała podnieść się z kanapy. Dłuższą chwilę zajęło jej wyplątanie się z grubego polarowego koca, jednak końcem końców powlokła się w stronę drzwi. Nie spojrzała nawet przez wizjer, doskonale wiedząc kogo się spodziewa.
- Nick, to naprawdę nie jest najlepszy moment na twoje olśnienia - Powiedziała, widząc w swoim progu swojego byłego chłopaka. Ostatnią rzeczą, o której teraz marzyła było użeranie się z Jonasem. W końcu już wszystko mu wytłumaczyła, a on nadal nie dawał jej spokoju. - Czy ty naprawdę nie możesz odpuścić? - Miała go po dziurki w uszach. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego cały czas żył przeszłością.
- Nie przyszedłem po to, żeby zatruwać ci życie - Odpowiedział szybko, nie za bardzo wiedząc co począć.
Naprawdę martwił się o Courtney i kiedy tylko, będąc na obiedzie u swojego starszego brata, dowiedział się od Ali o jej chorobie, przyjechał jak najszybciej się tylko dało. Wcale nie miał zamiaru po raz kolejny błagać o drugą szansę. Po prostu chciał sprawdzić, czy aby na pewno dobrze się czuje. Wiedział, że Court ma słaby organizm i często bardzo ciężko odchorowuje nawet głupie przeziębienie. A ona nadal miała mu to za złe, nie ważne jakie miał intencje.
- No więc po co? - Szczelniej otuliła się swetrem i niechętnie wpuściła Nicka do środka, żeby przeciąg nie smagał jej po całym ciele.
- Ali przysłała mnie z lekarstwami i obiadem. - No tak. Mogła domyślić się, że to wszystko sprawka Alice oraz jej różowej rzeczywistości, gdzie książęta na białych koniach odnajdują swoje księżniczki, a po lasach hasają jednorożce. Cudownie.
- Naprawdę nie trzeba było. - Wybąkała z dziwnym samozaparciem. Poważnie źle się czuła i nie potrzebowała jego towarzystwa.
- Właśnie widzę. - Stwierdził kiwając głową z politowaniem i wymijając ją w korytarzu. Pewnie zauważył ogólny bałagan w całym mieszkaniu, bo zdążył już wejść do kuchni. Tam również nie wyglądało wszystko zbyt różowo. W zlewie stała góra brudnych naczyń, a jej kot porozrzucał suchą karmę po całej podłodze.
Nawet nie zamierzała iść do niego, bo i tak wiedziała, że nie pójdzie sobie póki nie osiągnie tego co zamierzał. Zamiast tego kompletnie obojętnie podążyła do salonu, zajmując swoje wcześniejsze miejsce na sofie i szczelnie okryła się kocem, podkulając nogi. Słyszała z kuchni dźwięk lejącej się wody i szczęk porcelanowych naczyń. Zapewne zmywał brudy z ostatnich trzech dni, udając miłosiernego samarytanina, a ona nie miała siły by wyrzucić go za drzwi. Kiedy byli razem nigdy nie sprzątał. Nie wiedział nawet gdzie stoi płyn, ani skąd w szafie zawsze wiszą jego świeże i wyprasowane koszule. A teraz chciał za wszelką cenę udowodnić, że się zmienił. Jednak ona naprawdę nie miała zamiaru mu wierzyć. Za dużo razy obiecywał jej wiele rzeczy i nie dotrzymywał obietnic. Dlaczego więc tym razem miałoby być inaczej. A ona nie chciała po raz kolejny się zawieść. Wystarczająco dużo wycierpiała już w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
- Napij się i rozgrzej. - Podał jej kubek z parującym napojem, a ona bez większych protestów wzięła naczynie i upiła łyk. Prawdę mówiąc nie miała siły na żadne protesty.
Miała nadzieję, że sobie pójdzie, ale on został i usiadł tuż obok niej. Nie wiedziała jak powinna się zachować, po tym wszystkim co ostatnio się wydarzyło. Ale naprawdę ciekawiło ją po co właściwie tutaj przyjechał. Myślała, że zrozumiał co miała mu do powiedzenia, kiedy unikała go przez ostatnie dwa  tygodnie, a w biurze mijała go szerokim łukiem.
- Nick, dlaczego przyszedłeś? - Spytała w końcu, kiedy jej ciekawska natura wzięła  górę. Popatrzyła na niego z wyczekiwaniem i stwierdziła, że wygląda inaczej. Może to te włosy, które ściął na krótkiego jeża, ale wyprzystojniał.
- Bo Ali mnie  poprosiła - Łgał jak z nut. Przez prawie pół godziny błagał żonę swojego starszego brata, by pozwoliła mu pójść do Courtney z tym obiadem. Nie była zbyt chętna do wyrażenia zgody, ale w końcu uległa. - Powiedziała, że to bardzo ważne, a sama musiała gdzieś pilnie jechać, więc zaproponowałem pomoc. - Tak. Ta historia zdecydowanie trzymała się kupy i była w miarę wiarygodna, ale Court nie wyglądała na przekonaną.
- A tak szczerze? - Zapytała, próbując wyczytać prawdę z jego oczu. Doskonale wiedziała, kiedy Nick kłamie i to był właśnie ten moment.
- No naprawdę. - Odpowiedział, unikając jej wzroku.
- Nick...
- Po prostu się o ciebie martwiłem. - Wiedział, że nie wygra bo Court miała cholernie dobrą intuicję. Czasem przeklinał ten jej dar i to właśnie był ten moment.
- Naprawdę nie musisz się o mnie martwić. - Założyła ręce na piersi i kontynuowała dalej. - Nic nas nie łączy, a z resztą radzę sobie bez ciebie doskonale. - Powiedziała pewnym głosem. Sama jednak w to nie wierzyła.
Brakowało jej towarzystwa w pustym apartamencie. Jego brudnych ciuchów, które zwykł zostawiać w sypialni, a zawsze zwracała mu na to uwagę. Tego jak podczas golenia śpiewał piosenki Rolling Stonesów i tego jak przekomarzał się z Freddym, kociakiem, którego kupił jej pewnego roku na gwiazdkę. Nawet jeżeli bywał jedynie gościem w ich wspólnym mieszkaniu, to jednak nie czuła się tak samotna, jak to było teraz.
- Właśnie widzę. - Popatrzył ostentacyjnie wokół, mierząc wzrokiem po salonie, który wyglądał, jakby chwilę temu przeszło przez niego tornado. Na stoliku do kawy porozstawiane były brudne naczynia, obok sofy leżała sterta chusteczek, a gdzieś pod ścianą pałętały się resztki pociętych zdjęć jej i tego blond fagasa. - Niezależna kobieta dwudziestego pierwszego wieku.
- Nie potrzebuję cię, Nick. - Odparła wstając z kanapy, kiedy chciał objąć ją ramieniem.
- Proszę cię, Court, daj mi drugą szansę. - Również się podniósł i poszedł za nią w kierunku okna. Stałą zamyślona, wpatrując się w obraz Nowego Jorku tuż przed zmierzchem. Objął ją jedną ręką w pasie i pocałował we włosy. - Ja naprawdę się zmieniłem.
- Nick... - Powiedziała zrezygnowana, czując ciepło jego skóry. Uwielbiała jego czułą odsłonę, ale teraz naprawdę tego nie chciała. Nie, by po raz kolejny ją zranił. Do tego nie mogła dopuścić.
- Tak? - Był prawie pewny, że się zgodzi. W końcu nie uciekała i była taka spokojna.
- Chyba już czas na ciebie...
I wyszedł. Bez słowa, zawiedziony, trzasnął drzwiami, zostawiając  niezdecydowaną Courtney z głową opartą o szybę, zaszytą we własnym wewnętrznym świecie skomplikowanych myśli.
Ile razy można?

7 komentarzy:

  1. CUDEŃKO:) Rozwaliła mnie ta panika Jonasa.... Czekam na next

    PS: Niech Courtney da szansę Nickowi bo chłopina się stara ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Koooooochane *-*
    Uwielbiam to. Za mało Demi, zdecydowanie.
    Courtney i Nick...chyba będą razem, bynajmniej tak czuję.
    Może nie od razu, ale z czasem.
    Tak jak Joe i Demi. Będą razem :3
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Asdfghjkl . - tymi słowami można opisać ten rozdział : D On jest po prostu świetny *_* Rozwaliło mnie to jak ludzie brali Joe za ojca tego dziecka xdd. I Dem ma synka ! Ja chciałam żeby miała synka ! Ja to czułam w moczu ! *___* Wszystko było by super pięknie , gdyby nie jeden tyci tyci szczególik , ale pewnie już wiecie o co chodzi xdd. Jeśli nie wiecie to chodzi o Jemi ! Czeeeemu ich tak mało ;__; ?! Ja kooocham scenki z nimi < 3 Moja ulubiona para : D ( no w sensie , że para , że nie w związku tylko no , że dwójka ludzi no , że ... no mam nadzieję , że wiecie o co mi chodzi xd. ! ) Już si nie moge doczekać NN < 3

    PS Błagam o więcej JEEEEMI ! *___*

    I to na tyle : D
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudooowneee! <3 *-*
    Kocham to! Niestety za malo Jemi ;(
    Panika Joe była niesamowicie zabaaawnaaa <3
    Szkoda, że Nick tak cierpi... Courtney powinna dać mu drugą szansę! ;*
    Ddla obojga byłoby to cudowneee! <3
    Czekam na nową notkeee... Za miesiąc ;(
    Selcia<3

    OdpowiedzUsuń
  5. fajnie by było, jakby Courtney dała mu drugą szansę... ale nie dziwię się jej, że się boi... zawiodła się na nim i musi upłynąć dużo czasu aż będzie umiała z nim być. Ale wierzę, że będą razem :)
    Joe ojcem? już go sobie wyobrażam podczas porodu :D będzie biedny, zestresowany ;) bo liczę na to, że będzie z nią przy porodzie;p
    a może udałoby się, żeby kolejny rozdział był szybciej? piszecie we dwie, więc powinno być łatwiej;)
    [ wedding--bells.blogspot.com ]

    OdpowiedzUsuń
  6. super rozdział ale szkoda mi Nicka i mam nadzieje że zrobisz to dla swoich czytelników i dodasz więcej momentów Jemi

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak zwykle przeczytałam na jednym wdechu i znowu miesiąc czekania, ale dobra nie będę narzekała. Rozdział jak zawsze świetny. Mam oczywiście nadzieję na Jemi, ale także na Court z Nickiem - mam dziwne przeczucie, że on odpuści (a może nawet kogoś pozna) i wtedy ona sobie uświadomi pewne sprawy i będzie o niego walczyć. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń