- Ojej, jaki on jest ładny! - Allie wzięła do ręki
zdjęcie z USG synka Dems. Nie mogła przestać się nim zachwycać. Był taki
malutki i trzymał paluszek w buzi. Aż urosła w niej nadzieja, że nie długo
doczeka się tego samego. - I ma twój nosek. Zobacz, tak samo zadarty do
góry.
- Nie zauważyłam wcześniej. - Demi przyjrzała się
fotografii swojego nienarodzonego dziecka. Dalej była w ogromnym szoku, chociaż
napięcie powoli mijało. No i żałowała, że tak emocjonalnie zareagowała przy
Jonasie. Nie mogła sobie darować, że rzuciła mu się na szyję. Chociaż z drugiej
strony... Nie, nie było drugiej strony. Jonas, to Jonas. Nie powinna traktować
go jak przytulanki w trakcie emocjonalnego szoku.
- Wypiję jego zdrowie. - Court nalała sobie kolejną
lampkę wina. Zdążyła już opróżnić sama pół butelki, ale dalej czuła się spięta,
więc postanowiła, że druga połówka też nie długo zniknie z ciemnozielonej
butelki. Nie miała z kim pić, to musiała gościć sama. Rozsiadła się wygodnie na
kanapie w salonie Dems i próbowała odprężyć.
- Nie sądzisz, Courtney, że masz problem z
alkoholem. - Ali podeszła do niej i zabrała jej butelkę oraz kieliszek.
Martwiło ją, że przyjaciółka co raz częściej szuka pocieszenia w alkoholu i
właściwie to upija się na każdym ich spotkaniu.
- Problem to ja mam, ale z Nickiem. - Wstała z sofy,
zdenerwowana, że odebrano jej jedynego pocieszyciela. - Prześladuje mnie i nie
daje mi spokoju, a co ja mu zrobiłam?
- W stanie upojenia alkoholowego błagałaś go, żeby
cię przeleciał. Nie dziw się, że teraz nie możesz się od niego odgonić. - Demi
przypomniała sobie, jak Court ze wstydem opowiadała co robiła po tym, jak
zwinęła się z wesela. Wiedziała, że tych dwoje dalej do siebie ciągnie. Nawet
jeśli był to tylko popęd seksualny.
- A właśnie, Demi, może opowiesz nam, co zaszło
między tobą a Joe w czasie wesela... - Ali przypomniała sobie dziwną scenę,
której była świadkiem razem ze swoim mężem. Do tej pory, jednak nie było
okazji, by o tym porozmawiać. Teraz nareszcie miała okazję dowiedzieć się, o co
chodziło.
- Nic. - Urwała krótko temat. Nie chciało jej się
rozmawiać i wspominać tamtego zdarzenia. Z resztą nawet nie było czego. Bo nic
się przecież nie wydarzyło. Oprócz tego, że później miała bardzo ciekawy
sen.
- Jasne. - Blondynka zauważyła, że Dems
poczerwieniała na twarzy i próbowała coś przed nimi ukryć. - Gadaj.
- Nie ma o czym. Powiedzmy, że byłam trochę
zdesperowana. - Bo inny idiota uczepił się jej tamtego wieczoru i skutecznie
uprzykrzał życie. Ale nie mogła powiedzieć, że dotyk Jonasa nie był przyjemny. Był i to
bardzo. I to było jeszcze gorsze. Lepiej by było gdyby nie poczuła nic, a on
był beznadziejny. Ale czuła bardzo wiele.
- Coś mnie ominęło? - Zapytała Court, wyraźnie
zaciekawiona.
- No właśnie nie wiem. Przekonajmy się. Tłumacz, co
znaczy, że byłaś zdesperowana.
Ali założyła ręce na piersi i podeszła do
przyjaciółki, która teraz wygodnie siedziała w fotelu, wspominając, jak kiedyś
Jonas wtargnął do jej mieszkania, kompletnie pijany i prawie stłukł jej
ulubiony wazon.
- Po prostu byłam zdesperowana. Koniec tematu. - Od
tego tematu zaczął napinać się jej brzuch. Czuła, jak twardnieje i nie było to
miłe.
- A pamiętasz, jak kiedyś przypadkiem spotkałam go w
twoim mieszkaniu? Bawiliście się, jak dzieci. - Al przypomniała sobie tamtą
kłótnię, której była świadkiem oraz jak zobaczyła ich zupełnie mokrych,
wybiegających z łazienki. Zachowywali się, jak para zakochanych w sobie
nastolatków, która nie potrafi się do tego przyznać.
- Nawet mi nie przypominaj! - Złapała się za brzuch,
a w jej pamięci pojawiły się obrazy, które wolałaby zapomnieć. Ale to, jak
złapał ją w pasie i przerzucił sobie przez ramię... Rumieńce od razu pojawiły
się na jej twarzy.
- Ładna by z was była para... - Court naprawdę tak
uważała. Oboje byli bardzo atrakcyjni, spontaniczni, uparci, w gorącej wodzie
kąpani i uwielbiali się ze sobą spierać. Po za tym między nimi dało się wyczuć
erotyczne napięcie.
- Phi, chyba żartujesz! - Demi prychnęła i machnęła
ręką. Ona i Jonas? Parą? Niemożliwe nawet w snach! Jednak miło było, gdy
odwiózł ją dzisiaj do domu. No i martwił się o nią. I pocieszał ją. I później
jeszcze zadzwonił, żeby zapytać czy już dobrze. Nie krzyczał na nią. Przejął
się. I w jakiś dziwnie pokręcony sposób bardzo ją to ucieszyło. Chyba po prostu
szalały w niej hormony.
- Nie żartuję. Wyobraź to sobie... Ty, Joe i twój
mały synek... Piękna rodzinka.
Demi niechętnie, ale wyobraziła sobie, jak chodzą
razem na spacery, kąpią małego, zajmują się nim. Zrobiło się jej przyjemnie
ciepło w okolicy serca na myśl o tym, że jej dziecko miałoby ojca. Opamiętała
się jednak. Nigdy w życiu nie zwiążę się z Jonasem! Ostatnio miała sieczkę
zamiast mózgu i stąd te głupie obrazki w jej głowie. Jak najszybciej musi je
wyrzucić!
- Zmieńmy temat. - Sięgnęła po kiść winogron leżącą
na stoliku i wepchnęła sobie prawie całą na raz do ust. Chciała w ten sposób
pozbyć się natrętnych myśli. Szczególnie jednej. Jak w białej sukni ślubnej
stoi przed ołtarzem, a partneruje jej Jonas. To było niedorzeczne! Chwilę
później zaczęła wyobrażać sobie ich noc poślubną. Z najdrobniejszymi
szczegółami. To, jak ją całował, pieścił dotykał, rozbierał, a ona... ona też
robiła mu różne rzeczy.
- Demi, dobrze się czujesz?
Dziękowała Bogu, że Al wyrwała ją z zamyślenia, bo
zaczynało się robić naprawdę gorąco. Jeszcze chwila, a... Nie ważne.
- Tak, a czemu pytasz? - Cała trzęsła się ze
zdenerwowania. A może z innych przyczyn. W każdym razie przechodziły przez nią
ogromne dreszcze, których nie mogła opanować.
- Bo masz bardzo dziwną minę. - Nie przesadzała.
Dems z otwartymi ustami wpatrywała się w jeden punkt przez bite pięć
minut.
- Nic się nie stało, naprawdę. Zastanawiam się tylko
czy już nie czas zapisać się do szkoły rodzenia. - Szybko zmieniła temat, by
skupić się na czymś innym niż zawartość bokserek jej irytującego szefa.
- Tak, tak zapisz się, a ja chętnie z tobą pójdę. W
końcu to mój chrześniak. - Court szybko zadeklarowała swoją pomoc.
- Nie, to będzie mój chrześniak!
Dziewczyny zaczęły się licytować o to, która będzie
lepszym wzorcem dla synka Dems. A ona znów odpłynęła. Bardzo daleko. Gdzieś,
gdzie była tylko ona i... Nie ważne.
*
Siedzieli na czarnej, skórzanej kanapie w mieszkaniu Joe’go, popijając piwo i
oglądając kolejny mecz Jetsów. Gestykulowali przy tym dość żywiołowo,
niejednokrotnie wyzywając kolejnych zawodników od ciot lub nieudaczników.
Chociaż jako bracia zawsze mieli zgoła różne charaktery, to właśnie futbol
amerykański był ich wspólną pasją. Odkąd tylko pamiętali zawsze we trzech
oglądali rozgrywki Super Bowl. To był ich wspólny rytuał, który zapoczątkował
niegdyś wuj Robert, zabierając ich jako dzieci na jeden z meczów. To było
niedługo po tym jak ich ojciec zostawił matkę, a oni nie potrafili zrozumieć
nowej sytuacji. I właśnie za wsparcie w najtrudniejszych chwilach zawsze bardzo
cenili wuja. W końcu przez te wszystkie lata przyrodni brat ich beznadziejnego
ojca tak wiele razy pomagał Denise. Stał się dla nich pewnego rodzaju wzorem do
naśladowania i zdecydowanie wiele mu zawdzięczali.
Kevin rzucił popcornem w stronę telewizora, kiedy Jetsi po raz
kolejny stracili piłkę. Były to ostatnie, a zarazem decydujące sekundy spotkania,
a ich drużynie do szczęścia brakowało jednego przyłożenia. Kątem oka przyglądał
się braciom, którzy dzisiaj wyjątkowo spokojnie obserwowali sytuację na boisku.
To było naprawdę do nich niepodobne. Ostatnio zupełnie nie wiedział co się z
nimi działo. Jedynie Matt, któremu wyraźnie dopisywał dzisiaj humor, podzielał
jego entuzjazm. Nick i Joe natomiast jakby stracili kontakt z rzeczywistością.
- No chłopaki, co się dzisiaj z wami dzieje? - zapytał Matthew, może trochę za mocno klepiąc
Joe po plecach. Pomijając fakt, że ostatnio nawet razu nie udało mu się wywlec
go nigdzie na miasto, żeby się zabawić, to jeszcze zaczął być dziwnie
nieobecny. Zastanawiał się tylko dlaczego.
- No właśnie, chłopaki weźcie wy się obaj wreszcie w
garść. – Kevin poparł kolegę i przez chwilę myślał o co tym razem chodzi jego
braciom. Nick. W jego przypadku nie było to w sumie takie trudne do
odgadnięcia, zważywszy na to, że od matki Alli dowiedział się, że jedna z
druhen kompletnie pijana opuściła salę weselną z jego młodszym bratem. Większy
problem natomiast miał z Joe.
- Łatwo ci powiedzieć. – Odpowiedział mu zrezygnowany Nick, sięgając po
pilota. Nie dość, że humor miał iście grobowy to jeszcze Jetsi
spierdolili sprawę. Wręcz cudownie. A to wszystko przez Courtney i jej
niezdecydowanie. W końcu nie można tak po prostu bawić się ludźmi, tym bardziej
ich uczuciami. On naprawdę się starał, a ona tylko to wykorzystywała.
Traktowała go jak zabawkę, którą można tak po prostu odstawić na półkę. – Alli
jest na każde twoje skinienie i żyjecie w tej swojej idealnej bajce.
- Sam się o to prosiłeś, bracie… - wtrącił Joe, po
czym wstał z miejsca i ruszył w kierunku kuchni, po kolejną butelkę porządnie
schłodzonego trunku.
- Racja. – Zawtórowali mu niemal jednocześnie Kevin
z Mattem.
- Byłeś dupkiem …
- Oj tak.
- Dzięki, że wszyscy ciągle mi to wypominacie. – Odpowiedział
z przekąsem. W końcu ludzie popełniają błędy, ale zasługują też czasem na drugą
szansę. Jednak w jego przypadku ta teoria się nie sprawdzała. – Co najmniej jakbym sam o tym nie wiedział.
Nie powiedzieli mu nic, z czego nie zdawałby sobie
doskonale sprawy. W końcu próbował już chyba wszelkich możliwych sposób, żeby w
końcu zwrócić na siebie jej uwagę. Za radą Kevina na każdym kroku służył jej
pomocą i pokazywał jak bardzo się zmienił. Powoli chciał odzyskać jej zaufanie,
ale jakoś marnie mu szło. Powoli zaczynał wątpić, że w ogóle kiedyś to nastąpi.
Doszedł jednak do jednego ważnego wniosku. Metoda małych kroczków była
kompletnym bezsensem. A bynajmniej w przypadku jego i panny Stone.
- Czy możemy
w końcu skończyć temat bab, a przejść do czegoś ciekawszego? – Wtrącił się
Matt, powoli zaczynając się nudzić. W
końcu gdyby Nick zamiast upierać się przy jednej upartej lasce, wziąłby się za
te wszystkie seksowne panienki przemierzające ulice nowego Jorku, jego życie
byłoby znacznie prostsze.
- Całkowicie się z tobą zgadzam, stary. – Kevin
naprawdę lubił służyć młodszym braciom
radami w trudnych sprawach, ale akurat temat Nicka, Courtney i ich pokręconej
relacji ciągnął się już tak długo, że zaczynał go irytować. Bo oboje momentami zachowywali się jak para
niedorostków z podstawówki.
- I mówi to największy pantoflarz w Nowym Jorku…
- Wcale nie.
- Tak.
- Nie. -
Kevin walnął Nicka w ramię, aby
ten w końcu przestał. Naprawdę nie lubił tego określenia. Bo wcale nie był pod
pantoflem Alice. – Ja po prostu…
- Tak, tak wiemy. – Nick zaśmiał się w głos, wiedząc
doskonale, co jego brat miał do powiedzenia. Ilekroć tylko ktoś wyśmiewał się z
niego, zawsze korzystał z tej samej solidnie już oklepanej formułki. – Po
prostu bardzo ją kochasz i dlatego spełniasz każdą jej zachciankę.
- Z resztą co wy możecie wiedzieć o kłopotach z
kobietami. – Zaczął Joe, skupiając na sobie trzy zaciekawione spojrzenia. W tym
momencie wyklinał się od idiotów, że nie utrzymał języka za zębami. Teraz już
na pewno Kevin nie da mu spokoju przez najbliższa dekadę. – Wy obaj
przynajmniej trafiliście na normalne dziewczyny. Tylko ja muszę na co dzień
znosić humorki ciężarnej wariatki, która doprowadza mnie do szału. – Sprostował
szybko, żeby tylko nie dać chłopakom powodu do dalszego drążenia tematu
czarownicy. – I to jeszcze wbrew własnej woli.
- A to na weselu, to też było z przymusu? – Kevin spytał z ironicznym uśmiechem, który wstąpił na jego twarz w momencie, kiedy
tylko przypomniał sobie ich ekscesy, które obiły się głośnym echem wśród wielu
naocznych świadków. Żałował tylko, że nikt tego nie uwiecznił. A bynajmniej tak
mu się zdawało.
- To wszystko nie było takie, na jakie wyglądało…
- Stary, nie bądź śmieszny. Waszą grę wstępną
widziała połowa weselnych gości. – Matt zaśmiał się w głos. Również należał do
tych szczęśliwców, którzy mieli okazje widzieć to na własne oczy.
- Ta wariatka się na mnie rzuciła!
- Tak, zdecydowanie wyglądałeś wtedy na
poszkodowanego. – Kevin poklepał brata po ramieniu i dołączył do panicznie
śmiejących się z Josepha, Matta i Nicka. Już dawno nikt go tak nie rozbawił. Co
jak co ale do tego akurat jego braciszek miał talent. Był mistrzem kuriozalnych
wręcz wymówek.
- Próbowałem się tylko bronić!
- W takim razie czego szukałeś pod jej sukienką?
– Matt dosłownie popłakał się ze
śmiechu, przy okazji zrzucając na podłogę
siedzącego na skraju kanapy Nicka.
Joe natomiast skończył beznadziejne próby
samoobrony, gdyż każdy kolejny argument działał jedynie na jego niekorzyść.
Właściwie sam uważał swoje wymówki za mało wiarygodne. Dlatego też nie miał
zamiaru kontynuować pogrążania samego siebie. Bo na ostatnie pytanie nie
potrafił udzielić odpowiedzi…
Bo
nie ma nic gorszego dla racjonalnego myślenia od zrzędliwej i napalonej,
cholernie seksownej wiedźmy…
Przeczytałam go tak szybko że aż achhhhhh *-* świetny rozdział :33 gorący xD czekam niecierpliwie na następny kjhgfdfghjk
OdpowiedzUsuńOMG Nie mogę się doczekać już następnego. Haha wszyscy widzą, że pomiędzy nimi iskrzy :D Tak Tak Joe Tak Tak to tylko obrona. Tak Tak Demi nie kochasz go, ale myśleć o takich rzeczach to tak xd
OdpowiedzUsuńASDFGHJKLQWERTYUIOPZXCVBNMASDFGHJKL
OdpowiedzUsuńPomimo , że nie ma Jemi , rozdział jest super :D Nie wiem czemu , ale trochę się na nim uśmiałam xD a zwłaszcza na tekście : - W takim razie czego szukałeś pod jej sukienką? - hahahahahahahaha < 3 Nie mogę się doczekać nowego rozdziału :D
JEZU! To jest genialne. Kocham tego bloga. Końcówka mnie rozwaliła i rodzice uznali mnie za wariatkę śmiejącą się do laptopa.... Nie mogę doczekać się nn!
OdpowiedzUsuńCo mam napisać. Jak zawsze rozdział jest fajny, chociaż oczywiście za krótki (dla nas nawet 3x dłuższy byłby zbyt krótki). Uśmiałam się strasznie, szczególnie w części poświęconej panom. Kiedy do nich wszystkich (no może Nick już to wie) dotrze co do siebie czują. Demi i Joe coś świta w główkach, ale odpędzają te myśli, natomiast Court nawet nic nie zauważa. Czekam na następny. To "tylko" 30 dni. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział tylko szkoda że musimy czekać tak długo na następny i zgadzam się z komentarzem na de mną
OdpowiedzUsuńSuper rozdział kocham tego bloga mam nadzieje że już niedługo będzie Jemi ;D
OdpowiedzUsuń