poniedziałek, 1 kwietnia 2013

22. "W takim razie czego szukałeś pod jej sukienką"?


- Ojej, jaki on jest ładny! - Allie wzięła do ręki zdjęcie z USG synka Dems. Nie mogła przestać się nim zachwycać. Był taki malutki i trzymał paluszek w buzi. Aż urosła w niej nadzieja, że nie długo doczeka się tego samego. - I ma twój nosek. Zobacz, tak samo zadarty do góry. 

- Nie zauważyłam wcześniej. - Demi przyjrzała się fotografii swojego nienarodzonego dziecka. Dalej była w ogromnym szoku, chociaż napięcie powoli mijało. No i żałowała, że tak emocjonalnie zareagowała przy Jonasie. Nie mogła sobie darować, że rzuciła mu się na szyję. Chociaż z drugiej strony... Nie, nie było drugiej strony. Jonas, to Jonas. Nie powinna traktować go jak przytulanki w trakcie emocjonalnego szoku. 

- Wypiję jego zdrowie. - Court nalała sobie kolejną lampkę wina. Zdążyła już opróżnić sama pół butelki, ale dalej czuła się spięta, więc postanowiła, że druga połówka też nie długo zniknie z ciemnozielonej butelki. Nie miała z kim pić, to musiała gościć sama. Rozsiadła się wygodnie na kanapie w salonie Dems i próbowała odprężyć.

- Nie sądzisz, Courtney, że masz problem z alkoholem. - Ali podeszła do niej i zabrała jej butelkę oraz kieliszek. Martwiło ją, że przyjaciółka co raz częściej szuka pocieszenia w alkoholu i właściwie to upija się na każdym ich spotkaniu.

- Problem to ja mam, ale z Nickiem. - Wstała z sofy, zdenerwowana, że odebrano jej jedynego pocieszyciela. - Prześladuje mnie i nie daje mi spokoju, a co ja mu zrobiłam?

- W stanie upojenia alkoholowego błagałaś go, żeby cię przeleciał. Nie dziw się, że teraz nie możesz się od niego odgonić. - Demi przypomniała sobie, jak Court ze wstydem opowiadała co robiła po tym, jak zwinęła się z wesela. Wiedziała, że tych dwoje dalej do siebie ciągnie. Nawet jeśli był to tylko popęd seksualny.

- A właśnie, Demi, może opowiesz nam, co zaszło między tobą a Joe w czasie wesela... - Ali przypomniała sobie dziwną scenę, której była świadkiem razem ze swoim mężem. Do tej pory, jednak nie było okazji, by o tym porozmawiać. Teraz nareszcie miała okazję dowiedzieć się, o co chodziło.

- Nic. - Urwała krótko temat. Nie chciało jej się rozmawiać i wspominać tamtego zdarzenia. Z resztą nawet nie było czego. Bo nic się przecież nie wydarzyło. Oprócz tego, że później miała bardzo ciekawy sen. 

- Jasne. - Blondynka zauważyła, że Dems poczerwieniała na twarzy i próbowała coś przed nimi ukryć. - Gadaj.

 - Nie ma o czym. Powiedzmy, że byłam trochę zdesperowana. - Bo inny idiota uczepił się jej tamtego wieczoru i skutecznie uprzykrzał życie. Ale nie mogła powiedzieć, że  dotyk Jonasa nie był przyjemny. Był i to bardzo. I to było jeszcze gorsze. Lepiej by było gdyby nie poczuła nic, a on był beznadziejny. Ale czuła bardzo wiele. 

- Coś mnie ominęło? - Zapytała Court, wyraźnie zaciekawiona. 

- No właśnie nie wiem. Przekonajmy się. Tłumacz, co znaczy, że byłaś zdesperowana.

Ali założyła ręce na piersi i podeszła do przyjaciółki, która teraz wygodnie siedziała w fotelu, wspominając, jak kiedyś Jonas wtargnął do jej mieszkania, kompletnie pijany i prawie stłukł jej ulubiony wazon. 

- Po prostu byłam zdesperowana. Koniec tematu. - Od tego tematu zaczął napinać się jej brzuch. Czuła, jak twardnieje i nie było to miłe. 

- A pamiętasz, jak kiedyś przypadkiem spotkałam go w twoim mieszkaniu? Bawiliście się, jak dzieci. - Al przypomniała sobie tamtą kłótnię, której była świadkiem oraz jak zobaczyła ich zupełnie mokrych, wybiegających z łazienki. Zachowywali się, jak para zakochanych w sobie nastolatków, która nie potrafi się do tego przyznać. 

- Nawet mi nie przypominaj! - Złapała się za brzuch, a w jej pamięci pojawiły się obrazy, które wolałaby zapomnieć. Ale to, jak złapał ją w pasie i przerzucił sobie przez ramię... Rumieńce od razu pojawiły się na jej twarzy. 

- Ładna by z was była para... - Court naprawdę tak uważała. Oboje byli bardzo atrakcyjni, spontaniczni, uparci, w gorącej wodzie kąpani i uwielbiali się ze sobą spierać. Po za tym między nimi dało się wyczuć erotyczne napięcie. 

- Phi, chyba żartujesz! - Demi prychnęła i machnęła ręką. Ona i Jonas? Parą? Niemożliwe nawet w snach! Jednak miło było, gdy odwiózł ją dzisiaj do domu. No i martwił się o nią. I pocieszał ją. I później jeszcze zadzwonił, żeby zapytać czy już dobrze. Nie krzyczał na nią. Przejął się. I w jakiś dziwnie pokręcony sposób bardzo ją to ucieszyło. Chyba po prostu szalały w niej hormony.

- Nie żartuję. Wyobraź to sobie... Ty, Joe i twój mały synek... Piękna rodzinka. 

Demi niechętnie, ale wyobraziła sobie, jak chodzą razem na spacery, kąpią małego, zajmują się nim. Zrobiło się jej przyjemnie ciepło w okolicy serca na myśl o tym, że jej dziecko miałoby ojca. Opamiętała się jednak. Nigdy w życiu nie zwiążę się z Jonasem! Ostatnio miała sieczkę zamiast mózgu i stąd te głupie obrazki w jej głowie. Jak najszybciej musi je wyrzucić!

- Zmieńmy temat. - Sięgnęła po kiść winogron leżącą na stoliku i wepchnęła sobie prawie całą na raz do ust. Chciała w ten sposób pozbyć się natrętnych myśli. Szczególnie jednej. Jak w białej sukni ślubnej stoi przed ołtarzem, a partneruje jej Jonas. To było niedorzeczne! Chwilę później zaczęła wyobrażać sobie ich noc poślubną. Z najdrobniejszymi szczegółami. To, jak ją całował, pieścił dotykał, rozbierał, a ona... ona też robiła mu różne  rzeczy. 

- Demi, dobrze się czujesz? 

Dziękowała Bogu, że Al wyrwała ją z zamyślenia, bo zaczynało się robić naprawdę gorąco. Jeszcze chwila, a... Nie ważne. 

- Tak, a czemu pytasz? - Cała trzęsła się ze zdenerwowania. A może z innych przyczyn. W każdym razie przechodziły przez nią ogromne dreszcze, których nie mogła opanować. 

- Bo masz bardzo dziwną minę. - Nie przesadzała. Dems z otwartymi ustami wpatrywała się w jeden punkt przez bite pięć minut. 

- Nic się nie stało, naprawdę. Zastanawiam się tylko czy już nie czas zapisać się do szkoły rodzenia. - Szybko zmieniła temat, by skupić się na czymś innym niż zawartość bokserek jej irytującego szefa.

- Tak, tak zapisz się, a ja chętnie z tobą pójdę. W końcu to mój chrześniak. - Court szybko zadeklarowała swoją pomoc. 

- Nie, to będzie mój chrześniak! 

Dziewczyny zaczęły się licytować o to, która będzie lepszym wzorcem dla synka Dems. A ona znów odpłynęła. Bardzo daleko. Gdzieś, gdzie była tylko ona i... Nie ważne.


*


Siedzieli na czarnej, skórzanej kanapie  w mieszkaniu Joe’go, popijając piwo i oglądając kolejny mecz Jetsów. Gestykulowali przy tym dość żywiołowo, niejednokrotnie wyzywając kolejnych zawodników od ciot lub nieudaczników. Chociaż jako bracia zawsze mieli zgoła różne charaktery, to właśnie futbol amerykański był ich wspólną pasją. Odkąd tylko pamiętali zawsze we trzech oglądali rozgrywki Super Bowl. To był ich wspólny rytuał, który zapoczątkował niegdyś wuj Robert, zabierając ich jako dzieci na jeden z meczów. To było niedługo po tym jak ich ojciec zostawił matkę, a oni nie potrafili zrozumieć nowej sytuacji. I właśnie za wsparcie w najtrudniejszych chwilach zawsze bardzo cenili wuja. W końcu przez te wszystkie lata przyrodni brat ich beznadziejnego ojca tak wiele razy pomagał Denise. Stał się dla nich pewnego rodzaju wzorem do naśladowania i zdecydowanie wiele mu zawdzięczali.

Kevin rzucił popcornem  w stronę telewizora, kiedy Jetsi po raz kolejny stracili piłkę. Były to ostatnie, a zarazem decydujące sekundy spotkania, a ich drużynie do szczęścia brakowało jednego przyłożenia. Kątem oka przyglądał się braciom, którzy dzisiaj wyjątkowo spokojnie obserwowali sytuację na boisku. To było naprawdę do nich niepodobne. Ostatnio zupełnie nie wiedział co się z nimi działo. Jedynie Matt, któremu wyraźnie dopisywał dzisiaj humor, podzielał jego entuzjazm. Nick i Joe natomiast jakby stracili kontakt z rzeczywistością.

- No chłopaki, co się dzisiaj z wami dzieje? -  zapytał Matthew, może trochę za mocno klepiąc Joe po plecach. Pomijając fakt, że ostatnio nawet razu nie udało mu się wywlec go nigdzie na miasto, żeby się zabawić, to jeszcze zaczął być dziwnie nieobecny. Zastanawiał się tylko dlaczego.

- No właśnie, chłopaki weźcie wy się obaj wreszcie w garść. – Kevin poparł kolegę i przez chwilę myślał o co tym razem chodzi jego braciom. Nick. W jego przypadku nie było to w sumie takie trudne do odgadnięcia, zważywszy na to, że od matki Alli dowiedział się, że jedna z druhen kompletnie pijana opuściła salę weselną z jego młodszym bratem. Większy problem natomiast miał z Joe.

- Łatwo ci powiedzieć. –  Odpowiedział mu zrezygnowany Nick, sięgając po pilota.  Nie dość,  że humor miał iście grobowy to jeszcze Jetsi spierdolili sprawę. Wręcz cudownie. A to wszystko przez Courtney i jej niezdecydowanie. W końcu nie można tak po prostu bawić się ludźmi, tym bardziej ich uczuciami. On naprawdę się starał, a ona tylko to wykorzystywała. Traktowała go jak zabawkę, którą można tak po prostu odstawić na półkę. – Alli jest na każde twoje skinienie i żyjecie w tej swojej idealnej bajce.

- Sam się o to prosiłeś, bracie… - wtrącił Joe, po czym wstał z miejsca i ruszył w kierunku kuchni, po kolejną butelkę porządnie schłodzonego trunku.

- Racja. – Zawtórowali mu niemal jednocześnie Kevin z Mattem.

- Byłeś dupkiem …

- Oj tak. 

- Dzięki, że wszyscy ciągle mi to wypominacie. – Odpowiedział z przekąsem. W końcu ludzie popełniają błędy, ale zasługują też czasem na drugą szansę. Jednak w jego przypadku ta teoria się nie sprawdzała. –  Co najmniej jakbym sam o tym nie wiedział.

Nie powiedzieli mu nic, z czego nie zdawałby sobie doskonale sprawy. W końcu próbował już chyba wszelkich możliwych sposób, żeby w końcu zwrócić na siebie jej uwagę. Za radą Kevina na każdym kroku służył jej pomocą i pokazywał jak bardzo się zmienił. Powoli chciał odzyskać jej zaufanie, ale jakoś marnie mu szło. Powoli zaczynał wątpić, że w ogóle kiedyś to nastąpi. Doszedł jednak do jednego ważnego wniosku. Metoda małych kroczków była kompletnym bezsensem. A bynajmniej w przypadku jego i panny Stone.

 - Czy możemy w końcu skończyć temat bab, a przejść do czegoś ciekawszego? – Wtrącił się Matt,  powoli zaczynając się nudzić. W końcu gdyby Nick zamiast upierać się przy jednej upartej lasce, wziąłby się za te wszystkie seksowne panienki przemierzające ulice nowego Jorku, jego życie byłoby znacznie prostsze.

- Całkowicie się z tobą zgadzam, stary. – Kevin naprawdę lubił służyć  młodszym braciom radami w trudnych sprawach, ale akurat temat Nicka, Courtney i ich pokręconej relacji ciągnął się już tak długo, że zaczynał go irytować.  Bo oboje momentami zachowywali się jak para niedorostków z podstawówki.

- I mówi to największy pantoflarz w Nowym Jorku…

- Wcale nie.

- Tak.

- Nie. -  Kevin walnął  Nicka w ramię, aby ten w końcu przestał. Naprawdę nie lubił tego określenia. Bo wcale nie był pod pantoflem Alice. – Ja po prostu…

- Tak, tak wiemy. – Nick zaśmiał się w głos, wiedząc doskonale, co jego brat miał do powiedzenia. Ilekroć tylko ktoś wyśmiewał się z niego, zawsze korzystał z tej samej solidnie już oklepanej formułki. – Po prostu bardzo ją kochasz i dlatego spełniasz każdą jej zachciankę.

- Z resztą co wy możecie wiedzieć o kłopotach z kobietami. – Zaczął Joe, skupiając na sobie trzy zaciekawione spojrzenia. W tym momencie wyklinał się od idiotów, że nie utrzymał języka za zębami. Teraz już na pewno Kevin nie da mu spokoju przez najbliższa dekadę. – Wy obaj przynajmniej trafiliście na normalne dziewczyny. Tylko ja muszę na co dzień znosić humorki ciężarnej wariatki, która doprowadza mnie do szału. – Sprostował szybko, żeby tylko nie dać chłopakom powodu do dalszego drążenia tematu czarownicy. – I to jeszcze wbrew własnej woli.

- A to na weselu, to też było z przymusu? –  Kevin spytał z  ironicznym uśmiechem,  który wstąpił na jego twarz w momencie, kiedy tylko przypomniał sobie ich ekscesy, które obiły się głośnym echem wśród wielu naocznych świadków. Żałował tylko, że nikt tego nie uwiecznił. A bynajmniej tak mu się zdawało.

- To wszystko nie było takie, na jakie wyglądało…

- Stary, nie bądź śmieszny. Waszą grę wstępną widziała połowa weselnych gości. – Matt zaśmiał się w głos. Również należał do tych szczęśliwców, którzy mieli okazje widzieć to na własne oczy.

- Ta wariatka się na mnie rzuciła!

- Tak, zdecydowanie wyglądałeś wtedy na poszkodowanego. – Kevin poklepał brata po ramieniu i dołączył do panicznie śmiejących się z Josepha, Matta i Nicka. Już dawno nikt go tak nie rozbawił. Co jak co ale do tego akurat jego braciszek miał talent. Był mistrzem kuriozalnych wręcz wymówek.

- Próbowałem się tylko bronić!

- W takim razie czego szukałeś pod jej sukienką? –  Matt dosłownie popłakał się ze śmiechu, przy okazji zrzucając na podłogę  siedzącego na skraju kanapy Nicka.

Joe natomiast skończył beznadziejne próby samoobrony, gdyż każdy kolejny argument działał jedynie na jego niekorzyść. Właściwie sam uważał swoje wymówki za mało wiarygodne. Dlatego też nie miał zamiaru kontynuować pogrążania samego siebie. Bo na ostatnie pytanie nie potrafił udzielić odpowiedzi…

Bo nie ma nic gorszego dla racjonalnego myślenia od zrzędliwej i napalonej, cholernie seksownej wiedźmy…

7 komentarzy:

  1. Przeczytałam go tak szybko że aż achhhhhh *-* świetny rozdział :33 gorący xD czekam niecierpliwie na następny kjhgfdfghjk

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG Nie mogę się doczekać już następnego. Haha wszyscy widzą, że pomiędzy nimi iskrzy :D Tak Tak Joe Tak Tak to tylko obrona. Tak Tak Demi nie kochasz go, ale myśleć o takich rzeczach to tak xd

    OdpowiedzUsuń
  3. ASDFGHJKLQWERTYUIOPZXCVBNMASDFGHJKL
    Pomimo , że nie ma Jemi , rozdział jest super :D Nie wiem czemu , ale trochę się na nim uśmiałam xD a zwłaszcza na tekście : - W takim razie czego szukałeś pod jej sukienką? - hahahahahahahaha < 3 Nie mogę się doczekać nowego rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
  4. JEZU! To jest genialne. Kocham tego bloga. Końcówka mnie rozwaliła i rodzice uznali mnie za wariatkę śmiejącą się do laptopa.... Nie mogę doczekać się nn!

    OdpowiedzUsuń
  5. Co mam napisać. Jak zawsze rozdział jest fajny, chociaż oczywiście za krótki (dla nas nawet 3x dłuższy byłby zbyt krótki). Uśmiałam się strasznie, szczególnie w części poświęconej panom. Kiedy do nich wszystkich (no może Nick już to wie) dotrze co do siebie czują. Demi i Joe coś świta w główkach, ale odpędzają te myśli, natomiast Court nawet nic nie zauważa. Czekam na następny. To "tylko" 30 dni. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  6. cudowny rozdział tylko szkoda że musimy czekać tak długo na następny i zgadzam się z komentarzem na de mną

    OdpowiedzUsuń
  7. Super rozdział kocham tego bloga mam nadzieje że już niedługo będzie Jemi ;D

    OdpowiedzUsuń