Ali wcale nie chciała patrzeć na przygnębioną minę
Haydena, ani na wykrzywione w podkówkę usta Hailey. Spędzili dzisiaj miły
dzień, kolejny w ich coraz dłuższej znajomości, ale niestety wraz z Kevinem
musieli ich odwieźć wcześniej do domu dziecka. Nie dlatego, że nie mieli ochoty
na zabawę i spędzanie czasu z dziećmi, ale Joe i Demi zaprosili ich do siebie
na wieczór. Właśnie… Joe i Dem. Zaprosili ich wspólnie do mieszkania jej
szwagra, a więc sprawy przybrały naprawdę poważny charakter. Znała swoją przyjaciółkę
nie od dziś i wiedziała, że ta nigdy nie zamieszkałaby z facetem u niego, gdyby
nie była go pewna w stu procentach i nie ufała mu. Nawet jeśli w grę wchodził
ojciec jej dziecka i dobro Nathana. Dem po prostu bardzo trudno przychodziło
szybkie angażowanie się w relacje i potrzebowała czasu, by przekonać się do
swojego partnera zanim decydowała się na tak duży krok. I właśnie dlatego
przekonała Keva, by jednak odwiedzili jego brata, jej przyjaciółkę i
najmłodszego oraz najsłodszego z Jonasów. Potem, dla pewności spytali Rebecki,
czy dobrze robią, a ona zgodziła się z nimi w zupełności, twierdząc, że to, że
mają zamiar adoptować dzieci, nie oznacza też, by mieli rezygnować ze swojego
życia. Upewniła ich, że Hayden’owi i Hailey nic się nie stanie i życzyła dobrej
zabawy. Wtedy się z nią zgadzała, a teraz wcale nie była tego taka pewna. Widząc
smutne minki dzieciaków nabierała coraz więcej wątpliwości. Czuła, że Kevin
też. Kiedyś jedna z jej koleżanek, która miała własne dzieci, powiedziała jej,
że czuje się nie w porządku za każdym razem, gdy wychodzi wieczorem, a pociechy
zostawia z opiekunką. Al w tym momencie zżerały wyrzuty sumienia większe niż
kiedykolwiek, bo wychodziła sama się bawić, a dzieci odwiozła do domu dziecka,
jak niepotrzebne przedmioty. Nie wiedziała, czy sama się zaraz nie rozpłacze.
- Musicie już iść?
Hayden trzymał się kurczowo nogi Kevina, z nadzieją,
że zmienią zdanie i zabiorą ich ze sobą lub po prostu zostaną dłużej. Usilnie
starał się zacisną wargi, bo jak już oboje zdążyli zauważyć, chłopiec wstydził
się słabości, płaczu również. Jego młodsza siostra, która miała to gdzieś, ale
świetnie wyczuwała emocje i nastroje innych, zaczęła głośno płakać, mocząc tym
samym swoją nową, różową bluzkę ze srebrnym motylkiem. Wyglądała, jak mała laleczka.
W tej chwili bardzo smutna laleczka. Ali wzięła ją na ręce i przytuliła do
siebie. Dziewczynka mocno ścisnęła ją za szyję, jakby bała się, że kobieta
gdzieś ucieknie i nigdy nie wróci.
- Musimy, bo mój brat zaprosił nas do siebie.
Kevin ukucnął obok chłopca i zmusił go, by ten na
niego spojrzał. Starał się zachowywać spokój. Rebecka poradziła im, by wszystko
spokojnie im wytłumaczyli i zapewnili, że jutro się zobaczą, a nawet jeśli
pojawią się łzy, to nic strasznego. No tak, tylko łatwo to było powiedzieć, a
trudniej wykonać.
- Dlaczego?
Hayden zadawał mnóstwo pytań, czasem o bardzo banalne
lub abstrakcyjne rzeczy. Starali się odpowiadać na wszystkie z nich, ale bywało
to trudne. Chociaż w ten sposób wywiązało się wiele interesujących rozmów, które
zapadały w pamięć i wywoływały uśmiech po ciężkim dniu. Ta, jednak do
najprzyjemniejszych nie należała.
- Bo chce się z nami zobaczyć, a my z nim. Ale jutro z
samego rana przyjedziemy do was.
Jej mąż postępował zgodnie z zaleceniami dyrektorki
domu dziecka, ale Hayden wcale nie był z tego powodu uradowany. Z jego
dziecięcej buzi wcale nie schodził wyraz smutku. Hailey z resztą też nie, bo
ani na moment nie przestawała płakać. W tym momencie Ali była gotowa odwołać
wizytę i zabrać dzieci do domu. Albo chociaż zostać z nimi dłużej. Aż się
uspokoją i zasną.
- Następnym razem zabierzemy was ze sobą, dobrze?
Poznacie wujka i kuzyna, który ma na imię Nate.
Ali bardzo tego chciała. By w końcu poznała ich cała
rodzina. Nie mogła się tego momentu doczekać. Rob już poznał swoich wnuków, jak
o nich mówił, i dzieciaki były nim oczarowane. Zwłaszcza Hailey, z którą bawił
się w pieska, a później czytał książkę, naśladując różne głosy. Kevin
powiedział jej później, że gdy on i jego bracia byli mali, uwielbiali, gdy wujek
przychodził do nich i czytał im na dobranoc. Zdarzało się, że Denise musiała
dzwonić po niego specjalnie, by przyszedł i przeczytał im choć kilka stron, bo
nie mogli zasnąć. Zwłaszcza Joe, który zdawał się być z nim najbardziej zżyty,
choć Robert nigdy żadnego z nich nie faworyzował.
- A będę mógł się z nim bawić?
Hayden chyba ucieszył się, że pozna kogoś w podobnym
wieku, choć w domu dziecka miał mnóstwo rówieśników, ale nie przepadał za nimi
i raczej z wzajemnością. Z tego, co zdążyła wywnioskować z jego zdawkowych
zwierzeń, dzieciaki zazdrościły im nowych rzeczy i często próbowały coś zabrać
lub zepsuć.
- Hmmm chyba jeszcze nie, bo jest bardzo mały,
mniejszy od Hailey, ale myślę, że jak będzie większy, to ucieszy się, jak
nauczysz go budować garaże i autostrady z piasku. Za to mój brat, Joe, zrobi to
na pewno chętnie.
Wtedy też do głosu doszła Hailey, która od jakiegoś
czasu już nie płakała i przysłuchiwała się ich rozmowie, a teraz przypomniała o
sobie, że też bardzo by chciała pobawić się z nowym wujkiem i czy on z nią też
chętnie się pobawi. Ali się ucieszyła, bo nie lubiła, gdy ich księżniczka była
smutna.
- Pewnie, że tak, skarbie, z tobą też. – Pocałowała
dziewczynkę w czółko, a ta się do niej przytuliła. Wiele słyszała na temat, że
nosić na rękach powinno się tylko niemowlęta, a starsze dzieci już nie, ale ona
to właśnie lubiła. Czuła wtedy jej bicie serca, delikatną, ciepłą skórę i
zapach, jakim pachniały tylko dzieci. Z resztą Hailey też bardzo to lubiła, a
ona nie miała zamiaru odmawiać jej bliskości. – I poznacie też ciocię Demi i z
nią też będziecie się dobrze bawić.
- To, co jutro spędzimy ze sobą cały dzień, a teraz
grzecznie wejdziecie do środka i nie będziecie marudzić.
Kev złapał Haydena za nos, a potem go połaskotał, na
co chłopiec szczerze się roześmiał. Miał pięć lat, ale był bardzo poważny i
skryty, jak na swój wiek, jednak z jej mężem łączyła ich bardzo bliska więź i
widać było, że dobrze się dogadują. Obaj za sobą przepadali. Ali wiedziała, że
Kevin nie wyobrażał sobie innego, pierworodnego syna już. Hayden totalnie
skradł jego serce. Hailey też, ale z nią nie mógł porozmawiać o samochodach i
koszykówce. Chociaż to, jej dotyk działał kojąco. Pamiętała, jak pewnego dnia,
zadzwonił do Kevina bardzo namolny klient, który mocno go zdenerwował. Byli
akurat w drodze do domu dziecka, a ona nie wiedziała, jak go uspokoić. A małej
dwuletniej dziewczynce, wystarczył jeden buziak na powitanie i mocne przywarcie
do jego szyi, by się uspokoił i przestał przejmować kimś, kto tak naprawdę się
nie liczył.
- Obiecujecie?
Hayden popatrzył na nich oboje bardzo uważnie, a potem
podszedł i przytulił się do niej. Na początku miał z tym problem, ale wraz z
każdym spotkaniem przekonywał się do niej coraz bardziej. Ukucnęła, wciąż
trzymając na rękach Hailey i pogłaskała chłopca po plecach.
- Obiecujemy. – Odpowiedzieli zgodnie, a potem Al
zauważyła jedną z nauczycielek, która zapewne przyszła, by wreszcie zabrać
dzieci. Rebecka prosiła ich, by pożegnania nie trwały zbyt długo, bo to tylko
pogarszało sprawę, ale naprawdę ciężko było im się rozstać. Przyszedł czas na
ostatnie buziaki, choć Hailey wcale nie chciała ich puścić, a ona dostrzegła
łzy zbierające się w oczkach dziewczynki. Stali jeszcze przez chwilę, bo dzieci
miały im pomachać przez okno, ale szybko zostały zgarnięte przez swoją
opiekunkę z domu dziecka. A potem w ciszy skierowali się w stronę samochodu.
- Wiesz, jakoś nie mam ochoty iść do Joe’go i Demi.
Może zadzwonimy do nich i odwołamy wizytę? Na pewno się nie obrażą… - Stanęli
przed samochodem, a ona stwierdziła, że właśnie tak byłoby najlepiej. Ciężko
przeżywała rozstanie z dziećmi, poza tym wciąż obawiała się, że to wszystko
jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Nie miała nastroju na odwiedziny
przyjaciół.
- Ali… jutro się z nimi zobaczymy, przecież wiesz o
tym.
Kevin przytulił ją mocno do siebie. Była pod wrażeniem
jego spokoju. Wiele przeszli, jeszcze więcej było przed nimi, a on zupełnie nie
okazywał strachu, starając się pozytywnie patrzeć w przyszłość.
- Wiem, ale przyzwyczaiłam się do nich. Do ich stałej
obecności, do tego, że śpią razem z nami w łóżku. – Tymczasowo wstawili do ich
pokoju dwa drewniane łóżeczka, najprostsze, jakie znaleźli. Nowe czekały na
skończony remont w ich przyszłym domu. Jednak Hayden i Hailey i tak woleli spać
z nimi. Mała przyszła pierwsza i sama otworzyła sobie drzwi, a potem bez
pytania wkradła się do łóżka, lądując na brzuchu Kevina. Potem pojawił się
Hayden i Ali widziała, że było mu głupio zapytać o to, czy też może z nimi
spać, więc sama mu to zaproponowała. Zgodził się bez wahania. A potem stało się
to ich tradycją. Wiedziała, że nie powinni na to pozwalać, ale na razie miała
to gdzieś.
- Ja też, ale pamiętasz, co mówiła Rebecka? Mamy żyć
normalnie, a wszystko będzie dobrze. Z resztą jestem pewien, że stęskniłaś się
za przyjaciółkami.
To była prawda i Kevin miał wiele racji. Stęskniła się
za dziewczynami i miała im wiele do opowiedzenia i chciała też wysłuchać
nowości z ich życia. Tylko wciąż jedna rzecz nie dawała jej spokoju.
- Po prostu boję się, że idzie nam za dobrze, że zaraz
się to skończy i stanie się coś, co nie pozwoli nam na adopcję Haydena i
Hailey… - Wciąż się tego obawiała. Miała w głowie mnóstwo czarnych scenariuszy.
Przecież już tyle razy los okrutnie z nich zakpił, że nie była taka pewna iż
nie stanie się to ponownie. Chyba by umarła, gdyby okazało się, że nie będą
rodzicami dla dzieci. Ich dzieci. Bo to już były ich dzieci. Jej i Kevina. Nie
potrafiła o nich myśleć w innej kategorii.
- Nic takiego się nie stanie, słyszysz? A nawet jeśli
ktoś miałby nam stanąć na przeszkodzie, to mu na to nie pozwolę. I zobaczysz,
że już wkrótce, będą mieszkać z nami na stałe… Obiecuję ci to.
Złapał ją za podbródek i spojrzał na nią poważnie.
Uwielbiała jego oczy. Zawsze były pełne ciepła i dobroci. Był najlepszym
facetem, jakiego znała i jedynym, którego kochała. I wiedziała, że to się nigdy
nie zmieni. Zawsze umiał ją uspokoić i sprawić, by poczuła się lepiej. Była
pewna, że ich dzieci będą miały najlepszego tatę na świecie. W podziękowaniu
pocałowała go namiętnie, wczepiając palce w jego włosy.
- Hmmm… może jednak zadzwonię do Joe’go i odwołam
naszą wizytę?
Wymruczał jej do ucha, a po jej ciele przeszedł
przyjemny dreszcz. Jego propozycja była bardzo kusząca, ale równie mocno
chciała zobaczyć się z Court i Dem oraz sprawdzić, jak Lovato radzi sobie,
mieszkając z facetem. No i miała ochotę ponosić Nate’a na rękach.
- Lepiej zadzwoń do niego i powiedz, że już jedziemy.
*
Demi
skrzywiła się mocno, mierząc wzrokiem swoje odbicie w lustrze. W tym właśnie
momencie poważnie zastanawiała się, czy wszystkiego nie odwołać i zamknąć się w
sypialni, by w spokoju móc rozpaczać nad własną beznadziejnością. Hormony
dołożyły swoje, bo już zaczynało zbierać się jej na płacz. Cholera! Nic nie
pozostało z pozytywnego nastroju. Naprawdę cieszyła się na tę imprezę. Odkąd
urodził się Nate nie miała za wiele okazji, żeby pogadać na spokojnie z Court i
Ali. Z resztą nie tylko ona. Joe pewnie też stęsknił się za męskim
towarzystwem. Ale oczywiście wszystko, jak zwykle, musiało się popsuć.
Chciała
pierwszy raz od porodu wreszcie wyglądać, jak człowiek. Wzięła półgodzinny
prysznic, użyła ulubionej truskawkowej odżywki i spędziła prawie godzinę nad
makijażem. Jeszcze kilka tygodni temu uwinęłaby się z tym w piętnaście minut,
ale przez tę dłuższą przerwę trochę wypadła z wprawy. Na całe szczęście efekt
końcowy był naprawdę niezły. Prawdziwa katastrofa przyszła dopiero, gdy zajrzała
do szafy. Wtedy dopiero po raz pierwszy uświadomiła sobie, rozmiary wojennego
pobojowiska. Znaczy się, zdawała sobie sprawę, że o wadze sprzed ciąży mogła
tylko pomarzyć. Miała kilka kilogramów na plusie i zero czasu, ani ochoty, by z
nimi zawalczyć. Brzuch, wbrew zapewnieniom położnej, oraz tuzina artykułów w
internecie, wcale nie wrócił do optymalnego wyglądu. Trochę się zmniejszył, ale
dalej był obwisły, no i jeszcze te cholerne rozstępy! Czuła się okropnie.
Zawsze dbała o wygląd, lubiła zostawiać sporą część swojej wypłaty u
kosmetyczki, chodzić w obcisłych, krótkich sukienkach i niebotycznie wysokich
szpilkach. Teraz to wszystko nie miało racji bycia. Nie miała czasu nawet pójść
do fryzjera… No może nie była to całkowita prawda. Gdyby tylko powiedziała
Joe’mu o swoich planach na pewno zostałby z Natem bez gadania. Po prostu nie
chciała zostawiać synka. Do tej pory jeszcze nie rozstawali się na dłużej niż
godzinę, którą w szpitalu spędzał pod lampami. Wiedziała, że pod opieką taty
nic by mu się nie stało, ale to było silniejsze od niej. Szpilki też zupełnie
straciły na ważności. Prawie całymi dniami przesiadywała w domu, w
powyciąganych, luźnych dresach, a kiedy już wychodziła na zewnątrz, wózek i
szpilki Louboutina okazały się kompletnie beznadziejnym i niepraktycznym połączeniem.
Była w stanie zrezygnować z tych dwóch rzeczy. Powtarzała sobie, że przecież
zawsze chciała zapuścić włosy, a z rozdwajającymi końcówkami powalczy później.
Szpilki też w końcu wrócą do łask, kiedy przywyknie do nowego sposobu
poruszania się po mieście, z czterokołowym granatowo-białym wehikułem i
dodatkowym towarzystwem. Jednego jednak przeboleć nie mogła. Nie wymagała za
wiele, chciała po prostu ponownie poczuć się seksownie i kobieco. Ale żadna z
jej ulubionych, obcisłych sukienek sprzed ciąży na nią nie pasowała! Próbowała
wszystkiego, ale rzeczywistość była nader bolesna. Po prostu nie mogła dosunąć
tego cholernego suwaka. Była gruba, brzydka i beznadziejna. Cudem
powstrzymywała się od płaczu, by uratować makijaż, nad którym tyle się
natrudziła. W tym właśnie momencie drzwi od sypialni otworzyły się z rozmachem.
-
Wreszcie usnął, więc mamy jeszcze chwilę, żeby się przygotować. Kevin napisał
mi, że powinni być za jakieś czterdzieści minut, a Matt się jeszcze nie odzywał,
więc może zdążę wziąć prysznic…
Podszedł
do niej i nachylił się, żeby ją pocałować, ale nie miała na to ochoty, więc
delikatnie odsunęła go od siebie, kładąc mu dłoń na torsie. Jedyne, o czym
marzyła, to zamknąć się w jakimś ciemnym pomieszczeniu bez luster, byleby tylko
nie musieć oglądać tego obwisłego ciała, które wyglądało zupełnie obco.
- Więc może lepiej się pospiesz,
zamiast tracić czas na głupoty. – Nie chciała być wredną jędzą, ale tylko w ten
sposób mogła trzymać go na dystans. Bo doskonale wiedziała, że nie poprzestałby
na jednym pocałunku.
- Rozumiem.
Odpowiedział
szybko i miała nadzieję, że posłusznie powędruje do łazienki, niestety jednak,
miał chyba inne plany.
-
Powiesz mi, o co tym razem chodzi, czy znowu zamierzasz traktować mnie, jak zło
konieczne? Jeszcze godzinę temu nie mogłaś się doczekać, żeby Ali i Courtney
wreszcie przyjechały, a teraz wyglądasz, jakbyś szykowała się na pogrzeb.
- Nie traktuję, cię jak zło
konieczne, tylko chcę, żebyś zdążył zanim przyjadą. - Szybko wyminęła go i
stanęła przed otwartymi drzwiami garderoby, zastanawiając się, co właściwie
zrobić. Nie miała nic, co by pasowało do okazji oraz jakimś cudem dopinałoby
się w pasie, prócz tych trzech cholernych workowatych sukienek, w których czuła
się, jak wyrzucony na brzeg morza wieloryb. Zakładała je tylko na spacery do
parku, ale tam nie miała kompleksów. Bo wokół były inne młode matki,
wyglądające dużo gorzej, niż ona.
- Demi, naprawdę myślisz, że dam się
zbyć taką wymówką?
Znowu
próbował szczęścia. Przejechał dłonią po jej karku, a kiedy drugą próbował
położyć w jej talii, a raczej miejscu, które kiedyś nią było, odepchnęła jego
rękę.
-
Co znowu zrobiłem nie tak?
- Nic… Nic nie zrobiłeś. Tu nawet
nie chodzi o ciebie.
- No to w takim razie, o co?
- Jeszcze się pytasz, o co?! Jestem
gruba, wszystko mi wisi, w nic się nie mieszczę, a na dodatek mam wielką,
paskudną bliznę na brzuchu i nie chcę, żeby ktokolwiek oglądał mnie w takim
stanie! - Nie, nie rozpłakała się. W tej chwili miała ochotę zabić go,
poćwiartować i wyrzucić do najbliższego kontenera na śmieci. Próbował udawać,
siedział cicho, ale ona doskonale wiedziała, jak na nią patrzył. Była brzydka,
a on po prostu się nad nią litował. Nie znosiła litości.
- Dem, przecież trzy tygodnie temu
urodziłaś dziecko, a jeszcze na dodatek miałaś operację. Daj sobie trochę czasu
i wszystko wróci do normy.
- No widzisz! Nawet ty uważasz, że jestem
brzydka! – Nawet nie próbował zaprzeczyć, a to było jednoznaczne z takim
właśnie scenariuszem. Przez to poczuła się jeszcze gorzej.
- O nie, tego nie powiedziałem.
Jego
ton zmienił się na autorytarny, wyraźnie dający do zrozumienia, żeby przestała
się odzywać. Podszedł do niej i zmusił, żeby na niego spojrzała.
-
Ja wcale nie narzekam na twoje nowe kształty. Powiem ci w sekrecie, że bardzo
mi się podobają.
Złapał
ją mocno, dłonie bezceremonialnie zarzucając na jej tyłek i pocałował ją w
szyję.
-
Gdybym wiedział, że dzięki ciąży będziesz jeszcze bardziej seksowna,
zapłodniłbym cię już ze dwa lata temu.
Za tę uwagę zdzieliła go solidnie po
głowie, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu. On również się zaśmiał i tym razem
udało mu się natrafić na jej usta bez żadnych protestów.
- Naprawdę nie przeszkadzają ci te
rozstępy i blizna?
-
Nie.
Przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie, próbując
poradzić sobie z paskiem od szlafroka, ale skutecznie mu to uniemożliwiła, co
skwitował cichym jękiem niezadowolenia.
-
Nie interesują mnie żadne rozstępy, a jak blizna się zagoi to pewnie nie będzie
jej nawet widać. Nawet, jeśli, to dzięki niej mam pięknego syna…
- Zabrzmiałeś, jak zmęczony życiem
ojciec siedmiorga dzieci.
- Wolę uważać na słowa, bo zaraz
znowu dostanę po głowie za nic.
Kiepsko udawana obraza w jego głosie sprawiła,
że mimowolnie się uśmiechnęła.
- Bo zacznę podejrzewać, że prezes
Jonas traci charakterek…
- Niedoczekanie twoje.
Odwarknął
obrażony i pociągnął ją tak, że stała oparta plecami o chłodną ścianę, kiedy on
dzierżył nad nią całkowitą kontrolę.
-
Jesteś najwredniejszą, najbardziej wyszczekaną wiedźmą, jaką znam i gdyby nie
fakt, że zalecenia twojego lekarza i goście w drodze…
Nie dokończył, ale nie musiał. Byli
tak blisko siebie, że bez trudu czuła przez dzielące ich warstwy ubrań,
wybrzuszenie w okolicach jego rozporka. Faktycznie, tego nie mógł udawać.
- Wiedźma, co? – Odparła z ironią,
patrząc mu prosto w oczy.
- Z najbardziej seksownym tyłkiem,
jaki chodził po tym świecie.
*
Demi
nadal nie mogła przyzwyczaić się do pełnienia roli pani domu, szczególnie, że
sama jeszcze nie czuła się w mieszkaniu Joe’go, jak u siebie. Wszystko wokół
przypominało bardziej rozkładówkę jakiegoś magazynu wnętrzarskiego, niż
mieszkania, które teraz po części było również jej. Doszła do wniosku, że nieprędko uda jej się
przestawić. Bardzo lubiła swoje może
trochę ciasne i ogólnie nieustawne mieszkanie. Wynajęła je zaraz po zakończeniu
studiów, więc miała do niego dużo sentymentu.
Tymczasem ogrom apartamentu i chłodnego modernistycznego umeblowania
odrobinę ją onieśmielał. Oczywiście Joe powtarzał jej ciągle, że może zmienić
tu, co tylko będzie chciała, ale… Sprawa wspólnego mieszkania była jeszcze
ciągle bardzo świeża i nie chciała pospieszać jej jeszcze bardziej.
W tej chwili jednak ta kwestia
zeszła na boczny tor. Postanowiła
cieszyć się miłym wieczorem, bo nie pamiętała już, kiedy ostatnio miała szansę
na spokojnie i bez żadnych zawirowań spędzić czas z przyjaciółkami. Siedziały
przy wyspie kuchennej, która mogłaby śmiało pomieścić pięć osób, popijając
schłodzone, wytrawne Sancerre i śmiejąc się, jak za dawnych czasów. Pierwotny
plan był taki, że wszyscy mieli okupować salon, jednak nie było to zbytnio
dobre rozwiązanie. Szczególnie, że Joe, Matt i Kevin postanowili przejąć
władanie nad pilotem i w niekoniecznie kulturalny sposób komentowali przebieg
meczu bejsbolowego, który kompletnie ich nie interesował. Ali zarządziła, więc
odwrót strategiczny. Zabrały ze sobą deskę z serami i sałatkę cezar – pani Thomas
sprawiła się doskonale w kwestii przygotowania zimnych przekąsek. Chociaż czuła
się przedziwnie, prosząc kogoś, żeby zrobił coś za nią. Lubiła swoją
niezależność, a posiadanie gosposi okazało się dla niej kompletną abstrakcją.
Był to kolejny aspekt, którego przełknięcie nie przychodziło jej łatwo. Z
drugiej jednak strony sporo to ułatwiało. Nie musiała martwić się sprzątaniem,
co przy tak okazałym metrażu byłoby istną udręką. Gail, bo tak właśnie na imię miała czterdziestokilkuletnia
pani Thomas, świetnie spisywała się w trzymaniu w ryzach tego królestwa
marmuru, czarnych blatów i podłóg wyłożonych drewnem, które, przypuszczała,
było koszmarem niejednej pani domu.
Zapatrzeni w telewizor Kevin, Matt i Joe wyglądali, jak typowe samcze
grono z taniego, amerykańskiego sitcomu. Nawet chyba nie zorientowali się, że
ulotniły się z salonu. Chipsy, kilka butelek piwa no i te komentarze. O dziwo,
co skwitowała sporym zaskoczeniem Henderson pozostawał jedynym trzeźwym
osobnikiem. Popijał schłodzonego Sprite’a, kompletnie ignorując zaczepki
Jonasów. Dopiero Court przyznała się, że przywiózł ją tu własnym samochodem,
żeby nie musiała tłuc się taksówką z gipsem i kulami. Wydawało się jej to
całkiem podejrzane i miała ochotę podchwycić temat, sądząc po minie Alice, ona
również, ale wtedy też do akcji postanowił wkroczyć trochę zapomniany bohater.
Przez elektroniczną nianię, z którą nie rozstawała się podczas drzemek syna,
usłyszała jego płacz. Nie, nie był to ten z gatunku „ratujcie, dzieje mi się
krzywda”. Co na początku zdawało się kompletną abstrakcją, potrafiła już coraz
lepiej rozróżniać humorki księcia. Ten płacz bez problemu zakwalifikowała do
uprzejmego poinformowania, że wstał i powoli dochodzi czas jego kolejnego
karmienia.
-
Och, wreszcie zjawił się najsłodszy mężczyzna w tym mieszkaniu.
Court
zapiszczała z zachwytu. Zawsze tak reagowała na Nate’a. Ale Demi nie mogła się
jej dziwić. Jej synek był najcudowniejszym dzieckiem pod słońcem, pomimo swojego
upiornego charakterku, który oczywiście odziedziczył po tatusiu. Demi położyła
go, do bujaczka, który specjalnie stał w kuchni, by ona mogła w spokoju
przygotować butelkę. Młody ostatnio nawet to polubił. Zaprzyjaźnił się z trzema
kolorowymi misiami, wiszącymi na rączce i próbował z nimi rozmawiać. Był to
rozkoszny widok, który zawsze ją rozczulał. Ale i tak najbardziej lubił bawić
się z Joe. Mężczyzna siadał obok niego i pokazywał mu różne grzechotki, drapał
go po brzuszku, całował. Nate próbował wtedy złapać jego twarz, a tatuś mu na
to pozwalał. Obaj to lubili i miele o wiele więcej cierpliwości od niej.
-
Ojej, jaki jesteś już duży. Demi, mogę go potrzymać?
Ali
ją o to poprosił. Wiedziała, że tak to się skończy, ale nie protestowała.
Nathan też nie, bo kochał być noszony i przytulany, jak na prawdziwego księcia
przystało. Przytaknęła przyjaciółce na znak zgody i zaczęła przygotowywanie
mleka. Zagrzała wodę i wsypała mieszankę do butelki. Ostatnio zwiększyła jej
ilość, bo mały łakomczuch się nie najadał i protestował, gdy kończyło mu się
jedzenie. Apetytu też nie odziedziczył po niej.
-
I jesteś też silny. Dawno nie spotkałam takiego siłacza.
Nate
złapał ciocię Ali za palec, a Dem wiedziała, że potrafił to zrobić bardzo
mocno. Potem zaczął płakać, ale to było raczej wymuszone żalenie się na
czekanie na jedzenie. Na szczęście woda się zagotowała, dolała do niej trochę
zimnej przegotowanej wody wcześniej i sprawdziła, czy nie jest za ciepłe, lejąc
małą krople na nadgarstek. Mleko było idealne.
-
Dem, a ja go mogę nakarmić?
Court
prawie nie mogła wysiedzieć w miejscu. Panna Stone przeżywała narodziny Nate’a
tak samo mocno, jak ona i przez całą ciążę ją wspierała. Ale Dem zdawała sobie
sprawę z tego, że w kwestii karmienia jej słodki synek był bardzo wybredny.
Tolerował tylko mamusię i tatusia. Jakby im ufał najbardziej.
-
Ja bym jej nie pozwolił. Nie ma doświadczenia.
Matt
wszedł do kuchni, krzyżując ręce na piersi, a zaraz za nim Joe i Kev. Wszyscy w
doskonałych humorach, ale to Henderson szczerzył się najbardziej i nie spuszczał
z oka Court, prawie rozbierając ją wzrokiem. Chyba powinna się tym bardziej
przejąć, ale jakoś zdołała go tolerować. Postanowiła, że będzie go bacznie
obserwować, ale jak na razie zachowywał się bez zarzutu.
-
Nie możecie po prostu wrócić skąd przyszliście i dać nam porozmawiać?
Albo
jej się zdawało, albo Court zaczynała się z nim droczyć. Spojrzały na siebie z
Ali. Obie dobrze wiedziały, że ta dwójka nie skończy wyłącznie na spotkaniu w
apartamencie Joe’go.
-
Jest przerwa, a tu są o wiele ładniejsze widoki. Znaczy Nate.
Nie
przeszkodziło mu to jednak w lustrowaniu jej wzrokiem. No cóż, Court wyglądała
atrakcyjnie nawet z gipsem na nodze. Panna Stone fuknęła tylko pod nosem i
odwróciła głowę w drugą stronę, uznając temat za zakończony.
-
Zostawcie to zadanie ojcu.
Joe
dumnie zabrał butelkę z jej rąk, a potem Nate’a z ramion Al. To był widok,
który zawsze ją rozczulał i trochę bawił. Ale nie mogła zaprzeczyć, że nie była
z nim szczęśliwa, bo była i to cholernie.
-
Czasem zachowuje się tak, jakby był ojcem siedmiorga dzieci. – Nie mogła tego
nie skomentować, bo strasznie ją to bawiło. Lubił się chwalić zdobytymi
doświadczeniami i był z nich bardzo zadowolony.
-
Kto wie, może kiedyś będzie miał…
Kev
parsknął śmiechem, stając tuż za Al i
czule obejmując ją w pasie. Cieszyła się, że byli tak szczęśliwi, jak na to
zasługiwali, bo nie znała bardziej dobranej pary od nich, która zasługiwała na
wszystko, co najlepsze.
-
O nie, nie zgadzam się, zakończyliśmy już prokreację. – Nie, żadnych więcej
ciąż, porodów i kolejnych kolek. Jej synek będzie rozpieszczonym jedynakiem z
fajnymi kuzynami. Tak, zdecydowanie to była dla nich najlepsza opcja. Z resztą
nawet nie wiedziała, czy Joe chciał mieć więcej dzieci. Był tak wpatrzony w
Nate’a, że szczerze w to wątpiła.
-
Oj, coś mi się wydaje, że Joe nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Matt
odezwał się, śmiejąc głośno, a potem dołączył do niego Kev wraz z Ali i nawet,
o dziwo Courtney. Spojrzała na Jonasa. Ten się tylko tajemniczo uśmiechnął,
jednak cały czas był skupiony na wykonywanej czynności. No tak, mieli przecież
ten głupi zakład z czasów, gdy składał jej łóżeczko dla synka. Pewnie o to mu
chodziło. Ale przecież to nic nie znaczyło. A jeśli dla niego tak, to na pewno
mógł zapomnieć o seksie przez najbliższe sto lat. Tą mało przyjemną rozmowę
przerwał im w końcu Nate, który zaczął płakać, bo na chwilę wypadł mu smoczek z
buzi. Mała, słodka, zmęczona maruda strasznie tego nie lubiła.
-
Chociaż nie wiem, czy Joey wytrzymałby z kolejnym potomkiem z twoim
charakterkiem, Demi. Bo z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, złośnikiem jest po
tobie.
Musiała
przyznać, że zaczynała lubić Matta. Uwielbiała ironicznych ludzi z ciętym
językiem, którzy nie owijali w bawełnę. No i musiała przyznać, że był
przystojny. Powiedziała to nawet Joe’mu rano, ale prychnął pogardliwie i
mruknął coś pod nosem. Uwielbiała, gdy był zazdrosny.
-
Lepiej uważaj, bo właśnie pogrążasz swojego najlepszego kumpla.
Kev
też się dobrze bawił, nabijając z Joe’go. Ona już mniej. Joe tylko się do niej
złośliwie uśmiechnął, ale jej wcale nie było do śmiechu. Bo wcale nie była
złośnicą i Wiedźmą, jak nazywał ją pieszczotliwie Jonas.
-
Za takie coś, czeka go wieczność na wycieraczce.
Zawyrokowała
Ali, za co Dem podziękowała jej w duchu. Przyjaciółka podsunęła jej doskonały
pomysł na zemstę roku. Albo nawet stulecia.
-
Nie zrobisz mi tego, prawda skarbie?
Próbował
ją udobruchać, ale marnie mu szło. Świetnie się bawiła, mogąc się trochę
podroczyć z nim. Dawno tego nie robili, ale dzisiaj była świetna ku temu okazja.
-
O nie, wycieraczka byłaby zbyt wygodna.
-
Brawo, Dem, popieram.
Court
stanęła po jej stronie, odzywając się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
-
Żartujesz? Ty byś nikogo nie wysłała nawet na kanapę w salonie.
-
Jeszcze byś się zdziwił.
Matthew
i Courtney mierzyli się wzrokiem przez dłuższy czas. Demi zawsze uważała, że co
do facetów, to jej przyjaciółka ma kiepski gust. Ale Matt, choć kobieciarz, to
zdawał się być najnormalniejszy. I przyjemniejszy od Nicka, czy mniej sztucznie
czuły od Jake’a oraz całej reszty typów, z którymi chodziła na randki. Court w
końcu odwróciła wzrok, lekko zarumieniona. Dem miała wrażenie, że to nie
pierwszy raz w obecności przyjaciela Joe’go przytrafia jej się coś takiego.
-
Lepiej pomóż mi wstać i dostać się do łazienki.
Mężczyzną
z ochotą przystał na jej propozycję. Złapał ją pod ramię i nawet nie wziął pod
uwagę kul, które leżały obok, oparte o barowe krzesło. W sumie Court
potrzebowała pomocy. Dostanie się do łazienki po schodach z gipsem graniczyło z
cudem, ale panna Stone mogła poprosić którąś z nich. Wolała jednak towarzystwo
przystojnego i muskularnego faceta, co wcale nie było dziwne. Wszyscy
odprowadzali ich wzrokiem.
-
A podobno to ja jestem pantoflarzem…
Teatralnie
westchnął Kevin i pocałował Ali w policzek. Jego żona tylko się na to
roześmiała i zaprzeczyła. Joe próbował pójść w ślady starszego brata, ale
natrafił na powietrze. Wciąż była na niego troszeczkę zła.
-
Demi, nie możesz zrobić mi nic złego. Nate byłby smutny, gdyby tatuś spał w
ciężkich warunkach…
Wskazał
na syna, który właśnie skończył jeść i spał spokojnie w objęciach taty, po tym,
jak mu się odbiło i nic nie ulało. Uznała to za mały sukces, który ostatnio
pojawiał się coraz częściej. Nigdy wcześniej nie pomyślałaby, że będzie cieszyć
się z czegoś takiego.
-
Nate zawsze stoi po mojej stronie. – Odpowiedziała pewna siebie, spoglądając na
synka. Od początku mieli tylko siebie. Przez prawie całą ciąże. Mogła liczyć na
przyjaciółki i mamę, ale gdy przychodziła noc i kładła się do łóżka ze swoim
wielkim brzuchem, była tylko ona i jej synek. Nikt więcej. Opowiadała mu o
wszystkim. O tym, jak będzie po jego narodzinach, o jego ciociach i wujkach, o
swoich zmartwieniach, lękach, dobrych chwilach, które przeżyła. Było jej samej
ciężko, ale lubiła te momenty. Potem w jej życiu pojawił się Joe i został w nim
na dłużej. Miała nadzieję, że na zawsze. Nie powiedziała mu jeszcze wprost, że
go kocha, choć na to czekał, ale starała się to udowadniać na każdym kroku.
Wspólne zamieszkanie było jednym z nich. I musiała przyznać, że razem z nim
wszystko było łatwiejsze. Nawet, gdy Nate mocno dawał w kość.
Joe
chciał odnieść Nathana do jego pokoju, by mógł spokojnie spać, ale Ali i Kev
chcieli się nim jeszcze chwilę nacieszyć, więc wujek wziął go na ręce, jednak
zrobił to delikatnie, by go nie obudzić. Stwierdził, że Hailey ma bardzo płytki
sen i budzi ją każdy najmniejszy ruch, więc nauczony krótkim doświadczeniem,
nie chciał popełniać tego samego błędu z bratankiem. Razem z Ali wpatrywali się
w niego, jak w obrazek. Miała ich zapytać, czemu nie zaadoptowali noworodka,
ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. W tym samym czasie Matt wrócił z
Court, która wyglądała na niezbyt zadowoloną z jego towarzystwa.
-
Wiecie, właśnie w tej chwili leci pokaz Victoria’s Secret. Zawsze z Joe go
oglądaliśmy. I to nie ze względu na trendy w modzie.
Kevin
zdawał się cieszyć na taki obrót spraw, ale zmienił zdanie pod morderczym
spojrzeniem Ali. Matt w tym czasie, niby przypadkiem dostał kulą w stopę od
Court. Ale wcale nie był zły, a raczej rozbawiony. Chyba właśnie takiej reakcji
się spodziewał. Joe natomiast zrobił się cały czerwony, gdy tak na niego
patrzyła.
-
Wiesz, jakoś przestały interesować mnie wychudzone modelki…
Zabrał
syna z rąk swojego starszego brata i ucałował w czółko. Przyszedł czas, by
zanieść go do sypialni i pozwolić w spokoju spać.
-
Naprawdę boisz się spać na wycieraczce.
*
Courtney siedziała, jak
odrętwiała, z głową wspartą na chłodnej szybie. Wzrok wbity miała gdzieś w
jednym punkcie w oddali, ale kompletnie nie zwracała uwagi na doskonale znany
krajobraz Nowego Jorku powoli zanurzającego się w mroku. Nienawidziła rozmyślać.
Rozkładanie na czynniki pierwsze odbytych rozmów nigdy nie wychodziło jej na
dobre. Za dużo wtedy sobie wyobrażała. Dopisywała po swojemu historie, które
niewiele miały wspólnego z rzeczywistością i najczęściej wpędzały ją w coś w
rodzaju paranoi. Dokładanie tak samo było tym razem. Czuła się, jak wariatka,
ale nie potrafiła przestać.
Kiedy jakimś cudem wgramoliła się na
siedzenie pasażera w grafitowym Saabie
Matta, w życiu nie spodziewała się, że postanowi wyskoczyć z takim tematem.
Zwłaszcza po tak udanym wieczorze. Spotkanie się całą paczką u Joe’go okazało
się dobrym pomysłem, bo nie pamiętała już ostatniego razu, gdy mogły razem z
Ali i Dem na spokojnie porozmawiać. Ostatnimi czasy ich babskie wieczory kojarzyły
się z samymi nieszczęściami oraz wylewaniem żalów. Ale tym razem nie ciążyło
nad nim widmo kłótni z mężem, żałowania idioty, który okazał się nieuczciwym
gejem, ani też wizyty na patologii ciąży. Męskiej części towarzystwa chyba też
się podobało, a przynajmniej tak to wyglądało. Miała naprawdę dobry humor.
Najlepszy od bardzo, bardzo dawna i miała nadzieję pozostać w tym nastroju, jak
najdłużej to było możliwe. Ale oczywiście wszystko znowu musiało się
pochrzanić! Wszystko przez Matta i jego pieprzone wyczucie czasu. On przecież
nie lubił rozmawiać. Nienawidził tracić czasu na gadanie głupot, preferując
wykorzystanie go w bardziej pożytecznych celach. Zdążyła się już nawet
przyzwyczaić, że zawsze kończyło się tak samo. A że z tym cholernym gipsem na
nodze nie była zbytnio w nastroju, miała nadzieję, iż po prostu odwiezie ją do
mieszkania, rzuci kilka niewybrednych, zboczonych komentarzy i pojedzie do
siebie. Ale nie! Musiało zebrać mu się na poważne rozmowy. Zanim jeszcze
przekręcił kluczyk w stacyjce, skutecznie popsuł jej humor. A właściwie to
kompletnie zbił ją z tropu, pytaniem, dlaczego uważa, że chodzi mu tylko o
jedno. Prawdę powiedziawszy, nie potrafiła znaleźć na nie żadnej sensownej
odpowiedzi. Bo nigdy nie myślała o nim w ten sposób. Zawsze był szorstki,
ironiczny i jakimś cudem przekonywał ją do ekshibicjonistycznych akcji w
najmniej odpowiednich miejscach w biurze. Wszystko w ich relacji sprowadzało
się do seksu. Spontanicznego, fantastycznego seksu… Ale nic poza tym. Potrafili
tylko kłócić się i pieprzyć, co wcale nie było wyolbrzymieniem. A kiedy mu to
powiedziała, prawie się obraził, rzucając, że jest jeszcze bardziej uparta, niż
„Wiedźma Joey’a” i nigdy nie chciała go słuchać, bo wolała randki z głupim
doktorkiem. To było kompletnie bez sensu. Kiedy miała go słuchać, skoro nigdy
nie rozmawiali, jak normalni ludzie?! To również mu się nie spodobało.
Powiedział jej, że gdyby chodziło mu tylko o jedno, już dawno dałby sobie
spokój, a nie ganiał za nią, jak napalony nastolatek, zapraszał na kort i
wysłuchiwał cały wieczór jej jęków na bolącą kostkę, najpierw na ostrym
dyżurze, a później w jej mieszkaniu. No cóż, nigdy nie patrzyła na to z tej
perspektywy. Raczej myślała, że jest uparty i chce odhaczyć kolejne nazwisko na
swojej liście podbojów łóżkowych. Ale przecież już to zrobił. Mógł zająć się
kolejnymi długonogimi głupiutkimi panienkami z klubów… Tymczasem dalej był tak
samo namolny i denerwujący. O dziwo zdołała się do tego przyzwyczaić. Nie
zamierzała mu jednak się do tego przyznać. Wtedy też, jakby dosłownie czytał
jej w myślach, powiedział, że lubi jej towarzystwo, bo sama jest jednym wielkim
armagedonem, ale jest ślepa, bo cały czas marzy o głupim księciu, który nie
istnieje. I co ona miała do cholery o tym wszystkim myśleć?! W tym momencie
miała ochotę uciec, jak najdalej od Matta, jego nagłej chęci do zwierzeń oraz
tego, czego od niej oczekiwał. Gdyby nie te cholerne kule, które tłukły się
teraz na tylnym siedzeniu zapewne by to zrobiła. Ale w tym wypadku zmuszona
była na jego łaskę i towarzystwo. Nie odpowiedziała jednak na jego oskarżenia.
Po prostu odwróciła głowę, udając zainteresowanie mijającymi ich autami i
budynkami. Nie pamiętała, kiedy ostatnio zabrakło jej języka w gębie. Chyba
jeszcze nigdy żaden facet tak skutecznie nie sprowadził ją na ziemię.
Szczególnie, że właściwie przyznał się jej, iż ma poważne zamiary. Matthew
Henderson i poważne zamiary – to brzmiało jak największa bajka science-fiction!
Gruba nić ironii aż prosiła się, by rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale nie miała
takiego zamiaru. Mimo że wątpiła w prawdziwość tych słów, bo naprawdę trudno
było wierzyć komuś takiemu, jak Matt. Prócz tego, co powiedział jej przed
chwilą, momentów, gdy okazywał człowieczeństwo, pomagając Joe’mu w remoncie,
czy nawet Henderson w roli wujka mocno kontrastowały z jego kulejącą opinią,
taniego podrywacza i łgarza, którego głównym życiowym celem jest trafienie do
łóżka każdej szukającej szczęścia laski w Nowym Jorku. Dlaczego niby miałby się
zmienić? Przecież mógł mieć, co weekend nową zdobycz, wlewać w siebie
hektolitry alkoholu i nie myśleć o niczym. On nie był gotów na monogamię, a ona
nie zamierzała być tą piątą, siódmą, czy dziesiątą. Nie interesowały ją
zupełnie takie układy. Mieli zupełnie różne priorytety. Nie potrafili wytrzymać
ze sobą w zgodzie więcej, niż pół godziny, więc, jak niby mieliby się
dogadywać? To wszystko było jednym wielkim absurdem. Jak nic, znowu z niej
żartował, bo jak inaczej mogła to zinterpretować. Matt w życiu nie przyznałby
się do takiego czegoś. Jego życie było jedną wielką imprezą, a ona obecnie czuła
się, jak tancerka w klubie ze striptizem, do którego przychodził za każdym
razem, kiedy potrzebował chwili relaksu i dobrej zabawy.
Poczuła lekkie szarpnięcie,
orientując się, że właśnie się zatrzymali. Na dobre, bo przestała też słyszeć
szum silnika, a to oznaczało kłopoty. Rozejrzała się po podziemnym parkingu,
licząc, że któryś z jej sąsiadów akurat będzie kręcił się w okolicy, dzięki
czemu będzie mogła uniknąć kolejnej niezręcznej rozmowy, a raczej jego monologu
z jej pauzami ciszy. Ale jak na złość, byli kompletnie sami. Cholerna skręcona
kostka!
-
Nigdy nie myślałem, że potrafisz milczeć tyle czasu.
Matt
odezwał się pierwszy, a w jego głosie prócz ironii, słyszała też żal i złość.
To niewiarygodne! Matthew Henderson był zły, bo nie odpowiedziała na jego
wyznanie. Ale z drugiej strony starała się go zrozumieć. W końcu nie codziennie
odbywał takie rozmowy. Była prawie pewna, że to był jego pierwszy raz. Co nie
zmieniało faktu, że zrobił w jej głowie ogromny mętlik.
-
Po prostu… jestem zmęczona i boli mnie kostka. – Odpowiedziała wymijająco, ale
niezupełnie kłamała. Ostatnio wciąż była śpiąca i zmęczona i gdyby mogła,
zasnęłaby nawet na stojąco. Nigdy się tak nie czuła, ale może w ten sposób jej
organizm próbował jakoś odreagować kilka ciężkich miesięcy. Noga też nie dawała
jej spokoju, a razem to wszystko sprawiało, że miała ochotę się rozpłakać.
Wiedziała jednak, że szuka wymówki na swoje milczenie.
-
Jasne, uważaj, bo ci uwierzę.
Prychnął
ze złością i popatrzył jej poważnie w oczy. Zazwyczaj były wesołe i lustrowały
ją od góry do dołu, ale teraz… Teraz bił z nich chłód. Straszny chłód, pod
wpływem którego czuła, jak kuli się w sobie. Tak wiele od niej wymagał.
-
Czy ty musisz tak wszystko komplikować? – Zapytała w końcu, wzdychając ciężko.
Czy nie mogli tego zostawić, tak jak było. Owszem, nie było to dla niej łatwe,
choć Matt był świetny w łóżku. Czekała jednak w życiu na coś więcej. Pragnęła
małżeństwa takiego, jak miała Ali z Kevem i tego, jak Joe patrzył na Dem. Z
Hendersonem jej się to nie uda. Nigdy.
-
To ty wszystko komplikujesz.
Czasem
zastanawiała się, czemu faceci, z którymi coś ją łączyło, zwalali całą
odpowiedzialność na nią. Chłopcy w liceum, potem Nick, a teraz… teraz on. Miała
go serdecznie dosyć! Jego i wszystkich facetów. Czemu musiała trafiać na
idiotów? Czyżby na świecie brakowało normalnych, zwyczajnych mężczyzn.
-
Zrozum mnie Matt, nie ufam ci. – Wyznała to w końcu, choć poniekąd wiedział o
tym wcześniej. Przecież nie raz mu powtarzała w kłótni, że jest kobieciarzem,
liczy się dla niego tylko łóżko. Bo tak właśnie było. Co prawda, niby zabrał ją
na randkę, ale i tak wciąż rzucał tymi swoimi prostackimi komentarzami. Jakoś
nie mogła sobie wyobrazić, że mógłby z nią rozmawiać o czymś innym. Na przykład
o problemach, marzeniach, wspólnych celach. Tak, jak było w normalnych
prawdziwych związkach.
-
Nie ufasz mi, a potrafiłaś zaufać idiocie Jake’owi?
Był
naprawdę rozczarowany, ale ona nic nie mogła na to poradzić. Nie mogła też
patrzeć mu w oczy, więc cały czas wpatrywała się w swoje kolana. Miała
wrażenie, że jakby stała, to zaraz by zemdlała i zupełnie nie rozumiała
dlaczego.
-
Nie wiesz, jak to jest być w prawdziwym związku, Matt, a ja nie chcę być dla
ciebie workiem treningowym, jakąś próbą, czy chwilową odskocznią. Mówisz, że
nie chodzi ci o seks, a tak naprawdę myślisz tylko o tym.
-
Przecież zabrałem cię na prawdziwą randkę.
Teraz
to ona prychnęła. Tak mało wiedział i rozumiał.
-
Tak ci się wydaje, ale nawet nie próbowałeś mnie poznać, czegoś się o mnie
dowiedzieć. Mówiłeś tylko, że nigdy nie będziesz romantyczny i rzucałeś swoje
seksistowskie uwagi. Nie tego oczekuję od kogoś, z kim mam się związać na
poważnie.
-
Nieprawda, że nic o tobie nie wiem, bo jednak zdążyłem się dowiedzieć całkiem
sporo. Kiedyś ci z resztą powiedziałem, że umiem patrzeć i widzę różne rzeczy.
Wiem, że słodzisz kawę tylko jedną kostką cukru, a herbatę pijesz wyłącznie zieloną.
Jak się denerwujesz, to zaciskasz mocno usta i mrużysz oczy. Lubisz czekoladę z
orzechami i potrafisz zjeść całą na raz. Nie przepadasz za piwem, wolisz białe,
schłodzone wino, a przy okazji masz słabą głowę. No i uwielbiasz się przytulać
i gadasz przez sen.
Słuchała
tego wszystkiego w lekkim oszołomieniu. Na większość z tych rzeczy nie zwracała
kompletnie uwagi, a on je zauważył. No ale to i tak było niewiele.
-
Na czymś takim związku nie zbudujesz. – Odparła mu po chwili, gdy udało jej się
skoncentrować. Miała w głowie milion myśli. Zastanawiała się, co by jej
poradziły Ali i Dem. Obie pewnie nie byłyby zachwycone, że próbuje się związać
z kimś, kto bawi się kobietami. Zapewne kazałyby jej to zakończyć. I pewnie tak
powinna zrobić, ale jakaś część jej wcale nie chciała tego zrobić. I nie, wcale
nie chodziło o świetny seks. Bardziej o to, że jakaś jej część tęskniłaby za
jego obecnością. Nie potrafiła się od niego uwolnić. I nie chciała. Czemu to
wszystko było takie popieprzone?!
-
A jak miałem poznać cię lepiej? Cały czas mnie odtrącasz. A poza tym, to ty
pierwsza mnie pocałowałaś i wolałaś iść do łóżka niż rozmawiać.
Nie
żałowała tamtej pamiętnej nocy, którą spędzili bardzo intensywnie, a ona potem
przez tydzień leczyła zakwasy. Tylko, że jeśli miało być między nimi coś
poważnego, to powinno zacząć się od innej strony. Chociaż patrząc na Joe’go i
Dem… No ale u nich było prawdziwe uczucie. Gdyby nie te wszystkie obawy, które
miała w sobie, może coś by im z tego wyszło.
-
Boję się, że się w tobie zakocham, a ty mnie zostawisz i będę cierpieć. Boję
się, że za każdym razem, gdy będziesz wychodził niby z kumplami, będziesz tak
naprawdę szukał nowej panienki, by ją przelecieć. Nie chcę się angażować, bo
nie wiem, czy się mną nie znudzisz. – Odpowiedziała mu w końcu zgodnie z
prawdą. Nie chciała więcej cierpieć. Wiedziała, że nawet z ideałem łatwo nie
będzie, ale z kimś takim, jak Matt tym bardziej ciężko zbudować coś trwałego i
pięknego. A nie chciała grać roli podejrzliwej wariatki, która sprawdza telefon
i śledzi faceta. To było poniżej jej godności.
-
Nigdy bym ci tego nie zrobił. Wiesz, że jestem szczery i gdybym nie chciał z
tobą być, bez owijania w bawełnę bym ci o tym powiedział. Poza tym nie
proponowałbym ci związku, gdybym miał ochotę zaliczać kolejne laski. Nie wiem,
co takiego w sobie masz, ale naprawdę mam ochotę spróbować, a to mi się nie
zdarzyło nigdy.
Musiała
się z nim zgodzić. Był szczery do bólu i nigdy niczego nie udawał. Gdy miał coś
powiedzieć, mówił prosto w twarz, choć mogło boleć. To w nim ceniła bardzo.
Znała mało takich osób. Poza nim i Demi, właściwie nikogo kto, by tak robił.
-
Matt… czemu nie mogłeś mnie zostawić po naszej pierwszej spędzonej nocy? –
Wyjęczała żałośnie, na co on głośno się roześmiał, jakby właśnie opowiedziała
dobry żart.
-
A to już jest tylko twoja wina, bo masz bardzo seksowne nogi i piekielnie ostry
charakter. Poza tym lubię z tobą rozmawiać i lubię twoje towarzystwo. Gdybyś
okazała się głupiutka i źle całowała, nie traciłbym ani chwili czasu, by
zawracać ci głowę.
Uderzyła
go w ramię, a on się znów roześmiał. Poszła w jego ślady. Może rzeczywiście
powinna dać mu szansę. Może powinna obserwować, w którą stronę się to rozwinie
i żyć chwilą. Może to Matt był mężczyzną jej życia. W końcu nie proponował jej
ślubu, tylko zwyczajny związek.
-
To jak będzie?
Nie
odpowiedziała mu. Przybliżyła swoją twarz do jego twarzy i pocałowała go. Znów
go zaskoczyła. Tak, jak wtedy w jego mieszkaniu, gdy poszli do łóżka po raz
pierwszy. Jednak teraz czuła się zdecydowanie lepiej niż wtedy, bo wiedziała,
że ich historia będzie miała ciąg dalszy. Nie była pewna dokąd ją zaprowadzi ta
decyzja, ale skoro panowie idealni ranili ją bez skrupułów, to Matt nie mógł
być od nich gorszy.
-
Uznaję to za tak.
Odpowiedział
jej, gdy się od siebie odkleili. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i ona też się
uśmiechnęła.
-
Jak pomożesz mi dotrzeć do mieszkania, zamówisz dwie duże pizze i pozwolisz
wybrać film na Netflix.
-
Byle nie jakiś łzawy romans, tego nie przeżyję.
-
Trudno, najwyżej zaśniesz. – Pomógł jej wysiąść i podał jej kule, a potem razem
zmierzyli w stronę wind.
aww, jaki świetny rozdział, wszędzie relationship goals, a ja forever alone................ smutno haha, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWidzę, że wszystko się układa idealnie... mam nadzieję, że nic tego nie zepsuje... Czekam na next!
OdpowiedzUsuńAwww mam nadzieję że tak zostanie :D medicatus_hope
OdpowiedzUsuńSłodkie <3
OdpowiedzUsuńJoe kocha ciałko Demi :D
No i jeszcze Matt i Countrey oraz Aly i Kevin super pary! :)
Bombastyczny! :)
OdpowiedzUsuń