Ali
nie była fanką remontów. Z resztą miała wrażenie, że nikt o zdrowych zmysłach
nie jest. W końcu nie ma nic przyjemnego w pakowaniu, odpakowywaniu, pilnowaniu
ekipy remontowej, wyklinaniu, gdy brakuje kafelków, desek śrub, czy farby do
ścian. Doskonale pamiętała, gdy z Kevinem urządzali odnowę swojego mieszkania.
Codziennie się wtedy kłócili, zmęczeni życiem na kartonowych pudłach i
wszechobecnym pyłem, kurzem oraz zapachem farby. Teraz jednak było inaczej. O,
tak, zdecydowanie inaczej. I chociaż w domu, który dostali od wuja trzeba było
naprawdę wiele zrobić, to jednak czuła, że i ją, i jej męża roznosi jakaś
dziwna, pozaziemska energia pomieszana z euforią. No ale nie było w tym chyba
nic dziwnego. Ten dom oznaczał zupełnie inny, nowy, lepszy, cudowny, rodzinny
obraz w ich wspólnym życiu. W sądzie wszystko posuwało się do przodu, a Hayden
i Haily coraz mocniej się do nich przywiązywali. Żadna, nawet najgorsza ekipa
remontowa nie była w stanie popsuć jej humoru. I Kevinowi również. W
towarzystwie dwójki rozrabiaków ożywał i nie przestawał tryskać dobrą energią.
Tak, jak teraz, gdy spacerowali po centrum handlowym, gdzie wybrali się na
zakupy. Jej mąż zawsze marudził i unikał, jak ognia, gdy tylko zamierzała
poprosić go o pomoc w zakupach. Jednak teraz, gdy towarzyszyły im dzieci,
wyglądał na rasowego fana spędzania wolnego czasu w sklepach i butikach. Na
początku bardzo się wahali, czy aby dobrze robią, zabierając ich na długie i
żmudne zakupy, ale skoro mieli też urządzić pokoje dla nich, to rodzeństwo powinno
mieć coś do powiedzenia w tym wypadku. W ten właśnie sposób Hailey stała się
posiadaczką różowej kołderki z księżniczkami, kocyka w takim samym kolorze, a
także lalki, którą była najbardziej zachwycona, bo ta po włączeniu grała
piosenkę z bajki, którą oglądali tydzień temu. Była większa od niej, dlatego po
początkowym noszeniu jej, oddała ją w ręce Kevinowi. Z resztą to z nim
najbardziej lubiła bawić się lalkami. Brała go za rękę, sadzała na dywanie i
wręczała jedną z zabawek i kazała mówić, a potem starała się powtarzać
poszczególne, łatwiejsze słowa, które wymawiał. Nigdy by nie pomyślała, że jej
męski mąż będzie potrafił bawić się w przyjęcia dla lalek.
Hayden
natomiast zakochał się w łóżku w kształcie samochodu. Wpatrywał się w nie, jak
zaczarowany, gdy tylko przestąpili próg sklepu z meblami i wstąpili na dział
dziecięcy. Nie chciał od niego odejść, więc nie mieli wyjścia, musieli je
zamówić. Wybrał sobie również kilka samochodzików wyścigowych do swojej
skromnej kolekcji, które teraz dzielnie niósł zapakowane w swojej drobnej
dłoni. Grzecznie podziękował za prezenty i stwierdził, że nic więcej mu nie
potrzeba. Za każdym razem, gdy coś mu kupowali zdawał się być speszony, chociaż
dyskretnie tłumaczyli mu, że nie ma czym.
-
Hayden, nie martw się, to już długo nie potrwa.
Kev
pocieszył chłopca, który zdawał się być już znudzony tym, że ona i Hailey
cierpliwie i dokładnie oglądały każdą wystawę. Jej mała, najlepsza przyjaciółka
była pod tym względem stuprocentową kobietą, uwielbiającą sklepy. Zwłaszcza,
gdy tylko widziała coś różowego, obsypanego brokatem lub cekinami. Jej brak
niekoniecznie cieszył się z tego powodu.
-
Odbijemy to sobie, gdy jutro pójdziemy na mecz…
-
Sami?
Oczy
chłopca rozbłysły, a wyraz twarzy z przygnębionego zmienił się na szczęśliwy w
ciągu kilku sekund. No tak, Kevin wciąż pozostawał dla niego największym
autorytetem i najważniejszą sami.
-
No pewnie, dziewczyny popsułyby całą zabawę, ale będzie tam jeszcze mój wuj
Rob, który bardzo chce cię poznać.
Hayden
zapiszczał z radości i wyrzucił ręce do góry w geście zwycięstwa. Kevin od
dawna obiecywał jej, że ich syna zarazi miłością do Knicksów i jak widać, miał
zamiar szybko zabrać się do roboty. Poza tym Rob bardzo chciał poznać
dzieciaki, dlatego umówili się, że najpierw pójdzie na mecz z chłopakami, a
potem cała trójka przyjedzie do ich mieszkania, gdzie mężczyzna zapozna Hailey.
Zastanawiała się, jak dziewczynka na niego zareaguje, ale starała się być
dobrej myśli. W końcu Robert był fajnym, miłym facetem, zupełnie swobodnym, jeśli
nie chodziło o pracę i sprawy firmowe.
-
My z Hailey też nie będziemy się nudzić, prawda, skarbie? – Dziewczynka ochoczo
pokiwała główką i przytuliła się do jej nogi. Z Kevinem uwielbiała się bawić,
ale do niej kochała się przytulać, dawać buziaki i utulać do snu w domu
dziecka, a także tych kilka razy, gdy rodzeństwo nocowało u nich.
-
Nie wiem, jak wy, ale ja strasznie zgłodniałem i mam ochotę na pizzę…
Kevin
spojrzał na Haydena, a ten znów podskoczył z radości. Młody był ogromnym
niejadkiem w przeciwieństwie do swojej siostry, a pizza była jedną z niewielu
rzeczy, które zjadał bez marudzenia. Ali obiecała sobie, że nauczy go jeść
wszystko, ale jeszcze dzisiaj chciała mu odpuścić za te zakupowe tortury.
-
A… a czy my musimy tam dzisiaj wracać?
Hayden
spojrzał na nich, ufając, że ich odpowiedź będzie negatywna. Nigdy nie mówił
„dom dziecka”, zawsze używał jakiegoś innego określenia. Niestety dzisiaj mieli
odwieźć dzieciaki z powrotem do ośrodka.
-
Tak, bo ciocia Becky nas o to prosiła. – Ali złapała go za dłoń i próbowała się
uśmiechnąć, aby dodać mu otuchy i jakoś poprawić, ale jej samej nie było łatwo.
Ich rozstania stawały się coraz cięższe i dłuższe, przepełnione łzami z każdej
ze stron. Czasem była wściekła na fakt, że nie mogli jeszcze mieszkać razem i
nie byli prawdziwą rodziną. Miała dość czekania. Hayden i Hailey również.
-
Nie chcę! I Hailey też nie, prawda?
Chłopiec
spojrzał na swoją siostrę, która, zgadzając się z nim, energicznie pokiwała
główką.
-
Przecież jutro znów się zobaczymy, w końcu idziemy razem na mecz.
Kev
też próbował poprawić humor chłopcu, ale sam nie był zbyt szczęśliwy.
-
Ale wolałbym zostać z wami na noc, bo z wami wszystko jest lepsze i fajniejsze.
Przydługie
włosy wpadły mu do oczu. Przystanęli na chwilę obok wejścia do pizzerii. Ali
ukucnęła i poprawiła mu grzywkę, która zakrywała jego oczy. Wielkie, mądre i
obecnie smutne oczy. Hailey od razu znalazła się przy niej i próbowała wdrapać
na kolana. Poczuła zapach jej włosów. Czystych włosów, które sama jej myła
truskawkowym szamponem z Królewną Śnieżką, a w kąpieli towarzyszyły im
wszystkie lalki. Dziewczynka zarzuciła jej ręce na szyję i mocno przylgnęła do
niej swoim drobnym ciałkiem. To było takie zaskakujące. Jeszcze niedawno,
Hayden oraz Hailey niechętnie się do nich zbliżali, a teraz nie wyobrażali
sobie powrotu do domu dziecka.
-
Hmmm… myślę, że Kevin mógłby zadzwonić do cioci Becky i poprosić ją o jedną
nieplanowaną noc u nas w domu. – Teraz to ona spojrzała na niego błagalnie. Z
resztą nie musiała. Sam tego pragnął. To było ich największe marzenie.
Codziennie wracać ze swoimi dziećmi do domu.
*
Już dawno nie miał okazji wykorzystać swojego nadmiaru energii na korcie.
Joe ostatnio miał zdecydowanie za dużo na głowie, więc nawet nie próbował wysuwać
żadnej propozycji. Wiedźma porządnie wzięła go w obroty, chociaż w sumie to
nawet nie musiała. Jego przyjaciel i tak nie widział poza nią świata. Teraz
jednak swoje uwielbienie musiał dzielić na dwoje. Ojcostwo chyba mu się
podobało, bo to jedyne, o czym potrafił rozmawiać, kiedy już znalazł czas na
krótki telefon. Nie miał mu tego za złe. Wiedział, że po jakimś czasie kumplowi przejdzie ta
obsesja. Tak samo było z jego siostrą, po tym, jak urodziła Audrey. Na początku
nie chciała niczyjej pomocy, najchętniej całymi dniami wpatrując się w śpiącą
diablicę, ale później z wielką chęcią pakowała ją do wózka i wysyłała go na
długie spacery, byleby tylko mieć chwilę świętego spokoju. Także nie martwił
się o niego. Przechodził wzorowo wszystkie stadia euforii. Chodził dumny, jak
paw, ale trudno było mu się dziwić. Nathan był świetnym dzieciakiem, a Wiedźma…
No cóż, najważniejsze, że Joe jakimś cudem z nią wytrzymywał i vice versa.
Skoro do tej pory się nie pozabijali,
życzył im jak najlepiej. Te jego
rozmyślania przerwał jednak widok Courtney, która stanęła przed nim, z
buntowniczą miną oraz rękami założonymi na piersi.
- Czy ty naprawdę uważasz, że TO jest moja randka marzeń?
- A co ci się nie podoba w korcie tenisowym? – Udał, że kompletnie nie
wie, o co jej chodzi. Może faktycznie miejsce było dość nietypowe, ale miało
swoje plusy. Po pierwsze, chciał znaleźć coś, co skończyłoby się inaczej, niż w
łóżku, bo ostatnimi czasy nie robili nic innego. Może nie był wielkim
romantykiem, jednak tylko taki sposób przyszedł mu do głowy, żeby pokazać jej,
że nie chodzi mu tylko o seks. No a drugą, niewątpliwie przyjemną kwestią, była
możliwość oglądania jej w skąpym sportowym wdzianku.
- Wszystko?
- Jak zwykle przesadzasz.
- Myślałam, że skoro już mnie gdzieś zaprosiłeś, to wskoczysz w krawat i
garnitur, i zabierzesz mnie do jakiejś restauracji, a nie będziemy biegać za
piłką…
- Na to nie licz. Z resztą obiecałem ci, że nie będziesz się nudzić…
- Właśnie widzę.
Najwyraźniej nie była wielką
fanką uprawiania sportów wyczynowych. Chociaż w tych kusych żółtych szortach i
czarnej bokserce wyglądała… Mocno dekoncentrująco.
- No cóż nie jestem, jak twój doktorek i nie zabiorę cię na wieczór pod
gwiazdami, ale przynajmniej nie pieprznę kwiatami o biurko Ashley. - Zastanawiał
się, jakim cudem odciągnąć ją od tego sztywniaka i nie miał żadnego dobrego
pomysłu. Tymczasem sprawa sama się rozwiązała. To był całkiem nieoczekiwany
prezent. Zastanawiał się tylko, ile doktorkowi było dane zobaczyć, skoro wypadł
z firmy wkurzony.
- Przestań! Ben sobie na to nie zasłużył.
- No właśnie. Dobrze, że się dowiedział, chociaż muszę przyznać, że w
dość brutalny sposób…
- Ciebie to bawi?
- Bardzo. – Z jednej strony
w myśl męskiej solidarności było mu trochę żal człowieka. W sumie, niczemu nie
zawinił, ale naprawdę nie był facetem dla Courtney. W
przeciwieństwie do ciebie?
- Wiesz, chyba wolę wrócić do domu niż słuchać tego wszystkiego.
- Przyznaj po prostu, że boisz się ze mną przegrać. - Widział, że jest
zła i faktycznie gotowa do odwrotu, a na to nie mógł sobie pozwolić.
Wystarczająco dużo razy dawała mu kosza, więc marnowanie darowanej mu łaskawie
szansy byłoby nieprzemyślaną głupotą. Dzięki codziennym staraniom, by
doprowadzić ją do szału zdążył przekonać się, że Courtney była cholernie upartą
oślicą. No i nienawidziła przegrywać. Postanowił wykorzystać obie te cechy.
- Pff, nie boję się. I gdy będę chciała, to cię pokonam.
- Założymy się?
- O co?
- Jeśli wygrasz, następnym razem pójdziemy tam, gdzie będziesz chciała. –
Niedobrze robiło mu się na myśl o jakiejś łzawej komedii romantycznej i trzech
godzinach zmarnowanych w ciemnym dusznym kinie, albo jeszcze innych gorszych
torturach, jakie mogła mu zgotować. Ale był zmotywowany, by ta randka nie była
pojedynczym epizodem.
- Ach, czyli naprawdę uważasz, że będzie
następny raz?
- Nie mam co do tego wątpliwości.
- A jeśli przegram?
- A jeśli przegrasz to… zaprosisz mnie do
siebie na własnoręcznie ugotowaną kolację.
- Zastanawiał się nad innymi rzeczami, ale wszystkie bezpośrednio
łączyły się z łóżkiem, a do tego nie
musiał jej namawiać. Zawsze było tak samo. Najpierw się opierała, rzucała w
jego stronę kilka obelg, czasami nawet dostał pięścią w ramię albo tors, ale na
koniec, gdy zamykał jej usta pocałunkiem, szybko traciła rezon. Ale tak
naprawdę nie spędzili nawet godziny bez przepychanek słownych i trzeciej osoby
w postaci doktorka, gdzieś w tle.
- Przynajmniej w dość prosty sposób będę mogła cię otruć.
- Nie zrobisz tego, bo trochę jednak mnie lubisz.
- Mogę to zrobić przez przypadek. Jestem beznadziejną kucharką.
- Lubię wyzwania. I jak chcesz, to przyniosę nawet krawat, ale nie do
ozdoby… – Tej opcji nie zakładał, ale skoro już słowo
się rzekło, postanowił zachować zimną krew. Nawet jeżeli miałby to przypłacić
nieziemskimi rewelacjami żołądkowymi.
- Nie jesteś Christianem Grey’em.
- Nie, jestem od niego lepszy. To, co gramy?
- Wiesz, właściwie to… nie najlepiej się czuję.
- Jasne. Boisz się przegranej. – Tak, robił to specjalnie. Podpuszczanie
Courtney było czystą przyjemnością. Uwielbiał ten pełen zaciętości błysk w jej
oczach.
- Nigdy.
- Zobaczymy, co potrafisz.
- Więcej niż ci się wydaje. Grałam w tenisa z Nickiem…
- Och, no tak, jak mogłem o nim zapomnieć… Był świetny we wszystkim. - Tą
uwagą skutecznie popsuła mu dobry humor. Nie wiedział, dlaczego, ale na samo
wspomnienie młodszego brata Joey’a miał ochotę na mord rytualny. Zawsze był
taki sztywny i wyniosły. Zupełnie, jakby pozjadał wszystkie rozumy. Miał okazję
poznać też Kevina, który okazał się całkiem w porządku, więc kompletnie nie
miał pojęcia, po kim właściwie
odziedziczył tą zarozumiałość. No ale Courtney przez bardzo długo nie widziała
poza nim świata.
- Przyznaj po prostu, że jesteś zazdrosny.
- A mam o kogo?
- No wiesz, z nim tworzyłam prawdziwy związek…
- Który rozpadł się z jakichś powodów… Właśnie nigdy nie mówiłaś
dlaczego się rozstaliście. – Szczerze był ciekawy, co takiego sprawiło, że
panna Stone wreszcie przejrzała na oczy i kopnęła go w tyłek.
- To nieważne.
- Mimo wszystko dobrze, że się rozstaliście. Będąc z nim byłaś strasznie
spięta. Pamiętam, jak wtedy poszliśmy na kolację. Pieprzyłaś straszne głupoty o
związkach. Teraz jest podobnie, ale już mniej…
- To komplement?
- Zdecydowanie.
- W takim razie dziękuję.
- Zgaduję, że nic więcej od ciebie nie wyciągnę.
- Niestety nie. I zajmijmy się już grą zamiast analizować moje dawne
życie uczuciowe i związki. Chyba, że teraz ty się boisz przegrać, bo będziesz
musiał zabrać mnie w bardzo romantyczne miejsce…
- Jeśli zaprosisz mnie potem do siebie, to uznam to nawet za wygraną.
- Na drugiej randce? Nigdy. – Odpowiedziała tonem, wskazującym aż za wyraźnie,
że ma ochotę trochę się z nim podrażnić. A on uwielbiał ciągnąć takie gierki.
- A na której?
- Może na czwartej, jeśli do niej dojdzie i będziesz grzeczny oraz nie
będziesz wspominał moich byłych.
- A co na drugiej?
- Może dam ci się pocałować. – Uśmiechała się. Courtney Stone właśnie z
nim flirtowała i miała przy tym doskonały humor. To zdecydowanie była dla niego
nowość.
- A na pierwszej?
- Grzecznie odprowadzisz mnie do domu, a potem zadzwonisz, by umówić się
na drugą i powiesz, że nie możesz się doczekać, by znów mnie zobaczyć.
- Straszna nuda to całe randkowanie. - Zaśmiał się lekko. Akurat na tym
polu nie znał się zupełnie. Bo nigdy nie
musiał bawić się w urabianie lasek, żeby wylądowały z nim w łóżku. W sumie…
Teraz też nie musiał, ale Courtney nie była, jak pierwsza lepsza przeciętna
laska z klubu… Cholera. Brzmiało to cholernie ckliwie i bezsensownie, ale taka
była prawda. Miała mózg na swoim miejscu, no a przede wszystkim potrafiła mu
się odgryźć, często raniąc przy tym jego męską dumę. W życiu nie sądził, że będzie
mu się takie coś podobało, a jednak.
- Może powiesz inaczej, jak w końcu zaproszę cię do siebie…
- To jest jawny szantaż.
- Być może… Grajmy już, bo bardzo chcę wygrać i wybrać miejsce, w które
mnie zabierzesz.
- Grajmy. – Planował wygrać. Skoro i tak udało mu się wynegocjować
kolejną randkę, to chciał mieć przynajmniej trochę satysfakcji z wygranej.
*
Sprawnie przebiegł całą szerokość kortu, uderzając jedną z ładniejszych
tego popołudnia piłek z backhandu i z wyższością przyglądał się, jak leci
dokładnie w przeciwny narożnik, niż ten, w którym stała Courtney. Ta jednak
postanowiła nie poddać się bez walki, bo bez większego zastanowienia ruszyła w
tamtym kierunku. Zdziwił się, kiedy jakimś cudem odbiła piłkę i sam musiał mocno
wysilić się, żeby do niej zdążyć. Wtedy jednak coś odwróciło jego uwagę.
- Ała!
- Court, co się stało? – Odrzucił rakietę i przebiegł na jej stronę.
Siedziała na niebieskim tartanie, z ogromnym grymasem na twarzy, trzymając się
za stopę. No pięknie. Nie mógł wymarzyć sobie bardziej udanej pierwszej
„nie-randki”.
- Strasznie boli…
- Pokaż gdzie.
- O, tutaj.
Wskazała w okolicach stawu skokowego, więc bez pytania o zgodę,
rozsznurował but i ściągnął go, to samo robiąc ze skarpetą, by mieć pełen ogląd
na sytuację. Cholera, już zaczynała puchnąć. Zdecydowanie nie wyglądało to
najlepiej.
- Hmmm… chyba skręciłaś kostkę.
- Świetnie! To wszystko twoja wina! Najpierw Ben, a teraz to! Przynosisz
mi same nieszczęścia! I co ty robisz?! Nie dotykaj mnie!
- Próbuję cię zabrać do lekarza. – Tym razem nie miał zamiaru bawić się
w uprzejmości i dość sprawnie, pewnym chwytem podniósł ją z ziemi.
- Sama sobie poradzę! - Przewrócił oczami. No oczywiście. Przecież nie
mogła chociaż przez chwilę przestać być niezależną, zbuntowaną, upartą oślicą.
- Wybacz, ale nie mam czasu słuchać twojego jęczenia, choć zwykle bardzo
to lubię. - Skwitował, kierując się w stronę żeńskiej szatni, mimo iż próbowała
się z nim szarpać, co nie było zbyt rozsądne, zwłaszcza, że gdyby ją upuścił
miałaby twarde lądowanie.
- Puść mnie idioto! Słyszysz?!
*
Jasnoszare ściany, dębowa podłoga i utrzymane w
nowoczesnym stylu proste, czarne meble, które pewnie kosztowały małą fortunę.
Również ta okropna wielka skórzana kanapa szpecąca centralną część salonu z
dużymi panoramicznymi oknami oraz z o kilkanaście cali za dużym telewizorem
plazmowym, zajmującym niemal pół ściany. Może w ciąży miała problemy z
pamięcią, ale na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało identycznie, jak podczas
jej ostatniej wizyty. Panowała nawet ta sama aura pedantycznej czystości. Gosposia,
którą wynajmował sprawiała się bez zarzutu i, sądząc po zapachu, uwielbiała
używać cytrusowych specyfików. Tego akurat aspektu bycia bogatym zazdrościła
Joe’mu. Przynajmniej nie musiał martwić się tak przyziemnymi sprawami, jak to,
czy ma w domu worki na śmieci, albo płyn do zmywania podłóg. Ogólnie lubiła
sprzątać, zwłaszcza, że ogarnięcie bałaganu w jej małym mieszkaniu nie było
strasznie ciężką rzeczą. Dopóki jej ukochane cztery kąty nie zyskały nowego
lokatora. Nigdy nie sądziła, że noworodek może aż tak utrudnić niektóre sprawy.
Teraz dopiero uświadomiła sobie, że w życiu nie poradziłaby sobie w roli
samotnej matki. Tylko dzięki pomocy Joe’go jakimś cudem udawało się jej związać
koniec z końcem. Robił zakupy, czasami gotował i nawet nie próbował migać się
od zmywania naczyń po kolacji. Dużo też zajmował się Nate’m. Gdyby nie on, nie
miałaby nawet czasu spokojnie się wykąpać, bo ich kochany syn przywykł do
urządzania wieczornych lamentów. Nakarmiony, wykąpany, przewinięty i wylulany
potrzebował sobie pomarudzić, nim wreszcie jakimś cudem zasypiał w swoim
łóżeczku. Na jej głowie zostawało tylko przygotowywanie większości posiłków i
utrzymanie względnego porządku w mieszkaniu, co wcale nie było takim prostym
zadaniem. Z jednym noworodkiem w mieszkaniu była przerażona ogromem typowo
dziecięcych odpadów, które dziennie produkował synek. Kilkanaście brudnych
pieluch, jednorazowe chusteczki i przynajmniej jedna pralka prania dziennie, a
później jeszcze suszenie i prasowanie. Wszystko to, z wymuszonymi przerwami na
karmienie, odbijanie oraz przewijanie zajmowało jej trzy razy więcej czasu.
Stąd też miło było wejść do mieszkania, które nie przypominało powojennego
pogorzeliska. Chociaż nadal wyglądało, jak zimna, utrzymana w odcieniach czerni,
bieli i szarości jaskinia samotnego pana prezesa. Zaczęła poważnie zastanawiać
się, jaki był sens całej tej eskapady i wożenie młodego po Nowym Jorku
samochodem w taki upał, skoro nic nie uległo zmianie. Trochę się zawiodła.
Liczyła, że skoro był aż tak z siebie zadowolony to miał przynajmniej do tego
jakiś porządny powód. Ale może faktycznie wymagała od niego zbyt wiele.
- Hej, znam tą minę.
Joe przerwał wreszcie ciszę, ostrożnie wymijając ją
razem z Nathanem w nosidle.
- Jak tylko zgodzisz się ze mną zamieszkać, to
będziesz mogła zmienić tu wszystko, co tylko będziesz chciała, ale nie skreślaj
mnie tak szybko, prawda młody?
Ostrożnie odstawił go na podłogę i dość szybko
rozprawił się z uprzężą, po czym wziął Nate’a na ręce. Mały nawet nie
zaprotestował. Spryciarz dość szybko nauczył się, że noszenie przez mamusię,
czy tatusia jest zdecydowanie przyjemniejsze, niż leżenie w bujaczku, nosidle i
wózku.
- Przecież nic nawet nie powiedziałam.
- Nie musiałaś, trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć,
z jaką nienawiścią patrzysz na tą moją biedną kanapę.
Zaśmiał się
delikatnie i wparł synka główkę synka na ramieniu.
- To, co, gotowa na małe zwiedzanie?
- Bez urazy, ale mógłbyś powiedzieć od razu, o co
chodzi? Ostatnimi czasy niespodzianki nie kojarzą mi się zbyt dobrze. - Wystarczająco
ich wiele przeżyła w ostatnim miesiącu i żadna z nich nie przyniosła nic
dobrego. Przypominały raczej łańcuchową reakcję wszystkich możliwych
nieszczęść. Cieszyła się, że wszystko skończyło się dobrze, jednak wolała
uniknąć kolejnych takich przyjemności w najbliższym czasie. No i wyeliminowała
możliwość przypadku. Nie miała zamiaru iść po pijaku z żadnym obcym facetem do
łóżka, a już na pewno nie planowała po raz kolejny zachodzić w ciążę. Kochała
Nate’a nad życie, jednak nieprzespane noce, kolki, pieluchy, smoczki i butelki
skutecznie odwodziły ją od myśli o jakimkolwiek potencjalnym rodzeństwie dla
ich małego diabła.
- Przepraszam.
Odpowiedział nieco skruszony i mina mu zrzedła. Na
całe szczęście zrozumiał, o co jej chodziło.
- Ostatnim razem dałem dupy, ale tym razem, obiecuję,
że to będzie coś dobrego. Mam nadzieję.
Lekko się zaśmiał, a ona w odpowiedzi przewróciła
oczami. Nawet na chwilę nie przestawał być irytujący, ale za to właśnie go
uwielbiała.
- W takim razie, gdzie mnie zaprowadzisz?
- Na górę.
Pokazał na
schody prowadzące na piętro. Była tam tylko raz i spośród kilku pomieszczeń,
wiedziała jedynie, że znajduje się tam jego sypialnia oraz sporych rozmiarów
łazienka. Nie miał wtedy ochoty, by pokazać jej całą resztę.
- To, co synku, pokażemy mamie, gdzie będzie spała,
jeśli zgodzi się z nami zamieszkać?
- Słyszę, że ominęła mnie ważna część rozmowy i
zostałam przegłosowana, hmmm?
- Niestety, męska solidarność.
Wędrując po kolejnych stopniach obserwowała dwóch
najważniejszych mężczyzn w swoim życiu i nadal nie mogła wyjść z podziwu, jak
bardzo są do siebie podobni. Mimo zapowiedzi pielęgniarek, że długie czarne
włoski synka wkrótce wypadną albo się wytrą, nic takiego się nie działo. Była
skłonna przysiąc, że stawały się nawet gęstsze. I zaczynały delikatnie się
kręcić.
- Panie przodem.
Odezwał się po raz kolejny, gdy stanęli przed drzwiami
prowadzącymi, jeżeli dobrze pamiętała, właśnie do jego sypialni.
Nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi, bojąc się, co
zastanie w środku. Tymczasem spotkało ją miłe zaskoczenie. Zmienił pościel, a
raczej poprosił o to gosposię. Nie była już biała, a bardziej… Kobieca? Ciężko
było tak to nazwać. Zdecydowanie bardziej wolała tę zielono-żótą. Przynajmniej
nie czuła się, jak w hotelu. No i był jeszcze jeden mały szczegół.
- Nie ma twojej ukochanej koszulki Knicksów. – Stara
koszulka z podpisami wszystkich graczy oprawiona w wielką kompletnie
niepasującą do wystroju antyramę była kolejną rzeczą, której chciała pozbyć się
z jego mieszkania jak najszybciej. Tymczasem sam domyślił się, że powinna
zniknąć.
- Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie wyglądała w
gabinecie.
Puścił jej oko
i ponownie poprawił wiercącego Nathana, któremu powoli zaczynało nudzić się
egzystowanie w jednej pozycji.
- Poprosiłem też panią Thomas, żeby zrobiła dla ciebie
trochę miejsca w garderobie.
- Joe, nie musiałeś… - Naprawdę nie wiedziała, co
powiedzieć. Cholera! Przez tyle czasu była dla niego prawdziwą jędzą, zmuszała
go do spania na kanapie i warczała na niego na każdym kroku, odtrącając próby pomocy
oraz troskę, tymczasem on poważnie rozważał, co zrobić, żeby przekonać ją do
wspólnego zamieszkania, a oprócz tego, by czuła się w jego apartamencie
naprawdę dobrze.
- Ale chciałem. Poza tym, gdzieś musimy pomieścić
wszystkie te twoje ubrania...
Ostatnią uwagę
wygłosił bardzo wymownym tonem i zaczął się śmiać, czemu zawtórowała. Doskonale
wiedział, jak narzekała na brak miejsca do przechowywania, w szczególności
swych ukochanych szpilek.
- To, co, gotowa na kolejny przystanek?
- Tak, miejmy
te wszystkie niespodzianki za sobą.
- Skoro tak.
Wyszli z sypialni, ale, ku jej zdziwieniu, od razu
docierając do kolejnego pokoju, który wedle jego przekonania musiała zobaczyć.
Wskazał jej głową na klamkę, wyraźnie zachęcając by otworzyła drzwi po prawo od
tych prowadzących do sypialni. Tak też zrobiła. I w tym momencie zaniemówiła.
- Wiem, że jesteś bardzo przywiązana do tej tapety w
misie i skrzypiącego łóżeczka z supermarketu, ale…
- Joe, jakim cudem udało ci się znaleźć czas, żeby to
wszystko zrobić? - Rozglądała się uważnie, próbując wyłapać każdy
najdrobniejszy szczegół. Jego wersja pokoju dla Nathana mocno różniła się od tego,
w jej mieszkaniu. Zamiast błękitnej farby i tapety w misie, ściany pomalowane
były na głęboki odcień szarości. Wykonane z ciemnego drewna, solidnie
wyglądające z szerokimi szczebelkami łóżeczko prezentowało się dużo lepiej,
aniżeli to, w którym aktualnie sypiał ich synek. Tuż nad nim wisiał spory obraz
oprawiony w czarną, prostą ramę. Bez wątpienia pokój urządzony był w męskim, nowoczesnym
stylu, podobnie, jak reszta jego apartamentu. Próżno było szukać tandetnych
kolorowych literek, miliona niepotrzebnie kurzących się bibelotów, ale w tym
wypadku nie miała zastrzeżeń. Szczególnie, że typowo męskie gadżety, takie, jak
czarny fotel do karmienia z podnóżkiem, uzupełnione były o biało-czerwone
zasłony w modny wzorek, które były już całkowicie w jej stylu. Podobały jej się
też wiszące na ścianie pod oknem trzy ramki z oprawionymi czarno-białymi
zdjęciami. Zadbał o wszystko, włącznie z kosmetykami znajdującymi się w koszyku
obok przewijaka, identycznej firmy, jakiej używali teraz.
- Nie jestem aż taki wspaniały. Akurat w tym przypadku
potrzebowałem dodatkowych rąk do pomocy.
Odpowiedział
jej ze spokojem wędrując po całym pokoju, prezentując lekko marudnemu nowemu
lokatorowi jego królestwo.
- Musisz płacić krocie swojej gosposi…
- Niekoniecznie. Kosztowało mnie to trzy zgrzewki piwa
i jeden wolny piątek.
Zaśmiał się
pod nosem, a ona spojrzała na niego, jak na wariata.
- Matt i Courtney okazali się skuteczniejsi i bardziej
dyspozycyjni od jakiejkolwiek ekipy remontowej w Nowym Jorku. No a poza tym
chyba nieźle im to wyszło.
- We dwoje zrobili to wszystko? – Wiedziała, że
Courtney miała głowę do wystroju wnętrz, ale nigdy nie podejrzewała, iż potrafi
równie sprawnie machać pędzlem. No i że Matt znajdzie chwilę czasu pomiędzy
zaliczaniem kolejnych panienek, by pomóc w urządzaniu pokoju dla Nate’a. Może
jednak nie był taki zły. Joe faktycznie ciągle jej to powtarzał, jednak jak
dotąd podchodziła do tego ze sporą rezerwą.
- I, o dziwo, się nie pozabijali. Powoli robią
postępy.
Po tonie jego
głosu poznała, że wie w tym temacie dużo więcej, niż ona, ale w tej chwili nie
chciała wnikać.
- No, więc jak, mamo, podoba się efekt końcowy?
- Bardzo. Widzisz, synku, jakiego mamy
wspaniałomyślnego tatę? Chyba będę musiała pomyśleć, jak mu za to wszystko
podziękować. No i jeszcze wymyślić coś dla cioci Courtney i wujka Matta… –
Poważnie zastanawiała się, co byłoby najlepszym rozwiązaniem. W końcu wcale nie musieli poświęcać swojego
wolnego czasu na zabawie z pędzlami, nawet, jeżeli byli ich przyjaciółmi.
- Nimi się nie przejmuj, jakoś to załatwimy, a co do
mnie, to mam jeden dobry pomysł na podziękowanie.
- Jaki?
- Zgódź się, Dem.
Jak zawsze świetne. Niech tylko nic się nie zepsuje u Ali i Kevina. Niech już dzieci będą u nich na zawsze. Court - sama nie wiem co o niej myśleć. Trochę szybko jej pan doktor przeszedł. Niech też będzie szczęśliwa. No i nasi ulubieńcy - Demi i Joe - oby nic się u nich nie popsuło. Tacy są fajni razem. Czekam na nn. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział. Tak bardzo chciałabym aby Kevin i Ali już zabrali dzieciaki do domu. A Demi wprowadziła się do Joe'go. I fajnie byłoby jakby Nick wrócił i trochę namieszał. Czekam na następny
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że Kevinowi i Ali nic nie przeszkodzi w adopcji a Demi zgodzi się zamieszkać z Joe.... No a Court.... niech w końcu przestanie zmieniać facetów i zostanie z Mattem
OdpowiedzUsuńczekam na next!
Rozdział z całą pewnością >>>>>>>>>>
OdpowiedzUsuńBtw. Czytałam kiedyś u ciebie opowiadanie o Demi i Joe, gdzie mieli synka ale nie byli razem bo sie rozstali i ze Demi miala zaraz wyjsc za maz za innego. Akcja toczy się w zime. Nie moge znalezc linka. Podeslesz mi? Prosze ;)
Hmmm... Całkiem dobre streszczenie fabuły :) http://before-you-say-i-do.blogspot.com/ Życzę miłej lektury.
UsuńPozdrawiam,
~M.