środa, 1 czerwca 2016

60. " Straszna nuda to całe randkowanie".

Ali nie była fanką remontów. Z resztą miała wrażenie, że nikt o zdrowych zmysłach nie jest. W końcu nie ma nic przyjemnego w pakowaniu, odpakowywaniu, pilnowaniu ekipy remontowej, wyklinaniu, gdy brakuje kafelków, desek śrub, czy farby do ścian. Doskonale pamiętała, gdy z Kevinem urządzali odnowę swojego mieszkania. Codziennie się wtedy kłócili, zmęczeni życiem na kartonowych pudłach i wszechobecnym pyłem, kurzem oraz zapachem farby. Teraz jednak było inaczej. O, tak, zdecydowanie inaczej. I chociaż w domu, który dostali od wuja trzeba było naprawdę wiele zrobić, to jednak czuła, że i ją, i jej męża roznosi jakaś dziwna, pozaziemska energia pomieszana z euforią. No ale nie było w tym chyba nic dziwnego. Ten dom oznaczał zupełnie inny, nowy, lepszy, cudowny, rodzinny obraz w ich wspólnym życiu. W sądzie wszystko posuwało się do przodu, a Hayden i Haily coraz mocniej się do nich przywiązywali. Żadna, nawet najgorsza ekipa remontowa nie była w stanie popsuć jej humoru. I Kevinowi również. W towarzystwie dwójki rozrabiaków ożywał i nie przestawał tryskać dobrą energią. Tak, jak teraz, gdy spacerowali po centrum handlowym, gdzie wybrali się na zakupy. Jej mąż zawsze marudził i unikał, jak ognia, gdy tylko zamierzała poprosić go o pomoc w zakupach. Jednak teraz, gdy towarzyszyły im dzieci, wyglądał na rasowego fana spędzania wolnego czasu w sklepach i butikach. Na początku bardzo się wahali, czy aby dobrze robią, zabierając ich na długie i żmudne zakupy, ale skoro mieli też urządzić pokoje dla nich, to rodzeństwo powinno mieć coś do powiedzenia w tym wypadku. W ten właśnie sposób Hailey stała się posiadaczką różowej kołderki z księżniczkami, kocyka w takim samym kolorze, a także lalki, którą była najbardziej zachwycona, bo ta po włączeniu grała piosenkę z bajki, którą oglądali tydzień temu. Była większa od niej, dlatego po początkowym noszeniu jej, oddała ją w ręce Kevinowi. Z resztą to z nim najbardziej lubiła bawić się lalkami. Brała go za rękę, sadzała na dywanie i wręczała jedną z zabawek i kazała mówić, a potem starała się powtarzać poszczególne, łatwiejsze słowa, które wymawiał. Nigdy by nie pomyślała, że jej męski mąż będzie potrafił bawić się w przyjęcia dla lalek.
Hayden natomiast zakochał się w łóżku w kształcie samochodu. Wpatrywał się w nie, jak zaczarowany, gdy tylko przestąpili próg sklepu z meblami i wstąpili na dział dziecięcy. Nie chciał od niego odejść, więc nie mieli wyjścia, musieli je zamówić. Wybrał sobie również kilka samochodzików wyścigowych do swojej skromnej kolekcji, które teraz dzielnie niósł zapakowane w swojej drobnej dłoni. Grzecznie podziękował za prezenty i stwierdził, że nic więcej mu nie potrzeba. Za każdym razem, gdy coś mu kupowali zdawał się być speszony, chociaż dyskretnie tłumaczyli mu, że nie ma czym.
- Hayden, nie martw się, to już długo nie potrwa.
Kev pocieszył chłopca, który zdawał się być już znudzony tym, że ona i Hailey cierpliwie i dokładnie oglądały każdą wystawę. Jej mała, najlepsza przyjaciółka była pod tym względem stuprocentową kobietą, uwielbiającą sklepy. Zwłaszcza, gdy tylko widziała coś różowego, obsypanego brokatem lub cekinami. Jej brak niekoniecznie cieszył się z tego powodu.
- Odbijemy to sobie, gdy jutro pójdziemy na mecz…
- Sami?
Oczy chłopca rozbłysły, a wyraz twarzy z przygnębionego zmienił się na szczęśliwy w ciągu kilku sekund. No tak, Kevin wciąż pozostawał dla niego największym autorytetem i najważniejszą sami.
- No pewnie, dziewczyny popsułyby całą zabawę, ale będzie tam jeszcze mój wuj Rob, który bardzo chce cię poznać.
Hayden zapiszczał z radości i wyrzucił ręce do góry w geście zwycięstwa. Kevin od dawna obiecywał jej, że ich syna zarazi miłością do Knicksów i jak widać, miał zamiar szybko zabrać się do roboty. Poza tym Rob bardzo chciał poznać dzieciaki, dlatego umówili się, że najpierw pójdzie na mecz z chłopakami, a potem cała trójka przyjedzie do ich mieszkania, gdzie mężczyzna zapozna Hailey. Zastanawiała się, jak dziewczynka na niego zareaguje, ale starała się być dobrej myśli. W końcu Robert był fajnym, miłym facetem, zupełnie swobodnym, jeśli nie chodziło o pracę i sprawy firmowe.
- My z Hailey też nie będziemy się nudzić, prawda, skarbie? – Dziewczynka ochoczo pokiwała główką i przytuliła się do jej nogi. Z Kevinem uwielbiała się bawić, ale do niej kochała się przytulać, dawać buziaki i utulać do snu w domu dziecka, a także tych kilka razy, gdy rodzeństwo nocowało u nich.
- Nie wiem, jak wy, ale ja strasznie zgłodniałem i mam ochotę na pizzę…
Kevin spojrzał na Haydena, a ten znów podskoczył z radości. Młody był ogromnym niejadkiem w przeciwieństwie do swojej siostry, a pizza była jedną z niewielu rzeczy, które zjadał bez marudzenia. Ali obiecała sobie, że nauczy go jeść wszystko, ale jeszcze dzisiaj chciała mu odpuścić za te zakupowe tortury.
- A… a czy my musimy tam dzisiaj wracać?
Hayden spojrzał na nich, ufając, że ich odpowiedź będzie negatywna. Nigdy nie mówił „dom dziecka”, zawsze używał jakiegoś innego określenia. Niestety dzisiaj mieli odwieźć dzieciaki z powrotem do ośrodka.
- Tak, bo ciocia Becky nas o to prosiła. – Ali złapała go za dłoń i próbowała się uśmiechnąć, aby dodać mu otuchy i jakoś poprawić, ale jej samej nie było łatwo. Ich rozstania stawały się coraz cięższe i dłuższe, przepełnione łzami z każdej ze stron. Czasem była wściekła na fakt, że nie mogli jeszcze mieszkać razem i nie byli prawdziwą rodziną. Miała dość czekania. Hayden i Hailey również.
- Nie chcę! I Hailey też nie, prawda?
Chłopiec spojrzał na swoją siostrę, która, zgadzając się z nim, energicznie pokiwała główką.
- Przecież jutro znów się zobaczymy, w końcu idziemy razem na mecz.
Kev też próbował poprawić humor chłopcu, ale sam nie był zbyt szczęśliwy.
- Ale wolałbym zostać z wami na noc, bo z wami wszystko jest lepsze i fajniejsze.
Przydługie włosy wpadły mu do oczu. Przystanęli na chwilę obok wejścia do pizzerii. Ali ukucnęła i poprawiła mu grzywkę, która zakrywała jego oczy. Wielkie, mądre i obecnie smutne oczy. Hailey od razu znalazła się przy niej i próbowała wdrapać na kolana. Poczuła zapach jej włosów. Czystych włosów, które sama jej myła truskawkowym szamponem z Królewną Śnieżką, a w kąpieli towarzyszyły im wszystkie lalki. Dziewczynka zarzuciła jej ręce na szyję i mocno przylgnęła do niej swoim drobnym ciałkiem. To było takie zaskakujące. Jeszcze niedawno, Hayden oraz Hailey niechętnie się do nich zbliżali, a teraz nie wyobrażali sobie powrotu do domu dziecka.

- Hmmm… myślę, że Kevin mógłby zadzwonić do cioci Becky i poprosić ją o jedną nieplanowaną noc u nas w domu. – Teraz to ona spojrzała na niego błagalnie. Z resztą nie musiała. Sam tego pragnął. To było ich największe marzenie. Codziennie wracać ze swoimi dziećmi do domu.

*

 Siedział zniecierpliwiony na białym plastikowym krześle, bawiąc się rakietą, którą obracał w dłoniach. Czekał już ponad dziesięć minut, a tymczasem Courtney dalej nie wyłoniła się z żeńskiej części szatni w doskonale mu znanym prywatnym, krytym korcie tenisowym. Zastanawiał się, ile czasu może zająć przebranie się w strój sportowy, skoro obiektywnie rzecz ujmując, w zwiewnej sukience i butach na koturnach miała na sobie dużo mniej niż on.
Już dawno nie miał okazji wykorzystać swojego nadmiaru energii na korcie. Joe ostatnio miał zdecydowanie za dużo na głowie, więc nawet nie próbował wysuwać żadnej propozycji. Wiedźma porządnie wzięła go w obroty, chociaż w sumie to nawet nie musiała. Jego przyjaciel i tak nie widział poza nią świata. Teraz jednak swoje uwielbienie musiał dzielić na dwoje. Ojcostwo chyba mu się podobało, bo to jedyne, o czym potrafił rozmawiać, kiedy już znalazł czas na krótki telefon. Nie miał mu tego za złe. Wiedział, że  po jakimś czasie kumplowi przejdzie ta obsesja. Tak samo było z jego siostrą, po tym, jak urodziła Audrey. Na początku nie chciała niczyjej pomocy, najchętniej całymi dniami wpatrując się w śpiącą diablicę, ale później z wielką chęcią pakowała ją do wózka i wysyłała go na długie spacery, byleby tylko mieć chwilę świętego spokoju. Także nie martwił się o niego. Przechodził wzorowo wszystkie stadia euforii. Chodził dumny, jak paw, ale trudno było mu się dziwić. Nathan był świetnym dzieciakiem, a Wiedźma… No cóż, najważniejsze, że Joe jakimś cudem z nią wytrzymywał i vice versa. Skoro do tej  pory się nie pozabijali, życzył im jak najlepiej.  Te jego rozmyślania przerwał jednak widok Courtney, która stanęła przed nim, z buntowniczą miną oraz rękami założonymi na piersi.
- Czy ty naprawdę uważasz, że TO jest moja randka marzeń?
- A co ci się nie podoba w korcie tenisowym? – Udał, że kompletnie nie wie, o co jej chodzi. Może faktycznie miejsce było dość nietypowe, ale miało swoje plusy. Po pierwsze, chciał znaleźć coś, co skończyłoby się inaczej, niż w łóżku, bo ostatnimi czasy nie robili nic innego. Może nie był wielkim romantykiem, jednak tylko taki sposób przyszedł mu do głowy, żeby pokazać jej, że nie chodzi mu tylko o seks. No a drugą, niewątpliwie przyjemną kwestią, była możliwość oglądania jej w skąpym sportowym wdzianku.
- Wszystko?
- Jak zwykle przesadzasz.
- Myślałam, że skoro już mnie gdzieś zaprosiłeś, to wskoczysz w krawat i garnitur, i zabierzesz mnie do jakiejś restauracji, a nie będziemy biegać za piłką…
- Na to nie licz. Z resztą obiecałem ci, że nie będziesz się nudzić…
- Właśnie widzę.
 Najwyraźniej nie była wielką fanką uprawiania sportów wyczynowych. Chociaż w tych kusych żółtych szortach i czarnej bokserce wyglądała… Mocno dekoncentrująco.
- No cóż nie jestem, jak twój doktorek i nie zabiorę cię na wieczór pod gwiazdami, ale przynajmniej nie pieprznę kwiatami o biurko Ashley. - Zastanawiał się, jakim cudem odciągnąć ją od tego sztywniaka i nie miał żadnego dobrego pomysłu. Tymczasem sprawa sama się rozwiązała. To był całkiem nieoczekiwany prezent. Zastanawiał się tylko, ile doktorkowi było dane zobaczyć, skoro wypadł z firmy wkurzony.
- Przestań! Ben sobie na to nie zasłużył.
- No właśnie. Dobrze, że się dowiedział, chociaż muszę przyznać, że w dość brutalny sposób…
- Ciebie to bawi?
- Bardzo. – Z jednej strony w myśl męskiej solidarności było mu trochę żal człowieka. W sumie, niczemu nie zawinił, ale naprawdę nie był facetem dla Courtney.  W przeciwieństwie do ciebie?
- Wiesz, chyba wolę wrócić do domu niż słuchać tego wszystkiego.
- Przyznaj po prostu, że boisz się ze mną przegrać. - Widział, że jest zła i faktycznie gotowa do odwrotu, a na to nie mógł sobie pozwolić. Wystarczająco dużo razy dawała mu kosza, więc marnowanie darowanej mu łaskawie szansy byłoby nieprzemyślaną głupotą. Dzięki codziennym staraniom, by doprowadzić ją do szału zdążył przekonać się, że Courtney była cholernie upartą oślicą. No i nienawidziła przegrywać. Postanowił wykorzystać obie te cechy.
         - Pff, nie boję się. I gdy będę chciała, to cię pokonam.
         - Założymy się?
         - O co?
         - Jeśli wygrasz, następnym razem pójdziemy tam, gdzie będziesz chciała. – Niedobrze robiło mu się na myśl o jakiejś łzawej komedii romantycznej i trzech godzinach zmarnowanych w ciemnym dusznym kinie, albo jeszcze innych gorszych torturach, jakie mogła mu zgotować. Ale był zmotywowany, by ta randka nie była pojedynczym epizodem.
- Ach, czyli naprawdę uważasz, że będzie następny raz?
- Nie mam co do tego wątpliwości.
- A jeśli przegram?
- A jeśli przegrasz to… zaprosisz mnie do siebie na własnoręcznie ugotowaną kolację.
- Zastanawiał się nad innymi rzeczami, ale wszystkie bezpośrednio łączyły się z  łóżkiem, a do tego nie musiał jej namawiać. Zawsze było tak samo. Najpierw się opierała, rzucała w jego stronę kilka obelg, czasami nawet dostał pięścią w ramię albo tors, ale na koniec, gdy zamykał jej usta pocałunkiem, szybko traciła rezon. Ale tak naprawdę nie spędzili nawet godziny bez przepychanek słownych i trzeciej osoby w postaci doktorka, gdzieś w tle.
- Przynajmniej w dość prosty sposób będę mogła cię otruć.
- Nie zrobisz tego, bo trochę jednak mnie lubisz.
- Mogę to zrobić przez przypadek. Jestem beznadziejną kucharką.
- Lubię wyzwania. I jak chcesz, to przyniosę nawet krawat, ale nie do ozdoby…  –  Tej opcji nie zakładał, ale skoro już słowo się rzekło, postanowił zachować zimną krew. Nawet jeżeli miałby to przypłacić nieziemskimi rewelacjami żołądkowymi.
- Nie jesteś Christianem Grey’em.
- Nie, jestem od niego lepszy. To, co gramy?
- Wiesz, właściwie to… nie najlepiej się czuję.
- Jasne. Boisz się przegranej. – Tak, robił to specjalnie. Podpuszczanie Courtney było czystą przyjemnością. Uwielbiał ten pełen zaciętości błysk w jej oczach.
- Nigdy.
- Zobaczymy, co potrafisz.
- Więcej niż ci się wydaje. Grałam w tenisa z Nickiem…
- Och, no tak, jak mogłem o nim zapomnieć… Był świetny we wszystkim. - Tą uwagą skutecznie popsuła mu dobry humor. Nie wiedział, dlaczego, ale na samo wspomnienie młodszego brata Joey’a miał ochotę na mord rytualny. Zawsze był taki sztywny i wyniosły. Zupełnie, jakby pozjadał wszystkie rozumy. Miał okazję poznać też Kevina, który okazał się całkiem w porządku, więc kompletnie nie miał pojęcia, po  kim właściwie odziedziczył tą zarozumiałość. No ale Courtney przez bardzo długo nie widziała poza nim świata.
- Przyznaj po prostu, że jesteś zazdrosny.
- A mam o kogo?
- No wiesz, z nim tworzyłam prawdziwy związek…
- Który rozpadł się z jakichś powodów… Właśnie nigdy nie mówiłaś dlaczego się rozstaliście. – Szczerze był ciekawy, co takiego sprawiło, że panna Stone wreszcie przejrzała na oczy i kopnęła go w tyłek.
- To nieważne.
- Mimo wszystko dobrze, że się rozstaliście. Będąc z nim byłaś strasznie spięta. Pamiętam, jak wtedy poszliśmy na kolację. Pieprzyłaś straszne głupoty o związkach. Teraz jest podobnie, ale już mniej…
- To komplement?
- Zdecydowanie.
- W takim razie dziękuję.
- Zgaduję, że nic więcej od ciebie nie wyciągnę.
- Niestety nie. I zajmijmy się już grą zamiast analizować moje dawne życie uczuciowe i związki. Chyba, że teraz ty się boisz przegrać, bo będziesz musiał zabrać mnie w bardzo romantyczne miejsce…
- Jeśli zaprosisz mnie potem do siebie, to uznam to nawet za wygraną.
- Na drugiej randce? Nigdy. – Odpowiedziała tonem, wskazującym aż za wyraźnie, że ma ochotę trochę się z nim podrażnić. A on uwielbiał ciągnąć takie gierki.
- A na której?
- Może na czwartej, jeśli do niej dojdzie i będziesz grzeczny oraz nie będziesz wspominał moich byłych.
- A co na drugiej?
- Może dam ci się pocałować. – Uśmiechała się. Courtney Stone właśnie z nim flirtowała i miała przy tym doskonały humor. To zdecydowanie była dla niego nowość.
- A na pierwszej?
- Grzecznie odprowadzisz mnie do domu, a potem zadzwonisz, by umówić się na drugą i powiesz, że nie możesz się doczekać, by znów mnie zobaczyć.
- Straszna nuda to całe randkowanie. - Zaśmiał się lekko. Akurat na tym polu  nie znał się zupełnie. Bo nigdy nie musiał bawić się w urabianie lasek, żeby wylądowały z nim w łóżku. W sumie… Teraz też nie musiał, ale Courtney nie była, jak pierwsza lepsza przeciętna laska z klubu… Cholera. Brzmiało to cholernie ckliwie i bezsensownie, ale taka była prawda. Miała mózg na swoim miejscu, no a przede wszystkim potrafiła mu się odgryźć, często raniąc przy tym jego męską dumę. W życiu nie sądził, że będzie mu się takie coś podobało, a jednak.
- Może powiesz inaczej, jak w końcu zaproszę cię do siebie…
- To jest jawny szantaż.
- Być może… Grajmy już, bo bardzo chcę wygrać i wybrać miejsce, w które mnie zabierzesz.
- Grajmy. – Planował wygrać. Skoro i tak udało mu się wynegocjować kolejną randkę, to chciał mieć przynajmniej trochę satysfakcji z wygranej.
*
Sprawnie przebiegł całą szerokość kortu, uderzając jedną z ładniejszych tego popołudnia piłek z backhandu i z wyższością przyglądał się, jak leci dokładnie w przeciwny narożnik, niż ten, w którym stała Courtney. Ta jednak postanowiła nie poddać się bez walki, bo bez większego zastanowienia ruszyła w tamtym kierunku. Zdziwił się, kiedy jakimś cudem odbiła piłkę i sam musiał mocno wysilić się, żeby do niej zdążyć. Wtedy jednak coś odwróciło jego uwagę.
- Ała!
- Court, co się stało? – Odrzucił rakietę i przebiegł na jej stronę. Siedziała na niebieskim tartanie, z ogromnym grymasem na twarzy, trzymając się za stopę. No pięknie. Nie mógł wymarzyć sobie bardziej udanej pierwszej „nie-randki”.
- Strasznie boli…
- Pokaż gdzie.
- O, tutaj.
Wskazała w okolicach stawu skokowego, więc bez pytania o zgodę, rozsznurował but i ściągnął go, to samo robiąc ze skarpetą, by mieć pełen ogląd na sytuację. Cholera, już zaczynała puchnąć. Zdecydowanie nie wyglądało to najlepiej.
- Hmmm… chyba skręciłaś kostkę.
- Świetnie! To wszystko twoja wina! Najpierw Ben, a teraz to! Przynosisz mi same nieszczęścia! I co ty robisz?! Nie dotykaj mnie!
- Próbuję cię zabrać do lekarza. – Tym razem nie miał zamiaru bawić się w uprzejmości i dość sprawnie, pewnym chwytem podniósł ją z ziemi.
- Sama sobie poradzę! - Przewrócił oczami. No oczywiście. Przecież nie mogła chociaż przez chwilę przestać być niezależną, zbuntowaną, upartą oślicą.
- Wybacz, ale nie mam czasu słuchać twojego jęczenia, choć zwykle bardzo to lubię. - Skwitował, kierując się w stronę żeńskiej szatni, mimo iż próbowała się z nim szarpać, co nie było zbyt rozsądne, zwłaszcza, że gdyby ją upuścił miałaby twarde lądowanie.
- Puść mnie idioto! Słyszysz?!

*

 Demi przekręciła klucz w zamku i niepewnie przekroczyła próg apartamentu Joe’go. Nie miała zielonego pojęcia, czego się spodziewać, a dziwny półuśmieszek milczącego przez całą drogą Jonasa wcale nie pomagał. Rozejrzała się po przestronnym holu, ale nie zauważyła żadnych zmian.
Jasnoszare ściany, dębowa podłoga i utrzymane w nowoczesnym stylu proste, czarne meble, które pewnie kosztowały małą fortunę. Również ta okropna wielka skórzana kanapa szpecąca centralną część salonu z dużymi panoramicznymi oknami oraz z o kilkanaście cali za dużym telewizorem plazmowym, zajmującym niemal pół ściany. Może w ciąży miała problemy z pamięcią, ale na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało identycznie, jak podczas jej ostatniej wizyty. Panowała nawet ta sama aura pedantycznej czystości. Gosposia, którą wynajmował sprawiała się bez zarzutu i, sądząc po zapachu, uwielbiała używać cytrusowych specyfików. Tego akurat aspektu bycia bogatym zazdrościła Joe’mu. Przynajmniej nie musiał martwić się tak przyziemnymi sprawami, jak to, czy ma w domu worki na śmieci, albo płyn do zmywania podłóg. Ogólnie lubiła sprzątać, zwłaszcza, że ogarnięcie bałaganu w jej małym mieszkaniu nie było strasznie ciężką rzeczą. Dopóki jej ukochane cztery kąty nie zyskały nowego lokatora. Nigdy nie sądziła, że noworodek może aż tak utrudnić niektóre sprawy. Teraz dopiero uświadomiła sobie, że w życiu nie poradziłaby sobie w roli samotnej matki. Tylko dzięki pomocy Joe’go jakimś cudem udawało się jej związać koniec z końcem. Robił zakupy, czasami gotował i nawet nie próbował migać się od zmywania naczyń po kolacji. Dużo też zajmował się Nate’m. Gdyby nie on, nie miałaby nawet czasu spokojnie się wykąpać, bo ich kochany syn przywykł do urządzania wieczornych lamentów. Nakarmiony, wykąpany, przewinięty i wylulany potrzebował sobie pomarudzić, nim wreszcie jakimś cudem zasypiał w swoim łóżeczku. Na jej głowie zostawało tylko przygotowywanie większości posiłków i utrzymanie względnego porządku w mieszkaniu, co wcale nie było takim prostym zadaniem. Z jednym noworodkiem w mieszkaniu była przerażona ogromem typowo dziecięcych odpadów, które dziennie produkował synek. Kilkanaście brudnych pieluch, jednorazowe chusteczki i przynajmniej jedna pralka prania dziennie, a później jeszcze suszenie i prasowanie. Wszystko to, z wymuszonymi przerwami na karmienie, odbijanie oraz przewijanie zajmowało jej trzy razy więcej czasu. Stąd też miło było wejść do mieszkania, które nie przypominało powojennego pogorzeliska. Chociaż nadal wyglądało, jak zimna, utrzymana w odcieniach czerni, bieli i szarości jaskinia samotnego pana prezesa. Zaczęła poważnie zastanawiać się, jaki był sens całej tej eskapady i wożenie młodego po Nowym Jorku samochodem w taki upał, skoro nic nie uległo zmianie. Trochę się zawiodła. Liczyła, że skoro był aż tak z siebie zadowolony to miał przynajmniej do tego jakiś porządny powód. Ale może faktycznie wymagała od niego zbyt wiele.
- Hej, znam tą minę.
Joe przerwał wreszcie ciszę, ostrożnie wymijając ją razem z Nathanem w nosidle. 
- Jak tylko zgodzisz się ze mną zamieszkać, to będziesz mogła zmienić tu wszystko, co tylko będziesz chciała, ale nie skreślaj mnie tak szybko, prawda młody?
Ostrożnie odstawił go na podłogę i dość szybko rozprawił się z uprzężą, po czym wziął Nate’a na ręce. Mały nawet nie zaprotestował. Spryciarz dość szybko nauczył się, że noszenie przez mamusię, czy tatusia jest zdecydowanie przyjemniejsze, niż leżenie w bujaczku, nosidle i wózku. 
- Przecież nic nawet nie powiedziałam.
- Nie musiałaś, trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć, z jaką nienawiścią patrzysz na tą moją biedną kanapę.
 Zaśmiał się delikatnie i wparł synka główkę synka na ramieniu.
- To, co, gotowa na małe zwiedzanie?
- Bez urazy, ale mógłbyś powiedzieć od razu, o co chodzi? Ostatnimi czasy niespodzianki nie kojarzą mi się zbyt dobrze. - Wystarczająco ich wiele przeżyła w ostatnim miesiącu i żadna z nich nie przyniosła nic dobrego. Przypominały raczej łańcuchową reakcję wszystkich możliwych nieszczęść. Cieszyła się, że wszystko skończyło się dobrze, jednak wolała uniknąć kolejnych takich przyjemności w najbliższym czasie. No i wyeliminowała możliwość przypadku. Nie miała zamiaru iść po pijaku z żadnym obcym facetem do łóżka, a już na pewno nie planowała po raz kolejny zachodzić w ciążę. Kochała Nate’a nad życie, jednak nieprzespane noce, kolki, pieluchy, smoczki i butelki skutecznie odwodziły ją od myśli o jakimkolwiek potencjalnym rodzeństwie dla ich małego diabła.
- Przepraszam.
Odpowiedział nieco skruszony i mina mu zrzedła. Na całe szczęście zrozumiał, o co jej chodziło.
- Ostatnim razem dałem dupy, ale tym razem, obiecuję, że to będzie coś dobrego. Mam nadzieję.
Lekko się zaśmiał, a ona w odpowiedzi przewróciła oczami. Nawet na chwilę nie przestawał być irytujący, ale za to właśnie go uwielbiała.
- W takim razie, gdzie mnie zaprowadzisz?
- Na górę.
 Pokazał na schody prowadzące na piętro. Była tam tylko raz i spośród kilku pomieszczeń, wiedziała jedynie, że znajduje się tam jego sypialnia oraz sporych rozmiarów łazienka. Nie miał wtedy ochoty, by pokazać jej całą resztę.
- To, co synku, pokażemy mamie, gdzie będzie spała, jeśli zgodzi się z nami zamieszkać?
- Słyszę, że ominęła mnie ważna część rozmowy i zostałam przegłosowana, hmmm?
- Niestety, męska solidarność.
Wędrując po kolejnych stopniach obserwowała dwóch najważniejszych mężczyzn w swoim życiu i nadal nie mogła wyjść z podziwu, jak bardzo są do siebie podobni. Mimo zapowiedzi pielęgniarek, że długie czarne włoski synka wkrótce wypadną albo się wytrą, nic takiego się nie działo. Była skłonna przysiąc, że stawały się nawet gęstsze. I zaczynały delikatnie się kręcić.
- Panie przodem.
Odezwał się po raz kolejny, gdy stanęli przed drzwiami prowadzącymi, jeżeli dobrze pamiętała, właśnie do jego sypialni.
Nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi, bojąc się, co zastanie w środku. Tymczasem spotkało ją miłe zaskoczenie. Zmienił pościel, a raczej poprosił o to gosposię. Nie była już biała, a bardziej… Kobieca? Ciężko było tak to nazwać. Zdecydowanie bardziej wolała tę zielono-żótą. Przynajmniej nie czuła się, jak w hotelu. No i był jeszcze jeden mały szczegół.
- Nie ma twojej ukochanej koszulki Knicksów. – Stara koszulka z podpisami wszystkich graczy oprawiona w wielką kompletnie niepasującą do wystroju antyramę była kolejną rzeczą, której chciała pozbyć się z jego mieszkania jak najszybciej. Tymczasem sam domyślił się, że powinna zniknąć.
- Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie wyglądała w gabinecie.
 Puścił jej oko i ponownie poprawił wiercącego Nathana, któremu powoli zaczynało nudzić się egzystowanie w jednej pozycji.
- Poprosiłem też panią Thomas, żeby zrobiła dla ciebie trochę miejsca w garderobie.
- Joe, nie musiałeś… - Naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć. Cholera! Przez tyle czasu była dla niego prawdziwą jędzą, zmuszała go do spania na kanapie i warczała na niego na każdym kroku, odtrącając próby pomocy oraz troskę, tymczasem on poważnie rozważał, co zrobić, żeby przekonać ją do wspólnego zamieszkania, a oprócz tego, by czuła się w jego apartamencie naprawdę dobrze.
- Ale chciałem. Poza tym, gdzieś musimy pomieścić wszystkie te twoje ubrania...
 Ostatnią uwagę wygłosił bardzo wymownym tonem i zaczął się śmiać, czemu zawtórowała. Doskonale wiedział, jak narzekała na brak miejsca do przechowywania, w szczególności swych ukochanych szpilek.
- To, co, gotowa na kolejny przystanek?
 - Tak, miejmy te wszystkie niespodzianki za sobą.
- Skoro tak.
Wyszli z sypialni, ale, ku jej zdziwieniu, od razu docierając do kolejnego pokoju, który wedle jego przekonania musiała zobaczyć. Wskazał jej głową na klamkę, wyraźnie zachęcając by otworzyła drzwi po prawo od tych prowadzących do sypialni. Tak też zrobiła. I w tym momencie zaniemówiła.
- Wiem, że jesteś bardzo przywiązana do tej tapety w misie i skrzypiącego łóżeczka z supermarketu, ale…
- Joe, jakim cudem udało ci się znaleźć czas, żeby to wszystko zrobić? - Rozglądała się uważnie, próbując wyłapać każdy najdrobniejszy szczegół. Jego wersja pokoju dla Nathana mocno różniła się od tego, w jej mieszkaniu. Zamiast błękitnej farby i tapety w misie, ściany pomalowane były na głęboki odcień szarości. Wykonane z ciemnego drewna, solidnie wyglądające z szerokimi szczebelkami łóżeczko prezentowało się dużo lepiej, aniżeli to, w którym aktualnie sypiał ich synek. Tuż nad nim wisiał spory obraz oprawiony w czarną, prostą ramę. Bez wątpienia pokój urządzony był w męskim, nowoczesnym stylu, podobnie, jak reszta jego apartamentu. Próżno było szukać tandetnych kolorowych literek, miliona niepotrzebnie kurzących się bibelotów, ale w tym wypadku nie miała zastrzeżeń. Szczególnie, że typowo męskie gadżety, takie, jak czarny fotel do karmienia z podnóżkiem, uzupełnione były o biało-czerwone zasłony w modny wzorek, które były już całkowicie w jej stylu. Podobały jej się też wiszące na ścianie pod oknem trzy ramki z oprawionymi czarno-białymi zdjęciami. Zadbał o wszystko, włącznie z kosmetykami znajdującymi się w koszyku obok przewijaka, identycznej firmy, jakiej używali teraz.
- Nie jestem aż taki wspaniały. Akurat w tym przypadku potrzebowałem dodatkowych rąk do pomocy.
 Odpowiedział jej ze spokojem wędrując po całym pokoju, prezentując lekko marudnemu nowemu lokatorowi jego królestwo.
- Musisz płacić krocie swojej gosposi…
- Niekoniecznie. Kosztowało mnie to trzy zgrzewki piwa i jeden wolny piątek.
  Zaśmiał się pod nosem, a ona spojrzała na niego, jak na wariata.
- Matt i Courtney okazali się skuteczniejsi i bardziej dyspozycyjni od jakiejkolwiek ekipy remontowej w Nowym Jorku. No a poza tym chyba nieźle im to wyszło.
- We dwoje zrobili to wszystko? – Wiedziała, że Courtney miała głowę do wystroju wnętrz, ale nigdy nie podejrzewała, iż potrafi równie sprawnie machać pędzlem. No i że Matt znajdzie chwilę czasu pomiędzy zaliczaniem kolejnych panienek, by pomóc w urządzaniu pokoju dla Nate’a. Może jednak nie był taki zły. Joe faktycznie ciągle jej to powtarzał, jednak jak dotąd podchodziła do tego ze sporą rezerwą.
- I, o dziwo, się nie pozabijali. Powoli robią postępy.
 Po tonie jego głosu poznała, że wie w tym temacie dużo więcej, niż ona, ale w tej chwili nie chciała wnikać.
- No, więc jak, mamo, podoba się efekt końcowy?
- Bardzo. Widzisz, synku, jakiego mamy wspaniałomyślnego tatę? Chyba będę musiała pomyśleć, jak mu za to wszystko podziękować. No i jeszcze wymyślić coś dla cioci Courtney i wujka Matta… – Poważnie zastanawiała się, co byłoby najlepszym rozwiązaniem.  W końcu wcale nie musieli poświęcać swojego wolnego czasu na zabawie z pędzlami, nawet, jeżeli byli ich przyjaciółmi.
- Nimi się nie przejmuj, jakoś to załatwimy, a co do mnie, to mam jeden dobry pomysł na podziękowanie.
- Jaki?
- Zgódź się, Dem. 

5 komentarzy:

  1. Jak zawsze świetne. Niech tylko nic się nie zepsuje u Ali i Kevina. Niech już dzieci będą u nich na zawsze. Court - sama nie wiem co o niej myśleć. Trochę szybko jej pan doktor przeszedł. Niech też będzie szczęśliwa. No i nasi ulubieńcy - Demi i Joe - oby nic się u nich nie popsuło. Tacy są fajni razem. Czekam na nn. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział. Tak bardzo chciałabym aby Kevin i Ali już zabrali dzieciaki do domu. A Demi wprowadziła się do Joe'go. I fajnie byłoby jakby Nick wrócił i trochę namieszał. Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję że Kevinowi i Ali nic nie przeszkodzi w adopcji a Demi zgodzi się zamieszkać z Joe.... No a Court.... niech w końcu przestanie zmieniać facetów i zostanie z Mattem
    czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział z całą pewnością >>>>>>>>>>
    Btw. Czytałam kiedyś u ciebie opowiadanie o Demi i Joe, gdzie mieli synka ale nie byli razem bo sie rozstali i ze Demi miala zaraz wyjsc za maz za innego. Akcja toczy się w zime. Nie moge znalezc linka. Podeslesz mi? Prosze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... Całkiem dobre streszczenie fabuły :) http://before-you-say-i-do.blogspot.com/ Życzę miłej lektury.
      Pozdrawiam,
      ~M.

      Usuń