środa, 19 grudnia 2012

10. "Chociaż w sumie czymś musi nadrabiać skoro co innego nawala".



- Lovato otwórz te drzwi do cholery! - Z całej siły uderzył pięścią w drewnianą powierzchnię. Od ponad pół godziny, jak ten ostatni idiota, dobijał się do drzwi jej mieszkania, z zamiarem wyjaśnienia paru ważnych spraw. I chociaż po raz pierwszy od blisko dwóch lat miał wreszcie trochę świętego spokoju, to cały czas myślał o tym co ostatnio mu powiedziała. Właściwie nie powinno go to obchodzić, ale jednak. W sumie niecodziennie ktoś wykrzykuje ci prosto w twarz, że spodziewa się dziecka. Tym bardziej, jeżeli jest to twoja  znienawidzona asystentka.
Było to ostatnie miejsce, w którym chciał przebywać. Nienawidził jej towarzystwa, z wzajemnością z resztą,  a jak na złość musiał poświęcić jej jeszcze sporą część swojego bezcennego wolnego czasu. I gdyby nie fakt, że Rob po raz kolejny wyprawił mu ponad dwugodzinne kazanie dotyczące tej zarozumiałej wiedźmy, to miałby to dalej zupełnie gdzieś. Chyba jednak niezupełnie.
- Odejdź stąd jeśli ci życie miłe. - Miała go już serdecznie dosyć.  Była umówiona z Court i Al, a nie mogła nawet wyjść z mieszkania bo ten idiota koczował pod jej drzwiami. Jakby nie miała nic lepszego do roboty, niż znoszenie jego pieprzonego towarzystwa. Palant!
- I tak mi wszystko jedno, w końcu znoszę cię na co dzień. - Nie było dla niego lepszej rozrywki niż dogryzanie Lovato. Może to i dziwne, ale tą część ich cholernie patologicznych relacji lubił. Chociaż też nie zawsze. Szczególnie jak robi z tobą co tylko chce.
- Za to ja nie mam zamiaru znosić ciebie. Od twojego towarzystwa robi mi się gorzej! - Może i powiedziała troszeczkę za dużo, jednak skończyły się pokłady jej cierpliwości co do jego osoby. A takowe w ogóle istniały?
- No Lovato, weszłaś na zupełnie nowy poziom. Twoją przewspaniałą aurę da się wyczuć już nawet na odległość.
- Oszczędź sobie i wynoś się stąd, bo zadzwonię po policję. - Miała nadzieje, że dzięki temu argumentowi da sobie spokój. Jednak, ku jej niezadowoleniu,  Jonas nie zamierzał tak szybko się poddać.
- No dobra to teraz na poważnie. Im szybciej załatwimy to co mamy załatwić, tym szybciej ja sobie stąd pójdę i oboje będziemy szczęśliwi. -  Zrezygnowany spróbował po raz kolejny.  Jak najszybsze opuszczenie wycieraczki Lovato było mu na rękę. I tak już sąsiedzi słysząc ich niezwykle kulturalną rozmowę zaczęli dziwnie mu się przyglądać.
Dzięki wiedźmie i własnej matce niedługo nie będziesz mógł spokojnie odwiedzić żadnego miejsca w Nowym Jorku. 
- Lovato otwórz wreszcie do jasnej cholery. - Nie podziałało kulturalną prośbą, więc trzeba było uciec się do  mniej delikatnych środków. Miał gdzieś to, że obiecał być dla niej miły i tolerować jej zaczepki. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
- Masz pięć minut i ani sekundy więcej. - Odkrzyknęła ze zrezygnowaniem i przekręciła klucz w zamku.
Nie potrzebował żadnego zaproszenia, zdecydowanym krokiem wpadając do środka. Sam fakt przebywania w mieszkaniu Lovato wydawał mu się… Dziwny? W sumie jeszcze nigdy nie musiał przychodzić osobiście do jej mieszkania. Swoją drogą było ono dosyć duże i naprawdę nieźle urządzone. I chociaż sam zapewne nie urządziłby tak własnego, to musiał przyznać, że jego asystentka miała dobry gust.
Lovato nie zaszczycając go nawet spojrzeniem skierowała się ku salonowi. Wspaniale się zaczyna. Doskonale wiedział, że ta rozmowa nie będzie należała do najprzyjemniejszych. A kiedykolwiek było inaczej? Zupełnie nie wiedział jak ma zacząć rozmowę, co więcej nie wiedział nawet co miał jej do zakomunikowania. W końcu nie był żadnym psychologiem dla niezrównoważonych psychicznie wariatek, tylko architektem. I zdecydowanie takie rozmowy nie należały do jego zakresu obowiązków. Szkoda tylko, że wuj Robert nie podzielał jego toku myślenia. Tak jak zawsze, jeżeli tylko chodziło o Wiedźmę.
- Powiesz mi wreszcie, dlaczego przez ponad pół godziny stacjonowałeś na mojej wycieraczce? -  Dalej nie zwracając na niego uwagi ruszyła w kierunku kuchni, w poszukiwaniu czegoś  słodkiego.
- Nie mam ani czasu ani ochoty na kolejną kłótnię dlatego powiem ci to  w jak najbardziej okrojonej formie. - Zaczął uważnie przyglądając się Demi robiącej rekonesans po szafkach.
- No więc? - Trochę zniecierpliwiona jego beznadziejnym wstępem kontynuowała studiowanie zawartości kuchennych mebli, które świeciły pustkami. Znów nie miała czasu na zakupy.  Przez ostatni tydzień raczej unikała opuszczania własnego mieszkania bo czuła się koszmarnie. - Zostało ci jeszcze… - Ostentacyjnie spojrzała na zegarek. - Trzy i pół minuty.
- No więc, jakbyś zapomniała to nadal jesteś moją pracownicą i powinnaś wykonywać swoje pieprzone obowiązki. Nikt nie wymaga od ciebie pracy w kamieniołomach, tylko zwykłej papierkowej roboty. Weź się wreszcie w garść i zacznij przychodzić do pracy bo nie mam ochoty na tolerowanie twoich beznadziejnych humorków. - Może nie była to zbytnio zwięzła wypowiedź, jednak musiał wreszcie powiedzieć jej to co myśli. Miał już dosyć jej ciągłych humorków i faktu, iż od ich ostatniej rozmowy nawet razu nie raczyła zjawić się w biurze.
- Jeżeli nie masz zamiaru znosić moich humorków to po cholerę tutaj przyszedłeś? - Ta kwestia była dla niej niejasna. Chociaż w sumie Jonas rzadko kiedy myślał racjonalnie. Poprawka: rzadko kiedy w ogólne myślał.
- Na pewno nie z własnych chęci. Nie robię tego dla własnej przyjemności tylko dla Roba. Wystarczająco długo zawracał mi już o  to głowę. -  W międzyczasie zaczął rozglądać się za jakąś wybrakowaną miotłą, przez którą  notorycznie spóźniała się do biura. Nie ma to jak te magiczne środki transportu.
- W takim razie żegnam, skoro powiedziałeś już wszystko co miałeś do powiedzenia. - W pełni kulturalnie wskazała ręką na drzwi wyjściowe. Już wystarczająco dzisiaj nerwów kosztowało ją towarzystwo Jonasa. Do tego dochodził jeszcze fakt, iż będzie musiała zdezynfekować całe mieszkanie. Cierpisz na nadmiar wolnego czasu? - Zgłoś się do Jonasa.
- Nie wyjdę póki nie osiągnę tego, co zamierzam. - Uśmiechnął się triumfalnie, widząc zdenerwowanie na jej twarzy. Musiał jakoś wynagrodzić sobie te blisko godzinę znajdowania się w jej towarzystwie.
- Jonas, streszczaj się bo nie mam czasu ani ochoty na oglądanie twojej beznadziejnej gęby. -Z wrednym uśmiechem na swojej jak zwykle nieogolonej twarzy denerwował ją jeszcze bardziej. Jak zwykle musiał grać w te swoje beznadziejne gierki. Jakby od razu nie mógł powiedzieć o co chodzi. Właśnie w takich momentach żałowała, iż zabójstwa są karalne. Była pewna, że gdyby tylko mogła, nie zawahałaby się nawet na sekundę.
- I tak wiem, że na mnie lecisz. - Mógłby tak drażnić się z nią dalej, gdyby nie fakt, iż Lovato zrobiła się niebezpieczna. - No ale teraz na poważnie. - Zaczął uważnie wpatrując się w srebrny nóż, który trzymała w dłoni. - Pójdę sobie, jeżeli obiecasz, że jutro stawisz się w pracy. PUNKTUALNIE.
- Zgadzam się. Ale pod jednym warunkiem. - Jeżeli już miała znosić jego idiotyczną i doszczętnie beznadziejną osobę, chciała mieć z tego jakąkolwiek satysfakcję. -  Przyznaj się wreszcie, że jestem ci potrzebna i nie radzisz sobie beze mnie.
- Prędzej świnie przemówią ludzkim głosem. -  Mógł o niej powiedzieć różne rzeczy, ale na pewno nie to, że jest mu potrzebna. Bez niej miał przynajmniej mniej stresów.
- Oj Jonas chyba przesadnie nie doceniasz własnego gatunku. - Uwielbiała triumfować w ich gierkach słownych. Nic nie dawało jej takiej satysfakcji, jak oglądanie miny zdenerwowanego Jonasa, z wymalowaną porażką na twarzy.
- Pieprzona feministka! - Doszedł do wniosku, że był głupi, zdecydowanie nie doceniając umiejętności Lovato.
- Narcystyczny cham! - Miała ochotę wyrzucić go ze swojego mieszkania najszybciej jak się da. Rozważała jedynie czy kulturalnie drzwiami, czy może oknem, żeby dłużej spadał.
- Zarozumiała jędza!
- Skończyłeś już, czy dalej będziesz próbował dowartościować się kosztem innych? - Nie odpowiedział jej, więc kontynuowała dalej. - Albo wykonasz mój warunek, albo nie masz tu czego szukać.
- Jesteś naprawdę dobrą i przydatną asystentką. - Powiedział zrezygnowany najbardziej nonszalancko jak tylko potrafił. Jak zwykle robiła z nim co tylko chciała, a on zgadzał się na wszystko. Co za wiedźma!
- I? - Popatrzyła na niego wymownie, odzierając ze wszelkich złudzeń na zachowanie resztki godności. 
- Nie radzę sobie bez ciebie.
- Grzeczny chłopiec. -  Była niesamowicie zadowolona z siebie. Kochała kontrolę, a już w szczególności nad tym idiotą. - A teraz spadaj, póki mam jeszcze dobry humor. Nie ma to jak kulturalna rozmowa z własnym szefem.

*

- Naprawdę Joe u ciebie był? – Allie spytała Dems, mocniej ściskając torbę. Od dwóch godzin spacerowały po sklepach w celu znalezienia odpowiedniej sukienki na randkę Courtney i Jake’a, ale blondynkę bardziej interesowało spotkanie Joe’go z Demi w mieszkaniu szatynki. Znała go już jakiś czas i wydawało jej się, że wie o nim sporo, ale jak widać myliła się. I to bardzo pozytywnie.
- Tak i gadał jakieś bzdury, od których robiło mi się jeszcze gorzej nie dobrze. – Dems złapała za klamkę i weszła do kolejnego sklepu. Miała już dość, bolały ją nogi i chciała rozszarpać Court za to, że za kawałkiem szmaty obeszły już ze dwadzieścia sklepów, a ona dalej nic nie wybrała. Przed ciążą by jej to nie przeszkadzało, ale teraz miała ochotę położyć się w swoim łóżku i zasnąć. Oczywiście najpierw musi wszystko zdezynfekować po wizycie Jonasa, bo kto wie czy jego jad nie jest trujący i nie rozprzestrzenia się z prędkością światła.
- Ale to chyba dobrze, że przyszedł i chciał wszystko wyjaśnić. Nie każdy szef, by to zrobił dla swojej asystentki.
- I nie każdy szef sprawia, że jego asystentka pragnie go zabić… W sumie to mogłam wykorzystać ten tasak, co leżał na stole… - Zaczęła sobie wyobrażać, jak rzuca nim w tego idiotę.
- Nie wyglądam za grubo? – Court przerwała rozmyślania Dems, stając przed przyjaciółkami w czerwonej, krótkiej i obcisłej sukience.
- Nie, tak samo jak w trzystu innych, które przymierzałaś. – Dems właśnie teraz w swojej wyobraźni wyjmowała tasak z głowy Jonasa i celowała nim w Court. Chciała dodać coś jeszcze, ale dziewczyna zdążyła zniknąć w przymierzalni. – Szykuje się na randkę z nim, jakby był co najmniej trzeci w kolejce do brytyjskiego tronu.
- No ale co z tym Joe? – Al bardziej interesowało to niż Court znajdująca się w przed randkowym szale.
- A co ma być? – Spytała Demi, jeszcze bardziej poirytowana. Na dźwięk tego imienia dostawała szału. – Nie po spodziewaj się cudów po idiocie z przerośniętym ego… Chociaż w sumie czymś musi nadrabiać skoro co innego nawala.
- Nie sądzisz, że trochę przesadzasz? Gdybyś się trochę postarała to na pewno udałoby ci się z nim dogadać.
- Nie mam zamiaru nawet próbować. I wiesz co? Życzę mu, żeby się utopił… albo nie… wiem… Życzę mu jędzowatej żony i gromadki upiornych bachorów. Będzie ginął w męczarniach, a ja będę najszczęśliwsza na świecie wtedy.
- Demi…
- Nie, Allie! Mam go dość i liczę, że przyjdzie kiedyś taki dzień, że zniknie z mojego życia raz na zawsze!
Niedoczekanie twoje…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz