- Lovato otwórz te drzwi do cholery! - Z całej siły
uderzył pięścią w drewnianą powierzchnię. Od ponad pół godziny, jak ten ostatni
idiota, dobijał się do drzwi jej mieszkania, z zamiarem wyjaśnienia paru
ważnych spraw. I chociaż po raz pierwszy od blisko dwóch lat miał wreszcie
trochę świętego spokoju, to cały czas myślał o tym co ostatnio mu powiedziała.
Właściwie nie powinno go to obchodzić, ale jednak. W sumie niecodziennie ktoś
wykrzykuje ci prosto w twarz, że spodziewa się dziecka. Tym bardziej, jeżeli jest to twoja
znienawidzona asystentka.
Było to ostatnie miejsce, w którym chciał przebywać.
Nienawidził jej towarzystwa, z wzajemnością z resztą, a jak na złość musiał poświęcić jej jeszcze
sporą część swojego bezcennego wolnego czasu. I gdyby nie fakt, że Rob po raz
kolejny wyprawił mu ponad dwugodzinne kazanie dotyczące tej zarozumiałej
wiedźmy, to miałby to dalej zupełnie gdzieś. Chyba jednak niezupełnie.
- Odejdź stąd jeśli ci życie miłe. - Miała go już
serdecznie dosyć. Była umówiona z Court
i Al, a nie mogła nawet wyjść z mieszkania bo ten idiota koczował pod jej
drzwiami. Jakby nie miała nic lepszego do roboty, niż znoszenie jego
pieprzonego towarzystwa. Palant!
- I tak mi wszystko jedno, w końcu znoszę cię na co
dzień. - Nie było dla niego lepszej rozrywki niż dogryzanie Lovato. Może to i
dziwne, ale tą część ich cholernie patologicznych relacji lubił. Chociaż też
nie zawsze. Szczególnie jak robi z tobą
co tylko chce.
- Za to ja nie mam zamiaru znosić ciebie. Od twojego
towarzystwa robi mi się gorzej! - Może i powiedziała troszeczkę za dużo, jednak
skończyły się pokłady jej cierpliwości co do jego osoby. A takowe w ogóle
istniały?
- No Lovato, weszłaś na zupełnie nowy poziom. Twoją
przewspaniałą aurę da się wyczuć już nawet na odległość.
- Oszczędź sobie i wynoś się stąd, bo zadzwonię po
policję. - Miała nadzieje, że dzięki temu argumentowi da sobie spokój. Jednak,
ku jej niezadowoleniu, Jonas nie
zamierzał tak szybko się poddać.
- No dobra to teraz na poważnie. Im szybciej załatwimy
to co mamy załatwić, tym szybciej ja sobie stąd pójdę i oboje będziemy
szczęśliwi. - Zrezygnowany spróbował po
raz kolejny. Jak najszybsze opuszczenie
wycieraczki Lovato było mu na rękę. I tak już sąsiedzi słysząc ich niezwykle
kulturalną rozmowę zaczęli dziwnie mu się przyglądać.
Dzięki
wiedźmie i własnej matce niedługo nie będziesz mógł spokojnie odwiedzić żadnego
miejsca w Nowym Jorku.
- Lovato otwórz wreszcie do jasnej cholery. - Nie
podziałało kulturalną prośbą, więc trzeba było uciec się do mniej delikatnych środków. Miał gdzieś to, że
obiecał być dla niej miły i tolerować jej zaczepki. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
- Masz pięć minut i ani sekundy więcej. - Odkrzyknęła
ze zrezygnowaniem i przekręciła klucz w zamku.
Nie potrzebował żadnego zaproszenia, zdecydowanym
krokiem wpadając do środka. Sam fakt przebywania w mieszkaniu Lovato wydawał mu
się… Dziwny? W sumie jeszcze nigdy nie musiał przychodzić osobiście do jej
mieszkania. Swoją drogą było ono dosyć duże i naprawdę nieźle urządzone. I
chociaż sam zapewne nie urządziłby tak własnego, to musiał przyznać, że jego
asystentka miała dobry gust.
Lovato nie zaszczycając go nawet spojrzeniem
skierowała się ku salonowi. Wspaniale się zaczyna. Doskonale wiedział, że ta
rozmowa nie będzie należała do najprzyjemniejszych. A kiedykolwiek było
inaczej? Zupełnie nie wiedział jak ma zacząć rozmowę, co więcej nie wiedział
nawet co miał jej do zakomunikowania. W końcu nie był żadnym psychologiem dla
niezrównoważonych psychicznie wariatek, tylko architektem. I zdecydowanie takie
rozmowy nie należały do jego zakresu obowiązków. Szkoda tylko, że wuj Robert
nie podzielał jego toku myślenia. Tak jak
zawsze, jeżeli tylko chodziło o Wiedźmę.
- Powiesz mi wreszcie, dlaczego przez ponad pół
godziny stacjonowałeś na mojej wycieraczce? -
Dalej nie zwracając na niego uwagi ruszyła w kierunku kuchni, w
poszukiwaniu czegoś słodkiego.
- Nie mam ani czasu ani ochoty na kolejną kłótnię
dlatego powiem ci to w jak najbardziej
okrojonej formie. - Zaczął uważnie przyglądając się Demi robiącej rekonesans po
szafkach.
- No więc? - Trochę zniecierpliwiona jego
beznadziejnym wstępem kontynuowała studiowanie zawartości kuchennych mebli,
które świeciły pustkami. Znów nie miała czasu na zakupy. Przez ostatni tydzień raczej unikała opuszczania
własnego mieszkania bo czuła się koszmarnie. - Zostało ci jeszcze… -
Ostentacyjnie spojrzała na zegarek. - Trzy i pół minuty.
- No więc, jakbyś zapomniała to nadal jesteś moją
pracownicą i powinnaś wykonywać swoje pieprzone obowiązki. Nikt nie wymaga od
ciebie pracy w kamieniołomach, tylko zwykłej papierkowej roboty. Weź się
wreszcie w garść i zacznij przychodzić do pracy bo nie mam ochoty na
tolerowanie twoich beznadziejnych humorków. - Może nie była to zbytnio zwięzła
wypowiedź, jednak musiał wreszcie powiedzieć jej to co myśli. Miał już dosyć
jej ciągłych humorków i faktu, iż od ich ostatniej rozmowy nawet razu nie
raczyła zjawić się w biurze.
- Jeżeli nie masz zamiaru znosić moich humorków to po
cholerę tutaj przyszedłeś? - Ta kwestia była dla niej niejasna. Chociaż w sumie
Jonas rzadko kiedy myślał racjonalnie. Poprawka: rzadko kiedy w ogólne myślał.
- Na pewno nie z własnych chęci. Nie robię tego dla
własnej przyjemności tylko dla Roba. Wystarczająco długo zawracał mi już o to głowę. -
W międzyczasie zaczął rozglądać się za jakąś wybrakowaną miotłą, przez
którą notorycznie spóźniała się do
biura. Nie ma to jak te magiczne środki
transportu.
- W takim razie żegnam, skoro powiedziałeś już
wszystko co miałeś do powiedzenia. - W pełni kulturalnie wskazała ręką na drzwi
wyjściowe. Już wystarczająco dzisiaj nerwów kosztowało ją towarzystwo Jonasa.
Do tego dochodził jeszcze fakt, iż będzie musiała zdezynfekować całe
mieszkanie. Cierpisz na nadmiar wolnego
czasu? - Zgłoś się do Jonasa.
- Nie wyjdę póki nie osiągnę tego, co zamierzam. -
Uśmiechnął się triumfalnie, widząc zdenerwowanie na jej twarzy. Musiał jakoś
wynagrodzić sobie te blisko godzinę znajdowania się w jej towarzystwie.
- Jonas, streszczaj się bo nie mam czasu ani ochoty na
oglądanie twojej beznadziejnej gęby. -Z wrednym uśmiechem na swojej jak zwykle
nieogolonej twarzy denerwował ją jeszcze bardziej. Jak zwykle musiał grać w te
swoje beznadziejne gierki. Jakby od razu nie mógł powiedzieć o co chodzi.
Właśnie w takich momentach żałowała, iż zabójstwa są karalne. Była pewna, że
gdyby tylko mogła, nie zawahałaby się nawet na sekundę.
- I tak wiem, że na mnie lecisz. - Mógłby tak drażnić
się z nią dalej, gdyby nie fakt, iż Lovato zrobiła się niebezpieczna. - No ale
teraz na poważnie. - Zaczął uważnie wpatrując się w srebrny nóż, który trzymała
w dłoni. - Pójdę sobie, jeżeli obiecasz, że jutro stawisz się w pracy.
PUNKTUALNIE.
- Zgadzam się. Ale pod jednym warunkiem. - Jeżeli już
miała znosić jego idiotyczną i doszczętnie beznadziejną osobę, chciała mieć z
tego jakąkolwiek satysfakcję. - Przyznaj
się wreszcie, że jestem ci potrzebna i nie radzisz sobie beze mnie.
- Prędzej świnie przemówią ludzkim głosem. - Mógł o niej powiedzieć różne rzeczy, ale na
pewno nie to, że jest mu potrzebna. Bez niej miał przynajmniej mniej stresów.
- Oj Jonas chyba przesadnie nie doceniasz własnego
gatunku. - Uwielbiała triumfować w ich gierkach słownych. Nic nie dawało jej
takiej satysfakcji, jak oglądanie miny zdenerwowanego Jonasa, z wymalowaną
porażką na twarzy.
- Pieprzona feministka! - Doszedł do wniosku, że był
głupi, zdecydowanie nie doceniając umiejętności Lovato.
- Narcystyczny cham! - Miała ochotę wyrzucić go ze
swojego mieszkania najszybciej jak się da. Rozważała jedynie czy kulturalnie
drzwiami, czy może oknem, żeby dłużej spadał.
- Zarozumiała jędza!
- Skończyłeś już, czy dalej będziesz próbował
dowartościować się kosztem innych? - Nie odpowiedział jej, więc kontynuowała
dalej. - Albo wykonasz mój warunek, albo nie masz tu czego szukać.
- Jesteś naprawdę dobrą i przydatną asystentką. -
Powiedział zrezygnowany najbardziej nonszalancko jak tylko potrafił. Jak zwykle
robiła z nim co tylko chciała, a on zgadzał się na wszystko. Co za wiedźma!
- I? - Popatrzyła na niego wymownie, odzierając ze
wszelkich złudzeń na zachowanie resztki godności.
- Nie radzę sobie bez ciebie.
- Grzeczny chłopiec. -
Była niesamowicie zadowolona z siebie. Kochała kontrolę, a już w
szczególności nad tym idiotą. - A teraz spadaj, póki mam jeszcze dobry humor. Nie
ma to jak kulturalna rozmowa z własnym szefem.
*
- Naprawdę Joe u ciebie był? – Allie spytała Dems,
mocniej ściskając torbę. Od dwóch godzin spacerowały po sklepach w celu
znalezienia odpowiedniej sukienki na randkę Courtney i Jake’a, ale blondynkę
bardziej interesowało spotkanie Joe’go z Demi w mieszkaniu szatynki. Znała go
już jakiś czas i wydawało jej się, że wie o nim sporo, ale jak widać myliła
się. I to bardzo pozytywnie.
- Tak i gadał jakieś bzdury, od których robiło mi się
jeszcze gorzej nie dobrze. – Dems złapała za klamkę i weszła do kolejnego
sklepu. Miała już dość, bolały ją nogi i chciała rozszarpać Court za to, że za
kawałkiem szmaty obeszły już ze dwadzieścia sklepów, a ona dalej nic nie
wybrała. Przed ciążą by jej to nie przeszkadzało, ale teraz miała ochotę
położyć się w swoim łóżku i zasnąć. Oczywiście najpierw musi wszystko
zdezynfekować po wizycie Jonasa, bo kto wie czy jego jad nie jest trujący i nie
rozprzestrzenia się z prędkością światła.
- Ale to chyba dobrze, że przyszedł i chciał wszystko
wyjaśnić. Nie każdy szef, by to zrobił dla swojej asystentki.
- I nie każdy szef sprawia, że jego asystentka pragnie
go zabić… W sumie to mogłam wykorzystać ten tasak, co leżał na stole… - Zaczęła
sobie wyobrażać, jak rzuca nim w tego idiotę.
- Nie wyglądam za grubo? – Court przerwała rozmyślania
Dems, stając przed przyjaciółkami w czerwonej, krótkiej i obcisłej sukience.
- Nie, tak samo jak w trzystu innych, które
przymierzałaś. – Dems właśnie teraz w swojej wyobraźni wyjmowała tasak z głowy
Jonasa i celowała nim w Court. Chciała dodać coś jeszcze, ale dziewczyna
zdążyła zniknąć w przymierzalni. – Szykuje się na randkę z nim, jakby był co
najmniej trzeci w kolejce do brytyjskiego tronu.
- No ale co z tym Joe? – Al bardziej interesowało to
niż Court znajdująca się w przed randkowym szale.
- A co ma być? – Spytała Demi, jeszcze bardziej
poirytowana. Na dźwięk tego imienia dostawała szału. – Nie po spodziewaj się
cudów po idiocie z przerośniętym ego… Chociaż w sumie czymś musi nadrabiać skoro
co innego nawala.
- Nie sądzisz, że trochę przesadzasz? Gdybyś się
trochę postarała to na pewno udałoby ci się z nim dogadać.
- Nie mam zamiaru nawet próbować. I wiesz co? Życzę
mu, żeby się utopił… albo nie… wiem… Życzę mu jędzowatej żony i gromadki upiornych
bachorów. Będzie ginął w męczarniach, a ja będę najszczęśliwsza na świecie
wtedy.
- Demi…
- Nie, Allie! Mam go dość i liczę, że przyjdzie kiedyś
taki dzień, że zniknie z mojego życia raz na zawsze!
Niedoczekanie
twoje…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz