środa, 19 grudnia 2012

11. "Przyszedłem uwolnić cię od tego idioty w za obcisłych spodniach! "



Demi po raz pierwszy od bardzo dawana pojawiła się w biurze na czas i z każdą kolejną sekundą żałowała swojej decyzji coraz bardziej. Wyjątkowo, nie chodziło tu nawet o beznadziejne towarzystwo, jakim zdecydowanie był Jonas. On akurat dzisiaj wyjątkowo starał schodzić jej z drogi, co z resztą było jej całkiem na rękę. Nawet krzywe spojrzenia innych pracowników na widok jej o wyjątkowo wczesnej porze nie obchodził jej zbytnio. Jednak sam fakt, ze była na nogach blisko sześć godzin dobijał ją najbardziej. Zdecydowanie chciała, żeby ten dzień wreszcie dobiegł  końca. Musiała przetrwać trzy cholernie długie spotkania, a wizja kolejnych czterech przyprawiała ją o mdłości. Miała serdecznie przedstawiania cały czas niezmieniających się formułek i udawania zainteresowania beznadziejnym biznesowym bełkotem. Jonas również, mimo że był wyjątkowo grzeczny, nie był tutaj bez winy. Do tego jeszcze dochodził potworny ból głowy dosłownie rozsadzający jej skronie. Jednym słowem przepis na idealną katastrofę. Tak jak każdy dzień spędzony w towarzystwie tej wywłoki…
- Lovato pospiesz się trochę bo i tak już jesteśmy spóźnieni. –  Spojrzał na swój obrzydliwie drogi zegarek, który zapewne kupił sobie za jej niewypłacone nadgodziny. Dzisiaj jednak,  nie miała siły na kolejne kłótnie z nim, dlatego też pozostawiła to bez komentarza. – Nie ociągaj się! -  Dalej zachowując milczenie posłusznie wsiadła zaraz wsiadła za nim do windy.
- Jonas, to, że naciśniesz przycisk kilkunastokrotnie, nie przekona windy do szybszego wjazdu na górę. – Skomentowała z politowaniem, obserwując szefa maltretującego biedny przycisk na panelu, tuż obok drwi windy. –  Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. – Kątem oka widziała, jak kilkoro współpasażerów zareagowało ukradkowymi uśmiechami na jej ostatnią uwagę pod adresem szefa. Z resztą nie dziwiła im się wcale bo zachowanie Jonasa było komiczne. Jak zwykle.
- Przestań mnie wreszcie pouczać.
- A ty zostaw wreszcie ten cholerny guzik. – Powiedziała trochę głośniej niż zamierzała, ale nie była w humorze, żeby prowadzić z nim pokojowe negocjacje. W jego przypadku nigdy nie miała na to wystarczająco dużo ochoty. – Jonas! – Mało uprzejmie, acz bardzo skutecznie, zdzieliła go po łapach. Czasem zastanawiała się, jaki kolejny poziom głupoty może osiągnąć Jonas. W tej akurat kwestii nie zawiódł jej do tej pory jeszcze nigdy.
Demi doskonale widziała, jak ludzie, jeszcze chwilę temu śmiejący się z jej docinek, teraz, uważnie i z zaciekawieniem, przyglądają się całej sytuacji. Irytowało ją to okropnie. Nie lubiła ciekawskich osób, zawsze chcących wiedzieć wszystko. Miała ochotę nawrzeszczeć na nich, by zajęli się swoimi sprawami, ale powstrzymała się w odpowiednim momencie. Przewróciła jedynie ostentacyjnie oczami po czym wróciła to pilnowania swojego własnego, zachowującego się jak rozwydrzone dziecię, szefa. Nigdy nie sądziła, że podpisując umowę o pracę z szanowaną w całej branży firmą, podpisuje też świstek zobowiązujący ją do wychowywania  Jonasa. Przynajmniej będziesz miała doświadczenie przed właściwym sprawdzianem.

Winda niezwykle ociężale wspinała się odpowiednie piętro, a  oni sami pożałowali, że jednak nie wybrali schodów. Pomieszczenie było okropnie zatłoczone, ale nie mieli już czasu by czekać na kolejną. Dlatego teraz musieli znieść kilkunastopiętrową podróż w towarzystwie niezbyt przyjaźnie wyglądającego tłumu, czy tego chcieli czy nie.  Jakby tego było mało, chociaż, że na zewnątrz panowała wyjątkowo sroga, jak na nowojorskie standardy, zima, to w ciasnym pomieszczeniu panował okropny zaduch. Co zdecydowanie nie działało na korzyć Lovato, nie przepadającej za windami. Na domiar złego droga na dwudzieste czwarte piętro, gdzie zapewne konferencja na której powinni być już dawno  się zaczęła,  ciągnęła się im niemiłosiernie.
Stała pod ścianą i miała wrażenie, że za chwilę zemdleje. Od zawsze nienawidziła małych i tłocznych pomieszczeń, wystrzegając się ich jak ognia. Dzisiaj jednak nie pozostawało jej już nic innego, jak tylko  modlić się w duchu, żeby ta podróż jak najszybciej się skończyła. Winda zatrzymała się po drodze na osiemnastym piętrze, a ludzie chaotycznie zderzających się z osobami próbującymi wejść do niewielkiego pomieszczenia. Zachowywali się dosłownie jak zwierzęta wypuszczone z klatek w zoo.
- Mógłby pan zacząć trochę uważać. – Odburknęła facetowi, który zupełnie nie zauważając nic poza ekranem własnego telefonu, uderzył ją mocno łokciem prosto w brzuch. – Nie jest pan tutaj sam. – Może i nie powinna od razu podnosić głosu, ale nie za bardzo ją to obchodziło. Miała w końcu solidne usprawiedliwienie swoich wszelkich humorków. Nie chcąc jednak wszczynać żadnej kłótni powstrzymała się przed wygłoszeniem kolejnej ciekawej uwagi. Rozmasowała tylko dalej bolące od uderzenia miejsce i starała się zignorować niezdolnego nawet do przeprosin nieznajomego.
 - Nic pani nie będzie, ze szkła pani nie jest. – Bezczelny biznesmen nonszalancko przewrócił oczami,  nie zaszczycając Lovato nawet zdawkowym spojrzeniem. 
- Trochę kultury zdałoby się okazać kobiecie, nie sądzi pan? – Od różnych osób mogła się spodziewać wstawiennictwa w takiej, jak ta,  sytuacji, ale z pewnością nie od Joe. Naprawdę ją tym zaskoczył. Po raz pierwszy jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Przynajmniej coś nowego….
- Obrońca ludzkości się znalazł. – Nieznajomy mężczyzna zdecydowanie nie należał do najłatwiejszych i kulturalnych typów, co zdecydowanie opowiadało się na niekorzyść Jonasa. Pozostali pasażerowie, z Demi włącznie, obserwowali uważnie rozwój całej sytuacji. 
- Powiedziałbym, że normalny kulturalny człowiek. – Gruby mężczyzna, jak dotąd spokojnie przyglądający się wszystkiemu z boku poparł stanowisko Joe.
- Niech pan się nie wtrąca w nieswoje sprawy. – Zaczął kolejny kontratak powoli robiąc sobie wrogów ze wszystkich pozostałych pasażerów. – A szczególnie pana się to tyczy. – wycelował palcem wskazującym wprost na Josepha, resztkami sił powstrzymującego się przed wybuchnięciem.
- Żeby pan się nie zdziwił. – I choć z początku był to swoisty obowiązek  wstawienia się za swoją asystentką, to teraz chodziło tu o coś więcej. Nie wyglądało, żeby którykolwiek z nich w końcu skapitulował. A już w szczególności nie Jonas, który był już zaprawiony w podobnych bojach. I gdyby nie fakt, że winda zatrzymała się wreszcie na dwudziestym czwartym piętrze z pewnością doszłoby do czegoś więcej niż tylko niezbyt miła pogawędka.
Wysiedli z windy w ciszy kierując się w stronę sali konferencyjnej, w której od dobrych piętnastu minut trwało już spotkanie. Nie spieszyli się zbytnio, wiedząc, że nie pomoże im krótsze o kilkanaście sekund spóźnienie. Jonas i tak wiedział, że dostanie osobistą burę od  Roba za takie, kolejne już, spóźnienie. Nie lubił, kiedy opuszczał lub niepunktualnie zjawiał się na zebraniach. A kto lubi?
- Na pewno masz cała potrzebną dokumentację? – Spojrzał wymownie na Lovato, która jedynie skinęła twierdząco głową. W sumie o to w jej przypadku nie musiał się martwić, ale wolał się upewnić.
- Jonas?
-Hmm? – Przystanął na chwilę i spojrzał na nią z uwagą.
- Dzięki za poparcie. – Widząc jak na jego beznadziejnej gębie pojawił się wredny uśmieszek, przepowiadający, że przez następny tydzień będzie chodził dumny z siebie musiała coś jeszcze dodać. – Ale sama też bym sobie poradziła.  – Rzeczywiście, choć wydawało jej się to niezwykle dziwne, a wręcz nierealne, jednak była mu wdzięczna. Nie miała zamiaru jednak dać mu satysfakcji i powodu do wypominania przez następnych kilka tygodni.
Nie taki diabeł  straszny jak go malują, prawda Dems?

*
 
Nick przechylił do dna piątą szklankę whisky w ciągu godziny. Dobrze wiedział, że nie powinien pić w nadmiernych ilościach, bo on i alkohol nie byli najlepszymi przyjaciółmi i nie szli razem w parze. Ale dzisiaj nie obchodziło go to za bardzo, dlatego poprosił barmana o kolejną szklankę, a po chwilowym namyśle zażyczył sobie całą butelkę od razu. Próbował wymazać z pamięci obraz Court i Jake’a, wychodzących razem z firmy, ale im bardziej się starał, tym bardziej upiorna scena powracała. Szli blisko siebie, a ona trzymała go pod rękę. Jego Court! Jego słodka, mała Court, która zawsze rano śpiewała, szykując się w łazience do pracy. Albo, jak nawijała włosy na palec zawsze przed zaśnięciem. Poczuł przypływ złości, wyobrażając sobie jak ten dupek dotyka ją, całuje, rozbiera, a ona być może wykrzykuje jego imię. Miał ochotę rozwalić ten bar i wszystkich w nim się znajdujących łącznie z samym sobą, ale zamiast tego wyciągnął telefon i po raz któryś tego wieczoru wykręcił numer Joe. Ponownie odezwała się automatyczna sekretarka. Nie chciał pić sam, a był do tego zmuszony. Bez zastanowienia złapał za butelkę i wypił całą jej zawartość na raz. Wyciągnął portfel i rzucił na blat studolarowy banknot, nie czekając na resztę. Musiał zobaczyć się z Court. Chwiejnym krokiem wytoczył się z baru. Na zewnątrz wsiadł do pierwszej taksówki, jaka podjechała i bełkocząc podał kierowcy adres. Podczas drogi zdążył przysnąć, więc taksówkarz dość brutalnie go obudził, używając do tego celu klaksonu. Wychodząc z samochodu prawie przewrócił się na chodnik, ale na szczęście udało mu się utrzymać równowagę. Rozejrzał się dookoła, zastanawiając się gdzie jest. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że stoi na osiedlu, na którym mieszka Courtney i jeszcze bardziej zapragnął ją zobaczyć. Ruszył przed siebie, potykając się o własne nogi. Na całe szczęście drogę do jej mieszkania znał na pamięć. Otworzył drzwi od klatki i nie zważając na ostre słowa i spojrzenia portiera wszedł po schodach na drugie piętro. Skierował się pod jej drzwi i zaczął walić w nie z całej siły pięściami. Miał gdzieś, że pobudzi wszystkich sąsiadów. 
- Nick? Co ty tutaj robisz? – Był ostatnią osobą, którą spodziewała się zobaczyć w środku nocy pod swoimi drzwiami. W dodatku kompletnie zalanego. 
- Jak to co? Przyszedłem uwolnić cię od tego idioty w za obcisłych spodniach! – Wpuściła go do środka, by nie robił awantury na cały blok. W takiej furii nie widziała go nigdy. Latał po wszystkich pomieszczeniach, wykrzykując imię Jake’a i dodając do niego różne ciekawe epitety. – No gdzie on jest?! – Biegał aż w końcu padł na kanapie w salonie. Mogła zamówić mu taksówkę, by wrócił do domu, ale była na to zbyt zmęczona. Po za tym jakaś część jej chciała, by u niej został. Przyniosła mu koc i butelkę wody, bo dobrze wiedziała, że jak się obudzi to będzie spragniony. Chciała odejść, ale złapał ją za rękę. – Ty nawet nie wiesz, jak ja cię kocham, a wolisz tego palanta, tego idiotę, debila, geja… 
- Dobranoc Nick. – Wyszła, gasząc światło i modląc się, aby wstał jutro rano i wyszedł zanim ona się obudzi. Stojąc na korytarzu słyszała jak dalej mamrocze pod nosem o wielkiej miłości do niej. 
Szkoda, że wziął się za to tak późno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz