Demi po raz pierwszy od bardzo dawana pojawiła się w
biurze na czas i z każdą kolejną sekundą żałowała swojej decyzji coraz
bardziej. Wyjątkowo, nie chodziło tu nawet o beznadziejne towarzystwo, jakim
zdecydowanie był Jonas. On akurat dzisiaj wyjątkowo starał schodzić jej z
drogi, co z resztą było jej całkiem na rękę. Nawet krzywe spojrzenia innych
pracowników na widok jej o wyjątkowo wczesnej porze nie obchodził jej zbytnio.
Jednak sam fakt, ze była na nogach blisko sześć godzin dobijał ją najbardziej.
Zdecydowanie chciała, żeby ten dzień wreszcie dobiegł końca. Musiała przetrwać trzy cholernie
długie spotkania, a wizja kolejnych czterech przyprawiała ją o mdłości. Miała
serdecznie przedstawiania cały czas niezmieniających się formułek i udawania
zainteresowania beznadziejnym biznesowym bełkotem. Jonas również, mimo że był
wyjątkowo grzeczny, nie był tutaj bez winy. Do tego jeszcze dochodził potworny
ból głowy dosłownie rozsadzający jej skronie. Jednym słowem przepis na idealną
katastrofę. Tak jak każdy dzień spędzony
w towarzystwie tej wywłoki…
- Lovato pospiesz się trochę bo i tak już jesteśmy
spóźnieni. – Spojrzał na swój
obrzydliwie drogi zegarek, który zapewne kupił sobie za jej niewypłacone
nadgodziny. Dzisiaj jednak, nie miała
siły na kolejne kłótnie z nim, dlatego też pozostawiła to bez komentarza. – Nie
ociągaj się! - Dalej zachowując
milczenie posłusznie wsiadła zaraz wsiadła za nim do windy.
- Jonas, to, że naciśniesz przycisk
kilkunastokrotnie, nie przekona windy do szybszego wjazdu na górę. –
Skomentowała z politowaniem, obserwując szefa maltretującego biedny przycisk na
panelu, tuż obok drwi windy. – Mam
nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. – Kątem oka widziała, jak kilkoro
współpasażerów zareagowało ukradkowymi uśmiechami na jej ostatnią uwagę pod
adresem szefa. Z resztą nie dziwiła im się wcale bo zachowanie Jonasa było
komiczne. Jak zwykle.
- Przestań mnie wreszcie pouczać.
- A ty zostaw wreszcie ten cholerny guzik. –
Powiedziała trochę głośniej niż zamierzała, ale nie była w humorze, żeby
prowadzić z nim pokojowe negocjacje. W jego przypadku nigdy nie miała na to
wystarczająco dużo ochoty. – Jonas! – Mało uprzejmie, acz bardzo skutecznie,
zdzieliła go po łapach. Czasem zastanawiała się, jaki kolejny poziom głupoty
może osiągnąć Jonas. W tej akurat kwestii nie zawiódł jej do tej pory jeszcze
nigdy.
Demi doskonale widziała, jak ludzie, jeszcze chwilę
temu śmiejący się z jej docinek, teraz, uważnie i z zaciekawieniem, przyglądają
się całej sytuacji. Irytowało ją to okropnie. Nie lubiła ciekawskich osób,
zawsze chcących wiedzieć wszystko. Miała ochotę nawrzeszczeć na nich, by zajęli
się swoimi sprawami, ale powstrzymała się w odpowiednim momencie. Przewróciła
jedynie ostentacyjnie oczami po czym wróciła to pilnowania swojego własnego,
zachowującego się jak rozwydrzone dziecię, szefa. Nigdy nie sądziła, że
podpisując umowę o pracę z szanowaną w całej branży firmą, podpisuje też
świstek zobowiązujący ją do wychowywania
Jonasa. Przynajmniej będziesz miała
doświadczenie przed właściwym sprawdzianem.
Winda niezwykle ociężale wspinała się odpowiednie
piętro, a oni sami pożałowali, że jednak
nie wybrali schodów. Pomieszczenie było okropnie zatłoczone, ale nie mieli już
czasu by czekać na kolejną. Dlatego teraz musieli znieść kilkunastopiętrową
podróż w towarzystwie niezbyt przyjaźnie wyglądającego tłumu, czy tego chcieli
czy nie. Jakby tego było mało, chociaż,
że na zewnątrz panowała wyjątkowo sroga, jak na nowojorskie standardy, zima, to
w ciasnym pomieszczeniu panował okropny zaduch. Co zdecydowanie nie działało na
korzyć Lovato, nie przepadającej za windami. Na domiar złego droga na
dwudzieste czwarte piętro, gdzie zapewne konferencja na której powinni być już
dawno się zaczęła, ciągnęła się im niemiłosiernie.
Stała pod ścianą i miała wrażenie, że za chwilę
zemdleje. Od zawsze nienawidziła małych i tłocznych pomieszczeń, wystrzegając
się ich jak ognia. Dzisiaj jednak nie pozostawało jej już nic innego, jak
tylko modlić się w duchu, żeby ta podróż
jak najszybciej się skończyła. Winda zatrzymała się po drodze na osiemnastym
piętrze, a ludzie chaotycznie zderzających się z osobami próbującymi wejść do
niewielkiego pomieszczenia. Zachowywali się dosłownie jak zwierzęta wypuszczone
z klatek w zoo.
- Mógłby pan zacząć trochę uważać. – Odburknęła
facetowi, który zupełnie nie zauważając nic poza ekranem własnego telefonu,
uderzył ją mocno łokciem prosto w brzuch. – Nie jest pan tutaj sam. – Może i
nie powinna od razu podnosić głosu, ale nie za bardzo ją to obchodziło. Miała w
końcu solidne usprawiedliwienie swoich wszelkich humorków. Nie chcąc jednak
wszczynać żadnej kłótni powstrzymała się przed wygłoszeniem kolejnej ciekawej
uwagi. Rozmasowała tylko dalej bolące od uderzenia miejsce i starała się
zignorować niezdolnego nawet do przeprosin nieznajomego.
- Nic pani
nie będzie, ze szkła pani nie jest. – Bezczelny biznesmen nonszalancko
przewrócił oczami, nie zaszczycając
Lovato nawet zdawkowym spojrzeniem.
- Trochę kultury zdałoby się okazać kobiecie, nie
sądzi pan? – Od różnych osób mogła się spodziewać wstawiennictwa w takiej, jak
ta, sytuacji, ale z pewnością nie od
Joe. Naprawdę ją tym zaskoczył. Po raz pierwszy jednak w pozytywnym tego słowa
znaczeniu. Przynajmniej coś nowego….
- Obrońca ludzkości się znalazł. – Nieznajomy
mężczyzna zdecydowanie nie należał do najłatwiejszych i kulturalnych typów, co
zdecydowanie opowiadało się na niekorzyść Jonasa. Pozostali pasażerowie, z Demi
włącznie, obserwowali uważnie rozwój całej sytuacji.
- Powiedziałbym, że normalny kulturalny człowiek. –
Gruby mężczyzna, jak dotąd spokojnie przyglądający się wszystkiemu z boku
poparł stanowisko Joe.
- Niech pan się nie wtrąca w nieswoje sprawy. –
Zaczął kolejny kontratak powoli robiąc sobie wrogów ze wszystkich pozostałych
pasażerów. – A szczególnie pana się to tyczy. – wycelował palcem wskazującym
wprost na Josepha, resztkami sił powstrzymującego się przed wybuchnięciem.
- Żeby pan się nie zdziwił. – I choć z początku był
to swoisty obowiązek wstawienia się za
swoją asystentką, to teraz chodziło tu o coś więcej. Nie wyglądało, żeby
którykolwiek z nich w końcu skapitulował. A już w szczególności nie Jonas,
który był już zaprawiony w podobnych bojach. I gdyby nie fakt, że winda
zatrzymała się wreszcie na dwudziestym czwartym piętrze z pewnością doszłoby do
czegoś więcej niż tylko niezbyt miła pogawędka.
Wysiedli z windy w ciszy kierując się w stronę sali
konferencyjnej, w której od dobrych piętnastu minut trwało już spotkanie. Nie
spieszyli się zbytnio, wiedząc, że nie pomoże im krótsze o kilkanaście sekund
spóźnienie. Jonas i tak wiedział, że dostanie osobistą burę od Roba za takie, kolejne już, spóźnienie. Nie
lubił, kiedy opuszczał lub niepunktualnie zjawiał się na zebraniach. A kto lubi?
- Na pewno masz cała potrzebną dokumentację? –
Spojrzał wymownie na Lovato, która jedynie skinęła twierdząco głową. W sumie o
to w jej przypadku nie musiał się martwić, ale wolał się upewnić.
- Jonas?
-Hmm? – Przystanął na chwilę i spojrzał na nią z
uwagą.
- Dzięki za poparcie. – Widząc jak na jego
beznadziejnej gębie pojawił się wredny uśmieszek, przepowiadający, że przez
następny tydzień będzie chodził dumny z siebie musiała coś jeszcze dodać. – Ale
sama też bym sobie poradziła. –
Rzeczywiście, choć wydawało jej się to niezwykle dziwne, a wręcz nierealne,
jednak była mu wdzięczna. Nie miała zamiaru jednak dać mu satysfakcji i powodu
do wypominania przez następnych kilka tygodni.
Nie
taki diabeł straszny jak go malują,
prawda Dems?
*
Nick przechylił do dna piątą szklankę whisky w ciągu
godziny. Dobrze wiedział, że nie powinien pić w nadmiernych ilościach, bo on i
alkohol nie byli najlepszymi przyjaciółmi i nie szli razem w parze. Ale dzisiaj
nie obchodziło go to za bardzo, dlatego poprosił barmana o kolejną szklankę, a
po chwilowym namyśle zażyczył sobie całą butelkę od razu. Próbował wymazać z
pamięci obraz Court i Jake’a, wychodzących razem z firmy, ale im bardziej się
starał, tym bardziej upiorna scena powracała. Szli blisko siebie, a ona
trzymała go pod rękę. Jego Court! Jego słodka, mała Court, która zawsze rano
śpiewała, szykując się w łazience do pracy. Albo, jak nawijała włosy na palec
zawsze przed zaśnięciem. Poczuł przypływ złości, wyobrażając sobie jak ten
dupek dotyka ją, całuje, rozbiera, a ona być może wykrzykuje jego imię. Miał
ochotę rozwalić ten bar i wszystkich w nim się znajdujących łącznie z samym
sobą, ale zamiast tego wyciągnął telefon i po raz któryś tego wieczoru wykręcił
numer Joe. Ponownie odezwała się automatyczna sekretarka. Nie chciał pić sam, a
był do tego zmuszony. Bez zastanowienia złapał za butelkę i wypił całą jej
zawartość na raz. Wyciągnął portfel i rzucił na blat studolarowy banknot, nie
czekając na resztę. Musiał zobaczyć się z Court. Chwiejnym krokiem wytoczył się
z baru. Na zewnątrz wsiadł do pierwszej taksówki, jaka podjechała i bełkocząc
podał kierowcy adres. Podczas drogi zdążył przysnąć, więc taksówkarz dość
brutalnie go obudził, używając do tego celu klaksonu. Wychodząc z samochodu
prawie przewrócił się na chodnik, ale na szczęście udało mu się utrzymać
równowagę. Rozejrzał się dookoła, zastanawiając się gdzie jest. Dopiero po
chwili przypomniał sobie, że stoi na osiedlu, na którym mieszka Courtney i
jeszcze bardziej zapragnął ją zobaczyć. Ruszył przed siebie, potykając się o
własne nogi. Na całe szczęście drogę do jej mieszkania znał na pamięć. Otworzył
drzwi od klatki i nie zważając na ostre słowa i spojrzenia portiera wszedł po
schodach na drugie piętro. Skierował się pod jej drzwi i zaczął walić w nie z
całej siły pięściami. Miał gdzieś, że pobudzi wszystkich sąsiadów.
- Nick? Co ty tutaj robisz? – Był ostatnią osobą,
którą spodziewała się zobaczyć w środku nocy pod swoimi drzwiami. W dodatku
kompletnie zalanego.
- Jak to co? Przyszedłem uwolnić cię od tego idioty
w za obcisłych spodniach! – Wpuściła go do środka, by nie robił awantury na
cały blok. W takiej furii nie widziała go nigdy. Latał po wszystkich
pomieszczeniach, wykrzykując imię Jake’a i dodając do niego różne ciekawe
epitety. – No gdzie on jest?! – Biegał aż w końcu padł na kanapie w salonie.
Mogła zamówić mu taksówkę, by wrócił do domu, ale była na to zbyt zmęczona. Po
za tym jakaś część jej chciała, by u niej został. Przyniosła mu koc i butelkę
wody, bo dobrze wiedziała, że jak się obudzi to będzie spragniony. Chciała
odejść, ale złapał ją za rękę. – Ty nawet nie wiesz, jak ja cię kocham, a
wolisz tego palanta, tego idiotę, debila, geja…
- Dobranoc Nick. – Wyszła, gasząc światło i modląc
się, aby wstał jutro rano i wyszedł zanim ona się obudzi. Stojąc na korytarzu
słyszała jak dalej mamrocze pod nosem o wielkiej miłości do niej.
Szkoda, że wziął się za to tak późno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz