środa, 19 grudnia 2012

9. "A właśnie masz pojęcie, że seksoholizm to nałóg podlegający leczeniu"?



Resztkami sił starali się znieść swoje towarzystwo. Nie było to jednak łatwe zadanie, zważywszy iż od ostatniej, lekko ujmując wymianie zdań, nie odezwali się do siebie nawet słowem. Na ich nieszczęście jednak wspaniałomyślny Robert powierzył im wykonanie kolejnego beznadziejnego raportu, co równało się z całym dniem spędzonym razem. Istny koszmar dla ich obojga. A właściwie trojga.
Co do jednego, choć jedynie podświadomie, byli zgodni. Żadne z nich nie chciało znajdować się w tym pomieszczeniu, a już w szczególności nie razem.
Demi siedziała wygodnie na kanapie w rogu pomieszczenia, możliwie jak najdalej od znienawidzonego Jonasa, starając skupić się na wykonywanym przez nią zajęciu. Trudna to była jednak sztuka, ponieważ  kolejna migrena męczyła ją od rana i to nieboskie stworzenie, złośliwie uderzające swoimi obrzydliwymi paluchami o blat biurka przyprawiało ją o zawrót głowy. Chociaż z początku starała się to ignorować, powoli traciła cierpliwość. A ty kiedykolwiek miałaś do niego cierpliwość?
- Przestań jeżeli ci życie miłe. - Warknęła pod nosem nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Doszła do wniosku, że migrena była wystarczającą karą, a nie miała ochoty na mdłości.
- Przeszkadza ci to? - Z wrednym uśmiechem zaczął jeszcze częściej i mocniej uderzać opuszkami o blat, z satysfakcją podziwiając jej z każdą sekundą rosnącą wściekłość. Zdecydowanie miał ochotę na zemstę, a dzisiejszy dzień wydawał się być  do niej wprost  idealny. Jeżeli już był zmuszony na jej towarzystwo, to chociaż mógł się trochę pobawić.
- Za chwilę stracę cierpliwość, a wtedy nie ręczę za siebie. - Podniosła wzrok znad papierów i spojrzała na niego złowrogo. Miała całkowitą świadomość, że za chwilę może zrobić mu krzywdę. I tym razem bynajmniej miała do tego całkiem racjonalny powód.- A wtedy możesz stracić coś więcej niż tylko te oślizgłe paluchy. - Tym razem to ona miała swoją chwilę dumy, widząc zdziwione spojrzenie Jonasa. Zadziałało. Bynajmniej na chwilę.
-  Lovato nie wiem czy wiesz, ale groźby są karalne. - Przerwał na chwilę denerwującą czynność, a zarazem zaczął bawić się samochodzikiem zajmującym zaszczytne miejsce na jego wiceprezesowskim biurku. Gorzej niż dziecko. - A tak po za tym składanie propozycji seksualnych szefowi jest nieprofesjonalne. -  Po raz kolejny powrócił do poprzedniej czynności, wybijając tylko sobie znany rytm, jednocześnie doprowadzając pannę Lovato do ostateczności.  Jonas vs. Lovato  -  1:0
- Tacy idioci jak ty stanowią ogromne zagrożenie dla otoczenia. A właśnie, masz pojęcie, że seksoholizm to nałóg podlegający leczeniu? - Tym stwierdzeniem zdecydowanie sprawiła mu nowe zajęcie, gdyż przestał zakłócać ciszę w pomieszczeniu i wyraźnie zacząć nad czymś rozmyślać.- A jeżeli już mają mnie ukarać za groźby, to chcę mieć chociaż satysfakcję. - W tym momencie podeszła do biurka i bez żadnego zastanowienia rzuciła ciężką teczkę wprost na jego prawą rękę. Skuteczny kontratak. Remis  1:1.
Przez dobrych kilkanaście sekund wpatrywała się z wyższością na Jonasa wyklinającego z bólu i masującego obolałą część ciała. Sama nawet nie wiedziała dlaczego, jednak jedna, nawet najmniejsza złośliwość w stosunku do niego całkowicie poprawiała jej humor. Mimo to dzisiaj chciała doprowadzić tą farsę do końca. Po pierwsze chciała po raz kolejny udowodnić mu kto rządzi w ich relacji, po drugie nie mogła sobie pozwolić na to, aby ta pokraka napawała się zwycięstwem. Co to, to nie. Dogrywkę czas zacząć.
-  I mówi to osoba, która do pracy przychodzi z dekoltem godnym niejednej  panienki do towarzystwa. - Powoli wkraczał na grząski grunt, jednak nic sobie z tego nie robił. Właściwie to nawet lubił grać jej na ambicjach i obserwować jej oburzoną minę. Dzisiaj, w tym właśnie momencie wyrażała czystą chęć mordu.
- Jesteś  skończonym idiotą.
- Powtarzasz się. - I znowu ten triumfalny uśmiech. Z każdym dniem miała coraz większą ochotę dać zajęcie i możliwość zarobku jego dentyście.
- Mogę to powtórzyć jeszcze tysiąc razy, a i tak rzeczywistość będzie niezmienna. Jesteś najbardziej zadufanym w sobie, bezczelnym i nierozgarniętym egoistą, jakiego znam. - Nie lubiła kiedy ktoś wkraczał na jej ambicje. Tym bardziej jeżeli robił to Jonas. To było zdecydowanie poniżej jej godności.
- A ty zołzą i z każdym dniem jesteś coraz gorsza. Nie dziwie się, dlaczego faceci mijają cię szerokim łukiem. - Argument może mało trafny, ale miał to gdzieś. Jeżeli ona mogła go obrażać to on też. Nieważne jakimi środkami.
- Jesteś żałosny, wiesz? - Z politowaniem pokiwała głową. -  Mam gdzieś jakie masz zdanie na mój temat. Mogę robić to, co mi się podoba! - Ostatnie zdanie już wykrzyczała, mierząc go wzrokiem z odległości nie większej niż kilku centymetrów. Już prawie pole karne.
-  Nie będę się zniżał do twojego poziomu bo z pustymi i głupiutkimi panienkami nie wdaje się w zbędne rozmowy. Zachowujesz się gorzej niż rozkapryszone dziecko, którego zachcianki każdy wokół musi spełniać. Trochę godności, Lovato. - Na te słowa zareagowała zgoła inaczej niż się spodziewał. W każdym razie ciosu w twarz nie przewidział na pewno.  Jak na tak drobną osobę to siły miała całkiem sporo. Jeszcze jakby tego było mało zaczęła płakać. Brawo Joseph, osiągnąłeś swój cel? 
-  A wiesz dlaczego się tak zachowuje?! - Bezsensowne pytanie, na które nie mógł znać odpowiedzi. - Przez takiego  pieprzonego jak ty dupka, niemyślącego o niczym, zawaliło mi się całe życie! Wszyscy jesteście tacy sami! Beznadziejni i nieodpowiedzialni! - Jego zaskoczona mina wyrażała wszystko. - Ale w sumie może to i lepiej. Jeszcze tylko siedem miesięcy i uwolnię się od ciebie raz na zawsze! Z dwojga złego wolę pieluchy i płaczącego bachora od twojego towarzystwa! - Nie czekała już na nic. Po prostu wyszła. I tak powiedziała już zbyt dużo. Zdecydowanie. 
To się nazywa nokaut w ostatnich sekundach.

 *

Kevin przekręcił się na drugi bok. Wyciągnął rękę, by przytulić się do swojej narzeczonej, ale wyczuł jedynie zimną pościel. Otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Sylwetka Allie zamajaczyła mu w pobliżu okna.
- Czemu nie śpisz? – Podszedł do niej i przytulił mocno od tyłu. Chyba wyrwał ją z zamyślenia, bo zadrżała od jego dotyku.
- Nie mogłam zasnąć. – Ostatnio często jej się to zdarzało. Miała dużo na głowie, a że była perfekcjonistką, to nie mogła sobie pozwolić na niedopięcie czegoś na ostatni guzik. Do tego martwiła się o Dems i jej dzieciątko.
- Stało się coś? – spytał, całując ją w kark.
- Denerwuję się… Czy wszystko będzie dobrze, czy ze wszystkim zdążymy… To ma być najpiękniejszy dzień w naszym życiu i musi być idealnie. – Al kochała Kevina mimo wszystko, ale najbardziej uwielbiała w nim to, że zawsze, w każdej sytuacji mogła być z nim szczera i opowiedzieć, co ją dręczy.
- Uwierz, że wszystko będzie dobrze. – Obrócił ją twarzą do siebie i chwycił za podbródek. Z rozczochranymi włosami i bez makijażu podobała mu się najbardziej.
- A jeśli nie? A jeśli coś pójdzie nie tak? – Może i histeryzowała i dramatyzowała, ale naprawdę się martwiła.
- Ufasz mi? – Pogłaskał ją po policzku, a ona przymknęła oczy.
- Ufam, ale…
- To będzie najwspanialszy dzień w naszym życiu i nic nam tego nie zepsuje. – Przerwał jej, by nie zaczęła popadać w panikę. – Ani pogoda, ani korki w Nowym Yorku, ani nasi pokręceni świadkowie. Słyszysz? Nikt i nic nam tego nie zepsuje.
- A co będzie później?
- Jak to co? Będziemy mieć własny, mały domek z ogrodem i psa i może nawet koty. – Zaczął bawić się jej włosami, tak jak robił za każdym razem, kiedy mówił o ich wspólnej przyszłości.
- I nasze dzieci. – Uśmiechnęła się na samą myśl o małych rączkach i nóżkach i poczuła dziwne ciepło w okolicach serca.
- Laura i Luke. – Już widział to oczami wyobraźni i słyszał ich śmiech. Ich przyszłość naprawdę rysowała się w jasnych barwach.
Ta bańka mydlana może kiedyś pęknąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz