Resztkami sił starali się znieść
swoje towarzystwo. Nie było to jednak łatwe zadanie, zważywszy iż od ostatniej,
lekko ujmując wymianie zdań, nie odezwali się do siebie nawet słowem. Na ich
nieszczęście jednak wspaniałomyślny Robert powierzył im wykonanie kolejnego
beznadziejnego raportu, co równało się z całym dniem spędzonym razem. Istny
koszmar dla ich obojga. A właściwie trojga.
Co do jednego, choć jedynie
podświadomie, byli zgodni. Żadne z nich nie chciało znajdować się w tym pomieszczeniu,
a już w szczególności nie razem.
Demi siedziała wygodnie na kanapie w
rogu pomieszczenia, możliwie jak najdalej od znienawidzonego Jonasa, starając
skupić się na wykonywanym przez nią zajęciu. Trudna to była jednak sztuka,
ponieważ kolejna migrena męczyła ją od
rana i to nieboskie stworzenie, złośliwie uderzające swoimi obrzydliwymi
paluchami o blat biurka przyprawiało ją o zawrót głowy. Chociaż z początku
starała się to ignorować, powoli traciła cierpliwość. A ty kiedykolwiek miałaś do niego cierpliwość?
- Przestań jeżeli ci życie miłe. -
Warknęła pod nosem nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Doszła do wniosku, że
migrena była wystarczającą karą, a nie miała ochoty na mdłości.
- Przeszkadza ci to? - Z wrednym
uśmiechem zaczął jeszcze częściej i mocniej uderzać opuszkami o blat, z
satysfakcją podziwiając jej z każdą sekundą rosnącą wściekłość. Zdecydowanie
miał ochotę na zemstę, a dzisiejszy dzień wydawał się być do niej wprost idealny. Jeżeli już był zmuszony na jej
towarzystwo, to chociaż mógł się trochę pobawić.
- Za chwilę stracę cierpliwość, a
wtedy nie ręczę za siebie. - Podniosła wzrok znad papierów i spojrzała na niego
złowrogo. Miała całkowitą świadomość, że za chwilę może zrobić mu krzywdę. I
tym razem bynajmniej miała do tego całkiem racjonalny powód.- A wtedy możesz stracić coś więcej niż tylko te
oślizgłe paluchy. - Tym razem to ona miała swoją chwilę dumy,
widząc zdziwione spojrzenie Jonasa. Zadziałało. Bynajmniej na chwilę.
-
Lovato nie wiem czy wiesz, ale groźby są karalne. - Przerwał na chwilę
denerwującą czynność, a zarazem zaczął bawić się samochodzikiem zajmującym
zaszczytne miejsce na jego wiceprezesowskim biurku. Gorzej niż dziecko. - A tak
po za tym składanie propozycji seksualnych szefowi jest nieprofesjonalne.
- Po raz kolejny powrócił do poprzedniej
czynności, wybijając tylko sobie znany rytm, jednocześnie doprowadzając pannę
Lovato do ostateczności. Jonas vs. Lovato - 1:0
- Tacy idioci jak ty stanowią
ogromne zagrożenie dla otoczenia. A właśnie, masz pojęcie, że seksoholizm to
nałóg podlegający leczeniu? - Tym stwierdzeniem zdecydowanie sprawiła mu nowe
zajęcie, gdyż przestał zakłócać ciszę w pomieszczeniu i wyraźnie zacząć nad
czymś rozmyślać.- A jeżeli już mają mnie ukarać za groźby, to chcę mieć chociaż
satysfakcję. - W tym momencie podeszła do biurka i bez żadnego zastanowienia
rzuciła ciężką teczkę wprost na jego prawą rękę. Skuteczny kontratak. Remis
1:1.
Przez dobrych kilkanaście sekund
wpatrywała się z wyższością na Jonasa wyklinającego z bólu i masującego obolałą
część ciała. Sama nawet nie wiedziała dlaczego, jednak jedna, nawet najmniejsza
złośliwość w stosunku do niego całkowicie poprawiała jej humor. Mimo to dzisiaj
chciała doprowadzić tą farsę do końca. Po pierwsze chciała po raz kolejny
udowodnić mu kto rządzi w ich relacji, po drugie nie mogła sobie pozwolić na
to, aby ta pokraka napawała się zwycięstwem. Co to, to nie. Dogrywkę czas zacząć.
-
I mówi to osoba, która do pracy przychodzi z dekoltem godnym
niejednej panienki do towarzystwa. -
Powoli wkraczał na grząski grunt, jednak nic sobie z tego nie robił. Właściwie
to nawet lubił grać jej na ambicjach i obserwować jej oburzoną minę. Dzisiaj, w
tym właśnie momencie wyrażała czystą chęć mordu.
- Jesteś skończonym idiotą.
- Powtarzasz się. - I znowu ten
triumfalny uśmiech. Z każdym dniem miała coraz większą ochotę dać zajęcie i
możliwość zarobku jego dentyście.
- Mogę to powtórzyć jeszcze tysiąc
razy, a i tak rzeczywistość będzie niezmienna. Jesteś najbardziej zadufanym w
sobie, bezczelnym i nierozgarniętym egoistą, jakiego znam. - Nie lubiła kiedy
ktoś wkraczał na jej ambicje. Tym bardziej jeżeli robił to Jonas. To było
zdecydowanie poniżej jej godności.
- A ty zołzą i z każdym dniem jesteś
coraz gorsza. Nie dziwie się, dlaczego faceci mijają cię szerokim łukiem. -
Argument może mało trafny, ale miał to gdzieś. Jeżeli ona mogła go obrażać to
on też. Nieważne jakimi środkami.
- Jesteś żałosny, wiesz? - Z
politowaniem pokiwała głową. - Mam
gdzieś jakie masz zdanie na mój temat. Mogę robić to, co mi się podoba! -
Ostatnie zdanie już wykrzyczała, mierząc go wzrokiem z odległości nie większej
niż kilku centymetrów. Już prawie pole
karne.
-
Nie będę się zniżał do twojego poziomu bo z pustymi i głupiutkimi
panienkami nie wdaje się w zbędne rozmowy. Zachowujesz się gorzej niż
rozkapryszone dziecko, którego zachcianki każdy wokół musi spełniać. Trochę
godności, Lovato. - Na te słowa zareagowała zgoła inaczej niż się spodziewał. W
każdym razie ciosu w twarz nie przewidział na pewno. Jak na tak drobną osobę to siły miała całkiem
sporo. Jeszcze jakby tego było mało zaczęła płakać. Brawo Joseph, osiągnąłeś
swój cel?
-
A wiesz dlaczego się tak zachowuje?! - Bezsensowne pytanie, na które nie
mógł znać odpowiedzi. - Przez takiego
pieprzonego jak ty dupka, niemyślącego o niczym, zawaliło mi się całe
życie! Wszyscy jesteście tacy sami! Beznadziejni i nieodpowiedzialni! - Jego
zaskoczona mina wyrażała wszystko. - Ale w sumie może to i lepiej. Jeszcze
tylko siedem miesięcy i uwolnię się od ciebie raz na zawsze! Z dwojga złego
wolę pieluchy i płaczącego bachora od twojego towarzystwa! - Nie czekała już na
nic. Po prostu wyszła. I tak powiedziała już zbyt dużo. Zdecydowanie.
To się nazywa nokaut w ostatnich sekundach.
*
Kevin przekręcił się na drugi bok. Wyciągnął rękę, by przytulić się do
swojej narzeczonej, ale wyczuł jedynie zimną pościel. Otworzył oczy i rozejrzał
się po pokoju. Sylwetka Allie zamajaczyła mu w pobliżu okna.
- Czemu nie śpisz? – Podszedł do niej i przytulił mocno od tyłu. Chyba
wyrwał ją z zamyślenia, bo zadrżała od jego dotyku.
- Nie mogłam zasnąć. – Ostatnio często jej się to zdarzało. Miała dużo na
głowie, a że była perfekcjonistką, to nie mogła sobie pozwolić na niedopięcie
czegoś na ostatni guzik. Do tego martwiła się o Dems i jej dzieciątko.
- Stało się coś? – spytał, całując ją w kark.
- Denerwuję się… Czy wszystko będzie dobrze, czy ze wszystkim zdążymy… To
ma być najpiękniejszy dzień w naszym życiu i musi być idealnie. – Al kochała
Kevina mimo wszystko, ale najbardziej uwielbiała w nim to, że zawsze, w każdej
sytuacji mogła być z nim szczera i opowiedzieć, co ją dręczy.
- Uwierz, że wszystko będzie dobrze. – Obrócił ją twarzą do siebie i
chwycił za podbródek. Z rozczochranymi włosami i bez makijażu podobała mu się
najbardziej.
- A jeśli nie? A jeśli coś pójdzie nie tak? – Może i histeryzowała i
dramatyzowała, ale naprawdę się martwiła.
- Ufasz mi? – Pogłaskał ją po policzku, a ona przymknęła oczy.
- Ufam, ale…
- To będzie najwspanialszy dzień w
naszym życiu i nic nam tego nie zepsuje. – Przerwał jej, by nie zaczęła popadać
w panikę. – Ani pogoda, ani korki w Nowym Yorku, ani nasi pokręceni świadkowie.
Słyszysz? Nikt i nic nam tego nie zepsuje.
- A co będzie później?
- Jak to co? Będziemy mieć własny,
mały domek z ogrodem i psa i może nawet koty. – Zaczął bawić się jej włosami,
tak jak robił za każdym razem, kiedy mówił o ich wspólnej przyszłości.
- I nasze dzieci. – Uśmiechnęła się
na samą myśl o małych rączkach i nóżkach i poczuła dziwne ciepło w okolicach
serca.
- Laura i Luke. – Już widział to
oczami wyobraźni i słyszał ich śmiech. Ich przyszłość naprawdę rysowała się w
jasnych barwach.
Ta bańka mydlana może kiedyś pęknąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz