Nick otworzył ostrożnie oczy i poczuł, jak okropny
ból rozsadza mu czaszkę. Rozejrzał się dookoła, z trudem przyswajając fakt, że
to nie jest jego sypialnia. Dopiero kilka chwil później powróciły do niego
wydarzenia z poprzedniego dnia. Court i Jake wychodzący razem z biura, jego
samotne picie w barze i to, jak przyjechał do byłej dziewczyny. A więc był u
niej! Nie wygoniła go! Chociaż było mu wstyd, że przyszedł do niej w takim
stanie. Dobrze wiedział, że zrobił z siebie idiotę i na pewno wiele stracił w
jej oczach. Jeśli to jeszcze oczywiście możliwe. Znalazł butelkę wody przy
sofie i bez namysłu wypił do dna całą jej zawartość w ciągu minuty. Usłyszał
kroki w korytarzu, więc podniósł się, jak najszybciej pomimo dziwnego huku w
głowie, który nie ustawał odkąd się obudził.
- Hej. – Powiedział ściszonym głosem, gdy sięgała za
klamkę i chciała już wychodzić. To było w jej stylu. Zniknąć zanim on się
obudzi, by uniknąć niezręcznej sytuacji.
- Cześć. – Odpowiedziała nerwowo. Nie tak miało być.
Specjalnie wstała wcześniej, by się ulotnić zanim Nick wstanie. Tymczasem przyłapał
ją na gorącym uczynku. Gdyby mogła go znienawidzić to zrobiłaby to właśnie
teraz.
- Dzięki za wodę. – Szukał neutralnego tematy, który
by jej nie wystraszył. – To naprawdę miłe…
- Nie masz za co. – Przerwała mu, by nie rozkręcał
się za bardzo. Co za beznadziejna sytuacja. Rozmawiała we własnym mieszkaniu z
byłym facetem, który naszedł ją w nocy kompletnie pijany i zasnął w salonie po
usilnym poszukiwaniu mężczyzny, którego nie znosił. Tylko ona mogła mieć
takiego pecha.
- Mam nadzieję, że nie sprawiłem ci problemów.
- Nie, szybko zasnąłeś. – Pominęła fakt, że najpierw
dobijał się do jej drzwi, budząc przy okazji sąsiadów, a później bawiąc się w
detektywa i prowadząc idiotyczne śledztwo. No i oczywiście to, jak pijackim
bełkotem wyznawał jej miłość. – Słuchaj Nick, spieszę się trochę, więc jak
będziesz wychodził to zostaw klucze w portierni… Na razie.
- Poczekaj! – Złapał ją za rękę, bo gotowa była mu
uciec, a tego by sobie nie wybaczył. Los dał mu szansę, której nie mógł
zmarnować. Tyle czekał na to, by mogli spokojnie porozmawiać. – Nie zajmę ci
wiele czasu.
Widział, jak kapituluje, choć niechętnie. Cieszył
się, bo pierwszy krok miał już za sobą. Teraz czekały go następne. Wziął
głęboki oddech i postawił wszystko na jedną kartę.
- Wróć do mnie.
Otworzyła
usta i zaraz je zamknęła, nie wiedząc co powiedzieć, jak zareagować. Czuła, że
oczy ma teraz wielkości spodków od filiżanek i z pewnością wygląda, jak ryba w
stawie, ale nie obchodziło jej to. Czy on to naprawdę powiedział? Po tym, jak
ją od siebie odpychał, traktował, jak powietrze, upokarzając, gdy czekała na
niego wieczorami, mając nadzieję, że tym razem wróci na noc do domu. Po tym,
jak wylała przez niego morze łez, gdy wciąż dawał jej nadzieję. Po tym jak
spakowała jego walizki, a jego nie było stać nawet na jedno pieprzone
przepraszam. Znów to robił. Niszczył jej świat, kiedy już nauczyła się żyć bez
niego i na nowo zaczęła być szczęśliwa. Tym razem mu na to nie pozwoli. Jest
mądrzejsza, silniejsza, a on nie jest jej do niczego potrzebny.
- Moglibyśmy zacząć od nowa. – Kontynuował, kiedy
nie doczekał się od niej żadnego komentarza. – Zmieniłem się, nie jestem już
takim dupkiem, będę traktował cię poważnie, będziemy…
- Ty chyba żartujesz! – Przerwała mu, zaciskając
mocno pięści. – Naprawdę uważasz, że możesz tak spokojnie prosić mnie o powrót
do ciebie, po tym, co mi zrobiłeś?
- Wiem, że cię zraniłem, ale teraz naprawię swoje
błędy. Zaufaj mi. – Szorstką dłonią dotknął jej delikatnego policzka, ale
gwałtownie się odsunęła.
- Ja cię kochałam, Nick! Znosiłam twój pracoholizm
bardzo długo i usprawiedliwiałam cię przed sobą i przed innymi też, ale nie
wrócę już do tego! Nie chcę! – Od dawna chciała mu to wykrzyczeć prosto w twarz
i nareszcie jej się udało. – Traktowałeś mnie, jak zabawkę, jak rzecz, którą
można przestawić z kąta w kąt! Nie dam się w to wciągnąć jeszcze raz! Nie
potrzebuję cię! Nie…! – Musiała przerwać, by zaczerpnąć powietrza. Było jej o
wiele lżej na sercu, jakby spadł z niej ogromny ciężar.
- To przez niego, tak? – Mówiąc to, miał na myśli
tego idiotę Jake’a. Z chęcią by go zabił za to, że zabrał mu Courtney. – Przez
Jake’a?
- Jake nie ma tu nic do rzeczy. – Jej policzki
przybrały szkarłatny odcień, na samą myśl o nim. Był tym czego teraz
potrzebowała. Wnosił radość w jej życie, po pustce, którą zostawił Nick.
Dopiero zaczęli się spotykać, ale czuła, że może być to coś poważnego. I była
na to gotowa.
- On cię nie kocha, tak jak ja.
- I nie może mnie zranić tak, jak ty.
*
Po raz pierwszy od dłuższego czasu siedzenie we
własnym gabinecie nie było dla niego męką, a rozmowa z nowym współpracownikiem
nie doprowadzała go do szału. Zapewne było związane to z faktem, iż Lovato nie
była w pomieszczeniu, jednak i tak był to powód do radości. Chwila świętego spokoju i możliwości
odpoczynku od tej wiedźmy, to coś o czym marzył od dłuższego czasu. Nawet
jeżeli trwała ona niewiele ponad piętnaście minut.
- A więc wszystko jasne? - Spytał faceta siedzącego
naprzeciw niego, popijając spokojnie kawę.
Matt, bo tak właśnie jego gość miał na imię był jego
najlepszym kumplem jeszcze z czasów studiów. Ostatnio nie mieli okazji na
częste spotkania, z racji, że ich drogi rozeszły się w całkowicie innym
kierunku. Ale raz na jakiś czas udawało im się spotkać i porozmawiać, jak za
dawnych lat.
- Jasne, jasne. -
Matt, jak zwykle uśmiechnięty nie potrafił usiedzieć na miejscu. Odkąd
się poznali, nie zmienił się nawet trochę. - Są tu jakieś porządne partie?
Joe uśmiechnął się z dezaprobata i pokiwał głową. Do
tej pory pamiętał jak jego stary przyjaciel sporządzał listę zaliczonych na
imprezie panienek. Jak widać to również
nie uległo żadnej zmianie.
- Znalazłoby się może kilka niezłych. - Joe bez
trudu przypomniał sobie identyczną rozmowę, kiedy na studiach robili przegląd
całego żeńskiego kampusu.
- No ja mam nadzieję.
- Wiedz, że nie toleruję żadnych biurowych romansów.
- Wstał zza biurka i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu.
- Myślałem,
że już przeszła ci faza na bycie przykładnym i świętym.
Udał, ze nie usłyszał ostatniej uwagi blondyna. Matt
wyraźnie się z niego nabijał jednak nie przeszkadzało mu to zbytnio. Skoro
wytrzymał z nim w jednym pokoju w akademiku przez blisko cztery lata, nic nie
było w stanie go zaskoczyć. Prawie nic.
W tym samym momencie do gabinetu weszła Lovato. Jak
zwykle naburmuszona i zła na cały świat. Przyglądał się uważnie jak pewnym
krokiem przechodzi przez całe pomieszczenie, a na sam koniec ostentacyjnie
rzuca skromny plik kartek na jego biurko. W jej przypadku było to całkowicie
normalne. Właściwie to nigdy inaczej nie dostawał, tego, o co ją prosił. Nie
żeby mu się podobała, czy coś, ale w krótkiej luźniej sukience wyglądała
dzisiaj całkiem, całkiem korzystnie. No co ty nie powiesz, Joseph.
- Właśnie tracę swoją jedyną przerwę, żeby robić za
twoją służącą, Jonas. - Wycedziła przez zęby, gotowa do otwartej wojny z
nieliczącym się z nią i jej pilną potrzebą do zaspokojenia głodu.
- Jakbyś zapomniała, od tego tutaj jesteś. -
Uwielbiał doprowadzać ją do szału bo wyglądała wtedy naprawdę zabawnie. Szczególnie jak próbowała udowodnić mu, że
nie ma racji.
- Nie zapędzaj się, Jonas.
Stanęła naprzeciw niego tak blisko, że mógł bez
trudu zauważyć każdy najmniejszy pieg na jej twarzy. Przyglądając się jej z
bliska doszedł do wniosku, że gdyby nie ten zajebiście jędzowaty charakterek,
to Lovato byłaby nawet niezłą laską. Kogo
ty próbujesz oszukać?
- A co, może nie mam racji?
- Ty nigdy nie masz racji. - Gdyby ludzie potrafili
zabijać wzrokiem, to pewnie już dawno leżałby martwy po środku swojego
gabinetu. Na szczęście dla niego, jednak, ta wiedźma, nie opanowała jeszcze
takich umiejętności.
- Żebyś się nie zdziwiła.
Nie
przeszkadzał im nawet fakt, że Matt musiał przysłuchiwać się tej beznadziejnej
kłótni. Chociaż w sumie, skoro miał pracować w RB Company, powinien
przyzwyczajać się powoli do codziennej biurowej rzeczywistości.
- Wiesz co, Jonas, szkoda mi czasu na twoje
beznadziejne próby podbudowania sobie samooceny. - Obserwował jak obraca się na
pięcie i idzie w kierunku drzwi. - Jak potrzebujesz panienki, która cię
dowartościuje, to zadzwoń po dziwkę, bo na nic innego liczyć nie możesz.
Jeszcze
chwilę poczekał, aż solidnie trzaśnie drzwiami podkreślając swoją dominację, po
czym wrócił na swoje miejsce i usiadł za biurkiem. Miał jej serdecznie dosyć
już teraz i bał się nawet myśleć, co będzie dalej, kiedy hormony dadzą o sobie
znać jeszcze bardziej. Wtedy siedzenie w schronie przeciwpancernym byłoby dla
niego najbezpieczniejszym wyjściem.
- Cholerna wariatka. - Rzucił nieprzyjemnie, bawiąc
się samochodzikiem znajdującym się na blacie biurka.
- Wiesz to bo już ją zaliczyłeś, czy myślisz, że
lubi szaleństwa w łóżku?
- Czy ty zawsze musisz myśleć tylko o jednym? - Matt
o mało co nie spadł z fotela, śmiejąc się jak obłąkany, a on miał ochotę na
morderstwo ze szczególnym okrucieństwem.
- W sumie nie dziwię ci się, jest naprawdę niezła.
- Zamknij się, idioto! - Nie lubił gadać z kumplem
na takie tematy. Tym bardziej jeżeli chodziło tu o najgorszą jędzę, jaka
kiedykolwiek chodziła po świecie.
- Jesteś zazdrosny.
- Wcale nie!
- No, no, no. Mój stary, święty Joey wcale nie jest
już taki święty. - Usatysfakcjonowana mina Matthew zdecydowanie nie wróżyła
niczego dobrego.
Matt już wiedział, co powinien zrobić z jego upartym
i zaślepionym męską dumą przyjacielem. Zdecydowanie nie mógł zostawić tego
wszystkiego tak jak jest. Nigdy nie zostawiał takich spraw niekończonych. Co
to, to nie.
No
to zapowiada się ciekawa zabawa.
*
Gdy Allie i Kevin dotarli do pierwszego sklepu z
artykułami dziecięcymi, kobieta była bardzo podekscytowana. Nie spodziewali się
jeszcze dziecka, ale je planowali, a Allie lubiła chodzić po takich sklepach i
wyprosiła narzeczonego, by wracając od jego rodziców wstąpili do jednego z
nich. Wnętrze podzielone było na kilka małych pokoików dziecięcych z pełnym
wyposażeniem. Przechodząc obok jednego z nich, Allie poczuła coś dziwnego.
Zobaczyła pokoik dziecinny, o jakim zawsze marzyła dla swojego dziecka. Śliczne
łóżeczko z drzewa dębowego z namalowanymi ręcznie misiami.
- Piękne, prawda? – zauważyła sprzedawczyni,
podchodząc do Allie.
- Tak.
- To szczególny egzemplarz. Wykonany przez naszego
zaprzyjaźnionego stolarza i oczywiście ręcznie malowany. Kiedy ma pani termin?
- Ja… nie jestem jeszcze w ciąży. – Odpowiedziała
Allie zmieszana, rozglądając się za Kevem. Mężczyzna podszedł do niej, uważnie
przysłuchując się rozmowie.
- Jeśli, więc chcą państwo zaczekać jeszcze z
zakupem, radzę nie przywiązywać się do tego łóżeczka. – Zażartowała
sprzedawczyni. – Prace tego stolarza sprzedajemy zwykle w ciągu tygodnia.
Allie spojrzała błagalnie na Kevina. Mężczyzna nie
był zdecydowany, bo tak jak i ona nasłuchał się przestróg Denise, że kupowanie
rzeczy dziecięcych, nie będąc w ciąży, przynosi pecha. Ale dobrze wiedziała, że
jeśli nie kupi tego teraz, prawdopodobnie już nigdy nie znajdzie czegoś
podobnego.
- Kevin, proszę zgódź się. – Ścisnęła go mocno za
dłoń, kiedy sprzedawczyni odeszła, dając im czas do namysłu.
- No nie wiem. – Oczywiście, że też pragnął mieć
dziecko, ale nie uważał, by trzeba było się spieszyć z zakupem łóżeczka.
- Prooooszę! – Pocałowała go czule. – Na razie
będzie stało w kącie i grzecznie czekało na małego właściciela. – Keeevin, no
nie bądź upartym osłem.
- Dobrze, weźmy to łóżeczko. – Nie mógł jej odmówić,
gdy patrzyła na niego takim wzrokiem. Dobrze wiedział, że cieszyło ją wszystko
co wiązało się z dziećmi. A on lubił ją uszczęśliwiać.
- Dziękuję! – Rzuciła mu się na szyję, całując
zachłannie. Przyciągnął ją do siebie, dłońmi zjeżdżając na dół jej pleców.
Jeśli dobrze pamiętała, to miała dzisiaj jeszcze płodne dni, więc po powrocie
do domu mogli by się zacząć starać o maluszka. Na razie jednak znajdowali się w
sklepie i musieli przystopować. Niechętnie, ale oderwała się od niego. –
Dokończymy w domu. – Wyszeptała mu do ucha, uśmiechając się w ten znaczący
sposób.
Ruszyli dalej, w głąb pomieszczenia, a Allie wybrała
jeszcze grzechotkę, dwie pary śpioszków i kocyk. W domu czekał ją cudowny seks,
a za kilka tygodni przepiękny ślub. Jej bajkowe życie zdawało się nie mieć
końca.
Wszystko
ma swój kres.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz