Demi przejrzała się w lustrze, oglądając swój lekko
zaokrąglony już brzuch. Nienawidziła go i ze strachem myślała o kolejnych
tygodniach i miesiącach, gdy zacznie przypominać słonia. Jeszcze raz spróbowała
zapiąć suwak w sukience, ale z marnym skutkiem. Wciągnęła brzuch, ale to i tak
nic nie dało. Suwak nie drgnął ani o milimetr, co więcej popsuła go, rozrywając
materiał wokół niego. Z irytacją ściągnęła sukienkę i rzuciła nią w kąt,
zostając w samej bieliźnie. Nie miała w co się ubrać, a razem z Jonasem
wybierali się na biznesową kolację. Ten idiota pewnie nie długo się tu zjawi i
będzie wyklinał, że przez nią się spóźnią, a ona naprawdę nie miała ochoty
wysłuchiwać jego wrzasków. Zrozpaczona usiadła, opierając się o wannę i
rozryczała się na dobre, co ostatnio nie było rzadkością. Była gruba, brzydka i
z pewnością zostanie sama do końca życia.
- Lovato wiem, że masz huśtawki hormonów, ale
powstrzymaj je na dzisiejszy wieczór. – Wszedł do mieszkania i to co zobaczył
zdziwiło go. Prawie naga Lovato siedziała na podłodze w łazience, rycząc
przerażająco. Zawsze uważał swoją asystentkę za wariatkę bez serca, a teraz sam
już nie wiedział, co o niej myśleć. Dopiero chwilę później przypomniał sobie,
że jest w ciąży i jej zachowanie pewnie tym jest spowodowane.
- Puka się, wiesz? – Spojrzała na niego
zaczerwienionymi oczami, nie zwracając uwagi, że siedzi przed nim w czarnej,
koronkowej bieliźnie. I tak już była na dnie i nie mogła upaść niżej.
- Pukałem, ale byłaś za bardzo zajęta wydzieraniem
się na cały stan. – Uśmiechnął się ironicznie, ale spoważniał, gdy znowu
chciała wybuchnąć płaczem. – No już, Lovato, będzie dobrze. – Nie znał się na
pocieszaniu, ale spróbował, choć wyszło mu to nieudolnie.
- Nie będzie! – Wykrzyczała, chowając twarz w
podkulonych nogach. Wstała roztrzęsiona, prezentując się przed nim w całej
okazałości. – Zobacz, jak ja wyglądam!
Joe przyjrzał się jej uważnie, próbując
skoncentrować, ale było mu ciężko. Poczuł, jak w spodniach ma co raz mniej
miejsca i spróbował pomyśleć o wyresach i liczbach, ale zamiast tego, w jego
głowie pojawiały się zupełnie inne obrazy. Lovato wyglądała apetycznie. Miała
fajne cycki, które tylko się prosiły, by wydostać je ze stanika, ładne długie nogi
i nawet fajny, choć już trochę powiększony brzuszek. Jednak na tyle ile znał
kobiety, wiedział, że lamentowała z byle powodu.
- Wyglądasz normalnie. – Wzruszył ramionami,
starając się przybrać, jak najbardziej obojętny ton.
- Nie! Jestem gruba! – Znowu zaniosła się płaczem.
Już dawno nie czuła się tak okropnie. Sama nie wiedziała, jak to opisać. Miała
ochotę rzucić czymś w Jonasa za to, że stał tak spokojnie i gapił się na nią,
ale stwierdziła, że nawet to nie przyniosłoby jej satysfakcji.
- Nie jesteś. – Gdyby ktoś kiedyś powiedział mu, że
będzie pocieszał stojącą przed nim w samej bieliźnie Lovato, na dodatek w jej
własnej łazience, to by nie uwierzył.
- Jestem! Wyglądam, jak napompowany balon! – Bo co
on mógł wiedzieć na temat kobiecego wyglądu? Nic. To nie on czuł się, jak stado
waleni schwytanych do siatki rybackiej i nie jemu robiły się rozstępy na całym
ciele. – I nie kłóć się ze mną!
- To ty się ze mną kłócisz! – Nie wytrzymał. Chciał
być miły, a ona tego nie doceniała, więc nie zamierzał dalej się tak bawić.
- Nie, to ty stoisz i pieprzysz bzdury, próbując
udawać miłosiernego samarytanina!
- Próbuję być miły, a ty i tak masz to gdzieś!
- To, że mi powiesz, że wyglądam normalnie nie
poprawi mi humoru! – Czuła, że nie długo zlecą się sąsiedzi, by ich ucieszyć.
Na pewno słyszeli ich wszyscy w przeciągu 50 mil.
- To co mam ci powiedzieć?! – Jego irytacja sięgała
zenitu. Co za przeklęta baba! Nic jej nie odpowiadało! Szczerze współczuł jej
facetowi. – Może, że wyglądasz seksownie i mam ochotę cię przelecieć w tej
łazience?!
Po jego słowach zapanowała zupełna cisza. Demi to
otwierała to zamykała usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zupełnie nie
wiedziała, jak się do tego zabrać. Zdjęła szlafrok z wieszaka i okryła się nim
szczelnie, przypominając sobie, że prezentuje się przed nim dość kuso ubrana.
Nawet jeśli i tak już zdążył zobaczyć, to czego nie chciała mu pokazać. Szkoda
tylko, że pomyślała o tym tak późno. Idiotka. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że
jego ostatnie słowa nie poprawiły jej humoru.
Joe wiedział, że się zapędził. I znając Lovato,
zapewne już szykowała się, by go zabić lub zakopać żywcem, wyzywając od
zboczonych idiotów. I chyba tym razem naprawdę przesadził. Jakie więc było jego
zdziwienie, gdy założyła na siebie cieniutki szlafroczek, przewiązując go mocno
w pasie i z uniesioną wysoko głową przeszła obok niego.
- Idę się przygotować. Daj mi dwadzieścia minut. –
Zwróciła się do niego o wiele spokojniejsza niż wcześniej. Po za tym czuła
dziwną satysfakcję, nie wiadomo czym spowodowaną.
- Dobrze. – Jeśli myślał, że już ją dobrze zna i
jest w stanie przewidzieć każdy jej ruch, to się pomylił. Jak każda wariatka
była nieprzewidywalna. – Lovato?
- Tak?
- Naprawdę dobrze wyglądasz.
*
Siedział spokojnie i studiował najnowszą umowę,
którą udało mu się podpisać na wczorajszym spotkaniu. Co dziwne przebiegło ono
bez większych komplikacji, nawet ta wiedźma Lovato zachowywała się przyzwoicie.
Nie licząc oczywiście incydentu z jej mieszkania, jeszcze przed rozpoczęciem
negocjacji. Ale ten fakt wolał pominąć. Przeczesał palcami włosy i upił łyk
czarnego, życiodajnego płynu ze swojego ulubionego niebieskiego kubka. Był
dzisiaj całkowicie nie do życia. Ospale przecierając zaspane oczy doszedł do
jednego, acz bardzo trafnego wniosku. Przebywanie w towarzystwie swojej chorej
umysłowo, niewyżytej asystentki i poranne wstawanie, zdecydowanie mu nie
służyły.
- O, to wy. - Zaczął mało entuzjastycznie wpatrując
się w Kevina i Nicka, rozwalających się na jego skórzanej kanapie.
- Cóż za entuzjazm. -Skomentował Kev bawiąc się
samochodzikiem, stacjonującym na stoliku obok.- A co, spodziewałeś się Lovato w
stroju króliczka playboya?
Młody zaczął
się śmiać, a Kevin razem z nim. Joe zdecydowanie nie lubił jak się z niego
nabijali. Czasem zastanawiał się, czy aby na pewno są spokrewnieni, bo nie
widział z nimi żadnego podobieństwa. W takich momentach jak ten tutaj, szczerze
w to wątpił.
- Nam tez cię miło widzieć, braciszku. - dodał Nick,
dalej dusząc się ze śmiechu.
- Jesteście wredni!
- A ty nie zaprzeczyłeś. - Po raz kolejny Nick
próbował poprawić swoje samopoczucie dopiekając bratu.
- Myślę, że trafiłeś w sedno młody. - Kev po raz kolejny zaniósł się śmiechem, o mało
co nie spadając z kanapy.
Co
za ludzie!
- A ja myślę, że wiedźma pożyczyła strój Courtney,
by ta mogła pozabawiać swojego nowego chłoptasia.
Uśmiechnął się triumfalnie widząc, jak młodszy brat
w jednym momencie poważnieje, a jego usta zaciskając się nerwowo, tak jakby
miał ochotę komuś przywalić. Wiedział, że może i trochę przesadził, a
wspominanie o osobie Jake’a w obecności Nicka było ciosem poniżej pasa, ale sam
się o to prosił. Nie zadziera się z Josephem Adamem Jonasem. Co to, to nie.
- No dobrze, spokojnie panowie. - Kevin powstrzymał
wybuch najmłodszego Jonasa, zduszając w zarodku, bardzo możliwą w tej sytuacji
bratobójczą wojnę. Wiedział doskonale, czym mogło się to skończyć. Zbyt dobrze
znał swoich braci, by sądzić iż rozwiązaliby to w całkowicie spokojny i
dyplomatyczny sposób. A już zdecydowanie nie Nicholas, mający za sobą wiele
takiego typu doświadczeń. - Nie przesadzacie troszeczkę?
- To on zaczął! - Wykrzyczeli niemal równocześnie
Nick i Joe, a Kevin jedynie pokiwał z politowaniem głową. Jak małe dzieci,
pomyślał, przypominając jak kilkanaście lat temu prali się łopatkami w
piaskownicy. Jednak niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
- Przestańcie do cholery! - Powiedział trochę
głośniej niż zamierzał i był pewien, że sekretarka siedząca w recepcji
doskonale go usłyszała.
- Ale ja tylko żartowałem, a on zaraz na mnie
naskoczył. - starał wytłumaczyć się Nick. Dosłownie
jak małe dziecko.
- Nick przestań szukać beznadziejnych wymówek, a ty
Joe, przestań brać wszystko na poważnie. - Kevin przez chwilę poczuł się, jak
zmęczony swoimi obowiązkami ojciec gromadki niesfornych dzieci.
- No już spokojnie, pożartować już nie można? -
Nicky spojrzał na brata z wyrzutem. Męska solidarność wymagała tego, by Joe nie
zaczynał tematu związanego z Jakiem. A jednak to zrobił. - Powinieneś zacząć
pić jakieś ziółka na uspokojenie.
- Spróbuj spędzić z Lovato chociaż jeden dzień w
pracy, a później mnie osądzaj.
Joe odstawił pusty już kubek na blat biurka, mając
ochotę, by wizyta jak najszybciej się skończyła. Zazwyczaj za wkurzanie go z
samego rana, odpowiadała Lovato. Dzisiaj jednak widząc te wścibskie spojrzenia
rzucane mu przez braci, wiedział, że nie zapowiada się na nic dobrego. Był
zmęczony, porządnie wkurzony, a do tego jeszcze w planach na dziś miał cztery
spotkania z nowymi inwestorami, a to wiązało się nierozłącznie z jej
zrzędzeniem i całodniowymi wyrzutami. To zdecydowanie zaspokajało jego limit
szczęścia na jeden dzień. Nie potrzeba było mu do tego jeszcze rozmowy na temat
tej cholernej wiedźmy. Nie zawsze można
dostać to, czego się chce.
- Przestań Joe, Demi wcale nie jest taka zła, jak ci
się wydaje.
- Jest.
- Przestań się ze mną kłócić, młody. - Kevin
spojrzał na niego wymownym wzrokiem, zmuszającym go do bezwzględnego słuchania.
- Jakbyś ją dobrze poznał, to myślę, że byście się dogadali.
- Kev ma rację, Demi jest zdecydowanie normalniejsza
od Courtney. - Tym razem inteligencją
próbował błysnąć Nick, który ostatnimi czasy zdecydowanie zbyt często myślał o
szanownej pannie Stone.
- Albo mi się wydaje, albo rozmawiamy o dwóch
zupełnie różnych osobach. - Nie rozumiał braci i wszystkich innych, którzy na
siłę wyszukiwali kolejne zalety Lovato. Prawdę mówiąc, czasami, on sam
zastanawiał się czy jego szanowna asystentka jakiekolwiek posiada.
- Joe, nie bądź osłem i chociaż raz posłuchaj starszego
brata. - Kevin pokiwał jedynie z niedowierzaniem głową. Nie rozumiał dlaczego
młody i Demi tak bardzo się nie lubili. Chociaż właściwie w tym przypadku,
ciężko było określić, jak to z nimi jest. - Ona jest naprawdę ładną i miłą
dziewczyną.
Joe chociaż wcale tego nie zamierzał, wybuchnął
śmiechem. Mimo iż było to całkowicie niedorzeczne i dziwne, po prostu nie
potrafił się powstrzymać. Co jak co, ale o Lovato mógłby powiedzieć wszystko,
prócz tego, że jest miła. Przez całe dnie doprowadzała go do szału, panoszyła
się w biurze, wyzywała go od najgorszych, zachowując się jak niezrównoważona
psychicznie idiotka, a wszyscy wokół
dalej uważali ją za chodzący ideał. Miał już serdecznie dosyć wysłuchiwania
kolejnych przemów o jej nieskazitelnym charakterze i o tym, jaka jest dobra i
miła. Czuł się jak w jakimś pieprzonym teleturnieju randkowym, w którym nie
miał najmniejszego zamiaru uczestniczyć. Lovato była jedynie zwykłą
pracowniczką, doprowadzającą go co dzień do szewskiej pasji. Nic nie było w
stanie zmienić jego poglądów. Nawet
jeżeli była całkiem niezła, miała ładne długie nogi, niezły tyłek i… Chyba czas
przystopować, idioto.
- Taaaaak. - Widział, jak Kevin uważnie mierzy go
wzrokiem. - Ma bardzo interesujące
sposoby okazywania swojej sympatii otoczeniu.
- A ty dalej swoje…
- Przynajmniej, wiem, że mam rację. - Spojrzał na zegarek i ulgą odnotował, że za
piętnaście minut będzie musiał wyjść z biura, by przypadkiem znów posłużyć
Lovato za osobistego szofera. Nie widział w tym żadnej logiki, ale wiedział, że
jeżeli po nią nie pojedzie, zapewne będzie miała gdzieś całe spotkanie, a
dzisiaj była mu naprawdę potrzebna. - Nie wmówicie mi, że jest inaczej.
- Ale jest przynajmniej jeden plus… - Zaczął Nick,
skutecznie zwracając na sobie uwagę pozostałej dwójki.
- Taaaak?
- Przynajmniej nie zaprzeczyłeś, że jest ładna. -
Dokończył, a Joe miał ogromną ochotę wytargać go za te cholerne złośliwe
poskręcane kudły. Nie lubił jak ktoś starał mu się wmówić coś tak
niedorzecznego.
- Ale też nie potwierdziłem. - Uśmiechnął się
triumfalnie znajdując szybkie wyjście z tej całej dziwnej i beznadziejnie
głupiej sytuacji. W końcu był dorosły i nie musiał się przed nikim tłumaczyć, a
jednak wciąż to robił.
- Przyznaj, że ci się podoba.
- Nie.
- Tak.
- Nie pociągają mnie wredne jędze, które do pracy
przylatują na miotłach. - Nick czerpał wyraźną satysfakcję z owej sprzeczki, za
to Joe niespecjalnie. Z resztą trudno było mu się dziwić. W końcu Lovato była
cholerną wiedźmą, która jedynie pogarszała mu humor i wcale nie miał ochoty na
szybki numerek gdzieś w mało uczęszczanym zakamarku.
- A to dziwne, bo z tego co pamiętam, to jak byłeś
mały uwielbiałeś magiczne istoty.
- Wychodzę!
Krzyknął tak głośno jak tylko możliwe, by przedrzeć
się przez koleją salwę śmiechu braci. Miał serdecznie dosyć tej rozmowy, tego
tematu i wszystkich pieprzonych aluzji rzucanych w jego stronę. Szybkim krokiem
przemierzył korytarz kierując się w stronę windy. Przedtem jednak poinformował,
jak zwykle nierozgarniętą, Ashley, że wychodzi i raczej nie pojawi się już
dzisiaj w firmie. Jeszcze tylko cztery beznadziejnie długie spotkania i
wreszcie będzie mógł zrelaksować się w spokoju, przed telewizorem popijając
zimne piwo. W tym momencie nie marzył już o niczym innym. Przynajmniej myśl ta
zagłuszała fakt, że za niecałe pół godziny
będzie skazany na pięciogodzinne jęki swojej asystentki i wysilanie się
na sztuczne uprzejmości wobec nowych inwestorów.
Nie
ma to jak ciekawy plan zajęć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz