środa, 19 grudnia 2012

15. "Teraz kara na pewno cię nie ominie, Jonas..."



- Na wszystkich bogów tego świata, Jonas, co ty tutaj robisz? - Zapytała, mając nadzieję, że to tylko jeden z tych koszmarów, które śniły się jej za każdym razem, gdy zjadła na noc za dużo lodów z bitą śmietaną.  Pijany Joe Jonas słaniał się w jej drzwiach., bełkocząc coś niezrozumiale.  
- Jak to co? Stęskniłem się za swoją ukochaną i uroczą asystentką. - Wymamrotał, uśmiechając się i wymachując palcem.
  - Dwa słowa: wynoś się! - Straciła już resztki cierpliwości i nie miała ochoty oglądać dłużej zalanego w trupa, tego idiotę Jonasa, który pewnie by się przewrócił, gdyby nie to, że próbował obmacywać framugę drzwi. Wolała nie wiedzieć, jakie myśli panoszyły się teraz w jego zakutym łbie.  
Chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, gdy jej sąsiadka z naprzeciwka, wyjrzała ze swojego mieszkania i postanowiła wziąć go w obronę.  
- Wpuść narzeczonego do środka, dziecino. Może się upił, ale i tak do ciebie przyszedł. Jutro na pewno cię przeprosi. - Uśmiechnęła się do niej zachęcająco, a Demi z niewyjaśnionych przyczyn  nie mogła się jej przeciwstawić. Zignorowała nawet fakt, że staruszka nazwała tego palanta jej narzeczonym. Przewróciła jedynie oczami i wciągnęła go do środka. 
Upadł na podłogę i jakimś dziwnym cudem zaczął się czołgać w stronę salonu. Kompletnie nie wiedziała, co z nim zrobić. Najchętniej wykopałaby go za drzwi, ale pewnie zasnąłby na wycieraczce, a z samego rana urządził jej awanturę, że potraktowała go gorzej niż karalucha. Bo właściwie nie zasługiwał na nic lepszego. Był gorszy niż pasożyt, a teraz jeszcze musiała go niańczyć i pilnować, by nic złego mu się nie stało. Dobra praktyka na niedaleką przyszłość. 
Niechętnie, ale pomogła mu usiąść na sofie, bo inaczej za podpórkę posłużyłby mu szklany wazon, stojący na stoliku przy kanapie. A nie mogła dopuścić, by się potłukł. Wazon, nie Jonas oczywiście. Kiedy już usadowiła go spokojnie zrobił coś czego się nie spodziewała. Pociągnął ją mocno za rękę, tak że wylądowała na jego kolanach. Chciała wstać, ale poczuła jak jego dłonie oplatają ją mocno w pasie. Cudownie! Nie dość, że pijak, to jeszcze niewyżyty erotoman.  
- Ładnie pachniesz, Lovato. - Wtulił twarz w jej szyję i zaczął wodzić po niej nosem. Gdyby nie był tak pijany, to zapewne stać by go było na coś więcej.  
- Myję się. Normalni ludzie robią to codziennie. - Odpowiedziała mu opryskliwie. Gdyby nie był nazbyt pijany, nie nazywał się Jonas i nie był irytującym dupkiem, pewnie nie zwlekałaby długo, zerwałaby z niego ubranie i uprawialiby seks na środku pokoju. Chyba jednak wymagała zbyt wiele od losu. 
- Masz ładną piżamkę. - Zignorował jej ostatnią wypowiedź, dotykając ramiączka od jej nocnej koszuli. A raczej koszulki, bo za wiele to ona nie zasłaniała. Ale i tak widział ją w jeszcze skąpszym wydaniu.  
- Puść mnie, bo cię ugryzę! - Przeszedł ją dziwny dreszcz, gdy palce Jonasa na krótką chwilę zetknęły się z jej skórą. Próbowała to sobie tłumaczyć przydługim postem, dlatego też postanowiła jak najszybciej uwolnić się z jego kolan, by później niczego nie żałować.  
- Boże Lovato, ale ty masz problemy! - Opadł na oparcie sofy, śmiejąc się w głos. Demi wykorzystała jego niemoc i uwolniła się z jego pijackich objęć. - Tylko zrzędzisz, jesteś gorsza niż moja matka. 
- Zamknij się Jonas, bo nie będę już taka łaskawa i wykopię cię na wycieraczkę! - Czym zawiniła, że ten palant zjawia się w jej domu pijany, bezczelny i jeszcze porównuje ją do swojej matki? Chyba nie ma aż tak wielkich grzechów na sumieniu, by karać ją w ten sposób.  
- Mówiłem: zrzędzisz. - Ziewnął przeciągle, a jej skojarzyło się to z małym dzieckiem. I nie, wcale nie uznała tego ani za słodkie ani za urocze. 
Chciała mu się odgryźć, ale przeszkodził jej w tym dzwoniący uporczywie telefon. Pobiegła do sypialni, zostawiając Jonasa samego i mając nadzieję, że to dziecko nie zrobi sobie krzywdy w czasie jej nieobecności. 
- Cześć, Al! - Odebrała, słysząc po drugiej stronie głos przyjaciółki. - Nie, nie obudziłaś mnie. Nie mogę zasnąć. - Pomyślała o głupim Jonasie, lokującym się na kanapie w jej salonie. Gdyby nie on to już dawno by spała. - A czemu dzwonisz? Stało się coś?  - Usłyszała dziwny huk, dobiegający z pomieszczenia, w którym przebywał Jonas. Miała nadzieję, że się nie zabił. Nie miała jednak nic przeciwko gdyby się połamał i cierpiał. - Och, to raczej normalne, że stresujesz się tym całym cyrkiem. - W tym momencie Jonas wtoczył się do jej sypialni na czworaka. - Poczekaj chwilę, Al… Jonas ręce precz od stanika! - Zawołała, gdy zaczął przytulać twarz do białej koronkowej części garderoby, która leżała samotnie na podłodze, traktując ją jak poduszkę. 
- A ty znowu jęczysz… Sama nie potrzebujesz i drugiemu też nie dasz. - Ścisnął mocniej w dłoniach upragnioną rzecz, nie chcąc jej oddać.  
- Zostaw to zboczeńcu! Nie, Al, przesłyszałaś się. Wcale nie powiedziałam „ Jonas”... Walczę z obrzydliwym robalem… - Taaak to określenie pasowało do niego doskonale. Był, jak szkodnik, którego należało wytępić. Będzie musiała spalić ten stanik, bo już go więcej nie założy. Nawet po pięciokrotnym upraniu. 
- To daj mi coś w zamian. - Wybełkotał zadowolony ze swojej błyskotliwej wypowiedzi. Lovato była jeszcze gorsza niż zwykle. Odbierała mu ochotę na cokolwiek. Nie pomagał nawet widok jej seksownego tyłka.  
- W zamian to cię mogę… Nie, Al, to nie był głos idioty. A co do jasnej cholery Jonas miał by robić w moim mieszkaniu o tej porze? – Nagle usłyszała głośny huk i odgłos łamanych desek. Zobaczyła Jonasa zaplątanego w jej czystą pościel i uśmiechającego się błogo. – Wiesz, co muszę już kończyć Al, dobranoc. – Rozłączyła się, nie czekając na słowa pożegnania od przyjaciółki. Usiadła na łóżku i pochyliła się nad błądzącym w swoim świecie wiceprezesem od siedmiu boleści. – Teraz kara na pewno cię nie ominie, Jonas… 
A noc będzie jeszcze dłuższa… 

  
*
 
Kevin odkąd pamiętał zawsze uwielbiał zimę. Już jako mały szkrab razem z braćmi buszował w zaspach śniegowych i potrafił spędzać tak długie godziny. Mimo upływających lat się to nie zmieniło. Może prócz miasta, które z każdym rokiem wyglądało coraz lepiej. Jednak zawsze uważał Nowy Jork zimą za jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Nawet pomimo wiecznie zapracowanych mieszkańców, dużej ilości spalin i wszechobecnych korków. Wszystko było esencją tego magicznego miejsca. A już szczególnie Central Park, który był zdecydowanie jego ulubioną lokacją. Szczególnie teraz, kiedy wszystko spowite było grubą warstwą białego puchu, a wszystko nabierało tak bardzo klimatycznego i ujmującego wydźwięku. 
Szli ośnieżonymi alejami, mijając kolejnych zupełnie obcych ludzi. Już za czasów studenckich, kiedy byli jeszcze zakochanymi po uszy niedorostkami przychodzili tu dosyć często. Kevin miał nadzieję, że przez kolejnych kilkanaście lat dalej będą kontynuowali tę tradycję. A najbardziej na świecie, chciał, by za rok mogli przyjść tutaj we troje. Jednak to już nie było takie proste. Trudniejsze niż zakładałeś? 
- Kochanie, wszystko w porządku? - Powoli zaczynał martwić się o Al. Na początku myślał, że jest na niego najzwyczajniej w świecie zła, ale  teraz miał do tego pewne wątpliwości. Odkąd wrócił z wieczoru kawalerskiego, bądź co bądź, lekko wstawiony nie odzywała się za wiele, a do tego jeszcze wydawała się dziwnie nieobecna. 
- Tak, tylko po prostu… 
- Co takiego? - Przystanął lekko zbity z tropu, odpowiedzią narzeczonej. Ostatnio zachowywała się być może czasem trochę inaczej, niż do tego przywykł, ale starał się ją rozumieć.
- Denerwuję się. 
-  Ale nie masz czym, kochanie. Wszystko będzie idealne. - Powiedział, przytulając ją do siebie i całując w czoło. Nie miała się czym martwić, w końcu wszystko było zapięte na ostatni guzik. 
- Chyba zapomniałeś o naszych świadkach. - Miała nadzieję, że między Joe i Demi nie dojdzie do żadnego mordobicia podczas samej ceremonii. Chociaż biorąc pod uwagę całokształt ich znajomości, to mogła spodziewać się wszystkiego. I to właśnie ja martwiło.
Kevin zaśmiał się jedynie przypominając sobie wydarzenia z wieczoru kawalerskiego. Jednak nie miał zamiaru nic wspominać Ali. Pewnie zaczęłaby zastanawiać się i wypytywać go o wszystko, a Demi przy najbliższej okazji i tak pewnie streści jej wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Jeżeli oczywiście w ogóle wpuściła go do mieszkania, w co szczerze wątpił. Doskonale wiedział, że nawet na trzeźwo Joseph miał spore problemy z dostaniem się do środka. Z resztą wpuszczanie byłoby nie w stylu Demi. Co to, to nie. Żebyś czasem się nie pomylił. 
- Myślę, że przy odrobinie szczęścia nie pozabijają się już w kościele. - Bynajmniej taką miał nadzieję, ale chciał wesprzeć na duchu Al. 
- Liczę na to. 
- Więc tak będzie. W końcu to będzie tylko nasz dzień i nikogo więcej. 
- Zastanawiałeś się czasem, co będzie dalej? - Chciał iść dalej, jednak złapała go za rękę i spojrzała mu w oczy. Nadal wyglądała na lekko podenerwowaną. Zdecydowanie stres przedślubny jej nie służył. Jemu również nie wychodził zbytnio na dobre. 
- To zależy, co masz na myśli. 
- No wiesz, jak będzie wyglądało nasze życie za kilka lat. 
- No jak to, jak? - Zapytał z udanym rozbawieniem. On doskonale wiedział, jak chciałby, żeby to wszystko wyglądało. Był tego pewien nawet zanim na palcu Al pojawił się zaręczynowy pierścionek. 
- No właśnie ciebie się pytam. 
- Będziemy. żyli długo i szczęśliwie razem z naszą rozbrykaną i hałaśliwą drużyną piłkarską. 
Z ogromnym uśmiechem na ustach przyciągnął do siebie narzeczoną i pocałował czule. W takich momentach, jak ten zdawał sobie sprawę, jak wielkim jest szczęściarzem. Za niecałe dwa tygodnie czeka go wspaniały ślub, a u jego boku znajdowała się najwspanialsza kobieta na ziemi. Wszystko było idealne. Takie jak sobie zaplanował. Został już tylko jeden punkt na jego liście życzeń, na którego spełnienie czekał z niecierpliwością. Tyle, że nie zawsze dostajemy to, czego chcemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz