Joe miał dziwny sen. Śniło mu się, że przyszedł, a
właściwie przytoczył się w nocy do domu Lovato całkiem pijany, rozwalając
wszystko po kolei i tuląc się do jej stanika, a na koniec zasypiając w jej
łóżku. Nawet jak na jego wyobraźnię było to nieprawdopodobne. Żadna siła nie
zagnałaby go do mieszkania tej harpii. Z resztą pewnie i tak by go wyklęła i
nie wpuściła do środka.
Już on znał te jej wiedźmowate zagrania, którymi
raczyła go codziennie w biurze, a czasem nawet i w trakcie imprez, na których
musieli się widywać z konieczności. Lubił Alli, ale czy musiała przyjaźnić się
akurat z Lovato? Przecież na świecie żyje kilka miliardów kobiet. Na pewno
mogła znaleźć sobie inną przyjaciółkę, a nie to zło wcielone, jakim z pewnością
była jego asystentka. Nie miał zamiaru jednak o niej myśleć dłużej, bo to
powodowało, że głowa mocniej go bolała. W pewnym momencie musiał mu się urwać
film, bo nie pamiętał nawet, jak znalazł się w łóżku, a nawet i w apartamencie.
Powinien podziękować chłopakom, że go odwieźli. Otworzył oczy, po czym znów je
zamknął i z powrotem otworzył. Albo wciąż był pijany, albo miał sklerozę i nie
pamiętał, że robił remont i przemalował kolor ścian w sypialni na głęboki
fiolet.
Rozejrzał się dookoła i był już pewien. Na pewno nie
spał u siebie. A właścicielem sypialni była kobieta. Wściekł się, bo przyrzekał
sobie już dawno, że skończy z przygodnym seksem i udało mu się trwać w tej
obietnicy aż do teraz. Tylko, że nic z tego nie pamiętał.
- Wyspałeś się, Jonas?
Jonas przetarł oczy ze zdziwienia. A jednak to nie był
sen. Lovato stała przed nim całkowicie realna z rękami skrzyżowanymi na piersi
i z miną niewróżąca niczego dobrego. A więc to wszystko, co uważał za sen
okazało się prawdą.
- Błagam, powiedz, że cię nie przeleciałem. - Modlił
się o to w duchu. Nie żeby miał coś przeciwko tak w sumie, bo Lovato do
brzydkich nie należy, ale na miłość boską, jest w ciąży! A to chyba tak nie
można. Chociaż pewnie gdyby spróbowałby ją dotknąć, skończyłby poćwiartowany na
wysypisku śmieci albo w jakiejś rzece.
- Po pierwsze to nie było cię stać na coś więcej niż
bełkot, a po drugie to… nie pochlebiaj sobie Jonas. Nie jesteś jakimś bogiem
seksu, że miałabym od razu wskakiwać ci do łóżka. -Chyba jeszcze nie
zorientował się, co zrobiła z jego ubraniem, ale już odliczała czas, by
zobaczyć tą legendarną minę, którą robił zawsze, gdy się na nią wściekał.
- Dzięki Bogu!
- Nie przeszkadzał mu nawet fakt, że po raz kolejny go obraziła. Nie mieli
żadnych fizycznych kontaktów i to się teraz najbardziej liczyło. - A czy
mogłabyś wyjść, bo chciałbym się ubrać?
- Och, w porządku.
Zdziwił go ten jej spokój, ale nie przejmował się tym
długo. Nawet czarownice bywały czasem miłe. Zamknęła drzwi, a on zaczął szukać
poszczególnych części swojej garderoby. Niestety nigdzie nie widział ani swoich
spodni ani koszuli, ani nawet krawata. Po chwili jednak coś przykuło jego
uwagę. Przy szafie naprzeciwko łóżka zauważył coś, co mogło przypominać rękaw.
Podszedł, więc bliżej i teraz już był pewien. To był mankiet jego koszuli. Sam
mankiet. Przeklęta Lovato! Musiała się dorwać do jego ubrania! Nie był na nią
tak zły od czasu, gdy na jednym z zebrań zarządu zaczęła podważać jego
kompetencje i pomysłowość.
- Lovato! Do cholery jasnej, co to ma znaczyć? -
Znalazł ją w kuchni, siedzącą przy stole, pijącą herbatę i jak gdyby nigdy nic
zajadającą się pączkiem. Na jej twarzy gościł drwiący uśmieszek, który irytował
go jeszcze bardziej.
- Tandetny kawałek czegoś, co miałeś wczoraj na sobie,
z bardzo kiepskiego materiału. -Triumfowała, patrząc na pulsującą żyłę na
skroni tego tępaka Jonasa. Dostał to, na co sobie zasłużył.
- Możesz mi to wyjaśnić? - Drażnił go jej spokój i opanowanie. Ogólnie cała była
drażniąca. Od czubka głowy, po koniuszki palców u stóp. Gdyby mógł to
rozszarpałby ją na strzępy.
- Nie wiem czy jest co wyjaśniać… Obudziłeś mnie w
środku nocy, kompletnie pijany, staranowałeś mi pół mieszkania, połamałeś
łóżko, a przez twoje jęki nie mogłam zasnąć. - Stanęła obok niego, czując, że
doprowadziła go do granic wytrzymałości. Uwielbiała to robić. Wiedziała, że jej
obojętność i znudzony ton wkurzają go bardziej niż gdyby miała krzyczeć. -Ty
wredna jędzo! Zapłacisz mi za to!
- Ciesz się, że nie zdjęłam bokserek.
I wtedy zaczął ją gonić, ale ona już była w łazience.
Na szczęście dla niego nie zdążyła zamknąć drzwi na zamek.
- Wyjdź stąd, Jonas! Wyjdź stąd, bo inaczej nie
zawaham się tego użyć! ??? Chwyciła za prysznic i wycelowała nim w Jonasa.
Idiota jeszcze nie wiedział z kim zadarł. Ale ona mu udowodni, że zjawienie się
w jej domu było największym błędem w jego życiu.
- Chciałabyś.
Wraz z wypowiedzeniem przez niego tych słów, odkręciła
kurek i fala zimnej wody oblała go od stóp do głów. Początkowy szok nie
pozwolił mu na szybką reakcję, a ona nie zamierzała przestać. Był już cały
przemoczony, zły i doprowadzony do szewskiej pasji. A to wszystko z powodu
Lovato.
- Wariatka! - Złapał ją za ręce i zaczął się z nią
siłować. Po chwili wyrwał jej słuchawkę i teraz to ona stała się ofiarą
strumienia lodowatej wody.
- Jonas, przestań! Słyszysz?! Przestań! - Próbowała
się jakoś chronić, ale nie przyniosło to zamierzonych rezultatów. I tak woda
spływała jej po całym ciele.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem! - Objął ją mocno w
pasie i nim zdążyła się zorientować, przerzucił sobie przez ramię. Wierzgała
nogami i chyba nawet ugryzła go w ramię, ale się nie przejął.
- Puszczaj mnie zboczeńcu!
Mokra koszulka przykleiła się jej do ciała i bardzo
wyraźnie poczuł jej jędrne piersi, ocierające się o jego skórę. Gdyby nie fakt,
że cały czas go irytowała i drażniła, uznałby to za miłe doświadczenie. Na
pewno milsze niż teraz.
- Weź te łapy z mojego tyłka! - Zdzieliła go po
rękach, za co on w zamian mocniej ścisnął jej pośladek. - Lecz się zboczeńcu!
Słyszysz?! Lecz się!
- Już ja ci pokażę zboczeńca… - Otworzył drzwi od
łazienki i wmurowało go. Właściwie ich oboje wmurowało. W korytarzu stała Alli,
wytrzeszczając oczy ze zdziwienia. Joe momentalnie postawił Demi na
podłodze.
- To ja może nie będę wam przeszkadzać… - Wiedziała,
że Joe u niej jest. Wcale się nie przesłyszała, gdy rozmawiały w nocy przez
telefon. I dlatego tu przyszła. Musiała sprawdzić, co się dzieje, ale to co
zobaczyła przeszło jej najśmielsze wyobrażenia. Miała ochotę wybuchnąć
śmiechem, widząc ich przerażone miny. Nie wiedziała co robili, ale sądząc po
ich wyglądzie i zachowaniu, to bawili się całkiem dobrze. I z pewnością nie
potrzebowali jej towarzystwa.
- Nie, Al, nie wychodź! To Jonas się zbiera już. -
Dems powstrzymała przyjaciółkę przed opuszczeniem jej mieszkania.
- Nie wyjdę, dopóki nie załatwisz mi jakiegoś ubrania.
- Na dworze było za zimno, by miał paradować w samych gaciach. Z resztą nie
zrobiłby tego nawet przy trzydziestostopniowym upale. Żadna siła, z Lovato na
czele, nie zmusi go do tego.
- No nie, Jonas daj trochę rozrywki ludziom. Chociaż
przy marnej zawartości twoich bokserek, większość by raczej płakała niż się
śmiała. - Spojrzała wymownie na jego bieliznę, a Al nie mogła się już dłużej
powstrzymywać i wybuchła nie kontrolowanym śmiechem.
- Przepraszam. - Otarła łzy z oczu, patrząc na ich
zdezorientowane miny. Pewnie zapomnieli już, że ona tu jest. - Możecie mi
wytłumaczyć mi o co tu chodzi? Chociaż w sumie to nie wiem czy chcę
wiedzieć.
- Chodzi o to, że ta czarownica w bestialski sposób
zniszczyła i pocięła moje ubranie. - Wskazał palcem na Demi, która go
przedrzeźniała. - To wariatka! Nie nauczyli cię, Lovato, żeby gości traktować z
szacunkiem? - Zwrócił się już bezpośrednio do niej.
- Gości tak, ale nie natrętnych intruzów, niszczących
łóżka i zakłócających ciszę nocną! Ciesz się, że nie kazałam ci spać na
wycieraczce! - Przypomniała sobie starszą sąsiadkę, która namówiła ją do
wpuszczenia „narzeczonego” do środka. A
że miała chwilowy przypływ litości dla idiotów to się zgodziła. - Ja ci to Alli
lepiej wytłumaczę. Ten o to twój przyszły szwagier nawiedził mnie w środku nocy
i zdemolował mieszkanie. Nie mogłam tego tak zostawić przecież.
- Nie graj niewiniątka ty szatanie w ciele kobiety! -
Bardzo ponętnym i seksownym ciele, dodał w myślach, zostawiając jedynie dla
siebie.
- Dobra, rozumiem. - Przerwała im, chociaż bawiła się
wyborowo, słuchając tej dwójki. - Ty się upiłeś, ty się zemściłaś, a ja wam w
czymś przerwałam, także już uciekam, a ty Joe zanieś ją tam, gdzie miałeś
zanieść.
- Błagam cię, Al, nie zostawiaj mnie z tą wariatką.
Albo lepiej pojedź do mnie do mieszkania i przywieź mi jakieś ubranie. Zaraz
dam ci klucze. -Odruchowo chciał przeszukać swoje kieszenie, ale przypomniał sobie,
że nie ma na sobie nic prócz białych bokserek. A więc klucze musiała mieć ta
paskuda. - Lovato oddawaj je!
- A co myślisz, że ja je mam? Niby na co mi one? -
Wywróciła oczami z żalu nad głupotą Jonasa. - Jak chcesz to możesz nawet
przeszukać każdy kąt, ale i tak ich nie znajdziesz.
- Nie chcesz, żebym cię przeszukał.
- Teraz to już naprawdę idę. - Blondynka już po raz
nie wiadomo który zareagowała śmiechem. Ta dwójka doprowadzała ją do takiego
stanu. I naprawdę nie chciała im przeszkadzać. Tak świetnie czuli się w swoim
towarzystwie.
- Nie, Al, jesteś moją najlepszą przyjaciółką, nie
możesz zostawić mnie z tym zboczeńcem samej.
- Nic ci nie będzie, kochana. - Alli ucałowała ją w
policzek, cały czas będąc w świetnym humorze. - Miłej zabawy życzę. Pa!
Zamknęły się za nią drzwi, a Dems cofnęła się kilka
kroków do tyłu, chcąc jak najszybciej zamknąć się w sypialni. Nie wiedziała do
czego ten wariat jest zdolny. Podszedł do niej i szybciej niż ona chwycił za
klamkę. Przeklęła w duchu, czując że plecami dotyka ściany. Nie miała szans na
ucieczkę.
- Zimno ci. - Bardziej stwierdził niż zapytał.
Wyszeptał jej do ucha i zauważył, jak ona drży pod wpływem jego bliskości.
Wsunął jedną dłoń pomiędzy jej plecy a ścianę, a drugą przesunął na jej
talię.
- Nie prawda. - Nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Jego dotyk działał na nią, jak najsilniejszy afrodyzjak. Czuła jego ciepły
oddech, jego palce przyjemnie drażniły jej skórę. Tak bardzo była spragniona
mężczyzny, że nie zważała nawet na to, że go nienawidzi i uważa za tępaka.
- Nie kłam. - Przybliżył usta do jej szyi i przejechał
po niej nosem. Przyjemnie pachniała, nawet bardzo. A jej ciało było takie
delikatne. W innych okolicznościach, z inną kobietą, nie zastanawiałby się
dłużej. - Mogę cię rozgrzać.
- Jaki jest haczyk? - otarła swój policzek o jego
policzek. Czuła się tak dobrze, że aż zapomniała o czym rozmawiali
wcześniej.
- Oddaj mi klucze. - Widział, jak przymyka powieki i
czeka aż ją pocałuje. Też tego chciał, ale jeszcze bardziej pragnął odzyskać
to, co należało do niego.
- Nie wiem, czy mi się to opłaci. - Co ona robiła?!
Właśnie flirtowała z najbardziej obrzydliwym gadem, jaki chodził po tej ziemi.
Ale z drugiej strony, już dawno żaden
facet nie doprowadził ją do tak błogiego stanu, jak on teraz.
- Opłaci ci się. - Przejechał dłonią po jej pośladku.
Musiała być już bardzo nakręcona, bo nie zganiła go za to, co było dla niego
nowością.
- Udowodnij.
- Z
przyjemnością.
*
Nick z wielką ulgą opuścił zatłoczoną kawiarenkę, zmęczony po spotkaniu z
wymagającą klientką. I wszystko byłoby całkowicie normalne, gdyby nie to, że na
miejsce dotarł dwadzieścia minut za późno. Na całe szczęście jednak pani
Nicholls była na tyle wspaniałomyślna, by na niego zaczekać. Chociaż niewiele
brakowało, a minęli by się w drzwiach. Właśnie dlatego nienawidził umawiać
spotkań akurat w godzinach szczytu. Szczególnie, że miał niesamowite szczęście
do trafiania na wszystkie możliwe najdłuższe korki w okolicy. Do tego jeszcze
tony śniegu zalegające na chodnikach, wcale nie ułatwiały mu dotarcia na
miejsce o czasie. Na szczęście jednak udało mu się jakoś wybrnąć z całej tej
mało przyjemnej sytuacji, a teraz miał ochotę jak najszybciej zaszyć się w
swoim biurze. Tam przynajmniej mógł mieć chwilę ciszy i spokoju od wrednych i
strasznie nachalnych klientek. A nie po
raz pierwszy już się zdarzyło, by kobieta w wieku emerytalnym miała na niego
chrapkę. Prawdę mówiąc powoli zaczynało go to przerażać. I to nie bez powodu.
Energicznie potarł skostniałe od zimna ręce i ruszył w kierunku
najbliższego postoju taksówek tuż za rogiem. W myślach przeklinał wszystko co
tylko związane z mrozem, śniegiem i lodem, którego szczerze wolał unikać. I
jeszcze dalej zapewne, prowadziłby swój jakże ciekawy wewnętrzny monolog, gdyby
nie pewna scena. Właściwie z początku nie skojarzył faktów i przeszedł dalej,
jednak po chwili coś go tknęło.
Zatrzymał się w miejscu i odwróciwszy głowę w kierunku, gdzie chwilę
wcześniej zauważył dziwnie znajomą twarz, oniemiał. Przez dłuższy moment
zastanawiał się, czy przypadkiem nie ma omamów. Po drugiej stronie ulicy,
naprzeciw wejścia do kawiarni stał Jake i to nie w byle jakim towarzystwie.
Chciał odejść i jak najszybciej dostać się do mieszkania Courtney, by jej o
wszystkim powiedzieć.
- Zaczekaj! - Nie miał zamiaru nawet się odwracać, ale blondyn złapał go za
ramię. Szybko strzepał jego dłoń i popatrzył z pogardą na faceta, który teraz
jeszcze bardziej stracił w jego oczach.
- To wcale nie jest tak, jak
myślisz…
- A ciekawe, jak?
- To jest tylko mój dobry kolega.
- Bardzo śmieszne. - Nick słysząc jego durne wymówki miał ochotę zaśmiać mu
się prosto w twarz. Już dawno nie słyszał gorszego kłamstwa. - A więc to tak
nazywasz facetów, z którymi pieprzysz się co wieczór?
- Nic ci do tego.
- Jesteś tego pewny? - Założył ręce na klatkę piersiową i czekał na
odpowiedź dalej lekko zdezorientowanego blondyna. Już dawno nie bawił się tak
dobrze, jak teraz.
- Moje życie, mój interes z kim się zadaję.
- Mój może rzeczywiście nie, ale myślę, że Courtney zdecydowanie
zainteresuje fakt, że jej, pożal się boże, facet woli chłopców.
Teraz nie mógł powstrzymać się od ironicznego śmiechu. Stał na wprost
blondyna z zaciętą miną mierząc go wzrokiem, po prostu nie mógł się
powstrzymać. Może było to dziwne, ale nic na to nie mógł poradzić. Od samego początku czuł, że z tym idiotą było
coś nie tak i miał rację. Nic nie było wstanie bardziej poprawić mu humoru.
- Nie zrobisz tego…
- Z wielką przyjemnością. - Jeszcze w życiu nie czuł większej satysfakcji,
chociaż może było to trochę okrutne z jego strony.
- Proszę, nie mów jej.
- I niby dlaczego miałbym posłuchać twojej prośby?
- Bo… - Jake wpatrywał się w niego proszącym spojrzeniem, a on cały czas
mierzył wzrokiem niewysokiego bruneta po drugiej stronie ulicy, który jeszcze
kilka chwil temu towarzyszył blond
idiocie.
- No dalej, wysłów się, Romeo.
- Kyle to naprawdę tylko i wyłącznie mój kolega. - Słysząc to roześmiał się
jeszcze głośniej niż poprzednim razem. Nie wierzył jakim cudem można wypierać
się tak jednoznacznej sytuacji. Naprawdę myślał, że Court miała lepszy gust do
facetów.
- Jesteś żałosny!
- Ale…
- Ja tez mam wielu kolegów, ale nie obściskuje się z nimi i nie bzykam,
kiedy tylko nadarzy się okazja.
Stał teraz przed blondynem, z miną kata wpatrując się w niego. Rysy miał
ściągnięte, brązowe tęczówki dokładnie skupione na swojej ofierze, a na twarzy
cały czas błąkał mu się nikły uśmiech. Doskonale wiedział, że jest to okropne,
ale dawno już nie czuł się tak dobrze.
Właściwie to w momencie, kiedy zobaczył tego pedała obściskującego się z
koleżką, zupełnie mu ulżyło. Przynajmniej wiedział, że walkę o serce Court
wygrał walkowerem. A to z tego prostego względu iż na polu bitwy nie było już
żadnego konkurenta. Już dawno nie czuł się tak dobrze. Nawet jeżeli była to
najbardziej krępująca i absurdalna sytuacja, z jaką musiał się zmierzyć w całym
swoim życiu. Cóż za efektowna wygrana.
- Proszę cię, Nick.
- Jesteś mało przekonujący. - Potarł o siebie skostniałe ręce, spoglądając
na blondyna ironicznym wzrokiem.
- Nie mów jej, bo ona się załamie. - Ten argument trafił go dosyć mocno.
Doskonale wiedział, że nie powinien po raz kolejny łamać jej serca. Nawet jeżeli
tym razem nie chodziło tu o niego. A może raczej przede wszystkim. -
Znienawidzi cię za to, że po raz kolejny zniszczyłeś jej życie.
Rzeczywiście Courtney była bardzo
wrażliwa jeżeli chodzi o sprawy sercowe. Wystarczyło jedno słowo za dużo w
spontanicznej kłótni, by doprowadzić ją do płaczu. Najchętniej ruszyłby pędem
do jej mieszkania, z jakże radosną dla niego nowiną, jednak wiedział, że nie
powinien. Obiecał sobie, że więcej nie będzie jej ranił i rzeczywiście nie
chciał tego robić po raz kolejny.
- No dobrze. - Widział jak Jake zaczyna się cieszyć, myśląc iż odniósł
zamierzony skutek, próbując grać na jego uczuciach. - Ty sam jej o tym powiesz.
- Ale…
- Tak albo nie, szybka decyzja.
- Niech ci będzie.
Słysząc satysfakcjonującą go odpowiedź oddalił się pospiesznie bez
większych uprzejmości, nie zaszczycając nawet spojrzeniem swojego rozmówcy. Był
dla niego nikim. Jednym wielkim zerem, a w dodatku jeszcze zdrowo
popierdolonym. W tym momencie szacunek do jego osoby spadł poniżej
jakiegokolwiek poziomu.
Nie powinno
się lekceważyć konkurencji, Nicky.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz