Joe chodził w te i z powrotem po swoim gabinecie,
udając, że całą swoją uwagę poświęca umowie. Jednak zamiast zapoznawać się z
treścią kolejnych paragrafów zajmował się czymś zupełnie innym. O wiele, wiele
ciekawszym od beznadziejnej umowy dla podwykonawcy jednego z wieżowców, gdzieś
na Manhattanie. Cały czas ukradkiem mierzył wzrokiem Lovato, która jak gdyby
nigdy nic, siedziała wygodnie w jego prezesowskim fotelu. Normalnie opieprzyłby
ją i jak zwykle wybiegłaby z gabinetu głośno trzaskając drzwiami, dzisiaj
jednak w tym momencie nie miał na to zbytniej ochoty. Po pierwsze wiedział, że
dzisiaj jego matka nawiedzi ich firmę i zapewne wybiegająca z jego biura
wariatka nie poprawiłaby jego sytuacji w oczach pani Jonas. W końcu, i tak,
odkąd trochę przedwcześnie opuścił rodzinny obiad, Denise traktowała go jak
wyklętego. Nie chciał jeszcze żeby wyzywała go od chamów bez serca, a potem
fundowała wykłady na temat dobrego wychowania. Jeszcze tylko tego mu brakowało.
Z
resztą kątem oka spoglądając w jej kierunku znad papierów, miał całkiem niezłe
widoki. Długie i smukłe nogi Lovato, dzisiaj, wyjątkowo, odsłonięte bardziej
niż zwykle, porządnie działały mu na wyobraźnię. W sumie gdyby nie to, że była
cholernie upierdliwą jedzą, która bez przerwy od dwóch lat uprzykrzała mu
życie, to zapewne by się z nią umówił. Szkoda
tylko mógł sobie wziąć jej bez tego piekielnego charakterku i
wkurwiającej gadki. Na jego nieszczęście cuda się nie zdarzały. A bynajmniej
nie w tym przypadku.
- Jeżeli myślisz, że tego nie widzę, to jesteś w
błędzie. - Syknęła jadowitym tonem, kiedy wzrokiem zaczął wędrować w stronę jej
ud. Był tak cholernie przewidywalny i bezczelny, że powoli zaczynało ją to
nudzić.
- Co tym razem? - Starał się udawać zupełnie
zdezorientowanego, przerzucając kolejną kartkę umowy, która zdawała się nie
mieć końca.
- Już ty dobrze wiesz.
- No jednak chyba nie do końca. - Odwrócił się na
pięcie i zaczął wędrówkę w zupełnie przeciwnym jej kierunku, całkowicie
ignorując jej poirytowane spojrzenie. Wiedział, że powoli jej stan irytacji
rośnie, a to zdecydowanie był bonus, zwiększający satysfakcję z siedzenia po
uszy w tych piekielnych papierzyskach.
- Przestań zgrywać kompletnego idiotę.
- Ale ja się nie zgrywam. - Poczerwieniała na
twarzy, a on nie potrafił powstrzymać się od pełnego ironii uśmiechu. Uwielbiał
doprowadzać ją do szału, tak bardzo, jak ona uprzykrzać mu życie.
- Czyli naprawdę jesteś takim skończonym
kretynem.
- Nie masz racji.
- Zawsze ją mam.
- "Zawsze" jest pojęciem względnym. -
Mocno zaakcentował pierwsze słowo, z bezpiecznej odległości przyglądając się
coraz bardziej złej Lovato. Z punktu widzenia rozrywki na następne kilkanaście
minut zapowiadało się to ciekawie. Gorzej, jeżeli chodziło o efekty akustyczne
i kolejną pogadankę u wuja Roba za burdy w gabinecie. Ale był gotowy do
poświeceń.
- Nie w moim przypadku.
- Przede wszystkim w twoim. - Odrzucił na stolik
nieporęczną teczkę, nie mając najmniejszej ochoty na dalsze studiowanie jej
zawartości.
- Nie wkurwiaj mnie, Jonas!
Stanął tuż przy wielkim oknie po przeciwnej stronie
pomieszczenia, dalej ignorując swoją niezrównoważoną asystentkę. Właściwie to
nie za bardzo wiedział ostatnio, o co tak naprawdę jej chodzi. Raz zdarzało
jej się przemawiać do niego ludzkim głosem, drugim zaś, miał wrażenie, że gdyby
nie monitoring i stosunkowo cienkie ściany gabinetu, już dawno skończyłby
marnie. Dlatego właśnie nie lubisz długotrwałych związków z kobietami.
- Przestań rozbierać mnie wzrokiem, do jasnej
cholery!
- To nie moja wina. - Właściwie mówił prawdę, go w
jego przypadku mierzenie wzrokiem Lovato było elementem codzienności. Miał
ciekawe zajęcie i całkiem niezłe widoki. W końcu nie była szkaradna, a wręcz
przeciwnie. Musiałby być pedałem, żeby się za nią czasami nie obejrzeć.
- No a niby czyja, moja?
- Twoich nieprzyzwoicie głębokich dekoltów. - Które
z reszta bardzo przypadały mu do gustu, bo przynajmniej miał czasem na co
popatrzeć. Jednak to akurat, wolał zachować dla siebie.
- Zboczeniec!
- Niewyżyta jędza! - Postanowił podrażnić ją jeszcze
bardziej i podszedł bliżej, by móc podziwiać swoje dzieło.
- Erotoman!
- Być może mam zaniki pamięci. - Zaczął tajemniczo.
Nieważne, że narażał się na dostanie jakimś średnio stworzonym do latania w
powietrzu sprzętem biurowym, znajdującym się na jego biurku. Po prostu nie
potrafił się powstrzymać. Zupełnie nie wiedział, dlaczego. - Ale ostatnio
było chyba troszeczkę.
- Nawet nie zaczynaj...
Podniosła się z fotela i stanęła twarz w twarz ze
swoim upierdliwym szefem. Miała ochotę ubić go na miejscu, z ten cholerny
dwuznaczny uśmieszek. Na samą myśl o tym, co sobie wyobrażał w swojej pustej
przestrzeni między czaszkowej, robiło jej się gorzej.
- Dlaczego?
- Miałeś poalkoholowe omamy, idioto. - Nie chciała
wracać do tego, co się działo tamtego ranka. To było zdecydowanie coś, czego
nie chciała pamiętać.
- Nie.
- Tak!
- Podobało ci się... - Podszedł bliżej,
zdecydowanie bardziej niż powinien i miał z tego całkiem niezłą zabawę. Podobał
mu się sposób, w jaki reagowała na jego bliskość. Przynajmniej przez chwilę
była zupełnie cicho. Kolejnym krokiem w jej kierunku zmniejszył do zera
dzielącą ich odległość - Nie sprzeciwiłaś się... - Wyszeptał wprost do jej ucha.
Czuł jak Lovato wstrzymuje oddech. Bez problemu osiągnął zamierzony efekt. Ale
na tym nie zamierzał poprzestać. Miał ochotę jeszcze trochę się z nią
podrażnić. Prawą rękę oparł o blat biurka tuż za plecami swojej asystentki,
lewą zaś umieścił na jej talii, nie pytając nawet o pozwolenie. Właściwie to
zaczęła podobać się mu cała ta sytuacja. Zbliżył twarz do jej szyi i delikatnie
musnął ją nosem, ale zdecydowanie wolał przejść nieco dalej.
- Joseph! - I w momencie, kiedy już miał dokończyć swojego dzieła, w całym jego gabinecie rozległ się donośny głos, którego tak bardzo nie chciałby usłyszeć. W błyskawicznym tempie odsunęli się od siebie, najdalej jak tylko to było możliwe. Albo mu się wydawało, albo Lovato przeklęła pod nosem wyczucie sytuacji intruza. Z resztą nie dziwił jej się. Ale wiedział, że oboje mają teraz solidnie przekichane... Co ty nie powiesz, Joe?
- Joseph! - I w momencie, kiedy już miał dokończyć swojego dzieła, w całym jego gabinecie rozległ się donośny głos, którego tak bardzo nie chciałby usłyszeć. W błyskawicznym tempie odsunęli się od siebie, najdalej jak tylko to było możliwe. Albo mu się wydawało, albo Lovato przeklęła pod nosem wyczucie sytuacji intruza. Z resztą nie dziwił jej się. Ale wiedział, że oboje mają teraz solidnie przekichane... Co ty nie powiesz, Joe?
*
Courtney w podskokach wsiadła do samochodu. Wreszcie
czuła, że jej życie nabiera sensu. Od koniuszka włosów po czubki palców
wypełniało ją szczęście. Cała promieniała, a uśmiech nie schodził z jej twarzy.
Już dawno nie była w tak dobrym nastroju. Nie było teraz rzeczy, której nie
byłaby w stanie zrobić. A wszystko dzięki Jake'owi. To on przywrócił kolory do
jej marnej codzienności i sprawił, że na nowo odzyskała wiarę w miłość i w
mężczyzn. Był jej ideałem, księciem z bajki na którego czekała całe życie. W
myślach widziała, jak prosi ją o rękę w bardzo romantycznej scenerii, a później
biorą ślub, zamieszkują w domu, gdzieś za miastem, który wspólnie zaprojektują,
no i oczywiście pojawi się też gromadka dzieci i wszystkie będą podobne do
tatusia. Przekręciła kluczyk w stacyjce i odpaliła gaz. Jake obchodził dzisiaj
urodziny i postanowiła zrobić mu niespodziankę.
Co prawda umówili się na jutro, ale nie mogła się
powstrzymać, by nie spędzić dzisiejszego dnia z ukochanym. Kupiła szampana,
tort, a pod płaszcz założyła jedynie seksowną bieliznę. Chyba nie mógł
wyobrazić sobie lepszego prezentu. Wjechała w kolejną uliczkę co raz bardziej
podekscytowana tym, że zaraz zobaczy mężczyznę swoich marzeń i będzie się z nim
kochać całą noc. Włączyła radio na cały regulator i zaczęła śpiewać, a raczej
wydzierać się na cały głos razem z piosenkarką. Czuła się znów, jak nastolatka,
szalona i radosna, bez większych zmartwień i problemów. Zwolniła, gdy zobaczyła
bramę eleganckiego osiedla i zjechała wprost na podziemny parking. Znalazła
wolne miejsce, zaparkowała i przejrzała się jeszcze w bocznym lusterku,
przeciągając usta czerwoną szminką. Wyszła z samochodu i otworzyła bagażnik,
wyciągając z niego przywiezione ze sobą prezenty. Chociaż i tak ona była tym
najważniejszym i najlepszym. Obciągnęła płaszcz i ruszyła wprost do windy.
Wjechała na górę i odliczała już sekundy do spotkania z Jakiem. Zapukała do
drzwi, ale nikt jej nie otworzył. Było otwarte, więc nie czekając dłużej,
weszła do środka.
- Jake? - Zawołała, mając bardzo dziwne
przeczucia, choć jeszcze dwie minuty temu tryskała optymizmem. Nie odpowiedział
jej, a przecież musiał być w mieszaniu. - Gdzie jesteś? - Weszła głębiej w
korytarz i zobaczyła uchylone od sypialni drzwi. Stanęła w progu, uśmiechając
się delikatnie do siebie na widok śpiącego mężczyzny. Jej radość jednak nie
trwała długo. Jake nie był sam, obok niego leżał... drugi mężczyzna, przytulony
do niego. Myślała, że zemdleje. Wszystko przed oczami jej wirowało. Czuła, że
znów rozpada się na miliony kawałków, których nie da się już pozbierać.
Próbowała wmówić sobie, że to tylko sen, przeklęty koszmar, z którego zaraz się
obudzi. Ale się nie budziła, a piekło okazało się rzeczywistością. Butelka
szampana wypadła jej z rąk, rozbijając się na podłodze z głośnym trzaskiem,
budząc przy okazji Jake'a i jego partnera.
- Court? - Zaczął się ubierać, przerażony
widokiem dziewczyny. W oczach miała pełno łez i cała się trzęsła. Skrzywdził
ją, chociaż wcale tego nie chciał. Mógł jej powiedzieć, a nie dalej ciągnąć tę
szopkę. - Court zaczekaj! - Krzyknął, gdy wybiegła z jego mieszkania, potykając
się o własne nogi. Wyleciał za nią i zatrzymał, ciągnąc ją za rękę.
- Nie dotykaj mnie! - Wyrwała mu się, dławiąc łzami.
Po raz kolejny facet łamał jej serce w tak podły sposób. Myślała, że po Nicku
nie spotka ją już nic gorszego. Myliła się. Jake zadrwił z niej w najbardziej
ohydny z możliwych sposobów. Nie chciała mieć z nim już nic wspólnego. -
Brzydzę się tobą!
- Przepraszam. - Wyszeptał, chowając ręce w
kieszeniach. Wiedział, że nic co teraz powie nie usprawiedliwi go, bo to co
zrobił było okropne i ona na to nie zasłużyła.
-
Przepraszasz?! Przepraszasz mnie?! Tylko tyle masz mi do powiedzenia?! - Wpadła
w szał i czuła, jak rozpada się na milion kawałków. Jake ją brutalnie oszukał i
pozwolił by się w nim zakochała. Co więcej, jeszcze wczoraj zapewniał ją o
swojej wielkiej miłości. Owszem, kochał, ale nie ją.
-
Przykro mi. - Skulił się jeszcze bardziej w sobie i przygotował się na ciosy ze
strony Court. Zdążył ją poznać i zauważyć, że zwykle reagowała dość
impulsywnie. A on zasługiwał na to, by skopać mu tyłek.
-
Przykro ci?! - Jego skrucha złościła ją jeszcze bardziej niż gdyby pozostawał
niewzruszony.- Długo miałeś to zamiar ciągnąć?! Powiedz, długo miałeś zamiar
udawać, że jesteś we mnie zakochany i mydlić mi oczy wspólną przyszłością?!
- Chciałem ci to powiedzieć w odpowiednim
momencie.
- W odpowiednim momencie?! Trzeba było mi to
powiedzieć od razu, a nie odstawiać tą całą szopkę! - Nie mogła sobie wybaczyć,
że tak łatwo dała mu się omotać i nie zauważyła żadnych znaków. - Kim dla
ciebie byłam?! Przykrywką?!
- Coś w tym rodzaju. - Brzmiało to naprawdę
brutalnie, ale było szczere. Taką rolę właśnie spełniała w jego życiu. Dopiero
później, po rozmowie z Jonasem, uświadomił sobie, że to nie jest w porządku
wobec niej. - Nie chciałem cię zranić.
- Ale to zrobiłeś. - Otarła łzy rękawem płaszcza,
czując jak pieczołowicie i starannie zrobiony makijaż spływa razem z resztkami
jej dumy. - Nie chcę cię znać, Jake. Umarłeś dla mnie. - Odeszła zapłakana do
windy.
Jake przyglądał się jej jeszcze przez chwilę
po czym wyciągnął telefon i wybrał numer Nicka.
- Dowiedziała się. Możesz ją teraz pocieszyć.
- Dowiedziała się. Możesz ją teraz pocieszyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz