środa, 19 grudnia 2012

17. "Przestań rozbierać mnie wzrokiem, do jasnej cholery!"



Joe chodził w te i z powrotem po swoim gabinecie, udając, że całą swoją uwagę poświęca umowie. Jednak zamiast zapoznawać się z treścią kolejnych paragrafów zajmował się czymś zupełnie innym. O wiele, wiele ciekawszym od beznadziejnej umowy dla podwykonawcy jednego z wieżowców, gdzieś na Manhattanie. Cały czas ukradkiem mierzył wzrokiem Lovato, która jak gdyby nigdy nic, siedziała wygodnie w jego prezesowskim fotelu. Normalnie opieprzyłby ją i jak zwykle wybiegłaby z gabinetu głośno trzaskając drzwiami, dzisiaj jednak w tym momencie nie miał na to zbytniej ochoty. Po pierwsze wiedział, że dzisiaj jego matka nawiedzi ich firmę i zapewne wybiegająca z jego biura wariatka nie poprawiłaby jego sytuacji w oczach pani Jonas. W końcu, i tak, odkąd trochę przedwcześnie opuścił rodzinny obiad, Denise traktowała go jak wyklętego. Nie chciał jeszcze żeby wyzywała go od chamów bez serca, a potem fundowała wykłady na temat dobrego wychowania. Jeszcze tylko tego mu brakowało.
  Z resztą kątem oka spoglądając w jej kierunku znad papierów, miał całkiem niezłe widoki. Długie i smukłe nogi Lovato, dzisiaj, wyjątkowo, odsłonięte bardziej niż zwykle, porządnie działały mu na wyobraźnię. W sumie gdyby nie to, że była cholernie upierdliwą jedzą, która bez przerwy od dwóch lat uprzykrzała mu życie, to zapewne by się z nią umówił. Szkoda  tylko mógł sobie wziąć jej bez tego piekielnego charakterku i wkurwiającej gadki. Na jego nieszczęście cuda się nie zdarzały. A bynajmniej nie w tym przypadku. 
- Jeżeli myślisz, że tego nie widzę, to jesteś w błędzie. - Syknęła jadowitym tonem, kiedy wzrokiem zaczął wędrować w stronę jej ud. Był tak cholernie przewidywalny i bezczelny, że powoli zaczynało ją to nudzić. 
- Co tym razem? - Starał się udawać zupełnie zdezorientowanego, przerzucając kolejną kartkę umowy, która zdawała się nie mieć końca. 
- Już ty dobrze wiesz. 
- No jednak chyba nie do końca. - Odwrócił się na pięcie i zaczął wędrówkę w zupełnie przeciwnym jej kierunku, całkowicie ignorując jej poirytowane spojrzenie. Wiedział, że powoli jej stan irytacji rośnie, a to zdecydowanie był bonus, zwiększający satysfakcję z siedzenia po uszy w tych piekielnych papierzyskach. 
- Przestań zgrywać kompletnego idiotę. 
- Ale ja się nie zgrywam. - Poczerwieniała na twarzy, a on nie potrafił powstrzymać się od pełnego ironii uśmiechu. Uwielbiał doprowadzać ją do szału, tak bardzo, jak ona uprzykrzać mu życie. 
- Czyli naprawdę jesteś takim skończonym kretynem. 
- Nie masz racji.
- Zawsze ją mam. 
- "Zawsze" jest pojęciem względnym. - Mocno zaakcentował pierwsze słowo, z bezpiecznej odległości przyglądając się coraz bardziej złej Lovato. Z punktu widzenia rozrywki na następne kilkanaście minut zapowiadało się to ciekawie. Gorzej, jeżeli chodziło o efekty akustyczne i kolejną pogadankę u wuja Roba za burdy w gabinecie. Ale był gotowy do poświeceń. 
- Nie w moim przypadku. 
- Przede wszystkim w twoim. - Odrzucił na stolik nieporęczną teczkę, nie mając najmniejszej ochoty na dalsze studiowanie jej zawartości. 
- Nie wkurwiaj mnie, Jonas! 
Stanął tuż przy wielkim oknie po przeciwnej stronie pomieszczenia, dalej ignorując swoją niezrównoważoną asystentkę. Właściwie to nie za bardzo wiedział ostatnio, o co tak naprawdę jej chodzi.  Raz zdarzało jej się przemawiać do niego ludzkim głosem, drugim zaś, miał wrażenie, że gdyby nie monitoring i stosunkowo cienkie ściany gabinetu, już dawno skończyłby marnie. Dlatego właśnie nie lubisz długotrwałych związków z kobietami.
- Przestań rozbierać mnie wzrokiem, do jasnej cholery! 
- To nie moja wina. - Właściwie mówił prawdę, go w jego przypadku mierzenie wzrokiem Lovato było elementem codzienności. Miał ciekawe zajęcie i całkiem niezłe widoki. W końcu nie była szkaradna, a wręcz przeciwnie. Musiałby być pedałem, żeby się za nią czasami nie obejrzeć. 
- No a niby czyja, moja? 
- Twoich nieprzyzwoicie głębokich dekoltów. - Które z reszta bardzo przypadały mu do gustu, bo przynajmniej miał czasem na co popatrzeć. Jednak to akurat, wolał zachować dla siebie. 
- Zboczeniec! 
- Niewyżyta jędza! - Postanowił podrażnić ją jeszcze bardziej i podszedł bliżej, by móc podziwiać swoje dzieło. 
- Erotoman! 
- Być może mam zaniki pamięci. - Zaczął tajemniczo. Nieważne, że narażał się na dostanie jakimś średnio stworzonym do latania w powietrzu sprzętem biurowym, znajdującym się na jego biurku. Po prostu nie potrafił się powstrzymać. Zupełnie nie wiedział,  dlaczego. - Ale ostatnio było chyba troszeczkę.
- Nawet nie zaczynaj...
Podniosła się z fotela i stanęła twarz w twarz ze swoim upierdliwym  szefem. Miała ochotę ubić go na miejscu, z ten cholerny dwuznaczny uśmieszek. Na samą myśl o tym, co sobie wyobrażał w swojej pustej przestrzeni między czaszkowej, robiło jej się gorzej. 
-  Dlaczego? 
- Miałeś poalkoholowe omamy, idioto. - Nie chciała wracać do tego, co się działo tamtego ranka. To było zdecydowanie coś, czego nie chciała pamiętać. 
- Nie. 
- Tak! 
- Podobało ci się...  - Podszedł bliżej, zdecydowanie bardziej niż powinien i miał z tego całkiem niezłą zabawę. Podobał mu się sposób, w jaki reagowała na jego bliskość. Przynajmniej przez chwilę była zupełnie cicho. Kolejnym krokiem w jej kierunku zmniejszył do zera dzielącą ich odległość - Nie sprzeciwiłaś się... - Wyszeptał wprost do jej ucha. Czuł jak Lovato wstrzymuje oddech. Bez problemu osiągnął zamierzony efekt. Ale na tym nie zamierzał poprzestać. Miał ochotę jeszcze trochę się z nią podrażnić. Prawą rękę oparł o blat biurka tuż za plecami swojej asystentki, lewą zaś umieścił na jej talii, nie pytając nawet o pozwolenie. Właściwie to zaczęła podobać się mu cała ta sytuacja. Zbliżył twarz do jej szyi i delikatnie musnął ją nosem, ale zdecydowanie wolał przejść nieco dalej.
- Joseph! - I w momencie, kiedy już miał dokończyć swojego dzieła, w całym jego gabinecie rozległ się donośny głos, którego tak bardzo nie chciałby usłyszeć. W błyskawicznym tempie odsunęli się od siebie, najdalej jak tylko to było możliwe. Albo mu się wydawało, albo Lovato przeklęła pod nosem wyczucie sytuacji intruza. Z resztą nie dziwił jej się. Ale wiedział, że oboje mają teraz solidnie przekichane...  Co ty nie powiesz, Joe?

*

Courtney w podskokach wsiadła do samochodu. Wreszcie czuła, że jej życie nabiera sensu. Od koniuszka włosów po czubki palców wypełniało ją szczęście. Cała promieniała, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Już dawno nie była w tak dobrym nastroju. Nie było teraz rzeczy, której nie byłaby w stanie zrobić. A wszystko dzięki Jake'owi. To on przywrócił kolory do jej marnej codzienności i sprawił, że na nowo odzyskała wiarę w miłość i w mężczyzn. Był jej ideałem, księciem z bajki na którego czekała całe życie. W myślach widziała, jak prosi ją o rękę w bardzo romantycznej scenerii, a później biorą ślub, zamieszkują w domu, gdzieś za miastem, który wspólnie zaprojektują, no i oczywiście pojawi się też gromadka dzieci i wszystkie będą podobne do tatusia. Przekręciła kluczyk w stacyjce i odpaliła gaz. Jake obchodził dzisiaj urodziny i postanowiła zrobić mu niespodziankę. 
Co prawda umówili się na jutro, ale nie mogła się powstrzymać, by nie spędzić dzisiejszego dnia z ukochanym. Kupiła szampana, tort, a pod płaszcz założyła jedynie seksowną bieliznę. Chyba nie mógł wyobrazić sobie lepszego prezentu. Wjechała w kolejną uliczkę co raz bardziej podekscytowana tym, że zaraz zobaczy mężczyznę swoich marzeń i będzie się z nim kochać całą noc. Włączyła radio na cały regulator i zaczęła śpiewać, a raczej wydzierać się na cały głos razem z piosenkarką. Czuła się znów, jak nastolatka, szalona i radosna, bez większych zmartwień i problemów. Zwolniła, gdy zobaczyła bramę eleganckiego osiedla i zjechała wprost na podziemny parking. Znalazła wolne miejsce, zaparkowała i przejrzała się jeszcze w bocznym lusterku, przeciągając usta czerwoną szminką. Wyszła z samochodu i otworzyła bagażnik, wyciągając z niego przywiezione ze sobą prezenty. Chociaż i tak ona była tym najważniejszym i najlepszym. Obciągnęła płaszcz i ruszyła wprost do windy. Wjechała na górę i odliczała już sekundy do spotkania z Jakiem. Zapukała do drzwi, ale nikt jej nie otworzył. Było otwarte, więc nie czekając dłużej, weszła do środka.
 - Jake? - Zawołała, mając bardzo dziwne przeczucia, choć jeszcze dwie minuty temu tryskała optymizmem. Nie odpowiedział jej, a przecież musiał być w mieszaniu. - Gdzie jesteś? - Weszła głębiej w korytarz i zobaczyła uchylone od sypialni drzwi. Stanęła w progu, uśmiechając się delikatnie do siebie na widok śpiącego mężczyzny. Jej radość jednak nie trwała długo. Jake nie był sam, obok niego leżał... drugi mężczyzna, przytulony do niego. Myślała, że zemdleje. Wszystko przed oczami jej wirowało. Czuła, że znów rozpada się na miliony kawałków, których nie da się już pozbierać. Próbowała wmówić sobie, że to tylko sen, przeklęty koszmar, z którego zaraz się obudzi. Ale się nie budziła, a piekło okazało się rzeczywistością. Butelka szampana wypadła jej z rąk, rozbijając się na podłodze z głośnym trzaskiem, budząc przy okazji Jake'a i jego partnera.
 - Court? - Zaczął się ubierać, przerażony widokiem dziewczyny. W oczach miała pełno łez i cała się trzęsła. Skrzywdził ją, chociaż wcale tego nie chciał. Mógł jej powiedzieć, a nie dalej ciągnąć tę szopkę. - Court zaczekaj! - Krzyknął, gdy wybiegła z jego mieszkania, potykając się o własne nogi. Wyleciał za nią i zatrzymał, ciągnąc ją za rękę.  
- Nie dotykaj mnie! - Wyrwała mu się, dławiąc łzami. Po raz kolejny facet łamał jej serce w tak podły sposób. Myślała, że po Nicku nie spotka ją już nic gorszego. Myliła się. Jake zadrwił z niej w najbardziej ohydny z możliwych sposobów. Nie chciała mieć z nim już nic wspólnego. - Brzydzę się tobą! 
- Przepraszam. - Wyszeptał, chowając ręce w kieszeniach. Wiedział, że nic co teraz powie nie usprawiedliwi go, bo to co zrobił było okropne i ona na to nie zasłużyła.
  - Przepraszasz?! Przepraszasz mnie?! Tylko tyle masz mi do powiedzenia?! - Wpadła w szał i czuła, jak rozpada się na milion kawałków. Jake ją brutalnie oszukał i pozwolił by się w nim zakochała. Co więcej, jeszcze wczoraj zapewniał ją o swojej wielkiej miłości. Owszem, kochał, ale nie ją.
  - Przykro mi. - Skulił się jeszcze bardziej w sobie i przygotował się na ciosy ze strony Court. Zdążył ją poznać i zauważyć, że zwykle reagowała dość impulsywnie. A on zasługiwał na to, by skopać mu tyłek.
  - Przykro ci?! - Jego skrucha złościła ją jeszcze bardziej niż gdyby pozostawał niewzruszony.- Długo miałeś to zamiar ciągnąć?! Powiedz, długo miałeś zamiar udawać, że jesteś we mnie zakochany i mydlić mi oczy wspólną przyszłością?!
 - Chciałem ci to powiedzieć w odpowiednim momencie.
 - W odpowiednim momencie?! Trzeba było mi to powiedzieć od razu, a nie odstawiać tą całą szopkę! - Nie mogła sobie wybaczyć, że tak łatwo dała mu się omotać i nie zauważyła żadnych znaków. -  Kim dla ciebie byłam?! Przykrywką?!  
- Coś w tym rodzaju. - Brzmiało to naprawdę brutalnie, ale było szczere. Taką rolę właśnie spełniała w jego życiu. Dopiero później, po rozmowie z Jonasem, uświadomił sobie, że to nie jest w porządku wobec niej. - Nie chciałem cię zranić.
 - Ale to zrobiłeś. - Otarła łzy rękawem płaszcza, czując jak pieczołowicie i starannie zrobiony makijaż spływa razem z resztkami jej dumy. - Nie chcę cię znać, Jake. Umarłeś dla mnie. - Odeszła zapłakana do windy.
 Jake przyglądał się jej jeszcze przez chwilę po czym wyciągnął telefon i wybrał numer Nicka.
- Dowiedziała się. Możesz ją teraz pocieszyć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz