- Dziewczyny
umieram! – Demi przyłożyła sobie kompres z lodem do czoła i położyła się na
sofie. Dobrze, że przyjaciółki zgodziły się na wieczór w jej mieszkaniu. Głowa
ani na chwilę nie przestawała jej boleć i wciąż ją mdliło. Gdyby nie leżała
pewnie by upadła. Po raz kolejny tego dnia.
- Na pewno
nie chcesz wina? – Allie wzięła korkociąg i otworzyła pierwszą z czterech
butelek wytrawnego Merlote’a, które zakupiły na dzisiejsze spotkanie. Szatynka
pokiwała głową na znak, że nie ma zamiaru dzisiaj pić, więc nalała trunek tylko
do dwóch kieliszków.
- Powinnaś
wziąć wolne i iść do lekarza. – Courtney odezwała się po raz pierwszy tego
wieczora. Wciąż myślała o Nicku i ich wspólnej pracy, która potrwa ze trzy miesiące,
jak nie dłużej. Wypiła zawartość kieliszka za jednym zamachem i nalała sobie
kolejną lampkę. Może tak uda jej się wymazać jego obraz z pamięci.
- Nie ma
mowy! – Upiła łyk wody ze szklanki i usiadła, ale zakręciło jej się w głowie,
więc zmieniła pozycję na leżącą. – To dziecko we mgle, Joe nie poradzi sobie
beze mnie przez pięć minut! On jest taki irytujący, że jak zaczynam o nim
myśleć robi mi się gorzej!
- Nie
przesadzaj. Joe nie jest taki zły, jak się go lepiej pozna. – Al, jako przyszła
żona Kevina, dobrze znała członków jego rodziny. I jego średni brat wcale nie
był palantem ani nadętym burakiem, jak zwykła nazywać go Dems. – Ma oczywiście
wady, ale jest fajnym, normalnym facetem.
-
Przynajmniej nie musisz pracować ze swoim byłym. – Court opróżniała już trzeci
kieliszek i zaczynała bełkotać, a co za tym szło robić się wylewna. – I co z
tego, że jest seksowny, jak jest takim… zakochanym w swojej pracy pieprzonym
samcem! Gdyby chociaż zdradzał mnie z jakąś laską to powiększyłabym sobie cycki
i może by zwracał na mnie większą uwagę, kiedy byliśmy razem! Ale jak mam
konkurować z tymi jego projektami?! – Al podeszła do niej i zabrała jej
kieliszek, a przy okazji telefon, bo znając ją, miała pewnie ochotę do niego
zadzwonić i wykrzyczeć mu wszystko wprost do słuchawki. Co nie byłoby takie
złe, gdyby nie fakt, że jutro spaliłaby się ze wstydu.
- Nick jest
normalny i nie wrzeszczy na ciebie, za to, że w ogóle oddychasz.
- Obie
przesadzacie. – Allie spojrzała na swój pierścionek zaręczynowy i szeroko się
uśmiechnęła. Za parę miesięcy miała wyjść za mąż za mężczyznę swojego życia i
założyć z nim rodzinę. Już wyobrażała sobie tupot małych nóżek, rozlegający się
po całym domu. Będą wiecznie żyć w swojej bajce.
- Allie
jesteś taka nudna ze swoją radością. - Demi naprawdę tego nie rozumiała. Jak
można cieszyć się z pierścionka zaręczynowego. Przecież to, jak kajdany, które
ograniczają wolność. Ona nigdy sobie na to nie pozwoli.
- Naprawdę
nie chcesz mieć dzieci i męża? Nie wyobrażasz sobie, jak to wspaniale byłoby
czekać aż twój ukochany wraca z pracy, a wasze maluchy rzucają mu się z
krzykiem na szyję?
- Dzieci
brudzą i wrzeszczą, a na świecie jest zbyt wielu fajnych facetów, by wiązać się
tylko z jednym. Ja bynajmniej nie zamierzam. – Spojrzały obie na Courtney,
która opróżniała już trzecią butelkę i zaczynała płakać, bełkocząc pod nosem. –
Myślisz, że to już czas, by zamówić jej taksówkę?
-
Zdecydowanie.
*
Było już grubo po dwudziestej drugiej, a on nadal siedział w biurze. Co
gorsza, bynajmniej dla niego, nie zanosiło się aby szybko je opuścił. Sterta
leżących przed nim dokumentów była ogromna, mimo że siedział i uzupełniał je
już trzecią godzinę. W dodatku musiał radzić sobie z tym wszystkim zupełnie
sam, gdyż Demi nie nadawała się po dzisiejszych wydarzeniach do pracy.
Miał serdecznie dosyć dzisiejszego dnia i wszystkiego co z nim związane.
Był już fizycznie i psychicznie zmęczony, dlatego postanowił dać sobie z tym
spokój i dokończyć wszystko jutro. Wyjął swój jasnoszary płaszcz z szafy, po
czym opuścił swoje biuro. Kiedy szedł korytarzem, kierując się w stronę windy
dołączył do niego młodszy brat, Nick.
- A ty co tak długo siedziałeś dziś w biurze?- Spytał z zaciekawieniem. W końcu zazwyczaj ostatnia biuro opuszczała jego asystentka.
- A ty co tak długo siedziałeś dziś w biurze?- Spytał z zaciekawieniem. W końcu zazwyczaj ostatnia biuro opuszczała jego asystentka.
- Mógłbym ciebie zapytać o to samo.- Uśmiechnął się lekko.- Musiałem uzupełnić trochę papierów.- Powiedział, gdy obaj wsiadali do pustej windy.
- A to przypadkiem nie zajęcie Dems? - Zadał kolejne pytanie, dręczące jego ciekawską naturę.
- Źle się czuła, dlatego dałem jej wyjść wcześniej.- Odpowiedział zupełnie normalnie, jednak jego mina wyraźnie wskazywała na to, że nie chce kontynuować tego tematu. Dlatego też Nick zrezygnował. Jednak miał ochotę wyluzować się dzisiejszej nocy, najlepiej upijając do nieprzytomności. Nie chciał pić sam, więc postanowił złożyć bratu pewną propozycję.
- Co ty na to żebyśmy pojechali do jakiegoś klubu i trochę
zabalowali?- Mina Joe mówiła sama za
siebie. Przypomniała mu się ostatnia impreza w klubie, po której nad ranem,
całkowicie zalany wracał do domu. W sumie to aż dziwne było, że
trafił wtedy pod odpowiedni adres, zważywszy na to, że ostatnie pięć
pięter pokonywał na czworaka. To było zdecydowanie ciekawe doświadczenie,
jednak nie chciał powtórzyć go już nigdy więcej.
- Skoro koniecznie chcesz się upić, to zapraszam do siebie. Tylko po drodze wstąpimy po coś mocniejszego bo moje zapasy wyczerpały się mniej więcej tydzień temu. - Sam też miał na to wielką ochotę, więc postawił na kompromis, unikając kolejnych nocnych eskapad. Był to chyba jeden z jego lepszych pomysłów tego dnia. Wreszcie winda stanęła na oczekiwanym przez nich piętrze i obaj wyszli z niej, kierując się w stronę parkingu. Zdecydowali się jechać należącym Josepha, ciemnoszarym samochodem, jednym z najnowszych modeli BMW. Nie od dziś wiadomo było iż średniak miał słabość do sportowych samochodów i lubił chwalić się swoimi zdobyczami. Doszedł do wniosku, że lepsza jest szczera pasja niż ciągłe balangi i pieprzenie niezliczonej liczby dziwek jednej nocy. Oczywiście zdarzało mu się chodzić na imprezy, czego przykładem były jego ostatnie wybryki, ale nie było to u niego częste zjawisko. Na szczęście.
Wsiedli do auta i ruszyli w kierunku Madison Square, gdzie znajdował się apartament Josepha. Mieli szczęście, gdyż ulice miasta o tej godzinie nie są zbytnio zatłoczone dlatego na miejsce dotarli po niecałych trzydziestu minutach. Nie omieszkali oczywiście po drodze odwiedzić sklepu, gdzie wyposażyli się we wszelkie potrzebne trunki. Dosyć szybko dostali się do mieszkania, ulokowanego na ósmym piętrze niebotycznie wysokiego wieżowca, po czym rozsiedli się wygodnie na kanapie. Włączyli przy okazji telewizor, gdzie leciał akurat mecz ich ulubionej drużyny, po czym powoli zaczęli opróżnianie pierwszej z kilkunastu zakupionych wcześniej butelek piwa.
Żaden z nich nie miał zbytnio mocnej głowy, a po wypiciu trzech byli już nieźle wstawieni i co zwykle za tym idzie bardzo rozmowni.
- Joe… - Nick obrócił butelkę z piwem kilka razy. Myślał o Court i miał
ochotę do niej do niej zadzwonić. Nawet tylko po to, by usłyszeć jej głos. –
Czemu ja jestem takim fiutem?
- No wiesz… Po prostu taki się urodziłeś. – Zaśmiał się, ale od razu
spoważniał, kiedy zobaczył minę młodszego brata. – Nie jesteś, tylko bardzo
kochasz swoją pracę i poświęcasz jej cały swój czas. Spójrz prawdzie w oczy.
Jesteś pracoholikiem, Nicky. – Poklepał go po ramieniu i wrócił do oglądania
meczu.
- Czy ty
sypiasz z Demi? – Ta sprawa nurtowała go odkąd zobaczył, jak wchodzili razem do
biura.
- Nie no
przestań! Musiałbym być bardzo pijany, żeby iść z tą wariatką do łóżka. –
Chociaż musiał przyznać sam przed sobą, że czasem, jak na nią patrzył to
zastanawiał się, jaka jest w łóżku. Czy lubi dominować czy może jest bardziej
uległa. Przestań pieprzyć Joe!
- Nic a nic? Nie było nawet jednego niezobowiązującego
numerka? – Życie erotyczne starszego brata nigdy specjalnie go nie
interesowało, ale to akurat chciał wiedzieć.
- Nie było i
nie będzie. Nie wiem, co ci przyszło do głowy w ogóle…
- Ale Demi
jest…
- Jest
czarownicą, która omotała naszego wuja wokół palca i przez nią wszyscy nie
długo pójdziemy z torbami! – No i to go wkurzało najbardziej. Rob uwielbiał ją
i na wiele jej pozwalał, a to nie ona przecież miała odziedziczyć firmę. Ale
pewnie gdyby mógł to wprowadziłby ją do zarządu i oddał swoje udziały. Przeklęta. Chociaż tyłek ma fajny. I cycki.
I dołeczki, które robią się jej, kiedy się uśmiecha. Och, zamknij się idioto!
- Ale
dzisiaj w firmie zachowywaliście się tak dziwnie. Inaczej niż zawsze. – Ten
temat nie dawał mu spokoju. Pierwszy raz od bardzo dawna widział Joe tak
przejętego i zatroskanego.
- Zemdlała
kilka razy i źle się czuła, to jej pomogłem! A może miałem ją tak zostawić na
ulicy, żeby gadała wszędzie, że Joe Jonas to cham bez skrupułów?! – Czuł, że
robi się czerwony na twarzy i mocniej ścisnął butelkę z piwem, trzymaną w
dłoni. Ta baba doprowadzała go do furii.
- Gdyby ci
choć trochę na niej nie zależało to nie przejmowałbyś się tym, co by o tobie
powiedziała…
- Przestań
pieprzyć, bo naprawdę nie chcę mi się tego słuchać! Demi, Demi, Demi! Mam jej
po dziurki w nosie!
- Znowu
dramatyzujesz. Spójrz prawdzie w oczy. Chcesz ją po prostu przelecieć, Joey.
- Dużo
bardziej cię lubię, kiedy siedzisz z nosem w tych swoich domkach… - Nie chciał
jej przelecieć. Nie chciał jej nawet dotykać. Jeszcze zaraziłby się
wścieklizną. – Ona w ogóle nie jest w moim typie.
- Niech ci
będzie. – Nick i tak wiedział swoje. Jego brat mógł się z nią kłócić i nie
przepadać za nią, ale na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że jest ładna. –
Dobra, to może otwórz jeszcze po jednym. – Wiedzieli, że to nie jest najlepszy
pomysł, ale w tej chwili niczym się nie przejmowali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz