środa, 19 grudnia 2012

5. "To teatr czy biuro? Może wam jeszcze popcorn załatwić? "



Dla Courtney ten dzień nie zaczął się najlepiej. Prawie zaspała i musiała pędem wyjść do pracy, by nie spóźnić się za bardzo. Wybiegła z windy i pędem ruszyła do biura przeznaczonego dla architektów. Z hukiem otworzyła drzwi i wleciała do środka.
- Przepraszam za… - Rozejrzała się dookoła, dziwiąc się, że nikogo nie ma. – spóźnienie… - Czyżby mieli jakieś zebranie, a ona o nim zapomniała? Ale chyba powinna mieć to zapisane w kalendarzu… Zaczęła grzebać w torbie w celu znalezienia notatnika.
- Nie spóźniłaś się. – Wysoki i przystojny brunet stanął naprzeciwko niej, zakładając ręce na piersi. Na jego widok aż zaparło jej dech w piersiach. – Jestem Jake i od dzisiaj będziemy razem pracować. – Wyciągnął dłoń w jej stronę, uśmiechając się szeroko.
- Court… Courtney. – Miał na sobie zwykłe dżinsy i niebieską koszulę, a i tak wyglądał bosko. Był szczupły i wysportowany i ona dobrze wiedziała, że już przepadła. – Gdzie są wszyscy? – Zapytała, kiedy policzyła w myślach do dziesięciu i zdołała wykrztusić z siebie poprawne zdanie.
- Sądzę, że dopiero szykują się do pracy. – Uśmiechnął się ponownie czym przyprawił ją o szybsze bicie serca. Miała wrażenie, że całe jej ciało nagle się budzi – była niespokojna i podniecona jednocześnie, niczym ptak wydobywający się z jajka. Czyste szaleństwo. Oderwała od niego spojrzenie – tak, to pomogło jej nieco się opanować.
- Jak to? – Spytała ponownie, próbując się na niego nie rzucić.
- Jesteś godzinę  za wcześnie.
Ale jak to? Przecież budzik… No właśnie. Był popsuty od kilku dni, a ona o tym zapomniała. Idiotka!
- A ty co tu robisz tak wcześnie? – Chciała zachowywać się naturalnie. Co zrobiłaby, gdyby zamiast niego stał tu ktoś inny? Chyba nie było nic dziwnego w tym, że przygląda się komuś, kogo dopiero poznała?
- Zawsze zaczynam wcześniej, by wcześniej skończyć. – Usiadł za biurkiem, patrząc na nią uważnie. – Wieczorem wolę robić bardziej interesujące rzeczy. – Ich spojrzenia się spotkały i na moment połączyło ich jakieś dziwne uczucie, jakby oboje przeniknął impuls elektryczny. – Masz ochotę na kawę? – Zapytał chrapliwym głosem, a ona jeszcze mocniej się zaczerwieniła.
O cholera… jęknęła w duchu. Gdy przemówiła, z jej ust wydobył się niepewny, przytłumiony pisk:
- Z chęcią się napiję. – Odchrząknęła głośno. – Nie daleko jest przytulna kawiarnia. Możemy tam iść. Przytulna? O czym ty myślisz kobieto?!
- No to chodźmy. – Znowu obdarzył ją uśmiechem, a ona poczuła, jak wszystko wiruje wokół niej.
Masz chyba słabość do przystojnych architektów.

*

Pewnym krokiem przekroczyła próg jego gabinetu, trochę bardziej spóźniona niż zwykle. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru tłumaczyć się komukolwiek, a już w szczególności Jonasowi. Z każdym dniem nienawidziła go coraz bardziej. Tych wszystkich kłótni, docinek i całej reszty z nim związanej. Właściwie to nie tylko z nim. Po wczorajszym zaskakującym, a zarazem niesamowicie gnębiącym dniu, straciła pozostałości jakiejkolwiek nadziei w ród męski. Nie zanosiło się też, aby w najbliższym czasie miała ją odzyskać. Tym bardziej, że przez całe swoje życie trafiała na samych nieudaczników.
Na jednego takiego właśnie patrzysz...
Siedział przy swoim biurku całkowicie zajęty własnym laptopem. Jak zwykle elegancko i nienagannie ubrany. Trudno było jej to przyznać, jednak ceniła go za pełną profesjonalność, bynajmniej jeżeli chodzi o ubiór, bo szefem był marnym. Niekompetentny, złośliwy, uparty, cyniczny, narcystyczny, niezorganizowany - mogłaby tak wymieniać całymi godzinami. Jednak jednego mu odmówić nie mogła. Miał dobry gust jeżeli chodzi o garderobę oraz samochody. Stała tak ponad pięć minut, a on nadal nie zaszczycił ją nawet spojrzeniem. Naprawdę ją to irytowało. Pomimo, że zwykle życzyła sobie, aby wreszcie się zamknął, dziś ta cisza bardzo jej przeszkadzała.
Nowa taktyka? Nie ze mną takie numery...
Podeszła do jego biurka, po czym niby przypadkiem, rzuciła na nie grubą teczkę. Wreszcie zwróciła jego uwagę, jednak dalej nie odezwał się do niej. Usiadła wygodnie na sofie, na drugim końcu pomieszczenia, czekając aż szanowny Joseph skończy mało ciekawą lekturę. W końcu jednak sam chciał tych wszystkich analiz, faktur i kosztorysów. Czytając kiwał tylko z uznaniem głową i uśmiechał się cynicznie, jak to miał w zwyczaju.
- Widzisz Lovato, jak chcesz to potrafisz.- I znów ten uśmieszek. Gdyby tylko miała okazję, to pozbawiłaby go tych wszystkich białych wrednych kłów. Przynajmniej nie miałby się czym szczerzyć.
- Odwal się, Jonas. - Dziwiła się sama sobie, jednak kłótnia z tym półgłówkiem zawsze poprawiała jej humor. Tak było też i tym razem.
- Nie odwale się i muszę cię zmartwić. Będziesz skazana na moje towarzystwo przez resztę dnia. - No i z dobrym humorem mogła się pożegnać. Doskonale wiedział jak ją dobić. W sumie to nawet nie musiał nic robić. Wystarczyła tylko jego obecność
- Niestety- Odburknęła ledwo słyszalnie, klnąc jeszcze sobie coś pod nosem.
- Nie musisz mówić, jak kochasz ze mną pracować. W końcu jestem boski. - Posłał jej kolejny wredny uśmiech. Naprawdę lubił się z nią drażnić. Powoli stawało się to jego drugim, zaraz po motoryzacji hobby.
- Pozostawię to bez komentarza, bo nie mam zamiaru zniżać się do twojego poziomu. - Nie czekając na jego dalsze zaczepki zajęła się pracą. Nie miała najmniejszego zamiaru spędzać z nim tutaj całego dnia. Co to, to nie.
Analizy, kosztorysy, faktury, propozycje modernizacji firmy. Ogromne sterty papierów. Siedzieli nad tym ponad cztery godziny, a dalej nie było widać końca. Na szczęście wszystko odbywało się w dosyć spokojnej, można by powiedzieć w pełni profesjonalnej atmosferze. W takich chwilach Demetria dziękowała Bogu, za to, że nie obdarzył tej pokraki, Jonasa podzielną uwagą. Mogła dzięki temu chociaż przez chwile rozkoszować się ciszą i spokojem. Niewiele jednak pomagało to na uporczywy ból głowy, który dręczył ją od rana. Jednak trudno było się temu dziwić, skoro przepłakała pół nocy. Do tego teraz jeszcze zrobiła się głodna. Próbowała zignorować potrzebę, jednak ta nadal nie dawała za wygraną. Próbowała zignorować potrzebę, jednak ta nadal nie dawała za wygraną. Zupełnie nie mogła skupić się na wykonywanym zajęciu. Po prostu musiała natychmiast coś zjeść.
Z diabelskimi genami nie wygrasz, chociaż bardzo być tego chciała.
Odłożyła na bok papiery, po czym ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych. Jej jedynym marzeniem w tej chwili było znalezienie się w firmowym bufecie. W momencie kiedy miała nacisnąć na klamkę i ruszyć w kierunku upragnionego miejsca coś, a raczej ktoś jej przeszkodził.
- Wybierasz się gdzieś?- spytał wyglądając zza ogromnej sterty faktur, wyraźnie poirytowany. Doskonale wiedziała, ze muszą to dziś skończyć, a teraz chce się wymigać. Nie będzie odwalał za nią całej roboty. Nie ma szans.
- Tak. A przeszkadza ci to w jakiś sposób? - I znów to robił. Nie miała ochoty na kolejne utarczki słowne, jednak cały czas ją prowokował.
- Jeśli myślisz, że dziś znów będę odwalał za ciebie całą robotę, w czasie kiedy ty będziesz latać po centrach handlowych ze swoimi koleżaneczkami, to sie grubo mylisz. Nie za to ci płacę.- Może i niepotrzebnie niósł głos, jednak jej notoryczne lekceważenie obowiązków irytowało go coraz bardziej.
- Po tylu godzinach pracy należy mi sie przerwa. Będę w bufecie.- Odburknęła niezbyt miło. Nie zasługiwał na milszy ton. Po raz kolejny zwróciła się w stronę drzwi i już chciała wychodzić, gdy ponownie się do niej odezwał
- Wyjdziesz kiedy ci na to pozwolę, czyli wtedy kiedy to skończymy. – W tym momencie wskazał na kilka stert papierów. Nie miał najmniejszego zamiaru pozwalać jej na samowolkę. I tak już robiła co chciała.
- To jest biuro czy więzienie? Nie będziesz mną rządził, nawet o tym nie marz.- Z każdą chwilą krzyczała coraz głośniej. Ich kłótnię słychać było na całym piątym piętrze. Pod drzwiami do gabinetu wiceprezesa zebrała się pora grupka ciekawskich. Wszyscy chcieli wiedzieć, co jest powodem  kolejnej awantury Josepha z jego asystentką. W końcu był to główny temat plotek w całej firmie. Tym czasem nie zanosiło się, aby wspomniana wyżej dwójka zamierzała skończyć wojnę na słowa. Trzeba było przyznać, że z każdym razem używali coraz ciekawszych epitetów.
 - Żebyś się nie zdziwiła! Jestem twoim szefem i masz obowiązek mnie słuchać czy ci się to podoba czy nie! - Krzyczał coraz głośniej, ale nie obchodziło go to. Chciała wojny to ją dostanie.
- A ja mam to wszystko gdzieś! Jesteś zwykłą pospolitą świnią chwalącą się swoja kasą i nikim więcej! Niedługo cała firma wejdzie ci na głowę! - Wiedziała, doskonale wiedziała, że uderzyła w jego najczulszy punkt - męską dumę, jednak kontynuowała dalej. - Jesteś żałosny i wiesz co? Pieprz się Jonas!- Wykrzyczała po czym wybiegła z jego gabinetu trzaskając drzwiami. Jak najszybciej się dało opuściła biuro i złapała taksówkę. Nie chciała oglądać jego parszywej mordy. Bynajmniej nie dziś. Miała go już serdecznie po dziurki w uszach. A już myślała, że dziś nie uda mu się jej sprowokować.
Nadzieja matką głupich.
Ułamki sekund później równie zdenerwowany, jak jego poprzedniczka, z gabinetu wyszedł średni Jonas. Ze złością kopnął w stojący pod ścianą kosz. Z morderczym wzrokiem zwrócił się ku grupce swych pracowników, znajdujących się w pobliżu jego gabinetu. Patrzyli się na niego, co najmniej, jak na kryminalistę.
Co za ludzie...
- To teatr czy biuro? Może wam jeszcze popcorn załatwić? Zajmijcie się swoimi sprawami i wracajcie na stanowiska. - Odburknął niezbyt miło. Czasem miał wrażenie, że pracował z ludźmi chorymi psychicznie. Zawsze interesowało ich wszystko, prócz tego czym powinni się aktualnie zająć. Ubrał płaszcz po czym  pospiesznie opuścił miejsce pracy. I tak nie byłoby już z niego dziś żadnego pożytku.
Pieprzony dzień. Pieprzona firma. Pieprzona Lovato!  

*

- Cześć. Mogę wejść? – Al stała w progu drzwi wejściowych ze skruszoną miną. Dems bez słowa wpuściła ją do środka. Nie była już zła na przyjaciółkę, ale wciąż miała do niej odrobinę żalu. Z resztą ostatnio było tak ze wszystkim. Miała ochotę wyć do księżyca i nie wstawać z łóżka. – Jak się czujesz? – Spytała, gdy weszły do kuchni. Obserwowała, jak Demi nastawia wodę na herbatę i wyjmuje kubki z szafki.
- Fatalnie. – Mruknęła w odpowiedzi, nie patrząc na Al. Nie chciała być dla niej nie miła, ale nie potrafiła inaczej. Ostatnio ludzie strasznie ją irytowali, a dzisiaj rano nakrzyczała na kobietę w windzie tylko dlatego, że ta patrzyła na nią przez chwilę. Kłamał ten, kto powiedział, że ciąża to stan błogosławiony.
- Przyniosłam ci kiwi. Court mówiła, że miałaś na nie dzisiaj ochotę. – Blondynka wyjęła z torby koszyczek z zielonymi owocami i postawiła go na stole. Demi poczuła, że ma ochotę zjeść cały kilogram na raz.
- Dziękuję. – Na chwilę zapanowała między nimi niezręczna cisza, przerywana jedynie odgłosem gotującej się wody.
- Słuchaj, Dems… Ja nie powinnam tego wtedy mówić. Jest mi strasznie źle z tego powodu, bo wiem, że ta ciąża wiele ci utrudni.
- W porządku. – Demi machnęła ręką. – Też nie byłam bez winy, ale ostatnio nie mogę zapanować nad złością. Straszna ze mnie jędza.
- Na pewno większa niż zwykle. – Zażartowała Al, kiedy uznała, że już między nimi wszystko w porządku. – Słyszałam, że strasznie pokłóciłaś się z Joe dzisiaj rano. Podobno pół firmy się zleciało.
- Nawet mi nie przypominaj o tym aroganckim chamie bez serca w butach za tysiąc dolarów. – Na samą myśl o nim robiło jej się słabo. – Nie pozwolił mi nic zjeść! Chciał mnie zagłodzić na śmierć! A jestem przecież w ciąży!
- A powiedziałaś mu o tym? – Allie wzięła czajnik do ręki i wlała wodę do kubków. Była chyba jedną z nielicznych osób, które nie uważały Joe za tyrana. Może nie należał do najmilszych ludzi na świecie, ale nie był bezduszny. Problem w tym, że Demi nie chciała tego zobaczyć.
- No jeszcze nie… - Ale i tak powinien ją puścić, by mogła zaspokoić swój apetyt i w spokoju wrócić do pracy. Już współczuła jego przyszłej żonie. O ile znajdzie się taka naiwna, która będzie chciała wyjść za niego za mąż.
- No właśnie. – Jak dzieci, przeszło jej przez myśl. Jedno lepsze od drugiego. Darli ze sobą koty, ale jakoś żadne nie chciało opuścić drugiego. Ani on jeszcze jej nie zwolnił, ani ona sama stamtąd nie odeszła. Coś ich do siebie przyciągało, chociaż nie chcieli się do tego przyznać. – Gdyby wiedział, na pewno by nic nie mówił.
- Dobra skończmy temat twojego beznadziejnego szwagra. – Nie chciała o nim ani mówić ani myśleć. Jeszcze jej się przyśni w nocy. A to będzie prawdziwy koszmar. – Zgłodniałam. – Otworzyła szafkę i wyjęła z niej czekoladę  orzechami, a następnie sięgnęła po kiwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz