środa, 19 grudnia 2012

6. "To może jeszcze skuj mnie kajdankami i uwiąż na smyczy, żebym nie mogła się nigdzie ruszyć!"



Jedną z rzeczy, których Demi nie lubiła najbardziej były wizyty u ginekologa. I nie z powodu samych badań, a widoku ciężarnych kobiet z tymi ich popuchniętymi nogami, bolącymi kręgosłupami i rozmowami o bachorach. I nikt jej nie powie, że ciąża to najpiękniejszy okres w życiu.
Jak na ironię trafiłaś tu teraz z tego samego powodu.
Wyglądały na zestresowane i przemęczone, jakby całe ich życie kręciło się wokół jednego tematu. Paranoja! Przychodziły tu ze swoimi mężami, którzy dumnie prężyli pierś, bo udało im się zapłodnić te biedne, naiwne dziewczynki.
Sama do nich teraz należysz.
- Pani Lovato, może pani już wejść. Doktor Hornsby czeka na panią. – Pielęgniarka, która wyjrzała z gabinetu oderwała ją od ponurych myśli. Demi westchnęła cicho, chwytając za torebkę i weszła do środka.
- Witaj, Demi. Co cię do mnie sprowadza? – Patrick był jej ginekologiem od dziesięciu lat i po pewnym czasie zaczęli zwracać się do siebie po imieniu. Lubiła go, bo jak na ojca gromadki dzieci, był fajnym facetem i dobrym lekarzem.
- Ja… uhmm… to znaczy… Jestem w ciąży. – Wymówienie tych słów było dla niej prawdziwym koszmarem.
- No to gratuluję, a gdzie jest przyszły tatuś?
- Hmm… to skomplikowane. – Też chciałabym to wiedzieć. Nie wypytywał dalej, a po prostu kazał jej się położyć na łóżku.
- Wiesz mniej więcej, który to tydzień? – Spytał, smarując jej brzuch chłodną mazią. Włączył monitor i zaczął jeździć sondą po brzuchu.
- Chyba ósmy, ale nie jestem pewna. – Na ekranie pojawił się obrazek, który jej samej nic nie mówił, ale bardzo zainteresował Patricka.
- Pierwszy dzień ostatniej miesiączki?
- Siódmy listopada. – Miała ochotę wstać i wyjść stąd. Nudziło ją to i nie rozumiała tych wszystkich kobiet, które widziała na filmach, jak płaczą, oglądając na monitorach swoje dzieci wielkości ziarnka grochu. Żałosne.
- Urodzisz pewnie w połowie czerwca. Najprawdopodobniej czternastego. Chcesz posłuchać jak twojemu maluszkowi bije serce?
- W porządku. – Chwilę później usłyszała głośne i szybkie tętno. Nic nie czuła. Nie było jej z tym ani dobrze ani źle. Było to dla niej obojętne, jakby w ogóle nie dotyczyło jej i tego, co teraz działo się w niej samej.
- Bije, jak dzwon. – Patrick uśmiechnął się do niej i zabrał całe urządzenie. Demi podniosła się z fotela i poprawiła bluzkę. Obserwowała, jak siada przy biurku i przegląda wyniki badań, które mu przyniosła. – Masz jakieś pytania?
- Za ile będę wyglądać, jak wieloryb?
- Jeszcze trochę, a do tego czasu uważaj na siebie bardzo. Pierwszy trymestr jest najgorszy. Wypiszę ci witaminy odpowiednie dla kobiet w ciąży. Po za tym dużo wypoczywaj, unikaj stresów i jedz wszystko na co masz ochotę.  Przyjdź za miesiąc na następną wizytę.
- Jasne.
Wzięła od niego receptę i miała kierować się już w stronę wyjścia, kiedy ją zatrzymał.
- Demi?
- Tak?
- Trochę więcej radości. Nie ty pierwsza jesteś w ciąży.
Żadne pocieszenie dla kogoś kto się tego w ogóle nie spodziewał.

*

Siedział w swoim gabinecie zewsząd otoczony umowami, fakturami i projektami. Tego dnia zapewne nie mógł zaliczyć do udanych. Rano pieprzony budzik nie zadzwonił kiedy powinien, dlatego po raz kolejny w ciągu tego miesiąca był zmuszony bić własne rekordy ilości złamanych zasad kodeksu drogowego. Mimo ogromnych chęci, przebicie się przez całkowicie zatłoczone rano miasto zajęło mu sporo czasu, w skutek czego, do biura dotarł z ponad dwugodzinnym spóźnieniem. Miał wielką nadzieję, że reszta dnia obejdzie się bez kolejnych ekscesów. Nawet nie wiedział jak bardzo się mylił.
- Prezes prosi pana do siebie. Natychmiast.- Oznajmiła mu jego jakże niesamowicie rozgarnięta sekretarka. Czasem zastanawiał się jakim cudem udało jej się zdobyć tą posadą. Z jej IQ  to musiało być naprawdę ogromne szczęście. Albo całkowity brak konkurentek.
- Powiedz, że za chwilę się u niego będę.- Odpowiedział szybko, pozbywając się jednocześnie panny Greene ze swojego gabinetu.
Idąc w stronę stanowiska pracy wuja zastanawiał się, o co takiego może mu chodzić. W końcu był na bieżąco informowany o przebiegu negocjacji i postępie prac, a wszystkie raporty i kosztorysy zawsze trafiały do niego w rekordowo krótkim czasie. Przed wejściem poprawił jeszcze ostentacyjnie krawat po czym pewnym krokiem przekroczył próg gabinetu. Najwyższy czas dowiedzieć się, o co tym razem chodzi.
- Chciałeś mnie widzieć. - Skwitował informując o swojej obecności.
- Tak, chciałem. Usiądź proszę.- Po jego minie bez problemu wywnioskował, ze ta rozmowa nie będzie należała do najprzyjemniejszych. Nie spodziewał się jednak szczególnie miłej pogawędki, więc nie zaskoczyło go to specjalnie. Jeszcze nie zdarzyło się tak, żeby Rob wzywał go do siebie z zamiarem miłej rodzinnej pogawędki.
- Więc o co chodzi? - Chciał w końcu wrócić do swojego gabinetu i posiedzieć w ciszy i spokoju, dlatego zależało mu na jak najszybszym rozwiązaniu sprawy.
- Mógłbyś mi wyjaśnić, co miała znaczyć wczorajsze zajście pomiędzy tobą a Demi?!- Zapytał lekko rozdrażnionym tonem. Skończyła się jego cierpliwość w stosunku  bratanka. W końcu nie była to już pierwsza scysja pomiędzy nim i jego asystentką. Nie pierwsza i nie ostatnia.
- Nie rozumiem zupełnie o co ci chodzi. Po prostu rozmawialiśmy na temat jej praw i obowiązków.- Nawet nie zaszczycił spojrzeniem swego wuja. Nie musiał tego robić, żeby wiedzieć iż jest na niego zły. Cholernie zły.  Ale to naprawdę nie była jego wina. Bynajmniej tym razem. To Lovato go sprowokowała, doprowadziła do ostateczności. Czasem zaczynał się zastanawiać, czy przypadkiem nie padł ofiarą jakiejś klątwy. Każdy jego problem w ostatnim czasie zaczynał się i kończył na jej osobie. Jakby cały wszechświat krążył wokół niej.
- Rozmawialiście?! – W tym momencie nie wytrzymał. Miał serdecznie dosyć kolejnych bezsensownych wymówek Josepha. - To ciekawe, bo tą waszą rozmowę słyszało chyba całe piętro, ze mną włącznie.- Nie oczekiwał od niego cudów. Chciał tylko dowiedzieć się co tym razem stało się powodem do kolejnej karczemnej awantury.
- Nie moja wina, że prawie codziennie spóźnia się po kilkadziesiąt minut, olewa swoje obowiązki, a mnie traktuje jak wroga publicznego numer jeden. Nie mam zamiaru tolerować więcej jej humorków.- Tym razem to on podniósł głos. Naprawdę irytowała go ta rozmowa. Jak wszystko co związane z tą wściekłą jeżdżą…
- Spóźnienia, spóźnieniami, jednak co do jej obowiązków nie możesz jej nic zarzucić. Jest sumienna, pracowita i wykonuje wszelkie powierzone jej zadania. - Rzeczywiście, Demetria jaka by nie była, to swoją prace wykonywała zawsze w stu procentach i do samego końca. Prawdziwa perfekcjonalistka.- Czego ty od niej jeszcze chcesz?
- A to, że traktuje mnie jak ostatniego idiotę i podważa moje decyzje to nic? Dlaczego ty zawsze musisz ją bronić?! - Naprawdę nie lubił, jak Rob za wszelką cenę starał się ją wybronić. Zawsze wtedy to właśnie on wychodził na tego złego.
- Nie bronię tylko stwierdzam fakty. Jeżeli zaczniesz traktować ją jak każdego normalnego człowieka, to zapewniam, że i ona odpłaci się tym samym. W gruncie rzeczy, kiedy się ją lepiej pozna to wcale nie jest taka zła. Trzeba chcieć.- Po raz pierwszy dzisiejszego dnia uśmiechnął się szczerze.
- Nie mam zamiaru poznawać jej bardziej niż na stopie czysto zawodowej.- Pomimo, że była naprawdę zajebiście seksowna to musiał przyznać, jednak w  życiu nie chciałby nawiązywać z nią żadnych bliższych zażyłości.
- Jedno muszę wam przyznać. Wasza współpraca istnieje na podobnych zasadach jak dobry związek: Kiedy kobieta rządzi wszystko gra, ale kiedy się zbuntuje zaczyna się istna katastrofa.- Może i użył troszeczkę dziwnego porównania, jednak była to cała prawda. Gdyby nie Demi, Joseph zginąłby we własnych papierach.
- Akurat w tym przypadku się mylisz, wuju. Poradziłbym sobie bez niej i miałbym chociaż chwilę spokoju.- Ostatnimi czasy nie pamiętał już o spokojnym biurowym życiu, bez wkurwiającej go i siejącej spustoszenie w firmie Lovato. Ach te stare dobre czasy…
Dobra, widzę, że tobie nic się nie przetłumaczy. W każdym razie pamiętaj, zacznij traktować Demi jak zwykłą pracownicę. Ona naprawdę nie gryzie.
- Spróbuję. Na razie.- Rzucił, wychodząc z gabinetu wuja.
Co do tego gryzienia to nie byłbym tego taki pewny…

 *

Demi miała ochotę udusić Allie. Nie spodziewała się tego po jednej ze swoich najlepszych przyjaciółek. I nic, zupełnie nic nie tłumaczy tego, co jej zrobiła. A podobno kobiety w ciąży się szanuje i nie powinno się ich denerwować. Nie mogła sobie wybaczyć, że dała się nabrać na tak okrutne kłamstwo. „To będzie taki babski wieczór, Dems. Tylko my dwie.” Tymczasem siedziała w dębowej jadalni w domu Kevina i Al razem z nimi i swoim paskudnym szefem, który udawał, że wcale na nią nie patrzy, choć prawda była zupełnie inna. Już na wejściu wywiązała się między nimi ostra wymiana zdań, po której miała ochotę wyjść, ale Kevin ubłagał ją, by została. Allie na razie się do niej nie zbliżała, wiedząc czym to się może dla niej skończyć. Obiecała sobie w duchu, że zachowa spokój w jego obecności, ale nie mogła się powstrzymać, więc gdy za każdym razem, gdy zaczynał coś mówić, ona teatralnie przewracała oczami lub głośno wzdychała. Na razie nie wytrąciła go jeszcze z równowagi, ale dobrze wiedziała, że nie dużo mu brakuje, by wybuchł i się na nią rzucił. Metaforycznie oczywiście. W dodatku mdliło ją cały czas i chociaż przed tą koszmarną ciążą uwielbiała słynnego kurczaka, którego przyrządzała Allie, to teraz było jej nie dobrze od samego zapachu. I wino. Uwielbiała wino, a musiała się zadowolić samą wodą. Naprawdę cudowny, piątkowy wieczór.
- Dem, jeśli nie możesz to w siebie nie wmuszaj. – Kevin widział, jak przyjaciółka jego przyszłej żony na zmianę robi się biała i zielona na twarzy. W jej stanie to raczej normalne, ale po co miała się męczyć. – Może masz na coś ochotę?
- Dziękuję, ale na razie nie. – Uśmiechnęła się do niego i oddała mu talerz. Była mu naprawdę wdzięczna, bo jeszcze chwila, a poleciałaby do łazienki i zwróciła kilogram kiwi, który dzisiaj zjadła, zagryzając sernikiem.
- Nie nauczyli cię w domu Lovato, że jak się idzie w gości to się nie wybrzydza? – Joe był w stanie zrozumieć wiele, ale to, że i jego brat i Allie obchodzili się z nią dzisiaj, jak z jajkiem przechodziło ludzkie pojęcie. No bo kim ona niby jest?
- A ciebie nie nauczyli, żeby się nie wtrącać w nie swoje sprawy? – Idiota oczywiście musiał się wtrącić, bo by nie był sobą. Mogłaby mu wykrzyczeć prosto w twarz, że jest w ciąży z jakimś frajerem i ma prawo być nieznośna. Zdecydowała jednak, że na razie ugryzie się w język i poczeka na odpowiedni moment. Jak będzie coś jadł albo pił, by mógł się porządnie zakrztusić i udusić przy okazji.
- Pracujesz dla mnie, płacę ci, to mam prawo wtrącać się w twoje sprawy.
- To może jeszcze skuj mnie kajdankami i uwiąż na smyczy, żebym nie mogła się nigdzie ruszyć!
- No, no Lovato nie wiedziałem, że masz takie fantazje. Muszę cię jednak rozczarować, nie jesteś w moim typie.
- Ani ty w moim. Nie dotknęłabym cię palcem nawet gdyby mi za to dobrze zapłacili!
- Też bym cię nie dotknął ani palcem ani inną częścią ciała.
- Idiota!
Chciał jej odpowiedzieć, ale Kevin mu przerwał, prosząc go, by dał sobie spokój. Oboje z Allie świetnie się bawili. Nie znali drugiej dwójki ludzi, którzy tak bardzo się kłócili, a którzy nie potrafili bez siebie wytrzymać nawet pięciu minut.  
- Później dokończycie tą ważną rozmowę o upodobaniach erotycznych, ale na razie przystopujcie na chwilę.
- Mamy do was razem z Kevinem ogromną prośbę. – Allie odezwała się po raz pierwszy tego wieczoru, kiedy zdołała już opanować śmiech. Joe i Demi zachowywali się, jak dwójka nastolatków, którą do siebie ciągnie i nie bardzo wiadomo, jak się w tej sytuacji zachować. – Chcemy, żebyście zostali świadkami na naszym ślubie.
- Co?!
Powiedzieli jednocześnie, patrząc na siebie. Byli w szoku. I tu oboje musieli się zgodzić – oni razem, jako świadkowie – istny koszmar.
- Co wam w ogóle przyszło do głowy?! – Joe zaczął krzyczeć i niezgrabnie wymachiwać rękami. Musiał jakoś odreagować te słowa. Napić się czegoś mocnego. Szklankę whisky. Albo dwie. Najlepiej pięć. – Ja mam być świadkiem z tą wariatką i wielbicielką zabaw z pejczami w jednym?!
- A ja nie będę świadkować z kimś, kto przeleciał pół Nowego Yorku!
- Jesteś zazdrosna, bo ciebie nie ma w tej połowie!
- Chciałbyś, żebym była zboczeńcu! W twojej głowie pewnie i tak już nie raz rozchylałam kolana!
- Nie bądź wulgarna bardziej niż zwykle jesteś!
- Przestańcie! – Kevin w końcu postanowił się wtrącić. Zamknęli się, oddychając ciężko i patrząc na siebie. Jak po udanym seksie, przemknęło mu przez myśl. – Nie możecie się zgodzić nawet dla nas?
- Wychodzę! – Demi chwyciła za torebkę i skierowała się w stronę dużego holu. Jeszcze chwila i ten koszmar nareszcie się skończy. Nigdy w życiu nie zgodzi się na to, by łączyło ją coś po za pracą z tym pieprzonym Jonasem!
- Demi zaczekaj! – Allie dogoniła ją w korytarzu zanim przyjaciółka zdążyła złapać za klamkę. – Wiesz, że w twoim stanie nie powinnaś się denerwować?
- Trzeba było o tym pomyśleć zanim wyskoczyliście z tą głupią propozycją!
- Ile lat już się znamy?
- Dużo. – Nawet więcej. Demi poznała Allie, będąc jeszcze małą dziewczynką. Od razu się polubiły. W przedszkolu ubierały się tak samo i mówiły to samo, w szkole wyśmiewały się z dziewczyn, które myślały o sobie, że są fajne i pocieszały po kolejnych zawodach miłosnych, a na studiach ostro razem imprezowały.
- Pamiętasz, co sobie kiedyś obiecałyśmy?
- Pamiętam. – Burknęła  w odpowiedzi. – Ale miałyśmy wtedy po piętnaście lat i po raz pierwszy się upiłyśmy…
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, Dems. Nie mam nikogo bliższego od ciebie. A Joe jest bliski Kevinowi. Dlatego też chcemy, żeby najważniejsi ludzie dla nas byli przy nas, kiedy będziemy stać pod ołtarzem.
- Ale będę mogła podstawić temu idiocie nogę? – Spytała Demi z nadzieją w głosie. Wyobrażała sobie, jak ten baran przewraca się na oczach wszystkich gości i łamie nogę. I to dzięki niej.
- Ale dopiero po wyjściu z kościoła. – Allie wiedziała, że Demi dała się przeciągnąć na jej stronę.
- I nie każesz mi zakładać okropnej różowej sukienki?
- Nigdy w życiu.
- Niech będzie, zostanę świadkiem na waszym cudownym ślubie.
- Dziękuję! – Blondynka rzuciła się na nią i przytuliła ją mocno do siebie.
- A teraz puść mnie i pozwól wrócić do domu.
- Na pewno nie chcesz jeszcze zostać?
- Chciałabym, ale muszę jeszcze wejść do sklepu. – W jednym momencie naszła ją ochota na lody czekoladowe. I czekoladę. I jeszcze pomarańcze.
I na coś jeszcze, ale mało ma to wspólnego z jedzeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz