środa, 19 grudnia 2012

7. "To co, może chłopaka? W sumie nie zdziwiłabym się, zważając że w twoim towarzystwie nie ma nawet jednej przyzwoitej kobiety".



Siedział właśnie w jednej z najbardziej ekskluzywnych i drogich restauracji na Manhattanie. Wcale nie chciał tu być. Dosłownie nienawidził tych cotygodniowych obiadków w towarzystwie wuja Roberta i jego kochanej, choć czasem trochę zbytnio apodyktycznej matki. Oczywiście jak każdy człowiek kochał swoją matkę, jednak jej konserwatywne poglądy doprowadzały go do szału. Może i nie należał do osób nadzwyczaj cierpliwych, jednak wysłuchiwanie po raz setny o zaletach małżeństwa i posiadania dzieci doprowadzało go do obłędu.
Nie miał ochoty na spełnienie żadnej z próśb matki. Był zdecydowanie za młody na założenie rodziny. Przed sobą miał jeszcze wiele, bardzo wiele lat dobrej zabawy, hektolitrów alkoholu i rzeczy, których każdy mężczyzna musi w swoim życiu doświadczyć. Nie miał najmniejszego zamiaru przekreślać tego wszystkiego, dla jakiejkolwiek kobiety i dzieci. Nawet za te kilka lat, kiedy już jego życie osobiste jak i zawodowo będzie w pełni stabilne nie wyobrażał sobie tego. Całonocnego wstawania do rozwrzeszczanych dzieci, ciągłego zmieniania pieluch i całej odpowiedzialności związanej z tymi małymi, zwykle marudnymi i płaczącymi istotami. Zupełnie nie rozumiał tych wszystkich ludzi mających obsesje na punkcie rodziny i dzieci. Takich jak twoja matka i starszy brat.
Uśmiechnął się nerwowo, kiedy przy wejściu restauracji spostrzegł wuja i swoją matkę, Dennise. Mimo swojej filigranowej postury, dzięki której większość osób brało ją za spokojną i opanowaną, miłą kobietę w średnim wieku, szanowna pani Jonas obdarzona była iście piekielnym charakterem. Do tego zawsze miała swoje zdanie i nie było sposobu, aby przekonać ją do jego zmiany. Demon nie kobieta. Po kilku sekundach wspomniana para dotarła do zajmowanego przez niego stolika.
Zapowiada się dłuuuugie i męczące popołudnie….
- Witaj mamo.- Jak przystało na grzecznego i kulturalnego syna, nie chcącego denerwować mamusi, uścisnął ją na przywitanie. W głębi duszy jednak, miał nadzieję, że dzisiaj odpuści mu te umoralniające gadki i po raz pierwszy od dłuższego czasu zjedzą normalny obiad w rodzinnej atmosferze. Nadzieja matką głupich.
- Miło cię widzieć synku. Ale dlaczego znów przyszedłeś sam?- No i zaczęło się to czego tak bardzo chciał uniknąć.
- Dzisiaj wyjątkowo sam, bo Nick pracuje nad projektem i praktycznie nie wychodzi z firmy.- Prosił Boga, by matka zaprzestała dalsze drążenie tego tematu. Jednak jak to jego rodzicielka miała w zwyczaju, nie dała się zwieść marną próbą zmiany tematu. Nie ma to jak kolejne przemiłe popołudnie spędzone na wysłuchiwaniu zalet posiadania żony.
- Doskonale wiesz, że nie o to mi chodziło.- Popatrzyła na syna z politowaniem, kiwając głową.- Swoją drogą mógłbyś wreszcie znaleźć sobie jakąś porządną dziewczynę.-  W momencie wypowiedzenia tego zdania, miał ogromną ochotę wyjść stąd jak najszybciej. Jeżeli miałby wybierać pomiędzy jednym obiadem z matką i całego dnia z tą czarownicą Lovato, zdecydowanie wybrałby wariant ze swoją asystentką. Ona przynajmniej nie składała mu żadnych propozycji matrymonialnych i nie próbowała swatać z córkami swoich koleżanek. Jeszcze żeby któraś z nich była ładna i nie wyglądała jak wiedźma zniósłby to jakoś. Jednak po ostatnim spotkaniu z najstarszą córką niejakiej pani Johnson stracił wiarę w płeć piękną. A właściwie to w jej istnienie.
-Mamo ale ja na razie nie szukam dziewczyny. Dobrze mi tak jak jest.- wystarczały mu w pełni kłótnie z tą przeklętą Lovato, w domu jednak wolał mieć spokój.
- To co, może chłopaka? W sumie nie zdziwiłabym się, zważając że w twoim towarzystwie nie ma nawet jednej przyzwoitej kobiety.- Na te słowa Rob o mało nie zadławił się sokiem, a jego bratanek z zaskoczenia upuścił widelec, który z hukiem wylądował na talerzu. Rozejrzał się wokół, modląc się, by nikt nie usłyszał głupot wygadywanych przez jego rodzicielkę. Niestety jednak kilkoro ludzi szybko posłało mu zniesmaczone spojrzenia. No pięknie kolejny lokal, w którym nie będziesz się mógł pokazywać, Joseph….
-Właściwie Joseph, to twoja matka ma racje.- Zaczął Robert, kiedy zdołał opanować atak śmiechu.- Musisz kiedyś wreszcie znaleźć żonę i postarać się o potomka. W końcu to właśnie ty jesteś odpowiedzialny za przyszłego dziedzica dla firmy.- Nawet wuj musiał dzisiaj skutecznie pogorszyć mu humor. Dlaczego on zawsze musiał popierać wszystkich wokół, tylko nie jego? Właśnie w momentach takich jak ten zastanawiał się, gdzie jest ta pieprzona męska solidarność.
- Na znalezienie żony i założenie rodziny mam jeszcze czas.- Odpowiedział krótko starając się po raz kolejny tego popołudnia, zakończyć niewygodny dla niego temat.  Kiepsko mu to jednak szło. Z resztą jak za każdym razem.
- Co do tego czasu to sprawa dyskusyjna.- Powiedziała niby sama do siebie Denise. W końcu w jego wieku miała już męża i rodzinę.
- Przepraszam mamo, ale nie mam najmniejszej ochoty kontynuować tej rozmowy. Musze teraz wracać do pracy, bo zajmuje się bardzo ważnym projektem. Do zobaczenia.- Kiwnął tylko głową w kierunku kelnera, zapłacił za zamówienie, po czym ruszył ku wyjściu, nie zwracając uwagi na protesty matki. Wiedział, że trochę go poniosło i może troszeczkę przesadził, jednak nie miał ochoty na dalsze ciągniecie tego tematu. Nie obchodziło go nawet, że przez następne kilka miesięcy będzie wypominać mu to, w jej mniemaniu karygodne zachowanie.
Trzasnął mocno drzwiami swego auta, po czym bez zastanowienia ruszył w kierunku firmy. Musiał zabrać jeszcze stamtąd kilka ważnych dokumentów i umów, które wymagały jego zapoznania. Wolał zrobić to po dobroci, kiedy jego asystentka uprzejmie go poprosiła. Rzadkością w końcu była u niej umiejętność kulturalnej i uprzejmej rozmowy. Oczywiście jeżeli uprzejmą prośbą można nazwać rzucenie mu na biurko pliku kartek z krótkim „Podpisz to, Jonas”. Chociaż właściwie jak na jej standardy szczególnie wobec niego to było naprawdę kulturalne. Co jak co, ale jednak wolał jej nie drażnić.

Lepiej podpisać pakt z diabłem, niż prowadzić z nim wojnę…

*

Courtney miała serdecznie dość swojej pracy dzisiaj. A właściwie to nie swojej pracy, a Nicka, który dzisiaj był wyjątkowo uszczypliwy. Tysiąc razy kazał jej poprawiać szkic, bo wciąż mu coś nie pasowało. Miała ochotę wyrzucić go przez okno i patrzeć, jak pozostaje z niego jedynie mokra plama. Jeśli teraz też coś skrytykuje, to chyba wsadzi mu ten projekt tam, gdzie na pewno by tego nie chciał. Było już późno, a oni zostali sami i nic nie wskazywało na to, że zaraz skończą. Gdyby wszystko było tak jak dawniej, pewnie namawiałaby go, by już skończyli i poszli do domu, a teraz jedynie zaciskała zęby, patrząc, jak on cierpliwie mierzy każdy centymetr jej pracy. Doprowadzało ją to do szaleństwa. No bo czy jest ktoś bardziej drobiazgowy od niego? Chyba nikogo takiego nie znała. Z żalem pomyślała o Jake’u, który pewnie teraz świetnie bawił się na imprezie w tym nowo otwartym klubie. Zapraszał ją, ale musiała mu odmówić ze względu na Jonasa i jego dziwne poglądy na temat architektury.
- Mogę już iść do domu? – Spytała wyraźnie zniecierpliwiona. Było już późno, a ona padała ze zmęczenia. Marzyła o swoim ciepłym i wygodnym łóżku i o tym, by wreszcie udać się do krainy Morfeusza.
- Jeszcze nie, musisz poprawić ten fragment. – Właściwie nie wiedział, czemu tak się na nią dzisiaj uwziął, ale był na nią zły. Był tak zły, że chciał, by siedziała tu z nim, jak najdłużej i nie ważne, że wyglądała na wyczerpaną. Jej projekt był bardzo dobry, ale i tak się przyczepił.
- Chyba żartujesz?! Poprawiałam to już milion razy dzisiaj! – Naprawdę nie rozumiała, co w niego wstąpiło dzisiaj. Zawsze wariował na punkcie swojej pracy, ale dzisiaj przechodziło to ludzkie pojęcie.
- To poprawisz milion pierwszy i nic ci się nie stanie. – Wzruszył ramionami i upił łyk zimnej już kawy. Skrzywił się lekko, ale nic nie powiedział, zapisując jakieś wskazówki na marginesie.
- Czemu innych się tak nie czepiasz, tylko mnie? – Myślała, że ich współpraca będzie się lepiej układała, a tymczasem było tylko gorzej niż kiedykolwiek. Nigdy nie spodziewała się, że akurat on będzie się na niej wyżywał.
- Bo inni nie romansują w pracy tak jak ty. – Nawet nie udawał, że podoba mu się, że Courtney, jego Courtney flirtowała z tym metro seksualnym chłoptasiem, który uważał się za ósmy cud świata.
- A więc o to ci chodzi. – No tak mogła się domyśleć, że ten pies ogrodnika będzie zły, że postanowiła iść dalej i ułożyć sobie życie na nowo. A to przecież była jego wina. Nie chciał jej w swoim życiu, więc teraz nie powinien mieć o to pretensji. – Jesteś zazdrosny.
- Nie mam o kogo być zazdrosny. – Prychnął z wyższością, a w środku cały się gotował. Co miał takiego w sobie ten dupek, że Courtney zwróciła na niego uwagę? Myślał, że ma trochę lepszy gust. – On nie dorasta mi do pięt.
- Jesteś zazdrosny. – Zaśmiała się w duchu. Kiedy byli razem nie okazałby zazdrości nawet gdyby jakiś facet chciał zaciągnąć ją do łóżka na jego oczach, a teraz… Naprawdę nie rozumiała facetów. A już zwłaszcza tego jednego.
- Posłuchaj…
- Nie, to ty posłuchaj! – Przerwała zanim zdążył wygłosić jakąś głupią mowę na ten temat. – Nie jesteśmy już razem, choć bardzo się starałam, żeby nam wyszło. Nie chciałeś być ze mną, więc teraz przestań pieprzyć i udawać zranionego kochanka, bo ta rola zupełnie do ciebie nie pasuje. Pamiętasz, co mi wtedy powiedziałeś? Nie? No to pozwól, że ci przypomnę: „Musimy iść dalej Court, zacząć żyć na nowo”. No więc idź, dalej Nick i zacznij żyć, a jak nie chcesz to chociaż pozwól na to mi. – Zebrała swoje rzeczy, by w końcu stąd wyjść. Obiecała sobie, że nigdy nie będzie z nim o tym rozmawiać, żeby do tego nie wracać, ale teraz nie miała innego wyjścia. – Dobranoc, Nick.
Kiedy wyszła, nie wiele myśląc nad tym, co robi, uderzył  z całej siły pięścią w szklany blat biurka. Chciał poczuć ulgę, a jedyne co mu się udało to fakt, że nie pokaleczył i nie połamał palców.

Zacznij żyć Nick, bo inaczej będzie z tobą źle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz