- Na pewno masz dzisiaj wolne? - Ali
usiadła swojemu mężowi na kolanach, w czasie gdy on przeglądał wiadomości w
laptopie. Zabrała mu kubek z kawą i upiła z niego łyk, by następnie wtulić się
w silne ramiona mężczyzny. Nie mogła uwierzyć, że spędzą razem cały dzień, bo
od dwóch miesięcy się to nie zdarzyło. Po za tym miała co do niego kilka
planów...
- Na pewno. - Pocałował ją w usta i
uśmiechnął się. Był szczęśliwy, że zakończyli długą i wyczerpującą sprawę,
która pochłaniała wiele czasu i energii. Dzisiaj miał przerwę i mógł spędzić z
Al tyle czasu ile pragnął, a bardzo się za nią stęsknił. Miał zamiar porwać ją
zaraz do sypialni i nie wypuszczać z niej do końca dnia. - Czemu pytasz? -
Położył dłoń na jej kolanie i musnął jej szyję ustami. Tak, dzień naprawdę
zapowiadał się cudownie.
- Bo nie mogę w to uwierzyć. -
Przejechała palcami po jego włosach i pocałowała go. Obdarzali się drobnymi
pieszczotami przez jakiś czas, jak para nastolatków, która dopiero poznaje
siebie nawzajem. Po chwili odkleili się od siebie, a blondynka ponownie wtuliła
się w męża. - Keeevin, kochasz mnie? - Spytała po chwili ciszy, patrząc mu
prosto w oczy i przeciągając głoski w jego imieniu, jak mała dziewczynka, która
pragnie coś dostać.
- Bardzo cię kocham. - Zabrał kosmyk
włosów, wpadający jej do oka i pogłaskał po policzku. Mieli trochę problemów,
ale w chwilach takich, jak ta, był pewien, że spędzą ze sobą resztę życia.
- A zrobisz coś dla mnie? - Zaczęła
bawić się guzikiem od jego koszulki i zrobiła minę, która zawsze na niego
działała. Dzięki niej nie potrafił jej nigdy niczego odmówić. Na dodatek
pocałowała go namiętnie, lekko przygryzając jego dolną wargę. Teraz na pewno
uda jej się wprowadzić swój plan w życie.
- Co tylko chcesz. - Przesuwał dłońmi po
jej talii, zdekoncentrowany jej bliskością. Gdyby nie to, że ciekawiło go, co
ma mu do powiedzenia, to pewnie nie pozwoliłby jej już nic powiedzieć.
- Chodźmy się przebadać dzisiaj. -
Wypowiedziała te słowa na jednym wdechu, czekając na jego reakcję. Nie
prosiłaby go o to, gdyby naprawdę tego nie pragnęła. Uznała, że skoro się
starają i nic im z tego nie wychodzi, to może przyda im się wsparcie medyczne,
a przynajmniej rozwieją wątpliwości, że są zdrowi i nic im nie dolega. -
Umówiłam już nas w klinice leczenia niepłodności i... - Podniósł się z krzesła,
prawie zrzucając ją z kolan. Mogła się domyśleć, że tak zareaguje. W końcu cały
czas powtarzał, że po prostu nie nadeszła jeszcze ich pora na dziecko, ale już
nie długo będą się nią cieszyć. Ona co raz mniej w to wierzyła, a im więcej
przeglądała stron w internecie na temat bezpłodności tym bardziej się
niepokoiła.
- Ali... - zaczął po chwili. - Jesteśmy
młodymi, zdrowymi ludźmi, którym nie potrzebni są żadni lekarze. - Złapał ją za
dłoń i przyciągnął do siebie, jak najbliżej się dało. - Po co nam oni skoro
zaraz możemy wziąć się do roboty... - Wyszeptał jej do ucha i pocałował w
szyję.
- Kevin, ja mówię poważnie. - Wyrwała mu
się, zła i smutna zarazem i skrzyżowała ręce na piersi.
- Ja też. - Naprawdę czasem nie rozumiał
swojej żony i jej potrzeby spełnienia wszystkich marzeń od razu. Jego
oczywiście też to denerwowało, bo bardzo chciał zostać ojcem, ale skupiał się
na innych sprawach i czekał. Cierpliwie czekał na ten moment. No i oczywiście,
kiedy tylko mógł, działał. Tak, jak chciał to zrobić dzisiaj. - I uwierz mi, że
mój pomysł jest lepszy...
- Ja wiem, ale badania nam na pewno nie
zaszkodzą, a ja chcę być w końcu spokojna, że wszystko jest w porządku.
Kevin zastanowił się chwilę. Spokój Al
był dla niego najważniejszy i miał nadzieję, że dzięki wizycie u lekarza,
nabierze trochę optymizmu i radośniej spojrzy w przyszłość.
- Jesteś pewna, że ci to pomoże? -
Chciał się tylko upewnić, by nie wyszło, że będzie się stresować jeszcze
bardziej niż przed.
- Tak, jestem. - Wiedziała, że już się
zgodził i bardzo ją to cieszyło.
- W takim razie, zróbmy to.
Ze szczęścia zapiszczała, jak dziecko i
rzuciła się mu na szyję. Pocałowała go czule w usta i przytuliła się do niego.
- Ale i tak, jak wrócimy do zajmiemy się
tym po swojemu...
- Erotoman.
- I za to mnie właśnie kochasz.
*
Demi miała już dość. Serdecznie dość
życia, ciąży, swojej pracy, butów na obcasie i tego cholernego spotkania
zarządu, w czasie którego myślała, że urodzi przedwcześnie. Miało trwać
godzinę, a przedłużyło się do trzech, bo kilku udziałowców nie mogło dogadać
się z Robem. Myślała, że ich rozszarpie, kiedy, jak uparte osły, nie chcieli
się zgodzić na kilka podpunktów nowej umowy, twierdząc, że jest ona
niekorzystna dla całej firmy. Dopiero Jonas zdołał ich jakoś przekonać do
zmiany zdania i dzięki niemu spotkanie zakończyło się wreszcie. Po raz pierwszy
była mu niezmiernie wdzięczna. Z trudem, ale dotoczyła się do jego gabinetu,
podczas gdy on jeszcze wydawał polecenia Ashley. Ostrożnie usiadła na sofie,
marząc jedynie o tym, by ściągnąć buty i poleżeć chwilę. I pewnie, by to
zrobiła, ale Jonas wściekał się dzisiaj o byle co, a ona nie miała ochoty, by
stoczyć z nim bitwę. W dodatku synek szalał tak mocno w jej brzuchu, że
sprawiał wrażenie, że zaraz z niego wyjdzie. Obił jej chyba wszystkie
wnętrzności.
- Lovato, szykuj się, za chwilę mamy
spotkanie. - Wpadł do gabinetu, prawie warcząc na wiedźmę. Był tak cholernie
wściekły, że nie silił się na uprzejmości. Inwestorzy się burzyli i to on miał
załagodzić ich gniew i trochę uspokoić.
Wstała posłusznie, wyklinając go w
myślach od najgorszych. Nagle poczuła tak ostry ból, przeszywający ją na
wskroś. Zgięła się w pół i syknęła. Próbowała się wyprostować, ale wtedy
ponownie dostała w żebra od swojego synka. Zaklęła pod nosem.
- Co ci jest? Coś cię boli? - Podbiegł
do niej natychmiast, przerażony jej stanem. Chciał, żeby już urodziła.
Przynajmniej wtedy, co chwila nie przyprawiałaby go o zawał serca. Nie tracił
jednak zimnej krwi, złapał ją za dłoń, pomógł usiąść na sofie i sam zajął
miejsce obok.
- Nie, już lepiej, dzięki. - Pogłaskała
się po brzuchu, a maluch się uspokoił. Zastanawiała się jedynie, jak długo to
potrwa. Jednak, jak znała swoje dziecko, nie więcej niż dziesięć minut. Gdy się
już rozszalał, to na dobre i dopiero kiedy zaczynała mówić do niego szeptem,
zasypiał. Przynajmniej tak jej się wydawało. - To tylko mały znów szaleje. -
Pokazała na swój ciążowy brzuszek i uśmiechnęła się delikatnie, bo chociaż stan
błogosławiony nie był wcale tak błogosławiony, jak głosiły poradniki dla
ciężarnych, to i tak nie umiała się złościć na swojego maluszka, który ważył
już prawie dwa kilo.
Joe nie wiedział, co dokładnie się z nim
dzieje, ale bezwiednie położył rękę na brzuchu Lovato, czując chyba piąstkę
albo maleńką stópkę. Ona się nie sprzeciwiła, co go zdziwiło, ale i w jakiś
sposób ucieszył. A potem zrobił coś, czego sam po sobie się nie spodziewał.
Przyłożył usta do jej brzucha i słowa jakoś same wypłynęły z jego gardła.
- Młody, przystopuj trochę i nie
denerwuj mamusi... - Chyba nie posłuchał prośby, bo obdarzył Joe'go solidnym
kopnięciem. Teraz przynajmniej częściowo mógł zrozumieć przez co przechodziła
Lovato każdego dnia. - Chyba mnie
nie posłuchał. - Odezwał się do Lovato, robiąc przepraszającą minę.
- Nie przejmuj się, mnie też nie
słucha... Zupełnie nie wiem po kim jest taki uparty. - Była zdziwiona
podejściem Jonasa, bo nie znała go od tej strony, a mile ją zaskoczył. Okazał
jej synkowi dużo ciepła, w przeciwieństwie do innych facetów z firmy, którzy
nie przepuszczali jej nawet w kolejce do bufetowej kasy, udając że jej nie
widzą. Chamy!
Na te słowa chciał jej odpowiedzieć coś
złośliwego, ale ugryzł się w język. Obojgu wystarczyło już stresów na ten
dzień. No i jeszcze młody, by się bardziej rozszalał...
- Odwiozę cię do domu. - Wiedział, że
przyda jej się odpoczynek, a nie była już mu tak bardzo potrzebna w firmie.
Wszystkie najważniejsze sprawy już pozałatwiali...
- A co z inwestorami?
Cholera! Inwestorzy! Przez to wszystko
kompletnie o nich zapomniał. Spojrzał na zegarek. Już byli spóźnieni.
- Odwiozę cię do domu i sam pojadę na
spotkanie. - To był dobry pomysł, kóry być może nie rozwścieczy jego rosyjskich
inwestorów i tak już nie źle rozeźlonych. - Jak jeszcze trochę poczekają to nic
im się nie stanie. - Uśmiechnął się do niej zachęcająco.
- To chodźmy już.
*
- Ashley zadzwoń do Siergieja i powiedz
mu, że trochę się spóźnię, bo coś mnie zatrzymało. - Poinstruował po raz
kolejny recepcjonistkę i spojrzał na Lovato, która ledwo stała na nogach.
- Już się robi. - Chwyciła za telefon,
zastanawiając się, co też takiego ich zatrzymało. Następnie spojrzała na Demi.
Dziewczyna poprawiała sukienkę i wyglądała na zmęczoną. No tak to
"zatrzymanie" musiało wiązać się z tym, co robili za zamkniętymi
drzwiami biura Joe. Gdy tylko zdążyli odejść wykonała następny telefon. - Hej,
nawet nie wiesz, co się stało. Joe i Demi znów się zamknęli razem w gabinecie i
zabawili tam całkiem dłuuugo.
*
- Poczekaj, pomogę ci. - Zatrzymał się pod
apartamentowcem, w którym mieszkała i widząc, że ma problemy z wydostaniem się
z samochodu, zaoferował swoją pomoc. Podał jej dłoń, a drugą ręką podtrzymał
jej plecy. Jego sportowy wóz nie nadawał się dla ciężarnej kobiety, ale jakoś
sobie poradzili.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się, rozmasowując
obolały krzyż. Przydałby się jej masaż z prawdziwego zdarzenia. Wtem,
machinalnie spojrzała na dłonie Jonasa. Na pewno nadawały się do tego
znakomicie... Odrzuciła jednak te myśli tak szybko, jak się pojawiły. - Może
wejdziesz na górę, chociaż na chwilę? - Wiedziała, że nie miał czasu, ale tylko
tak mogła mu się odwdzięczyć.
- Nie mogę, Rosjanie nie lubią czekać, a i tak
wystawiliśmy ich cierpliwość na wielką próbę. - Żałował, że nie może skorzystać
z jej propozycji i spędzić chociaż jednego miłego popołudnia w jej
towarzystwie. Bo przecież mogą mieć ochotę się pozabijać. - Szkoda, że nie
możesz jechać ze mną, Siergiej ma do ciebie słabość, na pewno byś go
udobruchała. - Uśmiechnął się, czując ukłucie zazdrości.
- To może, jak będziesz wracał? - Spytała, nie
rezygnując ze swojego zaproszenia.
- Jeśli szybko się uwinę... - Urwał, patrząc na
zegarek. - To, do zobaczenia, pozdrów młodego, jak się obudzi.
*
Nick z ogromnym uśmiechem na ustach
spacerował spokojnie kolejną tego popołudnia barcelońską uliczką, opiekuńczo
obejmując Courtney w pasie. Właściwie to nie pamiętał już kiedy ostatnio był
tak szczęśliwy. Cały czas nie mógł uwierzyć, że jednak zgodziła się
przyjechać z nim tutaj, do tego
hiszpańskiego raju na ziemi. Zdecydowanie Barcelona była najpiękniejszym miastem, jakie dotychczas miał szanse odwiedzić. Do tego jeszcze w
towarzystwie, którego nie zamieniłby na nic innego. Jednym słowem wszystko było
idealne. Pogoda, z nieustającym słońcem, które raczyło ich od wczesnego ranka
do późnego popołudnia, ludzie będący dużo bardziej uprzejmi i mniej zaaferowani
pracą. Wszystko tu było inne. Spokojniejsze. Lepsze. Jednym słowem, idealne. Z
każdą kolejną sekundą obserwowania promiennego uśmiechu Courtney kompletnie
zakochanej w barcelońskim klimacie i architekturze, upewniał się, że wyjazd ten
był strzałem w dziesiątkę. Wreszcie coś zaczęło iść po jego myśli, dlatego też
ostatnią rzeczą jakiej teraz pragnął, był powrót do Nowego Jorku.
- Mam nadzieję, że masz jeszcze trochę
siły. - Wyszeptał jej cicho do ucha,
kiedy oparła spokojnie głowę na jego ramieniu. To wszystko zdawało się być jak
kadr ze łzawej komedii romantycznej. Zero komórek, łączności ze światem, pracy.
Tylko oni i nic więcej.
- To zależy na co... - odpowiedziała kokieteryjnie i z pełną
premedytacją przygryzła dolną wargę, na samą myśl tego, w jaki sposób spędzali
tu każdą noc od chwili przyjazdu.
- Dobrze wiedzieć.
- Więc? - Zatrzymała się na chwilę i czekała na dalszy
ciąg wydarzeń.
- Nie, tym razem nie chodzi mi o to. -
Zaśmiał się po cichu. - Zarezerwowałem
dla nas stolik w przyjemnej knajpce niedaleko naszego hotelu, ale zanim, mam
dla ciebie pewną niespodziankę...
- A powiesz mi jaką?
- Wtedy to już nie byłaby niespodzianka.
- Stwierdził z udawaną powagą i splótł jej palce ze swoimi, na co zareagowała
delikatnym uśmiechem. - Proszę cię, Court, za chwilę się dowiesz. - Doskonale
wiedział, że panna Stone nie lubiła niespodzianek. Nie chodziło tu o samą ideę,
a charakter ukochanej, która była okropnie niecierpliwa.
- No nie wiem....
- Przecież cię nie porwę i nie będę
więził, przynajmniej na razie nie mam takich planów. - Zaśmiał się cicho i pociągnął swoją ukochaną
w tylko sobie znanym kierunku, pomimo jej sprzeciwów.
- No idę już, idę.
Przez następny kwadrans powolnym krokiem
przemierzali boczne katalońskie uliczki na obrzeżach miasta. Słońce powoli
zaczynało chować się za horyzontem, więc większość turystów zawędrowała na
pobliską plażę, dzięki czemu nie było już tak tłoczno, jak jeszcze kilka godzin
temu. Właściwie było mu to na rękę. Głównie dlatego, że chciał, by ten wieczór
był wyjątkowy dla nich obojga, dlatego też dołożył wszelkich starań, aby
ostatni dzień w tym istnym raju na ziemi zapadł Courtney głęboko w pamięć. Bo o
to, że jej się spodoba nie musiał się martwić. To akurat wiedział doskonale.
Zbyt długo się już znali, by miał wobec tego jakiekolwiek wątpliwości.
- Zaczekaj chwilę. - Zatrzymał się
niewiele ponad pięćdziesiąt metrów od celu ich wyprawy i zaczął usilnie szukać
czegoś w tylnej kieszeni spodni. - Jeszcze tylko jeden malutki, drobniutki szczegół...
- Niech zgadnę, kolejna niespodzianka?
- Chyba jestem dzisiaj za bardzo
przewidywalny. - Mruknął pod nosem, a po
chwili Court poczuła jego dłonie w okolicach swojej twarzy. - Mam nadzieję, że
to trochę poprawi moją reputację... - Jak się okazało szukał przepaski, której
delikatny materiał kilkanaście sekund później spoczął na jej oczach,
uniemożliwiając widzenie czegokolwiek. Mimo że nie lubiła niespodzianek,
postanowiła docenić jego starania. Czuła się zdecydowanie nieswojo, jednak
ufnie złapała go za dłoń i pozwoliła mu się prowadzić w nieznane. Nie sądziła,
że Nick - zawsze ułożony, pochłonięty ponad wszystko pracą może być
romantykiem. Przyjemnie ją zaskoczył.
- Nicky, proszę cię...
- Jeszcze tylko krótka chwila. - Jego
donośny śmiech odbił się echem pośród pustej uliczki. Była już poważnie
zniecierpliwiona, a on dalej bawił się w pana tajemniczego, co więcej, bardzo
mu się to podobało Naprawdę chciała już zdjąć tą cholerną opaskę , aby
dowiedzieć się, gdzie ją prowadzi. - A teraz mała odmiana, uważaj, bo przed
nami są trzy stopnie. - Stwierdził i pomógł jej powoli pokonać ostatnią
przeszkodę.
Zatrzymali się w niemożliwym do
określenia dla niej punkcie. Z niecierpliwością czekała aż w końcu zdejmie jej
opaskę, jednak ta chwila odwlekała się niemiłosiernie. Zamiast tego Nick puścił
jej dłoń, zabrzęczał bliżej nieznany pęk kluczy, a po chwili usłyszała trzask
otwieranego zamka, co zaintrygowało ją jeszcze bardziej. Naprawdę chciała już
zdjąć tą cholerną opaskę , aby dowiedzieć się, gdzie się znajdowali. Jednak
najmłodszy Jonas wyraźnie nie popierał pośpiechu.
- Długo jeszcze zamierzasz mnie tak
trzymać? - Zapytała z ostatkami cierpliwości, zakładając ręce na piersiach. Nie
usłyszała odpowiedzi. Zamiast tego poczuła jak jego duże dłonie obejmują ją w
pasie, a wargi powoli i niespiesznie pieszczą jej szyję. Nie mogła zaprzeczyć,
było to całkiem przyjemne, ale nadal czekała, aż w końu przestąpi do sedna
sprawy.
- Dopóki nie przestaniesz zrzędzić...
- Nicky, doskonale wiesz, że nie lubię
takich zabaw. - Stwierdziła siląc się na zdecydowany ton, jednak było to dla
niej naprawdę ciężkie, zważywszy, że Jonas dalej pastwił się nad nią w
najlepszy z możliwych sposobów. - I
wcale... - urwała w momencie kiedy przygryzł płatek jej ucha. - Nie zrzędzę.
- Nawet nie wiesz, jaka piękna jesteś,
kiedy się złościsz... - wyszeptał jej do
ucha i jedną ręką odgarnął jej włosy z karku. Naprawdę nie mógł doczekać się by
zobaczyć reakcję Courtney na to wszystko, co przygotował, ale chciał jeszcze
chwilę ją pomęczyć.
- A ty, jak bardzo mnie irytujesz tymi
swoimi romantycznymi zapędami.
- Sama mówiłaś, że za mało się starałem.
- Zaśmiał się po cichu. Rzeczywiście wtedy miała rację, jednak teraz za wszelką
cenę, każdego dnia pobytu tutaj, w Barcelonie, starał się udowodnić Court jak
bardzo się zmienił, a dzisiaj, ostatniego dnia w tym raju na ziemi, postanowił
dosadnie pokazać jak bardzo mu na niej zależy.
- Popadasz ze skrajności w skrajność,
skarbie.
Tym razem nie odpowiedział jej kolejną
zaczepką. Zamiast tego przystąpił do czynów i sprawnie rozprawił się z opaską
spoczywającą na oczach ukochanej. Materiał ustąpił, a Courtney stanęła jak
wryta, z lekko rozchylonymi wargami. Zupełnie nie przypominała tej buntnej,
kokieteryjnej dziewczyny sprzed chwili. Ostatnim razem tak zbitą z tropu i zagubioną widział ją na weselu Kevina,
kiedy zalana w trupa nie miała pojęcia o tym, co dzieje się wokół. Zaśmiał się
na samo wspomnienie reszty wieczoru oraz części nastepnego poranka. W końcu
jednak wrócił na ziemię, a ona dalej nie poruszyła sie nawet o milimetr.
Wzbudziło to w nim mieszane uczucia, bo zupełnie nie potrafił wyczytać, czy
poszedł we właściwym kierunku.
- Mam nadzieję, że się podoba. -
Stwierdził półgłosem, momentalnie
wracając ją na ziemię. Niestety dalej nie ułatwiała mu zdania.
- Ale gdzie my jesteśmy?
- W domu. - Odparł jakby była to
najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Znajdowali się właśnie w jednej z
najstarszych dzielnic Barcelony. Sam domek zaś w stu procentach utrzymany był w
tradycyjnym katalońskim stylu. Wnętrze zdominowane było przez jasne pastelowe
kolory i ciemne drewno, które odnosiło się tak do podłóg jak całego
umeblowania. Delikatne, lekko przytłumione światło sprawiało wrażenie
intymności, a zarazem nadawało całości niepowtarzalnego klimatu. Miejsce to
było bez wątpienia kwintesencją wszystkiego, za co Courtney kochała Katalonię.
I chociaż sam bezpośrednio niestety nie miał możliwości wybrania go osobiście,
to jego dobry kumpel ze studiów Miguel wykonał kawał dobrej roboty w wyborze
oraz gruntownym remoncie domu, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej był kompletną
ruiną. Jednak dzisiaj, patrząc na błysk w oczach ukochanej, doszedł do wniosku,
że był on wart każdego wydanego centa.
- Nie do końca cię rozumiem...
- Zawsze opowiadałaś mi jak bardzo
chciałabyś kiedyś zamieszkać w takim małym tradycyjnym domku, gdzieś w Hiszpanii, dlatego pomyślałem sobie, że spodoba ci się taki prezent. - Wyjaśnił pokrótce nie chcąc zawracać jej
głowy zbędnymi szczegółami. Już i tak wyglądała na mocno skołowaną całą tą
sytuacją. - Coś się stało? - zapytał, bo jej twarz zdecydowanie nie
prezentowała teraz zadowolenia, raczej delikatny grymas, doskonale mu znany, a
nie wróżący zwykle nic dobrego.
- Nick to chyba trochę za dużo...
- Dlaczego? - zapytał lekko zbity z
tropu.
- Myślę, że obrałeś zbyt szybkie tempo.
- zaczęła patrząc mu prosto w oczy. Uwielbiała każdą chwilę jego bezustannej
uwagi, jednak dalej miała wątpliwości co do trwałości tej zmiany. - Ja naprawdę
nie wiem jeszcze, czy chcę dać ci kolejną szansę. W końcu to, że teraz jest
cudownie, nie oznacza tego za rok czy za dwa.
- Courtney,
ale ja...
- Naprawdę doceniam to, jak bardzo się
starasz. - uśmiechnęła się pokrzepiająco w jego kierunku, po czym kontynuowała
- Uwielbiam każdą chwilę tego wyjazdu,
ale ten prezent jest zbyt drogi i zobowiązujący, żebym mogła go przyjąć. - Czuła
się ogromnie niezręcznie wiedząc, że nawet jeżeli harowałaby przez całe życie,
nie byłoby ją stać na kupno takiego domu. To zdecydowanie nie ułatwiało jej
decyzji.
- Ale ja jestem pewien. - Odparł, na co
ona posłała mu tylko pytające spojrzenie. - Odkąd tylko zostawiłaś mnie samego,
wiem, że tylko z tobą chcę spędzić resztę życia, a ten dom to jest początek. Mam nadzieję, że samych dobrych
rzeczy. - Słuchała uważnie każdego wypowiedzianego przez niego słowa, co było
całkowitą nowością w ich relacji. - Obiecuję, że będziemy przyjeżdżać tutaj w
każde wakacje, kiedy tylko będziesz chciała.
- Naprawdę wszystko już zaplanowałeś?
- Z każdym kolejnym argumentem, bez
wątpienia świadczącym o tym, jak poważnie ją traktował, upór ustępował.
Naprawdę ją zaskoczył. Coraz częściej zupełnie go nie poznawała. Nicka,
wiecznie zapracowanego i wypranego z uczuć. Cholernie się zmienił.
- Zostawiłem ci do wyboru imiona dla
dzieci, bo wiem, że ty zrobisz to o niebo lepiej. - Zaśmiał się cicho i objął
ją w talii cały czas patrząc jej w oczy.
Uśmiechnęła się do niego ciepło, po czym oparła głowę o jego tors. - No
więc jak będzie?
- Myślę... - na chwilę przerwała, udając zastanowienie.
- Myślę, że chyba powinieneś oprowadzić
mnie po nowym domu. - Stwierdziła, kokieteryjnie przygryzając dolną wargę.
- W takim razie dzisiaj zaczniemy od
sypialni.
Lepiej
późno niż wcale...
Cudowny rozdział już nie mogę doczekać się nn tylko szkoda że tak mało Jemi
OdpowiedzUsuńOMG AJDGHJKZSHFKSDJG! Świetny rozdział! Nareszcie Joe i Dem nie są do siebie jakoś wrogo nastawieni i może sie "zaprzyjaźnią" ahdgjsgda xd Mam nadzieje, że wszystko będzie dobrze z Ali i Kevinem :c A po Nicku widać, że bardzo się zmienił, na lepsze oczywiście :D Już nie mogę się doczekać nn! :)
OdpowiedzUsuńcieszę sie że było dużo Jemi :))) i cały rozdział był WSPANIAŁY ♥ Czekam z niecierpliwością nn :))
OdpowiedzUsuńNo proszę Demcia nalegała by Joe wszedł do jej mieszkania? :D uhuhu, Court i Nicky się rozpędzili, a Al i Kev pewnie nie będą tacy szczęśliwi jak ogarną wyniki badań :// szkoda mi ich. Rozdział świetny naprawdę, warto czekać :P Strasznie mi się podoba, szczerze to myślałam że Demi zacznie rodzić Joe'mu na kanapie hahaha. Co do scenki z Ashley to normalnie A+++. Jak mnie wkurzają takie plotkary :pp Dobra robota, czekam na nn :) Szkoda że 1 września nie będę już miała takiego nastroju jak teraz ;_; pozdrawiam xo
OdpowiedzUsuńNie poznaję Demi i Joego w tym rozdziale... Czekam na next!
OdpowiedzUsuńOczywiście rozdział świetny, jak każdy. Widzę, że troszkę zaczynają się poprawiać stosunki pomiędzy Demi i Joe, a przynajmniej mam taką nadzieję. Dlaczego nie ma tego jak Joseph wrócił po spotkaniu do Demi. Pewnie ciekawie było/będzie (zależy czy opiszecie to w kolejnym). Kiedy wreszcie Demi urodzi, bo już strasznie się męczy? Perspektywa Nicka i Court też jest świetna. Dobrze, że ona zgodziła się na ten dom, a co za tym idzie, na dalszy związek z nim. Widać, że on się stara, tylko żeby nie wrócił do starych nawyków (praca, praca....). Co do Ali i Keva, to mam dziwne wrażenie, że po badaniach nie będzie za różowo. Nie wiem w kim tkwi problem, ale wydaje mi się, że to Kevin będzie miał jakieś problemy. Mam nadzieję, że nie popsuje się pomiędzy nimi, bo są uroczym małżeństwem. Czekam na nn. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, a ja przez humorki mojego gadu jeżeli mnie ingormowałaś to dowirdzialam sie dopiero dziś. Ciekawi mnie naj bardziej czy joe przyjedzie do dee, czyzby poczuł się powoli jak tata? :D mam nadzieje ze wszyscy bd szczesliwi :) czekam na nn
OdpowiedzUsuńAAAAA JESTEM GŁUPIA BO DOPIERO TERAZ OGARNEŁAM , Ze JEST ROZDZIAŁ <3 ale nadrobilam straty i powiem ci szczerze , ze jetem podjarana na maksa :D Bo Jemi zaczeli sie do siebie jeszcze bardziej zblizac i wgl po prostu jestem happy tym bardziej sie nie moge doczekac 1 wrzesnia , ale DAM RADE :D Nie bede ci pisac ze rozdział zajebisty bo to oczywiste :P /@Wikaaaax3
OdpowiedzUsuńwiec przeczytałam wasz blog w 2 dni i uświadomiłam sobie ze jest Wspaniały ;D szkoda ze nie dodajecie 2 rozdziałów miesięcznie ale was bardzo dobrze rozumiem bo macie też inne blogi gdzie dodajecie rozdziały a tak to byście nie wyrabiały się na czas. Dobra a teraz coś o blogu wiec kocham jak Demi i Joe się kłócą ale lubię ich hot momenty ;* Al. i Kev są bardzo słodcy ze się tak starają o dziecko :) Nick i Court dobrze ze wyjechali na te wakacje a chłopak naprawdę się mocno stara ^.^. A co do dziecka Demi to dzisiaj sobie wyobrażałam jak rodzi i to było bardzo zabawne XD a ojcem niech nie będzie Jake ....plis.... wiec kocham wasze blogi i czekam na kolejne rozdziały z niecierpliwością <3
OdpowiedzUsuń