- Kevin! - Ali rzuciła
się na szyję swojemu mężowi i oplotła go nogami w pasie. Cieszyła się, że wrócił
do domu przed północą i zdążą zjeść razem kolację, napić się wina i posiedzieć
na kanapie w salonie, tak jak dawniej, gdy jeszcze nie był wspólnikiem w
kancelarii prawniczej i nie miał tylu obowiązków. Cholernie za nim tęskniła i
czuła się bardzo samotna, gdy on całe dnie spędzał w pracy. Jej przyjaciółki
też, więc snuła się po domu, a do głowy przychodziły jej kolejne, co raz
bardziej abstrakcyjne myśli, związane z jej przyszłością. Jej i Kevina.
- Mmm... Mogłabyś mnie
tak witać codziennie. - Wpił się zachłannie w jej usta i pocałował namiętnie, a
następnie schował twarz w jej włosach. Już nie pamiętał, kiedy wyglądała na tak
szczęśliwą i to jeszcze bardziej go cieszyło. Obiecał sobie jednak, że dzisiaj
nie będą poruszać drażliwego tematu i spędzą ten czas najlepiej, jak się da.
Wtulił twarz w jej włosy i objął z całej siły.
- Nie żądasz za wiele?
- Spytała zaczepnie, muskając jego szyję. Miała ochotę trochę się z nim
podrażnić, bo była w świetnym nastroju, a on też o tym wiedział.
- Tylko tyle ile należy
się mężowi, wracającemu do domu po ciężkim dniu pracy. - Zaciągnęła z niego
marynarkę i zajęła się rozwiązywaniem krawata, w czasie gdy on całował jej
obojczyk. Poczuł nie małą satysfakcję, gdy nie przez niego nie mogła się
skoncentrować na wykonywanej czynności.
- Chodź, pokażę ci, ile
się należy... - Wyswobodziła się z jego objąć i zaprowadziła w stronę sypialni.
*
- Przydałoby się więcej bazylii...
Kevin dał Ali do spróbowania
sosu pomidorowego, gdy ta zdążyła wyjść z pod prysznica. Owinięta w biały
ręcznik wyglądała ślicznie i pociągająco. Tak bardzo, że prawie przypalił
makaron.
- Naprawdę mi tego
brakowało, wiesz? - Stanęła za nim i objęła go mocno, ciesząc się spokojem wieczoru,
który zaczął się ekscytująco i jego reszta zapowiadała się tak samo.
- Czego dokładnie? -
Spytał, mrucząc jej do ucha i całując w policzek.
- Ciebie w domu o
normalnej porze. - Walnęła go w ramię i odsunęła się od niego, doskonale
wiedząc, że jutrzejszy dzień i pół nocy spędzi sama ze swoimi myślami w wielkim łóżku w ich apartamencie.
To niestety nie była najmilsza perspektywa. - Brakowało mi tego... -
Powiedziała, próbując się cieszyć z tego, co ma, choć nie było to łatwe.
- Mi też, nawet nie wiesz,
jak bardzo. - Spoważniał, modląc się w duchu, by rozmowa nie zeszła na
niepożądane dzisiaj tory.
- Strasznie tu ponuro i
cicho, gdy siedzę sama...
Wiedział do czego
zmierzają jej słowa i musiał jakoś ją powstrzymać. To miał być ich wieczór i
mieli go spędzić w miłej atmosferze, ciesząc się sobą.
- Nick, mówił, że w
Barcelonie jest pięknie. - Szybko wpadł na pewien pomysł. - Może byśmy się tam
nie długo wybrali, co ty na to? - Trochę by zaszaleli, oderwali się od
rzeczywistości i pobyli sami, z dala od wszystkich. No i może jego żonie w
końcu wróciłby humor.
- No nie wiem. - Nie
miała ochoty się nigdzie ruszać. Wolała być tu, w Nowym Jorku, pomimo że
ostatnio jej ukochane miasto przytłaczało ją co raz bardziej.
- Wyobraź to sobie...
ty i ja, błękitne morze i seks na plaży. - Przyciągnął ją blisko siebie,
mrucząc i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Wyłącz makaron. -
Odpowiedziała mu, odsuwając się od niego i zadziornie pokazała mu język.
- Ali, zgódź się. -
Zdjął garnek z kuchni i postawił go pod kranem. - Wyrwijmy się stąd choć na
chwilę.
- Poczekajmy aż
dostaniemy wyniki badań. - Popatrzyła na niego błagalnie, bo dla niej to było
teraz najważniejsze. Nie żaden urlop, nie jakaś Barcelona, tylko ich przyszły
maluszek, którego nie mogła się już doczekać.
No i zaczęło się, choć
bardzo tego dzisiaj nie chciał. Odsunął się od niej, trochę zbyt nerwowo, gdy
położyła mu rękę na ramieniu.
- Nie dzwonili do
ciebie przypadkiem z kliniki? - Spytała cicho, wiedząc, że to pytanie go
rozzłości już do końca. No ale ciekawość zżerała ją od środka. Ona sama nie
rozstawała się z telefonem, mając nadzieję, że za chwilę zadzwonią. Do tej pory
jednak nic takiego się nie wydarzyło.
- Ali, czy uważasz, że
gdyby zadzwonili, to bym to przed tobą ukrył? - Odpowiedział jej mocno
zirytowany.
- No nie, ale myślałam...
- To źle myślałaś. -
Odburknął jej, szukając oliwy w szafce. Tak strasznie cieszył się na ten wieczór,
ale jak zwykle wszystko zeszło na jeden temat. Jeden cholerny temat, którego
miał dość.
Nie minęła nawet minuta
i Al wyszła z kuchni. Oparł się o kuchenny blat, przeklinając w duchu.
Poszedł za nią do
sypialni i stanął w drzwiach. Ubrana w dres, rozczesywała włosy.
- Przepraszam. -
Odezwał się pierwszy, gdy udawała, że go nie widzi.
- Nie musisz. - Odpowiedziała
mu dość chłodno i zbierało jej się na płacz. On tego nie rozumiał, co więcej
zachowywał się tak, jakby mu wcale nie zależało.
- Ali, ja też to
przeżywam. - Podszedł do niej i zmusił, by spojrzała mu w oczy. - Dlatego
chciałem, byśmy się trochę oderwali, chociaż na kilka dni, odpoczęli, tak jak
kiedyś, gdy wyjeżdżaliśmy we dwoje.
Nie potrafiła się na
niego długo gniewać, więc jedyne, co mogła zrobić, to wtulić się w jego
ramiona.
- To może zróbmy tak, że
wyjedziemy, gdy odbierzemy wyniki, co? - Zapytała pełna nadziei. - Będziemy
wtedy spokojnie świętować i cieszyć się z wakacji.
Uśmiechnęła się, co
jego samego też bardzo ucieszyło.
- Niech będzie, jeśli
tak chcesz. - Splótł ich dłonie razem i pocałował ją w nos. Może ten wieczór
jeszcze nie był do końca stracony, skoro nastrój poprawił się jego ukochanej
blondynce.
- Nakarmisz mnie w
końcu, bo strasznie zgłodniałam?
- Z przyjemnością.
*
Joe siedział spokojnie
przy biurku, przeglądając kolejną tego popołudnia teczkę z dokumentacją,
czekającą na jego zatwierdzenie i cieszył się błogim, świętym spokojem. Już nie
pamiętał, kiedy ostatnio było tu tak cicho, bo właściwie odkąd w firmie
pojawiła się jego asystentka z piekła rodem, nie zaznał dnia spokoju
psychicznego, dlatego też kilka wymiernie dobrego humoru wiedźmy były
najlepszym prezentem, jakim to los mógł go obdarzyć. Wiedząc, że długo taki
stan rzeczy się nie utrzyma, postanowił jej nie prowokować. Całkiem skutecznie
z resztą, gdyż od równych pięciu dni, siedmiu godzin i dwudziestu czterech minut
nawet razu nie wdał się w kłótnie z
Lovato, co więcej udawało im się egzystować na w miarę neutralnym gruncie.
Dzięki czemu pierwszy raz od dłuższego czasu wizja wcześniejszego powrotu do
domu wydawała się prawdopodobna, bo praca szła im wyjątkowo sprawnie.
Spojrzał kątem oka na
Lovato. Siedziała na sofie z kalendarzem i ustalała właśnie jego grafik
przyszłotygodniowych spotkań. Mimo że ogromnie cieszył się z chwili spokoju, to
ta cisza na dłuższą metę zaczęła być trochę męcząca. W końcu przywykł już tak
bardzo do jej narzekań i zaczepek, że trudno było mu się skupić na pracy, kiedy
nikt nie zrzędził mu za uszami.
- Jak się dzisiaj
czujesz? - Zapytał jakby nigdy nic, nie mogąc już dłużej znosić bezczynności
pomieszanej z nadmierną ciszą. Przez ostatnie kilka dni Demi naprawdę nie
wyglądała najlepiej, a syn chyba nie dawał jej za wiele wytchnienia, zważywszy
na to, że nawet jak na nią, nie tryskała zbytnio energią.
- Bez fajerwerków, ale
mogło być gorzej. - Skwitowała podnosząc wzrok znad kalendarza i posłała
szefowi coś na kształt delikatnego uśmiechu. - Gdyby nie ten kręgosłup, który
od wczoraj uprzykrza mi życie, byłoby całkiem znośnie.
- Rzeczywiście nie
wyglądasz najlepiej.
- Też byś tak wyglądał,
gdybyś nosił tyle dodatkowych kilogramów, a na dodatek jeszcze w szpilkach.
- Skwitowała, co dziwne, bez
wszechobecnej ironii i jadu w głosie. Nowość.
- Bo wiesz, jak
potrzeba, to z tego co sprawdzałem w kadrach, masz jeszcze zaległy urlop i... -
zaczął, jednak nie pozwoliła mu dokończyć.
Właściwie sam nie znał
przyczyny swojego nagłego zainteresowania samopoczuciem swojej asystentki. Może
była to naturalna reakcja na lekką poprawę ich relacji, albo coraz bardziej
realna obawa, że w końcu może urodzić mu w biurze, albo w trakcie jakiegoś
ważnego spotkania, tego jeszcze nie był pewien
- Ostatnie czego mi
teraz potrzeba, to wolne. - Odpowiedziała szybko i zdecydowanie. Kiedy miała
jakieś zajęcie przynajmniej nie przejmowała się ciągle swoimi bolączkami,
momentami nawet udawało jej się o nich zapomnieć. Bała się nawet pomyśleć, co
by się działo, gdyby cierpiała na nadmiar wolnego czasu. - Chociaż...
- Chociaż? - Wstał z
fotela i oparł się o blat biurka, mierząc ją pytającym spojrzeniem.
- Naprawdę przydałby mi
się wolny piątek, bo mam pare spraw do załatwienia. - Musiała wreszcie wziąć
się za malowanie pokoju, który jeszcze do niedawna służył za miejsce
przeznaczone dla gości, jednak teraz cały zagracony był dziecięcymi
akcesoriami. W takich momentach żałowała, że nie ma porządnego faceta.
- Coś szczególnego?
- Właściwie to...
- Chciała dokończyć, jednak nie było jej
to dane, bo ktoś zapukał do drzwi.
- Nie przeszkodziłam w
czymś przypadkiem? - Oboje spojrzeli w tamtym kierunku, a ułamki sekund później
Ashley zza uchylonych drzwi iście teatralnym gestem rozejrzała się po
pomieszczeniu. Zupełnie jakby próbowała wychwycić szczegóły jakiejś zbrodni,
albo raczej gorącego płomiennego biurowego seksu, o który wszyscy ich
podejrzewali. Całkowita norma...
- Nie, nie
przeszkodziłaś. - Poirytowany poprawił węzeł krawata, nieświadomie dając
kolejny powód do podejrzeń swojej sekretarce. W końcu zniecierpliwiony
oczekiwaniem na przejście do meritum sprawy, zaczął. - Powiesz mi wreszcie o co
chodzi?
- Oczywiście. -
Zawiedziona, że nie udało jej się natrafić na nic ciekawszego, przez chwilę
jeszcze rozglądała się po pomieszczeniu, w nadziei, że coś ciekawego rzuci się
jej w oczy. Bo nie zamierzała uwierzyć, że ta kilkugodzinna cisza wynikała sama
z siebie. Zdecydowanie nie w ich przypadku.
- Ashley? - W tym momencie z irytacji przeszedł w stan
rozbawienia całą tą sytuacją. Uwielbiał te wszystkie krzywe spojrzenia swoich
pracowników, podejrzewających ich o niewiadomo co.
- Ach tak. - Spojrzała przepraszająco w stronę Joe. -
Jakaś kobieta chce się z tobą widzieć.
- A była umówiona?
- Nie, ale...
- W takim razie nie
wiem, dlaczego zawracasz mi tym głowę. - Odparł niedbale, zajmując się swoim
telefonem, który dał o sobie znać. Tysiące razy tłumaczył Greene, aby spławiała
takich ludzi. - To poważna firma, a nie koncert życzeń. Jeżeli to kolejna
klientka, to umów ją na spotkanie albo odeślij do Robertsa. - W końcu gdyby
przyjmował każdego, kto chciałby się z nim widzieć, to w ogóle nie wychodziłby
z tego nieszczęsnego biura.
- Powiedziała, że jest
twoją dobrą znajomą i na pewno znajdziesz dla niej chwilę czasu. - Wytłumaczyła
niezwykle rzeczowo, co nie było zbyt częste w jej przypadku.
- Przedstawiła się
chociaż?
- Tak, Beatrice
Edwards. - Zakomunikowała.
O nie. Miał nadzieję,
że się przesłyszał. Niestety jednak nie tym razem.
- Daj mi chwilę. -
odpowiedział i dał Ashley wyraźny sygnał, by opuściła pomieszczenie, jednak ta
chyba nie zrozumiała aluzji.
- Ale...
- Idź i ją zatrzymaj, a
ja za chwilę się tym zajmę. - Odparł chłodno, z hukiem odkładając telefon na
blat biurka i ze świstem wypuścił powietrze. W tym momencie zastanawiał się,
dlaczego wszystkie nieszczęścia muszą spotykać właśnie jego. - No już. -
ponaglił i już po chwili Greene opuściła jego gabinet.
On sam natomiast zaczął
nerwowo chodzić w te i z powrotem, starając się wymyślić w miarę wiarygodną
historyjkę usprawiedliwiającą ignorowanie jej telefonów i wiadomości przez
ponad półtora miesiąca. To właśnie wtedy nagrała mu się na sekretarce,
oznajmiając, że wraca do Nowego Jorku i chce się z nim spotkać. Beatrice była
jego dziewczyną z czasów studiów. Przelotnym flirtem, romansem, który skończył
się wraz z jej wyjazdem do Kalifornii. Nie żywił do niej żadnych głębszych
uczuć, dlatego też nie odczuł zbyt dotkliwie ich rozstania. A teraz wróciła i z
tego, co zdołała przekazać mu w tych kilku nagraniach, chciała odnowić ich
kontakty. On jednak nie chciał. Nie szukał dziewczyny, poza tym wychodził z
założenia, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
- Czyżby problem na
horyzoncie? - Zapytała zaciekawiona zachowaniem Jonasa, bo w końcu niecodziennie
chodził w kółko po gabinecie z miną jak na ścięcie. Właściwie to reagował tak
tylko wtedy, kiedy jego matka zjawiała się w firmie.
- I to dość spory...
- Niech zgadnę, kolejna
zakochana w tobie po uszy kandydatka twojej mamy. - Odparła, z trudem
powstrzymując się od śmiechu. Naprawdę nie rozumiała fenomenu próby swatania
przez własną matkę dwudziestoośmioletniego faceta. A jednak. Denise Jonas była
królową absurdu.
- Nie tym razem. -
odpowiedział krótko, rozluźniając węzeł krawata.
- A więc kto?
- Upierdliwa była, która
za cholerę nie chce dać mi spokoju. - Poirytowany posłał jej wręcz zabójcze
spojrzenie, czym bez problemu zmazał wredny uśmieszek z jej twarzy. Czasem
jednak potrafił ją utemperować. Szkoda tylko, że nie wtedy kiedy potrzeba. - Tyle powinno ci wystarczyć, reszta biura
pewnie też będzie usatysfakcjonowana nową ploteczką.
Przez kilka sekund w
pomieszczeniu, po raz kolejny tego dnia zapanowała niezręczna cisza, przerywana
jedynie nerwowymi krokami Joe'go, który bezustannie przemierzał swój gabinet w
każdym możliwym kierunku.
- Wpuść ją. - Odezwała
się Lovato i podniosła się z kanapy.
- Ale po co?
- Chociaż raz w życiu
zrób co ci karzę. - Odpowiedziała szybko, nie chcąc nawet myśleć o tym, co
mialo się stać za kilka chwil.
Posłuchał. Połączył się
z recepcją i polecił Ashley zaprowadzenie Beatrice do jego biura.
Obdarzył Demi pytającym
spojrzeniem, mając nadzieję, że wyjaśni mu o co chodzi. Nic nie odpowiedziała.
Zamiast tego zaczęła podążać w jego kierunku.. Zatrzymała się dopiero w
momencie, kiedy dzieliło ich nie więcej jak pół metra, a on zupełnie zbity z
tropu patrzył tylko jak wplątuje palce we włosy i niszczy jego idealnie ułożoną
fryzurę, a drugą ręką jeszcze bardziej rozluźnia węzeł jego jasnoszarego krawata.
- Matko boska, Lovato,
co ty najlepszego robisz? - Spytał zupełnie, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Ta
ciąża co raz mocniej dawała się jej we znaki, skoro zachowywała się tak a nie
inaczej. Przecież nigdy nie dotykała go z własnej woli. Prawie nigdy.
- Zaufaj mi, wiem co
robię.
Odpowiedziała mu
szybko, rozpinając drobne guziczki przy swojej bluzce, a oczom Joe'go ukazał
się biały materiał jej stanika. Nie wiedział czy jest bardziej zaskoczony czy
zaciekawiony, a może nawet zainteresowany widokiem i gdyby mógł stałby tak
dalej i patrzył w jej lekko roznegliżowany dekolt, ale w tym samym momencie
drzwi otworzyły się ponownie i rude włosy Beatrice orzeźwiły go momentalnie.
- Och, przepraszam, że
przeszkodziłam, ale ta niezbyt rozgarnięta dziewczyna z recepcji powiedziała,
że mogę wejść. - Czuła się niezręcznie i niezbyt przyjemnie, stając twarzą w
twarz ze swoim byłym i jego obecną zdobyczą, widząc, że przerwała im coś
ważnego. Nie takiego obrotu spraw się spodziewała, przebywając tu ponad dwa tysiące
kilometrów. Oczywiście nie sądziła, że Joseph rzuci się jej w ramiona, ale
myślała, że zastanie go samego, powspominają dawne czasy i zaprosi ją na drinka
po pracy, a wtedy może odżyje to, co ich dawniej łączyło. Chyba jednak nie
miała szans. Zjechała Demi wzrokiem, zatrzymując się dłużej na jej ciążowym
brzuchu. Mała nie była taka głupia, skoro udało jej się złapać go na ciążę.
Myślała tylko, że Joseph jest inteligentniejszy.
- Och nie, nic się nie
stało. - Pierwsza odezwała się Demi, udając, że chichocze i przytuliła się do
Jonasa. Widziała, jak ta ruda tyczka zlustrowała ją od góry do dołu,
uśmiechając się kpiąco. Swoją drogą myślała, że jej szef ma lepszy gust, bo
polecieć na coś takiego... Musiał być naprawdę zdesperowany. Albo pijany. Albo
jedno i drugie.
- Witaj, Beatrice, co
cię tu sprowadza? - Spytał po chwili, nareszcie rozumiejąc o co chodziło
wiedźmie. Przypomniał sobie tą dziwną przygodę z wesela Kevina i Al, kiedy to
ona była w tarapatach i uśmiechnął się pod nosem. Musiał przyznać, że udawanie
uczuć do niego, wychodziło jej perfekcyjnie. Też zamierzał wejść w tą grę,
dlatego objął ją ramieniem, przesuwając swoją dłoń niżej, na jej pośladek i
masował go delikatnie, co już nie było częścią zabawy. Wydawało mu się, że
chciała przesunąć jego rękę, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
- Chciałam się z tobą
spotkać i spytać, co u ciebie... Jak widzę jest, co opowiadać.
- Ach, no tak... Poznaj
Demi, moją narzeczoną. - Co dziwne, bez większego problemu przyszło mu
wypowiedzenie tych słów. Myślał, że nie przejdą mu przez gardło, a jednak. A
Lovato była w tym momencie tak słodka i urocza, że prawie jej nie poznawał.
Wyciągnęła rękę przed siebie i podała ją jego byłej dziewczynie. Następnie, z
prędkością światła wtuliła się w niego ponownie i musnęła jego szyję nosem.
- Nie myślałam, że
kiedyś się ustatkujesz, ale sytuacja cię do tego zmusiła.
Spojrzała z
obrzydzeniem na jej brzuch, a Demi miała ochotę jej za to przywalić. Nie
zrobiła tego jednak, by nie zniżać się do poziomu tej żyrafy i policzyła w myślach
do dziesięciu.
- Może nie mieliśmy
tego w planach, ale i tak bardzo się cieszymy, że będziemy mieć synka, prawda
kochanie?
- Tak, prawda... -
Wymogła na nim, by tak powiedział, prawie płacząc. Chyba nigdy nie widział, by
tak o coś walczyła, jak w tej chwili.
- Och, to poznaliście
już płeć. - Odrzekła, udając zainteresowanie i uśmiechając się krzywo. Joe nie
bardzo przepadał za dziećmi, a jednak dał się wrobić w zmienianie pieluch.
- Tak, dowiedzieliśmy
się kilka tygodni temu. - Przypomniał sobie tą chwilę, kiedy wyszła zapłakana z
gabinetu i oznajmiła mu, że urodzi chłopca. Zupełnie nie wiedział, jak ma się
zachować, gdy rzuciła mu się w ramiona, szlochając głośno. Od tamtego czasu
minęło już trochę i chyba przywykła do tej myśli. Tak mu się przynajmniej
zdawało. Spojrzał na Lovato z miną
zakochanego szczeniaka i poczuł przeogromną chęć, by ją pocałować. Wiedział
jednak, że poszedłby w tym przedstawieniu o jeden gest za daleko i mógłby przez
to stracić życie.
- Joey dosłownie
zwariował na jego punkcie i wszystkim się chwali. - Trochę żałowała, że nie
jest to prawdą. Znaczy nie, że Jonas jest ojcem jej dziecka, ale że ogólnie nie
ma przy niej faceta, którego z tego powodu rozpierałaby duma. Co raz częściej
zastanawiała się czy samotne rodzicielstwo nie będzie dla niej za trudne.
Zawsze uważała się za kobietę niezależną, ale obawiała się czy bez faceta u
boku sobie poradzi. W końcu to duża odpowiedzialność wychować małego człowieka,
a ona nie miała nikogo do pomocy. Oczywiście mogła liczyć na przyjaciółki, ale
to nie to samo. Nie to samo, co... tatuś.
W przypływie głębszych
emocji pocałowała go w policzek. On w tym samym momencie zetknął jej skroń ze
swoimi ustami aż całym jej ciałem wstrząsnęły przyjemne dreszcze. Chyba gdzieś
zaczynała się zacierać granica pomiędzy tym co udawali, a tym co było naprawdę.
By to przerwać spojrzała na zegarek, udając, że gdzieś się spieszą.
- Joey, chyba musimy już
iść, pamiętasz mieliśmy oglądać meble do pokoju naszego dziecka? -
Przedostatnie słowo wyraźnie zaakcentowała,
co sprawiło jej nie małą satysfakcję. A jeszcze większej doznawała, patrząc na
wyraz twarzy chudej tyki, która chyba jakiś czas temu połknęła kij od miotły,
bo stała wyprostowana, w jednej pozycji i nie zgarbiła się nawet o milimetr.
- Tak, tak pamiętam,
skarbie. - Położył dłoń na jej brzuchu i od razu poczuł delikatne kopnięcie. To
było dziwne doznanie. Nie chodziło o to, że nie przyjemne, ale dziwne. - Wybacz
Beatrice, ale już jesteśmy spóźnieni i...
- Spokojnie, już i tak
miałam wychodzić... No cóż, życzę wam powodzenia i mam nadzieję, że jeszcze się
spotkamy.
- Tak, ja też. -
Pocałowała go w policzek na pożegnanie, co nie zbyt mu się spodobało, ale
cieszył się, że pozbył się jej wreszcie.
Kiedy tylko zamknęły
się z nią drzwi, momentalnie się od siebie odsunęli. Joe z powrotem usiadł za
biurkiem i zaczął na nowo przeglądać papiery.
- Dziękuję. - Odezwał
się po chwili ciszy i przerwał podpisywanie kolejnych dokumentów. Choć cała ta sytuacja
była strasznie absurdalna, to jednak był jej wdzięczny. - Chociaż nie myślałem,
że tak łatwo przyjdzie ci udawać moją narzeczoną. - Uśmiechnął się do niej na
wpół wrednie a na wpół przyjaźnie.
- Przynajmniej
spłaciłam swój dług z wesela. - Odpowiedziała mu, udając obojętność, a w głębi
duszy cieszyła się, że jest w stu procentach skuteczna.
- No i teraz nic nas
już nie łączy. - Powiedział to takim tonem, jakby spadł mu z serca wielki
ciężar.
- Jak to nie? Jest
jeszcze łóżko.
- Ale...
Kompletnie zbiła go tym
z tropu. Nie rozumiał o co jej chodzi i nie przypominał sobie, by kiedykolwiek
łączyło ich jakiekolwiek łóżko. Nie licząc tych kilku razy, kiedy trochę się
pobawili. No ale przecież to nic takiego.
- Połamałeś mi łóżko,
nie pamiętasz? - Musiała przyznać, że minę miał przekomiczną. Doskonale
wiedziała, co sobie wyobrażał. Niedoczekanie jego. - Cały czas czekam na nowe.
- Oj, Lovato...
- Słucham? - Spytała go
z miną niewiniątka.
- Kiedyś się doigrasz
za te swoje gierki...
*
Courtney trzymając za
rękę Nicka opuściła pokój architektów i chociaż na chwilę mogła się rozluźnić.
Pierwszy raz od dłuższego czasu trafiło się im ogromne, cholernie pracochłonne
zlecenie, a ona nie mogła skupić się na wykonywanej pracy. Właściwie to od
samego powrotu miała poważne problemy z ponownym wdrożeniem się w swoje obowiązki. Ale to nie
była jej wina. Bo nie mogła nic poradzić natrętnym myślom, które bez przerwy
przywoływały w jej wyobraźni obrazy z małego pokoiku katalońskiego hotelu, w którym
spędziła bez wątpienia jedne z najlepszych chwil w jej blisko trzydziestoletnim
już życiu. Miała nadzieję, że był to dopiero nowy, lepszy początek. A i
wszystko na to wskazywało. Na całe szczęście Nick stanął na wysokości zadania.
Teraz miała przynajmniej pewność, że nie rzucał słów na wiatr. Bo naprawdę się
zmienił. Pozytywnie rzecz jasna. Zaśmiała się cicho wobec własnych myśli. W
końcu jeszcze rok temu nie do pomyślenia byłby fakt, że szanowny architekt
Jonas spędza swoją przerwę na lunch gdzie indziej jak we własnym gabinecie,
pogrążony w obliczeniach i zawiłych projektach. A teraz... No cóż. Dawno nie
było tak dobrze.
- Wariacie, przecież
ktoś może nas zobaczyć! -Wyszeptała mu do ucha, kiedy przycisnął ją do ściany
nieopodal schowka i zaczął obsypywać szyję pocałunkami. Dłońmi natomiast
błądził po jej plecach. Zaczynało robić się naprawdę przyjemnie.
- I...?
- Będziemy mieli
kłopoty. - Mimo ogromnej przyjemności, jaką odczuwała, starała się być
stanowcza. Jednak nie wychodziło jej to najlepiej.
- Nie będzie tak źle...
- Nick... - Błagała,
resztkami sił. - Za chwilę wszyscy będą wracali ze stołówki... - Kolejny pocałunek
pozbawił ją oddechu na kilka sekund.
Było jej tak błogo, że najchętniej pozbyłaby się ubrań i kochała z nim na środku korytarza. Ale wiedziała, że
nie może. - Twój wujek i matka są w
biurze...
- Szczerze mam to
gdzieś... - Zaczął niechętnie odsuwając
się od swojej narzeczonej. - Z resztą... Od kiedy zaczęłaś interesować się tym,
co myślą inni? - Uśmiechnął się przebiegle i powrócił do poprzedniej czynności,
palcami zahaczając o zapięcie jej stanika.
Miał ochotę pokazać wszystkim
wokół jak bardzo jest szczęśliwy. W końcu tak długo o to zabiegał. A z resztą
widział jak za każdym razem, kiedy przemierzali korytarze trzymając się za
ręce, męska część pracowników patrzyła
na niego z zazdrością. Bo Courtney była cudowną, piękną kobietą. A teraz tylko
i wyłącznie jego, co jeszcze bardziej go nakręcało. Tak cholernie trudno było
mu wytrzymać ponad sześć godzin bez bliskości jej seksownego ciała i ponętnych
ust. Zdecydowanie zwariował na jej punkcie.
- Nick...
- Co tym razem? - Wymruczał
wyraźnie zniecierpliwiony pomiędzy kolejnymi pocałunkami, wprawnie radząc sobie
z haftkami czarnego koronkowego stanika Courtney. Nie miał zamiaru przerywać w
takim momencie.
- Nie tutaj... -
Wyjęczała cicho, kiedy delikatnie przygryzł płatek jej ucha. I tak mieli
szczęście, że do tej pory nikt nie nakrył ich na gorącym uczynku. Chociaż z
drugiej strony podobała jej się ta nuta szaleństwa.
- Proszę cię, nie rób
mi tego. - Szeptał błagalnym tonem. Naprawdę miał cholerną ochotę wziąć ją tu i
teraz. Po za tym czuł jak w bokserkach ma coraz mniej miejsca, a nie zamierzał
męczyć się tak przez następne kilka godzin. Musiałaby nie mieć serca, aby
pozwolić mu na taki cierpienia.
- Chodź...
I nim się spostrzegł,
pociągnęła go za krawat nie znosząc najmniejszego słowa sprzeciwu. Poddał się
całkowicie, wiedząc, że jego prośby zostały wysłuchane. To było cholernie
nieodpowiedzialne, szalone i niedorzeczne. Zupełnie takie, jak Court. A on z
każdą kolejną sekundą coraz bardziej zaczynał lubić tę grę. Machinalnie otworzyła
najbliższe drzwi, po czym, nadal nie przestając się całować, oboje wpadli do
ciemnego, ciasnego pomieszczenia, robiąc przy tym nie mało hałasu.
- Gdzie my jesteśmy? -
Zapytał Nicholas ze śmiechem, wpadłszy przez przypadek na jakiś bliżej
nieokreślony przedmiot. Zdecydowanie nie spodziewał się z jej strony aż takiej
inwencji twórczej.
- W schowku. -
Odpowiedziała.
Szybko odnalazła usta
mężczyzny, zatapiając palce w jego bujnych, ciemnobrązowych lokach. Ona również,
od samego rana marzyła tylko, aby znaleźć się z powrotem w jego silnych
ramionach i zapomnieć o bożym świecie. Dlatego też nie czekała ani sekundy
dłużej i przystąpiła do działania. Zanim zdążył się zorientować, pozbyła się
jego krawata i marynarki, a teraz drżącymi ze zniecierpliwienia palcami
rozpinała guziki koszuli. Więc i on zabrał się do tego samego. Sprawnie
posadził ją na blacie jakiegoś stolika, po czym zabrał się do właściwiej
roboty.
*
- Popraw krawat. - Odrzekła Courtney piętnaście minut później, kiedy oboje doprowadzali się do stanu używalności. W końcu za jakieś kilkanaście minut mieli spotkanie z Robertem, gdzie nie wypadałoby nawet pokazać się w takim stanie. Szybko uporała się z suwakiem od sukienki i była już gotowa. Niestety nie można było tego samego powiedzieć o Nicku, który mordował się z guzikami od koszuli.
- Dobrze? - Zapytał po
czym po raz ostatni poprawił węzeł fioletowego krawata.
Kiedy twierdząco
skinęła głową oboje jak najszybciej opuścili ciasne pomieszczenie, modląc się w
duchu, by nikogo nie spotkać. I udało się, bo korytarz wyjątkowo świecił
pustkami. Szybkim krokiem skierowali się w stronę własnej pracowni. I kiedy
byli już prawie u celu ktoś skutecznie ich zatrzymał.
- Dobrze, że was
spotkałam. - Odpowiedziała Ashley, ubrana jak zwykle w mega krótką, czerwoną
sukienkę i szpilki na niebotycznie wysokich obcasach. Tak to było zdecydowanie
w jej nieco kiczowatym stylu. - Robert
kazał wam przekazać, że już czeka.
- Dzięki Ash. -
Courtney szybko zabrała głos, chcąc jak najprędzej zaszyć się w zaciszu pracowni
i odpocząć po sporym wysiłku sprzed kilku chwil.
Kiedy razem z Nickiem
chcieli odejść, by zaszyć się w zaciszu pracowni architektonicznej, panna
Greene po raz kolejny zatrzymała ich bardzo wymownym odchrząknięciem. Odwrócili
się w jej kierunku i obdarzyli wyczekującym spojrzeniem.
- Może to nie moja
sprawa ale... - zaczęła i urwała na
chwilę, przyglądając się im w zamyśleniu. Naprawdę nie zdarzało jej się to za
często. - Nick, radzę ci zapiąć rozporek, a ty... - jej palec wskazujący powędrował w stronę
czerwonej ze wstydu Court. - Nie patrz tak na niego bo wszyscy się domyślą co
przed chwilą robiliście.
Skończyła i z głupawym,
normalnym w jej przypadku, uśmieszkiem odeszła do recepcji, zostawiając
zażenowanych Nicka i Court po środku pustego korytarza.
Przyłapani na gorącym
uczynku...
Rozdział genialny! Końcówka chyba najlepsza chociaż to "udawanie" przez Dee i Joe'go też było boskie... Coś czuję że Joe pomoże jej pomalować ten pokój... Czekam na next!
OdpowiedzUsuństrasznie mi się podoba ten rozdział dfghjk ^.^ czekam na wyniki badań Keva i Ali, ale nie myślę żeby były dobre dla nich, szkoda mi ich :// Nick i Court hahaha przyłapani na gorącym uczynku, dokładnie - świetna scenka :D No i w końcu Joe i Demi... to z tym łózkiem było doskonałe :D szkoda, że Demi nie dokończyła z jej planami na piątek, jestem pewna że Jonas by się zaoferował :P czekam na nn <3
OdpowiedzUsuńBoski rozdział już się nie mogę doczekać nn. Myślę że Demi ipowoli przestają udawać mam nadzieje że wyniki badań będą dobre.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny. I przy tym pisany z perspektywy wszystkich trzech "par". Ali i Kevin - niech już poznają wyniki, bo będą mogli działać - dalej starać się o dziecko, bądź leczyć się, lub pomyśleć o innej metodzie na posiadanie dziecka. Takie życie w oczekiwaniu na ciążę jest straszne. Nick i Court - mistrzostwo z tą uwagą od Ashley, ale myślę, że to im nie zaszkodzi. No i niech dalej będzie ta dobra passa w ich związku. Demi i Joe - no o nich to zawsze mi się wydaje, że za mało jest napisane. Czytałabym i czytała... Ale są świetni w tym "udawaniu", które moim zdaniem nie jest już udawaniem, tylko żadne nie chce się do tego przyznać. Mam nadzieję, że Joseph będzie taki wspaniałomyślny i pomoże Demi w malowaniu pokoju. No niech już ona urodzi, bo ciekawi mnie jak to się potoczy już z mały szkrabem. Czekam na nn. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńCaly rozdział wrecz ubóstwiam. Ale wiesz, że ja najbardziej jemi wiec.... demi chyba w głębi serca zaczyna coś do niego czuć. A joe? Niby jej nienawidzi, ale całować to sie chce ^^ nie mg doczekac sie nn. Medicatus_hope
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :D Kocham kiedy Joe i Dem bawią się w udawanie pary xd Mam nadzieje, że z Kevinem i Ali będzie wszystko ok i się w końcu doczekają dziecka :D Już się nie mogę doczekać nn :D
OdpowiedzUsuń