niedziela, 1 września 2013

27. "Matko boska, Lovato, co ty najlepszego robisz?"

- Kevin! - Ali rzuciła się na szyję swojemu mężowi i oplotła go nogami w pasie. Cieszyła się, że wrócił do domu przed północą i zdążą zjeść razem kolację, napić się wina i posiedzieć na kanapie w salonie, tak jak dawniej, gdy jeszcze nie był wspólnikiem w kancelarii prawniczej i nie miał tylu obowiązków. Cholernie za nim tęskniła i czuła się bardzo samotna, gdy on całe dnie spędzał w pracy. Jej przyjaciółki też, więc snuła się po domu, a do głowy przychodziły jej kolejne, co raz bardziej abstrakcyjne myśli, związane z jej przyszłością. Jej i Kevina.
- Mmm... Mogłabyś mnie tak witać codziennie. - Wpił się zachłannie w jej usta i pocałował namiętnie, a następnie schował twarz w jej włosach. Już nie pamiętał, kiedy wyglądała na tak szczęśliwą i to jeszcze bardziej go cieszyło. Obiecał sobie jednak, że dzisiaj nie będą poruszać drażliwego tematu i spędzą ten czas najlepiej, jak się da. Wtulił twarz w jej włosy i objął z całej siły.
- Nie żądasz za wiele? - Spytała zaczepnie, muskając jego szyję. Miała ochotę trochę się z nim podrażnić, bo była w świetnym nastroju, a on też o tym wiedział.
- Tylko tyle ile należy się mężowi, wracającemu do domu po ciężkim dniu pracy. - Zaciągnęła z niego marynarkę i zajęła się rozwiązywaniem krawata, w czasie gdy on całował jej obojczyk. Poczuł nie małą satysfakcję, gdy nie przez niego nie mogła się skoncentrować na wykonywanej czynności.
- Chodź, pokażę ci, ile się należy... - Wyswobodziła się z jego objąć i zaprowadziła w stronę sypialni.

*

- Przydałoby się więcej bazylii...
Kevin dał Ali do spróbowania sosu pomidorowego, gdy ta zdążyła wyjść z pod prysznica. Owinięta w biały ręcznik wyglądała ślicznie i pociągająco. Tak bardzo, że prawie przypalił makaron.
- Naprawdę mi tego brakowało, wiesz? - Stanęła za nim i objęła go mocno, ciesząc się spokojem wieczoru, który zaczął się ekscytująco i jego reszta zapowiadała się tak samo.
- Czego dokładnie? - Spytał, mrucząc jej do ucha i całując w policzek.
- Ciebie w domu o normalnej porze. - Walnęła go w ramię i odsunęła się od niego, doskonale wiedząc, że jutrzejszy dzień i pół nocy spędzi sama ze swoimi  myślami w wielkim łóżku w ich apartamencie. To niestety nie była najmilsza perspektywa. - Brakowało mi tego... - Powiedziała, próbując się cieszyć z tego, co ma, choć nie było to łatwe.
- Mi też, nawet nie wiesz, jak bardzo. - Spoważniał, modląc się w duchu, by rozmowa nie zeszła na niepożądane dzisiaj tory.
- Strasznie tu ponuro i cicho, gdy siedzę sama...
Wiedział do czego zmierzają jej słowa i musiał jakoś ją powstrzymać. To miał być ich wieczór i mieli go spędzić w miłej atmosferze, ciesząc się sobą.
- Nick, mówił, że w Barcelonie jest pięknie. - Szybko wpadł na pewien pomysł. - Może byśmy się tam nie długo wybrali, co ty na to? - Trochę by zaszaleli, oderwali się od rzeczywistości i pobyli sami, z dala od wszystkich. No i może jego żonie w końcu wróciłby humor.
- No nie wiem. - Nie miała ochoty się nigdzie ruszać. Wolała być tu, w Nowym Jorku, pomimo że ostatnio jej ukochane miasto przytłaczało ją co raz bardziej.
- Wyobraź to sobie... ty i ja, błękitne morze i seks na plaży. - Przyciągnął ją blisko siebie, mrucząc i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Wyłącz makaron. - Odpowiedziała mu, odsuwając się od niego i zadziornie pokazała mu język.
- Ali, zgódź się. - Zdjął garnek z kuchni i postawił go pod kranem. - Wyrwijmy się stąd choć na chwilę.
- Poczekajmy aż dostaniemy wyniki badań. - Popatrzyła na niego błagalnie, bo dla niej to było teraz najważniejsze. Nie żaden urlop, nie jakaś Barcelona, tylko ich przyszły maluszek, którego nie mogła się już doczekać.
No i zaczęło się, choć bardzo tego dzisiaj nie chciał. Odsunął się od niej, trochę zbyt nerwowo, gdy położyła mu rękę na ramieniu.
- Nie dzwonili do ciebie przypadkiem z kliniki? - Spytała cicho, wiedząc, że to pytanie go rozzłości już do końca. No ale ciekawość zżerała ją od środka. Ona sama nie rozstawała się z telefonem, mając nadzieję, że za chwilę zadzwonią. Do tej pory jednak nic takiego się nie wydarzyło.
- Ali, czy uważasz, że gdyby zadzwonili, to bym to przed tobą ukrył? - Odpowiedział jej mocno zirytowany.
- No nie, ale myślałam...
- To źle myślałaś. - Odburknął jej, szukając oliwy w szafce. Tak strasznie cieszył się na ten wieczór, ale jak zwykle wszystko zeszło na jeden temat. Jeden cholerny temat, którego miał dość.
Nie minęła nawet minuta i Al wyszła z kuchni. Oparł się o kuchenny blat, przeklinając w duchu.
Poszedł za nią do sypialni i stanął w drzwiach. Ubrana w dres, rozczesywała włosy.
- Przepraszam. - Odezwał się pierwszy, gdy udawała, że go nie widzi.
- Nie musisz. - Odpowiedziała mu dość chłodno i zbierało jej się na płacz. On tego nie rozumiał, co więcej zachowywał się tak, jakby mu wcale nie zależało.
- Ali, ja też to przeżywam. - Podszedł do niej i zmusił, by spojrzała mu w oczy. - Dlatego chciałem, byśmy się trochę oderwali, chociaż na kilka dni, odpoczęli, tak jak kiedyś, gdy wyjeżdżaliśmy we dwoje.
Nie potrafiła się na niego długo gniewać, więc jedyne, co mogła zrobić, to wtulić się w jego ramiona.
- To może zróbmy tak, że wyjedziemy, gdy odbierzemy wyniki, co? - Zapytała pełna nadziei. - Będziemy wtedy spokojnie świętować i cieszyć się z wakacji.
Uśmiechnęła się, co jego samego też bardzo ucieszyło.
- Niech będzie, jeśli tak chcesz. - Splótł ich dłonie razem i pocałował ją w nos. Może ten wieczór jeszcze nie był do końca stracony, skoro nastrój poprawił się jego ukochanej blondynce.
- Nakarmisz mnie w końcu, bo strasznie zgłodniałam?
- Z przyjemnością.



*



Joe siedział spokojnie przy biurku, przeglądając kolejną tego popołudnia teczkę z dokumentacją, czekającą na jego zatwierdzenie i cieszył się błogim, świętym spokojem. Już nie pamiętał, kiedy ostatnio było tu tak cicho, bo właściwie odkąd w firmie pojawiła się jego asystentka z piekła rodem, nie zaznał dnia spokoju psychicznego, dlatego też kilka wymiernie dobrego humoru wiedźmy były najlepszym prezentem, jakim to los mógł go obdarzyć. Wiedząc, że długo taki stan rzeczy się nie utrzyma, postanowił jej nie prowokować. Całkiem skutecznie z resztą, gdyż od równych pięciu dni, siedmiu godzin i dwudziestu czterech minut nawet razu nie wdał się w kłótnie  z Lovato, co więcej udawało im się egzystować na w miarę neutralnym gruncie. Dzięki czemu pierwszy raz od dłuższego czasu wizja wcześniejszego powrotu do domu wydawała się prawdopodobna, bo praca szła im wyjątkowo sprawnie.
Spojrzał kątem oka na Lovato. Siedziała na sofie z kalendarzem i ustalała właśnie jego grafik przyszłotygodniowych spotkań. Mimo że ogromnie cieszył się z chwili spokoju, to ta cisza na dłuższą metę zaczęła być trochę męcząca. W końcu przywykł już tak bardzo do jej narzekań i zaczepek, że trudno było mu się skupić na pracy, kiedy nikt nie zrzędził mu za uszami.
- Jak się dzisiaj czujesz? - Zapytał jakby nigdy nic, nie mogąc już dłużej znosić bezczynności pomieszanej z nadmierną ciszą. Przez ostatnie kilka dni Demi naprawdę nie wyglądała najlepiej, a syn chyba nie dawał jej za wiele wytchnienia, zważywszy na to, że nawet jak na nią, nie tryskała zbytnio energią.
- Bez fajerwerków, ale mogło być gorzej. - Skwitowała podnosząc wzrok znad kalendarza i posłała szefowi coś na kształt delikatnego uśmiechu. - Gdyby nie ten kręgosłup, który od wczoraj uprzykrza mi życie, byłoby całkiem znośnie.
- Rzeczywiście nie wyglądasz najlepiej.
- Też byś tak wyglądał, gdybyś nosił tyle dodatkowych kilogramów, a na dodatek jeszcze w szpilkach. -  Skwitowała, co dziwne, bez wszechobecnej ironii i jadu w głosie. Nowość.
- Bo wiesz, jak potrzeba, to z tego co sprawdzałem w kadrach, masz jeszcze zaległy urlop i... - zaczął, jednak nie pozwoliła mu dokończyć.
Właściwie sam nie znał przyczyny swojego nagłego zainteresowania samopoczuciem swojej asystentki. Może była to naturalna reakcja na lekką poprawę ich relacji, albo coraz bardziej realna obawa, że w końcu może urodzić mu w biurze, albo w trakcie jakiegoś ważnego spotkania, tego jeszcze nie był pewien
- Ostatnie czego mi teraz potrzeba, to wolne. - Odpowiedziała szybko i zdecydowanie. Kiedy miała jakieś zajęcie przynajmniej nie przejmowała się ciągle swoimi bolączkami, momentami nawet udawało jej się o nich zapomnieć. Bała się nawet pomyśleć, co by się działo, gdyby cierpiała na nadmiar wolnego czasu. - Chociaż...
- Chociaż? - Wstał z fotela i oparł się o blat biurka, mierząc ją pytającym spojrzeniem.
- Naprawdę przydałby mi się wolny piątek, bo mam pare spraw do załatwienia. - Musiała wreszcie wziąć się za malowanie pokoju, który jeszcze do niedawna służył za miejsce przeznaczone dla gości, jednak teraz cały zagracony był dziecięcymi akcesoriami. W takich momentach żałowała, że nie ma porządnego faceta.
- Coś szczególnego?
- Właściwie to... -  Chciała dokończyć, jednak nie było jej to dane, bo ktoś zapukał do drzwi.
- Nie przeszkodziłam w czymś przypadkiem? - Oboje spojrzeli w tamtym kierunku, a ułamki sekund później Ashley zza uchylonych drzwi iście teatralnym gestem rozejrzała się po pomieszczeniu. Zupełnie jakby próbowała wychwycić szczegóły jakiejś zbrodni, albo raczej gorącego płomiennego biurowego seksu, o który wszyscy ich podejrzewali. Całkowita norma...
- Nie, nie przeszkodziłaś. - Poirytowany poprawił węzeł krawata, nieświadomie dając kolejny powód do podejrzeń swojej sekretarce. W końcu zniecierpliwiony oczekiwaniem na przejście do meritum sprawy, zaczął. - Powiesz mi wreszcie o co chodzi?
- Oczywiście. - Zawiedziona, że nie udało jej się natrafić na nic ciekawszego, przez chwilę jeszcze rozglądała się po pomieszczeniu, w nadziei, że coś ciekawego rzuci się jej w oczy. Bo nie zamierzała uwierzyć, że ta kilkugodzinna cisza wynikała sama z siebie. Zdecydowanie nie w ich przypadku.
- Ashley? -  W tym momencie z irytacji przeszedł w stan rozbawienia całą tą sytuacją. Uwielbiał te wszystkie krzywe spojrzenia swoich pracowników, podejrzewających ich o niewiadomo co.
- Ach tak. -  Spojrzała przepraszająco w stronę Joe. - Jakaś kobieta chce się z tobą widzieć.
- A była umówiona?
- Nie, ale...
- W takim razie nie wiem, dlaczego zawracasz mi tym głowę. - Odparł niedbale, zajmując się swoim telefonem, który dał o sobie znać. Tysiące razy tłumaczył Greene, aby spławiała takich ludzi. - To poważna firma, a nie koncert życzeń. Jeżeli to kolejna klientka, to umów ją na spotkanie albo odeślij do Robertsa. - W końcu gdyby przyjmował każdego, kto chciałby się z nim widzieć, to w ogóle nie wychodziłby z tego nieszczęsnego biura.
- Powiedziała, że jest twoją dobrą znajomą i na pewno znajdziesz dla niej chwilę czasu. - Wytłumaczyła niezwykle rzeczowo, co nie było zbyt częste w jej przypadku.
- Przedstawiła się chociaż?
- Tak, Beatrice Edwards. - Zakomunikowała.
O nie. Miał nadzieję, że się przesłyszał. Niestety jednak nie tym razem.
- Daj mi chwilę. - odpowiedział i dał Ashley wyraźny sygnał, by opuściła pomieszczenie, jednak ta chyba nie zrozumiała aluzji.
- Ale...
- Idź i ją zatrzymaj, a ja za chwilę się tym zajmę. - Odparł chłodno, z hukiem odkładając telefon na blat biurka i ze świstem wypuścił powietrze. W tym momencie zastanawiał się, dlaczego wszystkie nieszczęścia muszą spotykać właśnie jego. - No już. - ponaglił i już po chwili Greene opuściła jego gabinet.
On sam natomiast zaczął nerwowo chodzić w te i z powrotem, starając się wymyślić w miarę wiarygodną historyjkę usprawiedliwiającą ignorowanie jej telefonów i wiadomości przez ponad półtora miesiąca. To właśnie wtedy nagrała mu się na sekretarce, oznajmiając, że wraca do Nowego Jorku i chce się z nim spotkać. Beatrice była jego dziewczyną z czasów studiów. Przelotnym flirtem, romansem, który skończył się wraz z jej wyjazdem do Kalifornii. Nie żywił do niej żadnych głębszych uczuć, dlatego też nie odczuł zbyt dotkliwie ich rozstania. A teraz wróciła i z tego, co zdołała przekazać mu w tych kilku nagraniach, chciała odnowić ich kontakty. On jednak nie chciał. Nie szukał dziewczyny, poza tym wychodził z założenia, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
- Czyżby problem na horyzoncie? - Zapytała zaciekawiona zachowaniem Jonasa, bo w końcu niecodziennie chodził w kółko po gabinecie z miną jak na ścięcie. Właściwie to reagował tak tylko wtedy, kiedy jego matka zjawiała się w firmie.
- I to dość spory...
- Niech zgadnę, kolejna zakochana w tobie po uszy kandydatka twojej mamy. - Odparła, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Naprawdę nie rozumiała fenomenu próby swatania przez własną matkę dwudziestoośmioletniego faceta. A jednak. Denise Jonas była królową absurdu.
- Nie tym razem. - odpowiedział krótko, rozluźniając węzeł krawata.
- A więc kto?
- Upierdliwa była, która za cholerę nie chce dać mi spokoju. - Poirytowany posłał jej wręcz zabójcze spojrzenie, czym bez problemu zmazał wredny uśmieszek z jej twarzy. Czasem jednak potrafił ją utemperować. Szkoda tylko, że nie wtedy kiedy potrzeba.  - Tyle powinno ci wystarczyć, reszta biura pewnie też będzie usatysfakcjonowana nową ploteczką.
Przez kilka sekund w pomieszczeniu, po raz kolejny tego dnia zapanowała niezręczna cisza, przerywana jedynie nerwowymi krokami Joe'go, który bezustannie przemierzał swój gabinet w każdym możliwym kierunku.
- Wpuść ją. - Odezwała się Lovato i podniosła się z kanapy.
- Ale po co?
- Chociaż raz w życiu zrób co ci karzę. - Odpowiedziała szybko, nie chcąc nawet myśleć o tym, co mialo się stać za kilka chwil.
Posłuchał. Połączył się z recepcją i polecił Ashley zaprowadzenie Beatrice do jego biura.
Obdarzył Demi pytającym spojrzeniem, mając nadzieję, że wyjaśni mu o co chodzi. Nic nie odpowiedziała. Zamiast tego zaczęła podążać w jego kierunku.. Zatrzymała się dopiero w momencie, kiedy dzieliło ich nie więcej jak pół metra, a on zupełnie zbity z tropu patrzył tylko jak wplątuje palce we włosy i niszczy jego idealnie ułożoną fryzurę, a drugą ręką jeszcze bardziej rozluźnia węzeł jego jasnoszarego krawata.
- Matko boska, Lovato, co ty najlepszego robisz? - Spytał zupełnie, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Ta ciąża co raz mocniej dawała się jej we znaki, skoro zachowywała się tak a nie inaczej. Przecież nigdy nie dotykała go z własnej woli. Prawie nigdy.
- Zaufaj mi, wiem co robię. 
Odpowiedziała mu szybko, rozpinając drobne guziczki przy swojej bluzce, a oczom Joe'go ukazał się biały materiał jej stanika. Nie wiedział czy jest bardziej zaskoczony czy zaciekawiony, a może nawet zainteresowany widokiem i gdyby mógł stałby tak dalej i patrzył w jej lekko roznegliżowany dekolt, ale w tym samym momencie drzwi otworzyły się ponownie i rude włosy Beatrice orzeźwiły go momentalnie.
- Och, przepraszam, że przeszkodziłam, ale ta niezbyt rozgarnięta dziewczyna z recepcji powiedziała, że mogę wejść. - Czuła się niezręcznie i niezbyt przyjemnie, stając twarzą w twarz ze swoim byłym i jego obecną zdobyczą, widząc, że przerwała im coś ważnego. Nie takiego obrotu spraw się spodziewała, przebywając tu ponad dwa tysiące kilometrów. Oczywiście nie sądziła, że Joseph rzuci się jej w ramiona, ale myślała, że zastanie go samego, powspominają dawne czasy i zaprosi ją na drinka po pracy, a wtedy może odżyje to, co ich dawniej łączyło. Chyba jednak nie miała szans. Zjechała Demi wzrokiem, zatrzymując się dłużej na jej ciążowym brzuchu. Mała nie była taka głupia, skoro udało jej się złapać go na ciążę. Myślała tylko, że Joseph jest inteligentniejszy.
- Och nie, nic się nie stało. - Pierwsza odezwała się Demi, udając, że chichocze i przytuliła się do Jonasa. Widziała, jak ta ruda tyczka zlustrowała ją od góry do dołu, uśmiechając się kpiąco. Swoją drogą myślała, że jej szef ma lepszy gust, bo polecieć na coś takiego... Musiał być naprawdę zdesperowany. Albo pijany. Albo jedno i drugie.
- Witaj, Beatrice, co cię tu sprowadza? - Spytał po chwili, nareszcie rozumiejąc o co chodziło wiedźmie. Przypomniał sobie tą dziwną przygodę z wesela Kevina i Al, kiedy to ona była w tarapatach i uśmiechnął się pod nosem. Musiał przyznać, że udawanie uczuć do niego, wychodziło jej perfekcyjnie. Też zamierzał wejść w tą grę, dlatego objął ją ramieniem, przesuwając swoją dłoń niżej, na jej pośladek i masował go delikatnie, co już nie było częścią zabawy. Wydawało mu się, że chciała przesunąć jego rękę, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
- Chciałam się z tobą spotkać i spytać, co u ciebie... Jak widzę jest, co opowiadać.
- Ach, no tak... Poznaj Demi, moją narzeczoną. - Co dziwne, bez większego problemu przyszło mu wypowiedzenie tych słów. Myślał, że nie przejdą mu przez gardło, a jednak. A Lovato była w tym momencie tak słodka i urocza, że prawie jej nie poznawał. Wyciągnęła rękę przed siebie i podała ją jego byłej dziewczynie. Następnie, z prędkością światła wtuliła się w niego ponownie i musnęła jego szyję nosem.
- Nie myślałam, że kiedyś się ustatkujesz, ale sytuacja cię do tego zmusiła.
Spojrzała z obrzydzeniem na jej brzuch, a Demi miała ochotę jej za to przywalić. Nie zrobiła tego jednak, by nie zniżać się do poziomu tej żyrafy i policzyła w myślach do dziesięciu.
- Może nie mieliśmy tego w planach, ale i tak bardzo się cieszymy, że będziemy mieć synka, prawda kochanie?
- Tak, prawda... - Wymogła na nim, by tak powiedział, prawie płacząc. Chyba nigdy nie widział, by tak o coś walczyła, jak w tej chwili.
- Och, to poznaliście już płeć. - Odrzekła, udając zainteresowanie i uśmiechając się krzywo. Joe nie bardzo przepadał za dziećmi, a jednak dał się wrobić w zmienianie pieluch.
- Tak, dowiedzieliśmy się kilka tygodni temu. - Przypomniał sobie tą chwilę, kiedy wyszła zapłakana z gabinetu i oznajmiła mu, że urodzi chłopca. Zupełnie nie wiedział, jak ma się zachować, gdy rzuciła mu się w ramiona, szlochając głośno. Od tamtego czasu minęło już trochę i chyba przywykła do tej myśli. Tak mu się przynajmniej zdawało. Spojrzał na Lovato  z miną zakochanego szczeniaka i poczuł przeogromną chęć, by ją pocałować. Wiedział jednak, że poszedłby w tym przedstawieniu o jeden gest za daleko i mógłby przez to stracić życie.
- Joey dosłownie zwariował na jego punkcie i wszystkim się chwali. - Trochę żałowała, że nie jest to prawdą. Znaczy nie, że Jonas jest ojcem jej dziecka, ale że ogólnie nie ma przy niej faceta, którego z tego powodu rozpierałaby duma. Co raz częściej zastanawiała się czy samotne rodzicielstwo nie będzie dla niej za trudne. Zawsze uważała się za kobietę niezależną, ale obawiała się czy bez faceta u boku sobie poradzi. W końcu to duża odpowiedzialność wychować małego człowieka, a ona nie miała nikogo do pomocy. Oczywiście mogła liczyć na przyjaciółki, ale to nie to samo. Nie to samo, co... tatuś.
W przypływie głębszych emocji pocałowała go w policzek. On w tym samym momencie zetknął jej skroń ze swoimi ustami aż całym jej ciałem wstrząsnęły przyjemne dreszcze. Chyba gdzieś zaczynała się zacierać granica pomiędzy tym co udawali, a tym co było naprawdę. By to przerwać spojrzała na zegarek, udając, że gdzieś się spieszą.
- Joey, chyba musimy już iść, pamiętasz mieliśmy oglądać meble do pokoju naszego dziecka? - Przedostatnie  słowo wyraźnie zaakcentowała, co sprawiło jej nie małą satysfakcję. A jeszcze większej doznawała, patrząc na wyraz twarzy chudej tyki, która chyba jakiś czas temu połknęła kij od miotły, bo stała wyprostowana, w jednej pozycji i nie zgarbiła się nawet o milimetr.
- Tak, tak pamiętam, skarbie. - Położył dłoń na jej brzuchu i od razu poczuł delikatne kopnięcie. To było dziwne doznanie. Nie chodziło o to, że nie przyjemne, ale dziwne. - Wybacz Beatrice, ale już jesteśmy spóźnieni i...
- Spokojnie, już i tak miałam wychodzić... No cóż, życzę wam powodzenia i mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
- Tak, ja też. - Pocałowała go w policzek na pożegnanie, co nie zbyt mu się spodobało, ale cieszył się, że pozbył się jej wreszcie.
Kiedy tylko zamknęły się z nią drzwi, momentalnie się od siebie odsunęli. Joe z powrotem usiadł za biurkiem i zaczął na nowo przeglądać papiery.
- Dziękuję. - Odezwał się po chwili ciszy i przerwał podpisywanie kolejnych dokumentów. Choć cała ta sytuacja była strasznie absurdalna, to jednak był jej wdzięczny. - Chociaż nie myślałem, że tak łatwo przyjdzie ci udawać moją narzeczoną. - Uśmiechnął się do niej na wpół wrednie a na wpół przyjaźnie.
- Przynajmniej spłaciłam swój dług z wesela. - Odpowiedziała mu, udając obojętność, a w głębi duszy cieszyła się, że jest w stu procentach skuteczna.
- No i teraz nic nas już nie łączy. - Powiedział to takim tonem, jakby spadł mu z serca wielki ciężar.
- Jak to nie? Jest jeszcze łóżko.
- Ale...
Kompletnie zbiła go tym z tropu. Nie rozumiał o co jej chodzi i nie przypominał sobie, by kiedykolwiek łączyło ich jakiekolwiek łóżko. Nie licząc tych kilku razy, kiedy trochę się pobawili. No ale przecież to nic takiego.
- Połamałeś mi łóżko, nie pamiętasz? - Musiała przyznać, że minę miał przekomiczną. Doskonale wiedziała, co sobie wyobrażał. Niedoczekanie jego. - Cały czas czekam na nowe.
- Oj, Lovato...
- Słucham? - Spytała go z miną niewiniątka.
- Kiedyś się doigrasz za te swoje gierki...



*


Courtney trzymając za rękę Nicka opuściła pokój architektów i chociaż na chwilę mogła się rozluźnić. Pierwszy raz od dłuższego czasu trafiło się im ogromne, cholernie pracochłonne zlecenie, a ona nie mogła skupić się na wykonywanej pracy. Właściwie to od samego powrotu miała poważne problemy z ponownym  wdrożeniem się w swoje obowiązki. Ale to nie była jej wina. Bo nie mogła nic poradzić natrętnym myślom, które bez przerwy przywoływały w jej wyobraźni obrazy z małego pokoiku katalońskiego hotelu, w którym spędziła bez wątpienia jedne z najlepszych chwil w jej blisko trzydziestoletnim już życiu. Miała nadzieję, że był to dopiero nowy, lepszy początek. A i wszystko na to wskazywało. Na całe szczęście Nick stanął na wysokości zadania. Teraz miała przynajmniej pewność, że nie rzucał słów na wiatr. Bo naprawdę się zmienił. Pozytywnie rzecz jasna. Zaśmiała się cicho wobec własnych myśli. W końcu jeszcze rok temu nie do pomyślenia byłby fakt, że szanowny architekt Jonas spędza swoją przerwę na lunch gdzie indziej jak we własnym gabinecie, pogrążony w obliczeniach i zawiłych projektach. A teraz... No cóż. Dawno nie było tak dobrze.
- Wariacie, przecież ktoś może nas zobaczyć! -Wyszeptała mu do ucha, kiedy przycisnął ją do ściany nieopodal schowka i zaczął obsypywać szyję pocałunkami. Dłońmi natomiast błądził po jej plecach. Zaczynało robić się naprawdę przyjemnie.
- I...?
- Będziemy mieli kłopoty. - Mimo ogromnej przyjemności, jaką odczuwała, starała się być stanowcza. Jednak nie wychodziło jej to najlepiej.
- Nie będzie tak źle...
- Nick... - Błagała, resztkami sił. - Za chwilę wszyscy będą wracali ze stołówki... - Kolejny pocałunek pozbawił ją oddechu na kilka sekund.  Było jej tak błogo, że najchętniej pozbyłaby się ubrań i kochała  z nim na środku korytarza. Ale wiedziała, że nie może. - Twój wujek  i matka są w biurze...
- Szczerze mam to gdzieś... - Zaczął  niechętnie odsuwając się od swojej narzeczonej. - Z resztą... Od kiedy zaczęłaś interesować się tym, co myślą inni? - Uśmiechnął się przebiegle i powrócił do poprzedniej czynności, palcami zahaczając o zapięcie jej stanika.
Miał ochotę pokazać wszystkim wokół jak bardzo jest szczęśliwy. W końcu tak długo o to zabiegał. A z resztą widział jak za każdym razem, kiedy przemierzali korytarze trzymając się za ręce,  męska część pracowników patrzyła na niego z zazdrością. Bo Courtney była cudowną, piękną kobietą. A teraz tylko i wyłącznie jego, co jeszcze bardziej go nakręcało. Tak cholernie trudno było mu wytrzymać ponad sześć godzin bez bliskości jej seksownego ciała i ponętnych ust. Zdecydowanie zwariował na jej punkcie.
- Nick...
- Co tym razem? - Wymruczał wyraźnie zniecierpliwiony pomiędzy kolejnymi pocałunkami, wprawnie radząc sobie z haftkami czarnego koronkowego stanika Courtney. Nie miał zamiaru przerywać w takim momencie.
- Nie tutaj... - Wyjęczała cicho, kiedy delikatnie przygryzł płatek jej ucha. I tak mieli szczęście, że do tej pory nikt nie nakrył ich na gorącym uczynku. Chociaż z drugiej strony podobała jej się ta nuta szaleństwa.
- Proszę cię, nie rób mi tego. - Szeptał błagalnym tonem. Naprawdę miał cholerną ochotę wziąć ją tu i teraz. Po za tym czuł jak w bokserkach ma coraz mniej miejsca, a nie zamierzał męczyć się tak przez następne kilka godzin. Musiałaby nie mieć serca, aby pozwolić mu na taki cierpienia.
- Chodź...
I nim się spostrzegł, pociągnęła go za krawat nie znosząc najmniejszego słowa sprzeciwu. Poddał się całkowicie, wiedząc, że jego prośby zostały wysłuchane. To było cholernie nieodpowiedzialne, szalone i niedorzeczne. Zupełnie takie, jak Court. A on z każdą kolejną sekundą coraz bardziej zaczynał lubić tę grę. Machinalnie otworzyła najbliższe drzwi, po czym, nadal nie przestając się całować, oboje wpadli do ciemnego, ciasnego pomieszczenia, robiąc przy tym nie mało hałasu.
- Gdzie my jesteśmy? - Zapytał Nicholas ze śmiechem, wpadłszy przez przypadek na jakiś bliżej nieokreślony przedmiot. Zdecydowanie nie spodziewał się z jej strony aż takiej inwencji twórczej.
- W schowku. - Odpowiedziała.
Szybko odnalazła usta mężczyzny, zatapiając palce w jego bujnych, ciemnobrązowych lokach. Ona również, od samego rana marzyła tylko, aby znaleźć się z powrotem w jego silnych ramionach i zapomnieć o bożym świecie. Dlatego też nie czekała ani sekundy dłużej i przystąpiła do działania. Zanim zdążył się zorientować, pozbyła się jego krawata i marynarki, a teraz drżącymi ze zniecierpliwienia palcami rozpinała guziki koszuli. Więc i on zabrał się do tego samego. Sprawnie posadził ją na blacie jakiegoś stolika, po czym zabrał się do właściwiej roboty.

*

- Popraw  krawat. - Odrzekła Courtney piętnaście minut później, kiedy oboje doprowadzali się do stanu  używalności. W końcu za jakieś kilkanaście minut mieli spotkanie z Robertem, gdzie nie wypadałoby nawet pokazać się w takim stanie. Szybko uporała się z suwakiem od sukienki i była już gotowa. Niestety nie można było tego samego powiedzieć o Nicku, który mordował się z guzikami od koszuli.
- Dobrze? - Zapytał po czym po raz ostatni poprawił węzeł fioletowego krawata.
Kiedy twierdząco skinęła głową oboje jak najszybciej opuścili ciasne pomieszczenie, modląc się w duchu, by nikogo nie spotkać. I udało się, bo korytarz wyjątkowo świecił pustkami. Szybkim krokiem skierowali się w stronę własnej pracowni. I kiedy byli już prawie u celu ktoś skutecznie ich zatrzymał.
- Dobrze, że was spotkałam. - Odpowiedziała Ashley, ubrana jak zwykle w mega krótką, czerwoną sukienkę i szpilki na niebotycznie wysokich obcasach. Tak to było zdecydowanie w jej nieco kiczowatym stylu.  - Robert kazał wam przekazać, że już czeka.
- Dzięki Ash. - Courtney szybko zabrała głos, chcąc jak najprędzej zaszyć się w zaciszu pracowni i odpocząć po sporym wysiłku sprzed kilku chwil.
Kiedy razem z Nickiem chcieli odejść, by zaszyć się w zaciszu pracowni architektonicznej, panna Greene po raz kolejny zatrzymała ich bardzo wymownym odchrząknięciem. Odwrócili się w jej kierunku i obdarzyli wyczekującym spojrzeniem.
- Może to nie moja sprawa ale... -  zaczęła i urwała na chwilę, przyglądając się im w zamyśleniu. Naprawdę nie zdarzało jej się to za często. - Nick, radzę ci zapiąć rozporek, a ty... -  jej palec wskazujący powędrował w stronę czerwonej ze wstydu Court. - Nie patrz tak na niego bo wszyscy się domyślą co przed chwilą robiliście.
Skończyła i z głupawym, normalnym w jej przypadku, uśmieszkiem odeszła do recepcji, zostawiając zażenowanych Nicka i Court po środku pustego korytarza.

Przyłapani na gorącym uczynku...

6 komentarzy:

  1. Rozdział genialny! Końcówka chyba najlepsza chociaż to "udawanie" przez Dee i Joe'go też było boskie... Coś czuję że Joe pomoże jej pomalować ten pokój... Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  2. strasznie mi się podoba ten rozdział dfghjk ^.^ czekam na wyniki badań Keva i Ali, ale nie myślę żeby były dobre dla nich, szkoda mi ich :// Nick i Court hahaha przyłapani na gorącym uczynku, dokładnie - świetna scenka :D No i w końcu Joe i Demi... to z tym łózkiem było doskonałe :D szkoda, że Demi nie dokończyła z jej planami na piątek, jestem pewna że Jonas by się zaoferował :P czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski rozdział już się nie mogę doczekać nn. Myślę że Demi ipowoli przestają udawać mam nadzieje że wyniki badań będą dobre.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jak zawsze świetny. I przy tym pisany z perspektywy wszystkich trzech "par". Ali i Kevin - niech już poznają wyniki, bo będą mogli działać - dalej starać się o dziecko, bądź leczyć się, lub pomyśleć o innej metodzie na posiadanie dziecka. Takie życie w oczekiwaniu na ciążę jest straszne. Nick i Court - mistrzostwo z tą uwagą od Ashley, ale myślę, że to im nie zaszkodzi. No i niech dalej będzie ta dobra passa w ich związku. Demi i Joe - no o nich to zawsze mi się wydaje, że za mało jest napisane. Czytałabym i czytała... Ale są świetni w tym "udawaniu", które moim zdaniem nie jest już udawaniem, tylko żadne nie chce się do tego przyznać. Mam nadzieję, że Joseph będzie taki wspaniałomyślny i pomoże Demi w malowaniu pokoju. No niech już ona urodzi, bo ciekawi mnie jak to się potoczy już z mały szkrabem. Czekam na nn. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  5. Caly rozdział wrecz ubóstwiam. Ale wiesz, że ja najbardziej jemi wiec.... demi chyba w głębi serca zaczyna coś do niego czuć. A joe? Niby jej nienawidzi, ale całować to sie chce ^^ nie mg doczekac sie nn. Medicatus_hope

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział :D Kocham kiedy Joe i Dem bawią się w udawanie pary xd Mam nadzieje, że z Kevinem i Ali będzie wszystko ok i się w końcu doczekają dziecka :D Już się nie mogę doczekać nn :D

    OdpowiedzUsuń