piątek, 1 listopada 2013

29. "Ale to się może zmienić, jak zobacze jakikolwiek ślad twojej obecności w mojej sypialni... "

Joe przeglądał kolejne dokumenty i miał już tego dość. Nienawidził brać papierkowej roboty do domu, zwłaszcza przed samym weekendem, ale nie miał wyjścia. Negocjowali wraz z Mattem kolejny projekt z europejskim kontrahentem i wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. A że było tego sporo, to męczył się z tym we własnym salonie. Dochodziła już dwudziesta druga trzydzieści, a on był dopiero w połowie przeglądania warunków umowy. Nie był pewien czy wszystko jest w porządku, więc zapisał w telefonie, by w poniedziałek spotkać się z prawnikami firmy. Głowa pękała mu już od tych wszystkich kruczków, aneksów i paragrafów, dlatego odszedł na chwilę od stolika, po którym walały się dokumenty i podszedł do okna, by rozprostować kości. Patrzył na panoramę Nowego Jorku, miasta które nigdy nie zasypiało i żałował, że nie poszedł z Kevinem na tego drinka. No ale wtedy miałby zawalony cały weekend. A tego nie znosił. Z rozmyślań wyrwał go dźwięk telefonu. Niechętnie, ale oderwał się od okna i poszedł szukać go gdzieś w stercie papierzysk. Gdy już go odnalazł pomiędzy jednym wykresem a drugim, zdziwił się, czyje nazwisko widniało na wyświetlaczu. Lovato. Był ciekawy czego ta wiedźma chciała od niego o tak późnej porze.   
- W czym mogę ci pomóc? - Spytał tak szybko, jak to było możliwe, byle nie słyszeć serii ciekawych epitetów i zrzędzenia, że tak długo nie raczył odebrać. - Spokojnie, Lovato, bo nie rozumiem, co mówisz... - Wiedział, że jest zdenerwowana i roztrzęsiona, tylko z tej całej plątaniny nie bardzo mógł się dowiedzieć, dlaczego. - Jak to wydaje ci się, że rodzisz? - Nie bardzo się na tym znał, ale wiedział, że ciąża trwa dziewięć miesięcy. Brawo geniuszu! Lovato z pewnością nie była przy końcówce. - A czy to nie za wcześnie? - Nazwała go idiotą bez serca i zaczęła histeryzować jeszcze mocniej. Musiał to teraz naprawić. - Spokojnie, to na pewno nie to... Co mogę dla ciebie zrobić? - Spytał, gdy uspokajanie nic nie pomogło, a wręcz przeciwnie, tylko pogorszyło panikę. Tym razem jednak jego słowa podziałały. Poprosiła go, by podjechał do Ali i powiedział jej o wszystkim lub do Court, gdyby Ali jednak nie mogła do niej dotrzeć. - No dobrze, Lovato, ale uspokój się, bo płaczem nie pomagasz sobie i... dziecku.   
Rozłączyła się, a on złapał za marynarkę i sprawdził czy w kieszeni na pewno ma kluczyki. Były, więc szybko ruszył do windy, wprost do na podziemny parking. Sam nie wiedział czemu, ale od kiedy przestał z nią rozmawiać, w głowie świtała mu tylko jedna myśl. Jechać prosto do niej. Pewnie go za to zabije, ale cóż. Ani Court ani Al nie pomogą bardziej niż on. Z resztą, skoro nie odbierały, jak sama mówiła, to widocznie były zajęte lub wcale ich nie było w domu.   

* 

Zapukał do drzwi, nie otworzyła, więc sam wszedł. Przeszedł kilka kroków po korytarzu i znalazł ją leżącą na łóżku. Wyglądała źle.   
- Nawet, gdy umieram z bólu i strachu, musisz robić mi na złość i nie spełniać mojej prośby? - Podniosła się w mgnieniu oka, podtrzymując brzuch. Był cały twardy i cały czas się spinał. Na dodatek te skurcze, które pojawiały się, co jakiś czas. Cholernie się bała.   
- One, by ci nie pomogły bardziej niż ja, ale jeśli chcesz, to proszę bardzo, już mnie tu nie ma...  
Odwrócił się na pięcie, a ona wiedziała, że jeśli wyjdzie, to zostanie sama i już nikt jej nie pomoże.   
- Zaczekaj, Jonas! - Zawołała go. - Zawieź mnie do szpitala.  
Joe podtrzymywał ją, bo nie była w stanie iść z bólu, jednak trochę to trwało.   
- Poczekaj... - Wpadł na pomysł, by wziąć ją na ręce. Na szczęście, nawet jak na ciężarną nie ważyła za wiele. Chwycił ją delikatnie w pasie, uważając by nie przygnieść jej brzucha. Ani przez chwilę nie zaprotestowała. Tym sposobem jakoś udało im się dotrzeć do windy.   
W recepcji na ginekologiczno-położniczej izbie przyjęć czekało mnóstwo ciężarnych kobiet, ale udało mu się uprosić śliczną panią pielęgniarkę siedząca za biurkiem, by puściła ich szybciej. Z resztą nie musiał się bardzo wysilać. Kobieta widziała w jakim stanie znajdowała się sycząca z bólu Lovato.   
Od razu posadziła ją na wózek, a jej koleżanka zawiozła ją do gabinetu, gdzie czekał już na nią lekarz.   
- Niech się pan nie martwi, z żoną i dzieckiem na pewno wszystko w porządku. - Kobieta uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco i wróciła do swoich obowiązków. Po raz kolejny nie zaprotestował, gdy  wzięto go za męża Lovato i ojca jej synka. I tak nie było sensu.   
Krążył po korytarzy, w oczekiwaniu na jakiekolwiek wieści. Niestety, od dwudziestu minut, drzwi od gabinetu nawet na chwilę się nie otworzyły.  
- Przepraszam, ile to może jeszcze potrwać? - Podszedł do uroczej pani z recepcji, zniecierpliwiony brakiem jakichkolwiek wiadomości.   
- Na pewno już nie długo. Naprawdę, proszę się uspokoić, badanie musi trochę potrwać, ale nie znaczy, że dzieje się coś złego.   
- A czy może mi pani powiedzieć, co takie objawy mogą oznaczać? - Sam był w szoku, że aż tak się przejął, ale naprawdę się o nią martwił. W końcu była jego pracownicą, może wciąż się kłócili, a ona doprowadzała go do szału, ale nie życzył jej źle i nie chciał, by coś stało się jej dziecku.   
Hmmm być może to przemęczenie albo trening przed porodem, to się często zdarza. - Chciał zapytać o coś jeszcze, ale mu przerwała. - Niech pan usiądzie, a na pewno zaraz wszystko się wyjaśni.   
Tylko, że to "zaraz" nie nadchodziło. A on nie mógł usiedzieć na krześle, więc wstał i chodził, cały w nerwach. Próbował nawet napić się kawy z automatu, ale ręce trzęsły mu się tak, że nie mógł utrzymać kubka, więc zrezygnował. Zastanawiał się, dlaczego tak długo to trwa, prawie godzinę. Nie chciał już zawracać głowy pielęgniarce, bo i tak była zajęta uspokajaniem jakiegoś ojca, którego żona trafiła na porodówkę, a on przeżywał to tak, jakby sam rodził. Joe śmiał się z niego w duchu, choć tak naprawdę zachowywał się podobnie.   
Nagle drzwi się otworzyły i z za nich wyłonił się lekarz. Joe podbiegł do niego, przerażony.   
- Panie doktorze czy z Demi wszystko w porządku? - Spytał, mając nadzieję, że usłyszy dobre wieści.   
- Pani Demi czuje się już lepiej, to był tylko fałszywy alarm spowodowany najprawdopodobniej długotrwałym stresem. - Joe nic nie odpowiedział, więc lekarz kontynuował dalej. - Powinna dużo odpoczywać, nie przemęczać się, no i absolutnie nie może się denerwować, więc proszę ustępować jej we wszystkim.   
No przecież i tak ustępował jej we wszystkim. Jeśli nie robił tego z własnej woli, to ona sama sobie to wywalczyła. No, ale jeśli będzie trzeba to zaciśnie zęby i będzie jej przytakiwał.   
- No i proszę wstrzymać się ze współżyciem, przynajmniej na miesiąc. Mówiłem to już pani Demi, ale przekazuję to też panu.  
Joe myślał, że teraz to już nie wytrzyma, by nie parsknąć śmiechem. Owszem, byli już parę razy blisko, ale prędzej, by go zabiła niż poszła z nim do łóżka.   
- A teraz zapraszam pana do gabinetu.  
Był w takim szoku, że zrobił to, o co go poprosił ginekolog. Lovato leżała na łóżku, już wyraźnie spokojniejsza.  
Był pewien, że wiedźma zaraz zacznie krzyczeć i wyganiać go z pomieszczenia, wyzywając od idiotów. Nic takiego się jednak nie stało. Rozpromieniona gładziła się czule po brzuchu. Nigdy by nie pomyślał, że może być w niej tyle delikatności i łagodności. To nie była ta sama kobieta, która raz po raz wyzywała go od półgłówków i tępaków, nie ta sama, która zanim zaszła w ciążę, szalała na imprezach firmowych do rana. Wydawała mu się zupełnie inna, jakby miała drugą twarz.  
Nie była zła, że Jonas tu jest. W końcu, to do niego dzwoniła o późnej porze, by jej pomógł, przywiózł ją tu i zapewne marnował swój cenny czas, siedząc z nią. Skoro więc chciał tu wejść, to niech będzie. Tak bardzo cieszyła się, że z jej synkiem wszystko w porządku, a po za tym nie mogła się denerwować, więc obecność Jonasa potraktowała pozytywnie.   
- Ktoś chce się z panem przywitać.   
Głos lekarza oboje wyrwał z rozmyślań. Joseph podszedł do niego, by na monitorze od USG zobaczyć małego człowieka. Maluch kopał na zmianę prawą i lewą nóżką, zasłaniając buzię pięściami. Joe poczuł dziwny ucisk w sercu, coś czego nigdy wcześniej nie doświadczył. Mały zaczął fikać koziołki, a on uśmiechał się sam do siebie, jakby to była najlepsza chwila w jego życiu.   
- Jest taki słodki... - Demi rozpływała się na sam widok. Nigdy wcześniej nie pomyślałaby, że coś takiego jej się przydarzy. A jednak się stało. Rozczulały ją malutkie stópki synka, to jak się bawił w jej brzuchu, jak miał czkawkę. Wszystko, co dotyczyło jego, było dla niej teraz najważniejsze. W końcu już była mamą.   
- I jako jedyny potrafił cię tak wystraszyć, że cała zbladłaś. - No, ale nie mógł nie przyznać jej racji. Jej synek był uroczy. Albo to on już się starzał i budziła się w nim chęć do założenia rodziny.   
- Żałuj, że nie widziałeś swojej, przerażonej miny. - Odgryzła mu się w momencie, gdy malec uspokoił się trochę i chyba zasnął, bo skrzyżował nóżki i ssał kciuk.   
- No dobrze, chyba koniec tego podglądania na dziś. - Lekarz przerwał im rozmowę, dziwiąc się, że są wobec siebie tak uszczypliwi. - Za chwilę pielęgniarka zawiezie panią na oddział. - Odłączył sprzęt i podał Demi papierowy ręcznik, by mogła wytrzeć brzuch wymazany żelem. - Jeszcze raz przypominam o przestrzeganiu zaleceń, a zwłaszcza o krótkim poście... Proszę, a to mała pamiątka dla państwa. - Podał Joe'mu zdjęcie z USG, na którym maluch przyjął pozycję do spania. Mężczyzna uśmiechnął się i podał fotografię Demi. Ona wpatrywała się w nią z nieukrywaną czułością i dumą.   
Ginekolog zostawił ich samych, a Joe usiadł na krześle obok łóżka, na którym leżała jego asystentka.   
- To... jak się teraz czujesz? - Spytał, przerywając ciszę. Wyglądała już całkiem nie źle, a na jej twarz powróciły kolory, jednak wolał się upewnić.  
- Dużo lepiej, dzięki, że pytasz. - Włożyła zdjęcie synka do torebki i przymknęła oczy. Czuła się strasznie zmęczona i śpiąca. Z resztą nic dziwnego po takich atrakcjach, jakie zgotowało jej własne dziecko.   
- Musisz tu zostać...  
- Niestety...  
- To mam...  
- Jeśli byś mógł...   
Poszperała chwilę w torbie i wyciągnęła z niej klucze od mieszkania.   
- Torba stoi na szafie w sypialni, jest już spakowana, więc nie będziesz musiał niczego szukać. - Z czego się cieszyła, bo nie chciała, żeby Jonas buszował w jej szufladzie z bielizną. Chociaż z drugiej strony, w jakiś dziwnie pokręcony sposób podniecała ją wizja Jonasa, trzymającego jej stanik w dłoniach. Musiała być naprawdę mocno zmęczona.   
- Coś jeszcze?   
- Mam ochotę na pomarańcze..  
- Nie ma sprawy, zajadę do sklepu.   
Jonas 
- Tak?  
- Dziękuję ci.  

  
 


Joe z wyraźną ulgą wysiadł z windy na czternastym piętrze apartamentowca, w którym mieszkała wiedźma, po czym skierował się prosto, aż do samego końca korytarza. Z nieukrywanym utęsknieniem wyczekiwał końca tej okropnej podróży, dlatego, kiedy tylko drzwi windy uchyliły się na odpowiednim piętrze, przeprosił grzecznie i wystrzelił niemal jak z procy. Zupełnie nie rozumiał toku myślenia tych wszystkich ludzi. Najpierw pielęgniarki, później lekarz, następnie portier, a teraz jeszcze upierdliwa sąsiadka wiedźmy -  wszyscy się dzisiaj na niego uwzięli. Bo o ile personel szpitalny i portiera po tej całej akcji sprzed trzech godzin potrafił jeszcze zrozumieć, to kilkudziesięciosekundowy ostrzał pytań za strony dziarskiej emerytki pozbawił go resztek wiary w ród ludzki. On ojcem dziecka wiedźmy? Przecież to było śmieszne. Była tylko i wyłącznie jego pracownicą. Specyficzną, humorzastą, upierdliwą nieznośną wiedźmą, któa uwielbiała uprzykrzać mu życie na wszelkie możliwe sposoby, co wcale nie oznaczało ich płomiennego biurowego romansu, a teraz jeszcze dziecka. Na jego nieszczęście jednak wszyscy wokół postrzegali to zgoła inaczej.   
Joey, ty biedaku...  
Za czwartym podejściem trafił wreszcie odpowiedni klucz z ogromnego pęku, który kilkanaście minut wcześniej wręczyła mu wiedźma i szybko uporał się z zamkiem. W mieszkaniu panował niezły bałagan, czego nie zauważył podczas swojej poprzedniej wizyty, zważywszy na to, że przyszedł tu w zupełnie innym celu. W końcu kilka razy w historii pracy Lovato jako jego asystentki, zdarzyło mu się trafić właśnie tutaj. Jednak żadnej z tych okazji nie wspominał szczególnie przyjemnie. Dzisiaj jednak miał szansę rozejrzeć się co nieco.  
Wolnym krokiekm przeszedł całą długość korytarza i bezbłędnie trafił do głównej sypialni, gdzie według instrukcji wiedźmy miał znaleźć torbę z potrzebnymi jej rzeczami. Omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie, po czym doszedł do wniosku, że Lovato miała naprawdę dobry gust jeżeli chodzi o wystrój pomieszczeń. Szaro-fioletowa sypialnia była tego doskonałym przykładem. W przeciwległym rogu pomieszczenia zauważył sporych rozmiarów szafę, więc bez dłuższego zastanowienia ruszył w jej kierunku. Tak jak się spodziewał, na samej górze, znajdowała się kremowa podróżna torba. Wyjął ją dość sprawnie i odstawił na łóżku, ale  miał ochotę jeszcze się porozglądać. Dał jednak spokój szafie oraz, jak znał życie no a przede wszystkim swoją pokręconą asystentkę, licznym kompletom wyuzdanej bielizny. Unisół się honorem, bo w końcu nie był zwykłym popieprzonym zbokiem, za jakiego zapewne ona go uznawała. Zamiast tego postanowił urządzić sobie wycieczkę krajoznawczą po pozostałych pomieszczeniach. Jedno musiał przyznać. Nie tylko sypialnia była ładnie urządzona. Cała reszta również była całkiem niezła, jednak zupełnie nie w jego stylu. Po kilku minutach przechadzania się po sporawym salonie i przestronnej kuchni, do obejrzenia zostało mu tylko jedno miejsce. W tym akurat pomieszczeniu nigdy wczesniej nie miał okazji zabawić nawet na chwilę, dlattego ze sporą ciekawością uchylił solidne dębowe drzwi.  
Pokoik ten był sporo mniejszy od głównej sypialni, a do tego okropnie zagracony. Ściany zdecydowanie wymagały ponownego malowania i chyba próbowała się za to zabrać, a na podłodze wszędzie stacjonowały nierozpakowane kartony, zapewne z meblami dla dziecka. Stwierdził, że w tym pomieszczeniu zdecydowanie widoczny był brak męskiej ręki. Bo gdyby Lovato miała faceta, to na pewno wszystko już dawno byłoby poskładane, a ściany już dawno odnowione. Lawirujac pomiędzy kolejnymi przeszkodami podszedł do okna, gdzie stało złożone z jego sporą pomocą drewniane łóżeczko. Uśmiechnął się szczerze, kiedy zobaczył w nim sporą ilość ubranek dla małego człowieka, przez któego musiał dzisiaj bawić się w superbohatera i został mylnie uznany za współwinnego całego tego nieszczęścia. Do tej pory absurdalne wydawało mu się, że uznano go za ojca, ale postanowił już o tym nie myśleć. W końcu był za młody na zmienianie pieluch, chociaż właściwie przez chwilę zastanawiał się, jakby to było, gdyby to rzeczywiście był jego syn.  Na całe szczęście szybko skarcił się za to  w myślach.  
- Słucham? - Z głębokiego zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu, dlatego szybko zebrał się w sobie i nacisnął zieloną słuchawkę.  
Jonas, do jasnej cholery, mógłbyś powiedzieć mi gdzie się podziewasz tyle czasu? -  No tak zdecydowanie mógł się spodziewać, że to właśnie zniecierpliwiona Lovato będzie chciała przypomnieć mu o swoim istnieniu. Właściwie nigdy nie pozwalała mu o tym zapomnieć.  
- Właśnie dojechałem do twojego mieszkania. - Zakomunikował zwięźle i na temat. Wiedział, że już dawno powinien być w drodze powrotnej do szpitala, ale jednak jakoś mu sie nie spieszyło.  
- Chcesz powiedzieć, że przez czterdzieści pięć minut przejechałeś cztery przecznice?  
- Nie moja wina, że w mieście są straszne korki. - Skłamał na poczekaniu. Po drodze, co było aż dziwne, z racji, że oboje mieszkali w Nowym Jorku, ruch był znikomy, ale przecież nie mógł się przyznać do swojej wycieczki po jej mieszkaniu. W końcu miał do przeżyia jeszcze kilkanaście dobrych lat.  
- Wybacz, zapomniałam, że ty nigdy nic nie potrafisz zrobić porządnie.  
Lovato, nie zapędzaj się. - Odparł ze spokojem, mierząc wzrokiem sporą stertę maleńkich ciuszków. Jak na człowieka, który się jeszcze nie urodził, to młody Lovato miał całkiem pokaźną garderobę. - Przecież nic na to poradzić nie mogłem,  a poza tym złość piękności szkodzi.   
Kłótnia przez telefon była dużo bardziej wygodna od tej w cztery oczy. Przynajmniej do zera wyeliminowane było ryzyko, że czymś dostanie, a to zdecydowanie było plusem tej sytuacji.  
- Jasne... -  Jakoś nie potrafiła mu w to uwierzyć. Już wyobrażała sobie jak buszuje w jej szufladzie z bielizną, a to zdecydowanie nie było nic przyjemnego.  
- Mogłabyś czasem okazać chociaż trochę wdzieczności....  
Już miał zbierać sie do wyjścia, aby w końcu wyrzucić z głowy te cholernie absurdalne myśli o szczęśliwej rodzince i racji matki, kiedy na parapecie nieopodal łóżeczka zobaczył parę malutkich bucików. Po raz kolejny w ciągu ostatnich kilkudziesięciu sekund uśmiechnął się naprawdę szczerze, mimo że po drugiej stronie słuchawki wiedźma rugała go za ślamazarność i nieodpowiedzialność. W tym momencie doszedł do wniosku, że się starzeje, albo zgłupiał doszczętnie przez ciągłe  przebywanie z wiedźmą. Co gorsza, żadna z opcji nie malowała przed nim zbyt optymistycznych perspektyw, ani też szans na jakąkolwiek poprawę.   
- Przecież jeszcze żyjesz. -  Odparła z udawaną litością w głosie i zaśmiała się cicho. No tak naczelna wiedźma Nowego Jorku nie mogła odpuścić nawet na moment. -  Ale to się może zmienić, jak zobacze jakikolwiek ślad twojej obecności w mojej sypialni...  
- Naprawdę tak nisko mnie cenisz?  
- Chyba nie muszę odpowiadać...  
- Dobra, to jeszcze, raz co mam ci kupić po drodze? - Wiedźma dalej pozostawała sobą, czyli nie było z nią jeszcze tak najgorzej. A to raczej był dobry znak, zważywszy na miejsce, w którym się znajdowała, dlatego też postanowił, wyjątkowo, tym razem zignorować jej marną zaczepkę.  
- Teraz to możesz się wypchać tą swoją uprzejmością, bo już i tak cię nie wpuszczą! -  Wysyczała ze złością do słuchwaki. W takich momentach jak ten, cieszył się, że nie znajduje się z nią w beezpośredniej konfrontacji. Zła wiedźma, to niebezpieczna wiedźma -  wiedział o tym aż za dobrze.  
- W takim razie postaram się podrzucić ci wszystko rano - Słyszał jak ostentacyjnie wzdycha, wyrażając w ten sposób swoją dezaprobatę, więc postanowił dokładnie sprecyzować warunki. - A jakbym nie wyrobił się przed spoktkaniem z Raynoldsem, to wpadnę około południa.  
- Ale ja jestem głooodna 
- W takim razie zostaje ci czekanie do śniadania. -  Odparł lekko rozbawiony jej iście płaczliwym tonem. Chwilę później musiał odsunąć aparat od ucha, bo wiedźma postanowiła wylać kolejne pokłady frustracji zmieszanej z głodem i hormonami ciążowymi właśnie na jego biedną osobę. -  Dobranoc, Lovato 
Szczeźnij w piekle, Jonas 

  
 


Alice całkowicie zamyślona siedziała na blacie kuchennym, owinięta cienkim szlafrokiem, opróżniając butelkę wody mineralnej, która była jej marzeniem od chwili przebudzenia. Oczy miała podkrążone po zarwaniu długiej wypełnionej łzami i procentami nocy. To był zdecydowanie najgorszy kac w jej życiu.  Nie powinna pić, o czym z resztą doskonale wiedziała, jednak wczoraj po prostu nie mogła znieść tej sytuacji. Bo to było tak cholernie niesprawiedliwe. W końcu zasługiwali na dziecko. Na maleńkiego osobnika z jej nosem, podbródkiem, a oczkami i uroczymi lokami Kevina. Tak wiele razy wyobrażałi sobie obraz szczęśliwej dużej rodziny, cieszyli się na samą myśl o jej powiększeniu, kupowali dziecięce ubranka. Wszystko to na marne. Ale nie była zła na męża. Nawet fakt, że nie mógł dać jej tego najbardziej upragnionego prezentu, nie zmieniał jej uczuć. Kochała go najbardziej na świecie i wiedziała, że musi go teraz wesprzeć, choć ciężko znosiła jego chłód, który bił od niego nieprzerwanie, odkąd tylko opuścili klinikę.  
Jak zwykle włączyła ekspres do kawy i zajrzała do lodówki, w celu sporządzenia jakiegokolwiek śniadania. Sama zupełnie nie miała ochoty na nic do jedzenia, jednak wiedziała, że Kev lubił zacząć dzień od porządnego posiłku. Zajmując się oporządzaniem warzyw, które były nieodzowną częścią ulubionego dania męża, starała się za wszelką cenę odgonić natrętne myśli. Miała ogromną nadzieję, że jego wczorajsze zachowanie było jedynie pojedynczym epizodem wywołanym szokującymi wieściami. Naprawdę chciała w to wierzyć. Wtedy też w całym mieszkaniu rozległ się dzwonek telefonu Jonasa 
- Nie, nic się nie stało, Seb. - Kevin wyartykułował normalnym w przypadku służbowych rozmów, oficjalnym tonem. - Tak, myślę, że wszystko jest na jak najlepszej drodze do wygranej, ale trzeba nam jeszcze kilku dni na dogadanie szczegółów. - Głos miał zupełnie wyprany z emocji, tak bardzo, że aż przeszedł ją dreszcz. Naprawdę nie lubiła kiedy przynosił pracę do domu, dlatego też nigdy nie zajmował się sprawami kancelarii po godzinach. Sobotnie telefony od samego rana również nie były w jej oczach najbardziej potrzebną weekendową rozrywką. - To świetnie. Myślę, że uda mi się jakoś zdążyć. - Nie musiała słyszeć części dialogu jego rozmówcy, by nie spodobał się jej kontekst. - W takim razie za dwadzieścia minut tam, gdzie zawsze.   
Usłyszała jedynie dźwięk odkładanego na blat stolika nocnego telefonu, a chwilę później szum wody dochodzący z łazienki. Wiedziała już, że Kevin nie zostanie dzisiaj z nią w domu, nie zjedzą wspólnie obiadu, nie obejrzą żadnego filmu, a ona będzie musiała zająć się czymś, by nie myśleć o kilkunastu godzinach spędzonych w cholernie pustym mieszkaniu. To zdecydowanie przestawalo się jej podobać.  
- Kurwa mać! - Z zamyślenia wyrwał ją wrzask męża, połączony bezpośrednio z głuchym odgłosem tłuczonego o płytki szkła.  
- Zostaw, ja to posprzątam. - Powiedziała na tyle głośno, by mógł ją usłyszeć. Już po chwili znalazł się w kuchni. W pełni ubrany, ogolony. Gotowy do wyjścia. - Dzień dobry, skarbie. -  Podeszła do niego i jak to miała w zwyczaju zarzuciła mu ręce na szyje i musnęła delikatnie jego policzek. Jakież jednak było jej zdziwienie, kiedy zamiast odwzajemnić gest, odsunął się zdecydowanie.  
- Za chwilę będę się zbierał. - Odparł lodowatym tonem.  
Wyjął z szaflki nad zlewem swój ulubiony granatowy kubek i nalał do niego solidną porcję aromatycznego, czarnego płynu. Wyglądał na okropnie zmęczonego, ale nie dziwiła mu się. Sama również miałą ciężką noc.  
- Ale jest sobota. - Stwierdziła, próbując jakoś zyskać jego uwagę. Jednak przegrywała nierówną walkę z nudną panoramą widoczną z kuchennego okna. - Czy to jest, aż takie ważne, żeby nie mogło poczekać do poniedziałku?  
- Po prostu muszę to załatwić.  
Kev... - Czuła się jak mała zagubiona dziewczynka. Zupełnie nie poznawała wlasnego męża.  
- Proszę cię, tylko znowu nie zaczynaj... - odparl ostrzegawczo, głosem niecierpiącym sprzeciwu. Takiej odsłony Kevina nie doświadczyła jeszcze nigdy. I zdecydowanie wolałaby nie doświadczyć.  
- Naprawdę nie lubię, kiedy pracujesz w weekendy.   
Nie odważyła się spojrzeć mu  w oczy. Zamiast tego całą swoją uwagę poświęciła zawartości patelni, która o mało co, nie została spalona.  
- Przestań dramatyzować. W końcu to tylko jedna sobota, nic się nie stanie, jak choć raz zajmę się czymś pożytecznym. - Odstawił opróżnione naczynie do zlewu i udał się do korytarza. Założył granatowy płaszcz, przez chwilę przeglądając się w lustrze, pedantycznie poprawiał wszelkie niedociągnięcia. - Będę wieczorem.  
- A śniadanie?  
- Nie mam teraz czasu. Później zjem coś na mieście. - Zabrał swoją teczkę i klucze z haczyka przy drzwiach frontowych.  
Kev...  
- Tak? - Zapytał poirytowany, trzymając już rękę na klamce.  
- Kocham cię.  
Po chwili słychać było jedynie trzask zamykanych drzwi, odbity głuchym echem po całym mieszkaniu.   
Nie odpowiedział.  
Usiadła przy stole i rozpłakała się. Czuła się tak podle, jak nigdy i musiała się komuś wygadać. Postanowiła spotkać się z przyjaciółkami zamiast siedzieć samotnie w pustym mieszkaniu, w czasie gdy jej mąż zamienił się w bryłę lodu. Przyniosła telefon z sypialni, który wcześniej musiała odszukać, bo zupełnie nie pamiętała gdzie jest aż przypomniała sobie, że nie wyjmowała go z torebki od wczorajszego wieczora. Spojrzała na wyświetlacz. Sześć nieodebranych połączeń od Demi i to o tak późnej porze. Coś musiało się stać. Bez zastanowienia wybrała jej numer.   
  

8 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze w pierwszej połowie roku czytałam tego bloga regularnie.
    Później przyszły intensywne wakacje i nie było czasu na takie rzeczy, a później szkoła i nawał pracy. Ostatnio przypadkiem, przeglądając zapisane w zakładkach strony natknęłam się na tego bloga, nadrobiłam kilka rozdziałów i dziś przeczytałam również ten.
    Znów wkręciłam się w tą historię i czuję duży niedosyt. Wiem, że czas oczekiwania na następny rozdział minie szybko, bo i pracy masa, ale najchętniej to bym czytała dalej i dalej :)
    Także z niecierpliwością czekam na nowy rozdział.
    No i życzę owocnej pracy oraz masy pomysłów na nowe rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ah , uwielbiam momenty z jemi , po prostu je kocham :) nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału mam andzieje ze minie szybko czas :D

    OdpowiedzUsuń
  4. <333 kocham to normalnie. Kiedy Demi urodzi no?! czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A już myślałam, że Demi urodzi, a tu taka niespodzianka xdd. Rozdział jest świetny, jest dość dużo momentów z Joe i Dem co mnie baaardzo cieszy :D Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też myślałam, że już będzie po porodzie. Ale śmieszne te sytuacje, kiedy Josepha brali za ojca dziecka Demi. Ale jemu to się tak trochę podobało, jak widzę. Liczę, że trochę się do siebie przekonają. Miałam takie dziwne uczucie, że Joe pomaluje jej ten pokój dla dziecka i zrobi co tam jeszcze potrzeba /ciekawe, czy mam dobre przeczucie?/. Co do Alice i Kevina, to bardzo im współczuję i uważam, że Kevin po prostu nie radzi sobie z tym wszystkim i musi to jakoś przeboleć /może ucieczka w pracę będzie dla niego odskocznią/, ale nie zauważa, że rani tym Alice. Ona też to przeżywa. Mam nadzieję, że przetrwają te ciężkie chwile w ich życiu i znajdą rozwiązanie /adopcja, in vitro.../, bo są fajną parą. Czekam na nn. Dzisiaj komentarz, choć czytałam oczywiście już 1.11. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  7. "Zła wiedźma, to niebezpieczna wiedźma"
    rozdział świetny jak zwykle, jak większość czytających bloga również myślałam że Demi urodzi, nawet bałam się że poroni ;_; mimo wszystko, powinna okazać trochę wdzięczność co do Joe bo on się stara jak tylko może, no ale miejmy nadzieję że Demetria się poprawi.. ;)
    Co do Al i Keva było przewidywalne że takowy kłopot stanie im na drodze :x strasznie mi ich szkoda, ale Kevin nie powinien wyrzucać swojej złości na swoją żonę, powinien pomyśleć nad swoim zachowaniem ^^ niecierpliwie czekam na NN :D <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział uwielbiam to jak opisujecie momenty Jemi. Szkoda mi Al i Kevina mam nadzieję że wszystko się dobrze ułoży. z niecierpliwością czekam na nn

    OdpowiedzUsuń