niedziela, 1 grudnia 2013

30. "A gdzie tatuś? Chyba nie na kolejnych zakupach?"

- Demi! - Court wbiegła do szpitalnej sali i mocno uściskała przyjaciółkę. Cholernie się wystraszyła, gdy ta przez telefon powiedziała jej, gdzie jest. Po za tym miała wyrzuty sumienia, że nie odebrała już wczoraj, zajęta Nickiem i jego przeprowadzką. Przecież gdyby szatynce i jej dziecku stało się coś złego, nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Za nią wkroczyła Ali równie przejęta, ale okazywała to mniej emocjonalnie.  
- Spokojnie, nie umieram, nie musisz już płakać. - Wyrwała się z objęć panny Stone, zdziwiona jej reakcją. Wiedziała, że jej przyjaciółka często zachowuje się, jak szalona, ale zazwyczaj nie wpadała w histerię. Widocznie powrót do Nicka tak na nią działał. Ona sama dalej spokojnie jadła już trzecią pomarańczę. Jonas przybył z samego rana i przywiózł jej zakupy oraz torbę z rzeczami. Co więcej, kupił jej nawet to, o co go nie prosiła. Teraz z pewnością z głodu nie umrze. 
 - A jak mały? Wszystko z nim dobrze? - Ali nie zniosłaby gdyby dziecku jej najlepszej przyjaciółki stało się coś złego. Zwłaszcza w tym momencie, gdy wizja posiadania własnych pociech była bardziej odległa niż kiedykolwiek wcześniej. Wyobraziła sobie ślicznego, małego chłopca o uśmiechu Dems. Będzie słodki i cudowny. Poczuła, jak pod powiekami gromadzą się jej łzy, więc schyliła głowę, udając że szuka czegoś w torbie.  
- Dał popalić w nocy, a teraz udaje niewiniątko i śpi. - Cieszyła się, że wszystko z nim w porządku, że jest cały i zdrowy, choć mocno ją wystraszył. Nie potrafiła się jednak na niego gniewać, a już na pewno nie wtedy gdy tak słodko wypinał nóżki lub rączki. Porozmawiali jeszcze przez chwilę w nocy, po tym, jak Jonas wyszedł. Opowiedziała mu, gdzie są, kto ich przywiózł i ile tu zostaną. - Nie musiałyście przyjeżdżać, sytuacja opanowana, a ja tu trochę odpocznę. - Miała prowiant, a to było najważniejsze. Chociaż była wdzięczna przyjaciółkom, że tak się o nią martwią. 
 - No a ty? I dlaczego tu trafiłaś? - Court poprawiła jej poduszkę i usiadła na krześle obok jej łóżka. 
 - Właśnie, Dem, co się stało? - Blondynce udało się jakoś uspokoić. Dyskretnie wytarła łzy i mogła zacząć przesłuchiwać Demi 
- A nic takiego, zwyczajne przemęczenie. - Wolała im nie mówić, że chciała własnoręcznie odnowić pokój swojego synka, bo wiedziała, jaka była by ich reakcja. - Za dużo trochę pracowałam ostatnio. - Uśmiechnęła się do nich, by wyjść na bardziej wiarygodną.  
- Tak, jasne, uważaj, bo ci uwierzymy. - Court założyła ręce na piersi i spojrzała na przyjaciółkę, nie wierząc w ani jedno jej słowo. Gdyby to było zwyczajne przemęczenie, to by jej tutaj nie chcieli trzymać. I nie wydzwaniałby do nich po kilka razy wczorajszego wieczoru. - Gadaj.  
Demi westchnęła głośno. Chyba nie pójdzie jej tak gładko jak się spodziewała.  
- Chciałam wyremontować pokój dla małego. - Wzruszyła ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz, jaką robi każda kobieta w ciąży. Po prostu nie miała zamiaru robić z tego wielkiej afery. Nie należała do ludzi, którzy się nad sobą użalają i pragną, by inni się nad nimi litowali. - No wiecie, pomalować ściany, złożyć wszystkie meble, posprzątać.  
- Demi czyś ty oszalała?! - Al wpadła we wściekłość. Nie sądziła, że  Dem jest aż tak nieodpowiedzialna i nierozsądna, jakby nie w ogóle nie myślała. - Ludzie starają się całymi latami, nie mogą mieć dzieci, a ty tak po prostu... ryzykujesz jego życie?! - Poniosły ją nerwy, ale w tym momencie pomyślała o sobie i o Kevinie i o tym, że było to cholernie niesprawiedliwe. No i musiała wyładować gromadzoną od wczorajszego popołudnia złość.  
- Spokojnie, Al, nic się nie stało. - Wybuch blondynki ją zdziwił. Zazwyczaj była opanowana i zachowywała spokój w każdej sytuacji, a teraz jej nie poznawała. 
 - Wiem, na szczęście. - Policzyła w myślach do dziesięciu i uspokoiła się. Nie chciała tak na nią naskakiwać, ale oburzenie wzięło górę.  
- A nie mogłaś poprosić o pomoc? - Tego Courtney nie mogła zrozumieć. Demi nie żyła na bezludnej wyspie i miała przyjaciół, którzy chętnie by ją wsparli.  
- Wiesz, w przeciwieństwie do was nie mam faceta, który by się tym zajął i muszę radzić sobie sama. - Odpowiedziała jej z nutą rozżalenia w głosie. Gdyby jej dziecko miało ojca, pewnie nigdy nie wylądowałaby w szpitalu, a jedyne, co by robiła, to nadzorowała prace remontowe, wybierając kolor zasłonek i pościeli. A tak, ze wszystkim musiała radzić sobie sama. Ale jednego była pewna w stu procentach: jej synkowi miłości nigdy nie zabraknie.
 - Masz nas, prawda Al? - I w tym właśnie momencie panna Stone wpadła na pewien pomysł. Jak tylko wyjdą, to podzieli się nim z Ali. Była pewna, że przypadnie on do gustu blondynce. 
 Kobieta pokiwała głową i spojrzała na wyświetlacz telefonu. Cały czas łudziła się, że Kev zadzwoni. Zawsze do niej dzwonił. Teraz chyba jednak wszystko miało się zmienić w ich małżeństwie.  
- A właśnie, jak się tu znalazłaś? 
Demi przeklęła w duchu dociekliwość Court. Ta zawsze musiała wiedzieć wszystko o wszystkim. Zupełnie, jak małe dziecko, któremu nie wystarczą połowiczne odpowiedzi.  
- A no w końcu zamówiłam taksówkę. - Wymyśliła na poczekaniu i zajęła się obieraniem kolejnej pomarańczy, byle tylko nie patrzeć na dziewczyny. Jednak nie mogła im powiedzieć, że w chwili słabości zadzwoniła do Jonasa i on się nią zajął, był obecny przy USG, a później zajął się jej bagażem i zaopatrzeniem. Co to, to nie. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że to łyknęły. Nie będą jej dalej męczyć, co bardzo ją cieszyło. 
- I chyba miałaś gościa. - Al wskazała na trzy torby pełne zakupów. Ktoś musiał być bardzo życzliwy skoro tak bardzo postarał się, by niczego jej nie zabrakło. 
- Sąsiadka przywiozła mi kilka niezbędnych rzeczy. - Odpowiedziała prawie od niechcenia, nie wdrażając się w szczegóły. Już widziała miny swoich przyjaciółek, gdyby powiedziała im o swoim szefie. Zaraz zaczęłyby ich swatać. A tego to by już nie zniosła.  
- To miłych masz sąsiadów. - Ali coś tu nie pasowało. Nie była jednak pewna co takiego.  
- Normalnych. - Po raz kolejny wzruszyła ramionami. Chciała zakończyć ten temat, by dziewczyny nie nabrały podejrzeń i nie zaczęły węszyć za bardzo. Na szczęście do sali wszedł lekarz, by zapytać, jak się czuje. 
- A gdzie tatuś? Chyba nie na kolejnych zakupach? 
Lekarz zaśmiał się, wspominając o tym, że widział Jonasa obładowanego torbami, jak dla pułku wojska. Dzięki Bogu nie wymienił go z nazwiska. I Ali i Courtney patrzyły na nią z otwartymi buziami.  
- Proszę mu powiedzieć, gdy przyjdzie, żeby przyszedł do mojego gabinetu, to udzielę mu kompletnych zaleceń, bo z tego co widzę, to trzeba mieć na panią oku cały czas. A teraz już zostawiam panie same. 
Wiedziała, że teraz się zacznie. 
 - Sąsiadka... - Al skrzyżowała ręce na piersi. Czuła, że coś jest na rzeczy i nie myliła się.  
- Spotykasz się z kimś? Czemu nic nie powiedziałaś? Znamy go? - Court była ciekawa wybranka Dems. Tylko jedno ją dziwiło. Czemu nie poprosiła go o pomoc przy remoncie? No ale może za krótko się znali. - To pewnie on cię tu wczoraj przywiózł. 
- Z nikim się nie spotykam, naprawdę nie mam głowy do romansów. Syn sąsiadki wyświadczył mi przysługę i tyle. - Wymyśliła na poczekaniu. Tak to było całkiem wiarygodne.  
- Przystojny?  
- Courtney! - Miała ochotę rzucić w nią poduszką i udusić. - Chcecie żebym dłużej tu leżała? - Zdecydowanie nie chciała grać tą kartą, ale nie miała wyjścia, zmusiły ją do tego.  
- No dobrze, już nic nie będziemy mówić... - Al nie wierzyła w tą historię z synem sąsiadki. Demi kręciła od samego początku tej rozmowy. Może naprawdę się z kimś spotykała i nie chciała nic powiedzieć, by nie zapeszyć albo się czegoś wstydziła. Albo i jedno i drugie.  
- Myślicie, że dobrze bym wyglądała z ciążowym brzuchem? - Spytała panna Stone, myśląc już o tym od pewnego czasu. Widok Demi w stanie błogosławionym i powrót do Nicka sprawiły, że co raz częściej myślała o dziecku. To był najlepszy moment.  
- A co chcesz mieć dziecko? - Demi się zdziwiła, bo Court była ostatnią, oprócz niej samej, osobą, która marzyłaby o zakładaniu rodziny. Zachowywała się, jak mała dziewczynka, chodziła zakręcona i ciągle pakowała się w kłopoty. No ale może w końcu dorosła. 
- Myślę, że tak. - Już wyobrażała sobie to słodkie maleństwo, które byłoby największym szczęściem. Jej i Nicka. A on będzie cudownym ojcem. Wiedziała to na pewno.  
- Pamiętaj, że dziecko to nie chwilowy kaprys, a poważna decyzja. - Al zacisnęła pięści i pomyślała o Kevinie. Gula w gardle nie pozwalała jej mówić, ale jakoś ją pokonała. Nie chciała być złośliwa, ale znała Court, a ta często ulegała zachciankom i miała słomiany zapał.  
- Wiem, ale ja naprawdę bardzo tego chcę. A jak wszystkie trzy będziemy miały dzieci, to będziemy chodzić z nimi na wspólne spacery.  
Ali zbladła i teraz to już się prawie rozpłakała. Też sobie to wyobraziła. Tylko, że jej nie było w tej wizji. 
 - Rozmawiałaś już z Nickiem? - Demi wiedziała, że Court ma różne szalone pomysły i zazwyczaj są one nieprzemyślane, dlatego nie brała jej słów na poważnie. Za dwa lub trzy dni jej przejdzie i zapragnie na przykład stać się buddystką, tak jak kiedyś była wegetarianką. Przez tydzień.
 - Jeszcze nie, ale na pewno nie będzie miał nic przeciwko. 
 - Wiesz, co Court, dajmy już odpocząć Demi i chodźmy stąd. - Przerwała przyjaciółce snucie wspaniałych wizji i pociągnęła ją za rękę.  
- Ale... 
- Wpadniemy do ciebie jutro, cześć!  
Wyszły, a Demi odetchnęła z ulgą.  

* 
Courtney leżała na kolanach Nicka, przeglądając kolejne kobiece czasopismo, które dawało wskazówki, jak dobrze wyglądać, dużo zarabiać i uprawiać fantastyczny seks. Na niczym się jednak nie potrafiła skupić, gdyż cały czas w jej głowie pojawiał się jeden temat. Dziecko. Nigdy wcześniej nie zachwycały jej maleńkie noworodki, słodko śpiące w swoich becikach. Nudziły ją rozmowy jej znajomych, które już miały swoje pociechy i potrafiły całymi godzinami mówić tylko o nich. O karmieniu, smoczkach, pieluszkach i radości, jaka płynie z macierzyństwa. Gdy Demi zaszła w ciąże, szczerze jej współczuła, choć nigdy nie wypowiedziała tego na głos. Oczywiście myślała o tym, że kiedyś założy rodzinę, ale zawsze odkładała to na później. A teraz, gdy miała prawie trzydzieści lat i mieszkała z facetem, którego kochała, poczuła, że to jest właśnie ten moment. Gdy oglądała wystawy sklepów z akcesoriami dla dzieci, w środku skręcało ją z radości. Po za tym patrzenie na powiększający się brzuch Demi też odgrywało dużą rolę. Z każdym dniem pragnęła tego, co raz bardziej.  
- Demi ma już naprawdę duży brzuch. - Odezwała się do ukochanego i odłożyła gazetę na bok. On sam zajęty był lekturą książki i nie chciała mu przeszkadzać, ale czuła, że jeśli nie porozmawia z nim teraz, to eksploduje. - I ładnie wygląda.  
- Mhmm... 
Mężczyzna wymruczał w odpowiedzi, przewracając kartkę. No tak, to było dla niego typowe. Życie jej przyjaciółek nigdy go przesadnie nie interesowało. 
 - I pokazywała nam zdjęcia z USG. Wiesz, jej synek jest taki malutki i słodki i ma nosek zadarty do góry... - kontynuowała swoją wypowiedź, starając się go zaciekawić. 
 - Mhmm... 
To jej nie usatysfakcjonowało.  
- Ale będziemy musiały jej pomóc wyremontować pokój dla małego, bo ta wariatka chciała to zrobić sama i dlatego trafiła do szpitala. Już rozmawiałam o tym z Al i ona też tak uważa. Ach i taki fajny wózek dzisiaj widziałam... 
- Mhmm... 
- Nick! - Zezłościła się i uderzyła go w ramię. Szybko poskutkowało, bo oderwał się od swojej książki i spojrzał na nią, mocno zdziwiony.  
- Za co?  
- Nie interesuje cię, to co mówię. - Odsunęła się od niego, skrzyżowała ręce na piersi i udała obrażoną.  
- Interesuje, cała ty mnie interesujesz. - Na te słowa przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie. Próbował wyłapywać poszczególne słowa. Demi, szpital, jej dziecko i coś o jakimś remoncie. Jednak, gdy Court zaczynała się czymś ekscytować, a tak było w tym przypadku, mówiła strasznie szybko. - Po prostu nie chciałem ci przerywać. - Starał się ją udobruchać i przytulił ją, byle tylko przestała się dąsać.  
- Perfidny kłamca. - Pokazała mu język, a on znów ją pocałował. Przerwała, chociaż niechętnie, bo wciąż nie przeszła do sedna sprawy. - Nick... - Usiadła mu na kolanach i pogłaskała po twarzy. 
- Tak?  
- Chcę mieć dziecko.  
Myślał, że się przesłyszał. Court, on i dziecko? Znaczy, kiedyś na pewno, za jakieś dziesięć lat, ale nie teraz. Był za młody na zmienianie pieluch. Po za tym dopiero do siebie wrócili, chciał się nią nacieszyć, a nie dzielić z dzieckiem. Może to było egoistyczne, ale żadna ciąża im do szczęścia potrzebna nie była. 
- Po co? Znaczy czemu już teraz? - Poprawił się, gdy zmierzyła go morderczym spojrzeniem.  
- Uważam, że to najlepszy moment, ty nie? - Nie tak miała wyglądać ta rozmowa. Powinien zareagować z takim samym entuzjazmem, jak ona. Pomyliła się.  
- Mamy jeszcze dużo czasu, Court. - Naprawdę tak uważał. Mieli jeszcze tyle do przeżycia, zobaczenia, zwiedzenia. Dziecko wszystko zmieni, wszystko popsuje.  
- Ale ja już nie chcę czekać. - Wstała z jego kolan i podeszła do okna. - Czuję, że nadszedł ten moment i pragnę tego - Odwróciła się do niego, wiedząc, że stoi tuż za nią.  
- Nic nie wiesz o dzieciach. - Chciał ją odwieźć od tego pomysłu zanim nakręci się na dobre i nic już nie będzie w stanie jej powstrzymać. 
- To się dowiem, zdążę w dziewięć miesięcy. - Nie dawała za wygraną.  
- Lubisz spać do południa, oboje lubimy i bywasz roztrzepana.  
- Sugerujesz, że jestem niedojrzała i nieodpowiedzialna? - Było jej przykro, że nawet on tak o niej myślał. Szybko od niego odeszła. -
 Poczekaj... - złapał ją za rękę. - Uważam, że powinniśmy to przemyśleć. - I zapomnieć o temacie na najbliższą dekadę. Jednak nie mógł tego powiedzieć, bo pewnie przestałaby się do niego odzywać.  
- Myślałam. Chcę dziecko. - Nie zamierzała mu ustępować. Naprawdę jej na tym zależało. Marzyła, by być mamą, stworzyć z nim rodzinę. 
- Ale ja nie chcę. - Wypowiedział to w końcu na głos. Spodziewał się, że szczęśliwa z tego powodu nie będzie. - Nie powiedziałem, że wcale, ale na pewno nie teraz. 
- Och, no cóż, rozumiem. W takim razie nie było tematu. 
- Courtney, proszę cię. - Nie podobał mu się ten ton jej głosu. Była zła, a nawet maksymalnie wściekła.  Obserwował ją, gdy wychodziła z pokoju, a później przyszła z kocem i poduszką. Oj bardzo źle się zapowiadało.  
- Co ty robisz? - Spytał zaskoczony.  
- Od dzisiaj będziesz tu spał, kochanie. - Uśmiechnęła się sztucznie. Może nie było to zbyt mądre, ale musiała jakoś odreagować. Naprawdę myślała, że on też tego chce.  
- Nie zrobisz mi tego. - Tego było już za dużo. Przecież nic strasznego nie zrobił. Nie chciał mieć tylko dziecka, to nic strasznego, a ona zachowywała się tak, jakby strasznie ją skrzywdził. 
- Już zrobiłam. - Odpowiedziała mu z satysfakcją. Nie wzruszyła jej nawet to, że zrobił minę zbitego psa. Była zła. Bardzo, bardzo zła i chciała, żeby to odczuł.  
- A gdzie ty się wybierasz? - Wyszedł za nią na korytarz i zobaczył, że zakłada kurtkę i buty.  
- Do Ali. Nie wiem o której wrócę. - Uprzedziła jego następne pytanie. - Może wcale. - Przyjaciółka na pewno ją przygarnie, gdy wypiją trochę za dużo wina. Tak, jak dawniej. - Cześć. - Trzasnęła drzwiami.  
Zrezygnowany skierował się do salonu, gdzie od dzisiaj miała być jego sypialnia. Łatwo nie będzie, ale był pewien, że w końcu Courtney skapituluje. Zawsze tak było.  

* 

Joe wysiadł ze swojego mercedesa i rozejrzał się dookoła. Miał spore wątpliwości, czy aby na pewno robi słusznie, zostawiając swoje cacko na tym mocno obskurnym parkingu, jednakże nie miał większego wyboru. Zrezygnowany zatrzasnął więc drzwi samochodu i ruszył pod wskazany mu adres. Okolica zdecydowanie nie wyglądała na za ciekawą, to nie ulegało wątpliwości, dlatego też zastanawiał się, jakim cudem znalazł się tutaj Kevin. Swoją drogą doznał sporego szoku, kiedy odbierając połączenie od swojego najstarszego brata usłyszał zupełnie obcy głos, jak się później okazało barmana, który nie wiedział, co zrobić z kompletnie zalanym w trupa Kevem. Nigdy by się nie spodziewał po nim czegoś takiego. Szczerze powiedziawszy bardziej podejrzewałby o to Nicka, a jednak. Ten dzień był zdecydowanie zaskakujący. Pod każdym względem. Przeszedł na drugą stronę całkowicie pustej ulicy i spojrzał na kiczowaty neonowy banner mający za zadanie zachęcać klientów. Jego jednak utwierdził tylko w przekonaniu, że Kevin zdecydowanie zbłądził. Postanowił nie myśleć nad tym zbyt długo i załatwić tę sprawę najszybciej, jak to tylko było możliwe. 
- Dobry wieczór. - Zaczął, kiedy to zaraz po wejściu wpadł na barmana przecierającego ścierką ostatnie stoliki. Co dziwne, wnętrze wyglądało zdecydowanie lepiej, aniżeli szyld na zewnątrz. 
- Witam, pan zapewne po brata. - Odpowiedział uprzejmie, jednak z lekką dozą rozbawienia. 
-  Przepraszam, że tak późno, no ale musiałem już zamknąć lokal, a pan był ostatnią osobą, do której dzwonił więc...
 - Nic się nie stało. Nie raz to właśnie Kevin wyciągał go z barów  nad ranem, kiedy za ostro zabalował, dlatego też uznał to za całkowicie normalne, choć jedno go zastanawiało. Jego brat nigdy nie zalewał się w trupa. I teraz musiał mieć jakiś powód. 
- Obawiam się też, że dotransportowanie go do samochodu może być problemem. 
- Na pewno nie jest z nim aż tak źle. - Rzeczywiście może i miał słabą głowę, ale raczej nigdy nie upijał się do nieprzytomności. A przynajmniej nie pamiętał żadnego takiego epizodu. 
- Pański brat dzisiaj mocno nadwyrężył swoje możliwości. - Wysoki blondyn skończył swoją pracę i odetchnął głęboko.  
- Kevin? To nie możliwe. Przecież on prawie nie pije. - Odpowiedział całkowicie przekonany. Przez trzydzieści lat swojego życia nie widział najstarszego brata kompletnie pijanego, więc przypuszczał, że barman po prostu trochę wyolbrzymił sytuację. 
- No to niech sam pan oceni. - Wzrokiem wskazał na przeciwległy koniec lokalu. 
- O bracie... - skwitował z politowaniem, kiedy zobaczył kompletnie zalanego w  trupa Kevina, aktualnie ucinającego sobie drzemkę na barze. Teraz już wiedział, że blondyn wcale nie wyolbrzymił sytuacji, a wręcz przeciwnie, bo jego brat wyglądał wprost koszmarnie. Pomijając fakt, że był zupełnie nieprzytomny, a jego koszula rozpięta prawie do połowy, to jeszcze śmierdziało od niego wódką gorzej niż od przeciętnych pijaków kręcących się po ulicach. Jego telefon, portfel i pęk kluczy leżały na blacie tuż obok. Z niedowierzaniem pokręcił głową. Wiedział już, że na pewno nie odwiezie go do Alice. W końcu gdyby zobaczyła go w takim stanie, to zapewne nie wpuściłaby go do domu przez następne dwa tygodnie. Z dwojga złego przekalkulował więc, że jedna noc na wytrzeźwienie w jego salonie opłaca się znacznie bardziej od okupowania jego mieszkania przez całą wieczność. 
- Jeżeli trzeba, to mogę panu pomóc. 
- Dziękuję, ale poradzę sobie jakoś na pewno. - Odpowiedział pewien. W końcu miał już spore doświadczenie w tej kwestii, kiedy to Matt przesadzał podczas ich weekendowych wycieczek po miejscowych klubach. - No więc, ile płacę? -  Wyjął portfel z tylnej kieszeni spodni. Sądząc po stanie Kevina miał, za co płacić.
 * 

Z balastem w postaci niewiele kontaktującego, ale jednak, Kevina na ramieniu i lżejszy o sto dolców przemierzał niewielką odległość pomiędzy barem a parkingiem, w duchu modląc się, żeby jego samochód stał tam w stanie, w jakim go zostawił. Tak, to zdecydowanie były ciekawe dwa dni. Wczoraj wiedźma i jej telefon alarmowy w środku nocy, a dzisiaj Kev, któremu musiał robić za niańkę. Swoją drogą, kiedy już udało mu się obudzić brata z jego pijańskiej drzemki na barze stał się wyjątkowo rozmowny. Oczywiście to, co mówił trzeba to było brać z pewnym dystansem, bo z jego bełkotu nie wiele dało się zrozumieć. Przystanął na chwilę, kiedy biedna ofiara znacznego przedawkowania alkoholu zwracała zawartość swojego żołądka gdzieś na pustym chodniku. Dziękował losowi, że nastąpiło to teraz a nie podczas podróży, bowiem ostatnią rzeczą, o której marzył było czyszczenie skórzanej tapicerki. 

- Oj Kev, gdyby teraz widziała cię twoja żona... - przez chwilę nawet  wyobraził sobie tę scenę. Jednakże nie zamierzał skazywać brata na takie tortury, jakimi bez wątpienia byłoby zostawienie go w takim stanie na wycieraczce ich apartamentu. Co jak co, ale zdążył już poznać trochę swoją szwagierkę. 
- Nie.. tylko.. Ali... - wybełkotał, trzymając się kurczowo jego ramienia. Joe nie mógł się powstrzymać i po prostu wybuchł śmiechem. Nawet zupełnie niekontaktujący z rzeczywistością, Kevin dalej pozostawał okropnym pantoflarzem. Pilotem otworzył auto i choć ze sporymi problemami, udało mu się jakoś przygotować brata do transportu. Zapiąwszy go w pasy zamknął drzwi od strony pasażera, po czym okrążył samochód, sam zajmując miejsce za kierownicą. Uchylił szybę nie mogąc dłużej znieść pijackiego odoru Keva i głośno westchnąwszy odpalił silnik. 
- Za jakie grzechy...  

12 komentarzy:

  1. Świetny rozdział jak zawsze ;) Szkoda mi Ali :c Już sie nie moge doczekać następnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widac ze dziewczyny zarazily sie macierzynstwem. Kolejne klotnie :( ciekawe co dziewczyny pow jak dow sie kto byl u dee ^^ czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nastepny rozdział dopiero za miesiąc nie a się tego jakos przyspieszyć wyjątku zrobić,żeby kolejny był już niedłuog>?

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział tak jak zresztą zawsze szkoda mi Ali mam nadzieję że wkońcu ułoży się jej z Kevinem

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi najbardziej szkoda Kevina, biedny chłopina... No Joe, Joe widzę że zachodzą w tobie zmiany... Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział jak zawsze świetny. Pomarudzę trochę, że mało Demi i Joe (razem), a ich rozmowy są zawsze świetne. Także ciekawi mnie jak zareagują dziewczyny, jak dowiedzą się kto pomógł Dee. Bo kiedyś się to pewnie wyda. Zaskoczyła mnie Court, ale reakcja Nicka jeszcze bardziej. Ciekawe jak zakończy się ta sprawa, które ustąpi, czy może żadne i znowu się rozstaną. Ali nadal nie porozmawiała z Kevinem i każde cierpi po swojemu. Kevin głupio robi, że tak się chowa przed problemem, zamiast się z nim zmierzyć, ale może musi przecierpieć swoje i wtedy będą mogli jakoś to życie sobie poukładać. Czekam z niecierpliwością na nowy (w 2014 r. - Sylwester!!!). Życzeń świątecznych jeszcze nie składam, bo liczę na nowe rozdziały na innych blogach. Pozdrawiam M&M (cholerka nie umiem pisać krótkich komentarzy - większość na 1/2 linijki a ja....)

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział świetny
    Kiedy pojawi się rozdział na Between Friends and Lovers???

    OdpowiedzUsuń
  8. Za krótki! Zdecydowanie :) Czekam na nowy szybko, bo nie mogę się doczekać. Nie mogę już wytrzymać tego napięcia, no kurde! Jestem ciekawa jak wyda się, kto jest ojciec dziecka Demi, czy Jemi będzie razem no i kiedy Ali i Kevin powiedzą innym o tym, że nie mogą mieć dzieci. Mam nadzieję, że Kev pójdzie po rozum do głowy i zaadoptują jakiego malca.

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział :* ale ja cię błagam BŁAGAM CIĘ! <3 niech Demi i Joe wreszcie "TO" zrobią !!! w następnym rozdziale
    kc! ale błagam :'(

    OdpowiedzUsuń
  10. Masz zajebistego bloga. A rozdziały cud, miód i orzeszki. Pisz dalej <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. 3 luty i nic ;{ co się dzieje??? Czekam...

    OdpowiedzUsuń