Dzwonek windy informujący o dotarciu na miejsce podróży wyrwał z zamyślenia mocno skacowanego Kevina. Wysiadł na piętrze, na którym znajdował się ich małżeński apartament i ruszył przez korytarz w stronę drzwi z widniejącymi na nich pozłacanymi inicjałami. Z tylnej kieszeni dżinsów wyjął niewielki pęk kluczy, po czym sprawnie wybrał właściwy, by już po chwili znaleźć się w środku.
Nie miał najmniejszej ochoty tu przyjeżdżać, jednakże musiał w końcu zabrać kilka najpotrzebniejszych mu rzeczy. To również nie było najłatwiejsze, musiał bowiem odczekać niemal dwie godziny zanim Alice postanowi wreszcie opuścić mieszkanie. Bo naprawdę ostatnim o czym marzył była konfrontacja. Wiedział doskonale, że kiedyś będzie musiało do tego dojść, jednak na razie wolał z tym trochę poczekać. Chciał przemyśleć sobie poważnie kilka spraw, chociaż właściwie postanowił już, co będzie najlepszym rozwiązaniem. Przypomniał sobie słowa matki, które kiedyś, wtedy, gdy był jeszcze małym chłopcem i przeżywał swoje pierwsze zawody miłosne pomagały mu poradzić sobie ze stratą. Jedno wiedział na pewno. Alice była tą jedyną, idealną dla niego dziewczyną. Kochał ją ponad wszystko, przez co nie wyobrażał sobie życia bez niej. Wiedział jednak, że jeżeli tylko przy niej zostanie, zafunduje jej codzienność pełną zawodu i rozczarowań, a tego zdecydowanie nie chciał. Zależało mu bowiem przede wszystkim na jej szczęściu. Jednak w tym momencie, nie chciał o tym myśleć.
Przeszedł przez idealnie uporządkowany kremowy korytarz, mijając przy tym rząd równo ustawionych butów, umiejscowiony niedaleko przesuwnej szafy tuż obok drzwi frontowych. Bez większego zastanowienia skierował się w stronę sypialni, chcąc jak najszybciej załatwić to, po co przyszedł. Było tak bardzo cicho, że słyszał odgłosy stawianych przez siebie kroków na dębowym parkiecie, aż do momentu, kiedy przekroczył próg sypialni, która to wyłożona była jasnym puchatym dywanem, tłumiącym wszelkie odgłosy. Sięgnął do drzwiczek ogromnej ciemnobrązowej szafy zajmującej niemal połowę ściany po prawej stronie od ich ogromnego małżeńskiego łoża i bezbłędnie odnalazł niewielką sportową torbę, która zazwyczaj służyła mu podczas krótkich wypadów na siłownię po pracy. Tym razem jednak zamiast dresu i sportowych butów wrzucił do niej kilka koszulek, dwie pary spodni, koszule oraz jeszcze kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Następnym jego przystankiem była łazienka, skąd również zabrał trochę niezbędnych drobiazgów.
Spojrzał na zegarek. Był tutaj dopiero od niecałego kwadransa, jednak zdawało mu się, że o wiele dłużej. Cały czas miał nieprzyjemne wrażenie, iż za kilka chwil wpadnie tu Alice, a on powie kilka bolesnych słów, których nie przemyśli, a które to będą dręczyły go do końca życia. Wolał nie ryzykować i jak najszybciej stąd zniknąć. Zanim jednak skierował się do wyjścia, zahaczył jednak jeszcze o jedno miejsce.
Delikatnie uchylił drzwi wymalowanego na pastelową żółć pomieszczenia i spojrzał na obrazek, który zdołował go jeszcze bardziej. Rzucił wzrokiem na piękne rzeźbione drewniane łóżeczko wybrane przez nich jeszcze kilka tygodni wcześniej, kilka akcesoriów, śliczny polarowy kocyk i niewielką lampkę nocną z abażurem przyozdobionym misiami. Tak, to właśnie miały być stałe elementy ich wspólnej przyszłości. Bo przecież nigdy nie rozważali nawet istnienia jakiegokolwiek czarnego scenariusza. Teraz już wiedział, że życie bez żadnych trosk i przeszkód to jedynie mrzonka, która istnieje tylko w bajkach. Nie czuł już złości, ani żalu, lecz zawód. Okropne uczucie, będące mieszanką niepewności oraz świadomości, że z nim Alice nie doczeka się tego, czego tak bardzo pragnęła. Coś bardzo mocno ścisnęło go w środku. Wycofał się jak poparzony i szybko zamknął drzwi, kierując się do wyjścia.
Zirytowany wyjął z kieszeni spodni wibrujący telefon i wyłączył go, wiedząc, kto po raz kolejny próbuje się do niego dodzwonić. Zdecydowanie nie powinien był tu przychodzić.
Bo powroty do zwykłej i szarej rzeczywistości, bolą zdecydowanie bardziej, jeżeli w tle naszej własnej tragedii tli się nieszczęście najbliższych nam osób...
*
Joe męczył się nad papierami już od trzech godzin i nie mógł znaleźć tej ważnej umowy dla Szwedów. Że też Lovato musiała trafić do szpitala teraz, gdy była mu tak potrzebna. Pomimo swojej upiorności, złośliwości i ciętego języczka w ładnej buzi, wszystko miała doskonale zorganizowane i poukładane. I cholernie by mu się teraz przydała. Nie musiałby przeszukiwać wszystkich szuflad, teczek i plików w komputerze, szukając jednej pieprzonej umowy, od której tak wiele zależało. Miał do niej zadzwonić, ale był pewien, że zrobiłaby mu awanturę o to, że zakłóca jej spokój w tak ciężkim dla niej czasie. Po za tym naprawdę chciał, by szybko wróciła do swoich zajęć, więc cierpliwie czekał na jej wypis. Oczywiście, jeśli nie zażąda kilku dni wolnego. Co dla niego byłoby katastrofą, bo nierozgarnięta Ashley miała trudności z recepcją, a co dopiero mówić o planowaniu harmonogramu jego dnia, często z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Nie chciał też zatrudniać nikogo na tak krótkie zastępstwo. Z resztą, musiał się uczciwie do tego przyznać - tęsknił za wiedźmą. Może na początku dziękował za trochę ciszy i spokoju, to po krótkim czasie, zaczęło mu brakować jej ciętych ripost, celowania palcem w jego klatkę piersiową i teatralnego przewracania oczami. Nigdy by się nie spodziewał, że będzie dążył do tego, by jak najszybciej znalazła się w jego gabinecie. A jednak, życie potrafi płatać figle.
- Cześć brat... co tu się stało? - Nick spojrzał z przestrachem na wnętrze biura Joe'go, które wyglądało teraz, jakby przeszło przez nie tornado. Wszędzie walały się papiery, na podłodze, sofie, biurku, a nawet na parapecie.
- Szukam czegoś, nie widać? - Odpowiedział nie zbyt przyjemnie młodemu, rzucając na podłogę kolejną teczkę, w której nie było tego, co tak uciążliwie pragnął znaleźć. Lovato na pewno wiedziała. Pewnie gdyby tu była i widziała, jak się męczył, to by nie zostawiła tego bez wrednego komentarza.
- Kobieta zostawiła cię na kilka dni, a ty już sobie nie radzisz... - Zaśmiał się złośliwie. Brak Demi źle wpływał na jego starszego brata. Joe zupełnie sobie bez niej nie radził, a on miał dzięki temu mnóstwo okazji do śmiechu.
- I mam nadzieję, że jak wróci to zrobi tu porządek, bo ciężko się połapać w tych dokumentach! - Teraz to już się porządnie wkurwił, bo przejrzał wszystkie zakamarki w pomieszczeniu i nigdzie, ale to nigdzie nie było tych pierdolonych papierów. - Przeklęta wiedźma, pewnie zrobiła to specjalnie. - Chociaż jeszcze kilka minut temu, tęsknił za nią, to teraz pomścił, wyraźnie wkurzony. - Już ja się z nią policzę... - Stanął przy biurku, teraz szukając telefonu, pod stosem kartek. - Po co przyszedłeś?
- Chciałem się zapytać czy idziesz ze mną i Kevem do Matta dzisiaj? - Obserwował starszego braciszka, jak próbował sobie poradzić z uporządkowaniem bałaganu w miejscu swojej pracy. Bez Demi zachowywał się, jak dziecko we mgle. Z resztą przy niej nie wiele lepiej, bo tracił kontakt z rzeczywistością i zdolność racjonalnego myślenia.
- Nie mogę, mam masę roboty. - To był jeden z powodów. Drugim z nich był fakt, że obiecał Lovato, że zaraz po wyjściu z pracy przywiezie jej jakieś czasopisma o ciąży i opiece nad noworodkami. Chociaż powinien się na niej zemścić za tych Szwedów i bardzo ważny kontrakt z nimi.
- Przestań, nie samą pracą człowiek żyje. - Joe zrobił się ostatnio niebezpiecznie obowiązkowy, zapracowany, a przez to nerwowy. Co i tak sprowadzało się do tego, że pragnął mieć Demi blisko siebie, a nie mógł. Nawet jeśli sobie tego jeszcze nie zdołał uzmysłowić.
- I kto to mówi? - Prychnął na wspomnienie, jak kiedyś Nick pierwszy przychodził do firmy i ostatni z niej wychodził, najczęściej bardzo późno w nocy. - Wejść. - Burknął, gdy ktoś zapukał, a ich oczom ukazała się sylwetka Courtney.
- Cześć, nie przeszkadzam? - Spojrzała na swojego faceta i przeszła obok niego obojętnie z głową dumnie uniesioną do góry. - Ojej, a co tu się stało? - Trochę ją zatkało, widząc stan gabinetu Joe'go.
- Szukam czegoś, co twoja przyjaciółka schowała tak porządnie, że sam diabeł nie znajdzie. - Zaklął głośno, by sobie ulżyć, choć nie przyniosło to pożądanych rezultatów. Dalej był wściekły i dalej nie znalazł umowy. Pięknie!
- Och, ktoś tu jest nie w humorze. - Zauważyła panna Stone i podniosła papiery walające się przez cały ten czas po podłodze. Podeszła do Joe i podała mu je, układając je wcześniej. - Ale właściwie to chciałam z tobą pogadać.
- Ze mną?
- Z nim?
Zdziwili się obaj bracia Jonas, nie do końca rozumiejąc, o co jej może chodzić.
- Tak, chciałam się ciebie zapytać czy znasz może jakąś dobrą i szybką ekipę remontową? - Zignorowała Nicka, udając że go nie słyszy. Z resztą odkąd Dems powiedziała jej, co zrobiła, nie potrafiła myśleć o niczym innym. Przecież to się mogło skończyć tragedią. A jak znała upór swojej przyjaciółki, to ta nie odpuści i po wyjściu ze szpitala może wpaść na jakiś kolejny, szalony pomysł. Dlatego postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić jej i jej synkowi niespodziankę. Wcześniej ustaliła to z Ali, która ją poparła i postanowiła się w to włączyć.
- A co, planujesz remont?
- Właśnie, planujesz remont? - To Nicka zdziwiło, bo wcześniej nic nie wspominała, a skoro mieszkali razem, to chyba powinien wiedzieć. Tak mu się przynajmniej wydawało. No ale ostatnio właściwie nie rozmawiali. To znaczy on próbował, ale ona odpowiadała zdawkowo, cały czas obrażona o tamten wieczór. Jego kręgosłup odczuwał to najbardziej po tych dwóch, niewygodnych nocach na kanapie.
- To nie dla mnie, tylko dla Dems. - Obserwowała reakcje Joe'go, ale ciężko było coś wyczytać z jego twarzy, bo aktualnie przeglądał coś w swoim telefonie. - No wiesz, przez to trafiła do szpitala.
- Jak to? - Oderwał się od wpisywania powiadomień i zaczął uważniej słuchać Court. Starał się udawać, że go to nie interesuje, ale w środku skręcało go z ciekawości.
- No przez to, że sama próbowała pomalować ściany w pokoju dla dziecka, trafiła do szpitala. Gdybym wiedziała, co planuje, nigdy bym jej na to nie pozwoliła, ale oczywiście nie pochwaliła się tym. - Teraz była już prawie pewna, że obchodzi go to, co dzieje się z jej przyjaciółką. - I postanowiłyśmy wraz z Al, że same się tym zajmiemy, dlatego szukam jakiejś ekipy, pomożesz mi? - Starała się myśleć, że Nicka wcale tu nie ma.
- Myślę, że to dobry pomysł, a co ty na to Joe? - Rzeczywiście wspominała mu coś o tym, ale nie za bardzo jej słuchał. Teraz miał zamiar być po jej stronie, by jakoś ją udobruchać.
- Chyba tak. - Dalej grał niewzruszonego, choć w duchu stwierdził, że Lovato jednak nie była zbyt rozsądna. Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach, będąc w ciąży nie brałaby się za coś takiego, jak malowanie ścian w pokoju. Gdyby był jej, znaczy gdyby miała faceta, na pewno by jej na to nie pozwolił tylko sam się tym zajął. - I przydałoby się poskładać meble. - Przed oczami ukazały mu się kartony stacjonujące w pokoju małego Lovato.
- No, no widzę braciszku, że jesteś doskonale zorientowany. - Nick miał nie małą satysfakcję z nabijania się z Joe. Uważał też, że jego starszy brat za długo jest sam i powinien w końcu sobie kogoś znaleźć. A Demi nie była tak zła, jak ją często opisywał. Zyskiwała wiele przy bliższym poznaniu. Po za tym nie był głupi i wiedział, że Joseph potrafił całymi dniami wodzić za nią wzrokiem. I nie, nie słyszał tego od Ashley, lubującej się w wyłapywaniu wszelkich, gorących ploteczek, a od inwestorów, którzy byli przekonani, że Joe i Dems są razem i tylko przez przypadek dostał od nich w prezencie wyprawkę dla dziecka, która leżała skryta w szafie Court i czekała na swoje wejście smoka.
- Nie jestem, po prostu... widziałem. - Co było najgłupszym wytłumaczeniem na świecie. Z resztą tylko winny się tłumaczy, a on nie miał nic do ukrycia. Jeden jedyny raz zajrzał do pokoju jej synka i zobaczył, że jest on w opłakanym stanie. Te wszystkie małe buciki, śpioszki, pajacyki i małe skarpetki tonęły pod stertą prac do wykonania. Z dumą stwierdził, że najlepiej prezentowało się łóżeczko, które złożył własnoręcznie. I resztą mebli też by mógł się zająć. Jednak tego nie miał zamiaru nikomu opowiadać. Doskonale zdawał sobie sprawę, co by się zaczęło po takim wyznaniu. - Z resztą nie ważne, Court na kiedy chcesz tą ekipę?
- Jak najszybciej, chcemy zdążyć przed wyjściem Dem ze szpitala. - Odpowiedziała mu bardzo podekscytowana całą akcją. Widziała już w jednym ze sklepów śliczne firanki i dywanik do pokoju chłopięcego, a że znała gust przyjaciółki to wiedziała, że jej też się spodobają. Po pracy od razu wybierze się na zakupy. Może nawet uda jej się wyciągnąć Al, która, jak zauważyła, nie była w za dobrym humorze.
- W takim razie jeszcze dziś skontaktują się z tobą.
- Dzięki, Joe, to naprawdę miłe, że chcesz nam pomóc. - Co raz mniej wierzyła w tą nienawiść, którą sobie okazywali Joe i Demi. Za tym musiało kryć się coś innego. Tylko, że oboje nie potrafili się do tego przyznać, bo byli za bardzo uparci. - No to teraz już ci nie przeszkadzam, jeszcze raz dzięki i do zobaczenia! - Wyszła z jego biura, wyraźnie szczęśliwa.
- Pokłóciliście się? - Spytał Joe swojego brata, nie zaprzestając poszukiwań.
- Wiesz jakie są baby. Wymyślą sobie jakąś głupotę, ty się nie zgadzasz i od razu jesteś najgorszy. - Nie rozumiał tego jej parcia na dziecko. Był przekonany, że szybko jej przyjdzie, ale nie zanosiło się na to. Starał się jakoś ocieplić ich relacje, ale bezskutecznie. Była niewzruszona, a on co raz mocniej zniecierpliwiony.
Ich rozmowę przerwała ponownie Court, która po raz drugi pojawiła się w drzwiach.
- Ach i Joe...
- Tak?
- Dems prosiła bym ci przekazała, że umowa dla Szwedów jest w górnej szufladzie twojego biurka.
Zajrzał do środka. Rzeczywiście tam była.
*
Ali przyglądała się kolejnym półkom zapełnionym dziecięcymi akcesoriami. Wybrały się razem z Court na drobne zakupy w celu wcielenia w życie swojego planu wyremontowania pokoju dla synka Demi. Uprzednio postarały się przejrzeć wszystkie rzeczy, które przyjaciółka zdążyła zgromadzić i stwierdziły, że nie będą miały za wielkiego pola do popisu. Dems miała prawie wszystko dla swojego malucha. Jednak postanowiły poszukać i może znaleźć coś, co będzie unikatowe i przydatne. Court szła daleko przed nią, zachwycając się maleńkimi bucikami, śpioszkami, smoczkami i innymi rzeczami dla niemowlaków. Ali przypomniała sobie, jak przyszła tu kiedyś z Kevinem i kupili łóżeczko. Byli wtedy szczęśliwi i pełni nadziei. Teraz mąż nie odzywał się do niej, zły na cały świat. Próbowała się do niego dodzwonić, ale nie odbierał, a później wyłączył telefon. Znów poczuła łzy gromadzące się pod powiekami i znów pomyślała, że to co ich spotkało jest cholernie niesprawiedliwe. Weszły do kolejnego działu, gdzie jakaś para w bardzo zaawansowanej ciąży kłóciła się o wzór na przewijaku. Blondynka wolała przejść przez korytarz z przymkniętymi powiekami, by nie patrzeć na to wszystko. Na szafy, komody, fotele i krzesełka. Courtney paplała wesoło, nie przejmując się niczym i zastanawiając nad reakcją Dems, a ona żałowała, że nie została w domu, gdzie bez problemu mogłaby użalać się nad sobą i czekając aż Kev w końcu się do niej odezwie.
- A może powinnyśmy kupić jej coś takiego?
Court pokazała na wielką poduchę w kształcie rogala, pomagającą przy karmieniu piersią.
- Myślę, że Dems ma już taką. - Uśmiechnęła się do przyjaciółki przez łzy. Sama też sobie sprawiła podobną w prezencie. Bardzo dawno temu.
- Och, Al, czy ty nie jesteś przypadkiem w ciąży, bo cały czas się wzruszasz?
Miała ochotę rozpaść się na drobne kawałki, słyszcząc pytanie przyjaciółki, a jedyne co jej się udało zrobić to nie upaść i nie wydrzeć na cały głos, że chce już stąd wyjść i nie oglądać tego wszystkiego, co sprawiało jej ból.
- Nie, nie jestem, na pewno. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Próbowała skupić na czymś wzrok, więc zaczęła przeszukiwać półki z kocami. Nie na marne, bo znalazła śliczny niebieski w gwiazdki. Stwierdziła, że weźmie go i da Dem w prezencie. Przyda się jej, nawet jeśli ma już dziesięć różnych kocy.
- Ale wszystko w porządku?
Dziewczyna zadała jej kolejne pytanie. Miała ogromną ochotę by się jej wygadać. A z drugiej strony wiedziała, że to nie najlepsza pora ani moment na takie zwierzenia. Po za tym wstydziła się tego. Tego, że odnieśli porażkę na samym początku wspólnej drogi.
- Tak, jest dobrze. - Nic nie było dobrze, od kilkudziesięciu godzin cały jej świat leżał w gruzach. - A ty rozmawiałaś z Nickiem? - Zmieniła temat, by uniknąć kolejnych pytań ciekawskiej Courtney.
- Tak. - Mina jej zrzedła na sam dźwięk imienia swojego faceta. - Straszny z niego egoista, wiesz? Nie chce mieć ze mną dzieci i nie rozumie, że ja tego potrzebuję.
Ali uśmiechnęła się. Jak znała swoją przyjaciółkę, to ta zdążyła się obrazić na biednego Nicholasa i zgotowała mu piekło. Przypominała przy tym małą dziewczynkę, która próbuje złością wywalczyć kolejny kaprys.
- Daj mu się z tym oswoić, Court. Niech to przełknie, przemyśli i w końcu dojrzeje do tej decyzji. - Doskonale pamiętała, jak po raz pierwszy poruszała tą kwestię. Najpierw zaczął się śmiać i żartować, a kilka tygodni później przyznał jej rację i od tamtego czasu razem czekali na zostanie rodzicami. Robili wszystko, by stało się to jak najszybciej, ale jak widać życie miało dla nich inny scenariusz.
- Ale ja chcę.
Blondynce zdawało się, że Court zaraz tupnie nogą albo rzuci się na podłogę i zacznie walić pięściami, krzycząc przy tym, że chce być w ciąży.
- Z resztą łatwo ci mówić, bo Kev ma inne podejście i lada chwila będziecie rodzicami.
W tym momencie Ali zrobiło się słabo aż oparła się o szafkę, bo inaczej by zemdlała.
- Al, o matko, co ci jest?!
Court zaczęła krzyczeć, zwracając uwagę wszystkich osób, znajdujących się w sklepie.
- Nic, po prostu chodźmy już stąd.
- Ale...
- Chodźmy! - Przedostały się do kasy, gdzie Al szybko zapłaciła za kocyk i wyszły ze sklepu odprowadzane przez ciekawskie spojrzenia klientów i sprzedawców.
- Jesteś pewna, że nic ci nie jest?
Court przyglądała się jej uważnie. Al miała już serdecznie dość wszystkiego. Pragnęła znaleźć się w mieszkaniu i zatopić pod kołdrą. I żeby Kev był przy niej. Potrzymałby ją za rękę i powiedział, że wszystko będzie dobrze i razem to przetrwają. Ale on nawet nie chciał się z nią skontaktować.
- Tak, jestem pewna. To tylko nerwy. Ta sprawa z Dems mocno mną wstrząsnęła.
Przeszły kilka przecznic do parkingu gdzie obie zostawiły swoje samochody i blondynka słuchała paplaniny przyjaciółki. Jej trzebiot zazwyczaj działał na nią kojąco, ale nie dziś. Nie przerwała jej tylko dlatego że nie miała na to siły.
- A właśnie, uwierzyłaś w tą historię o synu sąsiadki? Jestem prawie pewna, że Dems się z kimś spotyka, ale nie chce nam o tym powiedzieć.
Nawet domyślała się, kto jest tym tajemniczym kimś. Nie miała jednak stuprocentowej pewności, ale przeczucie jeszcze nigdy nie wprowadziło jej w błąd. Z resztą, jak znała Demi, to ta po przyparciu do muru sama się wygada. Na razie nie będzie jej męczyć, ale kiedyś na pewno będzie do tego okazja.
- Na razie, Court. - Ucałowała przyjaciółkę i wsiadła do swojego samochodu, położyła torbę z prezentem dla Dem i jej synka, na siedzeniu obok i przekręciła kluczyk w stacyjce. Ostatni raz spojrzała na swój telefon. Kevin milczał. On milczał, a ona chciała krzyczeć.
*
Demi ze zrezygnowaniem poprawiła sobie poduszkę i z ogromnym grymasem na twarzy podciągnęła się na niewygodnym szpitalnym łóżku. Miała już dość tego przeklętego szpitala, okropnie dołującej sali, gdzie już trzeci dzień leżała całkowicie sama, no a przede wszystkim bezczynności, której nienawidziła najbardziej na świecie.
Jakby tego było mało kręgosłup od samego rana nie dawał jej spokoju. Nie wiedziała już, co z sobą zrobić. Próbowała już wszelkich możliwych sposobów na złagodzenie bólu, spacerowała po oddziale, rozwiązała już wszystkie krzyżówki, jakie przyniosły jej Court i Ali podczas ich ostatniej wizyty, a w akcie desperacji próbowała nawet o tym nie myśleć, jednak żadna z jej prób nie odniosła rezultatu. Uśmiechnęła się nieznacznie czując, jak synek solidnym kopniakiem przypomina o swojej obecności. Gdyby nie troska o niego, już dawno wypisałaby się na własne żądanie, nie mogąc już znieść tej okropnej frustracji. Zajmując się umowami, terminarzem, a także samym - momentami dziecinnym Jonasem - przynajmniej czuła się potrzebna. Tymczasem leżąc w tym cholernym szpitalu miała wrażenie, że umrze z nudów. W dodatku dziewczyny zupełnie nie miały dla niej czasu. Nigdy nie przypuszczałaby, iż kiedykolwiek będzie tęsknić za nadopiekuńczością Alice, czy też tysiącem pytań na minutę Court. Jednak to właśnie był ten moment.
W przypływie desperacji sięgnęła po telefon leżący na białym, obdartym z farby metalowym stoliku, stojącym tuż obok piekielnie niewygodnego łóżka i wybrała doskonale znany jej numer telefonu. Tak, zdecydowanie nie mogłoby już być gorzej.
- Słucham? - Odebrał po kilku sygnałach wyraźnie zdyszany. Nie pofatygował się nawet, by spojrzeć na wyświetlacz.
- Cześć, Joe. - Dziwnie czuła się dzwoniąc do niego po raz kolejny. W końcu nie miał wobec niej żadnych obowiązków, a ona po raz kolejny chciała go wykorzystać. - Masz może chwilę?
Słyszała przez chwilę, jak głośno się zastanawia, w tle rozróżniając dźwięk ich firmowej windy i śmiech jego kolegi, Matthew, którego znała tylko z widzenia, ale wiedziała, że ma opinię największego kobieciarza w całej firmie. Przynajmniej według Ashley, która podzieliła się z nią tą nowością w przerwie pomiędzy nakładaniem kolejnej warstwy lakieru do paznokci.
- Tak, właściwie to mam. - Odparł w końcu, jednak nie brzmiał zbyt przekonująco. Mimo wszystko jednak odetchnęła z ulgą. - A coś się stało?
- Tak... Nie wiem... Właściwie to nie... - W tym momencie powód, dla którego zadzwoniła nawet jej wydał się idiotyczny. Przecież nie powinna przeszkadzać mu w pracy i oczekiwać od niego rzucenia wszystkiego, czym obecnie się zajmuje tylko dlatego, że cierpiała na brak zajęcia. - Po prostu zastanawiałam się, czy nie miałbyś dla mnie jakichś papierów do przejrzenia...
- A podobno tak bardzo nie lubisz własnej pracy. - Usłyszała w słuchawce jego wredny, dźwięczny śmiech, który bardzo często doprowadzał ją do granic wytrzymałości, jednak dzisiaj wyjątkowo był dla niej obojętny.
- Ty jesteś zdecydowanie gorszy od wszystkich niezapłaconych nadgodzin.
- Oj Demi, Demi... - zaczął po raz kolejny się z nią droczyć. - Myślałem, że jak się czegoś chce, to powinno się chociaż być miłym.
- W takim razie chyba powinieneś całować mnie po stopach.
Odpowiedziała zaczepnie, wiedząc, że użyła odpowiedniego argumentu. W końcu wiele razy już od początku pracy dla Jonasa, sukcesywnie ratowała mu tyłek przed najważniejszymi spotkaniami zarządu, czy też siedząc po nocach nad umowami, których potrzebował zaraz następnego dnia, dlatego też wiedział doskonale, że miała rację.
- Nie zapominaj, że jeszcze wisisz mi rewanż za ostatnią małą przysługę. - Odpowiedział pełen przekonania i po raz kolejny się zaśmiał.
- No tak. - Wyklinała się za własną głupotę i bezmyślność. - Ty i ta twoja jak zwykle cudowna bezinteresowność. - W końcu mogła spodziewać się, iż telefon do niego będzie zupełną stratą czasu.
- Nie ma nic za darmo...
- Wiesz co, nieważne, zapomnij. - Odpowiedziała mu obrażona, nastawiając się na resztę dnia spędzoną na zanudzaniu się na śmierć. - Poradzę sobie sama, bez twojej wielce kosztownej łaski.
- Nie przesadzaj, Lovato.
- Rozłączam się, Jonas. - Odpowiedziała twardo i przekręciła się na bok.
- Jesteś niemożliwa.
- A ty wredny. - Mogłaby wymienić z marszu jeszcze kilkanaście jego wad, nie miała jednak zamiaru kontynuować tej rozmowy aż tak długo.
- Lovato?
- Tak?
- Raport kwartalny czy umowa dla Japończyków?
- Oba. - Rozłączyła się momentalnie i uśmiechnęła szczerze. Zupełnie nie wiedziała, jak to się stało, ale jednak ten sarkastyczny dupek zdołał diametralnie poprawić jej humor.
Końcówka najlepsza! Chociaż Joe demolujący gabinet w poszukiwaniu dokumentów... moja wyobraźnia już podsunęła mi obraz wkurwionego Jonasa.... Rozdział cudowny ;) Czekam na next!
OdpowiedzUsuńszkoda mi Ali. Kevin zachował się jak dupek. Uwielbiam momenty Jemi on są. tacy słodcy z niecierpliwością czekam na nn
OdpowiedzUsuńAjshshjahsjsjhsjjaubssubss rozdzial cudowny. Szkoda ze do nastepnego caly miesiac :( czekam na nn
OdpowiedzUsuńmożecie dać raz rozdział wcześniej ? błagam
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny, więc tego raczej nie muszę pisać. Zastanawia mnie tylko kiedy i jak skonfrontujecie Ali i Kevina. Bo mam nadzieję, że Kevin nie będzie takim tchórzem jak jest teraz cały czas i nie prześle do Ali papierów rozwodowych, tylko wreszcie się z nią spotka i pogadają. Jej też nie jest łatwo, bo to nie tylko jego problem. A on tak głupio myśli, że w ten sposób ją chroni czy coś. Court natomiast nadal zachowuje się jak dziecko - ja chcę! i koniec. Wiem, że Nick też głupio się zapiera, że to jeszcze nie czas na dziecko, ale tutaj też dobra będzie szczera rozmowa. Na pewno znajdą jakiś kompromis. No i moja ulubiona para - Jemi. Jak zwykle dla mnie jest ich za mało. Znaczy ich razem - ich rozmów, przekomarzań i interakcji. Czekam jak Demi wyjdzie ze szpitala, mam nadzieję, że wtedy się będzie działo. Życzę Wam wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Czekam cierpliwie kolejny miesiąc, chociaż liczę, że nowości na innych Waszych blogach mi to wynagrodzą. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńŚwietny. A teraz pisać kolejny! Coraz ciekawiej rozwija się akcja pomiędzy Demi i Joe. Nie mogę zrozumieć tylko zachowania Ali i Kevina. Dlaczego chociaż ona dziewczynom o tym nie powie? Tylko się użala nad sobą.
OdpowiedzUsuńADGHASJKFGJDSKAHGAJKHDFJKASFHJKSGHKS
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział jak zawsze! Szkoda mi Ali :C Ale Joe i Demi są świetni :D Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału :)