sobota, 1 lutego 2014

32. "A co, boisz się, że wydam komuś jeden z twoich perwersyjnych sekretów?"

Dzisiejszego ranka Nick miał zamiar zakończyć ciche dni, które trwały już stanowczo za długo, a on odczuwał to najgorzej, śpiąc na niewygodnej kanapie u niej lub w mieszkaniu Joe. Musiał jakoś udobruchać Court, by ta z powrotem wpuściła go do łóżka. Męczyła go ta cała sytuacja, kiedy nie odzywali się od siebie, a ona nawet w pracy zaszczycała go jedynie pełnymi nienawiści spojrzeniami, jakby zrobił coś naprawdę złego. A on tylko wyraził sprzeciw wobec jej niezbyt przemyślanego pomysłu. I miał zamiar szybko wybić jej go z głowy. A wtedy wszystko będzie między nimi, jak dawniej. Stanął więc w progu łazienki, gdzie panna Stone, całkowicie już wystrojona, układała włosy.
- Już wychodzisz? – Spytał w końcu, kiedy ona ignorowała jego obecność. To będzie trudniejsze niż mu się wydawało, bo jego dziewczyna nie wykazywała chęci współpracy. Żadnej chęci. 
- Tak, umówiłam się z Al, że odwiedzimy Dems w szpitalu.
Uznał za mały sukces, że odezwała się do niego po tych kilku dniach męczącej ciszy, więc postanowił iść dalej. Nie patrzyła, jednak na niego, bardziej zainteresowana układaniem grzywki, ale przecież nie można mieć wszystkiego. 
- To może cię podrzucę? – Zaproponował ostrożnie, mając nadzieję, że się zgodzi. 
- Nie trzeba, Ali za chwilę tu będzie. 
Przejrzała się po raz ostatni w lustrze i wyszła z łazienki na długi korytarz, zastawiony jej butami. Zawsze się zastanawiał po co jej tyle par szpilek, sandałków i butów na różnych innych obcasach, których nazw nie znał, i do tej pory nie poznał odpowiedzi. 
- No to może… wieczorem wybierzemy się na kolację, co ty na to? – Podszedł do niej i próbował przytulić, ale wywinęła mu się pod pretekstem zapinania butów. – Stęskniłem się za tobą. – Odparł zgodnie z prawdą, wkładając ręce do kieszeni. 
- Nie mogę, po pracy idziemy z Al do mieszkania Demi zobaczyć, jak to wszystko wygląda. No i Joe ma przyjechać nam pomóc. 
- Czemu mnie o to nie poprosiłaś? Przecież też bym się na coś przydał. – Nie rozumiał czemu poprosiła akurat jego starszego brata. Właśnie to była cała Court i zazwyczaj działała niezbyt przewidywalnie. 
- Och, no wiesz, nie chciałam cię męczyć, skoro tak strasznie nie lubisz dzieci. 
Wyczuł w jej głosie ironię i zaklął pod nosem. Nic nie szło zgodnie z planem. I nie zanosiło się na poprawę. 
- To nie tak, że ich nie lubię… po prostu nie chcę ich mieć. – Potrzebował jakoś wybrnąć z tej sytuacji, ale sądząc po jej minie, to też mu się nie udało. 
- Na jedno wychodzi. 
- Court, czemu ty nie dasz sobie z tym spokoju? – Sam zaczynał się irytować jej dziecinnym zachowaniem. Obrażała się, jak dziecko, któremu rodzic nie chce kupić upragnionej zabawki, a którą ma koleżanka. – Źle ci jest, tak jak teraz? – Jemu było fantastycznie. Oczywiście dopóki nie zaczęli się kłócić. O głupotę. 
- Ty nie rozumiesz. Ty nic nie rozumiesz. 
Pokręciła głową na znak jego ignorancji. Zauważył, że w jej oczach zbierały się łzy, więc zapewne chciała wymusić na nim poczucie winy. Jednak nie tym razem. Bo wcale nie czuł się winny. Nie miał ku temu żadnych powodów. Jedynie inaczej patrzył na tą sprawę. Po za tym znał jej słomiany zapał, który z czasem zanikał. Tak było z prawie jej wszystkimi pomysłami, które kiedykolwiek zrodziły się w jej głowie. 
- A co mam rozumieć? Oboje dobrze wiemy, że tego nie chcesz, tylko napatrzyłaś się na Demi i wydaje ci się, że chcesz tego samego, co ona ma. – Naprawdę tak uważał. Za dobrze ją znał, by się mylić. Ona chyba jednak nie podzielała jego zdania. Wyglądała, jakby za chwilę miała się na niego rzucić i to nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. 
- Wiesz, co Nick? Jesteś dupkiem. Myślałam, że jesteś inny, ale się myliłam. 
- Courtney… - Próbował złapać ją za rękę, ale mu ją wyrwała. Jej słowa go zabolały, a ona odebrała zbyt emocjonalnie, to co on powiedział. 
- Zostaw mnie! 
- Court, błagam cię, uspokój się. – Sytuacja wymknęła się z pod kontroli, a on nie potrafił nad nią zapanować. – Przepraszam, nie chciałem cię urazić. 
- Daruj sobie zbędne tłumaczenia. Chciałam mieć z tobą, dziecko, bo cię kocham. Dla ciebie to jednak nic nie znaczy. 
Stanął, jak wryty. On widział to zupełnie inaczej i chyba naprawdę przesadził. To znaczy jego stosunek do posiadania dzieci się nie zmienił, ale mógł być choć odrobinę delikatniejszy. Nie dane mu było jednak wytłumaczyć swoich słów i przeprosić ją jeszcze raz, bo w tym momencie do Court zadzwoniła Ali i kobieta wyszła z mieszkania, zostawiając go zupełnie samego.


*


- Masz.
Jonas wszedł do sali i rzucił dokumenty na jej łóżko. Nie wyglądał na zbytnio szczęśliwego, że się tu znalazł, ale miała to gdzieś. Nareszcie nie będzie się nudzić i tylko tyle ją obchodziło. Humor jej szefa nie interesował jej wcale.
- Twoja subtelność jest powalająca. 
Odpowiedziała mu sarkastycznie i otworzyła teczkę, wyjmując plik starannie złożonych kartek. 
- Zrobiłem, co chciałaś? Zrobiłem, więc nie wiem czemu się tak czepiasz.
Odpowiedział jej niezbyt przyjemnym tonem, obrażony na cały świat. Zdecydowanie był najbardziej irytującym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkała w życiu. 
- Nie czepiam się tylko mógłbyś być przynajmniej choć trochę milszy dla kobiety w ciąży, która leży w szpitalu i jeszcze ma chęć zająć się pracą, która nie do końca należy do niej. 
Przejrzała kilka pierwszych stron, na razie dość powierzchownie, bo rozpraszał ją swoją obecnością. Myślała, że od razu wyjdzie, a ona będzie mogła w spokoju zająć się czymś pożytecznym, jednak wciąż tkwił w tym samym miejscu, przy jej łóżku, krzyżując ręce na piersi. 
- Ta kobieta nie leżałaby tutaj, gdyby nie zachciało jej się skakać po drabinach w zaawansowanej ciąży.
Stwierdzenie, które padło z jego ust momentalnie zbiło ją z tropu. Bo skąd niby się o tym dowiedział? Dopiero chwilę później odgadła skąd. 
- Ali czy Court?
Te dwie plotkary nigdy nie potrafiły utrzymać języka za zębami. Ewentualnie powiedziały swoim facetom, a oni przekazali braciszkowi. Jak zawsze z resztą.
- Court. Bardzo się przejęła i…
- I? 
Wydawało jej się, że chciał powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymał. A to ją bardzo zaciekawiło. 
- I nic. Tylko tyle.
Wzruszył ramionami, ale teraz była pewna, że coś przed nią ukrywał. Doskonale zdawała sobie sprawę z roztrzepania Court, która przypadkiem mogła powiedzieć o kilka słów za dużo i z tego, że Al chciała ich ze sobą zeswatać, bo, jak to zawsze powtarzała, świetnie do siebie pasowali i uzupełniali się w stu procentach. 
- Nie kłam, Jonas.
Pogroziła mu palcem, przerażona tym czego mógł się dowiedzieć. 
- Nie kłamię… Po prostu nie mówię ci całej prawdy.
Miała ochotę zetrzeć mu ten wredny uśmieszek z nieogolonej gęby. Uwielbiał doprowadzać ją do szału. 
- I są to naprawdę interesujące rzeczy…
Zaśmiał się głośno, świetnie się bawiąc. Ona niezupełnie podzielała jego pogląd i nie miała nastroju do żartów. 
- Spróbuj tylko komuś powiedzieć, a obiecuję ci, że będzie to ostatnie, co zrobisz. 
Nachylił się nad nią, niby od niechcenia, poprawiając jej poduszkę, ale w ten sposób tylko ją drażnił, bo był bliżej niż być powinien w tym momencie.
- A co, boisz się, że wydam komuś jeden z twoich perwersyjnych sekretów?
Spytał, patrząc jej głęboko w oczy. Wstrzymała oddech, czekając na jego kolejny ruch. Oczywiście nie dała tego po sobie poznać. Jeszcze tego brakowało, żeby sprawiła mu satysfakcję. 
- Jak zwykle, tylko jedno ci w głowie, Jonas. 
Prychnęła, odwracając głowę, by nie patrzeć w jego oczy. Głaskała się po brzuchu, by obudzić synka, ale ten odpoczywał w najlepsze. 
- Być może, ale ja potrafię się do tego przyznać w przeciwieństwie do ciebie. 
Nareszcie się od niej odsunął i mogła spokojnie odetchnąć. 
- Nie zapominaj, że jestem matką. 
Odgryzła mu się dumnie, jeszcze mocniej wypinając brzuch. Nie pozwoliła, by ją obrażał, bo nie miał takiego prawa. 
- I jako odpowiedzialna matka chciałaś sama wyremontować pokój młodego. 
Dodał kpiąco. Chyba nie pochwalał jej zachowania. A ją to w dziwny i pokręcony sposób zabolało. Bardzo zabolało. Tak gdzieś bardzo głęboko w środku, jego uwaga rozpalała ją do czerwoności. 
- Masz zamiar mi to wypominać? Przecież to nie twoja sprawa.
Odpowiedziała mu buntowniczo, zła że miał zamiar prawić jej kazania i umoralniać ją.
- Może i nie moja, ale wyobraź sobie, co by się mogło stać, gdybym nie odebrał, tak jak dziewczyny.
Nie, wolała sobie nie wyobrażać. Chociaż z drugiej strony rzeczywiście mogła zamówić taksówkę i tak by sobie poradziła. Ona i jej syn zawsze sobie poradzą. Sami, bo nie potrzebują nikogo więcej. 
- Jesteś gorszy od Al.
Przypomniała sobie burę, którą zebrała od przyjaciółki, tak w szpitalu w czasie odwiedzin, jak i później podczas rozmowy telefonicznej. Zupełnie, jakby Alice była jej matką. 
- A ty bardziej niemożliwa niż małe dziecko. Wiesz, Lovato, czasem trzeba schować dumę do kieszeni i poprosić o pomoc. Zwłaszcza gdy nie chodzi tylko o nas. 
Znacząco spojrzał na jej brzuch. Nienawidziła, gdy ktoś ją pouczał. A już tym bardzie, gdy robił to on. 
- Ciekawe kogo. Może ciebie, żebyś później wypominał mi to do końca życia?
Spytała, wściekła na niego jeszcze bardziej. 
- Gdybym miał ci to wypominać do końca życia, to nie byłoby mnie już tutaj, bo wolałbym robić coś innego, a jednak cały czas tutaj jestem. Po za tym gdybyś była dla mnie choć trochę milsza, to zdecydowanie chętniej pomagałbym tobie i młodemu.
Zastanowiła się przez chwilę. W tym, co mówił było wiele sensu. W końcu cały czas tutaj był, znosił jej opryskliwy ton i nie wyglądało, by miał zamiar się, jak najszybciej zmyć. I jak do tej pory spełniał wszystkie jej życzenia. A ona nie potrafiła okazać mu minimum wdzięczności. Nawet ze względu na synka.
- To… w takim razie czy mógłbyś pomóc mi z tymi papierami skoro już tu jesteś?
Zauważyła, że waha się przez chwilę, ale w końcu się uśmiechnął. 
- Nie ma sprawy.
Zrobiła mu miejsce na łóżku obok siebie, co wcale nie było takie łatwe, bo sama zajmowała sporą jego powierzchnię, ale jakoś sobie poradzili. Nie minęła minuta, nie zdążył nawet dokładnie przejrzeć dokumentów, jak rozbrzmiał dźwięk jego telefonu. Przeprosił ją i podszedł do okna, rozmawiając cicho. Próbowała wyłapać poszczególne słowa, ale nie wychodziło jej to. 
- Niestety muszę cię opuścić. Przypomniało mi się, że mam coś do załatwienia. 
Poczuła się trochę zawiedziona, bo to oznaczało kolejne samotne godziny, gdyż nawet jej własny syn nie miał ochoty dotrzymać jej towarzystwa i porozmawiać z nią.
- W porządku, skoro musisz, to idź. 
Nie będzie go przecież zatrzymywać. No ale może na to właśnie liczył. Nie na pewno nie. Widziała, jak nerwowo spoglądał na zegarek, pewnie myślami, będąc już przy tej ważnej sprawie. 
- I dzięki za wszystko.
Odpowiedziała cicho, trochę za cicho, jakby speszona tym, że lista wdzięczności wobec niego stale się powiększała. A nie była do tego przyzwyczajona. 
- Nie ma za co… Trzymajcie się i nie szalejcie z młodym za mocno. 
- Zależy ci na tym?
Szybciej zapytała niż pomyślała. Potem w myślach wyklinała się od najgorszych idiotek. Co jej w ogóle przyszło do głowy? Milczał przez chwilę. Bała się, że jak się odezwie to zacznie z niej szydzić i drwić. 
- Wiesz, co Lovato, to dziwne, ale tak, zależy mi. Do zobaczenia.
Wyszedł, zostawiając ją kompletnie osłupiałą. 


*


Zmordowany długim i okropnie nużącym spotkaniem Joe wysiadł z auta na podziemnym parkingu wieżowca na Manhattanie, który to w ciągu ostatnich dni odwiedził zdecydowanie zbyt wiele razy. 
Zrzucił z siebie marynarkę i niedbale przerzucił przez siedzenie po stronie kierowcy, bo jak na marzec w Nowym Jorku było naprawdę ciepło. Zatrzasnął drzwi, by następnie zatrzasnąć centralny zamek i ruszyć w kierunku wind. Właściwie mógł odpuścić sobie tę przejażdżkę przez blisko połowę diabelnie zakorkowanego miasta, jednak wolał się upewnić. W końcu to on polecił dziewczynom znajomych fachowców i czuł się odpowiedzialny za efekt ich prac. I Alice i Courtney prosiły go o to, a on wiedział, że nie znają się na rzeczy, a sam pracując przez tyle lat w firmie wuja zdążył nauczyć się, że nawet najlepsza ekipa potrafi odwalić kompletną fuszerkę, a w sprawach remontu ostatnią osobą, której warto zaufać jest kobieta. Oczywiście nie umniejszał w żaden sposób wybrankom swoich braci, ale nie wyobrażał sobie żadnej z nich z młotkiem czy pędzlem w dłoni, dlatego dla świętego spokoju postanowił sprawdzić osobiście przebieg prac.
Wsiadłszy do windy zupełnie się wyłączył. To był zdecydowanie ciężki dzień, tym bardziej, że odkąd wiedźma leżała w szpitalu wszystko było na jego głowie. Zastanawiał się nawet, czy w tej wyjątkowej sytuacji nie poprosić o pomoc Ashley, która i tak nudziła się na recepcji, jednak po ostatnim incydencie, kiedy to przypadkiem zapomniała powiedzieć mu o kilku dość ważnych rzeczach, zrezygnował z tej opcji. Zdecydowanie w takich momentach doceniał pracę Demi. Z krótkiego zamyślenia wyrwało go przyjazne powitanie portiera, który obdarzył go szczerym uśmiechem i uścisnął dłoń. Choć sam fakt, że nawet portier Lovato go kojarzył wydawał mu się być lekko przerażający.
- O, Joe, ty to naprawdę masz wyczucie czasu! - Odpowiedziała uśmiechnięta Courtney wyłaniając się na chwilę z pomieszczenia, którym był najbardziej zainteresowany.
- Mam się bać?
- No chyba nie jesteśmy aż takie straszne. 
Z tym akurat mógłby polemizować zwłaszcza, że do stałych rezydentów jego biednej skórzanej kanapy w salonie ostatnio dołączał ostatnio również Nick, jednak wolał się nie odzywać.Przezorny zawsze bezpieczny. 
- Nie stój tak w korytarzu i rusz się w końcu, bo jesteś nam potrzebny.
Panna Stone postanowiła nie czekać, aż w końcu się zdecyduje i błyskawicznie zniknęła w głębi pomieszczenia. Zaśmiał się cicho. Tak, zdecydowanie najbardziej lubiły go, kiedy był im do czegoś potrzebny, mimo wszystko jednak odczuwał do nich sympatię. Oczywiście o ile nie zsyłały Nicka i Kevina na "wieczne" potępienie, przez które najbardziej cierpiał właśnie on. No ale jednak postanowił nie wgłębiać się specjalnie w kolejne bezsensowne przemyślenia i pospieszył w kierunku pokoju, jak dotąd pełniącego rolę zapełnionego pudłami z ubrankami dziecięcymi, składziku.
- No i jak, podoba się panu prezesowi?- Zagadnęła Alice, która wyglądała na lekko przygnębioną, jednak, co doceniał, starała się trzymać fason.
- Całkiem, całkiem...
Pokój wyglądał zdecydowanie lepiej aniżeli przed wizytą malarzy. Jasna drewniana podłoga wreszcie nie była pochlapana farbą i zakurzona, duże okno przyozdobione zasłonami w kolorze brudnej bieli sprawiły, że wyglądało ono bardziej przystępnie, a ściany wreszcie były równe i w jednym kolorze. Doszedł do wniosku, że ten pastelowy odcień niebieskiego wygląda całkiem nieźle, choć według niego pokój dla chłopaka powinien mieć bardziej intensywne barwy, jednak to już nie była jego sprawa. Mimo wszystko przyjemnie było oglądać solidnie wykonaną robotę. No i był przynajmniej pewien, że tym razem wiedźma nie będzie już urlopować się na oddziale poprzez jej nieudolne zmaganie z drabiną i wiadrem farby.
- Joey, jakiś ty dzisiaj wylewny. - Odparła Courtney mocująca się w przedpokoju z kolejnym podłużnym pudłem, a on już przypuszczał do czego będzie im potrzebny.
- Miałem po prostu ciężki dzień. - Stwierdził lakonicznie, wspaniałomyślnie zabierając ciężkawe pudło od dziewczyny swojego młodszego brata i kierując się z nim z powrotem do pokoju. - Może nie zauważyłaś, ale ostatnio wszystko mam na głowie,bo moja asystentka zamiast zajmować się pracą wolała skakać po drabinie z pędzlem i czapeczką z gazety.... 
- No patrz, zupełnie zapomniałam. 
- Z chęcią przekażę jej, że sobie nie radzisz... - Dodała Ali, śmiejąc się dźwięcznie.
- Broń cię panie Boże! - O nie, zdecydowanie była to ostatnia rzecz, której teraz potrzebował.-Jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby mi to wypominała do końca życia.
- Końca życia, powiadasz. Przepraszam, ale czy mnie coś ominęło? - Tym razem Courtney przejęła pałeczkę w mordowaniu przyszłego szwagra.
- Nie przypominam sobie, chociaż może... 
- Wy naprawdę nie macie nic lepszego do roboty, prócz pastwienia się nade mną? - Joe przerwał tą całą dyskusję, wiedząc, że nie prowadzi ona do niczego konkretnego. Poza tym denerwowało go jak wszyscy wokół doszukiwali się między nim i jego asystentką czegoś, czego nie było. Co więcej, za każdym razem, kiedy tylko zaczynano ten temat, czuł się ogromnie skrępowany, bo właściwie nie lubił rozmawiać na temat własnego życia osobistego, tym bardziej z matką czy z tymi dwiema nienasyconymi harpiami.
- No i właśnie w tym tkwi problem, że nie. - Odpowiedziała mu Alice, a on spojrzał na nią z politowaniem. - Ci twoi fachmani rzeczywiście odwalili kawał dobrej roboty, ale meble dalej stoją w kartonach, czekając, aż ktoś się nad nimi zlituje.
- Czyli mam rozumieć, że ta bardzo delikatna aluzja skierowana była do mnie? - Mógł się tego spodziewać, przecież, gdyby same się za to wzięły, to wiedźma wycisnęłaby z niego ostatniego dolara, musząc kupić kolejną wyprawkę synkowi.
- Widzę, że jesteś bardzo pojętny.
- No a poza tym chyba nie masz nic przeciwko? 
Spojrzał to na Alice, to na Courtney i już wiedział, że w ciągu najbliższych dwóch godzin nie znajdzie się w swoim mieszkaniu, a skazany będzie na zabawę ze śrubokrętem, wkrętami oraz całą masą drewnianych elementów.
- Coś mi się zdaje, że na to pytanie jest tylko jedna poprawna odpowiedź...
- I chyba masz rację. 
Alice zaśmiała się cicho widząc jego minę.
Obserwowała jak zrezygnowany odpina górny guzik śnieżnobiałej koszuli, po czym zdejmuje srebrne spinki do mankietów, odkładając je gdzieś na parapet. Oczywiście nie obyło się bez głośnego westchnięcia i oskarżycielskiego spojrzenia, jednak bez większego gadania sięgnął po skrzynkę z narzędziami, która stała tuż przy wejściu do pomalowanego na pastelowy błękit pomieszczenia.
- No to, co wybierasz najpierw, komodę, szafę czy może przewijak? - Zaśmiała się delikatnie blondynka. Mimo że Joe bardzo chciał zaakcentować, jak wielka krzywda działa mu się z tego powodu, to w jej oczach wcale nie wyglądał na bardzo nieszczęśliwego. Zdawało jej się nawet, że przez chwilę uśmiechnął się, kiedy spojrzał w kierunku złożonego już łóżeczka, które jako jedyne stało już na swoim właściwym miejscu i wypełnione było jeszcze ogromną ilością ubranek, bo nie było jeszcze dla nich miejsca.
- Hmm... - zastanowił się przez chwilę przyglądając się stercie ogromnych pudeł. - Myślę, że z przewijakiem pójdzie mi najszybciej.
- W takim razie życzymy szczęścia, a tymczasem idziemy do kuchni. - Odparła Courtney i wraz z Alice ruszyły w kierunku wspomnianego wcześniej pomieszczenia, tymczasem Joe zdawał się zupełnie je zignorować.
Zamiast tracić czas na utarczki słowne z harpiami, które i tak skazywały go na porażkę w przedbiegach, postanowił wziąć się do roboty, by jak najszybciej skończyć. Zabrał ze sobą właściwe pudło i postawił je na środku pokoju. Sprawnie poradził sobie z kartonem oraz ogromną ilością taśmy utrudniającej dostęp do jego zawartości. Wypakował wszystkie elementy, jednocześnie segregując je, by ułatwić sobie pracę po czym zabrał się za studiowanie instrukcji obsługi.
- No tak, bo przecież złożyć łóżeczko to mało, najlepiej urządzić od razu cały pokój... - powiedział pod nosem, będąc pewny, że jest zupełnie sam i sprawnie wsadził kołek w wyznaczone miejsce.
Nie sądził jednak, że pewien ciekawski ktoś usłyszał jego ostatnią wypowiedź. To zdecydowanie stawało się coraz ciekawsze, a ona była prawie pewna stopniowego potwierdzenia swojej teorii...

10 komentarzy:

  1. Czekałam cały dzień na rozdział. Wiesz co? Rozdział jest cudowny, ale zawiodłaś mnie brakiem Jemi!Ja chcę ich razem! Oni są tak bardzo słodcy jak się kłócą, a ja chciałabym, by Joe przejął role ojca małego. Po prostu to ubóstwiam. Całą tą wizję ich razem. No kurde no czy ja tu tylko jestem za ich związkiem? A Nick to ma przerąbane. Kobiety są trudne do zrozumienia i nie łatwo wybaczają, więc... Dodawajcie szybko nn!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Awww <3 Składa mebelki dla MNAPS! *,*
    To jest tak samo słodkie jak to co powiedział do Dems przed wyjściem ^,~ Mam nadzieję, że sprawy Courtney i Nicka się jakoś ułożą ;d Może nawet bd mieli tego dzidziusiaaa <333
    Pisz szybciutko nooową notkę <3
    ily ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział :) Ale dlaczego nie ma Jemi :c Mam nadzieję, że słowa Court dały Nickowi do myślenia i sie pogodzą. Już sie nie mogę doczekać następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. tak szybko go przeczytałam, że nawet nie zauważyłam ;_;
    czy oni mogą w końcu się pocałować noo ;_;
    szkoda mi Ali bo się tak męczy...
    jak dla mnie Nick miał trochę racji, a Court przesadza, powinna z nim poważnie na spokojnie porozmawiać, bo powinna się w jakimś stopniu liczyć z jego zdaniem x

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny!
    Dziewczyny wiedzą lepiej co Demi i Joe do siebie czują niż sami zainteresowani którzy wolą udawać nienawiść....
    Mam nadzieję że Nickowi uda się udobruchać Courty a Ali i Kevin wspólnie zmierzą się z problemami....
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  6. A moim zdaniem Court też ma rację. Nick swoim zachowaniem pokazuje, że nie szanuje ani jej pragnień, ani jej marzeń. Choć trochę przesadza ;) Mam nadzieję, że się niedługo pogodzą :)
    Jemi jest świetne <3 Tak mi się ich szybko przeczytało, że nawet nie wiedziałam, kiedy to minęło. I szkoda mi Ali :C
    No cóż, do teraz do następnego!
    Zajebiste <3
    Weny ;>

    OdpowiedzUsuń
  7. Nick po prostu wyraził swoją opinie i nie wiedział ze Court tak na to patrz.... A Ali i Kev by mogli się pogodzić A Jemi no kurde myślałam ze Joe ją pocałuje jak się naychlił :D
    Świetnt rozdział
    Ania :D

    OdpowiedzUsuń
  8. No niech się w końcu pocałują JOE I DEMI. Plis tak dużo osób tego chce :'( niech będą razem :( <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział oczywiście przeczytałam zaraz 1, a może to był już 2 lutego, ale też oczywiście nie miałam już siły na komentarz. Teraz nadrabiam zaległości. Rozdział jest świetny jak zawsze, ale (zawsze jest jakieś ale) za mało wspólnych scen Jemi. Uwielbiam ich gry słowne, klimat, który się między nimi tworzy. Czekam na ich pocałunek, moment kiedy uświadomią sobie, że ciągnie ich do siebie i ciekawe które pierwsze z nich na to wpadnie i w ogóle jak to przedstawicie. Courtney zabiła mnie tym tekstem do Nicka i jego chyba też. Zobaczymy, jak dalej potoczą sie ich losy. Mam nadzieję, że się dogadają. I ostatnia para - Ali i Kev - dlaczego jego bracia i jej przyjaciółki nic nie wiedzą o kryzysie w ich związku. Jak ona to znosi, bo on zwyczajnie stchórzył i ma ją w nosie, a jeszcze przekonuje siebie, że to dla jej dobra. Mięczak i tyle. Niech w końcu okaże się facetem i zmierzy z tym problemem. Muszą wreszcie sie spotkać i pogadać. Czekam na nn. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeczytałam kilka dni temu, ale na telefonie, dlatego nie skomentowałam. Rozdział świetny i w ogóle, ale weźcie dawajcie je dłuższe! Akcja się ślimaczy ;p.Dawajcie ojca dziecka Demi xD

    OdpowiedzUsuń