niedziela, 2 marca 2014

33. " Potrafię jeszcze mnóstwo innych rzeczy..."

Wysiadła z windy, szczęśliwa, że w końcu znajdzie się w swoim mieszkaniu, swoim łóżku i wreszcie porządnie wyśpi. Sala, w której leżała, mieściła się najbliżej porodówki, skąd często dochodziły ją krzyki rodzących, które nie pozwalały jej zmrużyć oka. Na myśl, że ją samą też to czeka, robiło jej się słabo, a czas pędził nieubłaganie i zostało co raz mniej czasu. Zawsze była silną kobietą, ale poród był dla niej zupełną abstrakcją, którą znała jedynie z telewizyjnych programów o położnych i nastoletnich matkach. Czasem zastanawiała się czy zorientuje się, że to są te bóle, te właściwe bóle, które oznaczają, że to już pora zbierać się do szpitala i czas rodzić, czy może jednak nie zauważy ich i zacznie rodzić w domu, sama, bez żadnej fachowej pomocy. Tak, ta wizja zdecydowanie ją przerażała. Tego wieczoru nie chciała się jednak tym martwić. Właśnie otwierała drzwi do swojego mieszkania i były z nią przyjaciółki. Co prawda przez całą drogę zachowywały się dość dziwacznie, ale starała się tym nie przejmować. Court prawie, że nie mogła usiedzieć spokojnie w samochodzie Al i uśmiechała się, jak wariatka, za to blondynka nie mówiła nic, skupiona na drodze. Demi widziała, że kobieta jest smutna, była już wcześniej, gdy odwiedzała ją w szpitalu, ale próbowała to maskować. Uznała, że zapyta ją w końcu, gdy wyjdzie z więzienia i tak też będzie przy najbliższej okazji. 
Uporała się w końcu z zamkiem i weszła do środka. Zdziwiła się, że dziewczyny zostały na zewnątrz, razem z jej torbą. Bardziej jednak zdziwiło ją, że drzwi od pokoju jej synka są otwarte, choć zostawiła je zamknięte i lśnią od czystości, a nie kurzą się od brudu. Wreszcie było widać, że są białe. Podeszła bliżej i dotknęła ich. Przez chwilę nawet myślała, że pomyliła mieszkania albo, że śni i tak naprawdę dalej jest w szpitalu. Ale prawdziwy szok przeżyła, patrząc na wnętrze pomieszczenia. Meble stały złożone na swoim miejscu. Dywan lśnił. Ściany wyglądały o niebo lepiej, w oknie wisiała zamontowana roleta, a na ścianach obrazki z aniołkami, które kupiła w jakimś antykwariacie, jakiś miesiąc temu. 
- Och! - Jedynie tyle była w stanie wydusić z siebie. Dawno nie przeżyła nic tak pozytywnego. W tym samym czasie dziewczyny, zamknęły za sobą drzwi i znalazły się przy niej. 
- Niespodzianka!
Court pisnęła i przytuliła ją z całej siły. Wiedziała, że może liczyć na dziewczyny, ale nie spodziewała się, że aż tak. 
- Podoba ci się? 
Spytała Ali, uśmiechając się szeroko. Demi stwierdziła, że jest to pierwszy szczery uśmiech jej przyjaciółki od kilku dni. 
- Bardzo i nie wierzę, że wyrobiłyście się w tak krótkim czasie ze wszystkim... - Dobrze wiedziała, w jakim stanie zostawiła sypialnię syna i to graniczyło z cudem, że tak szybko się z tym uwinęły. 
- Ach, no wiesz, to Joe tak nam pomagał. Przysłał nam najlepszych fachowców, doglądał wszystkiego razem z nami i własnoręcznie złożył meble. 
Dodała blondynka, a Demi poczuła, że Jonasa co raz więcej w jej życiu. Wciąż jej w czymś pomagał, co kiedyś było nie pomyślenia. Może do niego zadzwoni i mu podziękuje albo zrobi to, gdy wróci do pracy. 
- I właściwie sprawnie mu poszło, tak jakby robił to już wcześniej...
Ali ponownie się uśmiechnęła tym razem była w tym złośliwość i Demi przypomniała sobie, jak pomagał jej z łóżeczkiem. Szybko schyliła głowę, by dziewczyny nie zauważyły jej zakłopotania. Joe, nawet gdy był nieobecny, mocno komplikował jej życie. Musiała jednak przyznać, że efekty jego pracy były naprawdę imponujące. 
- Joe to prawdziwa złota rączka. 
Courtney wtrąciła się do rozmowy. Demi nie nazawałaby go tak. Raczej powiedziałaby, że miał pewne zdolności i doświadczenie. Choć prawie parsknęła śmiechem, na dźwięk tych słów w swojej głowie, bo zabrzmiały bardzo dwuznacznie i zupełnie nie pasowały do sytuacji. Skarciła się za nie szybko, bo jednak nie powinna myśleć w ten sposób o swoim szefie, który choć wyglądał pociągająco w białej koszuli i lekko poluzowanym krawacie, to jednak wciąż pozostawał jej szefem. Na głos oczywiście nie przyznałaby tego nigdy. Nawet pod groźbą tortur. 
- Kobieta, z którą się ożeni będzie miała prawdziwe szczęście. 
Ali spojrzała na nią, jakby czekała na jakąś odpowiedź, ale Demi jedynie ostentacyjnie przewróciła oczami. 
- Wiecie co, skończmy temat waszego szwagra i pomówmy o czymś o wiele przyjemniejszym. Co powiecie o babskim wieczorze jutro u mnie? 
- Jestem, jak najbardziej za. Tylko my, zero facetów i zero rozmów o facetach. No chyba, że o twoim synku, Dem. 
Spojrzały na siebie wszystkie trzy i wybuchły śmiechem. Nieważne o czym by rozmawiały i tak temat schodził na mężczyzn. Za każdym razem.
- I tak wiadomo, że Al będzie wychwalać Joe pod niebiosa... Swoją drogą nie za dużo o nim myślisz, to trochę podejrzane.
Demi po raz kolejny tego popołudnia wybuchła śmiechem, słysząc komentarz Court. Al, jednak nie było do śmiechu i chyba trochę się obraziła. Z resztą jeśli ktoś tu myślał dużo o średnim Jonasie, to na pewno nie blondynka. 
- Nie tylko ona...
Zanim zdążyła się zastanowić, zanim zdążyła cokolwiek przemyśleć, te słowa wypłynęły z niej same i już nie było odwrotu. Zupełnie tak, jak wtedy, gdy zapytała swojego szefa czy zależy mu na dobrym samopoczuciu jej i jej synka. I tak samo, jak wtedy, mocno żałowała tego, że nie ugryzła się w języka kilka sekund wcześniej. Wiedziała, że już po niej.

*

Podniosła się z łóżka, założyła szlafrok i przeklęła pod nosem. Było już dość późno, ona miała ochotę wyspać się w końcu porządnie, bo w szpitalu nie było jej to dane, a ktoś od dobrych dwóch minut dobijał się jej do drzwi. Naprawdę nie miała ochoty na gości. I jej synek też nie. Chcieli odpocząć po dniu pełnym wrażeń i niespodzianek. Niestety nie było im to dane. Wreszcie dotoczyła się na przedpokój i otworzyła natrętowi. Jakie było jej zdziwienie, gdy po drugiej stronie zobaczyła Jonasa. 
- Nie uważasz, że jest trochę za późno na odwiedziny? - Zapytała niezbyt zadowolona, że go widzi. Bezczelnie zakłócał jej spokój. Gdyby nie on, to już by spała. - Czego chcesz? - Wpuściła go do środka, by nie urządzali afery na korytarzu. A wiedziała, że tak zakończy się ta rozmowa. 
- Byłem przejazdem w pobliżu i pomyślałem, że wejdę i zapytam, jak się czujesz i kiedy wracasz do pracy. - Skłamał, przyjechał tu specjalnie, by zobaczyć, jak jej się podoba pokój dla dziecka no i czy podziwia efekt jego pracy w postaci złożonych mebli. 
- A nie mogłeś po prostu zadzwonić? - Nie rozumiała po co fatygował się aż tutaj z tak banalnym pytaniem. I nie wierzyła też, że obchodziło go jej samopoczucie. No dobra, może i w szpitalu się przejął i przywoził jej to, o co go prosiła, ale bez przesady. Powiedział też, że mu zależy, ale raczej nie brała tego zbyt poważnie.
- A nie mogłem po prostu przyjechać? - Odpowiedział jej pytaniem na pytanie. 
Patrzyli sobie przez chwilę w oczy. Zastanawiała się, co nim kieruje. Czasem miał ochotę ją zabić, a czasem... czasem zachowywał się tak, jakby mu naprawdę na niej zależało. I z pewnością nie było to normalne. 
- Mogłeś. - Kątek oka dostrzegła, jak spogląda na niedomknięte drzwi od pokoju jej synka. Doskonale zdawała sobie sprawę, że pomagał przy całej tej sprawie o czym dziewczyny poinformowały ją prawie na samym początku. Podobno bardzo się wczuwał w składanie szafy, dwóch komód i bujanego fotela. Tego też się nie spodziewała. Co prawda pamiętała o łóżeczku dla swojego Księcia, ale wtedy to był przypadek. A teraz... sama nie wiedziała co. - Chcesz wejść? - Zaproponowała mu z uprzejmości. 
- Tak. - Odparł niby od nie chcenia, ale wcale nie było mu to tak obojętne. Przestąpił próg pomieszczenia i rzeczywiście sypialnia młodego robiła wrażenie. - Robi wrażenie. - Skomentował, patrząc na tapetę w misie, którą była pokryta jedna ze ścian.
- Nie bądź taki skromny, przecież to też twoja zasługa. - Prychnęła, może trochę zbyt złośliwie i szybko się zreflektowała. - I bardzo ci za to dziękuję. 
- Nie ma za co, to nic takiego. - Ucieszyły go ostatnie słowa Lovato. Zauważyła to. Nie wiedział czemu, ale był z tego powodu cholernie szczęśliwy. 
- Poświęciłeś swój czas, by się tym zająć. Naprawdę to doceniam. - Mówiła poważnie, a w jej słowach nie było ani krztyny złośliwości. Po raz pierwszy, gdy z nim rozmawiała. - Może napijesz się herbaty? - Spytała, utwierdzając się w przekonaniu, że chce z nim spędzić trochę czasu. Nie patrzył na nią w ten seksistowski sposób, którego nienawidziła i nie rzucał jej dwuznacznych aluzji. Tak, mogło być miło. 
- A nie byłaś przypadkiem zmęczona? - Wszedł za nią do kuchni, dziwnie się czując, będąc w jej towarzystwie, w jej własnym mieszkaniu i nie kłócąc się z nią. 
- Myślę, że wytrzymam. - Nastawiła wodę i wyjęła kubki z szafki. Nigdy nie pomyślałaby, że będzie piła herbatę późnym wieczorem w swojej własnej kuchni wraz z Jonasem. Tym samym, który na co dzień skutecznie uprzykrzał jej życie. - A co w firmie? 
- Wszystko w porządku, wygraliśmy przetarg na to nowe osiedle na Górnym Manhattanie. 
- Jesteś dobrym negocjatorem... - Zauważyła już wcześniej, ale dopiero teraz mu się przyjrzała. Wyglądał inaczej. Oficjalny garnitur i krawat zamienił na koszulkę polo i zwykłe jeansy. I chociaż ciężko przychodziło jej to przyznać, cholernie jej się w takim wydaniu podobał. Czuła, że robi jej się gorąco i... wtedy łyżeczka z głuchym łoskotem uderzyła o posadzkę
- Proszę. - Schylił się i podał jej mały, posrebrzany przedmiot. Ich palce zetknęły się ze sobą na trochę dłużej niż to było potrzebne. 
- Och, dziękuję. - Puściła w końcu jego dłoń, czując że się rumieni, co zdarzało jej się nie zwykle rzadko. - A no i jeśli mogę to chciałabym do końca tygodnia zostać w domu. - Zaczęła, by odsunąć od siebie wszystkie myśli z Jonasem, które teraz pojawiały się w jej głowie.
- Możesz nawet dłużej. - Naprawdę wolał by doszła do siebie w domu niż miała mu rodzić w biurze. A ostatnio ona i jej synek zafundowali mu i tak wystarczająco dużo wrażeń. - Po za tym mam dla ciebie pewną propozycję, miałem zaproponować ci to już wcześniej, a teraz już wiem, że nie ma co zwlekać. Co byś powiedziała na krótszy czas pracy? Przyda się to wam, tobie i młodemu. 
- Wybacz, Jonas, ale nie pozbędziesz się mnie tak szybko. - Czajnik się wyłączył, a ona zalała kubki wrzątkiem. Znów jej zaimponował. Już któryś raz z kolei w przeciągu kilku ostatnich dni. Doceniała to, ale była samotną matką i potrzebowała pieniędzy. Skoro nie mogła liczyć na ojca dziecka, to musiała radzić sobie sama. 
- Nie chcę się ciebie pozbyć, próbuję ci tylko ułatwić życie. - Wziął od niej herbatę, w czasie gdy ona otworzyła lodówkę i usilnie czegoś szukała. 
- To miłe z twojej strony, ale dziękuję. - Zdecydowanie za często mu ostatnio dziękowała. Ktoś kto  ich nie znał uznałby, że są naprawdę dobrymi znajomymi. A przecież tak nie było. Zamknęła lodówkę i westchnęła głośno. - Cudownie, jestem głodna, a w lodówce pustki. 
- Pokaż, na pewno nie jest tak źle. - Zajrzał do środka, gdzie znalazł mleko, jajka, żółty ser i pomidory. Wpadł na pewien pomysł i zaczął wyjmować wszystkie potrzebne produkty. Nie musiał, ale chciał się jej pokazać z jak najlepszej strony. 
- Co ty robisz? - Spoglądała z zaskoczeniem, jak Jonas kładzie pomidory na stole. Tego to się na pewno nie spodziewała. 
- Mam nadzieję, że lubisz omlety. - Traktował to, jako najwyklejszą rzecz na świecie. Po prostu stał w jej kuchni i miał zamiar przyrządzić jej kolację. Pragnął jej zaimponować. Ponownie. Jeszcze trochę, a będą oglądać razem komedie romantyczne. - Gdzie masz garnki i noże? 
- W szafce nad zlewem... - No to, to już było naprawdę nienormalne. I miłe. Bardzo, bardzo miłe. Zwłaszcza, że jej własny szef bawiący się w kucharza był niesamowicie seksowny i pociągający. Och, gdyby nie fakt, że miała zakaz seksu przez jakiś czas i nie był tak irytujący, to kto wie, jakby się zakończył ten wieczór. Jej libido ostatnio strasznie szalało. 
- Czemu mi się tak przyglądasz? - Znalazł wszystko, co mu było potrzebne i mógł się zabrać do roboty. 
- Nie dość, że znasz się na składaniu dziecięcych mebli, to jeszcze potrafisz gotować...
- Potrafię jeszcze mnóstwo innych rzeczy...
- W to nie wątpię. - W tym właśnie momencie zaczęła wyobrażać sobie te "mnóstwo innych rzeczy", aż zaczęło jej się robić gorąco. Duszkiem wypiła szklankę wody, by się trochę orzeźwić i pogłaskała się po brzuchu, gdy jej synek zaczął urządzać dzikie harce.
- Mam nadzieję, że młodemu będzie smakować. - Zauważył, że się zarumieniła i poczuł nie małą satysfakcję, że to właśnie z jego powodu. Bo tak pewnie było. 
- Myślę, że nie będzie narzekać. - Usiadła na taborecie i obserwowała, jego poczynania. Z tego co widziała radził sobie naprawdę nie źle. Zawsze jej się wydawało, że codziennie jadał w ekskluzywnych restauracjach i przypalał nawet wodę na herbatę, a jednak nie. - Wiesz, nie pomyślałabym, znaczy... wieczór z tobą może być naprawdę miły. 
- Nie jestem aż taki straszny, co? - Uśmiechnął się, rozgrzewając olej na patelni. 
Kiedyś Ali powiedziała jej, że Joe zyskuje przy bliższym poznaniu. Nie wierzyła w to. Teraz jednak musiała przyznać jej rację. Nie irytował jej i nie wkurzał, nie drażnił swoimi docinkami i nie uważał za mądrzejszego. 
- Podasz mi pieprz? 
Wyrwał ją z zamyślenia i sprowadził z powrotem na ziemię. Podniosła się powoli i wygrzebała potrzebną mu przyprawę z szafki. 
- Proszę. - Stanęła obok niego i wręczyła mu pieprzniczkę. - Ładnie pachnie. - Zachwyciła się i jeszcze bardziej zgłodniała. 
- Chcesz spróbować? 
Pokiwała twierdząco głową, więc nabrał odrobinę ciasta na widelec, a ona posłusznie otworzyła usta. Zachowywali się, jak na randce, a to wcale nie była randka. 
- Smaczne? 
- Bardzo.
- To zasłużyłem na kolejne "dziękuję". - Zażartował, bo tego wieczora słyszał z jej ust to słowo już kilka razy. 
Spojrzał na nią i teraz widział ją w zupełnie innym świetle. Nie jako okropną wiedźmę, zrzędliwą i wiecznie spóźniającą się asystentkę. Nie jako wyuzdaną nimfomankę, która upijała się na każdej firmowej imprezie. I nie jako ciężarną, przyszłą samotną matkę. Po raz pierwszy widział w niej wartościową kobietę, z którą miał ochotę spędzać czas. Złapał jej twarz w swoje dłonie i pragnął złączyć ich usta w pocałunku. 
- Joe nie… - Odsunęła się od niego na znaczącą odległość. 
- Co jest? – Zaklął w myślach, zły, że do niczego nie doszło. Myślał, że jest chętna. Miała dobry humor i nie kłóciła się z nim. Z resztą w czasie swoich największych sprzeczek potrafili bawić się jeszcze lepiej. 
- Wiesz, chyba wolałabym nie psuć tego, co jest teraz między nami. – Odpowiedziała po dłuższym namyśle, starannie dobierając słowa. Gdyby nie to, że rozsądek zwyciężył nad emocjami, pewnie pozwoliłaby mu się pocałować. Szlag!
- Tak… - Szczerze mówiąc, nie takiej reakcji się spodziewał. A zaprotestowała tak mocno, jakby co najmniej próbował zaciągnąć ją do łóżka. Co w jej obecnym stanie, w chwili po wyjściu ze szpitala nie byłoby zbyt mądrym posunięciem, a on nie był głupi, by nie wziąć tego pod uwagę. To miał być tylko jeden pocałunek. A później drugi. I trzeci. 
- Nie zrozum mnie źle, ale naprawdę wolę nie wchodzić teraz w żadne związki z facetami, w żadne romanse. Wystarczy mi, że muszę zająć się tym jednym. – Spojrzała na swój brzuch. Próbowała dotknąć ramienia Joe’go, ale teraz to on się odsunął, trochę za bardzo gwałtownie. 
- W porządku. – Odpowiedział jej krótko, zły, cholernie zły, urażony i… zawiedziony. Wrócił do mieszania w patelni. 
Wyszła na chwilę z kuchni, a on zdjął patelnię z gazu, wyłączył go i nałożył na talerz to, co udało mu się przygotować. Skorzystał z tego, że rozmawiała przez telefon i miał zamiar niepostrzeżenie wyjść z jej mieszkania. I prawie mu się to udało. 
- Już wychodzisz? – Zakończyła rozmowę z Ali i miała do niego wrócić, ale wtedy zauważyła go w korytarzu. – Myślałam, że jeszcze zostaniesz.
- Późno jest, a ty jesteś zmęczona i powinnaś odpocząć. A kolację masz na stole. – Nie miał zamiaru spędzić tu ani chwili dłużej. 
- Joe… - Nie była w stanie go zatrzymać, bo widziała, że był wkurzony, choć starał się to porządnie maskować. Jednak znała tą minę i ton głosu nie od dziś i wiedziała, co oznaczają.  
- Słucham? – Jego dłoń dotykała już klamki, gdy usłyszał swoje imię. 
- Zostawmy to tak, jak jest i niczego nie przyspieszajmy. 
- Dobranoc, Demi.

*

Jak burza wpadł do mieszkania, uprzednio swą frustrację wyładowując na wszystkim, co tylko spotkał na swojej drodze. Przez całą drogę z powrotem rozmyślał, jak wielkim był kretynem. Nie powinien w ogóle tam jechać, wdawać się z nią w zbędną dyskusję, ani pozwolić by wszystko potoczyło się w takim kierunku. Nie wiedział nawet, dlaczego w ciągu ostatniego tygodnia tak wiele czasu spędził na pomocy w remoncie tego cholernego pokoju, ani też dlaczego coś podkusiło go, by jednak złożyć jej tę wizytę. Do tego jeszcze cały czas przed oczami miał sytuację sprzed trzech kwadransów, kiedy to doszło prawie do czegoś, co zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. I choć doskonale wiedział, że Lovato była tylko irytującą, bezczelną, niebezpiecznie przypominającą mu własną matkę asystentką, to cały czas był zły.
Doszedł do wniosku, że nigdy nie zrozumie tej pokręconej kobiety. Raz traktowała go jak zło konieczne, wtedy to nie wiedział, czy za chwilę nie rozszarpie go tymi czerwonymi szponami, innym razem zaś zupełnie go nie zauważała i traktowała jak powietrze, często nie odzywając się przez całe dnie, dumnie kręcąc tym swoim wielkim tyłkiem, kiedy tylko przechodziła obok jego biurka i wywracając ostetacyjnie oczami. Dzisiaj z kolei, kiedy pierwszy raz od dłuższego czasu, zaczęła traktować go jak człowieka, rozmawiało im się całkiem dobrze, a ona zaczęła pozwalać mu na coraz więcej, w decydującym momencie po prostu zmieniła zdanie, kastrując go dosłownie każdym kolejnym wypowiedzianym słowem. Właśnie dlatego był zły, bo nie przywykł do odrzucenia. A jeszcze bardziej bolało to, że tego widowiskowego kosza dał mu nie kto inny, jak największa wiedźma we wszechświecie. 
- Do jasnej cholery, Kev! - Wykrzycał poirytowany, potykając się o stojącą w przejściu sportową torbę starszego brata. - Mógłbyś się zlitować i skoro już okupujesz salon, to chociaż trochę tu ogarnąć!
- Na studiach było gorzej, a wtedy ci jakoś nie przeszkadzało...
Kevin leżał rozłożony na jego ukochanej skórzonej kanapie, oglądając jakiś bliżej niezidentyfikowany mecz koszykówki, a cały salon wyglądał dosłownie jak pobojowisko. Talerze na stoliku piętrzyły się już od tygodnia, sterty papierów z kancelarii walały się dosłownie w całym mieszkaniu, jednak ich głównym skupiskiem był zaściełany całkowicie na biało dywan w jego biednym, okupowanym salonie. Zdecydowanie gorzej już być nie mogło.
- Jest tylko jeden mały szczegół. - Podniósł leżący w przedpokoju sweter Kevina, po czym cisnął nim w kierunku wygodnie rozłożonego w salonie brata. - Nie mamy już dwudziestu paru lat i od dobrych  kilku nie jesteśmy już  na studiach. 
- Zaczynasz brzmieć jak nasza matka.
- Oj uwierz, nie chciałbyś, żeby teraz tu była. - Tak, to co ostatnio wyprawiał Kevin  zdecydowanie nie uszłoby uwadze ich rodzicielki. Gdyby tylko dowiedziała się, że zamiast spędzać czas z żoną już od tygodnia nocował na kanapie w jego salonie, zapewne rozpętałoby się piekło. - Na pewno ucieszyłaby się, gdyby zobaczyła ten syf, a ciebie w jego epicentrum, tego możesz być pewny.
- O co tak naprawdę ci chodzi, Joe?
- Zastanawiam się po prostu, ile czasu jeszcze będziesz robił z mojego mieszkania pobojowisko i rozkładał obóz przetrwania w salonie. - Uwielbiał go, dzielili pokój od dziecka, później przez krótki czas na studiach oraz okazjonalnie, kiedy to któryś z nich potrzebował pomocy. Jednakże po tygodniu spędzonym w jednym mieszkaniu, zaczynał powoli tęsknić, za ciszą, samotnością i spokojem.
- Naprawdę tak ci przeszkadzam? - Kevin spojrzał na niego pełnym żalu spojrzeniem, którego tak bardzo nie lubił.
- Nie, nie o to mi chodzi. - Widział, że coś jest nie tak. W końcu bez przyczyny nie wyniósłby się od Ali, ani nie wpadał w gniew, kiedy tylko usłyszał najmniejszą wzmiankę o niej. - Po prostu widzę, jak się męczysz i ciągle snujesz bez celu.  Nie jestem głupi, wiem, że coś się dzieje. Szkoda tylko, że zamiast rozwiązać ten problem, o którym nie chcesz nic powiedzieć, wolisz całymi dniami bunkrować się w moim mieszkaniu...
- To naprawdę nie twoja sprawa, młody!
- Może i nie moja, ale nie mam zamiaru patrzeć na to, jak marnujesz sobie życie. - Joe odkąd pamiętał zawsze miał w starszym bracie ostoję i obrońcę. Nieważne, co zbroił ten zawsze starał się wyciągnąć go z nawet największych tarapatów.
- A co ty możesz wiedzieć o moim życiu, Joe... - Kevin zaśmiał się gorzko, po czym wstał z kanapy, by stanąć wreszcie oko w oko ze swoim rozmówcą. Nie chciał aby ktokolwiek mieszał się w jego życie.
- Nie muszę wiedzieć nic, po prostu widzę jak się męczysz, nie śpisz po nocach i ciągle chlejesz, a Alice, pamiętasz jeszcze o tym, że w ogóle masz żonę?
- Nawet aż za dobrze.
Przez cały ten czas, kiedy mijał wszystkie miejsca, gdzie mógłby ją spotkać, męczył się niemiłosiernie. Nie był w stanie skupić się na niczym, zawalił kilka spraw, aż w końcu jego wspólnik wysłał go na przymusowy urlop. Chciał mu pomóc, ale wyszło zupełnie inaczej, bo cały swój wolny czas spędzał na użalaniu się nad sobą, rozmyślaniu o niej i o tym, jakim był nieudacznikiem. Naprawdę nie był złym człowiekiem. Po prostu nie chciał widzieć zawodu w jej oczach, wiedział bowiem, jak bardzo chciała tego, czego nie  mógł jej dać. Dlatego też wolał uciekać. To było mniej bolesne. Dla niej, dla niego. Dla nich obojga.
- Więc dlaczego wyprowadziłeś się z domu i topisz się w hektolitrach wódki?
- Joe... 
- Nie, tym razem nie dam ci się zbyć. - Był nieprzejednany, wiedząc, że musi wreszcie wyciągnąć z brata to, co leżało mu na wątrobie od dobrych dwóch tygodni. Ta chwila musiała w końcu nastąpić.
- Powiesz mi co u niej słychać?
- Myślę, że zdecydowanie bardziej ucieszyłaby się, gdybyś zapytał ją o to osobiście. - Z tego, co zdołał zaobserwować, widząc się z Ali kilkakrotnie w sprawach remontu pokoju dziecka Lovato, jego szwagierka nie wyglądała najlepiej. Cały czas była jakaś nieobecna, unikała kontaktu wzrokowego i odniósł wrażenie, że wyglądała, jakby miała ochotę zaraz się rozpłakać.
- To nie jest chyba najlepszy pomysł... - Kevin ze zrezygnowaniem wyminął swego brata i skierował się do kuchni, a konkretniej do lodówki, z której wyjął butelkę z wodą mineralną.
- A ja sądzę, że gorzej już nie będzie. - Nie lubił bawić się w psychologa do spraw związków czy patologicznych relacji, ale postanowił się poświęcić, używając najcięższego działa. - Ciągle chodzi nieobecna, smutna i nie rozstaje się z tym swoim cholernym telefonem, a ty nie masz nawet odwagi z nią porozmawiać?
- Gdyby to było jeszcze takie proste.
- Ale to jest proste, tylko sam to wszystko komplikujesz. -  Zdecydydowanie nie był dobry w sprawach małżeńskich, co więcej zupełnie nie odnajdował się w stałych związkach, ale jedno wiedział na pewno. Ali i Kev zdecydowanie powinni się pogodzić. Tak dla dobra swojego, jak i jego biednego mieszkania.
- Naprawdę tak bardzo chcesz wiedzieć?
- Jeżeli ma ci to pomóc, to tak. - Był gotowy na wszystko, byleby tylko nie musieć oglądać swojego brata w wersji całkowicie zalanego, dogorwającego na jego własnej kanapie. Poza tym musiał w końcu przestać myśleć o pewnej niewdzięcznej i zmiennej wiedźmie, która dzisiaj przeszła już samą siebie. Musiał jakoś odreagować cały ten ciężki dzień.

*

Courtney szykowała się na babski wieczór, który wczoraj ustaliły wraz z Al i Demi. Cieszyła się, że spędzi trochę czasu z przyjaciółkami. Wypije kilka lampek wina, zrelakusje się i odpocznie. Zwłaszcza, że miała już dość Nicka, który snuł się za każdym jej krokiem, jak cień. Najpierw próbował ją przekupić czekoladkami, kwiatami, a nawet błyskotkami, ale gdy zobaczył, że to nie pomaga, a co więcej, jeszcze bardziej ją drażni, postanowił zmienić taktykę i z miną zbitego psa chodził za nią krok w krok. Uznałaby to za zabawne i słodkie, gdyby nie fakt, że zranił jej uczucia i bagatelizował je, jakby były nic nieważne. Nie spodziewała się tego po nim. Po każdym, ale nie po nim. Miała zamiar ignorować go tak samo, tak jak on jej marzenia. Ali pewnie stwierdziłaby, że to strasznie dziecinne, ale Kevin był zdecydowanie bardziej dojrzały niż Nick i nie musiała pogrywać z nim w ten sposób.  Zdziwiła się, że nie stoi teraz na korytarzu i nie lustruje jej wzrokiem od stóp do głów, ale godzinę wcześniej zaszył się w kuchni i nie wychodził z niej, a ona nie miała takiej potrzeby, by sprawdzać co robi. Zamknęła się na ten czas w łazience i oddała zabiegom pielęgnacyjnym, które zdecydowanie poprawiły jej nastrój. Z resztą tego wieczoru nie chciała marudzić, jęczeć i narzekać, tylko dobrze bawić, w towarzystwie osób, które naprawdę ją kochały, w pełni akceptowały i rozumiały. Miała już zakładać buty, gdy Nick wyłonił się w końcu z kuchni. Spojrzała na niego z nienawiścią i przez chwilę zobaczyła w jego oczach smutek. Pomyślała nawet, że jest dla niego zbyt surowa i powinna przestać, ale od razu przypomniała sobie, dlaczego się tak zachowywała. Wyrzuty sumienia minęły w mgnieniu oka.  
- Wychodzisz gdzieś? - Był zaskoczony i zawiedziony. Znaczy widział, że przez pół dnia się szykowała, ale to zbagatelizował. Właściwie to czuł się zmęczony tym wszystkim. Nigdy jeszcze tak długo nie była na niego obrażona. Czekał aż jej przejdzie, liczył dni, miał nadzieję, że gdy przebudzi się następnego dnia, ona będzie miała lepszy humor i uda im się jakoś dogadać. Na próżno jednak czekał na cud. Dodatkowo, miał wrażenie, że z każdym następnym dniem są co raz dalej od pojednania i znów się rozstaną, a tego nie chciał. Nie z powodu takiej głupoty, jak posiadanie dziecka, które nigdy mu się nie marzyło. Myślał, że jej też nie. Tak jak uważał wcześniej, za bardzo lubili swobodę, by z niej zrezygnować dla jakiegoś dzieciaka. Nie wyobrażał sobie tego. Dziecko to tylko wieczny płacz, krzyk, brudne pieluchy i brak czasu na przyjemności. Ale ona widziała to inaczej. I postanowił ją przeprosić, porozmawiać o tym. Myślał, że uda mu się to dziś wieczorem, gdy oboje mieli wolne, ale jak widać, Court miała już swoje plany, którymi nie chciała się z nim podzielić. 
- Tak. - Odpowiedziała mu krótko, nie mając zamiaru dzielić się szczegółami ze swojego życia. To nie powinno go obchodzić. 
- Przygotowałem kolację i myślałem, że zjemy razem. Porozmawiamy. - Było mu przykro, ale skoro sam naważył sobie tego piwa, to musiał je teraz wypić, ze wszystkimi tego konsekwencjami. 
- Wybacz, ale jestem już umówiona. I nie czekaj na mnie, bo być może nie wrócę na noc. - Tak naprawdę tego nie planowała, ale stwierdziła, że to zaboli go jeszcze mocniej i miała rację, bo widziała, jak się denerwuje. Uwagę o rozmowie, pominęła, jakby zupełnie jej nie usłyszała. Wtedy też do jej nozdrzy doleciał przyjemny zapach pieczonego łososia i uświadomiła sobie, jak bardzo jest głodna. W innych okolicznościach pewnie byłaby szczęśliwa, gdyby przygotował dla niej kolację, ale teraz miała to zupełnie gdzieś. No może tak nie do końca. Ale w prawie dziewięćdziesięciu procentach. 
- Nie możesz tego odwołać? Naprawdę chciałbym z tobą porozmawiać. Proszę. - Czuł się tak, jak wtedy, gdy błagał ją o to, by dała mu jeszcze jedną szansę. Obiecał, że tego nie spieprzy już. No i słowa nie dotrzymał. 
- Masz pięć minut. - Patrzył na nią w taki sposób, że nie była w stanie mu odmówić. Jego determinacja była godna podziwu. Po za tym zastanawiała się, co ma jej do powiedzenia. 
- Chciałem cię przeprosić. Nie powinienem był tak mówić, ale nie sądziłem, że tak zareagujesz. Myślałem, że to tylko twój kaprys i zaraz ci minie, jak zachwyt nad nową rzeczą. - Miał wrażenie, że ponownie doprowadził ją do łez, bo jej oczy zrobiły się szklane.  
- No właśnie, Nick. Nie spodziewałam się tego po tobie. Myślałam, że mnie zrozumiesz, a ty zdeptałeś moje uczucia i zakpiłeś z nich. - Tego wieczora miała tryskać szczęściem i energią, a poczuła się fatalnie. Gorzej niż przez ostatnich kilka dni.
- Wiem, naprawdę przepraszam. - Przytulił ją, gdy się rozkleiła, a ona nie zaprotestowała. Głaskał ją po plecach, aż w końcu trochę się uspokoiła. 
- Po prostu myślałam, że pragniemy tego samego i się zawiodłam. - Odpowiedziała mu, kiedy przestała dławić się łzami, nawet o centymetr nie wysuwając z jego objęć. 
- Nie będę kłamał. Nie chcę mieć dzieci i nie wiem czy kiedyś będę chciał je mieć. Wiem jednak, że chcę być z tobą. - Usłyszał cichy jęk zawodu i kolejne pociągnięcie nosem. Rozczarowywał ją na każdym kroku, ale nie miał zamiaru mamić jej szczęśliwymi wizjami przyszłego rodzicielstwa, skoro tego nie czuł i nie potrzebował. - Wiem, jednak, że ty tego pragniesz. 
- Bardzo. - Nie myślała, że tak to wszystko tak się zakończy. Łamał jej serce po raz kolejny, ale czuła się też o wiele spokojniejsza. Spokojniejsza, bo niczego przed nią nie ukrywał. - Ale tylko z tobą. 
- Ja też, gdy kiedyś się przekonam, to będę je chciał mieć tylko z tobą.   
Ucieszyła ją ta deklaracja, jeśli mogła to tak nazwać. Nick ją kochał, a ona kochała jego. Chciał, żeby się pogodzili i ona też tego chciała. Może nie tak to sobie wyobrażała, ale przecież ich wspólna przyszłość była ważniejsza niż ta wojna. Nie zgadzali się ze sobą we wszystkim, ale wiele już razem przeszli i liczyła, że jeszcze przejdą. Nie mogła tego zaprzepaścić tylko dlatego że on nie podzielał jej poglądów. Z resztą nie mogła się z nim nie zgodzić. Nie miała pojęcia o dzieciach, brakowało jej cierpliwości i nawet własnym kotem nie potrafiła się zająć, a co dopiero małym człowiekiem. Nie była tak silna, jak Demi ani tak zdecydowana jak, Ali, by wychować przyszłego potomka. Może to naprawdę był zły pomysł. Może się za bardzo pospieszyła. 
-I może rzeczywiście masz rację, że to nie dla mnie... - wyszeptała po chwili zastanowienia. Było jej przykro, bo myślała, że pierwszy raz w życiu jest czegoś pewna, a znów okazało się to nie prawdą. Była małą dziewczynką. I zawsze nią będzie. 
Powstrzymał się przed wypowiedzeniem na głos "a nie mówiłem", bo wyglądała na przybitą i jego zadaniem było teraz pocieszenie jej. Przytulił ją ponownie mocniej i spróbował rozśmieszyć, ale uśmiechnęła się jedynie nieznacznie. Tak przybitej nie widział jej już dawno. 
- Court, spokojnie, nic się nie stało... - starał się ją uspokoić, gdy znów zaczęła płakać. 
Odechciało jej się wieczoru z Demi i Al. Zamiast tego wolała zostać w domu. Razem z Nickiem. 
- To, co może zjemy jednak tą kolację? - Spytał, gdy w końcu go posłuchała i odsunął się od niej, wypuszczając z objęć. 
- W porządku, tylko zadzwonię do Demi, że jednak nie przyjdę. 
Obserwował ją, jak wchodziła do pokoju, jak sunęła stopami po zimnej posadzce. Nie wyglądała na zakochaną dziewczynę, która przed chwilą pogodziła się z chłopakiem.  

13 komentarzy:

  1. cieszę się, że w końcu dodałyście ten rozdział asdfghjkl *.* rozpływałam się gdy czytałam fragmenty o Joe i Demi, a potem złamałyście mi serce. Ale myślę, że to im trochę pomogło, bo Demi będzie miała wyrzuty sumienia, Joe coś sobie uświadomi... Nick i Court w końcu porozmawiają normalnie, a Kev i Al... przy nich serce mi się łamie jeszcze bardziej :c Rozmowa z Demi i Joe dobrze im zrobi i mam nadzieję, że się pogodzą, bo nie dadzą rady żyć bez siebie. Świetny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi się gorąco!!!!Demi musi zmienić zdanie,oni muszą być razem...Najlepszy rozdział.Czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  3. Oni muszą być razem...
    Rozdział świetny jak zawsze
    Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy czytałam ten rozdział, z minuty na minutę na mojej twarzy pojawiał się coraz to większy uśmiech, aż do momentu kiedy to Demi odrzuciła Joe'go. Dlaczego to zrobiła? Przecież "mały" pocałunek w niczym by nie zaszkodził.... a może nawet wszystko polepszył....
      Cieszę się że Nick i Court się pogodzili.... Teraz jeszcze trzeba poczekać na Kevina i Al....
      Czekam na next!

      Usuń
  4. Ahh ta ich prawie wspólna "kolacja", i kurde no Demi i Joe powinni być razem :D
    a Nick i Court dobrze ze się pogodzili <3 a Kev i All no oni musza próbować mieć dziecko musza porozmawiać na spokojnie i mieć nadzieje :)
    Rozdział świetny :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Trzy wyrazy KOCHAM KOCHAM KOCHAM!!!! Genialny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Weź no czemu Joe i Demi nie są razem :( On chciał ją pocałować, a ona bum! no hamsto w państwie!! Ja chcę ich razem, dobrze że nick i Court się w końcu pogodzili, a Kev powinien rozwiązać z All sprawy, a nie tak :( Boże ile oni będą mieli tak zniszczone życie :( Demi noo najbardziej ona mnie wkurzyła. No nic czekam na nn @medicatus_hope

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział. Już myślałam że miedzy Demi i Joe do czegoś dojdzie a tu odrzucenie. Dobrze że Nick i Court sie pogodzili teraz czas na kevina i ali. Czekam na kolejne rozdziały

    OdpowiedzUsuń
  8. Coraz lepsze są rozdziały! Bohaterowie są lepiej zarysowani, widać ich charaktery. Coraz więcej dzieje się pomiędzy Demi i Joe i to jest super, ale czekam na Jake'a czy jak się nazywał ten były Courtney, gej. Dobrze byłoby, gdyby Kev przestał zachowywać się jak gówniarz, bo straci Ali. Nie wiem dlaczego zawarli zmowę milczenia. No i Nick dopiął swojego. Ale Courtney jednak nie zachowuje się tak jak chciałby. Ma pecha, bo ludzie to nie maszyny.

    OdpowiedzUsuń
  9. Oczywiście, że rozdział przeczytałam zaraz po dodaniu, no i oczywiście, że jest świetny. Ale to wiecie. Co mogę napisać... Nie spodobało mi się, że Demi odsunęła się od Joe i nie było pocałunku, ale może oboje zrozumieją, że to nie jest tylko ich kaprys, ale zaczynają "coś" do siebie czuć, a raczej zaczynają to zauważać. Niech powolutku się to rozwija. Bardzo mnie wkurza Kevin - w przysiędze jest jasno powiedziane "na dobre i na złe", ale on raczej to przeoczył. Zachowuje się jak szczeniak i może niech pozwoli Ali zdecydować czy chce być z nim, czy woli się rozstać i mieć szansę na pełną rodzinę. Przecież ona go kocha i raczej nie opuści. Myślę, że będzie chciała rozwiązać ten problem z nim - jest przecież in vitro i są adopcje. Cieszę się, że Nick i Courtney się pogodzili. Co prawda myślałam, że to on się złamie, a tutaj on ją przekonała i o dziwo ona to zaakceptowała. Myślę, że dziewczyny powinny ze sobą szczerze porozmawiać, a na pewno im to pomoże. zresztą podobnie jak bracia Jonas - na pewno każdy by sobie uświadomił co jest najważniejsze w życiu i jak te ich sprawy poukładać. Koniec wykładu. czekam na nn. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  10. vxcyfgsydgvg zajebisty !!! dawaj następny !!!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedy next? super

    OdpowiedzUsuń
  12. następny prosze ;p

    OdpowiedzUsuń