wtorek, 1 kwietnia 2014

34. "Spójrz na to z innej strony, Lovato będzie umierać z zazdrości, gdy będziesz obracał inne laski".

Cieszyła się, że spędzi trochę czasu z przyjaciółkami. Życie nie zbyt ją ostatnio rozpieszczało, więc taka chwila rozluźnienia z pewnością jej się przyda. Court pewnie znów się upije i zacznie śmiać bez powodu, a one razem z nią. Sama z resztą miała ochotę się napić, a w dłoni trzymała wino, które miało jej pomóc w dobrej zabawie. 
- Cześć, wchodź. - Zaprosiła przyjaciółkę do środka i zabrała od niej butelkę. Sama miała ochotę się napić, ale nie mogła i jeszcze przez jakiś czas musiała się wstrzymać. Jednak gdy już będzie to możliwe, upije się do nieprzytomności, a później będzie leczyć kaca. Weszła do kuchni, by sprawdzić czy sernik na zimno jest już gotowy do pokrojenia i podania. 
Ali rozsiadła się wygodnie na kanapie w salonie, w czasie i poczęstowała serowym koreczkiem, psując kompozycję ładnie ułożoną przez Dem na drewnianej desce. Court, jak zwykle się spóźniała. 
- Courtney dzwoniła, że jej nie będzie, bo musi pogadać z Nickiem. - Na te słowa obie przewróciły oczami. Związek Court z najmłodszym Jonasem był dla nich dziwny i niezrozumiały, ale dopóki dziewczyna była szczęśliwa, to się nie wtrącały. Co prawda już ją kiedyś zranił, ale teraz chyba układało im się nie najgorzej. 
- Och, no szkoda. - Z tego, co wiedziała, ostatnio byli pokłóceni, więc chyba doszli do porozumienia i się pogodzili. Żałowała, że Kevin nie potrafi wziąć przykładu z brata, tylko chował się gdzieś po kątach, jak ostatni tchórz. Na wspomnienie o mężu, mocno podkuliła nogi, kolanami dotykając podbródka. 
- A co u ciebie? - Demi usiadła obok niej, doskonale widząc, że coś się dzieje. Zauważyła to już, gdy Al odwiedzała ją w szpitalu, ale wtedy nie miała najlepszej okazji, by pociągnąć ją za język. Teraz natrafiła się do tego najlepsza sposobność. 
- Wszystko w porządku. - Powiedziała uśmiechając się, być może zbyt szeroko, ale przyzwyczaiła się już do tego. Odkąd Kev się wyprowadził, raczyła takim uśmiechem wszystkich po kolei, byle tylko nie pytali, co jest nie tak. - Naprawdę.
- Ali... Możesz oszukiwać wszystkich, ale nie mnie. Mów, co się dzieje. 
Blondynka nic nie powiedziała. Rozpłakała się w odpowiedzi. Teraz już Demi była pewna, że działo się coś złego. Przytuliła ją i pozwoliła się wypłakać. 
- Kevin wyprowadził się z domu. - Mówiąc to wybuchła jeszcze większą salwą płaczu. Było jej wstyd, że tak się rozkleiła, bo wychodziła na histeryczkę, ale nie wytrzymała, a udawanie, że jest cudownie, nie miało już sensu.
- Co? Dlaczego? - Przytuliła ją mocno i podała chusteczkę z pudełka, które stało na dolnym blacie szklanego stolika. Zawsze uważała go za fajnego faceta, który po za jej przyjaciółką nie widział świata, a ten mocno ją skrzywdził. 
- Zrobiliśmy badania... i on... Kevin nie może mieć dzieci! - Podzielenie się tym z Dem nie było wcale takie proste i czuła się tak, jakby przyznała się do porażki. Do ich wspólnej porażki, którą przeżywali oddzielnie. - Jest bezpłodny, rozumiesz?!
- Spokojnie, Al. - Przytuliła ją jeszcze mocniej i sama prawie się rozkleiła. Pomyśla też, że los bywa naprawdę okrutny i przewrotny. Ona sama nigdy nie chciała mieć dzieci i nie myślała o macierzyństwie, nie długo miała rodzić, a jej najlepsza przyjaciółka, która marzyła o tym od dawna, wybrała imiona i szkoły dla swoich dzieci, nie mogła spełnić swojego największego życzenia. - Próbowałaś z nim porozmawiać?
- Nie miałam, jak, bo wyniósł się szybko, gdy mnie nie było w domu, a telefonów ode mnie nie odbiera. - To bolało ją najbardziej. Nie tak dawno przysięgali, że będą przy sobie w dobrych i złych chwilach, a on stchórzył przy pierwszym poważnym problemie. 
- Och, co za kretyn! - Nie spodziewała się tego po nim. Myślała, że jest porządnym facetem, a on zachował się, jak dzieciak. - Ale może chcesz, to ja z nim porozmawiam i przemówię mu do rozumu?
- Nie, nie, to jest nasza sprawa i musimy załatwić to sami. - Była wdzięczna przyjaciółce za troskę i pomoc, ale tym musiała się zająć osobiście. 
- W porządku, ale w razie czego, to wiedz, że bardzo chętnie mu pokażę jakim jest dupkiem.
- Wiem i dziękuję. - Uśmiechnęła się słabo, ale przynajmniej szczerze. Na szczęście w Demi miała oparcie. Jak zwykle z resztą. - Ja po prostu go nie rozumiem, wiesz? - Powiedziała po chwili milczenia. - Nie możemy mieć dzieci, to fakt, ale to nie znaczy, że coś się między nami zmieniło. - Przecież dalej byli małżeństwem, dalej bardzo go kochała, chciała się przy nim zestarzeć, a on postąpił tak, jakby o tym zapomniał lub w ogóle nie wiedział.
- A nie myślałaś o in-vitro, o adopcji? - W końcu żyją w 21 wieku i naprawdę mają kilka opcji do wyboru, a ona musiała uświadomić to przyjaciółce, choć nie była specjalistką w tej dziedzinie. 
- Tak, oczywiście, myślałam, ale sama nic nie zdziałam, a on... mam wrażenie, że tak mu łatwiej, że tak według niego będzie lepiej. - Przez kilka pierwszych nocy przestudiowała kilkaset stron o in-vitro, bezpłodności i adopcji. Gdyby Kevin był przy niej, mogliby podjąć jakieś kroki. Najpierw się z tym pogodzić, a później wybrać to, co dla nich byłoby najlepsze. Tylko, że on nie chciał. 
- Może nie długo się opamięta i sam się do ciebie odezwie. Nawet nie może, jestem tego pewna. Nie znam większego pantoflarza niż Kev i wierz mi, z pewnością wkrótce wróci, przepraszając i wyzywając siebie samego od idiotów. - Próbowała pocieszyć przyjaciółkę, która przez cały ten czas skubała brzeg bluzki. Wyglądała, jak siedem nieszczęść, ale nic dziwnego skoro przeżywała najgorsze chwile w swoim życiu. - I jestem pewna, że będziecie mieli tą swoją gromadkę, co mnie tak bardzo nie cieszy, bo oznacza to kilku Jonasów więcej, ale jestem skłonna do poświęceń. 
Na jej słowa Ali parsknęła śmiechem i przewróciła oczami, czyli osiągnęła zamierzony efekt. Nie miała bliższej osoby i zabiłaby każdego, kto by ją zranił. Kevina także. 
- Dzięki, Dem, doceniam ten gest. - Uściskała kobietę i wzniosła samotny toast za spotkanie, przyjaźń i ich oczywiście szczęśliwą przyszłość, która na razie nie malowała się w jasnych barwach. Przynajmniej dla niej. - A zostając przy Jonasach... Joe naprawdę się starał przy remoncie pokoju dla twojego synka. - Zmieniła temat, bo rozdrabnianie go na części pierwsze nie miało sensu, a obserwowanie, jak Demi nerwowo przełyka ślinę i upija łyk wody z cytryną ze szklanki skutecznie poprawiało jej humor. 
- No wiesz, stara mi się przypodobać, bo chce, żebym, jak najdłużej pracowała. - Co nie było zgodne z prawdą, bo przecież sam proponował jej wcześniejszy urlop. No ale Ali o tym nie wiedziała i nie miała się dowiedzieć. Tak samo, jak o jego wizycie, próbie pocałunku i ich rozmowie. Gdyby to wyszło na jaw, do końca życia nie dałaby jej spokoju. 
- Nie sądzę, by to był główny powód. - Obserwowała przyjaciółkę, by wychwycić jakiś najdrobniejszy szczegół, który by ją zdradzał, ale nic nie znalazła. Demi siedziała niewzruszona i obojętna, jakby właśnie rozmawiały o pogodzie. 
- No więc jaki? - Spytała, czując, że jej irytacja zaczyna rosnąć z sekundy na sekundę. 
- To jest po prostu bardzo fajny facet, który kiedyś będzie fajnym mężem i ojcem. - Na tyle zdążyła go poznać, by naprawdę tak o nim sądzić. Na początku myślała, że jest gburem, którego interesuje czubek własnego nosa, ale z każdym kolejnym spotkaniem zaczęła się do niego co raz bardziej przekonywać. Co innego z Nickiem, do którego wciąż miała jakieś wątpliwości. - Myślę też, że gdybyś tylko spróbowała, dała mu chociaż cień szansy, to...
- Jestem w ciąży, jakbyś zapomniała. - Ucięła szybko, by Al nie rozkręciła się na dobre. Nie chciała żadnego związku, żadnego romansu, żadnych pocałunków. Nawet nie dlatego, że jej się nie podobał, bo był rzeczywiście atrakcyjnym mężczyzną, ale obawiała się, że znudzi mu się i zostawi ją po krótkim czasie, a takich przeżyć nie było potrzeba ani jej ani jej synkowi. 
- No tak, ale...
- Myślisz, że ktoś chciałby wychowywać nie swoje dziecko? - Nie dała jej dokończyć. Z resztą milczenie Ali mówiło wszystko. - No właśnie. Nikt. - Z resztą to mój szef, a ja nie mam ochoty na pracę po powrocie do domu. 
- Myślę, że jesteś trochę niesprawiedliwa dla niego. Nie znasz go przecież... 
- Znam go, jako swojego szefa. I to mi wystarczy. - Co prawda, wtedy  w szpitalu powiedział jej, że mu zależy na niej, ale nie wiedziała zupełnie, jak traktować tamte słowa. Były miłe, nawet coś dla niej znaczyły, ale... czy gdyby wtedy pozwoliła na ten pocałunek, to coś by się między nimi zmieniło, czy może byłby to tylko epizod, nic nie znaczący w ich życiu. Może zaprosiłby ją na randkę, a może stwierdziłby że z ciężarną nie warto się w nic gmatwać, bo to niebezpieczne i godzi w jego wygodne, kawalerskie życie. Im dłużej się nad tym zastanawiała tym mniej rozumiała. Momentami nawet żałowała, że była wtedy tak rozsądna i nie dała się ponieść. Drugiej okazji już z pewnością mieć nie będzie. 
- Gdybyś dała mu szansę, to byś sama się o tym przekonała. 
Ali mówiła tak, jakby wiedziała, że prawie między nimi do czegoś doszło. Ale to prawie stanowiło ogromną różnicę, której nie dało się przekroczyć. Obawiała się też powrotu do pracy. Joe wyszedł od niej niezbyt szczęśliwy. Ale ona dbała o dobro swojego dziecka. 
- Łatwiej byłoby ci z kimś u boku. 
Tak, też to wiedziała. Dziecko potrzebuje obojga rodziców. Tylko, że to nie była rola Joe'go.
- Sama też sobie poradzę. - Do tej pory różnie to wychodziło. Zazwyczaj Jonas był obok i służył jej pomocą. Zawoził do lekarza, przywoził zakupy, składał meble dla jej synka, no i mówił, że mu zależy, co ciągle powracało w jej głowie, jako argument na to, że być może coś by z tego wyszło. Może rzeczywiście za surowo go oceniła i zbyt pochopnie podjęła decyzję. Może powinna do niego zadzwonić i przeprosić. Z drugiej strony nie zrobiła przecież nic złego. 
- Demi, słuchasz mnie?
Ali przywołała ją do porządku, wyrywając z zamyślenia. Zauważyła, że przyjaciółka opróżniła już prawie całą butelkę wina, a na jej twarzy pojawiły się rumieńce. 
- Przepraszam, zamyśliłam się, mówiłaś coś?
- Pamiętasz, jak kiedyś chciałyśmy, żeby mieć chłopaków, którzy byliby bliźniakami? Bracia w sumie też wystarczą. 
Demi się roześmiała. Ali zrobiła taką minę, że nie mogła się powstrzymać. 
- Tak, miałyśmy wtedy dwanaście lat i zdecydowany brak gustu. - Przypomniała sobie dwóch cherlawych blondynów, na których widok wtedy prawie mdlały. 
- Joe to naprawdę fajny facet, Dem... - wyszeptała, czując, że jej głowa robi się co raz cięższa. Usłyszała jedynie, jak jej przyjaciółka wzdycha z bezradności, choć wiedziała, że w głębi ducha przyznaje jej rację.   

*

Alice wyszła z kuchni, niosąc w dłoniach kubek z gorącą herbatą. Miała w planach kolejny samotny wieczór z laptopem, przytłumionym światłem lamp w salonie i echem naciskanych klawiszy, niosącym się pośród pustego mieszkania. Na całe szczęście rozmowa z Demi bardzo wiele jej dała. Musiała wreszcie komuś się wygadać, zdała sobie z tego sprawę dopiero teraz, gdy z jej serca spadł ogromny kamień. I choć sytuacja z Kevinem dalej nie poprawiła się nawet trochę, to ona czuła się o wiele lepiej.
Po ówczesnym włączeniu swojej ulubionej płyty Johna Mayera, do którego głosu miała wręcz słabość i odstawieniu na stolik obok swojego ukochanego różowego kubka z wymalowanym na biało swoim imieniem, zasiadła w wygodnym, kremowym fotelu umiejscowionym w rogu salonu niedaleko biblioteczki. Otworzyła laptop i włączyła dokument tekstowy z zamiarem kontynuowania zaczętego wcześniej tekstu. Już od czasów studiów zajmowała się pisaniem. Początkowo uznawała to za nic nieznaczącą głupotę, będącą zajęciem na chłodne jesienne wieczory, z czasem jednak naprawdę to polubiła. Kilka lat temu nawet zdarzyło jej się napisać parę artykułów do małego nowojorskiego dziennika. Kiedy jednak poznała Kevina, doszła do wniosku, iż woli zająć się domem i dziećmi. Teraz, wiedząc, że nie wszystko będzie takie, jakim sobie zamierzyła, postanowiła wrócić do pisania. W końcu miała całkiem niezły pomysł, który chodził za nią już od dłuższego czasu, a co najważniejsze musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie. Wiedziała, bowiem, że ciągłe użalanie się nad sobą, płacz i wpatrywanie się w drzwi dziecinnego pokoju wcale nie pomogą jej pogodzić się z tym wszystkim. A wręcz przeciwnie, mogło być tylko gorzej.
Zaskakująco dobrze szło jej pisanie kolejnych rozdziałów. Słowa jakby same z siebie wypływały spod jej palców, a ona odczuwała ogromną ulgę, mogąc, choć na chwilę, oderwać się od rzeczywistości, która ostatnio rysowała się w zupełnie innych, od tych oczekiwanych przez nią kolorach. Zagłębić się w fikcyjnym świecie, którego była panią i mogła zrobić z nim, co tylko chciała. Na samą myśl, jak zareagują jej przyjaciółki, kiedy w niedalekiej przyszłości przeczytają efekt finalny jej pracy, uśmiechała się szczerze. Wreszcie czuła, że to coś, czego naprawdę chce. Jednakże niedane było jej kontynuować swoich przemyśleń, gdyż bliżej nieokreślony intruz począł dzwonić do drzwi jej apartamentu. Kątem oka spojrzała na zegarek, który wskazywał kwadrans po dwudziestej pierwszej i zastanawiając się, kto postanowił złożyć jej wizytę o tak późnej porze, ruszyła w stronę drzwi.
Stanęła jak wryta, gdy po drugiej stronie ujrzała jego – ostatnią osobę, której spodziewałaby się tutaj tego wieczora.
- Mogę zająć ci krótką chwilę? – Zapytał w końcu Kevin, przerywając chwilę męczącej oboje ciszy. Nie odpowiedziała mu nawet słowem, po prostu przepuściła go w drzwiach, by po chwili ponownie zatrzasnąć zamek. Podążyła za mężem, który bez słowa skierował się do salonu i usiadła w fotelu naprzeciw niego, tym samym, w którym pisała swoje opowiadanie. Po raz kolejny nastąpiła chwila ciszy, przerywana jedynie cykaniem zabytkowego zegara w jadalni, które roznosiło się echem po całym apartamencie.
Zupełnie nie wiedziała, jak ma się zachować. Z jednej strony cieszyła się ogromnie, że jednak postanowił wrócić, z drugiej jednak była na niego zła za jego szczeniackie zachowanie. Mimo to resztkami sił walczyła, by znów całkowicie się nie rozkleić. Każda upływająca sekunda dosłownie rozrywała ją od środka.
- Rozumiem, ze masz mi coś do powiedzenia… – powiedziała trochę bardziej ironicznie niż zamierzała, ale nie potrafiła inaczej. Przemawiał przez nią cały ten żal nagromadzony w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
- Tak, bo właściwie to… - zawahał się przez krótką chwilą – Nie będę zajmował ci zbyt wiele czasu. Po prostu chciałem ci to dać. – Mówiąc to nawet nie spojrzał na chwilę w jej kierunku. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki plik starannie zgiętych kartek, po czym spokojnie położył je na stoliku i przesunął w jej kierunku.
- Co to?
- Sama zobacz i przeczytaj dokładnie. – Jego głos opanowany i zupełnie wyprany z emocji, podkrążone błądzące po całym pomieszczeniu oczy, zdradzające, że w ciągu ostatnich kilku dni nie sypiał za dobrze oraz delikatnie zapadnięte policzki pokazywały wszystko. Wzięła papiery i zabrała się za zapoznanie z treścią dokumentu. Choć nawet bez zaglądania, wiedziała, co za chwilę przeczyta. 
- Naprawdę tylko na tyle cię stać?
Mimowolnie po jej policzkach popłynęły słone smugi. Łzy bezsilności. Smutku. Zawodu. Żalu. Zupełnie nie chciała dopuścić do siebie takiej możliwości. W końcu kochała tego człowieka ponad życie, jeszcze niedawno przysięgała mu miłość na dobre i na złe, a teraz on tak po prostu ranił ją w najgorszy z możliwych sposobów. 
- Jeśli coś ci się nie podoba, to pozmieniam, co trzeba. Nie zależy mi na walce. Chcę tylko mieć to już za sobą. – Kontynuował w odpowiedzi, jakby mówił o pogodzie. Tym bardziej godziło ją to w samo serce.
- Kevin… - wyłkała, chcąc by przestał. Żeby, choć na chwilę było tak jak dawniej.
- Tak będzie lepiej.
- Nie dla mnie. – Odpowiedziała i podarła kartki w drobny mak. To nie było rozwiązanie tylko zwykła ucieczka. Chciała męża, a nie chłopca, który spieprzy, gdy tylko zrobi się trudno. – Według ciebie, kogo to uszczęśliwi? Bo na pewno nie mnie! Jesteś moim mężem, Kev, czy to nic dla ciebie nie znaczy?! – Teraz krzyczała i nie obchodziło jej to, że zapewne zbudziła sąsiadów z całego piętra. Musiała wreszcie to z siebie wyrzucić. 
- Alice... – po raz pierwszy tego wieczora spojrzał jej w oczy. Dopiero w tym momencie zauważyła, że on również ma w nich łzy. – W końcu znajdziesz kogoś naprawdę właściwego, założysz rodzinę i…
- Ale ja nie chcę szukać nikogo innego! Zrozum, chcę ciebie!
- Przecież wiesz, że to nie wypali. – Był tego pewien. Z czasem, kiedy jej przyjaciółki będą matkami, ona zapragnie mieć dzieci. Wtedy zacznie go obwiniać, będą się kłócić i skończą na sali sądowej po kilku latach męki. Chciał jej tego oszczędzić. Bo mimo wszystkich ostatnich wydarzeń nadal cholernie ją kochał. – Naprawdę zasługujesz na kogoś lepszego.
- Więc weź się w garść i zacznij zachowywać jak na męża przystało!
- Chyba lepiej, jeżeli już pójdę. – Odpowiedział spokojnie, starając się za wszelką cenę panować nad emocjami. Nie chciał powiedzieć nic, czego później by żałował. Wolał zostawić ją samą, aniżeli skazać na ciągłe cierpienie. – Dobranoc, Al.
- Oczywiście, idź w cholerę, bo tylko to potrafisz! – Podbiegła do niego, zanim zdążył nacisnąć na klamkę i zaczęła okładać pięściami, nie mogąc powstrzymać uczuć, które kumulowały się w niej przez tak długo. – Wszystko było wspaniałe, kiedy było prosto, łatwo i przyjemnie?! W końcu lepiej zachować się jak pieprzony tchórz, rzucić papiery rozwodowe i zwiać jak najszybciej, prawda?! Myślałam, że stać cię na trochę więcej! – Nie przestawała uderzać go po klatce piersiowej. Nie zwracała uwagi na to, że sprawia mu ból. Chciała, by cierpiał, choć w połowie, jak teraz ona. Żeby zrozumiał, że naprawdę ją skrzywdził. 
- Uspokój się, Al! – Złapał ją za ręce i przygwoździł do ściany w przedpokoju. Musiał unieruchomić ją, by nie zrobiła sobie krzywdy. Widział ją całą rozmazaną, zapłakaną, co sprawiało, że czuł się jeszcze gorzej z całą tą sytuacją. – Przecież ja to robię dla ciebie…
- A pomyślałeś, choć przez chwilę, jak ja się czuję?!
- I tak nic by to nie zmieniło. – Odparł smutno, wiedząc, że to prawda. Nic nie przywróciłoby mu wiary w powodzenie ich związku. Bez dzieci nie mieli przyszłości.
- W takim razie idź stąd i już więcej nie pokazuj mi się na oczy! Słyszysz?!
Za wszelką cenę próbowała wyrwać się z jego żelaznego uścisku. Nie przestawała przy tym nawet na chwilę zanosić się płaczem, który z każdą kolejną sekundą przybierał na intensywności. Trwając w amoku, nie zauważyła nawet, że Kevin przestał walczyć. Przytulił ją mocno do siebie, głaszcząc po plecach i pozwalając moczyć, pomiętą granatową koszulę, a sam również pozwolił sobie na chwilę słabości. 
Po kilku minutach oboje zmęczeni całą tą wzajemną walką, osunęli się na podłogę, nie rozluźniając uścisku. Nie mówili nic. Bo słowa w niczym by tu nie pomogły. Pojedyncze łzy ciekły jedynie po policzkach Kevina, kiedy jego żona powoli zaczynała się uspakajać. Jedno wiedział na pewno. Nie chciał, by podpisała te papiery, ani żeby kiedykolwiek więcej pozwoliła mu uciec.

*

Miotał się po mieszkaniu, próbując znaleźć sobie miejsce. Praca mu nie szła, programy w telewizji irytowały, a na laptopa nie mógł patrzeć. Żałował nawet, że Kevin postanowił porozmawiać z Ali i nie było go tutaj. Jeszcze nigdy samotność nie doskwierała mu tak bardzo, jak dzisiaj. Nawet schlać mu się nie chciało. Nic mu się nie chciało. Położył się na kanapie w salonie, próbując zebrać myśli i zająć się czymś pożytecznym w końcu, ale wszystkie obrazy w jego głowie wypełnione były osobą pewnej wiedźmy, która wczoraj zirytowała go do granic możliwości. Usłyszał pukanie do drzwi, ale nie miał zamiaru otwierać. To pewnie znów jego natrętny sąsiad, który po raz kolejny głupotami chciał zakłócić jego święty spokój. Joe postanowił to przeczekać. Jego cierpliwość jednak się kończyła i po pięciu minutach, gdy odgłosy dobijania się do drzwi, zastąpił dzwonek, wkurzony poszedł otworzyć. 
- To ty. - Burknął zaskoczony, widząc Matta w progu swojego mieszkania. W głowie wymyślał już kolejne wymówki, bo kumpel zapewne chciał go wyciągnąć na jakąś imprezę, a to było ostatnie o czym marzył. 
- Też się cieszę, że cię widzę. - Uśmiechnął się do niego szeroko, niezrażony niezbyt przyjemnym powitaniem. Czasem po prostu Joe był sztywny i gburowaty, ale trzeba było to przetrwać, a on miał w tym nie małą wprawę. - Wpuścisz mnie?
Bez słowa szerzej otworzył drzwi, by jego przyjaciel mógł wejść do środka. Ten jego dobry humor był jeszcze bardziej wkurwiający niż postawa Lovato, która próbowała udawać, że jest całkowicie samowystarczalna. A przecież wiedział, że tak nie było. Gdyby tylko pozwoliła... Szkoda mu było już nadwyrężać swoją biedną głowę, na rozważania co by było gdyby. 
- Po co przyszedłeś? - To nie było miłe z jego strony, ale na gości też nie miał zupełnej ochoty. Matt nawet się tym nie zraził. Przeszli do salonu, gdzie od razu złapał pilota i włączył telewizor. 
- Nie mogłem się do ciebie dodzwonić, a próbowałem chyba z dziesięć razy. - Odpowiedział mu, odrywając twarz od ekranu telewizora. Joe chyba nie był w najlepszym nastroju. - Postanowiłem więc, że wpadnę i wyciągnę cię na piwo. 
Nic mu nie odpowiedział. Na żadne wyjście nie miał ochotu. Po za tym nie był Kevinem, który topił porażki w alkoholu. A przecież jego starszy brat miał żonę, która go uwielbiała i zawsze mógł na nią liczyć. Zazdrościł mu tego, bo sam nie miał takiej osoby, a najgorsze było to, że przez chwilę pomyślał tak o swojej asystentce. Idiota. 
- Nie mam czasu, muszę zająć się tymi papierami. - Wskazał na stos dokumentów, piętrzący się na białym stoliku. Chyba powinien zmienić mieszkanie na większe i przeznaczyć jedno z pomieszczeń na mały gabinet, gdzie będzie mógł poskładać wszystkie te papiery. Ale z drugiej strony, po co mu większe mieszkanie, skoro był sam, sam, jak palec i nic nie zapowiadało, że to się zmieni. 
- Jedyne co musisz, to wyjść ze swoim najlepszym kumplem. - Podniósł się ze skórzanej sofy i podszedł do mężczyzny, który wyglądał, jakby go właśnie zdjęto z krzyża. - To, co Joey, zgadzasz się? 
- Mówiłem ci, że mam dużo pracy. - Na znak, że tak jest zaczął przeglądać dokumenty i udawał, że mocno się w nie wczytuje, a tak naprawdę chodziło mu tylko, żeby Matt sobie poszedł i dał mu w końcu święty spokój. Przynajmniej wiedział, jak czuł się Kevin, gdy chciał być sam, a on nie dawał mu spokoju. 
- Przestań być taki zachowawczy i chodź ze mną. - Wyrwał mu kartki z rąk i rzucił je gdzieś na podłogę. 
- A ty przestań mnie namawiać, w porządku, dla ciebie, życie może i jest wieczną imprezą, ale nie dla mnie. - Zaczął podnosić dokumenty z podłogi i układać je po kolei, numerami stron. 
Matt nic mu nie odpowiedział, tylko zaczął się kierować w stronę drzwi wyjściowych. Joe zaklął pod nosem i rzucił papiery z powrotem na stolik.
- Poczekaj! - Zatrzymał go w korytarzu. Z takim podejściem z pewnością odstraszy wszystkich, którzy będą chcieli się do niego zbliżyć. - Wybacz, po prostu wczorajszy wieczór dał mi porządnie w kość. - Nie chciał już myśleć o Lovato, ale w jakiś dziwny, pokręcony sposób nie mógł się powstrzymać. - Napijesz się ze mną?
Wszedł do kuchni, wyciągnął z lodówki dwie puszki z piwem, po czym jedną podał przyjacielowi, który obserwował go uważnie. Usiedli w ciszy przy stoliku i Joe zaczął się zastanawiać, co ma teraz powiedzieć. Nie był dzisiaj najlepszym towarzyszem do rozmów, wiedział o tym, ale nie potrafił udawać, że jest inaczej. 
- Co się stało? - Zapytał w końcu, widząc, jak Joe pastwi się nad biedną puszką i gdyby mógł to by ją zgniótł, a jak znał życie, to ona wcale nie była niczemu winna. Jego kumpel wyglądał, jakby zastanawiał się, czy mu powiedzieć czy nie i zapewne toczył wewnętrzną walkę ze sobą. 
- Lovato jest taka irytująca... - zaczął po chwili, choć nie był do końca pewien, czy nie będzie tego żałował. Nigdy nie był zbyt wylewny i niezbyt chętnie mówił o swoich uczuciach, ale teraz, jak nigdy, potrzebował to z siebie wyrzucić. - Wydawało mi się, że może nas coś łączyć, że być może czuję do niej coś. - Czekał na reakcję Matta, który w spokoju pił swoje piwo. 
- Wiesz, jakoś nie jestem zaskoczony. - Podejrzewał to od dawna, widząc, jak Joe wodzi wzrokiem za swoją asystentką, jak traci przy niej zdolności racjonalnego myślenia, jak kłóci się z nią, ale i tak zawsze pozwala jej wygrać, jak lata na każde jej zawołanie. Z resztą jej samej też chyba nie był obojętny. - Wiedziałem, że w tych waszych awanturach tkwi erotyczny podtekst. 
- A ona powiedziała nie. - Kontynuował dalej, nie komentując ostatnich słów Matta. Nie mógł znieść tej porażki. Rzadko kiedy przegrywał, zwłaszcza, gdy chodziło o kobiety, a ona miała czelność go odrzucić. 
- Spójrz na to z innej strony, Lovato będzie umierać z zazdrości, gdy będziesz obracał inne laski. - Wiedział to, bo takie kobiety, jak ona uwielbiały być uwielbiane i nie znosiły konkurencji. - Po za tym, ty naprawdę chcesz zmieniać pieluchy? Bo ja rozumiem, że Lovato jest atrakcyjna, ma niezły tyłek, ale dostajesz ją w pakiecie. Byłbyś na to gotowy? 
- No... nie wiem. - woził ją po szpitalach, był nawet przy jednym USG, martwił się o młodego, ale czy gdyby się urodził, byłby w stanie się nim zajmować, czy umiałby to robić. Może by go to przerosło. Nie, na pewno nie. Jak się czegoś podejmował, to zawsze dotrzymywał słowa. To ona w niego zwątpiła i nie chciała dać mu szansy. 
- Jeśli nie czujesz się pewnie, to raczej nie jesteś gotów. - Sam miał  trzech siostrzeńców i bratanicę, z którymi uwielbiał spędzać czas, ale nigdy nie podjąłby się wychowywania dzieci, nawet z kobietą, która by mu się podobała. 
- Lepiej zostawmy ten temat. - Otworzył w końcu swoje piwo i wypił prawie całe na raz. I tak już się nie przekona czy jest gotowy czy nie. Demi postanowiła za niego. 
- W porządku, ale teraz nie możesz mi odmówić i jutro idziemy na imprezę. Zabawisz się i zapomnisz o Lovato. 
Joe stwierdził, że Matt ma rację. Nie powinien siedzieć i cierpieć przez jakąś babę skoro mógł mieć inne. W końcu Lovato nie była centrum wszechświata i ostatnią kobietą na ziemi. 
- Wiesz, co, to jest naprawdę świetny pomysł. - Uśmiechnął się na myśl o jutrzejszej imprezie. Wracał do gry bez swojej asystentki i jej dziecka u boku. 

*

Czasem miała wrażenie, że dusi się w swojej pracy. Ostatnio zdarzało jej się to co raz częściej. Dlatego, gdy Nick zaproponował jej lunch na mieście, zgodziła się bez wahania. Cieszyła się, że opuści choć na chwilę potężny budynek i odetchnie pełną piersią. Nigdy do głowy by jej nie przyszło, że w wieku dwudziestu dziewięciu lat poczuje się zmęczona szybkim tempem swojego życia, Nowym Jorkiem, a przede wszystkim karierą, do której dążyła przez wcześniejsze lata. Potrzebowała odmiany, powiewu świeżości, iskry, która rozpali ją na nowo. Tymczasem czekał na nią do dokończenia kolejny projekt. Beznadziejny, bo nie miała jakiejkolwiek wizji, by go zrealizować, jakby pękł balonik z pomysłami. Nick dawał jej delikatne aluzje, żeby się pospieszyła, ale prawdę mówiąc miała to gdzieś. Tak, jak większość spraw ostatnio. Siedzieli w ogródku jednej z włoskich restauracji, a ona grzebała widelcem w talerzu ze swoją sałatką. Mężczyzna cały czas jej coś opowiadał, więc przytakiwała mu, choć myślami błądziła gdzieś zupełnie daleko. Od ich pojednawczej rozmowy starał się bardzo, by poprawić jej humor i zabierał gdzie się dało. W ciągu tygodnia byli już w galerii sztuki, w teatrze, w kinie, a nawet próbował wyciągnąć ją do opery, ale stanowczo zaprotestowała. Cieszyło ją, że tak się starał, że był dla niej, że mogła na niego liczyć, bo o tym zawsze marzyła i pragnęła z całych sił, ale... No właśnie było jedno "ale", którego sama nie potrafiła zidentyfikować i nazwać. 
- Hej, może wybralibyśmy się na Broadway? Znów grają Deszczową Piosenkę...
Uśmiechnęła się na tą propozycję. Na jednej z pierwszych randek, byli właśnie na Deszczowej Piosence. A później uprawiali seks w jego samochodzie. Niezbyt romantycznie, ale ekscytująco na pewno. 
- W porządku.
Teraz to on uśmiechnął się uradowany. Upiła łyk wody z cytryną i lodem i spojrzała na zegarek w telefonie. Za dziesięć minut będą musieli zbierać się do wyjścia i powrotu do szarej rzeczywistości, na co nie miała wielkiej ochoty. Nick rozmawiał z kimś przez telefon, ale ją zainteresowało coś innego. Przy sąsiednim stoliku usiadła para wraz z małym chłopcem, który leżał w wózku. Coś mocno chwyciło ją za serce. Nie mogła oderwać wzroku, choć wiedziała, że gapienie się na ludzi, raczej nie jest odbierane zbyt przychylnie. Wysoki blondyn wziął synka na ręce i ponownie usiadł na krześle. Nie na długo jednak, bo niemowlak zaczął płakać, głośno protestując, bo zapewne nie chciał dłużej przebywać w jedym i tym samym miejscu. Tatuś, więc szybko spełnił jego życzenie i chwilę później oglądali wystawy pobliskich sklepów. Court powędrowała za nimi wzrokiem. 
 - Widzisz, nawet kawy nie mogą w spokoju wypić. 
Prawie podskoczyła, gdy Nick się do niej odezwał. Obserwował ją tak samo, jak ona tamtego faceta z dzieckiem. 
- Tak, masz rację. - Nie miała ochoty się z nim kłócić znów, więc tylko przytaknęła cicho. Z resztą kolejna awantura nic by nie zmieniła i zatoczyliby błędne koło albo rozstaliby się, a tego nie chciała, bo mimo wszystko kochała go. - To, co wracamy już? - Zmieniła temat, bo ciągnięcie go dłużej było bez sensu. 
- Prawie nic nie zjadłaś. 
- Ach, jakoś nie jestem głodna. - Machnęła ręką, patrząc na swój pełen talerz. Przynajmniej zyska na tym jej figura. 
- Źle się czujesz? 
Zapytał, wyraźnie przejęty, ale nie odpowiedziała, bo jej uwagę przykuł gaworzący chłopczyk, który usilnie ją zaczepiał. Puściła do niego oczko, a on głośno się zaśmiał. Jego rodzice też się śmiali i nawet ona zaczęła. Po raz pierwszy od kilku dni uśmiechnęła się szczerze i szeroko.
- Chodź, Court, czas już na nas. 
Nick ponaglił ją, ostentacyjnie spoglądając na zegarek. Nie przejęła się za bardzo. On tego nie rozumiał i nawet nie starał się rozumieć. Mogła go nakłaniać, ale postanowiła działać dojrzale i poczekać aż sam do tego dojrzeje. Tak poradziła jej Ali.  
- Poczekaj jeszcze pięć minut...
Poprosiła go, nie odrywając oczu od maluszka, który cały czas uważnie ją obserwował.   
- Nie uważasz, że mamy ważniejsze sprawy niż to? 
Tym razem brzmiał o wiele ostrzej. Miała ochotę mu przywalić, zwłaszcza, że rodzice chłopca spojrzeli najpierw na siebie, a później na niego, jakby był z marsa. Wydawało jej się nawet, że kobieta bezgłośnie wyraziła jej swoje współczucie. 
- W porządku, chodźmy już. - Nie miała zamiaru robić przedstawienia przy innych ludziach. Zamiast tego przystała na jego decyzję. Po raz kolejny. 

8 komentarzy:

  1. Ja chce jemi!! A przy watku keva i ali prawie plakalam :( nowy rozdzial dodacie juz po moich egzaminach! Zrobcie jemi plz!! :(((((((

    OdpowiedzUsuń
  2. Nick jest wkurzającym dupkiem ew. Totalny egoista. Wątek Ali i Kev'a był śliczny, mam nadzieję, że będą razem jejciu. Co do Joe... mam nadzieję, że nie przeleci pierwszej lepszej bo to by go całkiem skreśliło u Demi, nie zdziwiłabym się gdyby spotkali się na tej imprezie z jakiegoś powodu :D albo Demi zacznie rodzić.. :o omg, haha, świetny rozdział, z WIELKĄ (;_;) niecierpliwością czekam na NN.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nick mnie wkurza... Dobrze, że przynajmniej najstarszy z braci zmądrzał...
    Bo Joe... mam nadzieję, że zmieni decyzję i będzie walczył o Dems....
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nick - on to mnie wkurza, ale dobrze, że Court zamierza poczekać, a nie walczyć. Reguła małych kroczków może zdziałać cuda. Ali i Kevin - ciekawe co dalej, czy Kev zrozumiał o co Ali chodzi? Mam nadzieję, że to początek dobrego w ich wspólnym życiu. Widzę, że Demi ma wyrzuty sumienia, że tak potraktowała Josepha, ale niech on teraz nie zrobi nic głupiego - niech się zbliżą do siebie, a nie on będzie podrywała jakieś laski. Kiedy ta Demi urodzi??? Już nie mogę się doczekać. Pozdrawiam i oczywiście czekam do majówki. M&M

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny ale zabrakło mi w nim momentu z Demi i Joe.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział, ale nie było Jemi :( Jestem bardzo ciekawa co dalej z Kevinem i Ali, mam nadzieję, że się pogodzą. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pff, wszyscy są tacy dziecinni. Jedynie Demi wykazała się rozsądkiem. Widać, że Joe jeszcze nie dorósł do roli męża i ojca, a ona z pewnością nie potrzebuje chłopca. Podoba mi się, że Courtney wie czego chce. Powinna zmienić Nicka na innego faceta. i dajcie Jake'a! :D

    OdpowiedzUsuń