czwartek, 1 maja 2014

35. "Nie jestem jej lokajem, służącym, ani pieskiem, który przyleci na każde zawołanie".

Ali oparła się o framugę drzwi kuchennych. Dopiero wstała, choć dochodziło już południe. Dawno nie spała tak długo, jednak ostatnie noce nie były dla niej zbyt łaskawe, a dzisiejsza zwłaszcza i jej ciało zbuntowało się, bo chciało w końcu odpocząć. Nie pamiętała nawet, jak zasnęła, ale kołysana w ramionach męża czuła się bezpiecznie i spokojnie. Chwilę po przebudzeniu myślała nawet, że to wszystko się jej przyśniło, ale zauważyła telefon Kevina, leżący na szafce nocnej, stojącej po jego stronie łóżka. Mogła mieć pewność, że mężczyzna znajduje się w mieszkaniu. Znalazła go w kuchni, gdzie siedział przy stole i przeglądał coś w laptopie. Odchrząknęła głośno i wtedy odwrócił się w jej stronę. Uśmiechał się do niej promiennie. Pomimo wyspania nie potrafiła odwzajemnić tego gestu. Wydawało się, że nigdy nie nie robili badań, nigdy nie usłyszeli złej diagnozy i on nigdy się nie wyprowadził. Tak jednak nie było. To wszystko się wydarzyło i bardzo mocno ją zabolało. 
- Hej. 
Wstał szybko z krzesła, podszedł do niej i próbował złożyć na jej policzku pocałunek, ale się odsunęła i trafił w pustą przestrzeń tuż przy jej uchu. Tak, jak ona tamtego strasznego poranka, gdy traktował ją jak obcą osobę. 
- Piękna pogoda jest dzisiaj, może wybralibyśmy się za miasto?
Nie zraziła go jej oschła reakcja, wyglądał, jakby w ogóle nie pamiętał, co się działo przez kilka ostatnich dni. Ogolił się, przebrał, zdawał się tryskać pozytywną energią, a w niej aż wszystko się gotowało. Była na niego wściekła. Tak strasznie, że nie była w stanie cieszyć się, że wrócił do domu. 
- Musimy porozmawiać. - Odpowiedziała mu poważnie. Nie potrafiła tak, jak on wrócić do sielankowego i bajkowego życia, które wiedli, gdy wisiało nad nimi widmo niezałatwionych spraw, dotyczących ich przyszłości. Mina mu zrzedła i zniknął ten szeroki uśmiech, którym raczył ją od kilku minut. 
- Ali... o czym tu rozmawiać? 
Spytał, a ona miała ochotę zdzielić go po twarzy. Zamiast tego weszła w głąb kuchni i nalała wody do szklanki. Wypiła ją duszkiem i postawiła na szafce. 
- Naprawdę uważasz, że nie mamy o czym rozmawiać, czego wyjaśniać?! - Wzburzona przystąpiła do ataku. Chciał to zakopać pod dywan, schować do szafy, udać, że nic się nie stało i żyć dalej, ale ona mu na to nie pozwoli. - Zostawiłeś mnie samą, odtrąciłeś w momencie, w którym chciałam być przy tobie! Zamiast myśleć nad rozwiązaniem problemu wolałeś przynieść mi papiery rozwodowe, bo tak twoim zdaniem "byłoby lepiej", a teraz zachowujesz się tak, jakby nic się nie wydarzyło! No rzeczywiście, brak nam tematów do rozmowy. - Zakończyła kpiąco i wzięła głębszy oddech. Wyrzuciła z siebie to, co od kilku tygodni ją tak męczyło. 
- Ali...
Jego postawa, to jego zrezygnowanie, chowanie głowy w piasek mocno ją irytowało. Myślała, że go zna. Uwielbiała jego zdecydowanie i upór w dążeniu do celu, dlatego teraz nie poznawała go. 
- Powinniśmy zdecydować, co dalej, wybrać coś dla siebie... Znalazłam w internecie adres do bardzo dobrej kliniki leczenia niepłodności, zrobilibyśmy więcej badań i podjęlibyśmy leczenie...
Patrzyła na niego z nadzieją, że zrozumiał o co jej chodzi, ale nic tego nie zapowiadało.
- Po co?
Jego pytanie prawie zwaliło ją z nóg. Chyba na dobre stracił wolę walki. 
- Jak to po co? Chcemy mieć dzieci, musimy działać. - Była zdeterminowana, ale sama tego nie załatwi. Potrzebowała jego, swojego męża. 
- Bez dzieci też możemy być szczęśliwi... Wybudujemy dom z dużym ogrodem, kupimy psy i będziemy zapraszać moich bratanków...
Zaczęło dudnić jej w uszach. Wypłakała już mnóstwo łez, ale teraz kolejne zaczęły spływać po jej policzkach. 
- Proszę cię nie płacz...
Przytulił ją, próbując uspokoić, ale to tylko wzmogło płacz. Nigdy w życiu nikt jej tak nie zranił, jak on w tej chwili. Poddał się bez walki. 
- Nie mamy nic do stracenia... a ty, tak po prostu wolisz złożyć broń niż zaryzykować. - Wyszlochała i wyswobodziła się z jego objęć. 
- Nie chcę, żebyśmy przechodzili przez to jeszcze raz. Nie chcę, żebyś cierpiała znowu. Nie mogę mieć dzieci, Al i tego się nie da zmienić. 
- Cierpieć bardziej już nie będę, a ty nie jesteś lekarzem, żeby mieć taką pewność. - Przetarła zapłakane oczy i spojrzała na niego poważnie. 
- Widziałaś wyniki, ja też je widziałem i...
- I powinniśmy spróbować, a gwarantuję ci, że za kilka lat w naszym ogrodzie będą biegały nasze dzieci... Zapomniałeś już o naszej małej księżniczce i o Kevinie Juniorze? - Przypomniała mu o planach i marzeniach, jakie mieli. 
- Nie zapomniałem, ale nie chcę się niepotrzebnie nakręcać.
Wyszeptał po dłuższej chwili. 
- Nie będziemy się nakręcać, zgłosimy się do kliniki, dowiemy, co i jak, lekarze na pewno nam pomogą. - Wierzyła w to mocno i chciała, żeby i on uwierzył. - Kev, zgódź się, pójdziemy na konsultacje i dowiemy się, co mamy robić dalej. - Położyła mu rękę na ramieniu, pewna swoich słów. Wiele przeczytała o tej klinice, która mieściła się w Nowym Jorku i pomogła wielu parom, które miały podobne problemy do nich. Stosowano tam nowoczesne metody i choć nie były tanie, to warte każdej ceny. 
- W porządku, spróbujmy. 
Zgodził się na razie na jedną wizytę, ale dla niej to i tak już było dużo. 
- Jeśli to cię uszczęśliwi i uspoki, zgadzam się na wszystko.
Przytuliła go mocno, bo czuła, że wreszcie powoli odzyskiwała swojego Kevina, tego, który niczego się nie bał i nie rezygnował z byle powodu. Może jeszcze nie wszystko było idealnie, ale byli na najlepszej drodze do tego. 
- Muszę jechać po swoje rzeczy do Joe'go. 
Odezwał się po chwili, dalej trzymając ją w swoich ramionach. Był idiotą, ale nie potrafiła się na niego gniewać. 
- W porządku, a ja dokończę pisać rozdział. - Po emocjonalnej nocy i poranku musiała się uspokoić, a opisywanie słownych gierek pomiędzy dwójką głównych bohaterów było najlepszym na to sposobem. 
- Rozdział?
Zapytał, wyraźnie zainteresowany, a ona uśmiechnęła się tajemniczo, tworząc w swojej głowie zabawny dialog z erotycznym podtekstem. 
- Dam ci przeczytać, jak wrócisz. 

*

Nigdy nie myślała, że opieka nad dzieckiem wymaga takiej ilości wiedzy. Uważała jedynie, że taki noworodek je, śpi i brudzi pieluchę. Tymczasem dowiedziała się, że może być różnie, zwłaszcza, kiedy przytrafi mu się kolka, trzydniowy wirus albo inne dziadostwo, o którym wspominała położna. Cieszyła się, że w ostatniej chwili zdecydowała się na to spotkanie z nią i że Court jej towarzyszy. Kobieta pokazywała im, jak karmić piersią, jak przystawiać dziecko i Dem znów stwierdziła, że wcale nie jest to takie proste, jak jej się zawsze wydawało. Zwłaszcza gdy ich nauczycielka uprzedziła je, że nie każdy maluch potrafi złapać sutka i ssać, są takie, które tego nie chcą i krzyczą przy tym strasznie. Przeraziła się, bo nie chciała by jej synek tak miał. Pragnęła by był grzeczny i oszczędził jej stresów, jako samotnej matce, która z nikim nie będzie mogła dzielić trudów związanych z rodzicielstwem. Spojrzała na przyjaciółkę. Dziewczyna wydawała się chłonąć każde słowo, które wypowiadała szczupła i miła położna. Przykładała nawet lalkę do piersi, tak by też się tego nauczyć. Po Ali mogła się tego spodziewać, ale nie po Courtney. Zadawała nawet więcej pytań niż ona sama, ale za to akurat była jej wdzięczna. Mogła zanotować to wszystko o czym nie miała pojęcia. A było tego naprawdę sporo. Siedziały w sali, w której odbywały się zajęcia ze szkoły rodzenia, na które nie chodziła, bo nie miała z kim, a nie chciała ciągać wszędzie swoich przyjaciółek. Miały własne życie i własne problemy na głowie.
- Przepraszam, a jak dziecku się nie odbije, to co wtedy zrobić?
Zapytała Courtney, przerywając kobiecie. Trzymała lalkę tak, jakby było prawdziwym dzieckiem, którym trzeba się zająć. Położna odpowiedziała im, a ona ponownie notowała. Umiejętności wyłapywania najważniejszych informacji nauczyła się w pracy. Tam wciąż coś zapisywała. Momentalnie pomyślała o Joe. I nie wiadomo, kiedy zapisała jego imię na marginesie kartki. Próbowała wyrzucić go z głowy, ale im mocniej się starała, tym bardziej powracał w jej myślach. Na szczęście dla niej, położna zaprosiła je, by podeszły do wanienki. Chciała im pokazać i wytłumaczyć, jak kąpać dziecko. Niestety przerwał im jakiś facet, który wszedł do środka i poprosił ich nauczycielkę na słowo. Ona je przeprosiła i szybko wyszła za nim z sali.
- Dzięki, że mnie tu przyprowadziłaś, Dem. Jest naprawdę bardzo fajnie. - Zwłaszcza, że wszystko było lepsze od siedzenia z Nickiem, z którym znów się pokłóciła. Nie spodobało mu się, że Demi ją tu zaprosiła. Ani nie spodobało mu się też to, że przedwczoraj zadzwoniła do niej Ali, by się wygadać i rozmawiały przez dwie godziny, co spowodowało, że spóźnili się na kolację do jego przyjaciół ze studiów. Pierwszą nazwał harpią, która myśli, że wszyscy będą jej nadskakiwać, bo jest w ciąży, a drugą cierpientnicą ze zbolałą miną. Nie miał prawa obrażać jej przyjaciółek. Wykrzyczała mu prosto w twarz, że jest idiotą, trzasnęła drzwiami i wyszła z mieszkania.
- Widzę, że dobrze się bawisz, ale wiem, że coś cię dręczy. - Court miała uczucia wymalowane na twarzy. Gdy była zła, smutna, zakochana czy szczęśliwa, zawsze było to po niej widać. Tym razem też.
- Oj tam, pokłóciłam się z Nickiem, to nic takiego. - Machnęła ręką, by jej nie martwić, ale rzeczywiście nie przejmowała się tym. Skoro on miał gdzieś jej uczucia, to ona o jego też nie miała zamiaru dbać.
- Znowu? Który to już raz w tym tygodniu? - Nie nadażąła za nimi. Kłócili się bez przerwy, a najgorsze było to, że się nie godzili. Court udawała, że jest twarda, ale pewnie w głębi bardzo to przeżywała.
- Przechodzimy gorsze chwile, ale to minie na pewno. - Nie wiedziała kogo przekonuje bardziej, siebie czy Demi. No ale co ma być to będzie. - Nie ma o czym mówić. - Ale Demi już jej nie słuchała, zawzięcie marząc po kartce. - Co tworzysz?
- Nic takiego...
- Pokaż.
- No mówię, że nic...
Wyrwała jej kartkę z ręki i zaczęła uważnie ją studiować. Oprócz informacji przekazywanych im przez położną i kilku zamazanych kratek, zauważyła też coś znacznie ciekawszego. Joe.
- Ładnie, ładnie, zamiast myśleć o synku, ty myślisz o swoim szefie. - Zachichotała, widząc, jak twarz Dems czerwienieje ze wstydu.
- To nie jest tak, jak myślisz, po prostu muszę do niego zadzwonić i zapisałam jego imię, żeby nie zapomnieć. - Taka wymówka brzmiała sensownie. No ale w słowach Court było dużo prawdy. Zajmowała głowę Jonasem zamiast dzieckiem. A przecież, o ironio, powiedziała mu tego pamiętnego wieczoru, że nie ma czasu na związki. Tymczasem wciąż przyłapywała się na wyobrażaniu sobie, że są razem. - I naprawdę nie chcę o nim rozmawiać. Nie mam ochoty słuchać o nim po za pracą.
- Dobrze, nie będę cię torturować. - Widziała, że poziom irytacji niebezpiecznie rośnie, a ostatnie czego potrzebowała to doprowadzić przyjaciółkę do złości. Wystarczały jej fochy Nicka. - To, kiedy teraz idziesz do lekarza? - Spytała, by zmienić temat na bardziej neutralny.
- Umówiłam się na piątek. - Ta myśl napawała ją szczęściem. Znów zobaczy synka. A nie długo będzie miała go przy sobie na co dzień. Jeszcze dwa miesiące. Tylko dwa miesiące. - A później idę na zakupy, muszę dokupić kilka drobiazgów. - Tych kilka drobiazgów zamieni się pewnie, tak jak zwykle w ogrom rzeczy, w tym kolejne śpioszki, kaftaniki i skarpetki. Nie długo nie pomieści tego wszystkiego w szafie syna. No ale pragnęła go rozpieszczać, co nie było zbyt wychowawcze, ale działało na nią terapeutycznie.
- Mogę iść z tobą? - Nie miała ciekawszych planów na piątek, a towarzystwo przyjaciółki było zdecydowanie ciekawszą opcją niż kolejny, chłodny wieczór przed telewizorem.
- Pewnie, przynajmniej ktoś mnie powstrzyma przed wydaniem fortuny i spustoszeniem karty kredytowej. - Tak by z pewnością było, gdyby była sama.
- No wiesz, ja też chciałam wydać fortunę na swojego chrześniaka.
W tym momencie z powrotem pojawiła się położna i przeprosiła je za dłuższą nieobecność. Rozpoczęły od tego, na czym uprzednio zakończyły.
- Kąpała któraś z pań kiedyś wcześniej dziecko?
Spytała, a one zgodnie z prawdą zaprzeczyły. Właściwie żadna z nich nie spodziewała się, że to kiedykolwiek nastąpi. Wytłumaczyła im, że przed każdym myciem trzeba zmierzyć temperaturę, więc Demi zanotowała, że musi kupić specjalny termometr. Wanienkę z resztą też.
- Nie zawsze dzieciaczki chcą się kąpać, czasem reagują płaczem, a to dlatego że rodzic trzyma je niezbyt pewnie i wyczuwają jego lęk. Najlepiej, żeby ktoś pani asystował wtedy, tata lub babcia. Mężczyźni z resztą są o wiele bardziej spokojni, co na dzieci działa kojąco. Niech pani wspomni o tym partnerowi.
Demi nie skomentowała tego w żaden sposób. Być może jej mama przyjedzie do niej, by pomóc, ale na ojca swojego synka nie miała co liczyć, bo go po prostu nie znała. I jak na złość wszyscy wokół jej ostatnio o tym przypominali. Położna też. Courtney natomiast wyszeptała jej do ucha, że Joe byłby w tym świetny. Udała, że nie słyszy. I nie zgadzała się z tym. Pojęcie o dzieciach miał zerowe i pewnie to się nie zmieni przez najbliższy czas. No chyba że znajdzie kandydatkę na żonę i matkę swoich dzieci. Musiała jednak skończyć rozmyślanie o Jonasie, bo położna poprosiła ją, by wykąpała lalkę. Skoncentrowała się i poszło jej całkiem nie źle, jak na pierwszy raz, ale popełniła kilka błędów.
Pół godziny później skończyły zajęcia i wyszły już na zewnątrz. Courtney wyjęła telefon i spojrzała na wyświetlacz. Nick dzwonił trzy razy. Nie chciała oddzwaniać. Nie chciała też wracać do mieszkania, w którym na nią czekał, by przeprosić i obiecać poprawę. Ale jakoś nie chciało jej się tego słuchać. Miała zamiar podwieźć Dem i jechać do pracy, by uporządkować kilka rzeczy.
- Demi, mogę mieć do ciebie prośbę? - Zapytała, gdy siedziały już w samochodzie.
- Tak, pewnie, o co chodzi?
- Czy, jak już urodzisz, to będę mogła czasem zabrać twojego synka na spacer?
- Wiesz, po dzisiejszych zajęciach wydaję mi się, że będę cię o to prosić dość często.

*

 Joe w wyjątkowo paskudnym nastroju wysiadł z taksówki na rogu zupełnie nieznanej mu Bleecher Street, dokładnie pod adresem wskazanym mu przez Matta, tego samego popołudnia. Jego oczom ukazał się ogromny budynek, nad którego głównym wejściem wisiał ogromny fioletowy neon, wprowadzający trochę starodawnej tradycji do nowoczesnej elewacji klubu. Wszystko zdawało się być bardzo zadbane i utrzymane w granicach dobrego smaku, co zdecydowanie doceniane było przez nowojorczyków. Jemu również stylizacja ta przypadła do gustu. Jednocześnie utwierdził się w przekonaniu, że to na pewno nie będzie jego ostatnia wizyta tutaj. Już dawno przyjaciel proponował mu wspólny wypad na miasto, jak za starych dobrych czasów, jednakże do tej pory znajdował sobie inne, bardziej absorbujące go zajęcia w postaci ślęczenia nad tonami papierów, które zdecydowanie za często znajdowały drogę do jego apartamentu. Zdał sobie sprawę, że przez ostatni miesiąc nie zajmował się niczym innym prócz przeglądaniem kolejnych umów i ułatwianiem życia Demi najbardziej, jak to tylko było możliwe. Tego wieczora jednak doszedł do wniosku, że zupełnie niepotrzebnie, bo w końcu była całkowicie niezależną kobietą, która potrafiła o siebie zadbać. Sama tak stwierdziła. Postanowił więc zamiast zajmować się wypełnianiem jej obowiązków wreszcie skorzystać z zaproszenia Matthew i dobrze się zabawić. Właściwie to chyba zapomniał nawet, co oznacza to słowo. 
 Bez trudu minął bramkarzy, by po chwili znaleźć się w środku. Lokal zdecydowanie utrzymany był  w nowoczesnych minimalistycznych klimatach bazujących na czerni, bieli oraz nielicznych akcentach czerwieni w postaci kilkunastu abstrakcyjnych obrazów w boksach wiszących nad pojedynczymi stolikami. Mocno zduszone światło osadzone punktowo w ciemnoszarym suficie nadawało miejscu ogromnego klimatu. Pod wschodnią ścianą, wypełnionej muzyką, śmiechem klientów oraz dymem papierosowym sali znajdował się sporej wielkości bar, oświetlony w podobnym kolorze, jak neon na zewnątrz, co było dość oryginalnym pomysłem. Po krótkiej chwili jednak zganił się w myślach za to, że nawet próbując dobrze się zabawić, cały czas patrzy na rzeczywistość swoimi służbowymi nawykami, dlatego też, by wreszcie zacząć wypełnianie własnego planu, rozejrzał się po całej sali, szukając Matta, który według jego zapewnień, był tu już przeszło dwie godziny.
- Noo wreszcie! - Usłyszał jak na zawołanie krzyk swojego kumpla, który próbował na siłę przekrzyczeć głośną muzykę, tuż za swoimi plecami. - Już myślałem, że znowu nie przyjdziesz, bo macka będzie potrzebowała twojej nieocenionej pomocy.
- Kto? - Zapytał lekko zdezorientowany.
- No, Lovato. - Odpowiedział roześmiany brunet, któremu wyraźnie dopisywał humor. Jak zwykle z resztą.
- Nie jestem jej lokajem, służącym, ani pieskiem, który przyleci na każde zawołanie. - Odwarknął niezbyt miło w odpowiedzi i chciał wyminąć przyjaciela. Naprawdę nie miał nastroju do żartów, ani tym bardziej rozmowach o swej asystentce.
- Nie, ale jeszcze kilka dni temu tego właśnie chciałeś... A... z resztą nieważne. - Matthew widząc, że temat Demi był wyjątkowo czułym punktem wywołującym ataki złości u swojego kumpla, postanowił odpuścić, wiedząc, że jego kumpel mocno przeżywał kosza, którym uroczyła go asystentka. Potrzebował rozrywki, a on miał zamiar mu ją zapewnić. - Skoro już przyjechałeś, to weź się w końcu w garść, wydaj trochę kasy na głupoty, upij się i zabaw porządnie, jak za starych dobrych czasów, bracie!
- Wreszcie zacząłeś mówić jak człowiek. - Naprawdę chciał się dzisiaj porządnie zabawić, wlać w siebie o kilka drinków za dużo, a z samego rana obudzić się z kacem zabójcą. Tak, zdecydowanie się za tym stęsknił.
- No więc od czego zaczynamy? - Matt miał ochotę porządnie rozruszać Joe, bo ostatnimi czasy zachowywał się naprawdę dziwnie. - Na sam początek osobiście poleciłbym ci odwiedzenie barmana. Ma chłopak tam całkiem niezłe miksturki.
- Tak zdecydowanie przydałoby mi się trochę procentów. -  W sumie to dawno nie pił nic mocniejszego. Raczej role zupełnie się odmieniły, bo zamiast balować musiał odholowywać Kevina z klubów nad ranem. Na szczęście jego brat wrócił już do żony i przestał wydzwaniać do niego po nocach, z prośbą o przyholowanie go do łóżka. Tak, zdecydowanie należało mu się to po tak długim czasie harówki oraz robienia za sługusa.
- Stary, nawet nie wiesz, jak bardzo się za tobą stęskniłem.
- Ja chyba za sobą też. - Zaśmiał się sztucznie. Wcale nie miał ochoty tu być, po  prostu musiał odreagować i przestać myśleć... O niekoniecznie przyjemnych rzeczach.
- W takim razie na dobry początek wieczoru stawiam kolejkę. - Matthew zdecydowanie postanowił kuć żelazo póki gorące. W końcu ostatnimi czasy jego przyjaciel zupełnie stracił dawny rezon. Pamiętał bowiem jeszcze czasy, kiedy każdy weekend kończył się dla nich objazdem po wszystkich najlepszych nowojorskich klubach i zabawie do białego rana. Ach te stare dobre czasy. - Po takim czasie detoksu trzeba cię wreszcie porządnie odkazić. Ten młodszy barman jest moim znajomym także...
Byli już prawie przy barze, kiedy to Matt został skutenie obezwładniony. Spojrzał dokładnie na tę  wyborową scenę. Prześliczna, szczupła, długonoga brunetka o oliwkowej cerze ubrana w skąpy bordowy top i obcisłe skórzane spodnie dosłownie przywarła do jego najlepszego przyjaciela, dosłownie pożerając go wzrokiem. 
- Kocie, miałeś mi nigdzie nie uciekać...
- Przyszedłem tylko przywitać się z kolegą. - Odpowiedział wprawiony w ugłaskiwaniu naiwnych dziewczynek Matt i wyszeptał jej jeszcze coś do ucha, jednak tego już średni Jonas nie usłyszał, bowiem muzyka oraz chaos wokół wcale nie ułatwiała mu zadania.
- W takim razie czas się pożegnać, bo mieliśmy inne plany, prawda? - Część o zaplanowanych zajęciach wypowiedziała bardzo wymownie.
Nie czekała nawet chwili na odpowiedź Matthew, tylko odwróciła się i pociągnęła go za rękę w tylko sobie znanym kierunku. Właściwie to był prawie pewien, że w przeciągu najbliższego kwadransa zaliczą szybki numerek w klubowej toalecie, bądź, jeżeli w oczach jego przyjaciela była tego warta, zabierze ją do swojego mieszkania. Czyli tak jak zwykle.
- Wybacz stary, ale widzisz...
- Nic się nie stało. - Odparł zupełnie spokojnie Jonas. 
Zaśmiał się pod nosem, bowiem od czasów studiów nic się nie zmieniło. Nie zamierzał jednak zbytnio ubolewać nad nieobecnością swojego przyjaciela, dlatego też ruszył w kierunku baru, gdzie, miał ogromną nadzieję, uda mu się utopić trochę smutków i wyluzować po tym całym zwariowanym tygodniu.

*
 Godzinę później siedział w tym samym miejscu, popijając kolejnego drinka, którego egzotyczna nazwa była dla niego nie do wymówienia, jednakże smakował wyśmienicie. Nie myślał nawet o powrocie do pustego mieszkania, które ostatnio strasznie mu ciążyło. Co więcej, trochę procentów wprawiło go doskonały nastrój. Bo właściwie zapomniał już, jak to jest, kiedy dobrze się bawi, a przede wszystkim nie myśli o niczym i nikim. Dzisiejszego wieczora zdecydowanie najważniejszym okazał się ten ostatni aspekt. Dokończył kolejną fioletową, alkoholową miksturę, w myślach ganiąc się za kolejne wspomnienie o Lovato, po czym podniósł rękę, zwracając uwagę młodego, acz dobrego w swoim fachu barmana z zamiarem złożenia kolejnego zamówienia, jednak wtedy ktoś usiadł na taborecie obok.
- Hej, mogę dołączyć? - Zapytała nieśmiało bliżej niezidentyfikowana mu osoba.
Odwrócił się w tamtym kierunku i dosłownie oniemiał. Obok niego siedziała szczupła, długonoga blondynka o bardzo delikatnych rysach, drobnym nosie i pełnych ustach podkreślonych delikatnym błyszczykiem. Oj, zdecydowanie poprawił mu się humor. Ten wieczór zmierzał w naprawdę interesującym kierunku. 
- Jestem Melisa. 
Dziewczyna przedstawiła się, prezentując jeden z najładniejszych uśmiechów, jakie widział i wyciągając przed siebie rękę. Oczarowała go od pierwszych sekund, co ostatnio się nie zdarzało. Teraz w duchu dziękował Mattowi, że go tu zaprosił i wyciągnął. A także za to, że kolega szybko się ulotnił, a on mógł cieszyć się przebywaniem z tym blond aniołem. Dotknął jej dłoni i tak, jak to sobie wyobrażał, miała gładką i delikatną skórę. A ona nie spuszczała z niego wzroku. Z wrażenia zapomniał, jak się nazywa, ale szybko się zreflektował.  
- Napijesz się czegoś? – Spytał, gdy w końcu na dobre otrząsnął się z szoku. Musiała go wziąć za niezłego idiotę, choć z drugiej strony jeszcze nie uciekła, więc może nie było tak źle. 
- Tak, chętnie. 
Ponownie się uśmiechnęła, a on uświadomił sobie, że nie chciałby być teraz w żadnym innym miejscu. Tak, jak teraz było idealnie. 
- Jakieś specjalne życzenia? – Dodał, bo chciał wyjść na gentlemena, co w miejscu takim, jak to mogło się wydawać śmieszne. 
- W pełni oddaję się w twoje ręce. 
Zrobiła przy tym poważną minę, a potem roześmiała się wdzięcznie. On w tym czasie złożył zamówienie i w ten sposób, minutę później, barman szykował już pierwszego drinka dla niej i kolejnego dla niego. 
- Nie wiem czy to będzie dla ciebie bezpieczne. – Odpowiedział jej w końcu, obserwując, jak nawija włosy na palec. 
- Zaryzykuję. 
Odpowiedziała mu pewnie, przygryzając dolną wargę. Ten drobny gest podziałał na niego naprawdę mocno. Na szczęście barman podał im trunki, a on mógł się ochłodzić. 
- I jak? – Obserwował, jak wzięła do ust kostkę lodu i ssała ją przez chwilę czubkiem języka. Głośno przełknął ślinę. To zdecydowanie będzie ciekawa noc. Po co mu jakaś Lovato ze swoimi problemami, skoro miał przed sobą istną boginię seksu. Na myśl o tej pierwszej skrzywił się lekko.
- Masz dobry gust. 
Odrzekła z miną znawcy. 
- Ale ten krawat zupełnie tu nie pasuje… - Podeszła do niego blisko, tak blisko że czuł jej oddech na swojej szyi, a wyrafinowany zapach perfum dotarł do jego nozdrzy. Rozwiązała węzeł jego krawata, zdjęła go i wręczyła mu. – Lepiej, prawda?
- Zdecydowanie lepiej. – Czuł się, jak zahipnotyzowany i nie wiedział czy to zasługa wypitego alkoholu czy jej, czy może obu rzeczy po trochu. Z resztą nieważne przez co. Było cudownie. 
- Teraz możesz wykorzystać go w inny sposób…
W jego głowie zaczęły pojawiać się bardzo nieprzyzwoite myśli i obrazy. Bezwstydnie go prowokowała. Pieprzyć Lovato. Melisa była dla niego idealna. 
- Podpowiedz mi w jaki. – Wyszeptał jej do ucha, bez zastanowienia wchodząc w jej grę. 
- Myślę, że mam kilka pomysłów, które chętnie pokażę ci w jakimś przytulniejszym miejscu. 
Również odpowiedziała mu szeptem, a przez jego ciało przeszła fala przyjemnych dreszczy. Na szczęście miał jeden wynajęty i czekający zawsze na niego apartament w hotelu Waldorf Astoria. Nareszcie los się do niego uśmiechnął. 
- To chodźmy. – Uregulował rachunek, objął Melisę w pasie i wreszcie wydostali się z klubu. Mieli w planach swoją własną, prywatną imprezę. 


11 komentarzy:

  1. aw, rozdział świetnie napisany, ale myślę, że to już wiecie. Podoba mi się to, że wiecie o czym piszecie, bo w większości ff, gdzie ktoś jest w ciązy jest po prostu - zaszła, załamka, kupowanie ciuszków, poród - a tu jest inaczej, i dobrze. Nie ukrywam, że Nick mnie mega denerwuje od początku, Kev i Ali w końcu coś działają, a Demi i Joe.. eh moje biedne serduszko :'( No, ale w końcu Demi sama go odrzuciła.... ciekawi mnie co będzie dalej, jejku serio haha tak się jaram tym blogiem, że od rana myślę tylko o rozdziale :D Mam nawet odlicznik dni ustawiony lol, czekam na NN :) xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Joe.....nie wypowiem sie wiecej...... mam focha xd rozdzial cudny ale glupi xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra a teraz serio. Ten blog to istna bomba emocjonalna. Od klotni zakochanych par, po kobiete w ciazy i jej szefa, ktorzy powinni byc razem (tylko przypominam) po oczekiwanie kolejnego rozdzialu. Zakochalam sie wtym blogu, a ty Moni$ wiesz co ja mysle o waszym planie :( czekam na nn

      Usuń
  3. Nie Joe nie może się z nią przespać

    OdpowiedzUsuń
  4. Joe nie rób tego!
    Mam nadzieję, że otrząśnie się zanim będzie za późno....
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział jak zawsze ;). Mam nadzieje że Joe jednak nie pójdzie sie przespać z tamtą laską :/ Nie moge się doczekać aż Dem w końcu urodzi bo chce już ją zobaczyć w roli matki haha :D Bardzo sie cieszę, że Kev i Ali się pogodzili, oby im się udało z dzieckiem :) Nie mogę się doczekać następnego rozdziału xx

    OdpowiedzUsuń
  6. nieee Joe nie prześpi się z tą kobietą, lovato siedzi w jego głowie, kiedy nn? :) <3

    OdpowiedzUsuń
  7. superowy!!! kocham cie ! mam nadzieje ze Joe nie zaliczy tamtej babki, on idealnie pasuje do Demi. Chce żeby Dems wreszcie urodziła <33 chce zobaczyc ją w roli matki. A co do Ali i Kevina to ciesze sie ze wreszcie Kev zgodzil sie na te nadania. a Nick i court zaczynają mnie ju denerwowac. Mimo wszysko to rozdział zajeeee... <333 chce wiecej JEMI . czekam na Next.

    OdpowiedzUsuń
  8. tak więcej JEMI JEMI JEMI :( mało jest jemi :(
    ale i tak cie kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział świetny. Jednak brakuje mi akcji między Demi i Joe.

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział jak zawsze mnie zaskoczył. Zacznę od początku - Ali i Kev - dobrze, że się pogodzili i że Kevin nie zwiał. Dobrze też, że zdecydował się na te badania, chociaż mam nadzieję, że nie będą cierpieć znowu, jeśli okaże się, że leczenie nic nie da. Oby tylko Kevin nie odszedł znowu. Denerwuje mnie Nick, bo nie zauważa, że Courtney się zmieniła i dziecko to nie jest zachcianka. Może troszkę ją ostudzi, jak zobaczy ile obowiązków ma Demi, ale myślę, że tak całkiem nie zrezygnuje z dziecka. Może Nick też wtedy dostrzeże, że Court jednak już dojrzała do roli matki. Oby tylko on też dojrzał wtedy, a nie został w tyle, bo chyba się znowu rozstaną, a samemu mu dobrze nie było, co sam zauważył. No i moi ulubieńcy - Joe i Demi - ona tęskni za nim i waha się, czy dobrze zrobiła odtrącając go, a on baluje z jakąś panną. Mam nadzieję, że nie posunie się za daleko z nią, że gdzieś mu tam zaświta myśl o Demi i odejdzie. Niech sobie wreszcie wszystko wyjaśnią. Niech już będzie ok. Ona urodzi i będą szczęśliwą rodzinką. Czekam na nn. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń