niedziela, 1 czerwca 2014

36. "Mmm… francuskie wino, owoce morza i seksowny facet… już się nie mogę doczekać".

Joe już dawno nie obudził się w tak dobrym humorze. Choć nie spał prawie całą noc, to wybudził się wypoczęty i zrelaksowany, jak nigdy. A wszystko za sprawą tego blondwłosego anioła, który spał teraz wtulony w jego tors. Mężczyzna westchnął głęboko, zakładając ręce za głowę. Życie nigdy nie miało piękniejszego koloru. Zazwyczaj uciekał nad ranem z hotelowego pokoju, zostawiając swoje kochanki same i szedł uregulować rachunek. Tym razem było inaczej. Nie miał zamiaru nigdzie zwiewać, bo nie czuł takiej potrzeby. Bo właśnie tego potrzebował. I wreszcie wrócił do gry. Z Melisą u boku. Nawet jeżeli na razie łączył ich tylko fantastyczny seks. Tyle mu wystarczało w zupełności. Rozejrzał się po pokoju. Wszędzie walały się ich ubrania, a marynarkę chyba zostawił w taksówce, bo już wtedy nie mogli oderwać od siebie rąk. Rozebrali się prawie w windzie. Cud, że nikt ich nie przyłapał. Chociaż pewnie i tak mieliby to gdzieś. Za bardzo byli pochłonięci sobą. Jego wzrok spoczął na krawacie. Uśmiechnął się lubieżnie na samo wspomnienie ich kilkugodzinnych, nocnych wyczynów. Niestety ciekawe rozważania przerwał mu dźwięk jego komórki. Po cichu i dość delikatnie zdjął z siebie śpiącą kobietę, by jej nie obudzić i wydostał się z łóżka w celu znalezienia hałasującego urządzenia. Cieszył się, że nie zgubił jej gdzieś w drodze do hotelu. A była taka możliwość, bo nie dostrzegał w trakcie niczego i nikogo po za Melisą. Zlokalizował w końcu swoją komórkę, która grzecznie tkwiła w tylnej kieszeni jego spodni, tam gdzie ją umieścił. Spojrzał na wyświetlacz i szybko odrzucił połączenie natręta. To dzwonił Matt, który pewnie chciał wyciągnąć go na poranne piwo. A on nie zamierzał się stąd ruszać. Miał zdecydowanie ciekawsze rzeczy do roboty. Wyłączył telefon, bo wiedział, że kumpel będzie jeszcze próbował dzwonić aż do skutku, a on nie planował z nim rozmawiać. Nie w przeciągu najbliższych kilku godzin. Odłożył, więc telefon tam, gdzie jego miejsce i miał zamiar wrócić do łóżka, gdy poczuł na plecach czyjś wzrok. Melisa już nie spała i obserwowała go uważnie. 
- Narzeczona dzwoniła i musisz już wracać.
Bardziej stwierdziła niż zapytała. Nie wyglądała na specjalnie przejętą tym faktem, jakby zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Pewnie na swojej drodze spotkała nie jednego zaręczonego, nie jednego męża i niejednego przykładnego ojca gromadki dzieci. To by do niej pasowało. 
- Po pierwsze nie mam narzeczonej, a po drugie, nigdzie się nie wybieram. – W tej chwili uświadomił sobie, że jest z tego powodu bardzo zadowolony. Wrócił do łóżka i pocałował ją namiętnie. Jej usta były słodkie i idealne do całowania. A poranek zapowiadał się o wiele lepiej niż wszystkie inne w przeciągu ostatniego czasu. 
- Hmmm… taki seksowny, pociągający facet i ciągle sam? Na pewno nie jesteś gejem?  
Gdyby powiedział to ktoś inny, to pewnie porządnie by się wkurzył i dobitnie pokazałby takiej osobie, gdzie jej miejsce. Z Melisą było inaczej. Wiedział, że to początek pewnej perwersyjnej gry, a on kilka godzin wcześniej zaczął uczyć się jej zasad. 
- Chyba udowodniłem ci to wcześniej... – Wychrypiał jej do ucha, po czym złapał za nadgarstki i kilka sekund później leżała już pod nim, a on rozkoszował się widokiem jej nagiego i gładkiego ciała. 
- Wiesz, mam bardzo krótką pamięć…
Wyraźnie go prowokowała, a jemu się to bardzo podobało. Była taka nieskomplikowana, zabawna, cholernie seksowna i biła od niej pozytywna energia. Wydawało mu się, że znają się od dawna, choć tak naprawdę nie minęła jeszcze nawet doba. 
- Zaraz ci to przypomnę… - Zanurkował pod kołdrę i zaczął składać pocałunki na jej brzuchu. 
- Normalnie nie miałabym nic przeciwko, ale niestety muszę cię opuścić. 
Wyplątała się z jego objęć, kiedy zaczynał się już porządnie nakręcać. Zauważyła tą minę zbitego psa i na pocieszenie pocałowała go w usta. 
- Czemu? Stało się coś? – Wychodził na idiotę, zadając jej pytania tego typu. Nie znali się i nie powinno go to obchodzić, ale bał się, że ona jednak kogoś miała i właśnie do niego się spieszyła. W końcu mogło tak być. A jego zżerała ciekawość. 
- Mam coś do załatwienia, ale jeśli zaprosisz mnie na randkę, to dowiesz się więcej…
Patrzył, jak wciągała na siebie sukienkę, a później szperała w torebce, którą znalazła pod drzwiami i wyciągnęła z niej małe lusterko. Przejrzała się w nim i poprawiła włosy, a on gapił się na nią, jak zahipnotyzowany. Dopiero po chwili dotarł do niego sens wypowiedzianych przez nią słów. 
- W takim razie zarezerwuj sobie jutrzejszy wieczór na kolację w Le Bernardin. – Doskonale wiedział, że stolik trzeba było rezerwować tam z półrocznym wyprzedzeniem, ale na szczęście znał tam kilku kelnerów i managera, którzy dla niego zawsze znajdowali miejsce. 
- Mmm… francuskie wino, owoce morza i seksowny facet… już się nie mogę doczekać. 
Puściła do niego oko, a on poczuł ucisk w okolicach podbrzusza. Właściwie ten nie opuszczał go odkąd się obudził. 
- Tu masz mój numer i zadzwoń do mnie, bo już naprawdę muszę iść. 
Podała mu karteczkę i na pożegnanie przyciągnęła do siebie i namiętnie wpiła w jego usta. 
- Żebyś o mnie nie zapomniał…
- Nie mam najmniejszego zamiaru. 
Nie chciał nawet na chwilę przestać o niej myśleć, a co dopiero spróbować zapomnieć! Zrobiła na nim takie wrażenie, jakiego już dawno żadna kobieta na nim nie wywarła. Położył jej numer na szafce, gdy wyszła i rzucił się z powrotem na łóżko, naćpany szczęściem. 

*

Matthew wędrował właśnie korytarzem w stronę pokoju socjalnego z zamiarem wyposażenia się w kolejny dzbanek kawy. Poprzednia noc spędzona przy barze i na zabawie, zdecydowanie odbiła się na jego kondycji, ale nie miał zamiaru nad sobą ubolewać. Był profesjonalistą, co oznaczało, że nigdy przez swoją niedyspozycję nie zaniedbywał obowiązków służbowych. Dlatego też wczorajsze wcześniejsze wyjście, zamierzał odpokutować dzisiaj, zajmując się porządnie nowym projektem. Choć właściwie pokuta, to było w tym przypadku nietrafione stwierdzenie. Przetarł dłonią zmęczone od ciągłego wpatrywania się w ekran komputera, oczy. Uwielbiał swoją posadę dyrektora ds. marketingu, bo było to coś, jakby stworzone specjalnie dla niego. Musiał być kreatywny, co nie było w jego przypadku specjalnym wyczynem, radzenie sobie w kryzysowych sytuacjach również zdążył wytrenować do perfekcji, dzięki czemu potrafił natychmiast zaimprowizować skutecznie rozwiązanie w razie nieprzewidzianych zdarzeń. Czuł się tutaj dosłownie jak ryba w wodzie, a nowa kampania dotycząca tego projektu  osiedla na przedmieściach Nowego Jorku była dla niego nie karą, ale nowym, ciekawym doświadczeniem.
Nim jednak dotarł na sam koniec korytarza, kątem oka zauważył delikatnie przytłumione światło zza półprzezroczystych, szklanych drzwi pokoju architektów. Nie spodziewał się w biurze nikogo po godzinie dwudziestej. Ostatnie sprzątaczki wychodziły w końcu za kwadrans siódma, a jedyną osobą, która zwykła zostawać po godzinach była Lovato, asystentka Joe, jednak i ona, odkąd wylądowała w szpitalu uzyskała swojego rodzaju taryfę ulgową.
- Mogę na chwilę? – Z natury nie był ciekawski, jednakże tym razem postanowił sprawdzić, bo i tak musiał zaczerpnąć opinii i informacji kogoś z firmowej załogi architektów.
- Hmmm… Tak jasne. 
Właściwie to spodziewał się tutaj każdego, prócz jak zwykle punktualnej, jeśli tylko chodziło o godziny zakończenia pracy, panny Stone. W firmie miała opinię cholernie zdolnej, jednakże niedocenianej wśród reszty męskiego grona samców alfa. On natomiast nie miał o niej zdania. Rozmawiał z nią może cztery, pięć razy, a w dodatku tylko na tematy służbowe.
- Czyżby nie tylko przede mną wieczór pełen wrażeń? – Zaśmiał się do niej szczerze, jednak bez żadnego skutku. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na najszczęśliwszą.
- Właściwie to już prawie skończyłam, ale w takim razie życzę ci powodzenia. – Podniosła wzrok znad papierów i obdarzyła go pobieżnym spojrzeniem. Jej wyraz twarzy dalej pozostawał jednak niezmiennie wyprany z wszelkich pozytywnych emocji.
 Nie miała ochoty na żadne rozmowy i żarciki. Wczoraj wieczorem poważnie rozmawiała z Nickiem o przyszłości ich związku. Ostatnio kłócili się prawie o wszystko, a odzywali się tylko i wyłącznie w celach zawodowych. Nie rozumiała tego. Przecież kochali się, jeszcze tak nie dawno byli szczęśliwi, ale gdzieś po drodze ich ścieżki się rozminęły. Tu już nawet nie chodziło o to, że nie chciał mieć z nią dzieci. To by jakoś przełknęła, ale sposobu w jakim o tym mówił, w jakim chciał kontrolować całe jej życie, w jakim traktował jej przyjaciółki, już nie. Dlatego też podjęli decyzję, że gdy tylko wróci ze służbowego wyjazdu zaczną pracować nad tym, co mogą jeszcze uratować. Obiecał jej, że popracuje nad sobą, a ona jemu, że postara się nie wybuchać złością na każde jego słowo. Dzisiaj rano, przed jego wyjazdem, wypili razem kawę i zjedli śniadanie, w pozornym spokoju, choć dało się wyczuć niewidzialną barierę, która pojawiła się pomiędzy nimi.
- Hmmm, czyli nie będziesz zbytnio szczęśliwa, jeśli powiem, że chciałbym zatrzymać cię tu jeszcze krótką chwilę? – Oparł się o puste biurko jednego z projektantów i po raz kolejny zaprezentował pannie Stone rządek idealnie białych, prostych zębów.
- To zależy…
Jej telefon zawibrował w torebce, więc szybko go wyjęła. Myślała, że to Demi lub Ali, to Nick napisał do niej, że kocha, tęskni i ma dla niej niespodziankę. Zastanowiła się przez chwilę. Ona nie tęskniła. Czuła jedynie ulgę, że ma mieszkanie wyłącznie dla siebie. To ją przerażało, bo chyba nie tak powinna reagować. Nic mu nie odpisała i wrzuciła telefon na dno torby. Coś zdecydowanie było nie tak. 
- Można wiedzieć, od czego? – Nie był przyzwyczajony do takiego chłodu ze strony żadnej przedstawicielki płci przeciwnej, dlatego jeszcze bardziej zaintrygowała go jej postawa.
- Czy ta niecierpiąca zwłoki sprawa jest rzeczywiście warta zachodu.
Może była po prostu zmęczona pracą i chciała rzeczywiście czegoś nowego. Może była rozbita, bo jej zegar biologiczny tykał co raz mocniej i szybciej i dawał znać, gdy tylko widziała Dem z brzuchem. 
- Tak mi się zdaję, a więc jak będzie?
Wbił w nią swoje przeszywające stalowe spojrzenie, wyczekując na jakikolwiek ruch z jej strony. Przez krótką chwilę zdawało mu się nawet, że jej kąciki ust powędrowały w górę w odpowiedzi, jednak szybko powróciła zimna maska, która zdecydowanie w przypadku tej zwykle promiennej, trochę zakręconej kobiety, bo tak właśnie ją postrzegał, nie była częstym zjawiskiem.
- Właściwie to aż tak strasznie mi się nie spieszy… - Miała co prawda położyć się do łóżka z pizzą i colą, by nadrobić kilka odcinków swojego serialu, którego Nick nie znosił, ale to mogło jeszcze poczekać te kilkadziesiąt minut. 
Odpowiedziała w końcu, po krótkim zastanowieniu. Bez problemu zauważył, że usilnie rozważała wszystkie za i przeciw.
- Kampania reklamowa. – Wyrzucił z siebie bez większego zastanowienia. – Joe ciągle suszy mi głowę o projekt nowej kampanii przed rozpoczęciem konkursu na przetarg do tego nowego osiedla domków jednorodzinnych na przedmieściu. – Przybliżył pokrótce. Niedbale podciągnął rękawy dopasowanej szarej bawełnianej koszulki z długim rękawem. – Wiesz jak to jest, szybko leci, konkurencja ostrzy zęby, a przez tą całą asystentkę ostatnio chodzi z rządzą mordu w oczach… 
- Nadal nie rozumiem, w czym miałabym ci pomóc. – 
Courtney pierwszy raz tego wieczora wydała się rozluźniona, jednak dalej trzymała dystans. 
– A co do Joe, to obstawiam, że znowu o coś się pożarli?
Zaśmiał się w głos, widząc iskierkę zainteresowania, kiedy wkroczyła na temat Jonasa i jego asystentki. Poza tym jej podzielność uwagi była zaskakująca. 
- Żeby miało to ręce i nogi, potrzebuję waszej opinii, wizji na cały ten projekt, no a przede wszystkim zdania do tego, co już mam. –  Nie miał problemu z pomysłami, których zawsze miał na pęczki, ale czasami potrzebował ukierunkowania i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. – No to jak będzie? 
- Nie gwarantuję, że będę pomocna, ale pokaż, co tam naskrobałeś. 
Nie za bardzo się na tym znała, ale musiała przyznać, że świat marketingu i reklamy od dawna bardzo ją pociągał. Wymagał pomysłowości, kreatywności, innowacji w myśleniu i ciągłego doskonalenia się, ciągłego poszukiwania nowości. Zupełnie inaczej było z wieżowcami, które projektowała. 
- W takim razie zapraszam do gabinetu. – Posłał jej swój firmowy uśmiech, który sprawiał, że płeć przeciwna poddawała mu się bez problemu, ale na niej nie zrobił większego wrażenia. 
Wstała z fotela i wyminęła go bez słowa, pewnym krokiem kierując się w stronę niewielkiego, acz przestronnego gabinetu Matthew, który znajdował się pomiędzy gabinetem Joe’go, a ogromną salą konferencyjną z przeszklonymi ścianami. Nie czuła się zbyt komfortowo w towarzystwie Hendersona. Ogólnie miała serdecznie dość wszystkich facetów na czele ze swoim chłopakiem, ale Matt nie zrobił jej niczego złego. Mimo wszystko jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ciągle się na nią gapił. Starała się to ignorować, choć wcale nie było to łatwe. Przekroczyła próg jego wyjątkowo zagraconego, nowocześnie urządzonego królestwa, które utrzymane było w odcieniach czerni, bieli i szarości, od razu zajmując miejsce na skórzanym fotelu naprzeciw biurka, znajdującego się w centralnej części pomieszczenia tuż przy przeszklonej ściany zewnętrznej budynku.
- Rozumiem, że to jest ta sprawa wymagająca uwagi? – Zapytała wskazując wzrokiem na standardową granatową teczkę, będącą jedyną uporządkowaną rzeczą na całym zagraconym blacie biurka. Bez słowa kiwnął głową i zajął miejsce naprzeciw niej. – Od razu ostrzegam, że nie jestem w tym najlepsza….
- Możesz być szczera do bólu. Na pewno się nie obrażę.
- Tak?
- Lubię konstruktywną krytykę i wyzwania. – Albo jej się wydawało, albo to ostatnie wcale nie tyczyło się projektu, jednak puściła tę uwagę mimo uszu. W końcu z ploteczek biurowych pod przewodnictwem nierozgarniętej Ashley, zdążyła już poznać go od tej mniej kryształowej strony. 
- No skoro tak…
Otworzyła papierową teczkę, by móc zapoznać się z jej zawartością. Śledził każdy nawet najmniejszy jej ruch. Dokładnie studiowała każdą linijkę tekstu, przyglądała się uważnie zaproponowanym przez niego projektom banerów reklamowych. Skupiona, raz na jakiś czas marszczyła nos, a palcami wolnej dłoni zaczęła wystukiwać o szklany blat tylko sobie znany rytm. Zdecydowanie nie miała typowej urody. Rysy łagodne i spokojne zupełnie kłóciły się z iskierkami zadziorności, które skakały w jej ciemnobrązowych oczach. Wiedziała, że podoba się facetom, co nieraz zauważył, kiedy męska część pracowników mierzyła ją wzrokiem, gdy przechodziła korytarzem, jednak ona zdawała się tego nie zauważać. Niewiele mógł powiedzieć o jej osobowości, ale obstawiał, że była skomplikowana. Niedostępna i pełna sprzeczności, co czyniło ją tylko bardziej interesującą. 
- Matthew? 
- Przepraszam, ale wiesz. Po prostu ciężki dzień. – Potrząsnął głową, gdy usłyszał swoje imię. Chyba zamyślił się bardziej niż powinien, ale było to niezależne od niego. Uwielbiał analizować zachowanie kobiet ze swojego otoczenia. Mogło zdawać się to dziwne, jednak nie dla niego. – I co sądzisz?
- Jest dobrze, ale… - Tutaj zatrzymała się na chwilę, zapewne szukając odpowiedniego określenia. – Nudno. Zbyt szablonowo i przewidywalnie. Każdy może rzucić chwytliwym tekścikiem, ale przecież nie o to chodzi. Może spróbuj pójść w kierunku trafienia do konkretnej grupy ludzi, w końcu to projekt osiedla, prawda?
Przytaknął jej  dokładnie analizując każde jej słowo. 
- Postaw na coś innego. Prócz standardowego spojrzenia na nieruchomości dorzuć coś subiektywnego, park, atrakcje dla dzieci, nie patrz na to, jak na kolejny kompleks wieżowców na Manhattanie, bo nie tędy droga. –  Skończyła swój wywód ze sporą ulgą i zadowoleniem. Pierwszy raz od dłuższego czasu ktoś z nieudawaną uwagą wysłuchał jej propozycji, nie przerywał jej, ani nie próbował na siłę wpoić jej własnej opinii. To momentalnie ją podbudowało.
- Hmmm…
- Chyba nie obrazisz się teraz, co?
Uważnie go obserwowała i zastanawiała się, czy historie, które krążyły po biurze były rzeczywiście prawdziwe, a lista jego kochanek tak ogromna, że nie powstydziłby się jej arabski szejk. Nie mogła odmówić mu urody, bo mężczyzną był atrakcyjnym, ale samo to, że mógłby mieć na koncie tyle kobiet, odstraszało ją. Nie zadawała się z mężczyznami, którzy swoją męskość zaznaczali przez jednonocne przygody. Nick taki nie był. Chociaż pod tym względem był ideałem. 
- Nie, uważam, że masz rację. - Wyglądała na zaskoczoną jego słowami. Potrzebował rady i dostał ją. Nie starała się być miła, krytycznie i szczerze oceniła, to co stworzył. Z resztą miał podobne zdanie, które tylko się potwierdziło. - Byłabyś dobrym specem od reklamy. - Przeszedł naokoło biurka i zaczął zapisywać w laptopie, wszystkie zmiany, które mu zaproponowała, prosząc, by coś jeszcze dodała.   
- Naprawdę tak myślisz? - Ucieszyła się, że ją pochwalił, że mogła pomóc, że nadawała się do czegoś więcej niż tylko rysowanie domków. Ostatnio wciąż słyszała, że się na czymś nie zna, co nie wpływało za dobrze na jej poczucie własnej wartości. Uznała więc, że rzeczywiście powinna zmienić coś w swoim życiu i nie oglądać się na nikogo. 
- Naprawdę, powinnaś pomyśleć nad zmianą zawodu. - Po raz pierwszy od wejścia do jego biura,  wyglądała na szerze uśmiechniętą i zadowoloną. Puścił więc do niej oko, ale od razu spoważniała i poprawiła sukienkę, która minimalnie podjeachała jej do góry, ukazując koronkę od pończochy. - Hej, w ramach podziękowań, zapraszam cię na kolację. - Co było dość ryzykowne, bo Nick słynął z zaborczości, ale przecież nie miał zamiaru jej przelecieć. Chciał zjeść z nią kolację, bo być może podsunęłaby mu jeszcze jakieś pomysły. Miała świeże spojrzenie, którego jemu brakowało. - Porozmawiamy o biznesie. 
- Wiesz, że nie zaciągniesz mnie do łóżka, tylko dlatego, że powiedziałeś mi komplement? - Wahała się czy przyjąć jego zaproszenie. Z jednej strony była tak głodna, że żołądek prawie przykleił się jej do kręgosłupa, a zanim dotrze do domu, minie cała wieczność. Ale wyjście z Mattem było ryzykowne, zwłaszcza, że potrzebowała emocjonalnego wsparcia. 
- Wiesz, że ty mnie też nie, tylko dlatego, że pokazałaś kawałek nogi więcej? - Roześmiał się, gdy zobaczył jej minę i zarumienione policzki. -  To jak? 
- W porządku, niech będzie. - Nie miała nic do stracenia i nie robiła nic złego. Matt nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego jej osobą, a bardziej tym, co miała do powiedzenia. Miła odmiana po kilku tygodniach, gdy najbliższa osoba nie chciała jej słuchać i nie zauważała jej próśb. 

*

Czekała na Matta, siedząc przy stoliku w eleganckiej restauracji. Mężczyzna odebrał ważny telefon, przeprosił ją i wyszedł porozmawiać na zewnątrz. Upiła łyk wody i wygrzebała małe lusterko z torebki. Przejrzała się w nim i stwierdziła, że nie wygląda najgorzej, jak na ciężki dzień za sobą. Przejechała jedynie koralowym błyszczykiem po ustach. Nie miała zbytnio nastroju na wieczorne wyjścia, zrobiła to bardziej z przekory niż z chęci. Powinna spędzać ten wieczór z Nickiem, nie z Mattem. Tymczasem Jonas wyjechał, na tydzień, w momencie, w którym prawie zakopali topór wojenny i wszystko szło w lepszą stronę. Zastanawiało ją tylko, na jak długo. Bo nie wierzyła, że na zawsze. No i te cholerne wyrzuty sumienia, że tu przyszła, a nie powinna. Nick by tak nie zrobił. Pomimo wszystkich swoich wad był lojalny i oddany. Za to kochała go najmocniej. 
- Już jestem, przepraszam, że tak długo. Zamówiłaś już coś? 
Mężczyzna zajął drewniane, brązowe krzesło naprzeciwko niej, odrywając jej myśli od najmłodszego Jonasa. Uśmiechał się do niej, a jej wcale nie było do śmiechu. Czuła, że postępuje niewłaściwie. Dlatego Nick traktował ją, jak małą dziewczynkę. Nie potrafiła się zachować i działała pod wpływem impulsu. Dlatego też nie brał na poważnie jej potrzeb i marzeń. 
- Nie, jeszcze nie, czekałam na ciebie. - Odpowiedziała mu, kiedy powtórzył pytanie po raz trzeci. Przyglądał się jej uważnie, miała wrażenie, że studiował każdy fragment jej twarzy. To było niezręczne i nietaktowne z jego strony. Nie zwróciła mu jednak uwagi, a jedynie odpowiedziała, co wybiera, przyglądając się tłoczonemu obrusowi i blasku świecy, która paliła się mocnym płomieniem. Mężczyzna ręką przywołał kelnera i złożył ich zamówienie. Wybrał też wino. Jeśli chciał ją upić, to mu się nie uda. Starała się być poważna i wycofana, by nie spoufalać się z nim za bardzo. 
- Lasek, które mam zamiar przelecieć, nie zabieram do tak drogich restauracji, więc możesz przestać się bać i zasłaniać twarz włosami. Bardzo ładną twarz z resztą. 
Czuła, że się rumieni. Nie wiedziała, jednak, co podziałało na nią bardziej: uwaga na temat jej zachowania czy na temat jej urody. Stwierdziła, że jedno i drugie po trochu. Roześmiał się i puścił do niej oko. 
- Co...? Ja... Nie... - próbowała się bronić, ale na marne. Nie wyglądał na idiotę, by w to uwierzyć. Jej dystans dało się wyczuć na kilometr. Zniechęciłaby nawet największego Casanovę. 
- Uwierz mi, nie zaciągnę cię do hotelu, do mieszkania tym bardziej. Jesteśmy wspólnikami i potraktuj to, jako kolację biznesową. 
Teraz dopiero zrozumiała, że się wygłupiła, robiąc z siebie chłodną wiedźmę. Wreszcie trochę się rozluźniła i odetchnęła głębiej. Nie miała podstaw, by mu nie wierzyć. Naprawdę łączyła ich jedynie praca. 
- Wybacz, po prostu Nick wyjechał i dziwnie się czuję, będąc sama... - kelner przyniósł im butelkę wina, za którą podziękowali. Matt nalał im czerwonego płynu do kieliszków. Skosztowała go, czując na podniebieniu cierpki smak. Miał dobry gust. Przynajmniej jeśli chodziło o wybór alkoholu. 
- Ej, bo zaraz pomyślę, że to ty chcesz mnie wykorzystać.
Znów się roześmiał, ale jej wcale nie było do śmiechu. Normalnie by mu odpowiedziała, ale nie chciała, by ta rozmowa przerodziła się we flirt. To by było niestosowne. 
- Zawsze jesteś taka poważna?
Spytał, uważnie jej się przyglądając. Miała wrażenie, że kpił sobie z niej w najlepsze. Od razu odeszła jej ochota na kolację. Naprawdę przyciągała do siebie dziwnych facetów.
- A ty śmiejesz się ze wszystkiego? Życie to nie jest wieczna zabawa. - Nie poznawała samej siebie. Zazwyczaj tryskała humorem i zarażała optymizmem wszystkich dookoła. Tymczasem siedziała tu naburmuszona i ciskała gromy. W końcu nie przyciągnął jej tu na siłę. Przyszła z własnej woli, więc powinna wyluzować i dobrze bawić w miarę przyzwoitości. - Przepraszam, nie chciałam... - uśmiechnęła się do niego, po raz pierwszy tego wieczora.  
- Nie szkodzi...
W tym czasie kelner przyniósł zamówione przez nich potrawy i życząc im smacznego, bezszelestnie się oddalił. 
- Wiesz, Joe powiedział mi ostatnio coś podobnego. To twoja przyjaciółka ma na niego taki wpływ. Jeszcze trochę, a będzie śpiewał kołysanki jej dziecku.
Court momentalnie się ożywiła. Matt na pewno wiedział coś, o czym ani ona, ani Al nie mogły wiedzieć. 
- A masz coś przeciwko temu? - Spytała, nawijając makaron na widelec. Demi zasługiwała na fajnego faceta, który byłby wsparciem dla niej i jej synka. Joe się do tego nadawał, bo był porządnym facetem, który nie włóczył się po nocach i nie wyrywał wszystkiego, jak leci. 
- Nie, wręcz przeciwnie, uważam, że przy takiej kobiecie, jak Demi, z Joey'a zeszłoby w końcu powietrze. 
Courtney w końcu się roześmiała i poczuła zdecydowanie lepiej. 
- Dems może też wreszcie przestałaby tak warczeć. - Matt dolał jej wina, a ona poczuła, że kręci się jej w głowie. Miała to gdzieś. Zaczynała się dobrze bawić. - Chociaż jesteś ostatnią osobą, którą posądziłabym o pochwałę dla monogamicznego związku. - Dodała, trochę zaczepnie, obserwując go uważnie. Wydawał się nie przejmować jej słowami. A ona była ciekawa odpowiedzi. 
- Tylko, że Joey nie jest mną i  potrzebuje kogoś z kim mógłby się związać na stałe. 
Odpowiedział jej po chwili, przeszywając ją na wskroś spojrzeniem. Zastanawiała się o czym tak naprawdę myślał. To było zdecydowanie bardziej interesujące od tego, co przed kilkoma sekundami powiedział. 
- A ty nie potrzebujesz? Nie chciałbyś żyć ze świadomością, że ktoś czeka na ciebie w domu, że martwi się o ciebie? - Nie miała zamiaru mu odpuścić. Pomimo wszelkich kłótni, cieszyła się, że jest z Nickiem, bo on ją kochał, troszczył się o nią, nawet jeśli czasem okazywał  to w dziwny sposób. 
- Wolę być sam niż z kimś, kto mnie ogranicza lub kogo ja bym ograniczał. A tak, ja im niczego nie obiecuję, a one się do mnie nie wprowadzają. Prosty i dobry układ. 
Jego słowa o ograniczaniu drugiej osoby, długo dźwięczały jej w uszach. Miał w tym trochę racji, ale przecież w związku trzeba iść na kompromisy. Ona zgadzała się na nie bez przerwy. Rezygnowała z siebie, dla dobra Nicka, dla dobra ich związku, bo bardzo chciała, żeby im wyszło. 
- I nie uważam, by ktoś, kto chce byśmy rezygnowali z własnych marzeń, kochał szczerze. To zwykły egoizm i chęć podporządkowania wszystkiego sobie samemu.
Czuła, że robi się czerwona na twarzy. Ale przecież Nick ją kochał, a Matt nic nie rozumiał, bo co on mógł wiedzieć, skoro jego najdłuższe relacje trwały tylko kilka wieczorów. Może i jej ukochany był trochę władczy, ale był z nią. I ze wszystkich sił będzie starała się uratować ten związek. 
- Być może kiedyś spotkasz kobietę, którą pokochasz i zwiążesz się z nią na stałe. - W duszy jej współczuła, bo zmienić Matta z pewnością było ciężko. Człowiek z dnia na dzień nie rzuca swoich upodobań. Nawet jak jest zakochany. 
- To się nie wydarzy.
Roześmiał się głośno, aż kilka osób odwróciło się z zaciekawieniem w ich stronę.
- Dlaczego? 
- Bo kobieta, z którą miałbym się związać musiałaby być chodzącym armagedonem.

*

Zdyszana i spóźniona o dwadzieścia minut wypadła z windy na właściwym piętrze. W pośpiechu odgarnęła dłonią niesforne pasmo włosów, które jak na złość wpadało jej w oczy. Ten dzień zdecydowanie nie był dla niej litościwy. Z samego rana budzik postanowił zrobić sobie wolne, dlatego też obudziła się godzinę później niż zamierzała, później nie mogła znaleźć kluczy od mieszkania, a do tego jeszcze taksówka, która wiozła ją do pracy utknęła w ogromnym korku pięć minut drogi od biura. Kiwnęła głową w kierunku Ashley, siedzącej na recepcji i wysiliła się na krzywy uśmiech, który zszedł z jej twarzy zaraz po tym, jak minęła stanowisko jej pracy. Bo wcale nie było jej do śmiechu. Zanim jednak przekroczyła próg gabinetu Joe, przystanęła na chwilę, by zaczerpnąć trochę powietrza i wygładziła materiał granatowej, prostej sukienki do kolan z rękawami trzy czwarte, który podczas jej pogoni marmurowymi korytarzami firmowymi podwinęła się nieco. Wpadła do biura z nadzieją, że Jonasa nie ma jeszcze w pracy.  Bo zdecydowanie nie tak powinien był wyglądać jej pierwszy dzień po powrocie ze zwolnienia. 
- Spóźniłaś się. – Usłyszała, zanim jeszcze zdążyła zamknąć za sobą drzwi. Oficjalny ton jego głosu nie zwiastował nigdy nic dobrego. 
- Przepraszam, ale był wypadek na mieście i… - zaczerpnęła świeżego powietrza, po czym spojrzała w kierunku Joe. Siedział wygodnie przy swoim biurku, przeglądając jakieś papiery, czyli tak jak zwykle. Jedynym ewenementem całej tej sytuacji była pora, gdyż nie miał w zwyczaju zjawiać się w pracy przed dziesiątą. – Zaraz zrobił się wielki korek i nie mogliśmy się ruszyć przez prawie pół godziny.
- Nie musisz mi się tłumaczyć. – Odparł chłodno, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem, całkowicie pochłonięty wykonywaną czynnością. – Zamiast tego słuchać, zdecydowanie wolałbym, żebyś w pracy zjawiała się na czas. To chyba niezbyt wiele.
- Przepraszam.
Chłód w jego głosie całkowicie ją zaskoczył. Już dawno nie uświadczyła tego irytującego, oficjalnego tonu, którym raczył prawie wszystkich w firmie. Odkąd tego pamiętnego wieczora wyszedł z jej mieszkania wyraźnie urażony, więcej się z nim nie widziała. Liczyła na to, że zapomni o całym zajściu i będzie zachowywał się, jak gdyby nigdy nic, ale jednak dalej mu nie przeszło.
- W porządku, ale mam nadzieję, że teraz weźmiesz się do roboty, bo mój terminarz to istny armagedon. – Porównanie to nie było przesadzone w żadnym stopniu. Przez dwa ostatnie tygodnie zdążył utwierdzić się w przekonaniu, że Ashley nadaje się jedynie do odbierania telefonów. 
- O to możesz być spokojny. – Chciała rozluźnić mocno napiętą atmosferę, ale Joe wydawał się być całkowicie niezainteresowany jej osobą. – W takim razie, masz jeszcze jakieś specjalne życzenia?
Spojrzała wyczekująco w stronę swojego szefa, jednak ten nadal zajęty był czymś innym. Z szerokim uśmiechem na ustach, tak kontrastowym z tonem jego głosu sprzed chwili, wpatrywał się w ekran swojego telefonu.
- Mówiłaś coś? –  Zapytał po chwili, wyczuwając, że przygląda się mu z zaciekawieniem.
Jego iście rozanielona mina diametralnie uległa zmianie w chwili, gdy po raz pierwszy zaszczycił ją swym spojrzeniem. W tym właśnie momencie pożałowała, że nie zatrzymała go wtedy i nie załatwiła tej sprawy, tak jak powinna. I zdawała sobie sprawę, że najwyższy czas, by naprawić ten błąd.
- Pytałam, czy jest jeszcze coś do zrobienia na teraz i chciałam porozmawiać…
- Przecież cały czas rozmawiamy. – Odparł, w międzyczasie sprawdzając nową wiadomość.  – A co do rzeczy... Spróbuj poukładać to wszystko tak, żebym nie musiał wszędzie biegać na złamanie karku. Robert mówił coś też o jakimś spotkaniu z architektami, więc zaklep konferencyjną na jutro rano i każ Ashley poinformować, żeby przyszli punktualnie, bo nie będę na nich czekał.  – Wypunktował skrupulatnie wszystko to, co w czasie jej urlopu musiał mieć na własnej głowie.
- Swój nowy grafik będziesz miał na biurku jutro rano. – Dziwnie czuła się, gdy traktował ją tak oficjalnie. Nie przywykła do tego, bo właściwie nigdy ich relacje nie oscylowały w tej okolicy. – Chciałam z tobą porozmawiać o tamtym wieczorze, a właściwie to cię przeprosić, bo…
- Nie ma sensu do tego wracać. Wszystko już sobie wtedy wyjaśniliśmy. – Zamknął leżącą tuż przed nim zieloną teczkę z dokumentacją i poprawił węzeł krawata.
- Właśnie tego chciałam uniknąć. 
Tak czy inaczej, wiedziała, że to by się tak skończyło. Jednak zaskakująco źle czuła się w tej sytuacji. Wolała już, gdy na siebie warczeli. Wtedy przynajmniej miała pewność, ze jest człowiekiem, bo w tej zupełnie obojętnej odsłonie, miała co do tego pewne wątpliwości.
- Sama mówiłaś, że tak jak teraz jest lepiej. – Zerknął na zegarek, podniósł się z fotela i zabrał z jego oparcia swoją stalową, cholernie drogą, szytą na miarę marynarkę. –  Ja jestem twoim szefem, ty moją pracownicą i obiecuje, że już więcej nie będę ci się narzucał.
- Joe, zaczekaj! – Zawołała, gdy już miał nacisnąć na klamkę. Trochę zbyt szybko wstała z czarnej, skórzanej sofy stojącej wzdłuż wschodniej ściany gabinetu, bo mocno zakręciło jej się w głowie. – Wcale nie o to mi wtedy chodziło.
- Raczej dobrze zrozumiałem. Z resztą nieważne. 
- I tak po prostu sobie wyjdziesz? – Naprawdę chciała z nim porozmawiać. Bo sama nie była pewna, czy tamtego wieczora postąpiła właściwie. Nie sądziła, że tak urazi go zwykłym odrzuceniem. W końcu nic między nimi nie zaszło ani wtedy, ani nigdy wcześniej, dlatego zdziwiła ją jego reakcja.
- Mam spotkanie z Vladimirem, a później już nie wracam do biura, bo mam plany na popołudnie, więc, jeśli załatwisz wszystkie sprawy, to możesz wyjść wcześniej. – Założył marynarkę i wziął swoją aktówkę ze stolika tuż przy wejściu. – A, byłbym zapomniał. Na stoliku leży kartka z numerem telefonu. Pamiętaj, żeby do południa zadzwonić i na moje nazwisko potwierdzić rezerwację na dzisiejszy wieczór.
- Coś jeszcze? – Zapytała z ironią, kiedy ostentacyjnie spojrzał na zegarek.
- Nie wracajmy już do tego.
Trzasnął drzwiami, a ona miała ochotę się rozpłakać. Z bezsilności, bo nic tego dnia nie wychodziło, tak jakby chciała. Ze złości, na siebie wszystko wokół. A przede wszystkim, dlatego, że jedyny facet, którego choć trochę obchodziła zamienił się w bryłę lodu. Co gorsza, na jej własne życzenie.

*

Ze wszystkich badań ginekologicznych, które Demi zrobiła w przeciągu kilku ostatnich miesięcy, to stresowało ją najbardziej. Nie dawno wyszła ze szpitala i bała się, że coś jest nie tak. Lekarz mało się odzywał, całą swoją uwagę, skupiając na ekranie monitora. a ona z minuty na minutę stresowała się co raz mocniej. Nawet Court, która siedziała tuż obok nie była w stanie dodać jej otuchy. Martwiła się, że coś jest nie tak, że mogła zaszkodzić swojemu synkowi i zrobić mu krzywdę. Pocieszała się tym, że czuła się dobrze, nie mając żadnych podejrzanych dolegliwości. I chyba za dobrze, bo prawdę mówiąc przesypiała ostatnio całe noce i kręgosłup nie dokuczał jej tak, jak wcześniej. 
- Czy wszystko w porządku? - Spytała w końcu, gdy ginekolog zrobił dziwną minę, a ona się przestraszyła. Kiedyś się śmiała, że ciąża zmienia kobiety w roboty gadające tylko i wyłącznie o jednym, dzisiaj sama się tak zachowywała. 
- Tak, chciałem zrobić zdjęcie, ale twój syn ma mnie gdzieś, widzisz? 
Spojrzała na ekran monitora. Jej maluch odwrócił się do nich pleckami i spał w najlepsze. Uśmiechnęła się pod nosem, a Court stwierdziła, że pokazuje charakterek od początku. 
- Masz jakieś pytania? 
Lekarz pozwolił jej zejść z fotela, więc wytarła brzuch i zaczęła się ubierać. Zastanawiała się, o co ma zapytać, bo jak zwykle miała zrobić listę pytań, by o niczym nie zapomnieć, ale tak się stresowała wizytą, że kompletnie wyleciało jej to z głowy. 
- Ostatnio trochę słabiej czuję ruchy i nie wiem dlaczego... 
- To normalne, zaczynasz treci trymestr, mały ma co raz mniej miejsca i nie może fikać koziołków, ale w razie czego licz ruchy, powinno ich być co najmniej dziesięć na godzinę. 
Trochę ją uspokoił, ale miała wrażenie, że dopóki nie urodzi, nie przestanie się stresować. Po za tym co raz częściej zastanawiała się, jak poradzi sobie sama. Mogła, co prawda liczyć na pomoc przyjaciółek, ale one miały swoje życie, swoje sprawy, a ona nie powinna ich tym obciążać. Zdecydowanie przydałby się jej ojciec dziecka. Nawet nie na co dzień, ale od święta. Może Ali miała rację, może Joe rzeczywiście się do tego nadawał. Tyle, że on teraz nie chciał jej znać. 
- I wszystko jest w porządku? - Spytała, żeby się upewnić, wyrzucając z głowy obraz Joe'go w jej kuchni, w jej mieszkaniu, który mógłby być codziennością, gdyby zaryzykowała. 
- Jak najbardziej. Szyjka szczelnie zamknięta, z pewnością nie urodzisz przed terminem. 
Uspokoiła się, chociaż wizja kolejnych dwóch miesięcy z wielkim brzuchem nie napawała optymizmem. 
- Myślałaś już, jak chcesz rodzić? 
Zadał jej to pytanie na poprzedniej wizycie, a ona odpowiedziała mu, że jeszcze nie wie i musi się zastanowić. Pociągała ją wizja samotnego porodu, bo nie chciała, by ktoś ją widział w takim stanie. Z drugiej strony Court chciała jej towarzyszyć, a ona stwierdziła, że przyjaciółka może jej się przydać.
- Courtney będzie mi towarzyszyć, no i może mama. - Odpowiedziała po chwili, wskazując na kobietę. Court była podekscytowana na samą myśl o tym. 
- A co z tatusiem? Boi się, że zemdleje? 
Lekarz się zaśmiał, a ona zacisnęła usta. Przyjaciółka popatrzyła na nią z zaciekawieniem, robiąc tą minę, która nigdy nie zwiastowała niczego dobrego. 
- W szpitalu wyglądał na twardego zawodnika...
- Nie ma o czym mówić. - Machnęła ręką, czując na sobie palące spojrzenie Court. Teraz już się z tego nie wyplącze. - Czy to już wszystko? - Spytała, w nadziei, że będzie mogła już stąd wyjść i lekarz nic więcej nie powie. Lekarz potwierdził, że to już wszystko, umówiła się z nim na kolejną wizytę, powiedziała do widzenia i wyszła. 
- Co to miało być?
Court szła tuż przy niej, żądna informacji. Oczy jej błyszczały z ciekawości, bo pewnie posądzała ją o płomienny romans z tajemniczym nieznajomym. Co najdziwniejsze, być może przeżywałaby coś podobnego, gdyby całkiem nie dawno temu, nie powiedziała nie. 
- Nie wiem o czym mówisz... - próbowała grać na zwłokę, bo ostatnie na co miała ochotę, to zwierzenia w szpitalnej poczekalni. Z resztą, nie miała się z czego zwierzać, bo nic się nie wydarzyło. Joe jej zwyczajnie wtedy pomagał, a ginekolog niefortunnie wziął go za ojca dziecka. 
- Nie udawaj, co za przystojniak cię odwiedzał?
Demi miała wrażenie, że jej przyjaciółka zemdleje, jeśli nie dowie się prawdy. 
- Syn sąsiadki, mówiłam wam już dawno, pamiętasz? - To była dobra i całkiem prawdopodobna wymówka. Idealna na ten czas. 
- Jasne, Demi, wiesz, że ci nie wierzę?
Stanęły na parkingu, przed samochodem panny Stone i nic nie zapowiadało na to, że spokojnie do niego wsiądą i odjadą do domu, bez zbędnych rozmów o jej szpitalnych gościach. Court założyła ręce na piersi i patrzyła na nią, oczekując na wyjaśnienia. Brakowało tylko, by tupnęła kilka razy nogą. 
A Demi była już tym wszystkim zmęczona. Całą tą szopką, kręceniem i udawaniem, że Jonas jest w jej życiu zbytecznym dodatkiem i okropnym szefem. Tak nie było już od dawna. 
- W porządku, chcesz wiedzieć, powiem ci... - W końcu zdecydowała się na szczerość. - To Joe zawiózł mnie do szpitala, był przy moich badaniach, przywiózł mi zakupy i dotrzymywał towarzystwa. - Zatrzymała się na chwilę, by wziąć głębszy oddech. - I było bardzo miło, bo od dawna nikt nie dbał o mnie tak, jak on. - Walczyła z sobą, czy powiedzieć również o jego wizycie, aż w końcu skapitulowała. - A później odwiedził mnie w mieszkaniu, zrobił kolację, a gdy chciał mnie pocałować, stchórzyłam. 
Court patrzyła na nią teraz, jak na wariatkę. Chyba nie tego się spodziewała. No ale skoro chciała, to ma. I jej samej było lżej na sercu. W końcu się tym z kimś podzieliła. 
- A najgorzej wkurza mnie to, że teraz ma mnie gdzieś i to ja jestem temu winna. - Dodała po chwili, czując się o wiele lepiej niż jeszcze kilka minut temu. 
- Myślę, że czeka nas długa rozmowa. 
Dodała panna Stone, wsiadając do samochodu. To będzie z pewnością interesujący wieczór. 


13 komentarzy:

  1. jezu ale mi smutno przez ten rozdział ;_; wiedziałam, że nie będzie kolorowo ale kurde no :c Nienawidzę Melisy XD I jestem już zmęczona Nickiem; mam nadzieję, że Court go zostawi. Naprawdę nie zasługuje na nią.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostawie sytuacje w tym rozdziale bez komentarza.........:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekałam na ten rozdział cały dzień wierzyłam ,że jednak Joe się nie skusi , ale niestety było inaczej, dlatego jakiś smutek mnie ogarnął po przeczytaniu .Mam nadzieje , ze jednak Melissa okaże się jaką zołzą czy coś :) A Demi przynajmniej zrozumiała swój błąd.Mam nadzieje ,że jesteś jak ja zwolenniczką happy endów i cała historia , którą uwielbiam i czytam od początku skończy się (w dalekiej przyszłości niech się kończy :p ) związkiem Jemi :) Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na lipiec :) Chyba ,że zrobisz nam niespodziankę i dodasz wcześniej <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Zakladam klub antyfanow melisy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awwwwww <3333 Jak mu zrobisz jeszcze specjalny bannerek, to wstawię w podstronach.
      Pozdrawiam, M.

      Usuń
  5. Szkoda, że rozdziały nie pojawiają się co tydzień. I też jestem antyfanem Melisy!

    OdpowiedzUsuń
  6. no weź :(
    melisa nie lb jej :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie, nie i jeszcze raz nieeeeeeeeeee. Nie zgadzam się na taki przebieg wydarzeń. Joseph miał się powstrzymać, ewentualnie Demi miała mu przerwać jakimiś skurczami czy coś, a na pewno nie miał zabawiać się z Melisą. Niech ona pokaże swoje złe oblicze i Joe wróci na "wojenną" ścieżkę z Demi. Dobrze, że chociaż ona zrozumiała swój błąd. Szkoda mi Court, niech Nick się wreszcie pozbiera i dorośnie. A i szkoda, że nie było Ali i Keva, bo ciekawi mnie, czy u nich już ok i będą teraz walczyć o dziecko wspólnie, czy znowu coś się popsuje. Czekam na nowy rozdział już wakacyjny. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  8. NIEEEEE!!! Nie zgadzam się! Ogłaszam protest! Joe ma się ogarnąć i dać spokój z tamtą laską i starać się o Dems! Nick i Court też by mogli się ogarnąć.....
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  9. NIEEEEEEEEEEEEEEEEEE ;_; tak jak chyba wszyscy powyżej nie zgadzam się! klub antyfanów Melisy ogłaszam za otwarty, lol. Mam nadzieje, że Joe sie ogarnie i będzie z Dem :( Cieszę się, że ona się w sumie to tego przyznała, że coś do niego czuje ^^ Nie mogę się doczekać następnego rozdziału :3

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale Courtney mnie wkurza. Jest strasznie niedojrzała. Wpieprza się w życie Demi, a sama nie może sobie poradzić z Nickiem. Demi ma prawo do własnego życia. I dawajcie biologicznego ojca dziecka Demi! Faceci mnie załamują tutaj.

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedy pojawi się rozdział na Between Friends and Lovers

    OdpowiedzUsuń
  12. Czy istnieje możliwość, że w wakacje rozdziały będą pojawiały się częściej?

    OdpowiedzUsuń