Siedząc na wygodnym
fotelu usytuowanym naprzeciw biurka lekarza, Alice nie potrafiła opanować
swoich nerwów. Miała serdecznie dosyć wyczekiwania jakichkolwiek informacji.
Przez całe dwa tygodnie wypatrywania ponownych wyników badań Kevina, oboje nie
potrafili jakoś znaleźć sobie miejsca. I choć Kev ze wszystkich sił próbował
udawać, że wcale go to nie rusza, to doskonale czuła, jak bardzo się denerwuje.
Dzisiaj miał nastąpić dzień ich prywatnego sądu ostatecznego. Po prawie
godzinie spędzonej w nowocześnie urządzonej poczekalni kliniki Novum,
ulokowanej w samym centrum Astor Row, wreszcie mieli poznać ostateczną
diagnozę.
Upłynął już kwadrans,
odkąd przemiła młoda pielęgniarka, ubrana w morelowy uniform zaprowadziła ich
do gabinetu doktora Douglasa Robertsona, człowieka, który według opinii
internautów przewertowanych przez nią forów oraz licznych zdjęć noworodków wraz
z dumnymi rodzicami, rozlokowanych na ścianach w całym pomieszczeniu, był
prawdziwym cudotwórcą. Czekali cierpliwie, lustrując każdy najmniejszy gest
lekarza, próbując cokolwiek wyczytać z wyrazu jego twarzy, ale to nie zdało
egzaminu. Stosunkowo młody, czterdziesto paroletni mężczyzna ze skroniami lekko
przyprószonymi siwizną i szpakowatym nosem przeglądał spokojnie kolejne kartki,
szczelnie zanotowane pochyłym pismem, nie dając nic po sobie poznać. Z każdą
kolejną upływającą sekundą czuła, jak powietrze gęstnieje coraz bardziej.
Chciała, by wszystko było dobrze. Musiało. Nie przewidywała innej opcji. Kevin
również był zdenerwowany. Czuła doskonale, jak bardzo spięte jest całe jego
ciało i naprawdę marzyła, żeby wreszcie skończyły się ich tortury. Doktor
Robertson chyba to wyczuł, bo spojrzał na nich znacząco.
- Proszę się uspokoić,
przecież jeszcze nic nie powiedziałem. – Uśmiechnął się do nich zachęcająco,
próbując, choć trochę im ulżyć. – Tak jak obiecałem w rozmowie przez telefon z
panią Alice, przejrzałem dokładnie wszystkie wyniki badań i wreszcie wiemy, na
czym stoimy…
Kevin mocniej ścisnął
jej dłoń, a w jej głowie przemknęły dosłownie wszystkie czarne scenariusze,
których dotąd nie chciała nawet dopuszczać do świadomości.
- Badania ejakulatu
wyglądają trochę gorzej, niż oczekiwaliśmy. Plusem na pewno jest to, że mamy
wreszcie rozpoznanie, a chyba na tym najbardziej nam zależało. – Po wstępie,
który nie zapowiadał nic dobrego, czuła, jak śniadanie, które cudem wmusił w
nią rano Kevin, podchodzi jej do gardła. – Fachowa diagnoza, azoospermia,
jednak to pewnie nie mówi państwu za wiele. W nasieniu pana Kevina nie wykryto
jakiejkolwiek obecności plemników, co, nie ukrywam, trochę pokrzyżowało nam
plany.
W oczach mimowolnie
zaczęły gromadzić jej się łzy. Przecież to nie mogła być prawda. Kevin
momentalnie poluźnił uścisk i chciał wstać z krzesełka, zapewne z zamiarem
wyjścia, ale mu na to nie pozwoliła. Nie chciała sama wysłuchiwać tego
koszmaru.
- Proszę się uspokoić i
nie płakać. Nie powiedziałem przecież, że to jest ostateczny wyrok. – Doskonale
przygotowany na tę sytuację doktor Robertson, przesunął po blacie biurka w jej
stronę paczkę chusteczek. – Uwzględniając wyniki badań genetycznych oraz krwi,
które wyszły dobrze i fakt, że nie wspominał pan o żadnych infekcjach, czy
urazach świadczy, że to problem natury mechanicznej albo też wady wrodzonej, a,
wbrew pozorom, to całkiem optymistyczna diagnoza.
- Więc, co można z tym
zrobić? – Wydusiła wreszcie z siebie Ali, skołowana nadmiarem medycznych
terminów i złych informacji. Była tak strasznie rozbita, że rozumiała tylko
pojedyncze słowa, które wcale nie napawały jej optymizmem.
- Przede wszystkim nie
panikować, a zaraz później zająć się problemem pani męża.
W tym momencie lekarz
odwrócił wzrok od niej i spojrzał w kierunku Kevina, który z kamienną twarzą
pełną pozornej obojętności, ściskał jej dłoń tak mocno, iż myślała, że
dosłownie za chwilę połamie jej palce. Jak mogła nie panikować, skoro od pewnego
czasu nic nie szło po ich myśli, każdy zamiar, założenie, wszystko wymykało im
się przez palce. Najbardziej jednak bała się o Kevina. Nie chciała, żeby znów
się załamał, wystarczająco dużo już naoglądała się jego cierpienia.
- Jak już wspomniałem
wcześniej, choroba nie jest wynikiem infekcji, czy urazów i dużo łatwiej będzie
nam coś na to zaradzić. Mamy już wszystkie potrzebne wyniki, więc nie ma co
dłużej zwlekać z działaniem.
Mężczyzna uśmiechnął
się do nich pokrzepiająco, próbując wlać w nich trochę nadziei, ale ona nadal
czuła się okropnie. Z resztą Kevin również. Jego twarz nie zdradzała w tym
momencie żadnych emocji, ale była pewna, że w środku mocno to przeżywał.
- Powinniśmy od razu
uderzyć do sedna problemu, najlepiej działając na dwa fronty, terapeutycznie i
diagnostycznie, co by oszczędzić państwu zbędnego czekania.
Słuchała wszystkiego
bardzo uważnie, ale nadal była w takim stanie, że nie rozumiała za wiele.
Jedyne, co cały czas dźwięczało jej w uszach, to fakt, że było gorzej niż
początkowo myśleli.
- Mam tu na myśli
biopsję. W tej sytuacji to jedne rozsądne rozwiązanie. Nie będę ukrywał, że
jest dość bolesne i nie mogę zagwarantować państwu, że się uda, ale myślę, że
warto zawalczyć.
Ona też tak uważała,
ale czy Kevin podzielał ich zdanie, nie była do końca pewna. Odkąd weszli do
gabinetu nie odezwał się nawet słowem. Lekarz tłumaczył im dokładnie, na czym
polega badanie, używając trochę mniej skomplikowanego słownictwa i cały czas
dodając im otuchy. Z tego, co opowiadał, nie brzmiało to przyjemnie, ani też
zachęcająco, ale to nie do niej należała w końcu ostateczna decyzja. Wiedziała,
że to bardzo krępujące i żenujące dla Kevina, więc przysięgła sobie w duchu, że
zgodzi się na wszystko, co postanowi. Nie chciała naciskać, bo wiedziała, jak
trudno przechodził przez to wszystko jej mąż. Decyzję pozostawiała jemu.
- Macie państwo jeszcze
jakieś pytania?
Doktor Robertson
zakończył swój przydługi monolog i zadał rutynowe pytanie. Miała w głowie
mnóstwo kwestii, które chciała poruszyć, ale tak naprawdę nie wiedziała, od
czego powinna zacząć.
- Jakie są szanse na
to, że na pewno się uda?
Kevin w końcu się
odezwał, a Ali prawie podskoczyła na krześle. Jego głos brzmiał tak obco, tak
oschle, tak bardzo nieprzyjemnie. Mężczyzna przez chwilę nic nie mówił. Układał
kartki na biurku i zastanawiał się nad czymś. Czuła, że to nie wróży nic
dobrego.
- W tym momencie trudno
mi cokolwiek powiedzieć i każdy inny lekarz powiedziałby wam to samo. Jednak
zawsze lepiej jest zrobić coś, niż nie zdziałać nic.
Uśmiechnął się do nich,
by dodać im otuchy, lecz Ali wcale nie zrobiło się lepiej. Kevin pomasował
wnętrze jej dłoni kciukiem, co ją uspokoiło. Nieważne, co się stanie, mają
siebie.
*
Po kilku dniach
pomieszkiwania u Dem, wreszcie zdecydowała się na powrót do siebie. Od czasu
kłótni z Nickiem na tej imprezie u jego znajomych nie widziała się z nim ani
razu. Wzięła krótki urlop, a gdy dzwonił, nie odbierała. Na jej nieszczęście
był uparty i próbował nawet dowiedzieć się czegoś od Demi, ale ta szybko sprowadziła
go na ziemie, dosadnie mówiąc mu, co myśli na ten temat. Dzięki temu nie
odważył się przyjść do przyjaciółki, a
ona miała święty spokój. Za to teraz przywitał ją niesamowicie gorąco, z tym
swoim drwiącym, protekcjonalnym uśmieszkiem na ustach, którego tak nie znosiła.
Postanowiła jednak go zignorować. Wiedziała w końcu, po co tu jest i czego
chce. Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Wreszcie przestałaś
się dąsać.
Wyjęła klucz z zamka, w
bojowym nastroju szykując się na kolejne starcie z jego przeogromną
przemądrzałością i jeszcze większym ego. Przepuścił ją w drzwiach, a ona weszła
do środka, nic nie mówiąc. Odłożyła kanarkową, niewielkich rozmiarów torbę na
szafkę w przedpokoju, doskonale wiedząc, co chce powiedzieć Nickowi. Demi
pomogła jej zrozumieć, co naprawdę powinno być ważne. Nie kompromisy, których
ogrom powoli ją przytłaczał, nie uleganie mu na każdym kroku. Ona sama była
ważna. Ten drobny szczegół jakoś umknął najmłodszemu Jonasowi, gdzieś pomiędzy
ich rozstaniem, a ślepą walką o jej odzyskanie. Na całe szczęście, w porę to
zauważyła.
- Brawo, pokazałaś, jak
bardzo jesteś odpowiedzialna.
Z jego ust słyszała to
już miliony razy. Zawsze kreował się na tę rozsądniejszą osobę w ich związku,
na siłę próbował umoralniać, zupełnie, jakby była małym dzieckiem. Nie chciało
jej się tego słuchać po raz kolejny. Prawdę mówiąc, nie chciała go w ogóle
słuchać. Pragnęła tylko, by dał jej spokój raz na zawsze. Była zmęczona i miała
na życie nowy plan, który nie obejmował jego osoby. Nie obejmował żadnego mężczyzny.
Miała zamiar wreszcie zatroszczyć się o samą siebie. I choć decyzję podjęła szybko, wiedziała, że
na pewno nie będzie żałowała. Przez dłuższy czas w końcu próbowała przetrwać.
Ale okazało się to niemożliwe.
- To nie twoja sprawa.
– Odpowiedziała mu po chwili i weszła do sypialni, gdzie otworzyła szafę i
zaczęła przeglądać rzeczy, które się w niej znajdowały. Jego koszule i krawaty,
wszystko, jak zwykle, pedantycznie wyprasowane, poukładane równo, jak na
wystawie sklepowej. Jej sukienki i spódnice, idealnie przeciwieństwo porządku i
harmonii, których nie znosiła, a teraz przyznawała to otwarcie. Mebel chciała
zachować, podobnie kilka swoich rzeczy. Reszty nie potrzebowała.
- Jak to nie moja?!
Zostawiłaś mnie samego, nie zjawiłaś się w pracy, szlajałaś bóg wie gdzie i z
kim i wracasz, jakby nigdy nic!
Dopiero teraz
zauważyła, że Nick histeryzował, jak rozchwiana emocjonalnie baba. Miała ochotę
się roześmiać, ale wściekłość końcem końców wzięła górę. Jak śmiał powiedzieć
coś takiego?! Nie była jego własnością, mogła robić, co jej się tylko rzewnie
podobało, a już na pewno nie miał prawa sugerować takich rzeczy. Był chamem.
Wielkim, niereformowalnym, egoistycznym dupkiem. Stanęła przed nim twarzą w
twarz i w jednej sekundzie wymierzyła solidny policzek.
- Możesz mówić, że
jestem dziecinna, możesz powtarzać, że jestem nieodpowiedzialna, możesz nawet
stwierdzić, że jestem tępą idiotką, która do niczego się nie nadaje, możesz
narzucać mi swoją wolę, ale nigdy nie pozwolę byś obrażał mnie w moim własnym
mieszkaniu! – Przepłakała przez niego wiele nocy i długo zaciskała zęby. Gdy
powiedział, że nie chce mieć z nią dzieci, gdy mówił, że nie da jej ciekawszych
projektów do poprowadzenia, bo jest zbyt zakręcona i często lata kilka metrów
nad ziemią, gdy obrażał jej przyjaciółki. Teraz szala goryczy się przelała.
Widziała, jak zaskoczony rozciera czerwony ślad w miejscu, w które go uderzyła.
- Myślałem, że to nasze
mieszkanie!
Roześmiała się głośno,
może trochę za głośno. Wyglądał na zdziwionego. W końcu nie zwykł do utraty
kontroli nad sytuacją, dzięki czemu ona poczuła się o wiele pewniej.
- Nasze?! O nie, ty
jesteś tu tylko gościem! Wprowadziłeś się do mnie, bo tego chciałam!
Jego reakcja była
natychmiastowa. Rozpiął kolejny guzik przy kołnierzu prążkowanej, stalowej
koszuli, czerwieniąc się przy tym ze złości. Od początku uważał, że to ich
wspólne lokum, a ona na to przystawała, bo była zaślepiona, zakochana i głupia. Nie spodziewał się tego po niej. Pewnie
liczył, że znowu skruszona wyciągnie rękę na zgodę, pozwalając wylewać na
siebie kolejne wiadra słownych pomyj, ale nie tym razem.
- Zmieniłaś się, nie
poznaję cię! Pewnie przyjaciółki namąciły ci w głowie. A szczególnie Lovato. Od
zawsze wiedziałem, że ma na ciebie zły wpływ i proszę, miałem rację!
Wyszukała w szafie,
pośród swoich rzeczy małą, drewnianą, ręcznie rzeźbioną szkatułkę i wyjęła z
niej klucze. Te same, które wręczył jej w Barcelonie. To miał być ich wspólny domek,
istny raj na ziemi podczas romantycznych wypadów tylko we dwoje. Teraz jednak
nie miało to już większego znaczenia. Bez zastanowienia cisnęła nimi w jego
kierunku. Gdyby wycelowała trochę wyżej, uderzyłaby go w głowę, tak trafiła
tylko w brzuch.
- Nie masz prawa
obrażać ani Demi ani Al!
- Zawsze bardziej
zależało ci na nich niż na mnie! Nigdy nie byłem najważniejszy! – Oczywiście,
jak zwykle przyjmował rolę ofiary, a wszyscy inni musieli być jego oprawcami.
Jak mogła wcześniej nie zwracać na to uwagi. Naprawdę była aż tak ślepa?
- A ja dla ciebie
byłam?! Najpierw wolałeś siedzieć w pracy dniami i nocami, a teraz... Nawet nie
wiem, co jest gorsze: to, że chciałeś bym robiła wszystko po twojej myśli, czy
to, że nigdy nie słuchałeś tego, o czym mówiłam! – Nie chciała płakać. Była
silna i zdecydowana. Nie był wart tego, by po raz kolejny przez niego
cierpiała.
- Wszystko, wszystko
robiłem z myślą o tobie, ale ty i tak tego nie doceniałaś i nigdy doceniać nie
będziesz! Nigdy nie wiesz, czego chcesz, wciągasz mnie w swoje głupie pomysły i
myślisz, że powinienem być z tego powodu szczęśliwy!
Zaczęła wyrzucać jego
ubrania z szafy i ciskać nimi o podłogę. Była tak cholernie wściekła, jak
jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Pragnęła pozbyć się wszystkiego, co do niego
należało, zatrzeć ślady po jego egzystencji w jej życiorysie i mieszkaniu.
Jednocześnie czuła, że kończy się pewien etap. Rozdział, który ogromnie ją
męczył. Teraz mogło być już tylko lepiej. Musiało. Nie przewidywała innego
scenariusza.
- Wynoś się stąd i
nigdy więcej nie wracaj! Nie chcę cię znać! – Tym razem zabrała się za
szufladę. Rzucała kolejnymi częściami garderoby i wypchnęła go za drzwi swojej
sypialni. Bo to należało tylko do niej. Zapracowała na to własnymi rękami.
- Jesteś wariatką i żaden
normalny facet nie będzie cię chciał, słyszysz?! Żaden! I nikt przy zdrowych
zmysłach nie założy z tobą rodziny!
Wiedział, gdzie
uderzyć, żeby trafić w jej czuły punkt. Był mistrzem manipulacji. Egocentryk i
narcyz w jednej osobie. Nie potrafiła
znaleźć słów, by opisać, jak strasznie się na nim zawiodła. Jej przyjaciółki
jednak miały rację. Nie powinna była wchodzić drugi raz do tej samej rzeki, ale
skusiła się i teraz miała za swoje.
*
Demi siedziała wygodnie
na białej, skórzanej kanapie w gabinecie swojego szefa, ciesząc się chwilą
świętego spokoju. Jakiś kwadrans wcześniej zsunęła ze stóp parę, niższych niż
zwykła nosić, szpilek, których pomimo wyraźnych zaleceń lekarza nie potrafiła
porzucić nawet w trzecim trymestrze ciąży. Zbytnio przywiązana była do
nienagannego, profesjonalnego wyglądu, z resztą obcasy nie przeszkadzały
jej w codziennych obowiązkach. Dzisiaj
jednak, po całym dniu spędzonym na krążeniu pomiędzy najbardziej ekskluzywnymi
restauracjami w Nowym Jorku, gdzie Jonas umówiony był na spotkania z
potencjalnymi kontrahentami. Musiała, choć trochę odpocząć od swoich
ukochanych, kosztujących majątek czerwonych Loubutinów, które kupiła sobie z
okazji ostatnich urodzin. Na całe szczęście Joe siedział już od prawie godziny
w biurze Roberta, odbywając jakieś ważne zebranie zarządu, a ona cieszyła się z
chwili bez oglądania jego nieogarniętej, cholernie irytującej tajemniczymi
uśmieszkami osoby. Szczególnie, że w planach mieli jeszcze dwa spotkania późnym
popołudniem.
- Przepraszam, czy
zastałam może Joe?
Drzwi do gabinetu się
uchyliły, a za chwilę w pomieszczeniu znalazła się nieznana jej zupełnie wysoka
blondynka, nie siląc się nawet, by zapukać. Nie znosiła, gdy ludzie bezmyślnie
pakowali się do gabinetu Jonasa, jak zwykle uważając, że sprawy, z którymi
przyszli są najważniejsze. Brak swoistej kultury okropnie jej przeszkadzał.
- Pan Jonas jest na
ważnym spotkaniu i nie wiem, o której wróci. – Oderwała wzrok od tableta, gdzie
układała naprawdę napięty plan spotkań na przyszły tydzień. Było ich sporo, ale
ona została niekwestionowaną mistrzynią logistyki. I choć jej szef był
niezwykle irytujący, to nie mogła narzekać, bo wynagrodzenie dostawała naprawdę
niemałe.
- Och, a mogłabym tutaj
na niego zaczekać?
- A była pani umówiona
na spotkanie? – Spojrzała w grafiku na dzisiejszy dzień i oprócz zebrania, na
którym Joe był teraz, miał jeszcze spotkanie z dostawcą materiałów budowlanych,
a jej rozmówczyni, ubrana w krótkie dżinsowe szorty, luźną białą koszulkę i
sandałki na obcasie, zdecydowanie na takowego nie wyglądała.
- Niestety nie, ale
myślę, że Joe mnie przyjmie...
Zaśmiała się głośno i
melodyjnie, ukazując jej, zapewne popisowy uśmiech. Przeklęła w myślach. Że też
właśnie dzisiaj, kiedy miała dość wszystkiego i wszystkich, trafił się
przypadek upartej blondynki myślącej, że jest pępkiem świata.
- Obawiam się, że
jednak jest pani w błędzie. Pan Jonas nie lubi niezapowiedzianych wizyt w pracy
i jest dzisiaj bardzo zajęty. –
Odpowiedziała niezbyt miło, acz zgodnie z prawdą. Pierwszą dyspozycją ze strony
jej szefa każdego ranka, był zakaz wpuszczania nieumówionych ludzi marnujących
jego cenny czas. W sumie nie dziwiła mu się.
Był w końcu człowiekiem i też potrzebował pobyć trochę w domu. Nawet,
jeśli to największy, najbardziej denerwujący facet we wszechświecie.
- Kto wie, może zmieni
zdanie.
- Jestem pewna, że nie
i jeśli chce się pani z nim zobaczyć, to proszę umówić się w recepcji. – Poziom
jej irytacji osiągnął niemal apogeum i miała ochotę dorzucić jakiś soczysty
docinek, ale blondynka już nie słuchała, bo Jonas wszedł do środka.
- Witaj, przystojniaku, chciałam ci zrobić
niespodziankę.
Kobieta bez skrępowania
przybliżyła się do jej szefa i powiesiła na jego szyi, składając na ustach
przelotny pocałunek. W tym właśnie momencie Demi zrozumiała już, dlaczego
wpadła tu bez zapowiedzi, robiąc za wrzód na tyłku, no a przede wszystkim, jaki
był powód wszystkich tych szczeniackich, nieobecnych uśmieszków, za każdym
razem, gdy Joe spoglądał na ten swój pieprzony telefon.
- Hmmm, uwielbiam
wszystkie twoje pomysły. – Objął ją dłonią w pasie, kładąc ją może trochę niżej
niż powinien w zaistniałej sytuacji.
- I nie jesteś na mnie
zły?
- Na ciebie? Nigdy w
życiu. – Nerwowo poprawiła sukienkę i wsunęła na stopy buty, które jak dotąd
stały obok kanapy. Jonas wraz ze swoją blondynką byli tak zajęci sobą, że nawet
jej nie zauważali, a ona nie lubiła czuć się piątym kołem u wozu. Ta scena była
dosłownie nie do przetrawienia. – Demi nie będziesz mi już dzisiaj potrzebna,
możesz iść wcześniej do domu.
- Ale masz jeszcze
jedno spotkanie...
Przypomniała mu
rzeczowo, starając się wzrokiem unikać widoku swojego szefa przyklejonego do
apetycznej, przeokropnie chudej ślicznotki, którą, mimo że widziała pierwszy
raz w życiu, nie darzyła zbytnią sympatią. Prawdę mówiąc miała ochotę wyrzucić
ją za drzwi i opieprzyć Jonasa za brak profesjonalizmu, ale nie chciała wyjść
na niezdecydowaną desperatkę.
- Zadzwoń do Nichollsa
i przełóż na środę w porze lunchu, to i tak może poczekać. – Joe odwrócił na
moment uwagę od swojej denerwująco idealnej „przyjaciółki” i łaskawie spojrzał
w jej kierunku.
- Jeśli tego sobie
życzysz…
- Tak, tego właśnie
chcę. – Powiedział pewnie, z delikatnym
uśmiechem na twarzy. Nie, nie mogła już dłużej oglądać tej żałosnej sceny, od
której robiło jej się gorzej. – Do jutra, Demi.
Usłyszała jeszcze za
plecami, ale nie odpowiedziała, szybko opuszczając gabinet Jonasa i trzaskając
przy tym lekko drzwiami. Nie chciała, żeby zauważył, że jest zła. Bo przecież
to byłoby bez sensu. Najpierw dała mu kosza, a teraz ziała zazdrością w
kierunku nieznajomej wybranki Joe. Głupie. Irracjonalne. Bezsensowne. Ale
niestety prawdziwe. Powoli sama przestawała rozumieć swoje hormonalne huśtawki
nastrojów. Ruszyła w kierunku damskiej toalety, wiedząc, że o tej porze nie
spotka tam żywej duszy. Przynajmniej
nikt nie będzie musiał oglądać jej w tym stanie. Miała ochotę rozryczeć się,
jak małe dziecko. Nie, nie miała żalu do Jonasa, nie wyzywała go nawet w
myślach od idiotów, czy lowelasów, bo właściwie nie zrobił jej niczego złego.
Skoro dała mu kosza, po prostu znalazł sobie kogoś, kto go docenił. W tym
właśnie momencie w myślach to siebie nazwała idiotką, bo naprawdę jej się
należało. Zawsze uważała siebie za niezależną, silną i bezkompromisową, ale
zdała sobie sprawę, że po porodzie nie da sobie rady sama. Szkoda tylko, iż w
momencie, gdy spaliła ostatnie mosty w relacjach z facetem, który naprawdę
bardzo jej pomógł, i gdyby tylko chciała, zostałby kimś więcej niż tylko jej
przełożonym.
Głupia.
Głupia. Głupia…
*
Pozbierał wszystkie
teczki i luźne papiery z biurka, sprawnie pakując je do czarnej, robionej na
zamówienie aktówki ze srebrną sprzączką. Pominął jedynie małą żółtą karteczkę
samoprzylepną z ręcznie wypisaną na niej adnotacją Lovato, że jeden z
inwestorów nie pojawi się jutro na umówionym z samego rana spotkaniu. Bardzo
często zostawiała mu takie informacje, gdy gdzieś wychodziła, więc przywykł już
do tego.
- No to możemy już iść.
– Zapiął skórzaną aktówkę i odwrócił się w stronę Mel.
- Twoja asystentka jest
śliczna.
- I jest w ciąży. –
Dodał beznamiętnie, trochę zdezorientowany. Starał się być w tym jak
najbardziej wiarygodny, co nie przychodziło mu z trudnością. Nie lubił
rozmawiać o swojej pracownicy, a już szczególnie, gdy rozmowa zbaczała na
niebezpieczne tematy. Tym bardziej, iż właściwie nie wiedział, czemu miała
służyć ostatnie słowa jego towarzyszki.
- Co nie oznacza, że
nie jest atrakcyjna... Wydaje się, że macie dobre relacje.
Przez chwilę go
zamurowało i spojrzał na nią z delikatnym grymasem na twarzy. Zdecydowanie ta
rozmowa szła w niewłaściwym dla obojga kierunku.
- Powiedzmy, dobrze
wykonuje swoją pracę i to jest dla mnie najważniejsze. Ale nie mówmy już o
niej. – Odpowiedział szybko, gdy tylko udało mu się zebrać gamę bezpiecznych
określeń. Nie chciał kontynuować tematu Lovato.
- Przed chwilą dowiedziałam się, że nie lubisz
niezapowiedzianych gości.
- To prawda, ale ty
jesteś wyjątkiem. – Objął ją mocno w
talii i przyciągnął do siebie najbliżej, jak to było możliwe. Na całe szczęście
odpuściła mu dalsze męki.
- To znaczy, że mogę
cię porwać z pracy na całe popołudnie i wieczór? – Wyszeptała mu wprost do
ucha, kokieteryjnie przygryzając jego płatek.
- Zależy, po co i
gdzie...
- Chcę ci pokazać swoje
królestwo i trochę na tobie poeksperymentować. – Niebezpiecznie iskierki w jej
szafirowych tęczówkach niezmiennie nie przestawały go intrygować. Dla takiej
kobiety dałby zrobić ze sobą wszystko i był pewien, że nie będą się nudzili.
- Mmm, brzmi bardzo
interesująco...
- To, jak? Idziemy?
Szkoda mi Kevina. Jego zdolność zapładniania została zniszczona przez jakaś chorobę -.- Przy czym ucierpiała jego meskość, brak plemników.... Albo przez uraz mechaniczny. Za dużo przyjemności? Nick nie powinien się tak wyrażać o Ali i Demi...stracił Courtney. Ciekawe co będzie z nimi dalej. Dobra a teraz wątek, który wiesz jak bardzo mnie wkurza. Joe i Mel. Nawet Demi jej nie polubiła. Joe powinien naprawę spojrzeć na swoją pracę, a nie chęć igraszek z blond panienką. Tak Melisa podziwiaj Demi, bo nigdy nie będziesz taka jak ona. Mogłabyś tak np. zamknąć się w swoim królestwie?
OdpowiedzUsuńczemu znowu tak mało JEMI :( ???
OdpowiedzUsuńczemu znowu tak malo JEMI???
OdpowiedzUsuńjuz starczy mel :(
Oj droczysz sie z nami :-) chcemy JEMI!! :D
OdpowiedzUsuńChce Jemiiiiii!!!!
OdpowiedzUsuńProtestuje! Nie, nie i jeszcze,raz NIE. To nie tak miało być. Joe idioto ogarnij się! Powinieneś walczyć o Demi a nie się zabawiać....
OdpowiedzUsuńZachwianie Nicka cały czas mnie,zaskakuje...
Trzymam kciuki za Kevina i Ali
Rozdział świetny. Czekam na kolejne.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Kevina i Ali i mam nadzieję, że w końcu im się uda.
Dobrze, że Courtney dała kosza Nickowi zaczynało mnie już to denerwować.
Liczę, że sytuacja między Demi i Joe się poprawi i będzie między nimi więcej akcji bo Mel to już mam dość..
Nie podoba mi się to i raczej większość waszych czytelniczek również podziela moje zdanie. Wszystkie mamy naprawdę dość tej Mel.
OdpowiedzUsuńDziewczyny! czytając nasze opinie jednoznacznie możecie wywnioskować, że przez tą postać opowiadanie stało się mniej ciekawe. Proszę w imieniu większości czytelników, zróbcie z tym coś. Niech ona zniknie z tego opowiadania. Na teraz to jest minus, mam nadzieje, że posłuchacie nas i w następnym rozdziale pojawi się wreszcie najwięcej oczekiwane Jemi!!!
Pozdrawiam :*
Rzeczywiście wiele pojawiło się ostatnio komentarzy o podobnym wydźwięku, dlatego też postanowiłam odpowiedzieć na Twój apel.
UsuńNiewątpliwie schlebia nam fakt, że każdy rozdział spotyka się z tak emocjonalnym odbiorem. Wasze komentarze czytamy zawsze z uśmiechem na ustach, jednakże nie zwykłyśmy pisać naszych historii na zasadzie koncertu życzeń. Wszystkie wątki oraz postaci występujące w opowiadaniu umieszczane są zgodnie ze wcześniej ustalonymi założeniami i nie zamierzamy ich zmieniać. A fakt, że tak skrajne emocje wywołują u was poszczególni bohaterowie ALBC świadczy o tym, iż założony scenariusz był jak najbardziej trafny.
Pozdrawiam. ~ M.
Bardzo mi się podoba! Super, że mają jakieś problemy, a nie raj na ziemi. Mam nadzieję, że Ali i Kevinowi wyjdzie albo chociaż zaadoptują dziecko. Super, że Courtney pozbyła się Nicka. Cieszę się, że przejrzała na oczy. A wątek z Demi i Joe też mi się podoba. Nie cierpię jak układa się idealnie między bohaterami. Niech pojawi się ojciec dziecka Demi!
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze cudowny, nic dodać nic ująć :D co prawda jak każdy nie mogę się doczekać jakiś momentów Jemi, ale kiedy mają być to będą :P
OdpowiedzUsuńPóźno komentarz, ale lepiej późno niż wcale. Rozdział fajny, choć na temat części o Joe i Melisie (no i oczywiście tyczy się to również Demi) nie będę się wypowiadać bo moje zdanie jest jak większości, choć przypuszczałam, że macie plan i nasze pojękiwania tylko Was bawią. Ale ok. Czekamy na rozwój sytuacji. Co do reszty, to myślałam, że w obliczu zerwania Nick jednak się zmieni czy coś, ale on jest ślepo zapatrzony w to,że Courtney jest dziecinna, a on ten dorosły. Może teraz coś zrozumie, ale odzyskać ją będzie mu baaaardzo ciężko. Mam nadzieję, że Ali i Kev obojętnie od wyników nie poddadzą się i będą walczyli z przeciwnościami losu razem. Dajcie im troszkę szczęścia wreszcie. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńHej wpadłam na waszego bloga nie dawno i muszę powiedzieć, że szybko mnie wciągną. Wiem jak to jet kiedy inni piszą scenariusze twojej historia. Problem w tym, że tak naprawdę to twój świat, twoja historia i od Was zależy jak się potoczy. Wiadomo wszyscy chcą dobrze, ale dopóki im się podoba i wzbudza reakcję to jest świetnie. Podoba mi się to jak piszecie. Nie będę się długo rozpisywać, ale naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem Waszego stylu. Widać tutaj rękę dusz artystycznych. Pomysły jak i wyobraźnie macie niesamowite. Tak naprawdę to chcę Wam podziękować, bo po przeczytaniu tej historii od początku przypomniałam sobie jak to jest pisać, marzyć, tworzyć scenariusz przepięknych historii. Nie wiem czy jeszcze jestem w tym dobra, ale z resztą same zobaczcie jeśli chcecie dobry-adres.blogspot.com Miałam rok przerwy, więc nie wiem czy nie za późno, czy ta historia jak i ja stracił swoich czytelników.
OdpowiedzUsuńMega :) Tylko brakuje mi trochę tych kłótni Demi i Joe :)
OdpowiedzUsuńDopiero odkryłam bloga i jest świetny
OdpowiedzUsuń~Monika