piątek, 1 sierpnia 2014

38. "Chcę ci pokazać swoje królestwo i trochę na tobie poeksperymentować."

Siedząc na wygodnym fotelu usytuowanym naprzeciw biurka lekarza, Alice nie potrafiła opanować swoich nerwów. Miała serdecznie dosyć wyczekiwania jakichkolwiek informacji. Przez całe dwa tygodnie wypatrywania ponownych wyników badań Kevina, oboje nie potrafili jakoś znaleźć sobie miejsca. I choć Kev ze wszystkich sił próbował udawać, że wcale go to nie rusza, to doskonale czuła, jak bardzo się denerwuje. Dzisiaj miał nastąpić dzień ich prywatnego sądu ostatecznego. Po prawie godzinie spędzonej w nowocześnie urządzonej poczekalni kliniki Novum, ulokowanej w samym centrum Astor Row, wreszcie mieli poznać ostateczną diagnozę.
Upłynął już kwadrans, odkąd przemiła młoda pielęgniarka, ubrana w morelowy uniform zaprowadziła ich do gabinetu doktora Douglasa Robertsona, człowieka, który według opinii internautów przewertowanych przez nią forów oraz licznych zdjęć noworodków wraz z dumnymi rodzicami, rozlokowanych na ścianach w całym pomieszczeniu, był prawdziwym cudotwórcą. Czekali cierpliwie, lustrując każdy najmniejszy gest lekarza, próbując cokolwiek wyczytać z wyrazu jego twarzy, ale to nie zdało egzaminu. Stosunkowo młody, czterdziesto paroletni mężczyzna ze skroniami lekko przyprószonymi siwizną i szpakowatym nosem przeglądał spokojnie kolejne kartki, szczelnie zanotowane pochyłym pismem, nie dając nic po sobie poznać. Z każdą kolejną upływającą sekundą czuła, jak powietrze gęstnieje coraz bardziej. Chciała, by wszystko było dobrze. Musiało. Nie przewidywała innej opcji. Kevin również był zdenerwowany. Czuła doskonale, jak bardzo spięte jest całe jego ciało i naprawdę marzyła, żeby wreszcie skończyły się ich tortury. Doktor Robertson chyba to wyczuł, bo spojrzał na nich znacząco.
- Proszę się uspokoić, przecież jeszcze nic nie powiedziałem. – Uśmiechnął się do nich zachęcająco, próbując, choć trochę im ulżyć. – Tak jak obiecałem w rozmowie przez telefon z panią Alice, przejrzałem dokładnie wszystkie wyniki badań i wreszcie wiemy, na czym stoimy…
Kevin mocniej ścisnął jej dłoń, a w jej głowie przemknęły dosłownie wszystkie czarne scenariusze, których dotąd nie chciała nawet dopuszczać do świadomości.
- Badania ejakulatu wyglądają trochę gorzej, niż oczekiwaliśmy. Plusem na pewno jest to, że mamy wreszcie rozpoznanie, a chyba na tym najbardziej nam zależało. – Po wstępie, który nie zapowiadał nic dobrego, czuła, jak śniadanie, które cudem wmusił w nią rano Kevin, podchodzi jej do gardła. – Fachowa diagnoza, azoospermia, jednak to pewnie nie mówi państwu za wiele. W nasieniu pana Kevina nie wykryto jakiejkolwiek obecności plemników, co, nie ukrywam, trochę pokrzyżowało nam plany.
W oczach mimowolnie zaczęły gromadzić jej się łzy. Przecież to nie mogła być prawda. Kevin momentalnie poluźnił uścisk i chciał wstać z krzesełka, zapewne z zamiarem wyjścia, ale mu na to nie pozwoliła. Nie chciała sama wysłuchiwać tego koszmaru.
- Proszę się uspokoić i nie płakać. Nie powiedziałem przecież, że to jest ostateczny wyrok. – Doskonale przygotowany na tę sytuację doktor Robertson, przesunął po blacie biurka w jej stronę paczkę chusteczek. – Uwzględniając wyniki badań genetycznych oraz krwi, które wyszły dobrze i fakt, że nie wspominał pan o żadnych infekcjach, czy urazach świadczy, że to problem natury mechanicznej albo też wady wrodzonej, a, wbrew pozorom, to całkiem optymistyczna diagnoza.
- Więc, co można z tym zrobić? – Wydusiła wreszcie z siebie Ali, skołowana nadmiarem medycznych terminów i złych informacji. Była tak strasznie rozbita, że rozumiała tylko pojedyncze słowa, które wcale nie napawały jej optymizmem.
- Przede wszystkim nie panikować, a zaraz później zająć się problemem pani męża.
W tym momencie lekarz odwrócił wzrok od niej i spojrzał w kierunku Kevina, który z kamienną twarzą pełną pozornej obojętności, ściskał jej dłoń tak mocno, iż myślała, że dosłownie za chwilę połamie jej palce. Jak mogła nie panikować, skoro od pewnego czasu nic nie szło po ich myśli, każdy zamiar, założenie, wszystko wymykało im się przez palce. Najbardziej jednak bała się o Kevina. Nie chciała, żeby znów się załamał, wystarczająco dużo już naoglądała się jego cierpienia.
- Jak już wspomniałem wcześniej, choroba nie jest wynikiem infekcji, czy urazów i dużo łatwiej będzie nam coś na to zaradzić. Mamy już wszystkie potrzebne wyniki, więc nie ma co dłużej zwlekać z działaniem.
Mężczyzna uśmiechnął się do nich pokrzepiająco, próbując wlać w nich trochę nadziei, ale ona nadal czuła się okropnie. Z resztą Kevin również. Jego twarz nie zdradzała w tym momencie żadnych emocji, ale była pewna, że w środku mocno to przeżywał.
- Powinniśmy od razu uderzyć do sedna problemu, najlepiej działając na dwa fronty, terapeutycznie i diagnostycznie, co by oszczędzić państwu zbędnego czekania.
Słuchała wszystkiego bardzo uważnie, ale nadal była w takim stanie, że nie rozumiała za wiele. Jedyne, co cały czas dźwięczało jej w uszach, to fakt, że było gorzej niż początkowo myśleli.
- Mam tu na myśli biopsję. W tej sytuacji to jedne rozsądne rozwiązanie. Nie będę ukrywał, że jest dość bolesne i nie mogę zagwarantować państwu, że się uda, ale myślę, że warto zawalczyć.
Ona też tak uważała, ale czy Kevin podzielał ich zdanie, nie była do końca pewna. Odkąd weszli do gabinetu nie odezwał się nawet słowem. Lekarz tłumaczył im dokładnie, na czym polega badanie, używając trochę mniej skomplikowanego słownictwa i cały czas dodając im otuchy. Z tego, co opowiadał, nie brzmiało to przyjemnie, ani też zachęcająco, ale to nie do niej należała w końcu ostateczna decyzja. Wiedziała, że to bardzo krępujące i żenujące dla Kevina, więc przysięgła sobie w duchu, że zgodzi się na wszystko, co postanowi. Nie chciała naciskać, bo wiedziała, jak trudno przechodził przez to wszystko jej mąż. Decyzję pozostawiała jemu.
- Macie państwo jeszcze jakieś pytania?
Doktor Robertson zakończył swój przydługi monolog i zadał rutynowe pytanie. Miała w głowie mnóstwo kwestii, które chciała poruszyć, ale tak naprawdę nie wiedziała, od czego powinna zacząć.
- Jakie są szanse na to, że na pewno się uda?
Kevin w końcu się odezwał, a Ali prawie podskoczyła na krześle. Jego głos brzmiał tak obco, tak oschle, tak bardzo nieprzyjemnie. Mężczyzna przez chwilę nic nie mówił. Układał kartki na biurku i zastanawiał się nad czymś. Czuła, że to nie wróży nic dobrego.
- W tym momencie trudno mi cokolwiek powiedzieć i każdy inny lekarz powiedziałby wam to samo. Jednak zawsze lepiej jest zrobić coś, niż nie zdziałać nic.
Uśmiechnął się do nich, by dodać im otuchy, lecz Ali wcale nie zrobiło się lepiej. Kevin pomasował wnętrze jej dłoni kciukiem, co ją uspokoiło. Nieważne, co się stanie, mają siebie.

*

Po kilku dniach pomieszkiwania u Dem, wreszcie zdecydowała się na powrót do siebie. Od czasu kłótni z Nickiem na tej imprezie u jego znajomych nie widziała się z nim ani razu. Wzięła krótki urlop, a gdy dzwonił, nie odbierała. Na jej nieszczęście był uparty i próbował nawet dowiedzieć się czegoś od Demi, ale ta szybko sprowadziła go na ziemie, dosadnie mówiąc mu, co myśli na ten temat. Dzięki temu nie odważył się przyjść do  przyjaciółki, a ona miała święty spokój. Za to teraz przywitał ją niesamowicie gorąco, z tym swoim drwiącym, protekcjonalnym uśmieszkiem na ustach, którego tak nie znosiła. Postanowiła jednak go zignorować. Wiedziała w końcu, po co tu jest i czego chce. Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Wreszcie przestałaś się dąsać.
Wyjęła klucz z zamka, w bojowym nastroju szykując się na kolejne starcie z jego przeogromną przemądrzałością i jeszcze większym ego. Przepuścił ją w drzwiach, a ona weszła do środka, nic nie mówiąc. Odłożyła kanarkową, niewielkich rozmiarów torbę na szafkę w przedpokoju, doskonale wiedząc, co chce powiedzieć Nickowi. Demi pomogła jej zrozumieć, co naprawdę powinno być ważne. Nie kompromisy, których ogrom powoli ją przytłaczał, nie uleganie mu na każdym kroku. Ona sama była ważna. Ten drobny szczegół jakoś umknął najmłodszemu Jonasowi, gdzieś pomiędzy ich rozstaniem, a ślepą walką o jej odzyskanie. Na całe szczęście, w porę to zauważyła.
- Brawo, pokazałaś, jak bardzo jesteś odpowiedzialna.
Z jego ust słyszała to już miliony razy. Zawsze kreował się na tę rozsądniejszą osobę w ich związku, na siłę próbował umoralniać, zupełnie, jakby była małym dzieckiem. Nie chciało jej się tego słuchać po raz kolejny. Prawdę mówiąc, nie chciała go w ogóle słuchać. Pragnęła tylko, by dał jej spokój raz na zawsze. Była zmęczona i miała na życie nowy plan, który nie obejmował jego osoby. Nie obejmował żadnego mężczyzny. Miała zamiar wreszcie zatroszczyć się o samą siebie.  I choć decyzję podjęła szybko, wiedziała, że na pewno nie będzie żałowała. Przez dłuższy czas w końcu próbowała przetrwać. Ale okazało się to niemożliwe.
- To nie twoja sprawa. – Odpowiedziała mu po chwili i weszła do sypialni, gdzie otworzyła szafę i zaczęła przeglądać rzeczy, które się w niej znajdowały. Jego koszule i krawaty, wszystko, jak zwykle, pedantycznie wyprasowane, poukładane równo, jak na wystawie sklepowej. Jej sukienki i spódnice, idealnie przeciwieństwo porządku i harmonii, których nie znosiła, a teraz przyznawała to otwarcie. Mebel chciała zachować, podobnie kilka swoich rzeczy. Reszty nie potrzebowała.
- Jak to nie moja?! Zostawiłaś mnie samego, nie zjawiłaś się w pracy, szlajałaś bóg wie gdzie i z kim i wracasz, jakby nigdy nic!
Dopiero teraz zauważyła, że Nick histeryzował, jak rozchwiana emocjonalnie baba. Miała ochotę się roześmiać, ale wściekłość końcem końców wzięła górę. Jak śmiał powiedzieć coś takiego?! Nie była jego własnością, mogła robić, co jej się tylko rzewnie podobało, a już na pewno nie miał prawa sugerować takich rzeczy. Był chamem. Wielkim, niereformowalnym, egoistycznym dupkiem. Stanęła przed nim twarzą w twarz i w jednej sekundzie wymierzyła solidny policzek.
- Możesz mówić, że jestem dziecinna, możesz powtarzać, że jestem nieodpowiedzialna, możesz nawet stwierdzić, że jestem tępą idiotką, która do niczego się nie nadaje, możesz narzucać mi swoją wolę, ale nigdy nie pozwolę byś obrażał mnie w moim własnym mieszkaniu! – Przepłakała przez niego wiele nocy i długo zaciskała zęby. Gdy powiedział, że nie chce mieć z nią dzieci, gdy mówił, że nie da jej ciekawszych projektów do poprowadzenia, bo jest zbyt zakręcona i często lata kilka metrów nad ziemią, gdy obrażał jej przyjaciółki. Teraz szala goryczy się przelała. Widziała, jak zaskoczony rozciera czerwony ślad w miejscu, w które go uderzyła.
- Myślałem, że to nasze mieszkanie!
Roześmiała się głośno, może trochę za głośno. Wyglądał na zdziwionego. W końcu nie zwykł do utraty kontroli nad sytuacją, dzięki czemu ona poczuła się o wiele pewniej.
- Nasze?! O nie, ty jesteś tu tylko gościem! Wprowadziłeś się do mnie, bo tego chciałam!
Jego reakcja była natychmiastowa. Rozpiął kolejny guzik przy kołnierzu prążkowanej, stalowej koszuli, czerwieniąc się przy tym ze złości. Od początku uważał, że to ich wspólne lokum, a ona na to przystawała, bo była zaślepiona, zakochana i głupia.  Nie spodziewał się tego po niej. Pewnie liczył, że znowu skruszona wyciągnie rękę na zgodę, pozwalając wylewać na siebie kolejne wiadra słownych pomyj, ale nie tym razem.
- Zmieniłaś się, nie poznaję cię! Pewnie przyjaciółki namąciły ci w głowie. A szczególnie Lovato. Od zawsze wiedziałem, że ma na ciebie zły wpływ i proszę, miałem rację!
Wyszukała w szafie, pośród swoich rzeczy małą, drewnianą, ręcznie rzeźbioną szkatułkę i wyjęła z niej klucze. Te same, które wręczył jej w Barcelonie. To miał być ich wspólny domek, istny raj na ziemi podczas romantycznych wypadów tylko we dwoje. Teraz jednak nie miało to już większego znaczenia. Bez zastanowienia cisnęła nimi w jego kierunku. Gdyby wycelowała trochę wyżej, uderzyłaby go w głowę, tak trafiła tylko w brzuch.
- Nie masz prawa obrażać ani Demi ani Al!
- Zawsze bardziej zależało ci na nich niż na mnie! Nigdy nie byłem najważniejszy! – Oczywiście, jak zwykle przyjmował rolę ofiary, a wszyscy inni musieli być jego oprawcami. Jak mogła wcześniej nie zwracać na to uwagi. Naprawdę była aż tak ślepa?
- A ja dla ciebie byłam?! Najpierw wolałeś siedzieć w pracy dniami i nocami, a teraz... Nawet nie wiem, co jest gorsze: to, że chciałeś bym robiła wszystko po twojej myśli, czy to, że nigdy nie słuchałeś tego, o czym mówiłam! – Nie chciała płakać. Była silna i zdecydowana. Nie był wart tego, by po raz kolejny przez niego cierpiała.
- Wszystko, wszystko robiłem z myślą o tobie, ale ty i tak tego nie doceniałaś i nigdy doceniać nie będziesz! Nigdy nie wiesz, czego chcesz, wciągasz mnie w swoje głupie pomysły i myślisz, że powinienem być z tego powodu szczęśliwy!
Zaczęła wyrzucać jego ubrania z szafy i ciskać nimi o podłogę. Była tak cholernie wściekła, jak jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Pragnęła pozbyć się wszystkiego, co do niego należało, zatrzeć ślady po jego egzystencji w jej życiorysie i mieszkaniu. Jednocześnie czuła, że kończy się pewien etap. Rozdział, który ogromnie ją męczył. Teraz mogło być już tylko lepiej. Musiało. Nie przewidywała innego scenariusza.
- Wynoś się stąd i nigdy więcej nie wracaj! Nie chcę cię znać! – Tym razem zabrała się za szufladę. Rzucała kolejnymi częściami garderoby i wypchnęła go za drzwi swojej sypialni. Bo to należało tylko do niej. Zapracowała na to własnymi rękami.
- Jesteś wariatką i żaden normalny facet nie będzie cię chciał, słyszysz?! Żaden! I nikt przy zdrowych zmysłach nie założy z tobą rodziny!
Wiedział, gdzie uderzyć, żeby trafić w jej czuły punkt. Był mistrzem manipulacji. Egocentryk i narcyz w jednej osobie.  Nie potrafiła znaleźć słów, by opisać, jak strasznie się na nim zawiodła. Jej przyjaciółki jednak miały rację. Nie powinna była wchodzić drugi raz do tej samej rzeki, ale skusiła się i teraz miała za swoje.

*

Demi siedziała wygodnie na białej, skórzanej kanapie w gabinecie swojego szefa, ciesząc się chwilą świętego spokoju. Jakiś kwadrans wcześniej zsunęła ze stóp parę, niższych niż zwykła nosić, szpilek, których pomimo wyraźnych zaleceń lekarza nie potrafiła porzucić nawet w trzecim trymestrze ciąży. Zbytnio przywiązana była do nienagannego, profesjonalnego wyglądu, z resztą obcasy nie przeszkadzały jej  w codziennych obowiązkach. Dzisiaj jednak, po całym dniu spędzonym na krążeniu pomiędzy najbardziej ekskluzywnymi restauracjami w Nowym Jorku, gdzie Jonas umówiony był na spotkania z potencjalnymi kontrahentami. Musiała, choć trochę odpocząć od swoich ukochanych, kosztujących majątek czerwonych Loubutinów, które kupiła sobie z okazji ostatnich urodzin. Na całe szczęście Joe siedział już od prawie godziny w biurze Roberta, odbywając jakieś ważne zebranie zarządu, a ona cieszyła się z chwili bez oglądania jego nieogarniętej, cholernie irytującej tajemniczymi uśmieszkami osoby. Szczególnie, że w planach mieli jeszcze dwa spotkania późnym popołudniem.
- Przepraszam, czy zastałam może Joe?
Drzwi do gabinetu się uchyliły, a za chwilę w pomieszczeniu znalazła się nieznana jej zupełnie wysoka blondynka, nie siląc się nawet, by zapukać. Nie znosiła, gdy ludzie bezmyślnie pakowali się do gabinetu Jonasa, jak zwykle uważając, że sprawy, z którymi przyszli są najważniejsze. Brak swoistej kultury okropnie jej przeszkadzał.
- Pan Jonas jest na ważnym spotkaniu i nie wiem, o której wróci. – Oderwała wzrok od tableta, gdzie układała naprawdę napięty plan spotkań na przyszły tydzień. Było ich sporo, ale ona została niekwestionowaną mistrzynią logistyki. I choć jej szef był niezwykle irytujący, to nie mogła narzekać, bo wynagrodzenie dostawała naprawdę niemałe.
- Och, a mogłabym tutaj na niego zaczekać?
- A była pani umówiona na spotkanie? – Spojrzała w grafiku na dzisiejszy dzień i oprócz zebrania, na którym Joe był teraz, miał jeszcze spotkanie z dostawcą materiałów budowlanych, a jej rozmówczyni, ubrana w krótkie dżinsowe szorty, luźną białą koszulkę i sandałki na obcasie, zdecydowanie na takowego nie wyglądała.
- Niestety nie, ale myślę, że Joe mnie przyjmie...
Zaśmiała się głośno i melodyjnie, ukazując jej, zapewne popisowy uśmiech. Przeklęła w myślach. Że też właśnie dzisiaj, kiedy miała dość wszystkiego i wszystkich, trafił się przypadek upartej blondynki myślącej, że jest pępkiem świata.
- Obawiam się, że jednak jest pani w błędzie. Pan Jonas nie lubi niezapowiedzianych wizyt w pracy i jest dzisiaj bardzo zajęty.  – Odpowiedziała niezbyt miło, acz zgodnie z prawdą. Pierwszą dyspozycją ze strony jej szefa każdego ranka, był zakaz wpuszczania nieumówionych ludzi marnujących jego cenny czas. W sumie nie dziwiła mu się.  Był w końcu człowiekiem i też potrzebował pobyć trochę w domu. Nawet, jeśli to największy, najbardziej denerwujący facet we wszechświecie.
- Kto wie, może zmieni zdanie.
- Jestem pewna, że nie i jeśli chce się pani z nim zobaczyć, to proszę umówić się w recepcji. – Poziom jej irytacji osiągnął niemal apogeum i miała ochotę dorzucić jakiś soczysty docinek, ale blondynka już nie słuchała, bo Jonas wszedł do środka.
 - Witaj, przystojniaku, chciałam ci zrobić niespodziankę.
Kobieta bez skrępowania przybliżyła się do jej szefa i powiesiła na jego szyi, składając na ustach przelotny pocałunek. W tym właśnie momencie Demi zrozumiała już, dlaczego wpadła tu bez zapowiedzi, robiąc za wrzód na tyłku, no a przede wszystkim, jaki był powód wszystkich tych szczeniackich, nieobecnych uśmieszków, za każdym razem, gdy Joe spoglądał na ten swój pieprzony telefon.
- Hmmm, uwielbiam wszystkie twoje pomysły. – Objął ją dłonią w pasie, kładąc ją może trochę niżej niż powinien w zaistniałej sytuacji.
- I nie jesteś na mnie zły?
- Na ciebie? Nigdy w życiu. – Nerwowo poprawiła sukienkę i wsunęła na stopy buty, które jak dotąd stały obok kanapy. Jonas wraz ze swoją blondynką byli tak zajęci sobą, że nawet jej nie zauważali, a ona nie lubiła czuć się piątym kołem u wozu. Ta scena była dosłownie nie do przetrawienia. – Demi nie będziesz mi już dzisiaj potrzebna, możesz iść wcześniej do domu.
- Ale masz jeszcze jedno spotkanie...
Przypomniała mu rzeczowo, starając się wzrokiem unikać widoku swojego szefa przyklejonego do apetycznej, przeokropnie chudej ślicznotki, którą, mimo że widziała pierwszy raz w życiu, nie darzyła zbytnią sympatią. Prawdę mówiąc miała ochotę wyrzucić ją za drzwi i opieprzyć Jonasa za brak profesjonalizmu, ale nie chciała wyjść na niezdecydowaną desperatkę.
- Zadzwoń do Nichollsa i przełóż na środę w porze lunchu, to i tak może poczekać. – Joe odwrócił na moment uwagę od swojej denerwująco idealnej „przyjaciółki” i łaskawie spojrzał w jej kierunku.
- Jeśli tego sobie życzysz…
- Tak, tego właśnie chcę.  – Powiedział pewnie, z delikatnym uśmiechem na twarzy. Nie, nie mogła już dłużej oglądać tej żałosnej sceny, od której robiło jej się gorzej. – Do jutra, Demi.
Usłyszała jeszcze za plecami, ale nie odpowiedziała, szybko opuszczając gabinet Jonasa i trzaskając przy tym lekko drzwiami. Nie chciała, żeby zauważył, że jest zła. Bo przecież to byłoby bez sensu. Najpierw dała mu kosza, a teraz ziała zazdrością w kierunku nieznajomej wybranki Joe. Głupie. Irracjonalne. Bezsensowne. Ale niestety prawdziwe. Powoli sama przestawała rozumieć swoje hormonalne huśtawki nastrojów. Ruszyła w kierunku damskiej toalety, wiedząc, że o tej porze nie spotka tam żywej duszy.  Przynajmniej nikt nie będzie musiał oglądać jej w tym stanie. Miała ochotę rozryczeć się, jak małe dziecko. Nie, nie miała żalu do Jonasa, nie wyzywała go nawet w myślach od idiotów, czy lowelasów, bo właściwie nie zrobił jej niczego złego. Skoro dała mu kosza, po prostu znalazł sobie kogoś, kto go docenił. W tym właśnie momencie w myślach to siebie nazwała idiotką, bo naprawdę jej się należało. Zawsze uważała siebie za niezależną, silną i bezkompromisową, ale zdała sobie sprawę, że po porodzie nie da sobie rady sama. Szkoda tylko, iż w momencie, gdy spaliła ostatnie mosty w relacjach z facetem, który naprawdę bardzo jej pomógł, i gdyby tylko chciała, zostałby kimś więcej niż tylko jej przełożonym.
Głupia. Głupia. Głupia…

*

Pozbierał wszystkie teczki i luźne papiery z biurka, sprawnie pakując je do czarnej, robionej na zamówienie aktówki ze srebrną sprzączką. Pominął jedynie małą żółtą karteczkę samoprzylepną z ręcznie wypisaną na niej adnotacją Lovato, że jeden z inwestorów nie pojawi się jutro na umówionym z samego rana spotkaniu. Bardzo często zostawiała mu takie informacje, gdy gdzieś wychodziła, więc przywykł już do tego.
- No to możemy już iść. – Zapiął skórzaną aktówkę i odwrócił się w stronę Mel.
- Twoja asystentka jest śliczna.
- I jest w ciąży. – Dodał beznamiętnie, trochę zdezorientowany. Starał się być w tym jak najbardziej wiarygodny, co nie przychodziło mu z trudnością. Nie lubił rozmawiać o swojej pracownicy, a już szczególnie, gdy rozmowa zbaczała na niebezpieczne tematy. Tym bardziej, iż właściwie nie wiedział, czemu miała służyć ostatnie słowa jego towarzyszki.
- Co nie oznacza, że nie jest atrakcyjna... Wydaje się, że macie dobre relacje.
Przez chwilę go zamurowało i spojrzał na nią z delikatnym grymasem na twarzy. Zdecydowanie ta rozmowa szła w niewłaściwym dla obojga kierunku.
- Powiedzmy, dobrze wykonuje swoją pracę i to jest dla mnie najważniejsze. Ale nie mówmy już o niej. – Odpowiedział szybko, gdy tylko udało mu się zebrać gamę bezpiecznych określeń. Nie chciał kontynuować tematu Lovato.
- Przed chwilą  dowiedziałam się, że nie lubisz niezapowiedzianych gości.
- To prawda, ale ty jesteś wyjątkiem.  – Objął ją mocno w talii i przyciągnął do siebie najbliżej, jak to było możliwe. Na całe szczęście odpuściła mu dalsze męki.
- To znaczy, że mogę cię porwać z pracy na całe popołudnie i wieczór? – Wyszeptała mu wprost do ucha, kokieteryjnie przygryzając jego płatek.
- Zależy, po co i gdzie...
- Chcę ci pokazać swoje królestwo i trochę na tobie poeksperymentować. – Niebezpiecznie iskierki w jej szafirowych tęczówkach niezmiennie nie przestawały go intrygować. Dla takiej kobiety dałby zrobić ze sobą wszystko i był pewien, że nie będą się nudzili.
- Mmm, brzmi bardzo interesująco...
- To, jak? Idziemy?

15 komentarzy:

  1. Szkoda mi Kevina. Jego zdolność zapładniania została zniszczona przez jakaś chorobę -.- Przy czym ucierpiała jego meskość, brak plemników.... Albo przez uraz mechaniczny. Za dużo przyjemności? Nick nie powinien się tak wyrażać o Ali i Demi...stracił Courtney. Ciekawe co będzie z nimi dalej. Dobra a teraz wątek, który wiesz jak bardzo mnie wkurza. Joe i Mel. Nawet Demi jej nie polubiła. Joe powinien naprawę spojrzeć na swoją pracę, a nie chęć igraszek z blond panienką. Tak Melisa podziwiaj Demi, bo nigdy nie będziesz taka jak ona. Mogłabyś tak np. zamknąć się w swoim królestwie?

    OdpowiedzUsuń
  2. czemu znowu tak mało JEMI :( ???

    OdpowiedzUsuń
  3. czemu znowu tak malo JEMI???
    juz starczy mel :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj droczysz sie z nami :-) chcemy JEMI!! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Chce Jemiiiiii!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Protestuje! Nie, nie i jeszcze,raz NIE. To nie tak miało być. Joe idioto ogarnij się! Powinieneś walczyć o Demi a nie się zabawiać....
    Zachwianie Nicka cały czas mnie,zaskakuje...
    Trzymam kciuki za Kevina i Ali

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział świetny. Czekam na kolejne.
    Trzymam kciuki za Kevina i Ali i mam nadzieję, że w końcu im się uda.
    Dobrze, że Courtney dała kosza Nickowi zaczynało mnie już to denerwować.
    Liczę, że sytuacja między Demi i Joe się poprawi i będzie między nimi więcej akcji bo Mel to już mam dość..

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie podoba mi się to i raczej większość waszych czytelniczek również podziela moje zdanie. Wszystkie mamy naprawdę dość tej Mel.
    Dziewczyny! czytając nasze opinie jednoznacznie możecie wywnioskować, że przez tą postać opowiadanie stało się mniej ciekawe. Proszę w imieniu większości czytelników, zróbcie z tym coś. Niech ona zniknie z tego opowiadania. Na teraz to jest minus, mam nadzieje, że posłuchacie nas i w następnym rozdziale pojawi się wreszcie najwięcej oczekiwane Jemi!!!
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście wiele pojawiło się ostatnio komentarzy o podobnym wydźwięku, dlatego też postanowiłam odpowiedzieć na Twój apel.
      Niewątpliwie schlebia nam fakt, że każdy rozdział spotyka się z tak emocjonalnym odbiorem. Wasze komentarze czytamy zawsze z uśmiechem na ustach, jednakże nie zwykłyśmy pisać naszych historii na zasadzie koncertu życzeń. Wszystkie wątki oraz postaci występujące w opowiadaniu umieszczane są zgodnie ze wcześniej ustalonymi założeniami i nie zamierzamy ich zmieniać. A fakt, że tak skrajne emocje wywołują u was poszczególni bohaterowie ALBC świadczy o tym, iż założony scenariusz był jak najbardziej trafny.
      Pozdrawiam. ~ M.

      Usuń
  9. Bardzo mi się podoba! Super, że mają jakieś problemy, a nie raj na ziemi. Mam nadzieję, że Ali i Kevinowi wyjdzie albo chociaż zaadoptują dziecko. Super, że Courtney pozbyła się Nicka. Cieszę się, że przejrzała na oczy. A wątek z Demi i Joe też mi się podoba. Nie cierpię jak układa się idealnie między bohaterami. Niech pojawi się ojciec dziecka Demi!

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział jak zawsze cudowny, nic dodać nic ująć :D co prawda jak każdy nie mogę się doczekać jakiś momentów Jemi, ale kiedy mają być to będą :P

    OdpowiedzUsuń
  11. Późno komentarz, ale lepiej późno niż wcale. Rozdział fajny, choć na temat części o Joe i Melisie (no i oczywiście tyczy się to również Demi) nie będę się wypowiadać bo moje zdanie jest jak większości, choć przypuszczałam, że macie plan i nasze pojękiwania tylko Was bawią. Ale ok. Czekamy na rozwój sytuacji. Co do reszty, to myślałam, że w obliczu zerwania Nick jednak się zmieni czy coś, ale on jest ślepo zapatrzony w to,że Courtney jest dziecinna, a on ten dorosły. Może teraz coś zrozumie, ale odzyskać ją będzie mu baaaardzo ciężko. Mam nadzieję, że Ali i Kev obojętnie od wyników nie poddadzą się i będą walczyli z przeciwnościami losu razem. Dajcie im troszkę szczęścia wreszcie. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej wpadłam na waszego bloga nie dawno i muszę powiedzieć, że szybko mnie wciągną. Wiem jak to jet kiedy inni piszą scenariusze twojej historia. Problem w tym, że tak naprawdę to twój świat, twoja historia i od Was zależy jak się potoczy. Wiadomo wszyscy chcą dobrze, ale dopóki im się podoba i wzbudza reakcję to jest świetnie. Podoba mi się to jak piszecie. Nie będę się długo rozpisywać, ale naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem Waszego stylu. Widać tutaj rękę dusz artystycznych. Pomysły jak i wyobraźnie macie niesamowite. Tak naprawdę to chcę Wam podziękować, bo po przeczytaniu tej historii od początku przypomniałam sobie jak to jest pisać, marzyć, tworzyć scenariusz przepięknych historii. Nie wiem czy jeszcze jestem w tym dobra, ale z resztą same zobaczcie jeśli chcecie dobry-adres.blogspot.com Miałam rok przerwy, więc nie wiem czy nie za późno, czy ta historia jak i ja stracił swoich czytelników.

    OdpowiedzUsuń
  13. Mega :) Tylko brakuje mi trochę tych kłótni Demi i Joe :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Dopiero odkryłam bloga i jest świetny
    ~Monika

    OdpowiedzUsuń