poniedziałek, 1 września 2014

39. "Na szczęście całujesz lepiej niż większość z nich".

Od mniej więcej godziny robił dobrą minę do złej gry, stając oko w oko z Melisą i jej aparatem fotograficznym. Przyprowadziła go do swojego studia, gdzie, jak sama powiedziała, spędzała najwięcej czasu i trzymała większość swoich  rzeczy. Wynajęła spory loft na Brooklynie, bo nie lubiła Manhattanu. Na białych ścianach wisiały zdjęcia z wszystkich podróży, które odbyła do tej pory. Joe przyglądał się złocistym piaskom plaż, czystemu niebu, dżunglom i twarzom ludzi, którzy patrzyli na niego z fotografii. Melisa mówiła, że zawsze stara się utrwalić wszystko, co udało jej się zobaczyć. Śluby, narodziny dzieci, budowę łodzi, tańce, zabawy, religijne obrzędy. W pięćdziesięciostopniowym upale, chora na malarię, nie porzucała aparatu. Nagle zdał sobie sprawę, że bardzo się cieszy iż w mieszka w klimatyzowanym, luksusowym apartamencie, bo chyba jednak nie nadawał się do takich podróży. Ale jeśli mają być razem, a on nie zniesie rozłąki z nią, to chyba nie będzie miał wyjścia. 
- Joe, proszę cię rozluźnij się. 
Mel upomniała go po raz setny z rzędu, zmieniając ustawienie światła. Szczerze mówiąc, nie tak wyobrażał sobie jej eksperymenty na jego osobie. Zwłaszcza, że wyglądała dzisiaj cholernie seksownie i prowokowała go każdym ruchem. 
- Mówiłem ci już, że kiepski ze mnie model i nie lubię pozować do zdjęć. - Miał uraz od dziecka, gdy matka ustawiała ich do rodzinnych fotografii i mówiła mu, że ma za długie ręce i nogi, a to podobno bardzo źle się prezentuje. Ale kobieta jednak zdawała się go nie słuchać, bo dalej pstrykała zdjęcia, jakby nigdy nic. Zaczynał się nudzić. 
- Jesteś sztywniejszy od drewnianej kłody. I mówiłam ci, żebyś nie nosił krawatów...
Podeszła do niego i próbowała zdjąć mu nielubianą przez siebie część garderoby z jego karku, ale ją powstrzymał. Normalnie, nie miałby nic przeciwko, ale był zły, bo on nie mówił jej, co powinna robić, a czego nie. 
- Typowy nowojorczyk z ciebie. 
Przewróciła oczami i wypowiedziała to takim tonem, jakby miała to być największa obraza. Doskonale wiedział, że gardziła tym miastem, bo uważała je za małe, snobistyczne i skoncentrowane tylko na swoich, lokalnych problemach, pozamykanych w drogich, ekstrawaganckich butikach. Nie przeszkadzało jej to jednak w noszeniu torebki od Louis Vuittona i sukienek Marca Jacobsa. 
- Być może, ale mi to nie przeszkadza. - Patrzyli na siebie przez chwilę, a potem Melisa pocałowała go namiętnie. Doskonale wiedziała, jak go udobruchać. 
- Na szczęście całujesz lepiej niż większość z nich. 
Nie do końca był pewien, czy to komplement, bo czasem gubił się w tym, co mówiła. Postanowił jednak nie zastanawiać się nad tym dłużej. 
- Chyba jednak musisz mnie wziąć w pakiecie razem z krawatami, które z resztą czasem bardzo się nam przydają... - Musnął jej szyję ustami, słysząc cichy pomruk zadowolenia, wydobywający się z jej ust. 
- Hmmm, jeśli tylko obiecasz mi, że będę mogła cię z nich rozbierać, jak tylko wyjdziesz z biura, to w porządku. 
Zarzuciła mu ręce na szyję i spojrzała na niego poważnie. Nie potrafił długo się na nią gniewać. 
- Rozbierać możesz mnie zawsze i wszędzie, gdzie tylko chcesz. 
Roześmiała się głośno i wdzięcznie, a jego ręce powędrowały na jej pośladki. 
- Hmmm zapamiętam to sobie, a tymczasem...
Zwinnymi palcami rozwiązała jego granatowy krawat i rzuciła go na podłogę, a potem rozpięła dwa guziki jego koszuli. 
- O wiele lepiej... Nawet nie wiesz, jak bardzo teraz na mnie działasz... 
Wyszeptała mu do ucha i poprowadziła swoją dłoń wprost do jego rozporka. Normalnie, by się ucieszył, dzisiaj jednak był za bardzo zmęczony, a jutro czekał go kolejny ciężki dzień wypełniony spotkaniami. Zdecydowanie wolał coś zjeść i zwyczajnie pogadać. 
- Wiesz, chyba mam inne plany... Najpierw zabiorę cię do restauracji, a później... - Odsunął się od niej na bezpieczną odległość, co lekko ją zaskoczyło. Zwykle podejmował wszystkie jej gry i zabawy. 
- A później? 
Spytała, z niecierpliwością, czekając na jego odpowiedź. I chyba nie podobało jej się, to co już usłyszała. 
- A później, jak na dżentelmena przystało odwiozę cię do domu, bo umówiłem się z kumplem. - Dawno nie wychodził nigdzie z Mattem, bo Melisa pochłaniała cały jego wolny czas, więc przyszła najwyższa pora, by to zmienić. Próbował wyciągnąć też Kevina, ale ten chyba nie czuł się najlepiej. 
- Nudziarz z ciebie, ale rozumiem, że nie możesz mi poświęcać całego swojego wolnego czasu. 
Lubił w niej to zrozumienie, dlatego tak świetnie się dogadywali. Melisa nie próbowała się do niego wprowadzać, nie zapraszała go na rodzinne obiadki i nie zabierała mu przestrzeni. Była idealna. W tym momencie jednak wyczuł w jej głosie pewien żal. 
- Ustaliliśmy przecież, że nie chcemy żadnych zobowiązań, a moje spotkanie z Mattem to już tradycja, której nie mogę pominąć. - Przypomniał jej o tym, może niezbyt grzecznie, ale on wcale nie chciał być z nią w poważnym związku. Z żadną kobietą tego nie chciał. Podobało mu się, tak jak było teraz. 
- Z tobą mogłabym wziąć ślub i nawet mieć dzieci. 
Niby się roześmiała, niby traktowała to jak żart, ale coś mu podpowiadało, że naprawdę myślała o tym poważnie. Intuicja kazała mu wiać, jak najszybciej, ale nie chciał wyjść na idiotę i chama bez serca. 
- No nie patrz tak na mnie, tylko żartuję. 
Roześmiała się jeszcze głośniej i uderzyła go w ramię. Odetchnął z ulgą. 
- Żałuj, że nie widziałeś swojej miny...
- Żałuję jedynie, że nie mam czasu, by cię dzisiaj ukarać, ale jutro mi się nie wywiniesz... - Znów przyciągnął ją blisko siebie, wdychając świeży zapach jej cytrusowych perfum. 
- Próbujesz zaprosić mnie na randkę?  Jeśli tak to muszę się zgodzić... 
Wyszeptała mu do ucha, przygryzając jego płatek. Umiała z nim postępować, ale on z nią również. 
- Nie oczekiwałem innej odpowiedzi, a teraz zapraszam cię na kolację. 

*

Od bardzo dawna nie cieszyła się nadejściem soboty, tak jak dzisiaj. Miała nareszcie wolne i nie musiała oglądać uśmieszków Jonasa, wpatrzonego w swój telefon, których o dziwo było mniej, a sam mężczyzna wyglądał bardziej na zamyślonego i zatroskanego niż szczęśliwego i rozmarzonego, ale uznała, że nie będzie się tym interesować. On miał swoje życie, ona swoje i dopóki nie zapraszał przyjaciółki do biura, była w stanie to jakoś przetrzymać i cieszyć się ostatnimi chwilami względnego spokoju przed porodem. Dlatego też to leniwe przedpołudnie postanowiła spędzić z przyjaciółkami, pijąc mrożoną kawę i siedząc na tarasie swojego mieszkania. Court nie zamykała się buzia, ale zdążyła się do tego przyzwyczaić, odkąd przyjaciółka z nią zamieszkała. Przyzwyczaiła się do jej paplaniny, nawet jeśli kobieta często mówiła za dużo, za głośno i bez sensu. Przynajmniej wieczorami nie była samotna i nie zasypiała przed włączonym telewizorem, co kiedyś uznawała za żałosne. Ali natomiast rzadko się odzywała, raz po raz, spoglądając na telefon. Nie miała jej tego za złe. Wiedziała, że ona i jej mąż przeżywają teraz ciężkie chwile. Tym bardziej cieszyła się, że blondynka ją odwiedziła. 
- A jak się czujesz po rozstaniu z Nickiem? Pewnie jest ci ciężko.
Jakby czytając w myślach Dem, Ali oderwała wzrok od swojego smartfona i spojrzała na nie, zaciskając dłonie na oparciu wiklinowego fotela. 
- Właściwie to... zaskakująco dobrze. Zupełnie inaczej niż za pierwszym razem. Nareszcie ponownie jestem sobą. 
Court wyglądała rzeczywiście świetnie, jakby dopiero co się zakochała, a nie rozstała z facetem, który chciał ją sobie podporządkować. Była silniejsza i mądrzejsza niż wielu się wydawało. 
- To wszystko nie tak miało wyglądać... Ty miałaś być z nim szczęśliwa, a ja i Kev... Ech, nic się nie układa. 
Oczy Al zaszły łzami. Otarła je dłońmi, ale zalała je nowa fala. Jej broda niebezpiecznie drżała. Nikt bardziej niż jej przyjaciółka nie zasługiwał na bycie mamą. Doskonale o tym wiedziała. Poczuła się źle z powodu swojej ciąży. Źle, bo ona nigdy tego nie chciała i nie pragnęła, tak jak Ali. Skuliła się w sobie, żałując, że nie może ukryć brzucha. 
- Na razie się nie układa, ale podjęliście jakieś kroki, działacie i w końcu przyniesie to efekt. Wszyscy mocno trzymamy za was kciuki. 
Court uśmiechnęła się pokrzepiająco, by dodać otuchy przyjaciółce. Demi wolała się nie odzywać. Bo niby co miała powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? W jej ustach brzmiałoby to śmiesznie, bo sama właściwie nie zrobiła w tym kierunku nic. Jedynie wylądowała w łóżku z jakimś idiotą, którego już nigdy więcej nie zobaczy. Starania panny Stone się opłaciły, bo Al uśmiechnęła się delikatnie, co można było uznać za drobny sukces. 
- A jak Kevin? Trzyma się jakoś? 
Demi dalej milczała, z resztą nawet, jakby chciała coś powiedzieć, to Court i tak, by ją ubiegła. 
- Stara się, mówi, że wszystko w porządku, ale wiem, że mocno to przeżywa i się martwi. Dzisiaj ma tą biopsję, pojechał z samego rana. Chciałam być tam z nim, ale mi nie pozwolił. Powiedział, że lepiej będzie jeśli spotkam się z wami. 
- To jest prawdziwy facet, prawda Dem?
Demi pokiwała twierdzącą głową. Jakiś cichy głosik w głowie podpowiadał jej, że Joe też by taki był, gdyby oczywiście dała mu szansę, a nie od razu przekreśliła i odesłała z kwitkiem. To miał być tylko jeden pocałunek! Jeden, a ona zachowała się, jakby od razu proponował jej małżeństwo. I gdyby może nie była tak uparta, to kto wie, może coś poważniejszego by się między nimi zrodziło. Teraz mogła jedynie pomarzyć. Miał tą swoją Miss Wszechświata i był bardzo szczęśliwy. 
- Dlatego będę się już zbierać, bo nie długo Kevin będzie w drodze do domu. Wybaczycie mi to, prawda? 
- Pewnie, że tak. I pozdrów Kevina. 
Al obiecała, że tak zrobi, pożegnała się z nimi i poprosiła ją, by na siebie uważała. Courtney odprowadziła ją do drzwi, a Dem poczuła dziwny rodzaj ulgi, że przyjaciółka już poszła. Po za tym mogła w spokoju oddawać się swoim rozmyśleniom. 
- To nic poważnego. 
Nie zauważyła, kiedy Court do niej wróciła. Usadowiła się wygodnie w fotelu, zasłaniając dłonią oczy przed słońcem. 
- Co takiego? - Spytała niezupełnie, rozumiejąc o czym ona mówi. 
- Joe i jego koleżanka... Widzę to twoje zamglone spojrzenie i wiem o czym myślisz. 
Przewróciła teatralnie oczami. Courtney słynęła z optymizmu. Zawsze i wszędzie miała nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Zazdrościła jej tego i próbowała ją naśladować, ale teraz uznała, że kobieta jest szalona. 
- No cóż, to jego życie i może z nim zrobić, co zechce, może co noc sypiać z kim innym, mnie nic do tego. A ja nie długo urodzę i będę...
- Tak wiem, nie długo urodzisz i będziesz musiała zająć się synkiem, słyszałam to milion razy, ale nie zmienia to faktu, że jesteś zazdrosna o Joe i nie możesz znieść myśli, że on się z kimś spotyka. A ja ci powtarzam: to tylko na chwilę. 
- Jesteś jakimś jasnowidzem, czy co? - Podniosła się ze swojego siedziska i stanęła przy balustradzie. Jak jej synek podrośnie, będzie musiała pomyśleć o jakiejś zabezpieczającej siatce, by nie zrobił sobie krzywdy w trakcie zabawy. No ale najpierw musiała przejść przez poród. 
- Nie, ale potrafię myśleć logicznie... Kiedy Joe zaczął się z nią spotykać? Zaraz po tym, jak dałaś mu kosza. Nie chciałaś go, więc znalazł sobie pocieszenie. Długo jednak nie wytrzyma i ją zostawi. 
- Nic mi do tego. Jak dla mnie to może się z nią nawet ożenić. - Naprawdę nie powinna się tym interesować. Każde z nich szło własną drogą. 
- Naprawdę tego chcesz, Demi? 
Courtney spojrzała na nią, powątpiewając. Przed panną Stone rzadko dało się coś ukryć. Miała niesamowity dar odgadywania pragnień innych. Dem wiedziała, co powinna odpowiedzieć. 
- Nie, ale moje życzenia niewiele zmienią. - To tak, jakby prosiła o gwiazdkę z nieba. Joe wyraźnie jej powiedział, że wszystko między nimi skończone. Zanim na dobre się zaczęło. 
- Wiesz, że gdybyś powiedziała jedno słowo, zostawiłby swoją przyjaciółkę i przybiegł do ciebie?
Chyba żyły w zupełnie innych światach. Ewentualnie jej przyjaciółka wypiła od rana za dużo wina, bo zaczęła bredzić straszne głupoty. Może Joe czuł coś do niej i ona do niego też, ale nie na tyle, by rzucić wszystko i być na skinienie jej palca. Z resztą chyba nawet by tego nie chciała. To nie było zbyt zdrowe dla nikogo.
- Bez przesady, nie zależało mu na mnie aż tak mocno. - Czasem się zastanawiała czemu nie spróbował jeszcze raz, czemu tak szybko się poddał, nie zawalczył nawet, tylko najzwyczajniej w świecie się obraził. I za każdym razem stwierdzała, że pewnie uznał iż nie ma sensu starać się o coś, co nie jest aż tak fajne, jak wydawało mu się na początku. 
- Mówisz tak, bo nie widziałaś, jak się martwił, gdy leżałaś w szpitalu. 
 Wiedziała doskonale, że się martwił, tylko że nie zwracała na to zbytniej uwagi. Miała na głowie tyle innych spraw. 
- To i tak już nie ma sensu, nawet jeśli bardzo bym chciała to naprawić. - Wzruszyła ramionami, jakby nie bardzo ją to obchodziło. Ale niestety było na odwrót. Często przyłapywała się na tym, że zastanawiała się, gdzie jest i co robi Joe. A raz, gdy nie odbierał zbyt długo telefonu od niej, poczuła złość, bo pewnie zabawiał się ze swoją lafiryndą. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Wpadała w paranoję, a przecież nic nigdy ich nie łączyło. Z jej winy. 
- A nie chciałabyś z nim jednak szczerze porozmawiać? 
Court nie dawała za wygraną, a Dem czuła się już wykończona całą tą rozmową. Zwłaszcza, że zdała sobie sprawę, że nigdy nie będzie tak szczupła, zgrabna i wysoka, jak ta blond lala. Zdecydowanie powinna poprawić sobie humor. Na przykład, zjadając podwójną porcję lodów z bitą śmietaną. 
- Nie, nie chciałabym i proszę cię, nie mówmy już o Joe. Mam wolny dzień, jest ładna pogoda, chodźmy gdzieś, dopóki stopy nie spuchły mi za bardzo. 
Court pokiwała głową, wyrażając swoją dezaprobatę. 
- Kiedyś możesz tego żałować. 

*

Alice, jak na szpilkach, siedziała na skórzanej kanapie w salonie, czekając, aż Kevin wreszcie wróci z kliniki. Zabieg miał umówiony zaraz po pracy i, wedle zapewnieniom doktora Robertsona, potrwać miał nie dłużej niż godzinę włącznie ze wszystkimi przygotowaniami oraz przymusowym odpoczynkiem po znieczuleniu, dlatego bardzo denerwowała się, że jej mąż jeszcze nie pojawił się w mieszkaniu. 
Właściwie przez cały tydzień przeżywała katusze. Kiedy Kevin wychodził do pracy, przeglądała dziesiątki for internetowych dotyczących niepłodności i za wszelką cenę próbowała znaleźć dodatkowe informacje na temat biopsji oraz ich problemu. Ale kiedy zaczęła czytać historie innych par, które opowiadały o swoich niepowodzeniach, postanowiła, że powinna zająć się czymś bardziej pożytecznym. W ten właśnie sposób wysprzątała dosłownie każdy centymetr kwadratowy ich mieszkania. Umyła okna, zmieniła firanki, wyprała wszystkie dywany i na nowo zaprowadziła porządek w garderobie oraz w kuchni. Kevin natomiast postawił na zupełnie inny sposób radzenia sobie ze stresem. Przez cały ten czas, który ona spędziła na histerycznej walce z brudem, on udawał niewzruszonego, zupełnie, jakby cała sytuacja go nie dotyczyła. Jak gdyby nigdy nic siedział w gabinecie nad papierami kancelarii, a kiedy zaczynała rozmowę na temat badań, szybko zmieniał temat lub odpowiadał półsłówkami. Bał się. Chyba nawet bardziej niż ona, ale doskonale go rozumiała. Nie dość, że od wyniku tej cholernej biopsji zależała cała ich dalsza przyszłość, to jak na złość Kevin odkąd tylko pamiętała, cierpiał na awersję do badań, szpitali i igieł, a na widok krwi momentalnie stawał się blady, jak ściana. Ale wiedziała, że sobie poradzi. Wszystko pójdzie sprawnie i okaże się, że się udało. Bo przecież musiało im się udać. Innej opcji żadne z nich nie dopuszczało do swoich myśli.
Po raz kolejny zerknęła w stronę zegara wiszącego nad nowoczesnym, drewnianym kominkiem, by sprawdzić, która jest godzina, choć dwie minuty wcześniej robiła to samo, jednak w tym właśnie momencie usłyszała szczęk otwieranego zamka z korytarza. Chwile później drzwi wejściowe otworzyły się i usłyszała kroki męża na drewnianej podłodze. Była pewna, że to on, bo, jak to zwykle miał w zwyczaju rzucił klucze na komodę, a zaraz później otworzył przesuwane drzwi od szafy, gdzie zapewne zostawił swoją marynarkę. Nie chciała witać go od progu, żeby nie poczuł się osaczony.  I tak cała ta sytuacja była dla niego stresująca.
- Hej. – Rzucił zdawkowo i machinalnie pocałował ją w policzek, co było rutyną po tym, jak wracał do domu. Tym razem jednak nie uśmiechnął się do niej, nawet jej nie dotknął. 
- Cześć. No i jak było?
Kiedy tylko zobaczyła wyraz twarzy męża pożałowała swojego pytania. Cholera jasna, miała nie naciskać, a przy pierwszej możliwej okazji rozpoczęła ostrzał pytań. Czuła się z tym okropnie, ale wnioskując po przerażającym braku jakiegokolwiek wyrazu emocji u Kevina, on przeżywał to zdecydowanie bardziej.
- Zabieg się opóźnił, bo lekarza coś zatrzymało... Ale wszystko jest dobrze. – Jak ognia unikał jej wzroku i udał, że sprawdza coś w telefonie, dalej trzymając się roli bohatera, z której nie wyszedł choćby na chwilę w ciągu ostatniego tygodnia.
- Boli cię.
- Trochę, ale przecież to normalne. Sama wiesz, co mówił lekarz. – Odpowiedział zadziwiająco spokojnie i odwrócił się do niej plecami, przekładając kolorowe segregatory w dębowej biblioteczce.
- Mamy  tylko aspirynę, ale powinna pomóc. Zaraz ci przyniosę.
Szybko zebrała się z kanapy i skierowała się w stronę kuchni, gdzie w szafce nad lodówką znajdowała się ich prywatna mała apteczka z najbardziej potrzebnymi lekami. Żadne z nich nie należało do osób szczególnie użalających się nad sobą, dlatego też prócz aspiryny, jakiejś maści przeciwbólowej, tabletek na gardło i kilku opakowań ziołowych specyfików homeopatycznych próżno było szukać czegoś mocniejszego. Nerwowo przeszukiwała wiklinowy koszyk w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby Kevinowi, kiedy usłyszała, jak wchodzi do kuchni.
- Alice daj spokój,  nie jestem kaleką i potrafię sam to zrobić.  
Złapał ja za rękę i zamknął drzwiczki od szafki. 
– Bez przesady, nie boli mnie aż tak bardzo, żeby faszerować się lekami.
- Och, no w porządku. 
- Naprawdę nic mi nie jest.
Po raz pierwszy od powrotu spojrzał jej w oczy, ale nie był zbytnio przekonywujący. Mógł kłamać swojej matce, braciom albo wspólnikowi. Ona znała go na tyle dobrze, że było niemożliwe, by ją oszukał.
- Dobrze, już dobrze, wierzę. 
- Ali…
- W takim razie, jeśli jesteś taki samodzielny, to może chociaż coś zjesz? – Było jej przykro. Chciała dla niego jak najlepiej, ale on po raz kolejny wolał radzić sobie sam. A ona naprawdę się starała. Szkoda, że na marne. – Specjalnie dla ciebie zrobiłam spaghetti z tymiankiem i boczkiem.
Chciała się jakoś zrehabilitować. Wiedziała przecież, że to nie jego wina. Ona również cholernie denerwowała się tym wszystkim, ale to właśnie on musiał się poświęcić. Zdawała sobie sprawę, jak dużą wagę do męskiej dumy przywiązywał. Starała się go zrozumieć. W końcu wychowywał się bez ojca i odkąd się poznali na każdym kroku udowadniał jej, że potrafi zaopiekować się nią, jak prawdziwy facet. Dlatego tak bardzo załamał się, gdy poznali wyniki, a badania mocno go krępowały. Tym bardziej doceniała jego poświęcenie dla ich związku. 
- Jakoś nie jestem głodny. Muszę jeszcze przejrzeć papiery do tej apelacji dla Toma. Skoro przez tydzień mam siedzieć w domu, to przynajmniej tak mogę mu pomóc jakoś ogarnąć sprawy kancelarii. 
Wyjął z lodówki sok pomarańczowy i nalał sobie do szklanki, nadal udając, że wszystko jest w porządku, choć wcale tak nie było.
- Miałeś się oszczędzać.
- Proszę cię, Al. Przecież nie będę całymi dniami leżał, patrzył się w sufit i czekał na cud. 
Szybko opróżnił zawartość szklanego naczynia, po czym wstawił je do zlewu. 
– Zjem później, a na razie idę do gabinetu.
- Jak uważasz. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.
*
Alice ponownie wylądowała na  kanapie, jednak tym razem w zgoła innym nastroju. Na szklanym stoliku do kawy przed nią stała otwarta zielonkawa butelka półwytrawnego Merlote’a, a ona tępo wpatrywała się w szklany ekran. Minęły dwie godziny odkąd Kevin zabarykadował się w gabinecie i nie dawał żadnych oznak życia, w ciągu których zdążyła opróżnić co najmniej ćwierć wysokoprocentowego trunku. Naprawdę nie chciała, żeby to tak wyglądało. Mieli w końcu razem przezwyciężyć problemy, a staranie o maluszka miało tylko umocnić ich związek. Zamiast tego dostała tonę zmartwień i Kevina w wersji wypranej z uczuć bryły lodu. Wiele już odbyli rozmów na temat wszystkich możliwych scenariuszy, ale to również nie pomogło. Jej mąż raz zbliżał się do niej, by już za chwilę znów zbudować wokół siebie barierę obronną i wycofać się emocjonalnie z całej tej sytuacji. Momentami zupełnie nie poznawała Kevina, tego cudownego, zabawnego faceta z poważnymi planami i fantazją dziecka. Dzisiaj próbowała być wyrozumiała. Nie chciała, żeby czuł się samotny, ani też osaczony, ale jemu było wszystko jedno. Wolał zamknąć się na piętnastu metrach kwadratowych razem ze swoimi papierami zamiast szczerze z nią porozmawiać. To naprawdę zabolało.
Wytarła chusteczką pozostałości rozmazanego makijażu z policzków. Siedziała przed durną telenowelą i płakała nad kieliszkiem wina. Przecież to było żałosne. Tak bardzo, że jedynie wzmogło w niej kolejną salwę płaczu. Nie tak w jej wyobrażeniach wyglądało życie szczęśliwej młodej mężatki. Ale właściwie ostatnio wszystko odbiegało od planów, które niegdyś zakładali. Nie była już niepoprawną optymistką. Obecnie bliżej jej było do realistki ze sporą domieszką pesymistycznych zapędów. Jeden wniosek tylko nasuwał się Alice po tych wszystkich komplikujących wiadomościach. Życie uwielbiało weryfikować nazbyt pozytywne plany i właśnie ją przerażająco szybko sprowadziło na ziemię. 
- Wiesz co, chyba jednak skuszę się na to spaghetti. 
 Aż podskoczyła, kiedy usłyszała jego głos zaraz za swoimi plecami. Jeszcze raz dokładnie wytarła chusteczką załzawione oczy. Nie chciała, by wiedział, że płakała. 
- Wszystko masz na kuchni, wystarczy tylko podgrzać. 
Odpowiedziała ostro, może nawet aż za bardzo, ale nie potrafiła inaczej. Była zła na niego i na siebie, no a przede wszystkim nie chciała po raz kolejny mu się narzucać. Bo kiedy próbowała być miła, odniosło to zupełnie odwrotny skutek.
- Al, stało się coś? 
 Nieco pokracznie i wolniej niż zwykle okrążył kanapę i usiadł obok niej.
- Nie, wszystko w porządku. Nie jesteś kaleką, ze wszystkim radzisz sobie sam, a ja we wszystkim chcę ci pomagać.  Okropna jestem, prawda? – Rozżalona wlała do ust resztkę zawartości kieliszka, po czym sięgnęła po butelkę z zamiarem ponownego jego napełnienia. Jednocześnie starała się unikać jego wzroku, żeby nie poznał po niej, że przepłakała ostatnie dwie godziny.
- Przecież wiesz, że to nie tak…
- No to oświeć mnie. – Założyła ręce na piersi i posłała mu twarde spojrzenie, a gdy szybko zreflektowała się, chcąc odwrócić wzrok, złapał ją za podbródek.
- Przepraszam. 
- Z twoich przeprosin nic nie wynika, bo wciąż robisz to samo. Rozumiem, że jest ci ciężko, że starasz sobie to jakoś poukładać, ale przestań mnie wreszcie odpychać. To nie tylko twój problem, lecz nasz.
Wyrzucała z siebie kolejne słowa z prędkością karabinu maszynowego prosto w twarz Kevina, a z jej oczu ponownie wąskimi strużkami po policzkach zaczęły płynąć łzy. Musiała to powiedzieć. Za długo trzymała to w sobie, ale miała już dość tej chorej sytuacji. Bez wątpienia potrzebne było im oczyszczenie atmosfery. Chciała mu się wyrwać, ale jej na to nie pozwolił. Ze stoickim spokojem wyjął z jej rąk butelkę i odstawił na stolik, żeby po chwili zmusić ją, by ponownie na niego spojrzała.
- Nie chciałem się nad sobą użalać, z resztą nie jest to żaden powód do dumy, kiedy żeby zrobić to, co większości facetów wychodzi normalnie ja potrzebuje igły, lekarza i trzech pielęgniarek w asyście.
 Był zażenowany każdym kolejnym wypowiadanym słowem. Wiele musiało go kosztować takie wyznanie.
- To wcale nie świadczy o męskości... Jesteś zaradny, opiekuńczy i zawsze zachowujesz zimną krew, chociaż często o to trudno. Uwierz, jesteś tysiąc razy bardziej męski od niejednego nieudacznika, który spłodził piątkę dzieci, a teraz bawi się w jakimś klubie, zamiast je wychowywać. – Złapała go za rękę i mocno uścisnęła. O dziwo, nie odsunął się, ani nie odwrócił wzroku. Miła była taka odmiana. – Fantastyczny z ciebie facet, który będzie równie fantastycznym tatą. Zobaczysz.
- Od dzisiaj obiecuję poprawę, ale pod jednym warunkiem... Masz przestać wreszcie płakać po kątach z mojego powodu, jasne?
Przytulił ją mocno i pocałował w czoło, jednocześnie wycierając kciukiem łzy z jej policzków. Naprawdę jej ulżyło. Tak bardzo potrzebowała tej zmiany. Jego bliskości. Czułości. Zwykłej obecności ciałem i duchem, czego ostatnio trudno było jej uzyskać od pogrążonego we własnych myślach Kevina.
- To jak?  Może jednak zagrzeję to spaghetti?
- Zdecydowanie, bo umieram z głodu. 
 Zaśmiał się, a ona już po chwili urzędowała w kuchni, skąd do jego uszu dobiegał dźwięk obijających się o siebie talerzy. 
– A... i Ali mogłabyś…
Nie dokończył, bo wyjrzała zza uchylonych drzwi z jedną z tych swoich min świadczących, że doskonale wie, o co mu chodzi. Zastanawiał się czasem, jak ona to robi, że rozumie go bez słów. Z jednej strony było to świetne, z drugiej trochę go przerażało.
- Mogłabym. Lodu nie mamy, ale myślę, że mrożony groszek też się nada. 
- Co ja bym bez ciebie zrobił? 
Spytał, a ona teatralnie przekręciła oczami i uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia naprawdę szczerze. Teraz już naprawdę musi być lepiej. 
- Nic, kochanie, nic. 
Rzuciła w jego stronę mrożonką, a on nie potrafił powstrzymać się od śmiechu.

*

Courtney wysiadła z windy na piątym piętrze, gdzie mieściło się ogromne biuro architektów oraz sala konferencyjna. Odrzuciła wpadające jej do oczu włosy i wygładziła materiał lejącej kremowej sukienki w kwiaty, którą kupiła dzień wcześniej podczas terapeutycznego maratonu zakupowego razem z Demi. Dość pewnym krokiem podążyła w stronę miejsca swojej pracy, zupełnie ignorując pełne ciekawości spojrzenia największych plotkar w firmie. Ale była na to przygotowana, bo przecież po prawie dwutygodniowym urlopie urosła do rangi największej biurowej sensacji. 
Za radą dziewczyn postanowiła udawać, że nic się nie stało i pokazać mu, co tak naprawdę stracił. Niestety, im bliżej była drzwi prowadzących do ich wspólnego gabinetu, tym bardziej chciała stamtąd uciec. Nie potrzebowała jego widoku. Z każdym dniem spędzonym bez niego czuła się coraz lepiej. Tak, było to okrutne, ale czuła, że wreszcie zaczyna żyć na nowo. Dlatego też myśl o powrocie do pracy w jednej firmie, w jednym gabinecie i nad tymi samymi projektami przyprawiała ją o mdłości.  Ale przecież nie podda się tak łatwo. Chciała pokazać temu idiocie, jak bardzo się pomylił. Bo wcale nie była rozwydrzonym, nieodpowiedzialnym dzieckiem, co bardzo często próbował jej wmawiać. Była kobietą. Silną, niezależną kobietą, która po prostu potrzebowała trochę wsparcia i swobody, by móc rozwinąć skrzydła. I to właśnie teraz zamierzała robić. Skupić się na sobie. Zrealizować marzenia. Zmienić jej poukładane na siłę przez Nicka życie, tak by wreszcie stało się jej własnym, takim, jakim zawsze chciała, żeby było. Nieprzekonana położyła dłoń na klamce, modląc się w duchu o boską opatrzność i jeszcze raz powtórzyła sobie, że Jonas nie jest wart jej nerwów.
- Chyba nie idziesz tam na ścięcie, co? – Usłyszała za swoimi plecami znajomy męski głos i aż podskoczyła ze strachu.
- Naprawdę, Matt, bardzo śmieszne. – On robił sobie żarty, a przecież cała ta sytuacja wcale nie była śmieszna. Lubiła Matta, jako kolegę, ale jego specyficzny sposób bycia i fakt, że zmierzył wzrokiem wszystkie, co większe dekolty w firmie mocno ją irytował. 
- Przecież widzę, jak bardzo chętna jesteś na spotkanie Nickiem, ale nie musisz się martwić. Raczej już go tu nie spotkasz…
- Ale… jak to?
- Normalnie. – Henderson rzucił jakby od niechcenia. – Złożył wymówienie, zabrał swoje graty i tyle go widziałem. Z resztą, jak cała reszta.
Tego się nie spodziewała, co więcej, nigdy nie przypuszczałaby, że to kiedyś nastąpi. Wiedziała doskonale, że Nick, prócz jawnego umiłowania wiecznego kontrolowania każdego jej ruchu, miłością szczerą i prawdziwą darzył jedynie swoją pracę.
-  Ale…
- Chyba nie chcesz o tym rozmawiać na korytarzu. –  Ostentacyjnie spojrzał na jedną z asystentek dyrektora finansowego, Ellę, która z pozorną obojętnością stała przy pojemniku z wodą i udawała, że wcale nie interesuje jej temat ich rozmowy. – Właśnie szedłem do bufetu, więc może skusisz się na kawę. I tak jest jeszcze wcześnie, a z resztą nic sama nie zdziałasz.
- W sumie masz rację.
 Jeśli chodziło o grupę architektów, nikt prócz wielebnego Nicka nie należał do fanów punktualności. Drew, poważny konkurent Matta w ilości zaliczonych panienek, wpadał zwykle spóźniony o trzy kwadranse z dwulitrową butelką wody mineralnej. Alex wiecznie tłumaczył się korkami w mieście, a Roan narzekał na swoje córki, siedmioletnie bliźniaczki, które nigdy nie potrafiły zebrać się na czas do szkoły i musiał je odwozić, przez co w biurze zjawiał się prawie codziennie z dwudziestominutowym opóźnieniem. Z kolei Jake… gdyby przez dziesięć minut nie wymieniał się śliną ze swoim nowym rudym kochasiem przy bocznym wyjściu z firmy, licząc, że tam nikt ich nie zobaczy, zapewne częściej zdążałby na czas do pracy.
- Panie przodem. – Posłał w jej stronę jeden z tych swoich uśmieszków, które pewnie działały na laski w klubach, ale nie na nią. 
Z miną pozornie niezależną poprawiła włosy i ruszyła w kierunku firmowego bufetu.

*

Minimalistycznie urządzony firmowy bufet, z beżowymi ścianami oraz utrzymanymi w nowoczesnych klimatach okrągłymi stolikami nie należał może do najwykwintniejszych miejsc w Nowym Jorku, ale zapewne nadawał się na poranną, pobudzającą kawę dla zmęczonych nocnym życiem pracowników RB Company. Courtney zgodziła się z głosem swojej podświadomości i doszła do wniosku, że zgodzenie się na propozycję Matthew było jednak dobrym pomysłem. Nie była typem rannego ptaszka, a brak porządnej dawki kofeiny z samego rana dosłownie wyłączał u niej całkowicie umiejętność kreatywnego myślenia. Dziwnie jednak czuła się, kiedy wszyscy wokół przyglądali się jej badawczo. Nawet Anette, rudowłosa bufetowa, podając jej zamówioną małą czarną, zmierzyła ją badawczym spojrzeniem, jakby na czole wypisane miała, co robiła przez ostatni tydzień i gdzie podział się młody Jonas. Miała już dość robienia za obiekt muzealny, ale za wszelką cenę starała się udawać, że ma to gdzieś. 
- Nie przejmuj się nimi. Jeszcze ze dwa, trzy dni i znajdą sobie nową sensację. – Wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu. Nie sądziła, że to zauważy, zajęty przeglądaniem dziennika, który znalazł na sąsiednim stoliku. 
- Łatwo ci mówić, bo to nie twoje życie prywatne jest najgorętszym tematem ploteczek całego biura. – Asystent głównego kadrowego przechodząc obok ich stolika, dołączył do grona wielce ciekawych, starając się podsłuchać, choć strzępy ich rozmowy, a Court w odpowiedzi przewróciła teatralnie oczami. – Chociaż, może się dobrze postarasz. Nie trzeba zrobić wiele, żeby trafić na szczyt list popularności…
- Mnie to raczej nie grozi.
Matt zaśmiał się perliście, ukazując rządek równych, białych zębów i przeczesał dłonią swoje delikatnie przydługie włosy, które podpisały swoją własną deklarację niepodległości, bo pojedyncze kosmyki skręcały mu się w drobne, nieregularne loczki. 
- A to niby, dlaczego? – Court szybko odbiła piłeczkę, wiedząc, że każdy temat jest lepszy od ogromnego zainteresowania największych plotkar w firmie jej miłosnymi podbojami, a raczej ich sromotną porażką.
- Byłbym sensacją niecały tydzień i wszystko by ucichło. Wbrew pozorom długa lista łóżkowych podbojów szybko by im się znudziła. Powiedzmy sobie szczerze, jestem po prostu nudny. 
Chyba nie spodziewała się po nim takiego dystansu do preferowanego przez siebie modelu życia playboya, bo siedziała bez słowa z lekko rozdziawionymi ustami, chyba zapominając o tym, że miała wziąć kolejny łyk kawy z zielonej filiżanki. 
- Courtney, wszystko w porządku? – Pomachał jej ręką przed oczami, próbując wyrwać z głębokiego zamyślenia.
- Tak, tak… tylko…
Zawstydziła się okropnie swoją niefrasobliwością i starała jakoś wybrnąć z sytuacji, ale nie za bardzo wiedziała, jak to zrobić. Nie popierała wyborów życiowych Matta, ani jego bawidamkowych zapędów, ale w dobrym smaku było znaleźć odpowiednią wymówkę. Lubiła szczerość, jednak w przypadku faceta, którego tak naprawdę poznała trochę lepiej nieco ponad dwa tygodnie wcześniej, bezpośrednia opinia wydawała się naprawdę nie na miejscu.
- Chyba nie myślisz, że nie wiem, co tu o mnie mówią. Jakbym tak miał się wszystkim przejmować, to chyba nie wyszedłbym z domu. – Był rozluźniony, a jego mowa ciała sugerowała całkowitą szczerość wypowiedzianych przez niego słów.
- Czyli wolisz prawdę od uprzejmych kłamstewek? 
Zaciekawił ją. Pierwszy raz w życiu poznała faceta, który sam z siebie opowiadał o swoich wadach, co więcej, był ich całkowicie świadom. Nigdy jeszcze nie spotkała się z tym u przedstawicieli płci przeciwnej. Był po prostu honorowym łajdakiem.
- Jeśli masz mi prawić komplementy, bo tak trzeba, to wolę żebyś szczerze nazwała mnie świnią. Nie obrażę się, bo doskonale zdaje sobie z tego sprawę, no a poza, tym cenię sobie szczerość. 
- Zapamiętam sobie na przyszłość. 
- A wracając jeszcze do życia prywatnego… – Henderson rzucił jakby od niechcenia, ale dało się wyczuć w jego głosie mieszankę niezdecydowania i niezręczności. Właściwie to nie była jego sprawa, więc nie chciał zbyt wiele się do niej mieszać. Miał własne sprawy na głowie, a nienawidził zabaw w załatwianie problemów swoich kumpli. Chociaż właściwie Nick nawet się zbytnio do nich nie zaliczał. Po prostu kilka razy obejrzeli razem mecz, wypili kilka puszek piwa. Ale skoro zgodził się, to musiał wywiązać się z obietnicy. – Zazwyczaj nie bawię się pośredników, ale jak zabierał resztę swoich rzeczy akurat na niego wpadłem i chciał, żebym ci je oddał. 
- No jasne, kiedy pojawiają się problemy, to przecież łatwiej zrzucić je na kogoś innego. – Z mieszanymi uczuciami sięgnęła w stronę jego dłoni, na której leżały dwa klucze od jej mieszkania. Była zła, że nawet w takiej sytuacji Nick nie potrafił zachować się honorowo i kreował na ofiarę.  – Przepraszam, że wmieszał cię w całą tę komedię…
- Spokojnie, nic się nie stało, ale naprawdę muszę już lecieć, bo mam umówione spotkanie, a wiesz, że Robert nie lubi spóźnień.
- Nie no, jasne. – Przyglądała się, jak sprawnie wstaje od stolika i wygładza materiał szarej bluzy z długim rękawem, która swoim odcieniem idealnie pasowała do jego tęczówek. Ze swoim stylem ubierania się zdecydowanie wyróżniał się na tle poważnych, znudzonych osobników pod krawatem, którzy stanowili zdecydowaną większość w siedzibie RB Company. 
- Wielkie dzięki za kawę i trzymaj się.
- Matt…
- Nie martw się, nic nikomu nie powiem, ale jakbyś chciała pogadać, to wiesz gdzie mnie znaleźć. – Posłał jej kolejny ze swoich firmowych uśmieszków, które dalej zupełnie na nią nie działały 
- Dziękuje.
- Zawsze do usług. 
Zebrał z blatu czerwoną teczkę i już po chwili go nie było, a Courtney doszła do wniosku, że bez Nicka, o dziwo, wszystko było zdecydowanie prostsze.


11 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, ze zwiazek Joe i Melisy naprawdę skończy się szybciej niż zaczął :) Nie mogę się doczekać małego Demi :D Dobrze, że Alic i Kevin sie tak szybko pogodzili, chociaż szkoda, że Nick nie umie być taki jak Kevin. Echh no to cóż :) Do 1 października

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny :) Mam nadzieję, że Joe szybko zakończy ten swój związek...
    Widzę światełko w tunelu dla Ali i Kevina...
    No i na koniec co ten Nick odpierdala?
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze świetna notka :) ale noo.. kurde niech ta Melissa zniknie z opowiadania, bo jest nudna ehh. Bardzo mi brakuje Jemi w tym opowiadaniu.
    Dobrze, że Kevin zmienił nastawienie :) a Nick.. szkoda słów na niego xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Super *.* Strasznie mało opisów z perspektywy Demi i Joe, ale tak to jest mega ;) Czekam na nexta :) Jest możliwość, że będziesz pisać częściej czy nie bardzo ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział jak zawsze z resztą. troszke mało Joe i Demi, ale tak to idealnie :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny. Szkoda, że tak mało z perspektywy Joe i Demi. Mam nnadzieję że "związek" Joe'go w końcu się skończy oraz że Ali i Kevinowi nareszcie sie uda

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział jak zawsze - świetny. Widzę, że coś się psuje pomiędzy Joe a Melissą i strasznie mi się buzia wykrzywia w uśmiechu. Pierwsze chmury w raju. Zobaczymy, co dalej będzie, ale myślę, że Joe doceni znowu Dems. Cieszę się, że Ali i Kevin znowu sobie coś poukładali i tak fajnie jest między nimi. Jeszcze potrzeba im dobrych informacji o ciąży i normalnie raj na ziemi. Co do Nicka, to ciekawi mnie gdzie zniknął i kiedy się pojawi? Przecież chyba nie zniknął na zawsze - w sensie do końca opowiadania. Może ułoży sobie w głowie sprawy z Court i znowu postara się o nią powalczyć, ale tym razem będą partnerami a nie uczniem i nauczycielem czy rodzicem i dzieckiem (a mam wrażenie że takie właśnie relacje stwarzał Nick). Cieszę się, że Demi tęskni za Joe. Czekam na ich ponowne potyczki słowne. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  8. Niezłe. Tak na przekór powiem, że mam nadzieję, że między Ali i Kevem jednak się rozwali xd Nie dorośli do rodzinnego życia.To że Demi i Joe nie są razem to dobrze, tak samo jak Courtney i Nick. Zastanawiam się tylko, gdzie Nicholasa wywiało. I wprowadźcie ojca dziecka Demi!

    OdpowiedzUsuń
  9. Od dawna czytam to opowiadanie i aż mi wstyd, że nie skomentowałam go wcześniej, za co najmocniej przepraszam !!! Prawda jest taka, że codziennie sprawdzam, czy może przypadkiem nie pojawi się kolejny rozdział (chociaż wiem, że dodajecie co miesiąc) a ten blog ma swoje honorowe miejsce w zakładce:"Moje ulubione" xD
    Powiem tak: Nigdy nie podobał mi się związek Keva i Ali. Kevin wgl nie zachowuje się jak prawdziwy facet. Rozumiem, że jest mu ciężko, ale chyba powinien częściej brać pod uwagę samopoczucie żony. Siły uczucia nie określa nasze zachowanie, gdy wszystko idzie po naszej myśli lecz w czasie kryzysu. Jak dla mnie to małżeństwo wcześniej czy później się rozpadnie.
    Courtney bardzo nam tu dorosła i jestem z niej dumna, bo wreszcie zaczyna zachowywać się jak świadoma, niezależna kobieta. Feminizm górą :P Nick to totalny błazen z kompleksem władzy i dobrze, że w końcu przejrzała na oczy i kopnęła go w tyłek. Nareszcie odżyła XD
    No i tu sprawa Demi i Joe'go. Uwielbiam ich razem: to napięcie, te słowne potyczki i wszystkie kłótnie podsycone namiętnością i uczuciami, których żadne z nich nawet nie próbowało nazwać. Widać, że Joe powoli nudzi się Melissą a i Demi za nim wyraźnie tęskni. Mam nadzieję, że wkrótce między nimi wszystko się poukłada. Może nie od razu stworzą szczęśliwą rodzinkę, bo tego szczerze mówiąc bym nawet nie chciała. Ich "związek" jest wspaniały taki jaki jest: pełen pasji, namiętności i wbrew pozorom miłości, chociaż żadne by się do tego na tym etapie nie przyznało. Tworzą gorącą parę i mam nadzieję, że to się nie zmieni nawet, gdy w końcu zdecydujecie się ich ostatecznie połączyć.
    Poza tym ciekawi mnie kim jest ojciec dziecka Dems. Facet mógłby nieźle namieszać i w końcu wywołać zazdrość w Joe (jak dla mnie Demi dość się nacierpiała przez tę paskudną Melissę). Pozdrawiam i życzę wenyy :****
    P.S Zapraszam do mnie: dark-always-look-at-you.blogspot.com
    hells-fashion.blogspot.com
    Liczę na szczere opinie (o ile macie ochotę czytać te moje wypociny xD) i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie nową/ starą czytelniczkę i dziękuję za tak obszerny komentarz. Oczywiście, jak każda Wasza opinia, ta również dała nam sporo do myślenia. Bardzo przyjemnie czyta się takie analizy. Co do twojej twórczości, to niestety, ale nie interesuje mnie tematyka TVD, ale myślę, że Dorota zajrzy i z chęcią wyrazi swoją opinię.
      Pozdrawiam,
      ~ M.

      Usuń
  10. Dawaj next nie wytrzymam codziennie go sprawdzam

    OdpowiedzUsuń