środa, 1 października 2014

40. "Czyli, co... ją bzykasz, a w głowie układasz plan, jak związać się z wiedźmą?"

Kevin i Alice spacerowali spokojnie pomiędzy kolejnymi alejkami działu spożywczego w osiedlowym supermarkecie, próbując znaleźć wszystkie potrzebne im do ugotowania wcześniej zaplanowanej kolacji, składniki. Przedrzeźniali się przy tym, dogryzali sobie i wreszcie uszło z nich całe to napięcie, które mimo pozornego pojednania, gdzieś tam ciągle się znajdowało. Tak było dużo łatwiej. Zupełnie, jak na początku ich małżeństwa, kiedy wszystko przecież było tak idealne. I chociaż sama diagnoza nadal pozostawała bez zmian, to jednak ich podejście znacznie się zmieniło. Wiedzieli już, że nawet w ich sytuacji zawsze jest promyk nadziei. Skończył się bolesny ciąg złych wiadomości, a rozpoczął się nowy rozdział. Lepszy. Każde z nich bardzo chciało w to wierzyć. Żadne natomiast nie odważyło się powiedzieć tego głośno, ale słowa otuchy ich nowego lekarza prowadzącego, bardzo im pomogły. Nie była to jakaś wielka zmiana, jednakże widoczna gołym okiem. Nawet podczas zwykłych zakupów spożywczych, które przecież nie były w żaden sposób wyjątkowe. Ale oni wreszcie cieszyli się sobą, pękł cały ten balon wypełniony niepewnością i żalem, czego w żaden sposób nie żałowali.
- Kev, zapomniałeś o suszonych pomidorach. – Ali zakrzyknęła do męża, który zręcznie lawirował pomiędzy półkami w dziale różnorakich przypraw. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu czuła się tak spokojna i bezpieczna. Bo Kevin nie szlajał się po barach, ani nie zamykał we własnym gabinecie na długie godziny, tylko wreszcie był jej mężem. Tak w teorii, jak w praktyce.
- Śmiesz pouczać swojego osobistego szefa kuchni? 
Jakimś cudem zaszedł ją od tyłu, w dłoni trzymając słoiczek z suszonymi pomidorami. Jemu również na dobre wyszła ostatnia dawka pozytywnych wiadomości. Zeszło z niego powietrze i znowu zaczął się szczerze uśmiechać. Wrócił stary, dobry Kevin, cudowny facet z poczuciem humoru, ale polotem dziecka. To w nim kochała najbardziej, dlatego ogromnie ją to cieszyło.
- Jakżebym mogła. – Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała przelotnie w usta. Cholera, jak bardzo jej tego brakowało. – Po prostu przypominam, bo czasami masz pewne zaniki pamięci…
- Naprawdę? 
Objął ją w pasie wolną ręką, bo drugą prowadził niewielki metalowy koszyk sklepowy, do połowy zapełniony produktami.
- A pamiętasz może, co mi wczoraj obiecałeś?
- Oczywiście. 
 Posłał jej swój firmowy uśmiech, a ogniki w jego oczach zaczęły swój niebezpieczny taniec. – Najpierw ugotuję nam pyszną kolację… Później obejrzymy coś w telewizji… A później… – Tę część wyszeptał jej wprost do ucha. – Później, jak na gentelmana przystało, pomogę ci się rozebrać i grzecznie położę do łóżeczka…
- Chyba jednak zapomniałeś. - Odparła trochę zawiedziona i weszła w dział z włoskimi pastami, które uwielbiała niezależnie, w jakiej występowały postaci. Wiedziała, że Kev ma wiele na głowie. Kancelaria, sąd, klienci, jego nadopiekuńcza matka, no i jeszcze sprawy w klinice, ale było jej przykro. Nie chciała jednak psuć miłej atmosfery.
- Al, przecież wiesz, że żartowałem, prawda? 
 Dogonił ją i złapał za rękę, zapewne wiedząc, że wzięła to wszystko na poważnie. Zawsze poważnie traktowała sprawy ich związku, ale on często sporo spraw obracał w żarty, by rozładować napięcie. Czasem jednak przesadzał i chyba zdał sobie z tego sprawę. 
– Hej, skarbie, no proszę. 
 Zatrzymał ją, po czym zmusił, żeby na niego spojrzała. 
– Pamiętam o wizycie w klinice, poprosiłem nawet George’a, żeby zajął się moim klientem, bo naprawdę chcę tam być z tobą. 
- Przepraszam, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że w końcu nam się uda. – Wreszcie wizja bycia w ciąży, noszenia pod sercem dziecka Kevina i tej nieopisanej radości była dla niej czymś więcej niż abstrakcją, czy mrzonką. – Jeszcze tylko kilka moich badań i będziemy mogli zacząć myśleć nad przyjęciem niespodzianką dla rodziców. 
- Alice…
Kevin szybko spochmurniał, a z jego oczu wyczytać mogła mieszankę niepewności, strachu i czegoś jeszcze, jednak nie miała pojęcia, co to było. Z pewnością nie było w nich radości. A chyba powinien się cieszyć, skoro wszystko układało się wreszcie, tak, jak powinno. 
- Rozumiem, że ty się nie cieszysz? – Momentami kompletnie go nie rozumiała. Od czasu diagnozy, jej mąż ciągle przeżywał wzloty i upadki swojego poczucia męskości oraz wartości. 
- Nie po prostu… Nie chcę się zbytnio nakręcać, bo przecież nikt nam nie dał stuprocentowej szansy, że akurat nam się uda.
Spuścił wzrok, na sklepową podłogę, która wyłożona była dużymi matowymi, szarymi płytkami i stał tak przez dłuższą chwilę w całkowitym letargu. No tak. Ona zawsze wierzyła w dobre scenariusze. Że wszystko będzie idealne. Że wszystko się uda. Że będą żyli, jak w bajce. A on już raz porządnie się na tym sparzył i nie chciał powtórki z rozrywki. Lepiej było chłodnym okiem spoglądać na całą sytuację, rozważyć możliwość porażki, żeby później nie cierpieć, tak, jak na początku. Sama nadzieja bardzo dużo mu dała, ale nie mógł na niej pokładać całego swojego przyszłego życia. Po prostu wolał być ostrożny.
- Kev, teraz już na pewno wszystko będzie w porządku. –  Złapała go za rękę, a on szybko zacisnął palce wokół jej drobnej dłoni. – Twoi chłopcy już czekają w gotowości, a teraz moja kolej na trochę poświęcenia. Z resztą, nie musi udać się za pierwszym razem. Nieważne ile będziemy czekać, ważne, że dostaniemy w końcu naszego małego łobuza.
Uśmiechnęła się szczerze i musnęła delikatnie jego policzek. Chyba udało jej się do niego dotrzeć, bo rozchmurzył się nieco. Złapała go pod ramię, po czym przez dłuższą chwilę ciszy kontynuowali swoją wycieczkę krajoznawczą, tym razem w dziale z nabiałem.
- Wiesz, co, naprawdę cieszę się, że jednak się zdecydowaliśmy.
Odparł wreszcie, kiedy przy jednej z chłodni minęli kobietę w dość zaawansowanej ciąży, która rozmasowywała swój bolący kręgosłup, jednocześnie starając się zapanować nad krnąbrnym, nadaktywnym trzylatkiem. 
- Ja też i nawet nie wiesz, jak bardzo jestem z ciebie dumna. – Naprawdę tak sądziła. Musiało zależeć mu na posiadaniu dziecka, skoro bez gadania poddał się wszystkim tym bolesnym, a i godzącym poważnie w męską dumę, badaniom. Za to jeszcze bardziej go kochała. Była pewna, że ich dziecko będzie miało najlepszego tatusia pod słońcem. Szczerze, już nie mogła doczekać się widoku Keva z małym, rozwrzeszczanym zawiniątkiem w ramionach. Z ciemnymi oczkami po tacie, jego noskiem i usteczkami. – Niewielu facetów na twoim miejscu zde…
- Al, proszę cię, nie mówmy już o tym. 
 Błaganie w jego oczach, było tak uderzające, że nie miałaby serca, gdyby kontynuowała swój wywód. 
– Jak już zrobimy te wszystkie badania jutro, to powinniśmy trochę odpocząć i nabrać trochę dystansu.
- Dystansu?
- Wolałbym się oswoić z możliwością porażki, bo przecież nie wszystko musi się udać, szczególnie za pierwszym razem. 
 Ta myśl cały czas znajdowała się w jego głowie. Bo przecież równie dobrze wszystko mogło zakończyć się fiaskiem. Dlatego właśnie starał się delikatnie ostudzić entuzjazm Ali. Wiedział, jak bardzo była wrażliwa i szybko potrafiła przejść ze stanu euforii do kompletnej depresji. A nie chciał oglądać żony zapłakanej na kanapie w towarzystwie laptopa i stert zużytych chusteczek. Wystarczała mu myśl, że już dostarczająco dużo cierpiała przez niego, więcej nie było jej już trzeba.
- Nie bądź takim pesymistą, dlaczego miałoby się nie udać, wielu parom udaje się nawet przy pierwszej próbie.
Wysiedziała długie godziny nad forami tematycznymi, które poruszały akurat ich problem i wcale nie zabiło w niej to nadziei. Wiele kobiet z euforią informowało, że się udało i są najszczęśliwsze na świecie, więc dlaczego nie miałoby być tak w ich przypadku? 
- Al, ja jestem realistą. Wyjedźmy za miasto na weekend, wynajmiemy domek w Hamptons i odpoczniemy trochę. Proszę, zrób to dla mnie. 
 Mocniej ścisnął jej dłoń, serdecznym palcem, bawiąc się jej obrączką. 
- Ale twoja matka zaprosiła nas na obiad w sobotę…
- Zadzwonię do niej i odwołam, przecież się nie obrazi. Z resztą sama mówiła, że potrzebujemy wakacji. 
 Ostatnie, czego teraz było im trzeba to obiad u jego matki. Jej ciągłe aluzje dotyczące chęci posiadania wnuka wprowadzały bardzo nerwową atmosferę i trochę podkopywały ich na duchu. Jednak zgodnie postanowili, żeby nie mówić Denise o leczeniu, ani In-vitro, do którego szykowali się dość sprawnie. Im mniej wiedziała, tym była spokojniejsza. No i się nie wtrącała. 
- Naprawdę tego chcesz?
- Tak, tego właśnie chcę, ale bez ciebie nigdzie się stąd nie ruszam. 
 Teraz chciał tylko chwili spokoju no i Alice. Tęsknił za nią. Za jej bliskością. Uśmiechem. Widział, jak bardzo starała się zamaskować wszelkie oznaki zmartwienia specjalnie, dlatego, by podnieść ją na duchu, ale wiedział, że wreszcie musi coś z tym zrobić. A taki wyjazd zdawał mu się być najlepszym sposobem. 
 Więc jak będzie?
- No, jeśli szef kuchni zgodzi się ugotować dzisiaj kolację, to może się zastanowię i nas spakuję…
Uśmiechnęła się szeroko i musnęła jego lekko zarośnięty policzek, a jemu kamień spadł z serca. Wreszcie będą mogli spędzić ze sobą trochę czasu bez telefonów, kancelarii no i Demi oraz Court, które często zajmowały uwagę jego żony. Nie był o to zazdrosny, ale na krótką chwilę pragnął mieć ją tylko na własność.
- Kocham cię, wiesz?
-Ja ciebie też, dlatego nie pozwolę ci już więcej, żebyś, chociaż na chwilę w to zwątpił. 

~  *  ~

Nigdy nie spacerowała po Greenwich Village, a już tym bardziej nie zwiedzała jego wielkich, nowoczesnych apartamentowców stworzonych dla nowojorskiej klasy średniej, złożonej przede wszystkim przez maklerów z Wall Street i małych przedsiębiorców. Jako architekt była miło zaskoczona prostą, surową formą, która zdecydowanie mieściła się w jej poczuciu estetyki. Nie było tu tandetnie, kiczowato i nowobogacko, jak w Astoria Row, gdzie przeważały wille, a im były brzydsze, tym więcej oszczędności w banku miał jej właściciel. No i przede wszystkim stąd był już tylko krok do Broadway'u, który tak bardzo uwielbiała. Być może powinna zamieszkać właśnie tu. Jeśli oczywiście kiedykolwiek będzie ją stać na nowe mieszkanie, bo najpierw musi skończyć spłacać to stare, które tak strasznie kojarzyło jej się z Nickiem. Czasami czuła się w nim tak, jakby nigdy się nie wyprowadził i za chwilę miał wrócić, by uraczyć ją na nowo jedną z tych swoich trafnych uwag, które miał przygotowane na wszystkie okazje. Na szczęście był już tylko smutnym wspomnieniem, a ona żyła dalej, ciesząc się każdym momentem i na nowo uczyła się oddychać pełną piersią. I coraz częściej myślała o tym, by zająć się zawodowo swoją największą pasją. Zwłaszcza, gdy Matt ją o to poprosił, a ona maksymalnie się w to wkręciła. Przeszukiwała małe sklepy na Brooklynie, by znaleźć nietypowe tkaniny na zasłony, pościel i obicia sof. Chodziła po sklepach z meblami, targach ze starociami i antykwariatach, szukając inspiracji i zastanawiając się, jaki styl najbardziej do niego pasuje. Wciąż nie mogła go rozgryźć, choć mocno się starała. To było bardzo denerwujące, dlatego postanowiła, że go odwiedzi bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi. Uprosiła jedną z jego sekretarek, by dała mu jego adres i w ten właśnie o to sposób wysiadła z windy na dziesiątym piętrze, by zobaczyć na własne oczy, to, czym miała się zająć. Tym bardziej, że Matt nieszczególnie jej ostatnio pomagał. Ciągle tłumaczył, że jest zajęty i nie ma czasu, by się spotkać. Domyślała się, co tak mocno go zajmowało. Jego zdobycze i szalone, nocne życie nie mogły przecież czekać. W końcu stanęła przed czarnymi, matowymi drzwiami i zastanowiła się, czy bladoróżowa rozkloszowana sukienka przed kolano od włoskiego projektanta, na którą wydała majątek i czarne, dwunastocentymetrowe szpilki to dobry wybór, ale stwierdziła, że raz się żyje i nie ubierze się, jak zakonnica, tylko po to, by nie pożerał jej wzrokiem. Nie był przecież psychopatą i gwałcicielem. Chyba. Nacisnęła w końcu srebrny przycisk dzwonka, a po chwili usłyszała ten nieprzyjemny dźwięk, którego nie znosiła. Coś pomiędzy piszczącym kotem, a drapaniem paznokciami po tablicy. Koszmar. Nie czekała zbyt długo, bo po chwili usłyszała szczęk otwieranego zamka, a zaraz potem ujrzała sylwetkę mężczyzny. 
- Cześć. 
Uśmiechnął się do niej, nie wyglądając na ani trochę zaskoczonego jej wizytą. Jakby spodziewał się, że w końcu przyjdzie. Za to ona była bardzo jego wyglądem, bo oprócz czarnej koszulki z białym napisem NYC Knicks i szarych dresów, na jego głowie tkwiła żółta papierowa korona, z czymś co miało przypominać różowe diamenty, ale było namalowane flamastrem, a twarz miał całą w brokacie. Chyba dobrze się bawił. 
- Wybacz, że cię nachodzę, ale chciałam z tobą w końcu porozmawiać o tym remoncie. - Czuła się dziwnie niezręcznie w jego obecności i stwierdziła, że to jednak nie był dobry pomysł. Chciał jej odpowiedzieć, ale brutalnie mu przerwano. Mała, czarnowłosa dziewczynka, uczesana w niedbałego warkoczyka, z różową różdżką w ręce i w spódniczce baletnicy w tym samym kolorze, ciągnęła go za rękę i groźnie tupała nóżką. No tak, mogła się domyślić, że gdzieś po świecie krążą jego nieślubne dzieci. 
- Wujek, ty nie możesz stać! Jesteś konikiem, a koniki chodzą na czterech nogach, nie na dwóch! 
A więc, jak zwykle trochę za szybko wyciągnęła wnioski. Myślała, że wie o nim mało. Teraz była pewna, że nie wie nic. Mała próbowała sprowadzić go do parteru, zupełnie nie zwracając na nią uwagi. 
- Pobawimy się później, królewno, bo teraz mamy gościa, widzisz? To jest Courtney, moja koleżanka. 
Matt wziął dziewczynkę na ręce, która zdawała się być niepocieszona takim obrotem spraw, ale nie płakała i nie krzyczała i zaprosił Court do środka. Chciała się zapoznać z jego małą towarzyszką, ale ta wcale nie była chętna. Objęła rączkami szyję mężczyzny i przyłożyła do niej główkę. Henderson uśmiechnął się przepraszająco. Wciąż ją zadziwiał. 
- Musisz wybaczyć Audrey. To mały diabełek, ale jest wstydliwa i nie ufa obcym. 
Pokiwała głową, że rozumie i rozejrzała się po korytarzu. Podobała jej się szafa stworzona z białych, szarych i beżowych kwadratów z suwanymi drzwiami, zajmująca całą ścianę. Zastanawiała się, po co samotnemu facetowi, tak wielki mebel, ale rzeczywiście wyglądała imponująco. Za to raziła ją błyszcząca posadzka, która wyglądała tak, jakby ktoś całą zalał kawą i nie wytarł plam. Nie było tu niepotrzebnych szpargałów, bibelotów i zbędnych przedmiotów. Właściwie oprócz pięknej szafy i obrazu w stylu art deco, przedstawiającego pół nagie leśne driady, nie było tu nic więcej. 
Właściwie oprócz pięknej szafy i obrazu w stylu art deco, przedstawiającego pół nagie leśne driady, nie było tu nic więcej. Przeszli przez przedpokój, wprost do salonu, która łączyła się za aneksem kuchennym i nie dzieliły ich żadne drzwi. Posadził małą na szarej sofie i włączył laptopa, stacjonującego na białym stoliku w towarzystwie kredek, kleju, brokatu i kolorowego papieru. 
- Chcesz obejrzeć bajeczkę o kucykach? 
Zapytał i usiadł obok niej, a ona pokiwała głową na znak, że chce. Court czuła się zupełnie niepotrzebna i chciała się, jak najszybciej ulotnić, ale i tak nie przeszkodziło jej to, by trochę się tu rozejrzeć. Podobały jej się drewniane ramy okien i panele podłogowe oraz dwie wiklinowe pufy zamiast foteli. Właściwie to nie wiedziała, co Matt chciał tu zmieniać, bo jego mieszkanie nie należało do zapuszczonych.  Poinformował dziewczynkę, że teraz porozmawia z gościem i jakby czegoś potrzebowała, to ma poprosić. A ją samą zaprosił do kuchni. 
- Napijesz się czegoś? Mam wino, gin, wodę i bardzo słodki malinowy syrop. 
Miała ochotę na wino, ale była samochodem i nie chciała wracać taksówką Po za tym to chyba nie byłoby zbyt profesjonalne z jej strony. 
- Woda wystarczy, dzięki. 
- Przepraszam, że cię tak zbywałem ostatnio, ale moja siostra ma problemy i poprosiła mnie bym trochę zajął się małą. 
Podał jej szklankę i wtedy chyba po raz pierwszy zobaczyła, że bardzo się czymś martwi. Nie była jednak wścibska, by go wypytywać, tak jak on, wtedy, gdy siedzieli w bufecie po jej bolesnym rozstaniu z Nickiem. Uważała go za lekkoducha, a jednak nie było to do końca prawdą. 
- W porządku, rozumiem... W takim razie jeśli nie masz czasu, to możemy przełożyć to na inny dzień. - Pomyślała, że tak będzie najlepiej. Wprosiła się do niego, nie zastanawiając się, czy przypadkiem nie ma żadnych planów. 
- Nie, zostań, nie ma sensu odkładać tego na później. I przyda mi się trochę odpoczynku od robienia za królewskiego rumaka. 
Zdjął koronę i położył ją na drewnianym blacie. Z jego włosów posypało się mnóstwo brokatu. Trudno jej się było nie uśmiechnąć, bo wyglądał naprawdę uroczo. Natychmiast pomyślała o Nicku. Ciekawe, czy on by zajął się swoim bratankiem lub bratanicą. Raczej w to wątpiła, bo nie potrafił się bawić i bywał strasznie zachowawczy. No i od hałasu dostawał migreny. 
- Wujek chcę pić! 
Z pokoju dobiegło ich donośne seplenienie dziewczynki, która żywo machała nóżkami i wpatrywała się w ekran laptopa. Matt nie miał zamiaru zwlekać ze spełnieniem jej prośby. Zdjął z suszarki biały kubeczek, przedstawiający wszystkie księżniczki Disney'a i nalał do niego soku. Obserwowała ich uważnie, czując się jeszcze bardziej dziwacznie. Mogła wyobrażać sobie, że wszystko zastanie w jego mieszkaniu, ale na pewno nie to. 
- A gdzie słomka?
Matt wrócił do kuchni po to, czego zapomniał za pierwszym razem, ale nie wyglądał na znudzonego czy zmęczonego, a raczej na przyzwyczajonego do spełniania wszystkich jej życzeń, rozkazów i zadań. Zanim wrócił do niej na dobre, Audrey poprosiła go o inną bajkę, by przysunął jej stolik, podał poduszkę i przyniósł czerwone misiowe żelki. 
- Co cię tak bawi? 
Zapytał, siadając na wysokim stołku. Przeczesał włosy palcami i popatrzył jej prosto w oczy. Nie chciała się zarumienić, ale chyba jej to nie wyszło, bo poczuła policzki palące od gorąca. Naprawdę powinna nad tym popracować. Była silną, niezależną, nowoczesną kobietą, a krępował ją wzrok kolegi z pracy. I chyba naprawdę powinna założyć dłuższą sukienkę. No i zdecydowanie wygodniejsze buty. 
- Jednak istnieje jakaś kobieta, która potrafiła owinąć cię wokół palca. - Odpowiedziała mu pewnie, spoglądając na dziewczynkę, która teraz leżała na łóżku, nucąc pod nosem piosenkę z bajki. 
- Albo jesteś zazdrosna, albo bardzo interesuje cię moje życie prywatne. Ewentualnie jedno i drugie. 
Dobrze się bawił jej kosztem, ale nie miała zamiaru się tym przejmować. Bo nie była ani zazdrosna ani za bardzo zainteresowana tym, co robił ze sobą po godzinach pracy. Właściwie nie obchodziło jej nawet to, czym zajmował się w firmie. I nie przyszła tu po to, by płoszył ją swoimi komentarzami. 
- Och tak, umieram z zazdrości i przyszłam, żeby cię uwieźć, a remont to tylko wymówka. - Może i nie była zbyt miła, ale lepsze to niż tłumaczenie się, że nic takiego nie miała na myśli. Dopiła swoją wodę i w spokoju czekała na jego reakcję. Z każdą kolejną chwilą był co raz bardziej rozbawiony i wyluzowany. 
- To dobrze się przygotowałaś. Lubię róż. 
Lustrował ją wzrokiem od góry do dołu, uśmiechając się tajemniczo. No cóż, powinna była przewidzieć, że każda rozmowa z nim zejdzie w końcu na niebezpieczne tory. Taki chyba miał styl bycia. 
- Spokojnie, nie patrz tak na mnie. Mam taką zasadę, że nie sypiam z laskami, które znam dłużej niż dwie godziny. 
Ciągle jej to powtarzał. Może rzeczywiście było tak, jak mówił. Traktował ją jąk koleżankę i nigdy nie dał jej odczuć, że chce od niej czegoś więcej. A na pewno potrafił oczarować kobiety. W końcu był bardzo przystojny, dobrze zbudowany, zabawny i inteligentny. Pewnie całe tabuny modelek, kelnerek, młodych, nieszczęśliwych żon i matek traciły dla niego głowę. I wcale im się nie dziwiła. Jej to jednak nie dotyczyło, bo facetów, związków i przygód miała dość. Teraz koncentrowała się wyłącznie na sobie i swoim rozwoju. 
- W takim razie jeśli ja i moja godność jesteśmy bezpieczne, to może zajmiemy się w końcu twoim remontem. - Odpowiedziała mu, przestając zastanawiać się w myślach, jak wyglądałby bez koszulki. To zdecydowanie wykraczało po za granice koleżeństwa.
- W porządku. 
Ale i tym razem nie było im dane przejść do sedna sprawy, bo Audrey weszła do kuchni, a gdy ją zobaczyła, to od razu ukryła buzię i przytuliła się do nogi Matta, a on pogłaskał ją po główce. 
- Wujek ja już nie będę oglądać. Chcę porysować. 
Zauważyła, że kiedy przebywał z małą, inaczej się uśmiechał i jego wzrok stawał się cieplejszy. Wziął ją na ręce i z jednej z szuflad wyjął kartki oraz kredki. Znów czuła, że przeszkadza i przyszła nie w porę. Matt miał naprawdę ważniejsze rzeczy do roboty. 
- Narysuję ci kwiatuszka, a ty go powiesisz na lodówce, dobrze? 
Całe srebrne drzwi od lodówki miał już obklejone jej rysunkami. Na każdym był albo kwiatek, albo serduszka, albo kolorowa tęcza. Demi pewnie jej nie uwierzy, zwłaszcza, że nie bardzo za nim przepadała. Zawsze mówiła, że jest idiotą uganiającym się za spódniczkami. Ale chyba nie do końca było to prawdą. 
- Wiesz, co ja chyba już pójdę jednak. Jesteś zajęty, więc nie będę ci przeszkadzać. - Odezwała się w końcu, zakładając, że to najlepsze rozwiązanie. Miał się kim zająć, a jego mała towarzyszka była bardzo absorbująca i właśnie teraz prosiła go, by wybrał kolory, jakimi ona ma malować.
- Nie, zostań. 
Chyba naprawdę mu na tym zależało, ale ona doskonale wiedziała, kiedy usunąć się w cień. Z resztą umówiła się z Dem, że pójdą jeszcze dzisiaj na jogę, a potem do kosmetyczki, by poprawić sobie humor. No a po za tym miała jeszcze zadzwonić do Al i chwilę z nią pogadać. 
- Naprawdę tak będzie lepiej, zajmij się lepiej tą małą damą. 
Skierowała się ku wyjściu, a on ją odprowadził, uprzednio odstawiając diablicę do salonu. Po raz ostatni przyjrzała się obrazowi wiszącemu w holu. Był naprawdę piękny, ale ona powiesiłaby go w innym miejscu, być może w sypialni, gdzie nadałby intymnego nastroju wraz z porozstawianymi świeczkami. Być może następnym razem powinna mu to zaproponować. Ale on pewnie tego nie potrzebował. 
- Jesteś zazdrosna nawet o trzylatkę, coraz lepiej. 
Uśmiechał się do niej figlarnie, a ona przewróciła oczami. To jego poczucie humoru wcale jej nie bawiło. Ale jego pewność siebie była imponująca. W przeszłości, kiedy jeszcze interesowali ją faceci, uwielbiała w nich tą cechę. Ciepłe kluchy były nie dla niej. Dawniej, bo teraz oczywiście cieszyła się życiem singielki. 
- Nie pochlebiaj sobie... Do widzenia. - Wyciągnęła rękę, a on spojrzał na nią zaskoczony. Po raz pierwszy jej się to udało i ten mały sukces ogromnie ją ucieszył.  Uścisnął jej dłoń i otworzył drzwi.

~  *  ~


Rozpiął ostatni guzik jedwabnej, fiołkowej koszuli i niedbale cisnął ją do niewielkiej metalowej szafki, znajdującej się w męskiej szatni niewielkiego, acz cholernie drogiego klubu tenisowego East Sutton Club, który usytuowany był w nowoczesnym kompleksie przy pięćdziesiątej dziewiątej Bridge Street na obrzeżach Manhattanu. Z przegubu zdjął swój ulubiony zegarek Rolexa, wykonany z białego złota i niewielkiej domieszki platyny, prezent od wuja na dobry początek pracy, gdy obejmował stanowisko wiceprezesa pięć lat temu. Oczywiście mógł już dawno kupić sobie lepszy, ale do tego miał jakiś sentyment. Jednak w tym momencie to nie było najważniejsze. Naciągnął na nagi tors obcisłe czarne polo i wyjął z niewielkiej, sportowej torby granatowe frotki.
Zgodnie z niepisaną, męską tradycją, w czwartki zaraz po pracy razem z Mattem wybierali się na szybki obiad, a później kierowali prosto do klubu, gdzie przez kolejne cztery godziny ganiali po korcie. Wbrew pozorom całym jego życiem nie była praca oraz ekscesy łóżkowe z Melisą. Lubił sport. Czwartki zawsze zarezerwowane były w jego terminarzu dla tenisa, a poza tym codziennie wieczorem spędzał godzinę w swojej prywatnej, niewielkiej siłowni, usytuowanej w jego apartamencie. Starał się dbać o siebie, no i lubił być w dobrej formie. A regularne treningi dawały zadowalające efekty, co tylko motywowało go do dalszej pracy. Zdecydowanie bardziej wolał pocić się na skórzanej ławeczce pod kilkunastokilowym ciężarem, aniżeli przeglądać po nocach kolejne umowy i uzupełniać papiery. Na całe szczęście Matt podzielał jego zdanie. Sam nawet zaproponował mu dodatkową godzinkę tenisa w piątki na dobry początek weekendu, a on nie miał nic przeciwko. Lubił spędzać czas ze swoim najlepszym kumplem. Większość firmy miała go za zwykłego playboya, który całymi dniami planuje sobie listę lasek do zaliczenia w nocy, ale on znał go naprawdę dobrze i wiedział, że to nie jest cała prawda. Rzeczywiście Henderson uwielbiał piękne kobiety, czasem w kuriozalnych wręcz ilościach. Poza tym jednak, był naprawdę porządnym gościem, który zawsze ratował mu skórę, kiedy tego potrzebował, już od czasów studiów. Dlatego właśnie zatrudnił go w RB Company, kiedy po ciężkich życiowych przeprawach wrócił do NYC. Zawsze dbał o rodzinę, a Matta właśnie tak traktował. Z resztą wisiał mu jeszcze niejedną przysługę. Zapewne dalej rozmyślałby bezsensownie, gdyby nie jego komórka, wibrująca na metalowej ławeczce tuż obok niego.
- Czyżby nowa miłość stęskniła się już za tobą? – Joe oderwał wzrok od telefonu i spojrzał na Matta, który kpił sobie z niego w jawny sposób. Stwierdził, że później odpisze Nickowi i schował telefon do szafki. Nigdy nie brał go ze sobą do klubu, przede wszystkim, dlatego, że nie lubił, gdy ktoś go wtedy rozpraszał. To był czas, kiedy potrzebował po prostu się wyłączyć, skoncentrować jedynie na grze i rozładować nagromadzone napięcie. Chociaż ostatnio stwierdził, że seks działa równie kojąco. Tym bardziej z piękną boginią miłości, jaką była Melisa, która poudzała go bardzo mocno.
- Po pierwsze, to Nick nie daje mi spokoju, wypytując o Court. – Jego brat obrał sobie chyba za cel zamęczenie go na śmierć. Zrobiłby dla niego wszystko, ale proszenie go o zabawę w prywatnego detektywa było już lekką przesadą. Młody zwariował, jak nic. Wysyłał mu setki wiadomości z pytaniami, czy Courtney wygląda na szczęśliwą, czy smutną, czy się spóźnia, czy przychodzi punktualnie, czy z kimś flirtuje, czy ktoś ją do pracy przywozi, a może ktoś po nią przyjeżdża i, czy wspomina o nim. Miał na punkcie panny Stone lekką obsesję i z tego, co zaobserwował, ona na szczęście radziła sobie o wiele lepiej z tym rozstaniem, niż on. Bynajmniej nie przychodziła do pracy zapłakana, podłamana, ani zaniedbana. Właściwie to raczej zdawała się być wyluzowana. Nie wiedział, o co poszło, ale szczęśliwego zakończenia dla nich raczej nie przewidywał. – A po drugie Melisa nie jest żadną moją miłością. – Nie czuł do niej nic, poza czysto fizycznym pociągiem do jej wspaniałego ciała. No i tego, co potrafiła zrobić z nim samym. Pewnie było to szowinistyczne, czy seksistowskie, ale nie dbał o to. Nie oczekiwał od niej, że zbudują razem wspólną przyszłość, rodzinę, dom i wszystko inne. Nie, chciał tylko dobrze się bawić, a ona mu to zapewniała.
- To, kim jest?
Matt chyba mu nie uwierzył. Z resztą nigdy nie obdarzał go zaufaniem, jeśli chodziło o kobiety. Zawsze uważał, że Joe zbyt szybko angażował się w związki i jeśli przeżywał jakieś przygody, co w gwoli ścisłości zdarzało mu się niezwykle rzadko, to zwykle zaliczały się do jednonocnych zabaw. Inaczej, każdą kobietę, z którą zaczynał spotykać się na dłużej, kochał lub przynajmniej bardzo lubił. Ale to już przeszłość, a jego podejście mocno się zmieniło. Rzeczywiście, cudownie bawił się z Melisą, wniosła wiele świeżości do jego życia, ale nie czuł do niej nic i nie traktował poważnie. Z resztą na taki układ przystali oboje.
- Bardzo seksowną przygodą. – Odpowiedział po chwili, zawiązując sznurowadło, żeby kanarkowo-czarne cacka przystosowane specjalnie do gry na sztucznej nawierzchni przylegały jak najciaśniej do jego stopy. Za bardzo się różnili, żeby łączyło ich coś więcej. Ona lubiła imprezować każdej nocy, a on czasem wolał posiedzieć w domu, zwłaszcza, gdy z samego rana dnia następnego miał umówione ważne spotkanie, na którym powinien być przytomny, a nie, zmarnowany i skacowany. Melisa nie potrafiła tego zrozumieć, tak jak jego obowiązków oraz przejmowania się pracą, na której mu zależało. Naprawdę chciał, żeby firma, którą kiedyś przejmie rozwijała się oraz prosperowała, jak najlepiej, a ona zdawała się tego nie zauważać.
- Czyli, co... ją bzykasz, a w głowie układasz plan, jak związać się z wiedźmą?
Na samo wspomnienie Demi popsuł mu się humor. Chciał udać, że tego nie usłyszał, ale wiedział, że z Mattem coś takiego nie przejdzie. Za dobrze się znali. Po prostu nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Starał się nie myśleć o niej za wiele. Nie było sensu, skoro, Lovato skreśliła go zanim doszło do czegokolwiek więcej.
- Nie ma żadnego planu. – Odpowiedział zgodnie z prawdą. Może, gdyby zostawiła mu uchylone drzwi, ale postawiła sprawę jasno. Nie miał zamiaru się jej więcej naprzykrzać. – Ona sama tego chciała... Ja jestem szefem, ona moją pracownicą, tak jest dobrze. – Powtarzał to sobie tak często, że prawie w to uwierzył, ale niestety Matt wydawał się niewzruszony jego słowami. Jak zwykle miał swoje zdanie i nie zamierzał go zmieniać.
- Myślałem, że ci na niej zależy...
- Zależało mi. – Wzruszył ramionami. Nie miał ochoty, by dalej rozmawiać o swojej asystentce i o tym, co było między nimi, a właściwie, czego nie było, na jej własną, wyraźną prośbę. Melisie podobał się takim, jaki był. Nie miała wobec niego zbyt wielu obiekcji. No może poza krawatami i trochę nudnym stylem życia.
- To do ciebie niepodobne, żeby się tak poddać bez walki.
Matt zdawał się mu nie odpuszczać, ale rzeczywiście musiał przyznać mu rację. Jeśli coś lub ktoś było dla niego ważne, to starał się z całych sił, by to dostać. Takim mottem kierował się w pracy i życiu prywatnym, a tymczasem w przypadku wiedźmy złożył broń bez żadnej walki. Jednak to była specyficzna sytuacja. Lepiej było odpuścić, tak jak chciała. Nigdy nie wpychał się na siłę, tam, gdzie go nie zapraszano.
- To niby, co miałem zrobić? – Upił łyk napoju izotonicznego i zawiązał sznureczek jaskrawo luźnych, żółtych szortów.
- No na pewno nie walnąć focha, jak rozkapryszona baba.
Przyjaciel bezbłędnie go punktował, a on po raz kolejny nie mógł nie przyznać mu racji. Fakt, trochę się obraził, bo mocno ucierpiała jego męska duma. W końcu nie przywykł do odrzucenia ze strony jakiejkolwiek kobiety. Nawet Lovato, która prócz odrzucenia, zafundowała mu niepoważne traktowanie i nawet nie chciała dać mu jakiejkolwiek szansy, choć naprawdę się starał. A on zamiast pokazać Demi, jak bardzo się myli, odpuścił. Uniósł się dumą. Złożył broń. Nawet, jeśli chciałby to naprawić, było już za późno. No i Melisa nocami skutecznie pozwalała mu zapomnieć.
- A co ty tak nagle stałeś się specjalistą od stałych związków? – Odgryzł kumplowi, wyjmując z czarnego pokrowca swoją rakietę. Miał już dość tego ostrzału pytań i udzielania mu cudownych rad. Z resztą, z całym szacunkiem, jakim darzył Matta, co on tam mógł wiedzieć, skoro nigdy z żadną kobietą nie stworzył stałego związku, a nawet, jak sam mówił, nawet o tym nie marzył. Teraz jednak był jakiś dziwny. Inny, niż zwykle,  chodził nieobecny i wciąż dziwnie się uśmiechał.
- Miałem ostatnio okazję poznać pewien inteligentny armagedon o ślicznych nogach.
To było dość zadziwiające. Matt nigdy nie mówił o żadnej kobiecie, w taki sposób. Ładna, zgrabna, zabawna, seksowna tak, ale z pewnością, jak do tej pory, żadnej nie nazwał „inteligentnym armagedonem”. Musiała być naprawdę wyjątkowa, skoro zaintrygowała największego podrywacza w Nowym Jorku.
- I? – Nie chciał być wścibski, ale chciał dowiedzieć się czegoś więcej.
- I mam nadzieję, że uda mi się tego nie spieprzyć.
Matt mówił, jak najbardziej poważnie, co Joe uznał za dziwne i bardzo nie w jego stylu. Najdłuższy związek, a raczej relacja, w której z jedną kobietą spał dłużej niż jedną noc, trwała niecały tydzień, a i tak uznał, że to było dla niego stanowczo za długo. Nie wyobrażał sobie kumpla w monogamicznym związku, wymagającym wierności i czułości. On się po prostu do tego nie nadawał. Ale skoro chciał próbować, to widocznie, dziewczyna, kimkolwiek była, musiała wydawać mu się tego warta.
- To, co masz zamiar zrobić? – Zapytał w końcu. Matt był zadaniowcem pomimo luźnego podejścia do życia i wielu spraw, zawsze miał wytyczone, co zrobić, krok po kroku. Dlatego właśnie był świetnym podwładnym.
- Najpierw się z nią zaprzyjaźnię...
Zaczął wymachiwać swoją rakietą od tenisa, jakby odbijał kolejne piłki na korcie, a Joe zaśmiał się dyskretnie. Matt i przyjaźń z jakąkolwiek kobietą była nie do wyobrażenia. No chyba, że przez przyjaźń rozumiał systematyczne chodzenie z nią do łóżka. Tak, ten wariant był najbardziej prawdopodobny.
- A potem się zobaczy, ale jedno wiem na pewno, choćby nie wiem, co się wydarzyło, nie obrażę się na nią...
Tu spojrzał wymownie na Joe'go, a jemu zrzedła mina. Ponownie. Henderson uwielbiał mu dogryzać. No i chyba miał rację, ale tego nie chciał mu przyznać, bo w ten sposób przyznałby się do porażki i pójścia na łatwiznę, znaczy dziwnej relacji, która łączyła go z Melisą.
- Nigdy nie myślałem, że dasz sobie założyć kaganiec i zaczniesz szczekać, jak zechce tego jakaś baba. – Nabijanie się z kumpla przynajmniej na chwilę osłodziło mu gorycz z własnej porażki, największej, jaką ostatnio popełnił, trochę na własne życzenie.
- Ty za to szczekasz, jak chce tego ktoś, na kogo zupełnie nie zwróciłbyś uwagi, gdyby wiedźma dała ci szansę... Przyznaj, Joey, masz ochotę kopnąć ją w jej seksowny tyłek i polecieć do Lovato, ale nie wiesz, jak się za to zabrać.
Widział w oczach Matta triumf i aż się w nim zagotowało. Łatwo było mu doradzać, ale ciężej wykonać. Ich relacje nigdy nie należały do najłatwiejszych, a teraz Demi ciskała w niego gromy za każdym razem, gdy tylko odważył się na nią spojrzeć. Próbowała uśmiercić go wzrokiem, a przecież postąpił tak, jak sobie tego życzyła. Czasem zupełnie nie rozumiał, o co jej chodzi. Chociaż w sumie, nigdy nie wiedział, co chodziło po tej jej nieprzewidywalnej, diabelskiej głowie.
- To, co powinienem zrobić? – Wycedził przez zaciśnięte zęby, czytając kolejną wiadomość od Nicka. Tym razem najmłodszy z Jonasów pytał, czy Court wygląda ostatnio inaczej niż zwykle. Jakby naprawdę go to obchodziło.
- Powiedzenie jej prawdy byłoby dobre na początek, czyli że nie możesz bez niej żyć i chcesz zmieniać pieluchy małemu diabłu, chociaż chyba najpierw powinieneś poćwiczyć... Inaczej współczuję dzieciakowi.
Dla Matta wszystko było czarno-białe, ale dla niego już nie byłoby to takie proste. Bo niby miałby ot tak stanąć w jej drzwiach, wyznać, co czuje, a ona rzuciłaby mu się w ramiona? Nie, to było głupie. Prędzej zwyzywałaby go od idiotów i natrętów, którzy nie rozumieją, co się do nich mówi. Chociaż, może nie byłoby tak źle. Może by się jakoś dogadali, ale patrząc na to chłodno, nikłe były na to szanse. Niby prawda wyzwala, ale w jego przypadku mogłaby mu przysporzyć jedynie więcej problemów. Wzruszył ramionami, ale wziął sobie te słowa do serca. W obecnej sytuacji, nie pozostało mu w końcu nic innego.
- Słuchaj, a kiedy wraca Nick?
Matt wyrwał go z zamyślenia i na początku nie zrozumiał, o co mu chodzi, dopiero po chwili dotarło do niego, że jego braciszek przebywa w Londynie. Trochę tego żałował, bo może, jakby był na miejscu, osobiście męczyłby Court, a nie za pomocą pośrednika w jego biednej osobie.
- Raczej nie w najbliższym czasie, bo podpisał jakiś super kontrakt z jedną z firm architektonicznych w Londynie i pewnie tylko Courtney mogłaby go namówić na zmianę zdania.
- Nicky spieprzył sprawę po całości. 
Odrzekł Matt tonem znawcy. Naprawdę ta kobieta, jego przyszła, najlepsza przyjaciółka, zaczęła robić mu pranie mózgu. Ale znów nie mógł się z nim nie zgodzić. Court i Nick nie byli najlepiej dobraną parą, nawet, jeśli, według powiedzeń, przeciwieństwa się przyciągały.
- Tak będzie lepiej dla obojga, nigdy do siebie szczególnie nie pasowali, znasz Nicka, wiesz, jaki jest, a Court, no cóż, to wariatka. Nic do niej nie mam, ale potrafi być zakręcona. – Doskonale pamiętał, co mówił o niej Nick. Była roztrzepana, zapominała o wszystkim, gubiła kolejne pary rękawiczek i często zachowywała się, jak dziecko. A jego brat był poważny, stanowczy i poukładany. Czasem za bardzo surowy dla innych i dla siebie. Naprawdę trzeba mieć mocny charakter, by z nim wytrzymać. – Walczył długo, ale po prostu im nie wyszło.
Matta wyraźnie coś ucieszyło, albo po prostu mu się zdawało. Z nim nigdy nie było wiadomo, co takiego chodzi mu po głowie w danej chwili, bo miał milion pomysłów na minutę. No, ale skoro był taki zadowolony, widocznie musiał mieć jakiś ważny do tego powód. Szczęściarz.
- Dlatego powinieneś walczyć, póki masz, o co. Z resztą ty i wiedźma, to nie Nick i Courtney. Stary, weź się w garść i zachowaj wreszcie, jak prawdziwy facet.
- I mówi to laluś w różowych spodenkach? – Zmierzył Matta od stóp do głów, przy czym ciężko było mu powstrzymać się od śmiechu. Biała koszulka, różowe spodenki i białe adidasy. Jego kumpel wyglądał, co najmniej karykaturalnie. W przypadku mierzącego sto osiemdziesiąt centymetrów, w miarę postawnego faceta było to wręcz śmieszne.
- Widzę, że dowcip ci się ostatnio wyostrzył.
Henderson zupełnie zignorował jego zaczepkę, jak zwykle z resztą. Miał do siebie ogromny dystans na każdym możliwym polu, a wyprowadzenie go z równowagi graniczyło z cudem. No chyba, że chodziło o wkroczenie na jego teren. Słynął z postawy samca alfa, który dokładnie strzegł swojej własności.
- Wiesz, co, chodźmy lepiej na ten kort. –  Miał dość myślenia o Demi i walki z samym sobą, czy jednak nie iść za radami przyjaciela. Mógł zaryzykować, spróbować jeszcze raz i liczyć się z porażką, albo zostawić wszystko, tak, jak było i cieszyć się wygodną obecnością Melisy, która zaspakajała jego potrzeby. W tym momencie był rozdarty na pół. Jedna część chciała działać, druga zaś uporczywie powtarzała mu, że Mel jest wszystkim, czego w tym momencie potrzebował. Postanowił, więc trzymać się tego ostatniego. Ciągle sobie to powtarzał. No i powoli zaczynał w to wierzyć.

~  *  ~

Melisa w krótkiej, luźnej kwiecistej sukience sięgającej do połowy ud, siedziała wygodnie na ogromnym łóżku, które równie dobrze mogłoby pomieścić spokojnie ze cztery osoby. Rozglądała się uważnie po całym pomieszczeniu, starając się z jego wystroju wyczytać coś o właścicielu wymalowanej na głęboki odcień cynamonu, sypialni. Przeważała w niej prostota i ogromna ilość asymetrycznych linii.  Mahoniowe meble sprawiały wrażenie surowych, zupełnie pozbawionych zbędnych ozdobników. Tak samo stoliki nocne, przypominające zwykły nieociosany kawał drewna aniżeli stylowy mebel, który zapewne kosztował małą fortunę. Ciemny drewniany parkiet i jasny puszysty dywan w kolorze kawy z mlekiem były tak banalnym połączeniem, że aż raziło ją to po oczach. Zupełnie nie trafiał do niej dobry smak preferowany przez Joe. Ona wolała szaleństwo, połączenia jaskrawych kolorów i bibeloty, których to z każdym jej kolejnym wyjazdem przybywało w zastraszającym tempie. On wolał stonowane kolory, spokój, pustkę. To wszystko było dla niej nudne. Joe właściwie też trochę taki był.  Zawsze do pracy ubierał się w drogie garnitury, jednolite idealnie wyprasowane koszule i krawaty. Był aż nazbyt opiekuńczy, a na samą propozycję wyjścia na imprezę do jej barwnych znajomych krzywił się niewymownie. Ale nadal był przy tym uroczy, bogaty i cholernie seksowny. Dla niego mogłaby nawet przezwyciężyć swoją niechęć do stałych związków. Bo zdawał się być prawdziwym ideałem, który potrzebuje po prostu odrobiny szaleństwa. A to naprawdę nie było dla niej problemem.  No i był jeszcze jeden plus. W łóżku nie miał sobie równych, mimo że miała możliwość szerokiego porównania.
Swoją drogą cały czas zastanawiała się, jakim cudem był jeszcze wolny. W końcu miał prawie dwadzieścia osiem lat, a tacy faceci na ogół prawie zawsze mieli już narzeczone, żony i co najmniej dwójkę dzieci na karku. Próbowała wyłapać jakieś wady Joe’go, ale to nie było proste. Zawsze znajdował dla niej czas, nawet, kiedy dzwoniła do niego w ostatniej chwili, nigdy się nie spóźniał i zapraszał ją do drogich restauracji. Był prawdziwym ideałem. Tylko, że ona nie wierzyła w istnienie tych ostatnich, dlatego ciągle gdzieś z tyłu głowy miała pewną dręczącą myśl, czy aby na pewno wie o nim wszystko, co powinna. Kątem oka spojrzała w kierunku nocnego stolika, na którym leżało należące do Joe najnowsze cacko ze stajni Apple. Od dobrych dziesięciu minut brał prysznic, bo uparł się, że nie zabierze jej na obiad śmierdzący i wygnieciony, więc miała krótką chwilę na upewnienie się w jego zamiarach. Co prawda, na samym początku, umówili się na relację bez zbędnych zobowiązań, ale w miarę lepszego poznawania Jonasa, coraz mniej pasował jej ten układ.  Joe był chodzącym ideałem i ponad wszystko chciała mieć go na własność. A z takimi wątpliwościami nie mogła być spokojna, więc miała prawo się upewnić, prawda?
Upewniła się, czy aby na pewno woda pod prysznicem nadal płynie i zwinnym ruchem pochwyciła swoimi długimi palcami czarnego smartfona. Na całe szczęście nie miał żadnej blokady ekranu, ani zawartości, więc mogła swobodnie przejrzeć wszystko to, co chciała. Najpierw przejrzała jego galerię, jednak niewiele tam znalazła. Kilka zdjęć z wyjazdów służbowych, zapewne ze swoimi kolegami po fachu, jakieś ujęcia ze ślubu lekko przygrubej blondynki z wyjątkowo źle dobraną suknią, która tylko dodawała jej kilogramów, a której ona za żadne skarby nie włożyłaby na siebie, nawet gdyby miała dostać za to zapłatę. Poza tym żadnych kompromitujących fotek po pijaku, nagich panienek, ani, o zgrozo, chłopców. Lekko zawiedziona kompletnym brakiem nowości, przejrzała pobieżnie jego listę kontaktów. I tu, prócz ogromnej liczby zapisanych numerów z adnotacją nazwy firmy, czy innymi bzdurami, nic ciekawego nie znalazła. Joe naprawdę był zwykłym, zapracowanym, bogatym facetem z odrobinę nudnym usposobieniem, jednak nie miał nic na sumieniu. Uśmiechnęła się sama do siebie, na myśl, że trafiła na prawdziwy diament, który w dodatku mógł poszczycić się grubym portfelem i ogromnym penthousem na Manhattanie. Jednak dla pewności, postanowiła wejść jeszcze w folder z ostatnio wysyłanymi wiadomościami. Na dwóch pierwszych pozycjach znajdowały się imiona: Demi i Matt. Tą pierwszą kojarzyła, a nawet poznała, chociaż chyba kobieta jakoś niespecjalnie ją polubiła, bo zmierzyła ją naprawdę paskudnym spojrzeniem. Tego drugiego nie znała, Joe jedynie wspomniał kiedyś mimochodem, że nie ma czasu na imprezę u jej przyjaciółki, bo umówił się na squasha z Matthew.  Nic specjalnego, ale ilość wiadomości, które do siebie wysyłali była zaskakująca. No i jeszcze temat ostatniej z nich bardzo ją zaciekawił. Nie zastanawiając się zbyt długo kliknęła na ikonkę i przeczytała całą jej zawartość.

STARY, NIE MA INNEGO WYJŚCIA. PRAWDA, PRAWDA NAS WYZWOLI, A MOŻE I WIEDŹMA WRESZCIE WPUŚCI CIĘ DO ŁÓŻKA.”

Zdębiała. Dla upewnienia spojrzała jeszcze na datę wysłania wiadomości. Niestety nie był to żaden staroć, a mail wysłany był dzisiaj mniej więcej w porze lunchu. Zupełnie nie rozumiała, o co chodziło kumplowi jej chłopaka. Jaka prawda? Jaka znów wiedźma i do jasnej cholery, dlaczego miała go wpuszczać do łóżka?! O nie, nie zamierzała się nim z nikim dzielić. Odnotowała w myślach, żeby częściej sprawdzać, gdzie Joe jest, kiedy według jego zapewnień pracuje, a przede wszystkim, czym zajmuje się po pracy, szczególnie, gdy wychodzi na miasto z tym swoim prawdomównym koleżką. Usłyszała, jak odgłos lejącej się wody ustaje i szybko odrzuciła telefon na nocny stolik, skąd wzięła go kilkadziesiąt sekund wcześniej. Uśmiechnęła się sztucznie, po czym zalotnie założyła nogę na nogę, celowo pozwalając materiałowi sukienki odsłonić więcej, aniżeli było to w dobrym smaku.  Seks bez zobowiązań przestał istnieć. Teraz zależało jej tylko na tym, żeby upilnować wierności jej seksownego, bogatego, szarmanckiego chłopaka. Wiedziała w końcu, jak trudno jest znaleźć ideał i na pewno nie zamierzała go łatwo stracić.



8 komentarzy:

  1. Ta Melissa to franca Żeby Joe odważył się z nią zerwać i żeby demi go przyjęła
    Świetny
    ~Monika M

    OdpowiedzUsuń
  2. Wrrrr Melisa mnie wnerwia. Co za baba, żeby przeglądać telefon Josepha. Mam nadzieję, że on się zorientuje jaka z niej szuja i jak zarzuca na niego sidła i ucieknie gdzie pieprz rośnie (czyt. do Demi). Oby tylko bardziej nie wkręcił się w związek z nią, a jej żeby na myśl nie przyszło łapać go na dziecko, bo już jedno ma drodze (może nie jest jego, ale jak zwiąże się z Dee, to będzie ojcem). Mam nadzieję, że Matt ma dobre intencje co do Court, a nie chce jej tylko uwieść i się z nią przespać. Ciekawe, co zaplanowałyście dla niej i dla Nicka, czy ich drogi jeszcze się zejdą, czy może on zrozumie błędy i coś z tego będzie, czy może on w Londynie już do końca opowiadania będzie siedział, a ona z Mattem (bądź kimś innym, ewentualnie sama) będzie szczęśliwa... No i wreszcie troszeczkę optymizmu u Kevina i Ali. Mam nadzieję, że znowu się nie"sparzą" i będzie wreszcie sielanka i pełnia szczęścia. Czekam do 1 - najpierw spalimy trochę kasy na cmentarzach, a później relaks przy rozdziale (mam nadzieję, że coś będzie już pomiędzy Demi i Joe, bo uwielbiam ich słowne potyczki). Dziewczyny - dobra robota. Pozdrawiam M&M
    P.S. za często używam zwrotu "mam nadzieję", ale po rozdziale moja zdolność wysławiania się jest zaburzona, szczególnie jeśli na koniec Melisa człowieka wkurza, a powinna po wypiciu uspokajać ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha, ciekawe jak zareaguje Melisska, gdy dowie się, że jest tymczasową rozrywką :D. Nie mogę się doczekać tego. I dawać Demi! Niech już urodzi i znajdzie się tatuś biologiczny dziecka. I nie mogę się doczekać co wydarzy się między Courtney i Matt'em. Podoba mi się ten wątek. :) Czekam na następny. I szybciej pisać! Ja wiem, że szkoła, ale no kurde... xd

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny rozdział jak zawsze :D Melissa jest taka głupia :( nie moge sie doczekać następnego rozdziału i tego kiedy Demi urodzi :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu no dlaczego trzyma sie tej (pani od polskiego karze nam kulturalniw wyzywac) zenskiej plci psa :) moze jednak by zaryzykowal. Demi jest zazdrosna, a melisa jak mowie chce tylko kasy...... powiem ci tylko zeszykuje na was duza patelnie jezeli on jej nie kopnie w.jej gruba dupe. Co do keva i ali mam nadzieje ze im sie w koncu uda :( smutno mi jak im smutno,a court mam nadzieje ze bedzie szczesliwa. Czuje ze matt cos do niej :D

    OdpowiedzUsuń
  6. chcemy biologicznego ojca dziecka Demi :(
    i JEMI :( ;.;

    OdpowiedzUsuń
  7. Boskiiii ;) więcej Demi ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. cudowny ale dawaj więcej Demi

    OdpowiedzUsuń