sobota, 1 listopada 2014

41. "Ty się chyba boisz, że się we mnie zakochasz, co? "



Chodził w tę i z powrotem po wykończonym w szarości i mahoniu gabinecie, nerwowo skubiąc węzeł idealnie zawiązanego czerwonego krawata, który stanowił idealny kontrast z czarną, jednolitą koszulą dobraną do dopasowanego grafitowego dwuczęściowego garnituru. Zdecydowanie nie czuł się zbyt komfortowo po drugiej stronie barykady. Nie było to, bowiem jego królestwo, ani nie znajdował się za biurkiem, do czego był przyzwyczajony. Około godzinę wcześniej został wezwany na dywanik u Roba. Już przekraczając próg pomieszczenia, wiedział, że wuj nie zamierzał dywagować z nim na temat sobotniego obiadu w domu jego matki. Grobowa, zacięta mina z pustymi lodowato zimnymi tęczówkami Roberta świadczyła o złych wieściach. I nie pomylił się. Z każdą kolejną, upływającą minutą czuł coraz większe zdezorientowanie, złość oraz niebezpieczne uczucie utraty kontroli. Głupi mail z kalifornijskiej korporacji, urządzającej przetarg na wybudowanie centrum ekologii w sercu Los Angeles zupełnie rozbił jego plany. Najważniejsze tegoroczne zlecenie RB Company miało wymknąć mu się z rąk przez nagłe przyspieszenie terminu konkursu. Jasna cholera, przecież to było niedopuszczalne i cholernie nieprofesjonalne.
- Nie ma mowy żebyśmy się z tym wyrobili do końca tygodnia. – Odpowiedział w końcu zrezygnowanym tonem. Architekci wciąż wprowadzali poprawki, symulacja do prezentacji była w rozsypce, przez co Matt nie mógł nawet zabrać się za ostateczną wersję prezentacji konkursowej. Nie było mowy, żeby wszystko to ogarnąć w tak krótkim czasie,
- Nawet nie chcę o tym słyszeć…
Wuj Robert zmierzył go przeszywającym, nieznoszącym sprzeciwu błękitnym spojrzeniem, które zawsze działało lepiej, niż najgorsza kara, kiedy będąc dzieckiem zbroił coś ze swoimi braćmi.
- No, a co ja mam niby zrobić?! Przecież nie pojadę do LA, żeby świecić oczami! – Nigdy niczego nie robił na pół gwizdka i nie zamierzał zmieniać swojego zdania. Szczególnie, jeśli chodziło o to cholerne centrum ekologii, o które tak długo walczył. Dlatego jeszcze bardziej bolał fakt, że teraz to wszystko wymykało mu się z rąk.
- Mogłeś przewidzieć, że będą kombinować, skoro wszystko organizowane było na wariackich papierach. – Rob zebrał się ze swojego skórzanego, ogromnego fotela i zaczął szperać w mahoniowej, minimalistycznej półce z kolorowymi segregatorami. – Zamiast użalać się nad sobą, zdyscyplinuj wreszcie swój zespół.
- Przecież nie będę robił z nich niewolników tylko po to, żeby trzytygodniową pracę odwalili w cztery dni! – Może był zdeterminowany, ale na pewno nie był tyranem. Nie mógł oczekiwać od swoich podwładnych, żeby dla jednego projektu kompletnie rezygnowali ze swojego życia prywatnego. – Robię, co w mojej mocy, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik, ale bez przesady. To niewykonalne.
- Jak widać starasz się za mało, bo ile razy bym cię nie szukał, tyle razy Ashley mówi, że już cię nie ma. – Robert po raz kolejny posłał mu pełne dezaprobaty spojrzenie, a on poczuł się, jak nastolatek przyłapany na gorącym uczynku, podczas wymykania się w nocy na szaloną imprezę ze znajomymi. – Nie interesuje mnie, co i z kim robisz w sypialni, ale nie powinieneś zaniedbywać spraw firmy…
- Chyba przesadzasz. Mam prawo do własnego życia. Z resztą nigdy nie cierpiały z tego powodu sprawy firmowe.
- A teraz?
- Teraz to wyjątkowa sytuacja. – Przeczesał ręką idealnie wystrzyżone ciemne włosy i spojrzał buntowniczo w kierunku wuja. – Zawsze pilnuje, żeby wszystko było na czas, a to, że jakiemuś palantowi nagle zachciało się przesuwać termin przetargu to już nie moja wina!
- A myślisz, że ja z tego powodu skaczę z radości?! Próbowałem negocjować, ale nie dało rady nic zdziałać. Skoro chcesz być prezesem, to pokaż, że potrafisz spiąć tyłek i ogarnąć cały ten burdel nawet w takiej sytuacji.
- I jak niby mam to zrobić?!
- Najlepiej wziąć się w garść i zrobić tą prezentację, jak należy. – Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się do niego, tym razem wspierająco, co odrobinę podniosło go na duchu. – Zachowaj się, jak dorosły, odpowiedzialny facet. Krótki detoks od tego twojego „życia prywatnego”, kilka kubków kawy i trochę nadgodzin jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Z resztą dobrze wiesz, że ten projekt to dużo kasy, a jest kryzys…
- Wiem, ale nie jestem cudotwórcą.
- Nie musisz być. Po prostu rusz teraz tyłek, zwołaj zebranie i powiedz wszystkim, jak wygląda sprawa. Jeżeli wybrałeś sobie dobrych współpracowników, to jakoś sobie poradzicie. – Poklepał bratanka po ramieniu i wręczył mu zieloną teczkę, zapewne ze szczegółami, zawartymi w wiadomości od zarządu koncernu, który przysporzył mu tak wiele dylematów.
- Żeby to było takie proste…
- Nikt nigdy nie mówił, że będzie prosto. Pamiętaj, że jak będziecie potrzebowali pomocy, to jestem pod telefonem. A teraz zbieraj się już i bierz wreszcie do roboty. 

~  *  ~
 

Matthew ze swoim rozbrajającym uśmiechem, świadczącym o tym, że w owym momencie znajdował się w zupełnie innym wszechświecie, siedział delikatnie pochylony nad okrągłym, metalowym stolikiem, na którym stał jedynie czarny, połyskliwy serwetnik. Właściwie to rzadko bywał w takich miejscach. Od kameralnych, cichych barów wolał raczej głośne, pełne szukających wrażeń młodych, bogatych nowojorczyków, kluby. Doszedł jednak do wniosku, że zabranie Courtney do swoich stałych lokali nie podniosłoby jego notowań w oczach panny Stone, dlatego też postanowił obrać inną taktykę. Traf chciał, że na początku tygodnia przypadkiem usłyszał strzępki rozmowy telefonicznej tej masakrycznie nierozgarniętej sekretarki Joe’go, która, z tego, co udało mu się dowiedzieć od doskonale zorientowanej we wszystkich gorących tematach firmowych bufetowej, uwielbiała niemoralne zabawy ze swoim kolegą z księgowości. Ale wracając do tematu, Ash zachwalała jakiegoś świetnego firmowego drinka niewielkiego barku na Rivington Street. Wtedy nie uznał tej informacji za szczególnie przydatną, ale w obecnej sytuacji dosłownie uratowała mu ona życie. A raczej pozycję w oczach, Court, której lokal wyraźnie się spodobał.
Już od ponad kwadransa opowiadała żywo o swojej wizji na zagospodarowanie sporej powierzchni jego salonu, sypialni i kuchni, a on zupełnie nie potrafił się skupić. Była kompletnie pochłonięta, zupełnie pochłonięta swoimi myślami, co naprawdę miło się obserwowało. Ciągle uśmiechnięta, z błyszczącymi oczami wertowała sobie zapiski z propozycjami, które dla niego przygotowała. Trudno jednak było skupić mu się na istocie ich konwersacji. Panna Stone, nie wiedział, czy przypadkiem, czy może celowo wybrała dość kusą kremową sukienkę, jeżeli w ogóle można było tak ją nazwać. I choć w sumie takie zagrywki ze strony kobiet wcale go nie ruszały, to w jej przypadku było zupełnie odwrotnie. Jakby tego było mało, ciągle prowokowała go, przygryzając dolną wargę. Chyba próbowała mu coś udowodnić, a on bardzo łatwo dał wciągnąć się jej w tą głupią gierkę.
- Jeśli chcesz możemy postawić na odważne kolorystyczne kontrasty, ale to nie podoba się każdemu… – Nadal nie wiedział, o czym Courtney opowiada, ale zauważył, że skrzywiła się nieco, więc szybko powrócił do rzeczywistości. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Nie… Tak… To znaczy… Prawdę mówiąc, to nie znam się zbytnio na remontach i wystrojach wnętrz.
Taka była prawda. Nigdy nie przywiązywał zbytniej wagi do otoczenia, w którym mieszkał. Interesowały go bardziej przyziemne aspekty, takie, jak plazma w salonie, czy zimne piwo w lodówce w kuchni. Ale skoro Courtney miała dryg do urządzania wnętrz, wywęszył w tym dobrą drogę do dotarcia do niej. Z resztą, faktycznie, czarno białe klimaty panujące niepodzielnie w jego nowym mieszkaniu, mocno go dołowały, więc była to doskonała możliwość do pozbycia się problemu. Mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, ale cóż mógł poradzić, skoro zupełnie nie potrafił się skupić?
- Mogłeś mi to powiedzieć piętnaście minut temu. Oszczędziłabym ci niepotrzebnej męki. – Prychnęła, obrażona, po czym sięgnęła po kieliszek na wysokiej nóżce, wypełniony po brzegi jaskrawożółtą substancją, która wierząc karcie była połączeniem rumu z sokiem z ananasa i brzoskwini.
- To nie tak… Po prostu, cholera jasna, jestem tylko facetem. Musisz mi wybaczyć, ale średnio interesuje mnie kolor firanek i dywanu w sypialni.
Zrezygnowany posłał jej przepraszające spojrzenie, a ona nadal udawała naburmuszoną, chociaż widział, że uśmiecha się delikatnie zza kieliszka. Naprawdę przydałby mu się ten remont, po prostu nie miał do niego głowy.
- Powiedz mi szczerze, ten remont to kolejna twoja próba żałosnego podrywu, czy naprawdę chcesz coś zmienić?
- Hmmm…
- W takim razie nic tu po mnie. – Odpowiedziała obrażona i już po chwili zbierała się do wyjścia, z miną pozornie niezależną oraz wysoko uniesioną głową. Cholera jasna, ta dziewczyna naprawdę była mistrzynią w wysyłaniu mu sprzecznych sygnałów.
- Court, zaczekaj, przecież wiesz, że żartowałem. – Spojrzała na niego wymownie. Chyba jednak nie uważała tego za dobry żart. – Właściwie to mieszkanie służbowe, ale Joe pozwolił mi pozmieniać, co trzeba. Naprawdę mam już dość tych cholernych udziwnionych białych szafek i jakichś pieprzonych abstrakcji na ścianach…
- Czyli to nie jest żaden podstęp?
- Rozumiem, że opinię w biurze mam nieciekawą, ale wbrew pozorom, nie zawsze chodzi mi o seks. – Tym stwierdzeniem chyba trochę ją zażył, bo usiadła na swoim miejscu i unikała jego wzroku, wpatrując się w swój do połowy wypełniony kieliszek. – Chyba nie myślisz, że zniżyłbym się do takiego poziomu…
Przecież nie przyznałby się, że właśnie osiągał dno swoich możliwości kreatywnego podrywu. Z resztą, wolał, by w ogóle nie uważała go za zagrożenie, bo ilekroć tak go odbierała, tyle razy lądował na dystansie większym, aniżeli przed próbą jego zmniejszenia. Courtney była zdecydowanie ciekawym przypadkiem, bo jeszcze nigdy żadna przedstawicielka płci przeciwnej przez tak długo nie opierała się jego nieodpartemu urokowi osobistemu. Prawdę powiedziawszy dziwnie czuł się w tej nowej dla niego sytuacji.
- Chciałabym wierzyć, że nie, ale wy faceci potraficie nauczyć kobiety, by wam nie ufały. – Odpowiedziała pewnie. Jedyne, co zauważył, to, że owy temat wyraźnie ją zdenerwował, bo przestała się uśmiechać, a przybrała zacięty wyraz twarzy. I znowu zrobił trzy kroki do tyłu, zamiast posunąć ich relację w dobrym kierunku.
- Po pierwsze, już chyba ustaliliśmy, że nie chcę zaciągnąć cię do łóżka, a po drugie nawet nie próbowałem bawić się w słodkie słówka, bo inaczej już byś mi uległa.
- Och, z pewnością by tak było.
Przewróciła teatralnie oczami, jak robiła często, gdy próbował się z nią droczyć.
- Ale niech, stracę i ten jeden, jedyny raz ci uwierzę...
- Znów jestem skazany na twoją łaskę i niełaskę… – Zupełnie niewinnie puścił do niej oczko, na co zareagowała lekkim uśmiechem. Jakimś cudem udało mu się uratować sytuację. – A szkoda, bo gdybyś bardziej mi ufała, to mógłby być początek pięknej, długoletniej przyjaźni na dobre i na złe.
- Na przyjaźń trzeba sobie zasłużyć.
- Pozwól mi się wykazać, a nie pożałujesz. – Odbił piłeczkę dość szybko. Przyjaźń. Dla niego słowo to oznaczało mniej więcej tyle, co wspólne oglądanie meczów przy zimnym piwie, odwiedzanie nocnych klubów i ewentualne ratowanie kumpla z podbramkowych sytuacji lub odwrotnie. Z panną Stone raczej takowy model nie zdałby egzaminu, chociaż...
- Odpuść, bo to nie ma sensu. – Upiła sporego łyka żółtego wysokoprocentowego płynu, pewnie nieświadomie, delikatnie oblizując wargi, a on siarczyście przeklął w myślach. – Między mężczyzną, a kobietą to niemożliwe.
- Dlaczego?
- Jedna ze stron zawsze chce czegoś więcej, co powoduje kłopoty, złamane serca i wszystkie inne dramaty, które są w życiu niepotrzebne.
Tak pesymistycznej odpowiedzi mógł się spodziewać, szczególnie, że nie dawno znów rozstała się z facetem. Prawdę powiedziawszy nigdy nie lubił Nicka. Bo, o ile Joe, na co dzień surowy szef, prywatnie był naprawdę wyluzowanym gościem, to najmłodszy z Jonasów zawsze był cholernym sztywniakiem, nieważne, gdzie byli i co robili. Złapał za kwadratową szklaneczkę, po czym jednym haustem opróżnił jej zawartość, która miała go odrobinę otrzeźwić. Jednakże mieszanka whisky oraz tequili, nawet z dodatkiem lodu, nie była do tego najlepszym rozwiązaniem.
- Ty się chyba boisz, że się we mnie zakochasz, co? - Rzucając tym pytaniem, wreszcie odzyskał pozycję, w której rozdawał karty. Taka rola zdecydowanie bardziej mu odpowiadała. No i widok widocznie zbitej z tropu, speszonej Courtney był całkiem przyjemny. Cholera, podobała mu się ta wariatka.
- Pfff, nie schlebiaj sobie… Nie jesteś nawet w moim typie... Nie gustuję w... takich, jak ty.
Zarzuciła głową, bo grzywka wpadała jej w oczy, ale starała się być przy tym śmiertelnie poważna, co chyba niezbyt dobrze jej wychodziło, bo już po chwili znowu uśmiechała się do niego zaczepnie. Podobały mu się jej cięte riposty. Tym bardziej, że blondynki poznawane w klubach raczej preferowały inne dość ciekawe czynności  od zwykłej rozmowy. Uświadomił sobie, że od bardzo, baaardzo dawna nie rozmawiał w ten sposób z żadną kobietą.
- Wiesz, że zawsze... – Miał ogromną ochotę wyprowadzić kolejną, idealnie wymierzoną ripostą, kiedy jego telefon, spoczywający na blacie metalowego stolika zaczął wibrować i dawać o sobie znać również irytującym polifonicznym dzwonkiem.  – Cholera.
Odrzekł szybko, spojrzawszy na wyświetlacz. Joe.
- Odbierz, skoro to coś ważnego.
- Ale to nic takiego, to tylko Joey. – Odrzekł niedbale. Był poniedziałek, a w tenisa grali zawsze w piątki, ale, kiedy Jonas potrzebował odrobiny relaksu, to na kortach bywali znacznie częściej. Bo na początku tygodnia raczej nie zgodziłby się na imprezę. Zwłaszcza odkąd na smyczy uwiązała go ta blond włosa harpia.
- Może coś się stało, coś w pracy.
- To tym bardziej nie mam zamiaru odbierać. Na dzisiaj już skończyłem zabawę w poważnego biznesmena.
Był zły na kumpla, że ten zawsze musiał przeszkodzić mu w najlepszym momencie. Tak samo, jak na studiach, kiedy na ostatnim roku jakimś cudem najlepsza laska z roku wylądowała w ich akademickim pokoju, a Joe akurat uchlał się, jak świnia i wtargnął, a raczej wtoczył się do pomieszczenia zanim jeszcze zdążył dotrzeć do pierwszej bazy.
- Odbierz.
- Czasami jesteś strasznie apodyktyczna. – Podniósł telefon z blatu, by już po chwili wysłuchiwać ochrzanu Joe’go, który wyraźnie nie był w najlepszym humorze. Ostentacyjnie, choć z uwagi na zdrowie swoich uszu, odsunął urządzenie na bezpieczną odległość, a kiedy przyjaciel już skończył, machinalnie przytaknął, z niezbyt ciekawą, zrezygnowaną miną. – No dobra, przyjaciółko... – Specjalnie zaakcentował określenie, na co ona przewróciła oczami. – Kończ drinka, zbieraj torebkę i skoro tak bardzo stęskniłaś się za naszym cudownym szefem, na dobry początek tej pięknej przyjaźni zabieram cię na luksusową wycieczkę prosto do firmy.
- Cudownie…

 ~  *  ~


Zupełnie spokojnie, siedziała przy stole w sali konferencyjnej, obserwując, jak jej szef chodzi w tą i z powrotem, wyklinając Matta, który nie odbierał od niego telefonu. No cóż, było już dobrze po siedemnastej i jak większość pracowników opuścił już mury RB Company i zajmował się innymi czynnościami. Z pewnością nie czekał na telefon od swojego przełożonego. Nawet jeśli był to jeden z jego najlepszych kumpli. Do reszty swojego zespołu poprosił, by zadzwoniła sama i powiadomiła o jak najszybszym przybyciu do firmy. Wszyscy potwierdzili, że będą. Oprócz Courtney, której wysłała maila, ale ta pewnie odczyta go dopiero za dwie godziny, bo jak zwykle pewnie nawet nie spojrzała na swojego smartfona. Bardziej jednak martwił ją Jonas, bo  kiedy spytała go, co się stało, odpowiedział zdawkowo, że mają spore problemy, którymi trzeba zająć się natychmiast, ponieważ nie mają chwili do stracenia. Jeszcze nigdy nie widziała go tak zdenerwowanego. Zawsze zachowywał zimną krew i ze spokojem podchodził do wszystkich komplikacji. Dzisiaj jednak było inaczej. Poluzował krawat i był niespokojny. Nie chciał jednak podzielić się z nią szczegółami swojego stresu. Ale skoro wuj wezwał go na dywanik, to musiało stać się coś poważnego. Szczerze mówiąc najchętniej poszłaby już do domu, zamiast tkwić w tym miejscu z kimś, kto właściwie nie zwracał na nią uwagi i nie odzywał do niej, będąc zatopionym we własnych myślach. Po za tym spuchły jej stopy i była głodna. Joe z nadzieją spojrzał na swój telefon, który zaczął rozbrzmiewać dźwiękiem, ale mina mu zrzedła i ponownie zaklął siarczyście.
- Powinienem zainwestować w służbowy numer. Wtedy mógłbym wyłączyć ten i nikt by mi nie przeszkadzał.
Powiedział, jakby do siebie, ale po raz pierwszy od godziny spojrzał na nią. Zaczęła się zastanawiać, czy to nie jego cudowna Melisa rozpoczyna swój codzienny ostatnio rytuał, który zaczynał się o tej porze i trwał do momentu aż nie zobaczyła go przed budynkiem firmy. Ostatnio często po niego przyjeżdżała i Demi miała wrażenie, że zakłada co raz krótsze sukienki lub szorty. Z resztą nie dziwiła jej się. Takie nogi trzeba było eksponować. Trochę jej tego zazdrościła. Bardzo jej tego zazdrościła. W tym samym momencie wybrał ponownie numer przyjaciela, tym razem jednak uczęśliwiony, bo Henderson odebrał. Krótko i zwięźle wytłumaczył mu, że ma się zebrać i przyjechać i nie obchodzi go z kim jest i co robi, a potem się rozłączył.
- Jest aż tak źle? - Spytała, bo zżerała ją ciekawość i nie mogła wytrzymać tego, jak sie kręcił i nic jej nie wyjaśniał. Była w końcu jego asystentką i powinna wiedzieć o wszystkim.
- Źle? Jest tragicznie. Przyspieszono przetarg na centrum ekologii, a my jesteśmy daleko w tyle i nie jestem pewien, czy zdążymy.
Z tego, co mówił sprawa była poważna i wiedziała ile serca i pracy włożył w ten projekt. To był jego pomysł, by startować w tym kosztownym i drogim przetargu, który mógł im przynieść wysokie zyski, ale i pogrążyć na długi, długi czas, jeśli coś poszłoby nie tak. To on namówił Roberta na to, by wzięli w nim udział, bo prezes nie był do tego przekonany. Joe miał plan i mocno się tym ekscytował. A teraz, mógł stracić wiele, wszystko, na czym mu tak naprawdę zależało. A ona współczyła jemu i sobie, gdyż w razie klęski, też poszłaby na dno, razem z nim.
- Spokojnie, jesteś dobrym szefem i masz fantastyczny zespół, który zrobi dla ciebie wszystko. Nawet jeśli będzie trzeba siedzieć w biurze dwadzieścia cztery godziny na dobę. - Pocieszyła go, ale w jej słowach nie było ani odrobiny kłamstwa. Ludzie chwalili Jonasa, jako przełożonego, bo był wymagający, ale też sprawiedliwy i wyrozumiały, a przede wszystkim, walczył o swoich pracowników, jak lew. Uśmiechnął się do niej delikatnie i popatrzył, jakby widział ją po raz pierwszy, usilnie się nad czymś zastanawiając.
- A czy ty nie powinnaś być już w domu? W twoim stanie...
Usiadł wreszcie obok niej, a ona poczuła dziwną satysfakcję, bo martwił się o nią, tak jak jeszcze kilka tygodni temu. To było miłe i musiała przyznać, że brakowało jej tej jego niewymuszonej i szczerej troski.
- Ja też jestem częścią twojego zespołu. Po za tym doskonale wiesz, że nie poradzisz sobie beze mnie. - Nie czuła się najlepiej, ale i tak nie mogła ostatnio spać, więc nic się nie stanie, jeśli posiedzi dłużej w pracy i zrobi coś pożytecznego, zamiast użalać się nad sobą.
- Czyli ty też zrobisz dla mnie wszystko? - Zobaczyła dziwne iskierki w jego oczach, jakby zeszło z niego całe napięcie i miał ochotę na... no właśnie na co tak konkretnie? Już bardzo dawno nie rozmawiali tak swobodnie, bo albo on chodził z głową w chmurach, co doprowadzało ją do szału albo nie zwracał na nią uwagi, udając głęboko urażonego.
- Zależy o co poprosisz...
- Nie ma tak, wszystko to wszystko.
Wyglądał zupełnie tak samo, jak tamtego wieczoru, w jej kuchni. Zrobił identyczną minę, a na jego twarzy błąkał się ten sam tajemniczy uśmieszek, co wtedy. Dziwny dreszcz przebiegł po jej ciele, gdy przypomniała sobie, jak to wszystko mogło się zakończyć, gdyby nie przerwała. Nie powinna jednak o tym myśleć. Na pewno nie teraz, gdy mieli poważniejsze sprawy na głowie. Z nieopisaną satsysfakcją stwierdziła, że Jonas zachowywał się, jak człowiek, gdy tylko nie przebywał w towarzystwie swojej cudownej bogini albo kiedy nie wisiał z nią na telefonie, zapewniając, że jest w pracy i zajmuje się papierkami. Na jego miejscu nie zniosłaby takiej kontroli. Dodała kolejny powód do listy współczucia dla swojego szefa, która powstała w jej głowie dzisiejszego popołudnia. Do tej pory nie znajdowała u siebie takich uczuć dla niego.
- To jest transakcja wiązana, ja coś dla ciebie, a ty dla mnie. - Odpowiedziała mu pewnie, dumnie patrząc w jego brązowe, bardzo ciemne oczy. Musiała przyznać, że wyglądał ostatnio całkiem pociągająco. Może to miłość tak na niego wpływała.
- O nie, nie, ja byłem pierwszy.
Doskonale się bawił. Wiedziała o tym. Ciekawe, co by na to powiedziała ta jego długonoga i młodsza wersja Claudii Schiffer. Na pewno zabraniała mu patrzeć na inne kobiety. Ale ona była w stanie błogosławionym i mogła sobie używać do woli.
- Lepiej nie sprzeciwiaj się kobiecie w ciąży, bo to podobno przynosi pecha. - Położyła rękę na brzuchu i przypomniała sobie, że jest głodna, a wtedy zaczynała robić się jeszcze bardziej opryskliwa niż była zazwyczaj. Jednak on niespecjalnie się tym przejmował.
- Nie wierzę. Ciągle ci się sprzeciwiam i nie mam pecha.
- Rzeczywiście, często ci się to zdarza. - Jeśli chodziło o sprawy zawodowe, to dogadywali się dobrze i zgadzali się w większości spraw. Gorzej było w przypadku ich pokręconych relacji prywatnych, które ostatnio przyprawiały ją o ból głowy.
- Ale raz tego nie zrobiłem, bo powiedziałaś, że to bez sensu, a mogłem...
Wiedziała do czego zmierzał. Do tego samego, o czym ona myślała praktycznie przez cały czas. To chyba nie był najlepszy moment na tą rozmowę, ale jak nie teraz to kiedy? Mogą nie mieć w najbliższej przyszłości więcej okazji, a powinni wyjaśnić to i owo, by nie było między nimi więcej pretensji.
- Źle mnie wtedy zrozumiałeś. - Nie wierzyła, że wypowiedziała to na głos. Wyglądał na lekko zaskoczonego jej słowami. Pewnie nie tego się spodziewał teraz, kiedy układał sobie powoli życie. - Po prostu... nie chciałam niczego przyspieszać, a ty wyszedłeś i już więcej nie chciałeś ze mną rozmawiać. - Wzruszyła ramionami, jakby mówiła o czymś, co wcale jej nie bolało, choć było zupełnie odwrotnie. Zapanowała między nimi niezręczna cisza. Joe uderzał pięścią o blat stołu. Całe jego ciało było napięte, jak struna, ale nic nie mówił. Drażniła ją ta cisza. W głowie przewidywała setki scenariuszy. Jonas może zmienić temat, może nic nie mówić, może zacząć ją przepraszać za to, że się obraził i nie pozwolił wyjaśnić wcześniej. On jednak wydawał się być zakłopotany jej szczerym wyznaniem. Zaczynała żałować, że się na to zdobyła. Ale to on zaczął i powinien zakończyć, jak na faceta przystało.
- Czyli wychodzi na to, że nigdy nie powinienem się z tobą zgadzać.
Roześmiał się, ale był to śmiech nerwowy, pełen żalu i zakłopotania, jakby nie wiedział, jak dokładnie wybrnąć z tej sytuacji. Ona też nie miała pojęcia. To znaczy miała, ale nie śmiała o nim marzyć i liczyć na cokolwiek.
- Nie, powinieneś nauczyć się uważniej słuchać. - Poradziła mu na przyszłość i zrobiło jej się przykro. Na co ona, głupia, liczyła. Chyba nie na wyznanie miłosne... chociaż może trochę tak. Nie, nie powinna liczyć na nic. - I nie poddawaj się, gdy na czymś ci zależy, tylko walcz o to do samego końca. - Nie była pewna czy mówi o nich, czy o tym projekcie, czy o wszystkim na raz. Dała mu dobrą radę, może weźmie ją sobie do serca. Odchrząknął głośno i już otwierał usta, by jej odpowiedzieć, ale wtedy do pomieszczenia, jak burza wtargnął Matt, uprzednio przepuszczając Court, która w krótkiej kremowej sukience i czarnych szpilkach, wyglądała, jakby właśnie wróciła z randki, a Henderson patrzył na nią, uśmiechał się głupkowato i nawet nie próbował tego ukryć. Już ona będzie miała na niego oko. Była wściekła. Po raz pierwszy nie ucieszyła się na widok przyjaciółki, bo ta przerwała jej coś, co mogło mieć dla niej i jej synka ogromne znaczenie. Ona i ten idiota. Wybąkała jedynie cześć, wstała z krzesła i rozmasowała obolałe plecy.
- Czy mi się wydaje, czy w czymś wam przeszkodziliśmy? Jakaś poważna, szczera rozmowa?
Zmierzyła Matta zimnym spojrzeniem i odwróciła głowę. Nie była w stanie go polubić i nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Zwłaszcza, że miał rację, bo im przerwali, a on zdawał się wiedzieć, o co chodzi, jakby był jakąś chrzestną wróżką. I wkurzało ją to, że się nabijał.
- Przestań się wygłupiać, bo mamy poważny problem do rozwiązania.
Joe wreszcie oprzytomniał i się odezwał. Przybrał znów ten sam wyraz twarzy, który pojawiał się u niego, gdy chodziło o sprawy firmy i to o tak ważne. Podał dokumenty swojemu koledze i jej przyjaciółce. Powoli zaczęli przybywać inni jego pracownicy i nie długo wszystkie miejsca, przy dużym, dębowym stole były już zajęte, a on zaczął skrupulatnie, lecz zwięźle tłumaczyć, dlaczego ich wezwał i że będą mogli pakować swoje rzeczy, jeśli się nie pospieszą. Demi notowała wszystkie jego uwagi, tak jak zawsze. Tak, jak się spodziewała, wszyscy zebrani zaoferowali, że będą siedzieć ile trzeba, by efekt go zadowolił. Podziękował im za oddanie i kazał zabrać się do roboty, bo nie mieli czasu do stracenia. Jej zlecił, by odwołała wszystkie jego jutrzejsze spotkania służbowe i przełożyła je na inne dni. A później miała mu przygotować wstępną prezentację. Tak, jak zwykle.
 
 ~  *  ~

Denise Jonas uważnie przyjrzała się srebrnej zastawie, leżącej na stoliku, nakrytym białym, prostym, ale na całe szczęście, wyprasowanym obrusie. Musiała przecież sprawdzić, czy wszystko jest perfekcyjnie czyste i lśni, bo jedną z rzeczy, których nie znosiła obok nieposłuszeństwa, spóźnialstwa i krytykowania jej kuchni było bałaganiarstwo i brak sterylnej czystości w miejscach, takich jak ta droga i podobno dobra restauracja na Górnym Manhattanie. Z resztą już zdążyła podobnie zrugać młodego kelnera za to, że się garbi i ma wygniecioną koszulę. Czerwienił się cały od jej uwag, ale może kiedyś będzie wdzięczny za jej dobre rady. Kończyła właśnie polerować małą łyżeczkę, kiedy spojrzała na zegarek. Jej szwagier miał już ponad piętnaście minut spóźnienia. To była chyba cecha wpisana w męski ród. Nigdy na czas. No może oprócz Josepha, który przynajmniej starał się przychodzić na umówione spotkania punktualnie. Reszta nawet nie podejmowała takich kroków. Rozejrzała się zdegustowana po pomieszczeniu. Ściany były zbyt jaskrawe, kwiaty na stolikach, herbaciane róże, za mocno perfumowane, a muzyka za głośna. Głowa zaczynała ją boleć od tego hałasu i patrzenia na okropne, wytłaczane zasłony w okiennicach. Zupełnie nie rozumiała, jak Ali mogła polecić tą restaurację Robowi. Myślała, że jej synowa ma o wiele lepszy gust. A z tego, co wyczytała w karcie, potrawy też nie były zachwycające, jak na swoją cenę. Czemu ludzie nic nie potrafili zrobić, tak jak trzeba? Życie z pewnością byłoby o wiele prostsze, a świat piękniejszy.
- Witaj, Denise, przepraszam za spóźnienie, ale w firmie mamy teraz młyn i nie mogłem wyrwać się wcześniej.
Mężczyzna ucałował ją w policzek i zajął miejsce naprzeciw niej. Jak zwykle nie miał krawata i chodził w wygniecionej marynarce, na co z dezaprobatą zawsze kiwała głową. Jak nic potrzebował żony, która by się nim zajęła. Nie kochanki, przyjaciółki, służącej, lecz żony. Kiedyś nawet próbowała się tym zająć i zaczęła go swatać z jedną ze swoich koleżanek, ale gdy się o tym dowiedział, porządnie się wściekł i poprosił, by nie wtrącała się w jego życie prywatne. Posłuchała, bo nie był człowiekiem, który rzuca słowa na wiatr. I ze względu na synów, którzy traktowali go, jak ojca.
- To ja przepraszam, że odciągam cię od pracy, ale odkąd wyjechał Nick nie potrafię znaleźć sobie miejsca. A to wszystko wina tej okropnej dziewuchy. - Nie podobało jej się, że jej najmłodszy synek wyniósł się na tą zimną wyspę i miał złamane serce przez tą Courtney, której nie cierpiała od samego początku. I tego jej śmiechu. Ona śmiała się przez cały czas. Chichotała, jak piętnastoletni podlotek. I tak też wyglądała. Chuda, zero piersi, żadnych krągłości, a jak czarownica zawróciła w głowie jej synowi, a teraz przez nią cierpiał. - Powinieneś ją zwolnić. - Rob mógłby stanąć solidarnie za bratankiem i wyrzucić z RB Company pannę Stone.
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym to zrobić.
Odpowiedział jej, uważnie studiując menu. No tak, pewnie mu się podobała. Była młoda i potrafiła zarzucić swoje sieci.
- Jak to nie widzisz? - Obruszyła się. - Ta mocno wydekoltowana pannica zraniła Nicka. Tak mocno, że aż postanowił uciec.
Robert w końcu na nią spojrzał. Wiedziała, że jest poirytowany. Doskonale potrafiła wyczytać to z jego twarzy po tylu latach znajomości i przyjaźni.
- Courtney jest dobrym pracownikiem i nie mam jej nic do zarzucenia, solidnie wykonuje swoje obowiązki. To raczej Nicholas zostawił firmę z dnia na dzień, właściwie bez słowa i poszedł do konkurencji. Na szczęście w Europie. I to nie moja wina, że nie potrafi oddzielić życia prywatnego od zawodowego. Ona radzi sobie z tym świetnie.
Zamknął kartę i skończył mówić. Pewnie temat też uważał za zakończony, a ona nie miała zamiaru się z nim kłócić, chociaż mogłaby, bo nie miał racji.  I poczuła się urażona, że nie stanął po stronie rodziny, tylko obcej kobiety, która nie potrafiła docenić, jaki prezent od losu dostała. Podszedł do nich kelner, ten sam, co wcześniej, jakby się jej bojąc, ale naburmuszona zamówiła gazpacho, mając nadzieję, że się po tym nie rozchoruje. Jej towarzysz natomiast poprosił o paellę z kurczakiem i chorizo. Chłopak skłonił się nisko i poszedł dalej wypełniać swoje obowiązki. Taką przynajmniej miała nadzieję.
- Wszyscy o mnie zapominają... Kevin i Alice też nie za często mnie odwiedzają, choć co tydzień zapraszam ich na obiad. - Wiedziała, że skarżenie się na los nie jest w dobrym tonie, ale nie mogła się powstrzymać. Lubiła żonę swojego najstarszego syna i jej towarzystwo, bo była mądrą i zaradną kobietą, która potrafiła zająć się domem i nie pędziła za karierą zawodową, jak niektóre jej rówieśnice.
- Dziwisz im się? Są młodym małżeństwem, ostatnie o czym marzą, to towarzystwo mamusi.
Robert uśmiechnął się, a ona z trudnością, ale przyznała mu rację. Byli w sobie zakochani, a Kevin gotów był zrobić dla swojej żony wszystko, tak jak zawsze uczyła swoich synów, by nie postąpili, jak ich ojciec. To byłaby dla niej największa porażka, gdyby któryś uciekł, zamiast starać się rozwiązać problem.
- I dlatego powinni zacząć starać się o dziecko. Ostatnio powiedziałam  Ali, że młoda wiecznie nie będzie, a czas szybko leci i nim się obejrzy, zrobi się za późno. Z resztą zawsze mi się wydawało, że ona pragnie założyć rodzinę. - Ta sprawa też spędzała jej sen z powiek. Nie rozumiała, na co czekają. Byli w najlepszym momencie, by założyć rodzinę, a zwlekali z tym. A Ali nie wyglądała na zachwyconą jej słowami i radami.
- I na pewno ucieszyła się z twoich cennych rad i podziękowała za nie... To ich prywatna sprawa i pewnie mają swoje powody, którymi nie muszą się z tobą dzielić.
Dla niego wszystko było proste i oczywiste, a ona się martwiła. Brak dzieci często oznaczał problemy w małżeństwie. Chociaż ona miała trójkę, a jej związek okazał się niewypałem, a mąż nigdy nie dbał o nią i ich dzieci.
- Wy mężczyźni patrzycie na to inaczej, ale ja swoje wiem. Im szybciej tym lepiej. Ja w jej wieku byłam już w ciąży z Nickiem... Po prostu chciałabym mieć wnuka. - Dodała, widząc jego oskarżycielskie spojrzenie, które mówiło, by się nie wtrącała. Musiała się wtrącić, bo tu chodziło o jej przyszłe wnuki, dla których miała już przyszykowane pokoje w swoim domu i wyznaczone miejsce na plac zabaw w ogrodzie.
- Być może Joe wkrótce spełni twoje marzenie. Jest mocno zafacynowany swoją nową przyjaciółką, która pochłania cały jego czas.
Wydawał się być zmartwiony tym faktem i odczuła satysfakcję, bo miał identyczne zdanie, jak ona. Miała nieszczęście poznać tą panią, kiedy ta otworzyła jej drzwi, będąc w koszuli jej syna. Co gorsza, nie wydawała się tym zażenowana i dumnie paradowała przed nią w skromnym odzieniu. Porządna dziewczyna przebrałaby się i zarumieniła ze wstydu, a ona nie. Nie miała za grosz godności. I w dodatku była okropnie chuda. Czemu jej synowie kochali takie wieszaki? One nie miały nic z kobiet. Oprócz długich i zniszczonych włosów.
- Bo jest młody, a ona się przed nim wdzięczy i trzepocze rzęsami. Ale to nie sprawi, że się przy niej ustatkuje. Podróżując po świecie nie założy rodziny. - Zdążyła się dowiedzieć, że Melisa jest fotografem i żyje na walizkach. To nie był styl życia odpowiedni dla przyszłej żony i matki. I ona nie nadawała się ani na jedną ani na drugą, bo nie wyglądała na osobę, która kiedykolwiek nauczyłaby się zmieniać pieluchy, czy piec ulubione ciasto Joe'go. Kelner w końcu przyniósł ich zamówienie, niczego nie rozlewając po drodze, co trochę poprawiło jego notowania w jej oczach. Spróbowała odrobinę zupy i wykrzywiła twarz. Kucharz chyba nie miał smaku, bo gazpacho było niedoprawione. Gdyby nie miała ważniejszych spraw na głowie, pewnie poszłaby na kuchnię i dała mu lekcję gotowania. Porządną lekcję, który zapamiętałby na całe życie. - Joey potrzebuje innej kobiety. - Zaradnej, pracowitej, twardo stąpającej po ziemi, która trzymałaby go w ryzach i była dla niego wsparciem.
- Masz rację. Potrzebuje Demi. Ona potrafi ustawić go do pionu.
Prawie się zakrztusiła, słysząc słowa swojego szwagra. Jak mógł w ogóle pomyśleć o tej aroganckiej kobiecie, która na wszystkich patrzyła z góry i uwielbiała krytykować innych. Pewnie doprowadziłaby jej biednego syna na skraj załamania nerwowego. I zrobiłaby to z drwiącym uśmiechem na ustach.
- Ty chyba nie mówisz poważnie. - Nie wierzyła, że Rob, mężczyzna, którzy przeszedł nie jedno w swoim życiu, może opowiadać takie głupoty. Jej syn i ta okropna czarownica, która zadzierała nosa. Nigdy w życiu.
- Czemu by nie? Demi jest inteligentna, konsekwentna, pracowita i zabawna. Wie, kiedy pracować, a kiedy się bawić. A ty miałabyś wnuka, o którym tak marzysz.
Miała nadzieję, że on żartuje, ale zdawał się mówić całkowicie poważnie. Naprawdę stał po stronie tej kobiety, przez którą jej syn wywoływał awantury, które słyszała cała firma. Nikt taki nie stanie z nim na ślubnym kobiercu.
- To diabelskie nasienie jest niewiadomego pochodzenia...
Robert szczerze się roześmiał i upił łyk wody, a potem sumiennie się nad czymś zastanawiał. Chyba chciał się z nią czymś podzielić. Czasami był strasznie tajemniczy.
- Radziłbym ci, żebyś tak nie mówiła, bo to diabelskie nasienie może ci być bliższe niż myślisz.
Zdawał się być bardzo pewny siebie w swoim stwierdzeniu, a ona nie do końca rozumiała o co mu chodzi. Chyba, że... nie, na pewno nie o to... A jeśli? Odsunęła od siebie miskę, bo i tak nie była w stanie przełknąć tego okropieństwa.
- Coś insynuujesz? - Spytała go, modląc się do Boga o to, by jej szwagier wyznał, że to tylko mało śmieszny i niesmaczny żart. Joe nie zrobiłby dziecka swojej asystentce. Był profesjonalistą i nie uznawał romansów w pracy. Nie był swoim ojcem, który żadnej sekretarce nie przepuścił. Joseph nie mógł postępować tak, jak on.
- Różne rzeczy słyszałem i widziałem... Odkąd dowiedział się, że Demi jest w ciąży, bardzo o nią dba, zawoził ją nawet do lekarza. To wykracza po za relacje szef-asystentka, nie sądzisz?
Niewątpliwie miał rację, ale plotki były tylko plotkami, a jej syn był po prostu dobrze wychowany i miał dobre serce. Nigdy nikogo nie zostawiał w potrzebie. Oczywiście, ona też znała te różne historie, które krążyły po firmie, ale w większości były wyssane z palca. Ludzie umilali sobie tym czas w pracy i mieli o czym pogadać przy kawie w porze lunchu. Nic wielkiego.
- Twoje informacje są już strasznie stare, skoro Joseph umawia się z tą... panią fotograf. - Chciała użyć innego określenia, ale się powstrzymała. I tak wciąż po głowie krążył jej najmłodszy syn. - Lepiej mi powiedz, co mam zrobić z Nickiem? Jak przekonać go do powrotu? - Przez cały czas cieszyła się, że wszystkie jej dzieci mieszkają w Nowym Jorku, blisko niej, a teraz Nicholas wyjechał i nic już nie było takie samo.
- Nic nie możesz zrobić, to duży chłopiec i gdy będzie gotowy do powrotu, to wróci, szybciej niż myślisz.
Robert był spokojny, ale on do wszystkiego podchodził w myśl stoickiej filozofii. Spokój i czas, nic więcej. Ale ona nie mogła znieść myśli, że jest tam sam, opuszczony i samotny, a karierę powinien robić w kraju, a nie gdzieś daleko.
- Nic mu nie będzie, nie martw się.
Dodał, jakby czytał jej w myślach, próbując ją pocieszyć, ale jak miała być szczęśliwa, jeśli jej synowie, oprócz Kevina, nie mieli szczęścia w miłości i dawali się manipulować nieodpowiednim kobietom, jak marionetki. Chciał dodać coś jeszcze, ale przerwał mu dźwięk telefonu. Rob przeprosił ją i oddalił się chwilę.
- Przepraszam cię Denise, ale muszę już wracać. Joe ma pewien problem i prosi mnie o pomoc. Nie martw się, to nic strasznego.
Mężczyzna zawołał kelnera i uregulował rachunek, a potem się z nią pożegnał. I znów została sama. 

6 komentarzy:

  1. Widze ze joe glupio sie zrobilo. I dobrze, nie slucha to niech sienmie.dziwi. wgl.zycze.mu zjebanego zycia.przy melisie, jego mma ma racje to jakas panna lekkich obyczajow. jejku jak ja bym chciala by court i matt byli razem. Xoxo medicatus_hope

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdział jak zawsze! to co powiedziała Demi chyba dało trochę Joe do myślenia, i bardzo dobrze ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. mam nadzieje, że po tym co powiedziała Demi, On w końcu zrozumie, że jej na nim zależy bedą razem:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Melisa jest głupia x10 PROSZĘ JEST TE POWIEDZIANE 10 KOMENTARZY O TYM, ŻE BLONDYNKA JEST GŁUPIA TERAZ JAK OBIECAŁAŚ MONI$ ZASTANÓWCIE SIĘ NAD NIĄ :D

    OdpowiedzUsuń
  5. No wreszcie Demi i Joe ze sobą porozmawiali. Myślę, że on sobie po tej rozmowie coś uświadomi i mam nadzieje, że Melisa zacznie go wkurzać, a Dems wręcz przeciwnie. Jaka ta matka ich jest beznadziejna, widać jaki ma kontakt z dziećmi, skoro nic nie wie o ich życiu i problemach. Obwinia Court za wszystko, a to Nick zachował się poniżej krytyki. O Kevie i Ali też nic nie wie i dobrze, niech jej nic nie mówią, bo widzę że i tak nic jej nie pasuje. Jeszcze przestanie lubić Ali za brak dzieci, mimo, że problem ma Kevin. A Joe - lepiej niech prowadzi beztroskie życie niż uporządkowane przy Demi? Powodzenia Denise z takim myśleniem. Czekam na kolejne przemyślenia i potyczki słowne Jemi. Dobra robota, ale to już wiecie. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dobrze że Demi z Joe porozmawiali chodzi odrobinę szczerze. A ich matka jest bardzo ale to bardzo wkurzająca, zastanawiam się jak ci biedni chłopacy wytrzymali z nią tyle lat pod jednym dachem. Czekam na kolejny :D
    Ania

    OdpowiedzUsuń