Dopóki nie przyjechali do Hamptons nie mogła uwierzyć, że tak bardzo brakowało jej spokoju, ciszy, słońca i plaży. O tej porze roku na Long Island nie kręciło się wielu turystów, a miejscowi zajęci swoimi sprawami, nie zwracali na przyjezdnych wielkiej uwgi, przyzwyczajeni do obcych, zachwyconych aurą miejsca, jego kolorowymi uliczkami, zapachem oceanu, złotym piaskiem na plaży i jedzeniem. Znajdowali się niedaleko od Nowego Jorku, a jakby zupełnie w innym świecie. Spacerowała razem z Kevinem po Sag Harbor, jednej z najbardziej ekskluzywnych dzielnic Hamptons, by zrobić zakupy i rozejrzeć się za jakimiś drobiazgami dla bliskich. Cieszyła się, że jej mąż wpadł na pomysł tego wyjazdu, bo naprawdę odpoczęli, nabrali sił i pobyli z dala od wszystkich. Poprosiła go nawet, by przedłużyli urlop i zostali kilka dni dłużej. Zgodził się bez wahania i ubłagał swojego wspólnika by dał mu jeszcze trochę wolnego. Dlatego też bawili w mieście nie weekend, a czwarty dzień i korzystali z życia, wypożyczając łódkę i pływając nią po zatoce lub po prostu siedząc na plaży, a wieczorami urządzali sobie romantyczne spacery i nic nie mąciło ich uwagi, nie psuło im nastroju. Kev wydawał się być bardzo zrelaksowany, znów śmiał się głośno i rozśmieszał ją do łez, ale ona cały czas z tyłu głowy miała jeszcze inny powód do radości. Nie długo zostanie mamą! Zajdzie w ciążę i spełni się jej największe marzenie. Wreszcie będą rodziną, tak jak od dawna tego pragnęli. Nie mogła się doczekać pierwszego USG, usłyszenia bicia serca. Milion razy wyobrażała sobie, jak to wszystko będzie wyglądać. Obmyśliła dokładnie, jak przekaże tą najlepszą, najwspanialszą wiadomość Kevinowi, wszystkie ich reakcje, to jacy będą wtedy szczęśliwi. Mogła już odliczać dni. Przez cały wyjazd, jednak nie wspominała o ciąży, dzieciach i in vitro swojemu mężowi, bo obiecała mu, że ten wyjazd jest tylko dla nich, by mogli się oderwać od problemów. Starała się dotrzymać danego mu słowa, ale gdy ich oczom ukazał się butik z rzeczami dla dzieci i przyszłych mam, spojrzała na niego prosząco, by pozwolił jej wejść i wydać fortunę. Przecież przyda im się to wkrótce. Szybciej niż mogli się tego spodziewać.
- Kev, prooooszę. - Przeciągnęła litery, jak mała dziewczynka, pragnąca nowej zabawki. Zazwyczaj nie potrafił jej niczego odmówić, dzisiaj jednak wydawał się być niewzruszony jej słodką miną. Wiedziała, że pewnie w tym momencie budzi w nim jego najgorsze obawy, ale ona miała w sobie tyle nadziei i przeczucie, że się uda, że obdzieliłaby wszystkich w pobliżu kilku mil. Po prostu nie mogło się nie udać. Tyle już przeszli, że musiało być w końcu dobrze. - To nie potrwa długo, obiecuję.
- Mamy już w domu mnóstwo rzeczy dla dzieci, które i tak nie wiadomo, kiedy będą potrzebne.
Powiedział to niby od niechcenia, ale doskonale wiedziała, że w środku mocno to przeżywał. Bał się kolejnych rozczarowań, nerwów, nieprzespanych nocy i ciągłego zadawania sobie pytania, co tym razem zrobili nie tak, że się nie udało. Rozumiała go, ale to nie łamało jej wiary, że pójdzie im sprawnie i za kilka miesięcy, ten trudny okres w ich życiu będzie tylko wspomnieniem, a obecność ich maluszka, ich słodkiej pociechy wszystko im wynagrodzi. Zasługiwali na to.
- Zobaczysz, że jak wrócimy, szybko zajdę w ciążę i będziemy potrzebować jeszcze więcej ubranek dla naszego maluszka. - Pocałowała go w usta i przytuliła się do niego, układając w głowie listę potrzebnych rzeczy dla ich pierworodnego. Kev głaskał ją po plecach, ale czuła, jaki jest spięty. Zupełnie, jakby wiedział, że tym razem będzie równie źle, jak wcześniej. Przygotowywał się na porażkę, a ona na sukces. Koniecznie musiała popracować nad jego podejściem.
- Ali, obiecałaś mi, że nie będziemy o tym rozmawiać w trakcie wakacji...
Przypomniał jej o tym, co ona zdawała się ignorować. Przyrzekła mu to, owszem, ale widząc szczęśliwe rodziny z małymi dziećmi, które codziennie bawiły się na plaży, nie mogła się dłużej powstrzymywać od rozpoczęcia tematu. Miała w sobie tyle pozytywnych przeczuć, które dla nich miały skończyć się szczęśliwie, że nie mogła tego dłużej trzymać w sobie. Chciała, żeby i jej mąż w końcu w to uwierzył. Wreszcie będą mieli to, na co tak czekali i ze wszystkimi podzielą się tą radością. Denise i jej matka pewnie zwariują ze szczęścia na wieść o pierwszym wnuku, o pierwszym Jonasie w kolejnym pokoleniu, a ona sama będzie najszczęśliwszą kobietą na świecie.
- Ale ja chcę o tym rozmawiać. - Ścisnęła mocniej jego dłoń i spojrzała mu w oczy. Od pewnego czasu nie była w stanie z nich nic wyczytać. Kevin się zmienił. Zrobił się bardziej skryty, wciąż chodził zamyślony, a gdy pytała go, co się dzieje, odpowiadał, że nic. Starał się śmiać, myśleć pozytywnie, ale nie mogła nie słyszeć tej pełnej żalu nuty w jego głosie. Kev nie znosił porażek, a tak traktował to, że był bezpłodny. Rozumiała to, bo początkowo też tak do tego podchodziła, ale teraz widziała światło w tunelu. Ogromne światło, które w końcu miało doprowadzić ich do celu.
- A nie uważasz, że trochę za bardzo się ekscytujesz? Może się nie udać, być może nigdy...
- Nawet tak nie mów! - Nie chciała tego słuchać, nie mogła, by nie powiedział tych słów w złej godzinie. Będą mieli dziecko i on nie powinien w to wątpić. Nigdy! Nie przewidywała innej opcji dla nich. Odkąd go poznała wiedziała, że będzie ojcem jej dzieci i nie zamierzała w to wątpić nawet, gdy mieli chwilowe problemy.
- Powinniśmy być na to przygotowani... Ale bez dzieci też możemy być szczęśliwi.
Słyszała to od niego już kilka razy i za każdym razem tłumaczyła mu, że wszystko będzie dobrze. Kevin przygotowywał się na najgorsze, a ona na najlepsze. I za każdym razem, gdy wydawało jej się, że go przekonała, jej męża znów dopadały wątpliwości i podły nastrój, tak jak teraz.
- Ja nie będę. - Nie wierzyła, że wypowiedziała to na głos, ale patrząc na wyraz twarzy Kevina, miała pewność, że jednak tak. Puścił jej dłoń i odsunął się od niej. Nie patrzył na nią, nic nie mówił. Zraniła go. Była naprawdę tępa! Idiotka! Głupia, pusta kretynka! Przeklinała samą siebie za brak taktu i jakichkolwiek uczuć, bo myślała tylko o sobie i o tym, co dla niej było najlepsze. Tak nie postąpiłaby żadna, dobra żona. - Skarbie, przepraszam, naprawdę nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. - Podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. Udawał, że jest zafascynowany przejeżdżającymi samochodami. Popsuła całkiem przyjemny nastrój, który towarzyszył im od początku wyjazdu, tylko dlatego, że chciała kupić kilka par śpioszków. Naprawdę była egoistką.
- Nie sądzę, że nam się uda, a już na pewno nie za pierwszym razem. Za dużo tu przypadku, a za mało pewności, że będzie dobrze.
Mocniej ścisnęła jego ramię przykryte białym rękawem koszulki. Wypowiedział na głos, to o czym myślał i o czym ona wiedziała, że myśli, ale przez cały wyjazd starali się udawać, że nic takiego nie istnieje. Kevin znów był cały spięty i zacisnął wargi, jakby walczył sam ze sobą, czy wyznać jej coś jeszcze, czy zostawić to dla siebie. Nie odzywała się przez ten czas tylko spokojnie i cierpliwie czekała na jego kolejny krok. Delikatnie masowała jego ramię. Kochała go i nie chciała, żeby się dołował.
- Może... może powinniśmy więc pomyśleć o adopcji? Dużo jest na świecie noworodków, którymi nie ma się, kto zająć, a my mamy do tego doskonałe warunki. Nie znam się na prawie rodzinnym, ale mam znajomych, którzy się tym zajmują i oni mogliby nam pomóc.
Nie spodziewała się po nim czegoś takiego, ale cieszyła się, że szukał rozwiązania z każdej strony. Nie poddawał się i walczył do końca. Sama też kiedyś myślała o adopcji, ale najpierw chciała spróbować in vitro i doświadczyć ciąży, cudu narodzin oraz tego, by Kevin był przy porodzie, by razem przeżywali te wszystkie piękne chwile. Ale jeśli chciał adopcji i był na nią gotowy, to ona też.
- W porządku, możemy się nad tym zastanowić. - Zgodziła się, choć i tak wierzyła w to, że będą mieli własne dzieciątko. Trudno było jej przestawić się na inne myślenie. Tyle energii poświęciła temu, by znaleźć w sobie siłę, że nie mogła ot tak się tego pozbyć. Ona i Kevin mieli szansę na własne potomstwo i nie zamierzała jej zmarnować. Ale jego pomysł też wzięła pod uwagę.
- Nie jesteś do tego przekonana.
Wyszeptał, po czym zwiesił głowę. Ostatnio naprawdę był bardzo niepewny siebie i swoich możliwości, a ona wciąż udowadniała mu, że jest fantastycznym facetem, mającym wiele zalet. Dla niej był ideałem i bardzo mocno go kochała. Nie mogła o tym zapominać, nawet gdy pragnienie posiadania dziecka przesłaniało jej cały świat. A tak było bardzo często, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Chciała mieć ogromną rodzinę, bo sama była jedynaczką, jej rodzice się rozwiedli i darli ze sobą koty przy każdej nadarzającej się do tego okazji. Dziękowała Bogu, że darowali sobie w dzień jej ślubu. Dlatego ona przyrzekła sobie, że stworzy swoim dzieciom lepszy dom, w którym będą mieli oboje rodziców, nie warczących na siebie, co kilka sekund.
- Jestem, ale najpierw podejdźmy do zabiegu... być może przekonasz się, że nie warto być takim pesymistą. - Wiele razy odpowiadał jej, że to realizm, ale dla niej było to ewidentne widzenie ich wspólnej przyszłości w najczarniejszych barwach. A gorzej już być nie mogło po tym, co ostatnio przeszli. Mogło być już tylko lepiej. Być może nawet dostaną podwójne szczęście. Dużo czytała na temat in vitro i dowiedziała się, że ciąże mnogie nie są tu rzadkością. A oni, jak najbardziej zasługiwali na tyle radości.
- Podejdziemy, ale nie chciałbym, żebyś się rozczarowała i chodziła przygnębiona...
Zawsze mocno się o nią martwił i dbał, by jak najmniej cierpiała i teraz było tak samo. Pogłaskała go po lekko zarośniętym policzku i uśmiechnęła się ciepło, bo to on potrzebował teraz otuchy, nie ona. Kevin ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek. Byli ze sobą długo, żyli, jak w bajce, ale dopiero teraz przy tych wszystkich problemach naprawdę poczuła, że są dla siebie stworzeni, że ma w nim nie tylko męża, kochanka i partnera, ale i prawdziwego przyjaciela.
- Nigdy nie będę rozczarowana..., a wiesz dlaczego? Bo ty jesteś przy mnie. - Spojrzał jej głęboko w oczy i pocałował ją namiętnie. Uwielbiała wszystkie pieszczoty, jakimi ją obdarzał tak samo, a może nawet jeszcze bardziej niż gdy dopiero zaczęli się spotykać i wszystko było takie ekscytujące, nowe i przyprawiało ją o zawał serca. Byli dla siebie stworzeni.
- Kocham cię.
Wyszeptał jej wprost do ucha, zahaczając palcami o suwak jej granatowej sukienki w drobne kwiaty.
- Ale chyba nie powinienem cię już dłużej zatrzymywać, skoro chcesz wejść do tego sklepu.
Oderwał się od niej i wskazał na biało niebieski szyld i witrynę przez, którą widzieli jedną ciężarną i przyszłego ojca dziecka, którzy oglądali łóżeczka. Tak, jak oni kiedyś, wydawało jej się, że bardzo dawno temu, wybierali w Nowym Jorku. Tyle czasu minęło od tamtego, miłego popołudnia, kiedy jeszcze nic nie wskazywało na to, że zanim ich maluszek będzie w nim spał, będą potrzebowali masy zabiegów i przyjdzie im przeczekać wiele nieprzespanych nocy.
- Hmmm... myślę, że to może poczekać. Teraz chciałabym pobyć trochę ze swoim mężem. - Odpowiedziała mu, uśmiechając się figlarnie. Po to tu w końcu przyjechali. By być ze sobą.
~*~
Zamknął drzwi od swojego gabinetu, gwiżdżąc cicho jakąś wesołą melodię, która chodziła za nim od rana. Było już późno i całe RB Company pustoszało, ale ekipa Joe'go wciąż pozostawała na swoich stanowiskach, robiąc ostatnie poprawki i ciesząc się z tego, że udało im się zdążyć ze wszystkim. Harowali nad tym projektem po kilkanaście godzin na dobę, a on sam do domu jeździł tylko po to, by wziąć prysznic, przebrać się i zdrzemnąć przynajmniej dwie godziny. Jonas był jego kumplem od niepamiętnych czasów, zawsze mu pomagał, teraz ściągnął go do pracy i Matt nie mógł postąpić inaczej, jak mocno wkręcić się w tą robotę. Ale miało to też jedną, bardzo ważną zaletę. Mógł więcej czasu spędzić z Courtney, która poświęcając się pracy, zmieniała się nie do poznania. Z nieco roztargnionej osoby, zapominającej na jakim świecie żyje, stawała się bardzo poważną panią architekt, dokładnie wypełniającą swoje obowiązki. Zwłaszcza, że Joe poprosił ją, by zajęła miejsce Nicka i została szefową zespołu architektów. Początkowo nie chciała się zgodzić, ale w końcu przyjęła jego propozycję i wszystkich swoich współpracowników zmotywowała do ciężkiej pracy. Joe wyznał mu, że z całej tej grupy wariatów jej ufa najbardziej, a wuj poparł jego decyzję. Sam przez trzy ostatnie dni często radził się jej w różnych kwestiach, aż w końcu miała go dość i posłała go do diabła, zamykając drzwi przed nosem. Nie minęło jednak pół godziny, jak przyszła do niego z dwoma kubkami kawy, narzekając na Jake'a i na to, że wszystko musi po nim poprawiać. Słuchał jej, starając się skupić na tym, co mówiła, zamiast na tym, jak błyszczały jej oczy i rumieniły się policzki. Musiał jednak przyznać, że słowa, które wychodziły z jej ust były o wiele ciekawsze niż to, co miały mu do przekazania jego urocze przyjaciółki, które poznawał w klubach. Court była specyficzna, ale przyciągała go, jak magnes. Przemierzał właśnie korytarz i stwierdził, że ma cholerne szczęście, bo drzwi od biura, które zajmowała jej ekipa były uchylone, a ona pochylała się nad stołem, mając na sobie obcisłe jeansy, dzięki którym mógł podziwiać jej kształty. Chyba była sama, bo w pokoju panował półmrok i paliło się tylko kilka srebrnych lamp, stojących na szklanych stołach. Słyszał, że mruczała coś do siebie, wędrując od jednego arkuszu papieru do drugiego.
- Nie przeszkadzam? - Spytał po chwili, a ona podskoczyła przestraszona, klnąc pod nosem. Nie odwróciła się jednak do niego, dalej zajęta tym, co robiła zanim się odezwał. Uśmiechnął się pod nosem. Court ciągle go zaskakiwała i miał ochotę poznać ją jeszcze lepiej. Szkoda tylko, że ona nie podzielała jego zdania i traktowała go... właściwie sam nie był pewien, jak, ale z pewnością nie była nim oczarowana, jak większość kobiet, z którymi miał styczność.
- Trochę, ale wejdź i zamknij drzwi.
Zrobił to, o co go poprosiła, a w sumie to wykonał rozkaz. Wciąż nie odrywała wzroku z nad biurka, mierząc coś linijką. Przygryzła lekko dolną wargę, jakby się nad czymś zastanawiała. Nie wiedział, czy zrobiła to specjalnie, czy przypadkiem, ale jeden z guzików przy jej białej koszuli odpiął się, ukazując koronkę stanika. W ogóle nie zwracała na to uwagi, a on nie miał ani zamiaru ani ochoty, by jej o tym powiedzieć. Był w końcu facetem, ostatnio żyjącym w okropnym celibacie i uwielbiał piękne, kobiece piersi. Nawet te zakryte.
- Muszę to po nich poprawić, zanim wróci Joe, bo chcę, by jeszcze to obejrzał i ostatecznie zatwierdził.
Kontynuowała swoją wypowiedź, pełna prawdziwej pasji i miłości do swojej pracy. Wczoraj chyba niechcący wyrwało jej się, że odkąd nie ma Nicka, na nowo pokochała swój zawód i wykonuje się jej go o wiele swobodniej. Dodała też, że był strasznym szefem, który chciał by wszyscy zostawali po godzinach, tak, jak on, ale był naprawdę utalentowany. Poczuł się odrobinę zazdrosny, z nieznanego sobie powodu, gdy tak zaczęła wymieniać jego kolejne zalety, jak punktualność, zorganizowanie i dbałość o porządek.
- Joe już na pewno nie wróci. Wsiadł ze swoją wiedźmą do samochodu i odjechał.
Ta informacja ją zaciekawiła, ale udała, że jest inaczej i wyszeptała coś, co miało brzmieć, jak "a nie mówiłam", ale szybko się zreflektowała i przybrała swój bardzo oficjalny i profesjonalny wyraz twarzy, który też go pociągał.
- Po pierwsze, to nie wiesz tego na sto procent, a po drugie Dem nie jest wiedźmą. A już na pewno nie jego.
Roześmiał się głośno, na co prychnęła i podeszła do niego, by zabrać mu linijkę, którą bawił się od dłuższej chwili. Była taka zabawna, gdy się złościła, a jej oczy sypały wtedy złowrogie iskry. Wolał jednak bardziej jej nie denerwować, by nie wykopała go za drzwi. W końcu przyszedł tu w konkretnym celu. Nie mógł teraz tego zawalić.
- Hmmm... właściwie to nie przyszedłem tu po to, by rozmawiać o ich pokręconej relacji, a o zupełnie czym innym. - Zajrzał jej przez ramię, co nie było dobrym posunięciem, ponieważ zmroziła go wzrokiem pełnym dezaprobaty, więc odszedł, by bardziej się jej nie narażać. Ostatnio zniknęła gdzieś jej nieśmiała odsłona, która sprawiała, że panna Stone rumieniła się przy każdej okazji, kiedy dłużej na nią patrzył. Im dłużej była sama, tym bardziej pewna siebie się robiła. I podobała mu się co raz mocniej.
- Mów, tylko szybko, bo nie mam czasu...
Usiadła na biurku i zaczęła machać nogami. Jedna z jej czarnych, bardzo wysokich szpilek zsunęła się, ukazując mu smukłą stopę i paznokcie pomalowane na czerwono. Czasem zastanawiał się, czy robiła to celowo, czy może nieświadomie, ale chyba nie była aż tak wyrachowana, by wodzić go na pokuszenie.
- Co byś powiedziała najpierw na drinka, a później koncert mało znanej, ale dobrej nowojorskiej kapeli? Znam perkusistę, więc z dobrym miejscem nie będzie problemu. - Nie chciał nazywać tego randką, ale inaczej się chyba nie dało. Na ostatniej był chyba jeszcze w szkole średniej i nie wspominał tego za dobrze. Strasznie się nudził, przeżył ten koszmar spaceru po parku, a dziewczyna i tak nie dała mu się nawet pocałować, gdy odwoził ją do domu. Od tamtej pory skończył z randkowaniem i skupił się na czerpaniu przyjemności z jedno nocnych przygód. Dla Courtney był jednak w stanie się poświęcić i nie liczył na zbyt wiele w ramach podziękowań. Bo ona na pewno nie rzuci mu się na szyję z powodu jednego, głupiego wyjścia.
- Wybacz, ale mam już plany na dzisiejszy wieczór. Długa kąpiel, dobra książka i sen, duuużo snu, bo muszę wreszcie odpocząć, a jutro rano obiecałam Demi, że zawiozę ją na lotnisko.
- No tak, jakbym mógł rywalizować z tak fantastycznymi planami. - Po raz pierwszy w życiu dostał kosza i przegrywał właściwie z niczym. Śmiał się z Joey'a, odtrąconego przez Demi, ale teraz doskonale wiedział, co czuł jego przyjaciel. Nie było to nic przyjemnego. Spojrzał na nią. Była filigranowa, miała nie więle ponad sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, delikatne piegi przy nosie i najzwyklejsze brązowe oczy, a potrafiła zrobić z nim tak wiele, nie robiąc praktycznie nic. Odkrywał w sobie emocje, o których wcześniej nie miał pojęcia. Patrząc na nią przez dłuższą chwilę, zastanawiał się, jaka była za drzwiami sypialni. Wyobrażał sobie różne rzeczy, ale żadna jakoś do niej nie pasowała. Nie wydawało mu się, by była chłodna i sztywna, bo na co dzień nie zachowywała się w ten sposób. Może zachowawcza, ale to też raczej odpadało. Nie sądził też, by była nieśmiała, na pewno nie, patrząc dna długość jej krótkich sukienek i czerwone szminki na ustach. Z pewnością miło i przyjemnie spędzaliby razem czas. Gdyby tylko chciała spróbować. Bo on chciał i to bardzo. Zwłaszcza, gdy widział jej smukłe palce, ponętne wargi i... całą resztę, którą mógł sobie wyobrazić i właśnie to robił. Musiał się zadowolić jedynie swoimi fantazjami.
- Matt, słyszysz mnie?
Pomachała mu ręką przed oczami i dopiero wtedy wrócił do świata realnego wprost ze skotłowanej pościeli w swojej głowie. To był bolesny i bardzo trudny powrót, który mógłby się nie wydarzyć. Courtney patrzyła na niego, jak na idiotę, bo pewnie w jej oczach właśnie nim był. Z tego, co się zdążył zorientować, myślała i mówiła tak o całym męskim rodzie.
- Wybacz, zamyśliłem się. - Odpowiedział jej, zastanawiając się, jak wyrwał ją najmłodszy z Jonasów, co takiego zrobił, że mu uległa i była z nim przez tyle czasu. Przecież był dupkiem, patrzącym na wszystkich z góry. Sam kilka razy przekonał się na własnej skórze o jego ignorancji i wyolbrzymionym ego. Był ciekaw, czym jej tak zaimponował.
- Często ci się to zdarza, ale to w sumie nie moja sprawa.
Wzruszyła ramionami i zaczęła przeglądać swój telefon. Była tak pociągająco wiedźmowata, że aż przestraszył się swoich uczuć. Nigdy mu się to nie przytrafiło, ale też nigdy wcześniej nie spotkał kobiety takiej, jak ona. Inteligentnej, pomysłowej, seksownej, a przy tym tak cholernie niedostępnej. Była jego armagedonem, kobietą, która niczego przed nim nie udawała i nie grała w jakieś cholerne gierki, których nigdy nie rozumiał. Miał też nadzieję, że nigdy nie bolała jej głowa, choć tego akurat za szybko nie uda mu się sprawdzić.
- To może jednak dasz się zaprosić, co? - Spróbował ponownie, krzyżując palce na szczęście. Nie przestawała wpatrywać się w swojego smartfona, co trochę go irytowało, ale pominął, że jest to niegrzeczne w czasie rozmowy. Sam niekiedy tak robił, gdy jakaś laska, która niezbyt mu się podobała podchodziła do niego w klubie i próbowała z nim flirtować.
- Wiesz, ostatnio nauczyłam się, że jak już raz powiem nie, to nie zmieniam tego na tak, więc odpowiedź brzmi: nie, nie dam się zaprosić.
W końcu spojrzała mu w oczy. Zobaczył w nich, że ma więcej nie nalegać i dać jej spokój. Odpuścił więc, wściekły, że prawie się przed nią płaszczył, a ona i tak mu odmówiła z powodu jakichś pokręconych celów i swoich życiowych niepowodzeń.
- Ale z pewnością znajdziesz sobie jakieś towarzystwo lepsze od mojego.
Poklepała go pokrzepiająco po plecach i zaczęła zbierać się do wyjścia, a on razem z nią. Stracił swój czas i nic nie ugrał. Tak, teraz już dokładnie wiedział, co czuł Joe, gdy Lovato dała mu kosza. I on miał zamiar postąpić tak, jak jego przyjaciel. Znajdzie sobie kogoś, kto umili mu czas i z kim będzie się świetnie bawił.
~*~
Lekko przyprószone przez grube, czerwone klosze, światło sprawiało, że w lokalu panował delikatny półmrok. Jedną część sporawej sali stanowił parkiet dla pragnących odrobiny szaleństwa i zabawy, druga zaś, zdecydowanie mniejsza od pierwszej, składała się z niewielkich boksów z niskimi prostymi stolikami oraz białymi, skórzanymi kanapami. Na jednolitych czarnych ścianach pozawieszane były dziesiątki abstrakcyjnych bohomazów popularnych ostatnio artystów, a najgorętszym uzupełnieniem wystroju klubu zdawał się być całkiem przystojny, opalony blondyn stojący za barem. Właśnie w tamtym kierunku spoglądała znudzona Melisa, bębniąc palcami o blat stolika w swoim boksie. Siedziała dumnie na białej skórzanej sofie, czekając, aż jej najlepsza przyjaciółka, Andrea wróci razem z zamówionymi przez nie drinkami. Nie miała jednak zbyt dobrego humoru. W końcu ten wieczór miał wyglądać zupełnie inaczej.
Dwa tygodnie wcześniej umówiła się z koleżankami, że przyjdzie na otwarcie nowego lokalu chłopaka jednej z nich. Mimochodem, chcąc wzbudzić w nich nutę zazdrości, obiecała również przedstawienie wszystkim Joe’go. Jako młody, przystojny biznesmen, z pewnym miejscem w poczytnych brukowcach w rubrykach klasyfikujących najmłodszych, bogatych nowojorczyków, stanowił całkiem niezły materiał pokazowy. Nieraz czuła na sobie te zawistne, zazdrosne spojrzenia, kiedy opowiadała o swoim chłopaku, ale podobało się jej to. Bo to oznaczało, że naprawdę im imponowała. No i rzecz jasna, chciała utrzeć nosa kilku zarozumiałym flądrom, które wiecznie opływały w zachwytach nad swoimi sztywnymi, podstarzałymi kochasiami. Niestety jednak tego wieczora nie mogła zatriumfować, widząc ich szczęki na podłodze, bo jej książę w białym mercedesie okazał się mieć zawodną pamięć. Przez cały tydzień przypominała mu o tym wyjściu, dlatego też liczyła, że jednak będzie pamiętał. A kiedy, jak się z resztą umawiali, pojechała do niego do firmy, nawet go nie zastała. Komórki też nie raczył odebrać, wielki pan prezes od siedmiu boleści. Była na niego cholernie zła, ale nie zamierzała się płaszczyć. Z resztą miała przed sobą długi wieczór grania ślicznej komedii przed tymi wrednymi małpami, które już od wejścia zasypywały ją nieustannie pytaniami o jej nieobecnego chłopaka. Starała się oczywiście grać dobrą miną do złej gry, ale nie była chyba aż tak dobrą aktorką. Nie pomagał również fakt, że mimowolnie raz po raz spoglądała na ekran telefonu, z nadzieją, że Jonas jednak się zrehabilituje i zadzwoni. Bez rezultatu. Pedantycznie poprawiła brzeg krótkiej, błękitnej sukienki, która odkrywała trochę więcej, niż powinna, poirytowana ciskając telefonem do torebki.
- Nadal się nie odzywa?
Z zamyślenia wyrwała ją Andrea stawiając na blacie dwa kieliszki wypełnione czerwono-pomarańczową wysokoprocentową cieczą. Tak, tego teraz było jej potrzeba. Bo skoro nie mogła szaleć na parkiecie ze swoim facetem, to zestaw przyjaciółka plus alkohol był idealnym zamiennikiem.
- Miał dzisiaj dużo pracy, więc pewnie pojechał do domu i teraz śpi. – Odpowiedziała z lekką nutą zdenerwowania, chociaż bardziej chyba brzmiała na zawiedzioną. Lubiła Joe’go. Ostatnio coraz bardziej. Zauważyła nawet, że poza sypialnią czasami też potrafił być zabawny i spontaniczny, ale cały czas trzymał tą swoją granicę bezpieczeństwa w postaci krawatów oraz idealnie wyprasowanych koszul. O dziwo jednak, powoli nawet przestawała jej ona przeszkadzać. – Wiesz, jako prezes firmy też czasem musi zostać po godzinach…
- Zadzwoń do niego.
Andrea upiła łyk ze swojego kieliszka, siadając naprzeciw niej. Bo dla niej świat zawsze był czarno-biały, kiedy ona gustowała we wszystkich możliwych odcieniach szarości. Obstawiając, dlatego właśnie były najlepszymi przyjaciółkami. Rudowłosa zawsze pozwalała jej spojrzeć na sytuację z dwóch różnych perspektyw, by wybrać najkorzystniejszą opcję. Jednak tym razem nie miała racji.
- No i po co? Żeby uznał mnie za zdesperowaną wariatkę? – Było im ze sobą dobrze, ale nie chciała zbytnio przekraczać granicy, którą wyznaczał Joe ich relacji, żeby przypadkiem go nie spłoszyć. Sięgnęła po swój kieliszek i umoczyła wargi w jego zawartości. – Nie chcę, żeby myślał, że go kontroluję.
- Już nie przesadzaj.
Andy spojrzała na nią z dezaprobatą. Może rzeczywiście trochę wszystko wyolbrzymiała, ale ta sytuacja była dla niej nowa. Ciężko przychodziło jej uświadamianie sobie, jak odnaleźć się w relacji, gdzie naprawdę zależało jej na facecie, z którym była.
- Prędzej ucieszy się, że się interesujesz i ci zależy.
- W przypadku Joe, to raczej odwrotnie…
- Dlaczego?
Ruda wyraźnie podłapała temat. No cóż, w końcu musiała się komuś wygadać, bo powoli zaczynała wariować.
- Bo nie umawialiśmy się na zbędne konwenanse. Zero zobowiązań i trochę dobrej zabawy. – Starała się brzmieć jak najbardziej naturalnie. Bo przecież zawsze tak postępowała. Nie lubiła lukru, fałszywych komplementów, sztywnych kolacji z rodziną oraz monotonii. Dlatego szukała krótkich, ale wyrazistych romansów. Tyle, że związek z Joe zdawał się być dla niej coraz bardziej atrakcyjną opcją. Ale póki co, to on trzymał ją na dystans.
- W takim razie zmień zasady, skoro te obecne przestały ci się podobać.
Prostolinijność przyjaciółki momentami naprawdę ją zaskakiwała. No, ale w przypadku Andrei sprawdzała się bez zarzutu. Rudowłosa miała narzeczonego, niezłą pracę, jako korektorka w w miesięczniku o modzie i naprawdę czasem zazdrościła jej tego spokoju. Chociaż nadal nie za bardzo wiedziała, czy tego właśnie chciała w swoim życiu na dłuższą metę.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. – Jeszcze raz wyciągnęła z torebki telefon, jednak niestety na pasku nie było żadnego nowego powiadomienia. – Nie sądzę, żeby spodobała mu się taka zmiana, bo on…
- Boi się?
- Nie. Czasem jest zainteresowany, zabawny i spontaniczny, a czasem… Jest obok, ale myślami tak naprawdę gdzieś bardzo daleko. – Ostrożny. To słowo najlepiej opisywało jego zachowanie. Potrafił zainteresować ją zwykłą, acz trafioną w punkt opinią na jakiś temat, dobrze bawili się razem w restauracjach, do których ją zabierał, jednak czuła rezerwę. Bardzo rzadko zapraszał ją do siebie. Najczęściej bywali w jej mieszkaniu, albo w hotelach, bo tłumaczył, że w ten sposób ma bliżej do pracy, albo akurat jakieś ważne spotkanie niedaleko.
- Bo niektórzy faceci tacy są. Może po prostu sam boi się zacząć temat, a kiedy przyprzesz go do muru, to wreszcie się zdeklaruje?
Zaskoczona, spojrzała na przyjaciółkę. Właściwie nigdy tak na to nie patrzyła… Ale pozostawała jeszcze kwestia jego dziwnie dużej ilości nadgodzin no i tej nieszczęsnej wiadomości od Matta, którą przez przypadek udało jej się przeczytać. Zupełnie nie wiedziała już, co o tym wszystkim myśleć. A fakt, że Joe być może wcale nie śpi spokojnie w domu, tylko zabawia się właśnie w najlepsze z tą drugą, jak poradził mu jego „przyjaciel od serca” wcale niczego jej nie ułatwiał. Chciała mu wierzyć. Ale jakoś nie potrafiła. Zwłaszcza, że ilekroć tylko na niego patrzyła, miała wrażenie, jakby za chwilę chciał uciec. To było dziwne, ale prawdziwe.
- A co jeśli nie? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Wtedy nie był ciebie wart… Z resztą, jeśli będziesz chciała, możesz mieć każdego.
- Ale ja nie chcę każdego. – Dopiła swojego drinka, odstawiając puste naczynie na blat stolika. Podniosła rękę w stronę barmana, który kiwnął porozumiewawczo głową.
- W takim razie bierz się za niego i nie daj mu uciec.
~*~
Oparta na skórzanym podłokietniku, pustym wzrokiem podziwiała widok za oknem, który prawdę powiedziawszy nie interesował ją za bardzo. Jednakże był to jedyny sposób na zajęcie czasu podróży, jak na złość przeciągającej się z powodu korków. Ale jedno musiała przyznać. Samochód Josepha Jonasa był znacznie wygodniejszy od starej, sypiącej się żółtej taksówki, będącej jej stałym środkiem transportu po wiecznie zatłoczonym Nowym Jorku. Nic nie zmieniało jednak faktu, że czuła się mocno niezręcznie, siedząc w jego wozie na miejscu pasażera. Nie zdarzało się to często. Podczas wypełniania spraw służbowych woził ich w końcu firmowy kierowca, Landon, bardzo miły, łysiejący Irlandczyk, natomiast po skończeniu pracy rozchodzili się w zupełnie innych kierunkach. Szczególnie ostatnio, kiedy ich stosunki mocno się ochłodziły. Dlatego zdziwiła się, kiedy Joe zaproponował, że po ciężkim, nerwowym, ostatnim dniu pracy nad problematycznym projektem, odwiezie ją do domu. Z początku odmówiła, nie chcąc mieć u niego żadnego długu wdzięczności, ale uprzedził, że nie zamierza słuchać ani słowa sprzeciwu z jej strony. Trochę żartobliwie nazwał to nawet poleceniem służbowym, a ona jakoś nie potrafiła mu się odgryźć.
Była zbyt zmęczona, żeby spierać się z nim o cokolwiek. Pragnęła tylko, jak najszybciej znaleźć się w domu, wziąć relaksującą kąpiel, napić się herbaty i wreszcie położyć spać. A wizja kilkunastominutowego stania na chodniku, w celu przywołania taksówki, co o tej porze w NYC należało do sportów ekstremalnych, wcale nie napawała optymizmem. Tak, więc, w końcu przystała na jego propozycję, pozbywając się jednocześnie problemu i mogła wygodnie rozprostować kości na wygodnym, profilowanym, skórzanym fotelu w sportowym wozie swojego szefa. Przez dłuższą chwilę zupełnie się wyłączyła, słuchając spokojnego głosu dziennikarza radiowego, który informował o najświeższych notowaniach na giełdzie. Kątem oka obserwowała Jonasa, skupionego na drodze. Siedział sztywno, wyprostowany, trzymając obie dłonie na posiadającej również skórzane wykończenia kierownicy i we wstecznym lusterku spoglądał na poczynania innych kierowców. Też był zmęczony całym tym maratonem. Może nawet bardziej, niż ona, bo, z tego, co udało jej się wywnioskować, w swoim mieszkaniu bywał tylko, żeby wziąć prysznic i się przebrać. Prócz oczywistych, odznaczających się od pobladłej twarzy sinych worków pod oczami, miał kilkudniowy zarost, w jego przypadku będący całkowitą nowością. Już dawno pozbył się krawata, który pewnie został gdzieś w jego biurze, zapomniany, podobnie, jak brudne filiżanki po hektolitrach wypitej przez niego tego dnia kawy. Mimo chronicznego braku snu, naglących terminów oraz towarzyszącego temu wszystkiemu ogólno pojętemu chaosowi, starał się nie wpadać w panikę i myślał chłodno, kalkulując, jakie posunięcia będą najkorzystniejsze dla RB Company. Zawsze w nim to podziwiała. To, jak w każdej sytuacji zachowywał zimną krew, dokładnie analizował wszystko, szczegół po szczególe. Ona tak nie potrafiła. Chciała działać, szybko, spontanicznie, co nie było wcale dobrym rozwiązaniem w tym biznesie. Ale te różnice w charakterach sprawiały, że stanowili całkiem niezły zespół. Zawsze udawało im się wyciągać firmę z tarapatów. I tak też było tym razem. Oczywiście lubiła swoją pracę, jednak po tym szczęśliwym zakończeniu, doszła do wniosku, że miło byłoby mieć możliwość rozwoju. Awans. W RB Company raczej nie miała na to szans. Nie był to jednak najlepszy czas na takie rozmyślania. Przed nią zostało jeszcze kilka tygodni pracy i… kilka rzeczy, które musieli doprowadzić do końca. Położyła rękę na brzuchu, w miejscu gdzie jej synek wypychał stópkę lub rączkę, bo nie była dokładnie pewna, którą część ciała postanowił jej pokazać tym razem.
- Naprawdę, nie musiałeś mnie odwozić, poradziłabym sobie jakoś. – Przerwała męczącą ciszę pomiędzy nimi, jeszcze raz przypominając mu, że jest niezależna. Dobrze pilnowała, by podkreślać to na każdym kroku, w razie, gdyby, chociaż na chwilę zdążył o tym zapomnieć. Udowadniała mu to każdego dnia odkąd razem pracowali, czego szczerze nie znosił, bo jak uważał, zbyt ostentacyjnie się z tym obnosiła. Ale ona miała to w nosie. Tak samo, jak i tę jego cholerną satysfakcję, kiedy nie mogła sobie z czymś poradzić i była zmuszona poprosić go o pomoc. – Potrzebują cię w firmie. – Dodała po chwili przerwy, kiedy nie doczekała sie z jego strony żadnej odpowiedzi.
- Nie wracam tam już dzisiaj. Muszę się wyspać. Oboje musimy. Właściwie to nawet troje.
Akurat stali na światłach, więc oderwał wzrok od ulicy, spoglądając znacząco na jej brzuch i uśmiechnął się lekko. Ona natomiast szybko odwróciła głowę, udając, że nagle zainteresował ją ponownie widok za szybą. Zupełnie nie rozumiała własnego zachowania. Ostatnimi czasy hormony oraz humorki doskwierały jej ze zdwojoną siłą. A Jonas niczego jej nie ułatwiał. Zawsze musiał powiedzieć coś takiego, że… najbezpieczniejszą opcją wybrnięcia z takiej sprokurowanej niezręcznej sytuacji była zmiana tematu. Na całe szczęście, zważywszy na to, ile działo się teraz w firmie, nie musiała zbyt długo się wysilać.
- Dobrze, że udało nam się skończyć ten projekt na czas. Przynajmniej mamy, po co lecieć do LA.
Joe dosyć rzadko zabierał ją ze sobą, kiedy miał w planach sprawy biznesowe w innych miastach, bo zwykle potrzebna była na miejscu. Tym razem jednak oznajmił jej, że jadą razem. Nie była tym pomysłem zachwycona, zwłaszcza teraz, na początku ósmego miesiąca ciąży, ale się zgodziła. Bez niej zapewne zginąłby w biurokratycznych, jak to on zgrabnie nazywał, nieznaczących drobnostkach. Potrzebował jej, ale wiedziała doskonale, że się do tego nie przyzna. W całym swoim życiu nie poznała faceta, który byłby większym osłem, a Joe z każdym kolejnym dniem udowadniał, że jeszcze nie osiągnął szczytu swoich możliwości w doprowadzaniu jej do szału. Z drugiej jednak strony miał czasem krótkie okresy, kiedy był naprawdę uroczy i… słodki. Chociaż nie, te dwa ostatnie określenia zdecydowanie nie pasowały do wielkiego pana prezesa. Tak czy siak, była profesjonalistką, a z resztą, gdyby zaczęła mieszać, to pewnie Robert i tak ostatecznie by ją o to poprosił. Tak, więc, nie miała innego wyjścia. Obawiała się trochę długiego, sześciogodzinnego lotu i tego, czy wytrzymają z synkiem, a ona przypadkiem nie zacznie rodzić. Ale pocieszała się słowami lekarza, który dzisiaj drogą telefoniczną dał jej swoje błogosławieństwo, upewniając, że wszystko będzie w porządku.
- Nie wiem tylko, czy wytrzymasz ze mną tyle czasu... No wiesz, te siedzenia są bardzo blisko siebie...
I znowu to robił. Momentalnie zmieniał temat, swój nastrój oraz kierunek, w którym zmierzała ich konwersacja. Ostatnimi czasy był mistrzem w kompletnym mieszaniu jej w głowie. Chyba, choć pewności nie miała, zobaczyła te dziwne iskierki w brązowych oczach swojego szefa. Powoli przestawała go rozumieć. Raz był skory do lubieżnych żartów, delikatnego flirtu i gierek słownych, a innym razem unosił się męską dumą i starał się pokazać całemu światu, jakim wspaniałym jest samcem alfa, sypiając z tą blond kukłą. Zaczęła się zastanawiać, czy na swoją „gwiazdę” patrzył w ten sam sposób… Och, przecież to było oczywiste, dlatego poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, więc zmieniła stację w radiu i teraz słuchali jakiejś mało sensownej piosenki młodej gwiazdki popu, która zaliczyła już kilka problemów z prawem.
- Rzeczywiście, mogłam zarezerwować nam miejsca w dwóch różnych rzędach, ale twój wujek prosił mnie, bym miała na ciebie oko przez cały czas, a ja nie mogę go zawieść. – Odcięła mu się, triumfując, gdy rzedła mu mina. W tej grze nie miał z nią szans, ale wciąż wyzywał ją na pojedynek. Albo był masochistą, albo uwielbiał się z nią droczyć. Miała nadzieję, że jednak to drugie. To ożywiało ich relację, która właściwie od zawsze była trudna do jednoznacznego zdefiniowania. – Na szczęście pokoje w hotelu mamy nie tak blisko siebie... – Co prawda znajdowały się na jednym piętrze, ale jeden na początku, a drugi na końcu korytarza, bo tylko takie mogła zarezerwować.
- Myślisz, że te kilkanaście metrów to jakakolwiek przeszkoda?
Nic mu nie odpowiedziała, bo właściwie nie wiedziała dokładnie, co miałaby powiedzieć. Po pierwsze rozmowa zbaczała mocno z oficjalnego, służbowego toru, a poza tym przecież był w związku, a to czyniło całą tą sytuację jeszcze bardziej niezręczną. Chyba czekał na jakąś ciętą ripostę z jej strony, gdyż nie usłyszawszy odpowiedzi, zrobił zawiedzioną minę i znów skupił się na drodze, co jakiś czas tylko spoglądając na ekran swojego najnowszego smartfona. Ona natomiast pragnęła już tylko wyjść z jego samochodu i jak najszybciej znaleźć się we własnej sypialni, z dala od niego oraz tych jego podtekstów. Dawno już nie doświadczyła tak krępującej ciszy w niczyim towarzystwie. Cały czas jednak zastanawiała się, po co mówił takie rzeczy. Dlaczego czasem był wyjątkowo miły i rozczulający, a momentami nawet zadziorny i pikantny, skoro nie chciał o nią powalczyć. Zachowywał się chaotycznie. Bardzo często sam sobie zaprzeczał, wysyłał mnóstwo sprzecznych sygnałów, co czyniło w jej głowie coraz to gorszy mętlik. Na całe szczęście Joe wreszcie zajechał na parking, po czym zatrzymał auto. Szybko rozpiął pasy i wysiadł z samochodu, by pomóc jej się wydostać. Sportowe siedzenia w jego jeszcze pachnącym nowością Astonie Martinie, którego to modelu nie pamiętała, na pewno nie były dostosowane do transportu ciężarnych w trzecim trymestrze. Jak na gentelmana przystało, otworzył drzwi po jej stronie, a następnie podał dłoń, dzięki czemu w końcu postawiła stopy na betonowym podłożu. Niezbyt fortunnie jednak, bo jedna z nich przekrzywiła się niebezpiecznie w dziesięciocentymetrowej szpilce i zapewne upadłaby, gdyby nie fakt, że Jonas znalazł się akurat w odpowiednim miejscu oraz czasie. Mentalnie zwyzywała się od idiotek. Lekarz wyraźnie zabronił jej nosić buty na obcasach, ale co z tego skoro je uwielbiała. No a teraz miała za swoje. Joe trzymał ją mocno w swoich ramionach, a ona zupełnie nie wiedziała, jak powinna się zachować. Po krótkim zastanowieniu postanowiła znacząco zwiększyć dzielącą ich odległość, z czego on nie wydawał się być zadowolony. Cholera. A to podobno ona miała ciążowe humorki. Najwyraźniej Jonasowi musiały się udzielić, bo nastrój zmieniał się mu, jak w kalejdoskopie. Jakby nie miała poważniejszych problemów na głowie.
- Po powrocie z LA powinnaś wreszcie zastanowić się nad urlopem i zwolnić do samego porodu. W końcu kiedyś musisz odpocząć po ośmiu miesiącach harowania na pełnych obrotach.
Odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu, aż podskoczyła przestraszona. Celowo pominął temat jej nieprzyzwoicie wysokich butów, wiedząc, że pewnie dostałby za to po uszach. Musiało być już naprawdę późno skoro nikt nie kręcił się po podziemnym parkingu, który zwykle był towarzyskim centrum sąsiedzkich pogawędek, ale nie miała siły, by wyjąć z torebki telefon i sprawdzić, która to właściwie godzina. Tak, jak nie miała siły, by wreszcie się pożegnać i przejść kilkanaście metrów dzielących ją od windy. Zamiast tego uważnie mu się przyglądała. Tym razem rzeczywiście mówił poważnie.
- Nie zamierzam, już ci kiedyś powiedziałam, że szybko się mnie nie pozbędziesz. Czy ci się to podoba, czy nie. – Odpowiedziała mu twardo, czując dziwne ciarki na całym ciele. Nie rozumiała tego, co się z nią działo w ciągu ostatnich kilkunastu minut, choć zapewne ten stan spowodowany był zmęczeniem, stresem i niedostatkiem snu. Próbowała głęboko oddychać, ale to również nie przyniosło wymiernych rezultatów. W dodatku jej własny pierworodny wymierzył jej solidnego kopniaka pod żebra, na chwilę pozbawiając tchu.
- Jesteś bardziej uparta, niż myślałem... Ale tobie i młodemu przyda się trochę odpoczynku ode mnie, przemyśl to.
Uśmiechnął się delikatnie, a ona doszła do wniosku, że tym razem była jej kolej na zupełne zbicie go z tropu. W końcu przez ostatnie pół godziny robił to nieustannie. Chrzanić zmęczenie, w końcu i tak pewnie nie będzie mogła zasnąć, bo młodemu poprzestawiały się ostatnio pory czuwania.
- A co, jeśli wcale nie mam ochoty odpoczywać? – Nagle, nie myśląc za wiele, zrobiła krok do przodu. Znalazła się bardzo blisko niego, najbliżej, jak pozwalał na to spory brzuszek. Naprawdę miała ochotę chwilę się z nim podroczyć. Stęskniła się trochę za ich gierkami słownymi, które nigdy nie były jednoznaczne.
- Hmmm… Wtedy będę musiał cię przykuć do kaloryfera i oddać w nadzór Courtney, byś przypadkiem nie zwiała z mieszkania.
- Ty naprawdę chcesz się mnie pozbyć. – Wycelowała palec w jego klatkę piersiową, robiąc przy tym oburzoną minę. Mimo wszystko jednak musiała sama przed sobą przyznać, że naprawdę brakowało jej starego dobrego Joe’go, mocno stąpającego po ziemi, zadziornego faceta, a jednocześnie świetnego i w pełni profesjonalnego szefa. Jonas dał się lubić. Choć najbardziej bolał ją fakt, że uświadomiła sobie to dopiero teraz, kiedy on ruszył dalej. Tak, naprawdę była o niego zazdrosna, nawet, jeśli w obecnej sytuacji było to wręcz bez sensu. – Ale dzisiaj nie mam siły, żeby się z tobą kłócić...
- W takim razie wyśpij się porządnie i widzimy się jutro rano na lotnisku.
- Joe… – Zawołała, kiedy kulturalnie odwrócił się na pięcie, z zamiarem powędrowania w kierunku drzwi od strony kierowcy. Cholera, jakoś nie chciała, żeby odjeżdżał. – Naprawdę dziękuję za podwózkę.
- No wiesz, może przyda mi się kiedyś twój dług wdzięczności.
- Jak zwykle bezinteresowny. – W tym momencie zaśmiali się oboje. Nie było w tym ani grama złośliwości, czy ironii, co stanowiło nowość. Rozmawiali. Najzwyczajniej w świecie przekomarzali się i naprawdę się jej to podobało.
- Wiesz, co, będzie mi brakować tego twojego ciętego języka, kiedy już pójdziesz na ten nieszczęsny urlop…
- Teraz tylko tak mówisz, a za chwilę znajdziesz sobie zastępstwo. – Była tym trochę zawiedziona. Szczególnie, że nienawidziła, gdy ktoś wkraczał na jej terytorium, co zapewne zrobi jej następczyni. Za długo pracowała nad ogarnięciem całego tego chaosu w Jonasowym kalendarzu i wszelkiej możliwej papierologii, żeby teraz jakaś młoda niedoświadczona lalunia zrobiła z jej wysiłków kompletny armagedon. Może to było dziwne, ale nie widziała u boku Joe’go innej asystentki. W końcu bez niej zginie, jak dziecko we mgle.
- Oj to chyba raczej niemożliwe. Gdzie ja znajdę drugą taką irytującą, ale cholernie dobrą w swojej robocie wiedźmę?
W tym momencie powinna się obrazić. Powinna rzucić mu jakąś ciętą ripostą i zostawić samego na parkingu ze świadomością, że zachował się, jak dupek, ale jakoś nie potrafiła. Zamiast tego uśmiechnęła się delikatnie. Bo był szczery. Nie chciał zastępstwa, jednocześnie przyznając, że jest naprawdę dobra w swoim fachu. Właściwie nigdy nie przyznał jej tego bezpośrednio, dlatego też mocno się zdziwiła. Wpatrywał się w nią uważnie, jakby czekając na jej odpowiedź, bądź też piękną wiązankę niecenzuralnych słów.
- To miłe, że tak mówisz. – Uśmiechnęła się naprawdę szczerze, a jej ciążowe hormony po raz kolejny dały o sobie znać. Na pewno nie takiej reakcji się spodziewał. – Dobranoc, Joe.
Ucięła wreszcie ich słowną gierkę, wiedząc, że i tak zajęła mu już sporo, cennego w kontekście potrzebnego wypoczynku, czasu. Tym razem to ona chciała odejść, właściwie to zdążyła już nawet odwrócić się w stronę wind, kiedy odchrząknął znacząco, zmuszając ją tym samym, by odwróciła się w jego kierunku. Podszedł do niej bardzo blisko i pochylił się niebezpiecznie blisko jej twarzy.
- Dobranoc, Dem.
Stała tak, jak słup soli, nie wiedząc, co powinna zrobić, a on najzwyczajniej w świecie pocałował ją delikatnie w policzek. Nogi ugięły się pod nią momentalnie. Oj dawno już nie był tak blisko i, o zgrozo, nie chciała, by na tym poprzestał.
W momencie, gdy chciał się od niej odsunąć, doszła do wniosku, że ma dosyć udawania, że wcale jej nie zależy. Wspięła się na palce, bo mimo noszenia wysokich szpilek dalej był od niej wyższy niemal o głowę, i po prostu pociągnęła go za kołnierz. Chyba chciał coś powiedzieć, bo zaskoczony jej poczynaniami, rozchylił wargi, ale mu na to nie pozwoliła. Pocałowała go mocno w usta, pozbawiając w ten sposób wszelkich argumentów. Muskała jego wargi swoimi, droczyła się z nim, aż w końcu, po krótkiej chwili zdezorientowania, zaczął odwzajemniać pieszczotę. Wtedy oddała mu kontrolę. Pozwoliła, by położył dłonie na jej szerokich, ciążowych biodrach i objął ją mocno. Jego zarost przyjemnie drapał ją po policzkach. Westchnęła, pozwalając mu wsunąć język pomiędzy rozchylone wargi. Już dawno żaden facet nie całował jej w ten sposób. Był w tym na tyle dobry, że na moment zapomniała o bożym świecie. Pomimo ciężkiego dnia i wysokiej temperatury nadal pachniał mocnymi korzennymi perfumami. Jeździł językiem po jej podniebieniu, a ona czuła dreszcze na całym ciele. Kiedy jednak przeniósł się z pocałunkami na jej szyję, zaznaczając każdy najmniejszy kawałek skóry, oprzytomniała. To było cudowne, piękne, wspaniałe, szalone i... Zdecydowanie nie powinno się wydarzyć. Otworzyła szeroko oczy, łapiąc spory haust powietrza. Trochę nazbyt gwałtownie odsunęła się od niego.
Jonas zdawał się nie pojmować, o co jej chodziło, bo stał teraz z miną, która mówiła, że to ona najpierw nie chciała mieć z nim nic wspólnego, potem go pocałowała, by za chwilę znów odtrącić. Ale on nic nie rozumiał. Nic. A ona nie miała zamiaru mu tego wyjaśniać. Właśnie, dlatego odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w kierunku wind, nie odwracając się za siebie.
Najpierw to ja zacznę od Kevina i Allis. Rozumiem, że Kevin się boi i wgl, ale nie powinien tak uciszać Alis. Dobrze wie, że jej zależy. Zaś Alis nie powinna tak na niego naciskać. On nie jest jakąś maszynką dla dzieci. Mam nadzieję, ze Court da szanse swojemu nowemu księciu na białym koniu, a on NIE POSTĄPI jak Jonas i nie odpuści sobie. O blond wiedźmie wiesz jakie mam zdanie. Niby jej zależy, ale głównie chodzi jej o kasę i lans. DEMI w końcu zrobiła coś co powinna, ale no! Czemu zostawiła biednego Jonasa w tej chwili. Mogła mu powiedzieć, że przecież ma dziewczynę - może by zostawił blond wiedźmę dla niej? OGÓLNIE zaskoczyłyście mnie najbardziej ostatnim wątkiem. Mam nadzieję na rozwój dalej, ale NA PLUS w fragmencie Jemi. Maly potrzebuje ojca nooo :D Czekam na 1 stycznia :p
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Ali i Kevin powinni troche dopuścić.... Court zadziałać zanim znajdzie się w sytuacji takiej jak Demi a Demi... Cóż, mam nadzieję, że Joe za nią pobiegnie
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytałam z zapartym tchem do ostatniego słowa i oh god, nie mam pojęcia co wydarzy się dalej. Wątek Ali i Keva wciąż smutny.. Courtney dobrze robi odtrącając Matta, nie powinna znów się angażować, a co do Demi i Joe... to mam nadzieję, że w następnym rozdziale wyjaśnią coś sobie, a nie będą udawać greka albo obrażą się na siebie. To chyba najlepsze opowiadanie jakie czytałam, świetna robota :) /lovatoftjonas
OdpowiedzUsuńWow. Długo czekaliśmy, aby Demi zdecydowała się na coś takiego. Dlaczego się wycofuje? Niech pociągnie to dalej, a nie ucieka. Szczera rozmowa pewnie wiele by jej wyjaśniła, bo jak widać Joseph nie jest z Melisą szczęśliwy. Mam nadzieję, że ją zostawi. Co do Matta i Court, to tak nie do końca mam o nich wyrobione zdanie - czy on ma dobre intencje? Dobrze, że ona jest na razie na dystans. Kolejne załamanie jej nie pomoże. Ali i Kevin - ona nie może go naciskać, problem jest wspólny, ale on się czuje winny. Jeśli będzie go naciskać i mówić, że tylko z dzieckiem będzie szczęśliwa, to on znowu ją zostawi, aby jej nie krzywdzić. Świetny rozwój akcji. Czekam na kolejny. Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku, bo pewnie spotkamy się przy nowym rozdziale już o rok starsi. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńDemi to mistrzyni niezdecydowania XDDDDDDDD no, ale rozdział jak zawsze świetny i nie mogę się doczekać kolejnego, mam nadzieję, że Dem i Joe w końcu sobie coś wyjaśnią :)
OdpowiedzUsuńOMG błagam niech demi i joe będą razem <3
OdpowiedzUsuńNo dziewczyno kocham Cie za to opowiadanie :*
OdpowiedzUsuń