niedziela, 1 lutego 2015

44. "Proszę bardzo, droga wolna i szczęśliwego nowego życia u boku frajera, który będzie tańczył, jak mu zagrasz"!

Nie znosząc bezczynności i nic nierobienia, zaraz po powrocie do domu zajęła się rozpakowywaniem walizek, nucąc pod nosem wesołą melodię. Kev miał rację, że ten wyjazd poprawi im humor i trochę odpoczną. Ona czuła się wręcz znakomicie i śmiała się, jak młodziutka dziewczyna, chodząca do szkoły. Nawet tak monotonne zajęcie, jak opróżnianie bagaży nie było w stanie zepsuć jej humoru. Pogoda i nastrój Hamptons służyły jej w zupełności. Zrobiła mnóstwo zdjęć, a najładniejsze miała zamiar wywołać i oprawić w ramki, tak jak robiła zawsze, gdy jakieś wydarzenie było dla niej ważne. Usiadła na łóżku w swojej małżeńskiej sypialni, za którą zdążyła się stęsknić, trzymając w ręku koszulkę Kevina. Już wkrótce będzie mogła dokumentować każdy miesiąc ciąży, a potem wszystkie tygodnie i miesiące z życia dzidziusia, którego tak pragnęła. Już tak niewiele im pozostało do spełnienia marzenia. Wiedziała, że będą najszczęśliwszymi i najlepszymi rodzicami na świecie, bo nikt nie zasługiwał na to bardziej niż oni. Mieli wszystko, a do pełni szczęścia brakowało im jedynie dwóch kresek na teście i szczęśliwego rozwiązania. Nie było dnia oraz nocy, by o tym nie myślała. Przed snem i po przebudzeniu. Wciąż i wciąż na nowo. Demi nawet ostrzegła ją w ostatniej rozmowie telefonicznej, by nie popadła w obsesję, ale ona tego tak nie widziała. Po prostu bardzo czekała na coś, co jej się należało. Tak, należało jej się, bo nie było na świecie osoby, która marzyłaby o rodzinie bardziej niż ona. Uśmiechała się do siebie, jak po zażyciu narkotyku, ale nie obchodziło jej to. Kiedy zajdzie w ciążę, wszystkie złe chwile się skończą i w końcu będzie dobrze. Podniosła się z łóżka i wyjrzała przez okno ubrane w szare, długie zasłony. Brakowało jej nadmorskiego klimatu Hamptons i widoków, które oglądała codziennie rano, ale Nowy Jork też miał swój urok. Tu mieszkali jej najbliżsi. I tutaj miała zamiar wychować swoje dzieci. Zatopiona w swoich myślach, nie usłyszała kroków swojego męża, stąpającego po dębowej posadzce. Stanął za nią, wyczuła jego oddech na swojej szyi, a do jej nozdrzy dotarł świeży zapach jego wody po goleniu. Objął ją w pasie, a po chwili poczuła na policzku jego przyjemnie drapiący, kilkudniowy zarost. 
- Cieszysz się, że wróciliśmy?
Zapytał po chwili, szepcząc jej do ucha. Ten wyjazd sprawił, że zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Po za tym miło było spędzić kilka dni bez towarzystwa jego ciągle dzwoniącego smartfona, wspólnika i spraw kończących się w sądzie. Kevin nie był pracoholikiem, ale jego zawód wymagał sporego poświęcenia, ponieważ zajmował się sprawami naprawdę bogatych nowojroczyków, którzy uważali, że jak mają pieniądze, to i innych mogą mieć na własność. 
- Tak, bo wreszcie będziemy mogli podejść do zabiegu. - Odwróciła się do niego twarzą i objęła mocno za szyję. Chciała go pocałować, ale się od niej odsunął i przybrał ten wyraz twarzy, którego nie znosiła. Miał dość jej gadania. Obserwowała, jak stanął przy komodzie i wziął do ręki jedno z ich ślubnych zdjęć. Przyglądał mu się przez chwilę, a potem odstawił na miejsce. Usilnie się nad czymś zastanawiał. 
- Ali... 
Westchnął głośno, patrząc na nią z wątpliwościami wymalowanymi w oczach. Nie chciała już żadnych rozmów o wątpliwościach i wałkowania tego samego na nowo. Powinien się cieszyć tak, jak ona. Mieli szansę odmienić swoje życie na lepsze, a on wciąż się wahał. Starała się go wspierać, ale on nie chciał, nie próbował zmienić swojego myślenia. Wciąż był na nie. 
- O co ci znów chodzi, Kev? - Zapytała, czując, jak urosło w niej zdenerwowanie. Nie chciała się z nim kłócić, ale on wyraźnie pragnął ją sprowokować. Przeczesał palcami włosy. Robił tak zawsze, gdy zastanawiał się, co jej odpowiedzieć, by przeciągnąć ją na swoją stronę. Często mu się udawało, ale nie tym razem. Miała zamiar postawić na swoim. 
- Nie rozumiem, czemu tak się spieszysz. Nie ma takiej potrzeby. 
Chciał załagodzić sytuację, bo znów do niej podszedł i próbował złapać ją za dłoń, ale tym razem to ona unikała jego dotyku. Dla niego to był pośpiech. A dla niej wszystko ciągnęło się w żółwim tempie, jakby minęło kilka lat, a nie miesięcy. Tyle, że on nie potrafił tego zrozumieć. Bo był tylko facetem i instynkt macierzyński nie uderzał mu do głowy. 
- Właśnie, że jest. Mam dość czekania. Nie mogę już patrzeć na ciężarne kobiety i zastanawiać się, kiedy i mnie to spotka. - A jak na złość mijała ostatnio mnóstwo ciężarówek. Wydawało jej się, że wszystkie się z niej śmiały, bo miały coś, czego ona nie mogła dostać, a powinno być jej. Nie chciała zazdrościć, ale było jej przykro. Dlatego wściekała się, że nie chciał skorzystać z szansy, jaką dostali. 
- A co zrobisz, jeśli się nie uda? 
Jej mąż wciąż o tym mówił. Ciągle powtarzał, że nie powinna się tak ekscytować i w to wierzyć, ale ona chciała wierzyć, bo nic innego jej nie pozostało. A on mógł sobie mówić, co chciał. Uda im się i koniec. Innego scenariusza nie brała pod uwagę. Patrzył na nią, jak na idiotkę, która nie wie, co mówi i karmi się marzeniami oraz pobożnymi życzeniami. Jemu było łatwiej, bo od niego nikt nie oczekiwał, że zajdzie w ciążę. A tymbardziej nie jego własna matka, która za każdym razem, kiedy się spotykali, patrzyła na jej brzuch. To było strasznie frustrujące. 
- Uda się, tylko zmień nastawienie, bo źle do tego podchodzisz. - Zajęła się z powrotem rozpakowywaniem bagażu, uznając sprawę za zakończoną. On jednak uważał inaczej, bo krążył po pokoju, co doprowadzało ją do szału. Postanowiła to jednak zignorować. Nie był w stanie wpłynąć na jej pozytywne myślenie. Mógł nawet tysiąc razy powtórzyć, że im się nie uda, to i tak nie uwierzyłaby w to. Bo wiedziała swoje. 
- Szanse na własne dziecko mamy mizerne, moglibyśmy naprawdę poważnie pomyśleć o adopcji. Rozmawiałem ze znajomą, ona zajmuje się prawem adopcyjnym i powiedziała, że chętnie się z nami spotka i odpowie na wszystkie nasze pytania. Moglibyśmy stworzyć dom jakiemuś dziecku, które go nie ma. 
Zamknęła walizkę z głośnym trzaskiem, prawie wyrywając z niej suwak. Czemu zabijał w niej nadzieję? Był jej mężem, powinien ją wspierać i cieszyć się razem z nią, a tymczasem zachowywał się, tak, jakby pragnął czegoś zupełnie innego dla nich. 
- Ale ja chcę być w ciąży, zrozum to! Adopcja to dla mnie najgorsza ostateczność! Rozumiesz?! O-S-T-A-T-E-C-Z-N-O-Ś-Ć! - Zaczęła krzyczeć, zła, że proponował coś takiego w momencie, gdy byli blisko, on się wycofywał i mówił coś, co było dla niej abstrakcją. 
- Aha, więc moje zdanie już się dla ciebie w ogóle nie liczy, tak? 
Zaczął wyjmować swoje rzeczy z szafy i wkładać je niedbale do czarnej walizki. Nie wierzyła w to, co widziała. Znów chciał uciec. Zachowywał się, jak mały chłopiec, bo nie zgodziła się na jego zasady gry. No tak, to było dla niego takie typowe. Otarła z oczu łzy, które zdążyły się w nich zgromadzić. Miało być pięknie, a znów przeżywali koszmar. 
- Nie wiedziałem, że jesteś taką egoistką! Nie liczę się dla ciebie, ani ja, ani nasze małżeństwo! Tylko ty i twoja ciąża! 
Zamknął bagaż. Nie miała zamiaru go powstrzymywać, skoro mówił o niej takie rzeczy. Nie była egoistką. Chciała, żeby byli prawdziwą rodziną, by byli wreszcie w pełni szczęśliwi. 
- A ty jesteś tchórzem! Nikim więcej! - Wyszła za nim, kiedy spakowany przechodził przez korytarz i kierował się w stronę drzwi, nie oglądając się za siebie. Znów to robił. Tak się starała, a on tego nie szanował. 
- Nie rozumiem, więc, czemu wciąż ze mną jesteś! Lepiej poszukaj sobie kogoś, kto zrobi ci dziecko zamiast marnować czas na bycie z takim nieudacznikiem, jak ja!
Dawno nie była tak wściekła i jeszcze nigdy się z nim tak nie kłóciła. Właściwie nigdy wcześniej się z nim nie kłóciła, bo ich życie było bajkowe. Dopiero teraz, po ślubie, wszystko zmieniło się na gorsze. Bywały chwile, gdy w ogóle go nie poznawała. I to była właśnie jedna z nich. 
- Pewnie, że tak zrobię! - Nie wiedziała, co mówi, ale chciała, żeby cierpiał bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wcale tak nie myślała. A może jednak. Może rzeczywiście każde z nich powinno iść swoją drogą, bo nie umieli się dogadać w tak ważnej sprawie. A takich spraw czekało na nich jeszcze milion w małżeństwie. Nie wyobrażała sobie, by każda wymiana zdań kończyła się tak boleśnie i jego wyprowadzką. - Najpierw jednak muszę uwolnić się od ciebie!
- Proszę bardzo, droga wolna i szczęśliwego nowego życia u boku frajera, który będzie tańczył, jak mu zagrasz!
Siłowali się przez chwilę na spojrzenia, ale żadne nie odezwało się słowem. Chciał dodać coś jeszcze, widziała to, ale w końcu zrezygnował i nacisnął na klamkę, trzaskając drzwiami. Znów zostawił ją samą.  A ona ze złości waliła w drzwi. Potem, gdy miała już dość, osunęła się na podłogę i zaczęła płakać z bezsilności. 

*

Ubrana w białą, dłuższą koszulkę i czarne leginsy, uważnie przyglądała się, jak Matt malował na beżowo ścianę w swojej sypialni. Wczoraj wszystko przygotowali. Zwinęli dywan, wynieśli komodę i szafę i właściwie było po wszystkim. Henderson nie miał zbyt wielu rzeczy, bo jak sam stwierdził, nigdy nie lubił zagracać mieszkania zbędnymi przedmiotami. Bibeloty i drobne szpargały nie były dla niego. W przeciwieństwie do niej, bo ona lubiła, gdy było ciepło i przytulnie. Przypominał w tym trochę Nicka. No może nie do końca, bo Jonas uwielbiał porządek, a Matthew miał wszędzie bałagan, podobnie do niej. Nie sądziła tylko, że przy pracy był tak cichy i skoncentrowany. Zawsze myślała, że należał do osób, które się obijały i wykorzystywały każdą okazję, by wymigać się od roboty, a on, wręcz przeciwnie, wydawał się pochłonięty swoim zajęciem. Właściwie to nawet nie była mu bardzo potrzebna, bo sam świetnie sobie radził, ale chciała zostać, by zobaczyć, jak mu idzie. No i ktoś musiał zająć się już efektem końcowym, czyli wystrojem, gdy już posprzątają cały bałagan. Nie mogła się już doczekać. Wybrali się wczoraj na drobne w teorii zakupy, na których to zdobyli śliczne kremowe zasłony i fantastyczny obraz, czarnobiałą panoramę Nowego Jorku. Początkowo nie chciał się zgodzić, twierdząc, że nic takiego mu nie potrzeba, ale powiedziała mu, by siedział cicho i nie wtrącał się, gdy kobieta robi zakupy. Podziałało i do końca czasu, który spędzili w sklepie siedział cicho, akceptując wszystkie jej propozycje. Nie wyglądał na złego. Raczej dziwnie się uśmiechał, a ona nie do końca wiedziała o co mu chodzi. W każdym razie była zadowolona z zakupów, on nie marudził, więc dzień zapowiadał się całkiem miło. Potem zjedli zamówioną pizzę i wypili piwo, a on ani razu nie rzucił jednym z tych swoich dwuznacznych tekstów, co było miłą odmianą po poranku, kiedy to wciąż rzucał aluzje, że powinna się z kimś przespać, to będzie szczęśliwsza. Krytycznie przyjrzała się jego pracy. Gdzieniegdzie przebijał jeszcze stary kolor. 
- Musisz malować dokładniej. I szybciej, bo w takim tempie skończysz za miesiąc.- Powiedziała w końcu, a on położył wałek i zszedł z drabiny. Nie była to do końca prawda, ale chciała się na nim trochę zemścić za wszystkie jego seksistowskie żarty, którymi ją raczył. Na jego czole pojawiły się drobne kropelki potu, a szarą koszulkę, jak i czarne dresy miał ubrudzone farbą. Podszedł do parapetu, gdzie stała butelka z wodą i łapczywie upił z niej kilka łyków. Nie wyglądał na przejętego jej słowami. Nick pewnie zaraz by się dąsał i kazał jej wyjść. Ale on nie znosił, gdy ktoś zwracał mu uwagę. 
- Sprawia ci to przyjemność, prawda? 
Odstawił butelkę na miejsce i przeczesał palcami włosy. Dopiero teraz zauważyła, że w nich też miał farbę. Zastanawiała się, o czym teraz myślał, bo wyraz jego twarzy był nieodgadniony. Jak zwykle z resztą. Czasem zastanawiała się, co kryło się za tym jego dziwnym uśmiechem, którym bardzo często ją obdarzał. Wydawało jej się, że kpił z niej, ale to chyba nie było w jego stylu. 
- Och, tak, uwielbiam znęcać się nad takimi, dużymi chłopcam, jak ty. - Zdecydowanie poprawiało jej to humor. Zwłaszcza, że ostatnio nie chciała mieć z nimi za wiele wspólnego. No chyba, że tak, jak z nim. Taką koleżeńską relację była w stanie zaakceptować. Nic więcej. Bo był fajnym kolegą, gdy zachowywał się, tak, jak to robił od dwudziestu czterech godzin. - Poza tym muszę pilnować twojej pracy. - Roześmiał się głośno. 
- Zawsze możesz mi pomóc, mam jeszcze jeden wałek. 
Chciał, by mu pomogła, ale ona nie miała na to ochoty. Zdecydowanie bardziej wolała być szefową, w takiej roli czuła się najlepiej. A już, gdy mogła podyrygować takim egocentrykiem jak on, nic więcej do szczęścia nie było jej trzeba. Wreszcie to ona mówiła, co facet ma robić, a nie na odwrót. 
- Chcesz, żeby taka drobna, mała kobieta męczyła się z malowaniem ścian? - Spytała, robiąc niewinną minę. Na Nicka zawsze to działało. Znaczy, gdy było między nimi dobrze. Później na nic już nie zwracał uwagi. Nie chciała jednak zaprzątać sobie nim głowy. Nie miało to sensu, bo to była odległa przeszłość nie mająca już większego znaczenia. 
- Wiedziałem, wasza niezależność kończy się zawsze na gadaniu. 
Znów się roześmiał. Był typowym facetem, który uważał, że bez takich, jak on kobiety zginą, bo nie poradzą sobie w okrutnym świecie. A ona świetnie dawała sobie radę sama. 
- A tak naprawdę chcesz, by facet zabrał cię na randkę, a później wziął siłą do sypialni, jak Rhett Buttler Scarlet O'Harę. 
Malował zawzięcie, wygłaszając swoje trafne, według niego osądy. Niestety mylił się. Nie tęskniła za randkami, romantycznymi kolacjami, pocałunkami i niczym takim. Wcale. Było jej dobrze tak, jak było. Czasami tylko... nie, było wspaniale. I tego miała zamiar się trzymać. 
- Wcale nie. 
- Mnie nie musisz okłamywać, naprawdę. 
Nie rozumiała czemu wciąż czepiał się jej samotnego życia, skoro ona nie prosiła go o żadne rady. Był jej kolegą z pracy, a nie najlepszą przyjaciółką. 
- Dlatego mam zamiar zaprosić cię na kolację i tym razem mi się nie wywiniesz. 
Czy się przesłyszała, czy on po raz kolejny proponował jej randkę. Stała, jak słup soli, nie bardzo wiedząc, co mu odpowiedzieć. Nie miała żadnej konkretnej wymówki, bo Demi wyjechała do LA, a Ali nie odbierała od niej telefonów, zapewne zajęta byciem z Kevem. Wiedziała też, że on łatwo nie zrezygnuje, bo wciąż wypominał jej, że nie chciała się z nim spotkać ostatnim razem. 
- Wiesz, chyba lepiej będzie, jak szybko skończymy ogarniać twoją sypialnię. Z resztą nie mam ochoty na żadne wyjścia. - Odpowiedziała mu, wahając się, czy dobrze robi. Pomimo jego nieznośnych, dwuznacznych tekstów, bawiła się całkiem nieźle w jego towarzystwie, bo niczego nie musiała udawać. No i nie była w nim zakochana, więc nie musiała pokazywać mu się z najlepszej strony. Miała gdzieś, czy zobaczy jej płaski tyłek, piegi na nosie, czy dodatkowe kilogramy. Nie pragnęła mu się przypodobać. Była sobą. Może to był właśnie jej najgorszy problem. Zawsze wszystko robiła w imię miłości, zapominając o sobie. Teraz jednak nie miała zamiaru popełnić tego błędu. Nigdy więcej. - Ale jak chcesz, to możemy coś zamówić i zjeść u ciebie. - Zreflektowała się, widząc jego niezbyt szczęśliwą minę. Pewnie nie był przyzwyczajony do dostawania kosza dwa razy z rzędu, co wcale nie cieszyło jej tak, jak wcześniej to sobie wyobrażała.
- Chyba lubisz spędzać czas w moim mieszkaniu, co? 
Wyglądał na usatysfakcjonowanego jej propozycją, co w jakiś dziwny, bardzo niezrozumiały dla niej sposób, ucieszyło ją i przestała się martwić, że mógłby się na nią obrazić. Byli przecież kumplami, a kumple mogą zjeść ze sobą kolację. Dwa wieczory pod rząd. 
- Tak. I nie, nie boję się, że zaciągniesz mnie do łóżka. - Zupełnie nie wiedziała, czemu poruszyła temat, który przecież tak ją irytował. W myślach wyklinała siebie od największych idiotek i miała ochotę zapaść się pod ziemię albo chociaż uciec stąd gdzieś daleko. A z drugiej strony, zdrowy rozsądek przywoływał ją do porządku. Przecież nie powiedziała nic strasznego, samą prawdę. Nie bała się go, bo trochę lepiej go poznała. Był tylko dużym chłopcem, lubiącym swoje zabawki, czyli te wszystkie panienki, które łasiły się do niego. A on korzystał. 
- Sama to zrobisz. Oczywiście w imię swojej niezależności. 
Najzwyczajniej w świecie kpił sobie z niej. Na to nie mogła sobie pozwolić. Złapała za czysty wałek, leżący przy ścianie i bez wahania zamoczyła go w farbie. Uderzała go po plecach, aż nieszczęśnik prawie spadł z chwiejącej się drabiny. Niestety nie miał zamiaru jej tego podarować. Zrzucił z siebie brudną koszulkę, która przykleiła się do jego ciała. Wylądowała gdzieś obok wiadra z farbą. Szybko zszedł z drabiny i nim się obejrzała, trzymał ją w swoich objęciach, smarując jej twarz, ramiona oraz ubranie farbą. Był silniejszy, wyższy i nie miała szans, by mu się wyrwać. Zaczęła więc krzyczeć i piszczeć, aby ją zostawił, ale jej błagania tylko mocniej go nakręcały. Doskonale się bawił, ale jej wcale nie było do śmiechu. Wreszcie udało jej się znaleźć jakiś sposób, by wyrwać się z jego ramion, gdy z całej siły nadepnęła mu na stopę. Zaklął głośno, ale nie pozwolił jej uciec. Zwinnie złapał ją za łokieć i z powrotem przyciągnął blisko do siebie. Gdyby mogła zabiła go wzrokiem za ten jego bezczelny uśmieszek. Jak strasznie nie lubiła, gdy zachowywał się w ten sposób. Puścił ją wreszcie i chciała odejść z dumnie uniesioną głową, ale poślizgnęła się na śliskiej od farby podłodze wyłożonej folią. Nie upadła, jednak sama. Zdążyła złapać go za dłoń. Leżał na niej, wyraźnie zadowolony z takiego obrotu spraw.
- Nigdy bym nie pomyślał, że malując ściany, skończę, leżąc na kobiecie.
Złączył jej nadgarstki w silnym uścisku tuż nad jej głową. Czuła, jak serce podjeżdża jej do gardła. Jemu sprawiało to przyjemność, jej nie. Może dawniej, cieszyłaby się o wiele bardziej, teraz była jedynie mocno skrępowana jego bliskością. Bliskością jakiegokolwiek mężczyzny. 
- Przestań, Matt, to nie jest zabawne. - Próbowała wstać, ale jej wysiłki zeszły na marne. Była brudna, śmierdziała farbą i nie miała ochoty na przekraczanie żadnych granic bliskości. 
- Och, ależ bardzo jest...

*

Joe wędrował spokojnie szerokim, wyłożonym jasnym piaskowcem holem hotelu Ritz-Charlton, który to znajdował się w samym centrum wiecznie zatłoczonego, słonecznego Los Angeles. Jeżeli chodziło o podróże służbowe, zazwyczaj trzymał się starych, dobrze sprawdzonych rytuałów. Korzystał z usług tylko jednej linii lotniczej, zawsze zatrzymywał się w hotelach spod tego samego szyldu, a samochody wynajmował od zaufanych firm, których to właścicieli znał już całkiem nieźle. Być może zdawało się to dziwne, jednak nie przejmował się tym zbytnio. Wychodził z założenia, że skoro miał do załatwienia wiele ważnych, biznesowych spraw, nie warto byłoby mu przejmować się innymi, nieistotnymi problemami. Dotychczas udawało mu się trzymać swojej teorii, niestety jednak gdzieś w jego myślach ciągle krążyła pewna sprawa, niedająca mu spokoju nawet na krótką chwilę. Wszedł do windy i wcisnął odpowiedni przycisk, na pozłacanym panelu. Po drodze przeklął w myślach, upalną kalifornijską aurę, która ilekroć przyjeżdżał do LA, mocno dawała mu w kość. Z tego powodu też zrezygnował z garnituru, stawiając na jasne, lniane spodnie ze zwężanymi nogawkami oraz czarną koszulę z podwiniętymi rękawami i rozpiętymi dwoma guzikami przy kołnierzu.
 Przez całą drogę z lotniska nie raczyła odezwać się do niego nawet słowem. Miał już serdecznie dosyć całej tej komedii i nadal nie mógł zrozumieć, o co, do jasnej cholery, chodziło tej piekielnie irytującej kobiecie. Od czasu, kiedy go pocałowała, a później uciekła, zachowywała się wręcz komicznie. Chodziła obrażona na cały świat, co chwila zarzucała głową oraz wzdychała teatralnie, co doprowadzało go do szewskiej pasji. Z perspektywy czasu, doszedł do wniosku, że najprzyjemniejszą częścią tego wyjazdu był krótki epizod jej drzemki na pokładzie samolotu, kiedy to przynajmniej siedziała cicho i nie próbowała zabić go wzrokiem, bo później było już tylko gorzej. W taksówce kompletnie ignorowała jego obecność, obserwując mało ciekawy krajobraz, zatłoczonej, gorącej Kalifornii, a kiedy już mieli wysiąść i chciał jej w tym pomóc, prychnęła jedynie, kompletnie go ignorując, po czym z wyraźną dumą wyminęła go, by za chwilę zniknąć za głównymi wejściowymi drzwiami hotelu, nim zdążył zapłacić za kurs. W recepcji dowiedział się jedynie, że zdążyła się zameldować i podano mu numer jej pokoju, bo nawet o tym nie raczyła mu wspomnieć. Naprawdę miał już dość humorków tej diablicy. Naprawdę starał się ją rozumieć, ale to wszystko przekraczało już wszelkie granice. Była na tyle upierdliwa, że nie dało się nawet z nią normalnie pracować, a na to nie mógł sobie pozwolić. Szczególnie teraz, przed cholernie ważnym przetargiem, mającym odbyć się następnego dnia, około południa. Chciał wreszcie załatwić tą sprawę, bo miał świadomość, że wiedźma była na tyle uparta i niereformowalna, iż wracać do Nowego Jorku mogli równie dobrze dwoma samolotami, a to byłoby już kompletną farsą. Z resztą, miał ogromną ochotę przekonać się, co miała mu do powiedzenia, po tym, co wydarzyło się na parkingu, kiedy poprzedniego dnia odwoził ją do domu. 
Wreszcie winda zatrzymała się na dwunastym piętrze. Bez zawahania ruszył w przeciwnym kierunku, aniżeli do swojego apartamentu, wiedząc, że mieszkała na drugim końcu korytarza. Kiedy dotarł pod drzwi z odpowiednim numerem, zebrał się w myślach i zapukał energicznie, czekając, aż wreszcie raczy mu otworzyć.
- Cześć. Musimy porozmawiać. 
Wreszcie stanęła w progu i skrzyżowała ręce na piersi, nie będąc zadowoloną z jego wizyty. No cóż, wiedział, że nie jest mile widzianym gościem, ale będzie musiała jakoś przełknąć i wysłuchać to, co miał jej do powiedzenia. Zbyt często mu uciekała i ignorowała, by teraz odpuścił. Nie, na pewno nie. Chyba przed chwilą brała prysznic, bo włosy wciąż miała mokre, a ubrana była jedynie w krótki szlafroczek, który opinał się na jej dużym brzuchu. 
- Wpuścisz mnie? - Spytał, a ona spróbowała zamknąć mu drzwi przed nosem. Na jej nieszczęście z marnym skutkiem. Zahamował je stopą, a ona nie miała siły, by się z nim szarpać, więc w końcu niechętnie, ale ustąpiła. Widział ten grymas, malujący się na jej twarzy. Dziwne, że wczoraj wieczorem była taka miła. 
- Czego chcesz?
Zapytała niezbyt grzecznie, nalewając do szklanki wody z dzbanka, stojącego na małym, okrągłym stoliku przy łóżku. Musiał przyznać, że miała ładny pokój. Duże, białe łóżko, ubrane w lekką, zieloną pościel. Dwa jasnokremowe fotele, miękki dywan i widok z okna tarasowego na panoramę Los Angeles. 
- Już powiedziałem. Musimy porozmawiać. - Odstawiła szklankę na jej uprzednie miejsce i zajęła się kosmetyczką, którą zdążyła wypakować z walizki i położyć na łóżku. Zaczęła je rozczesywać i zasłoniła sobie tym całą twarz. Nie był pewien, czy nie zrobiła tego specjalnie, by na niego nie patrzeć. Z nią wszystko było możliwe.
- O czym? 
 Oderwała się na chwilę od swojej czynności i przeczesała palcami włosy. Wyglądałaby o wiele ładniej, gdyby wyraz niezadowolenia zniknął z jej  twarzy. 
- Po pierwsze o naszej pracy. Nie przyjechaliśmy tu na wakacje, tylko po to, by wygrać przetarg. I nie chciałbym, by nasze pokręcone relacje osobiste temu przeszkodziły...
- Dobrze wiesz, że jestem profesjonalistką. Nigdy się na mnie nie zawiodłeś i nie zawiedziesz, mogę ci to obiecać, a... 
Przerwała mu, a on ufał jej słowom. Wiele razy darli ze sobą koty w trakcie drogi na jakieś ważne spotkanie, a podczas niego trzymali wspólny front, jakby kilkanaście minut wcześniej nie byli najgorszymi wrogami. Nie można było poznać, że się nie cierpią i nie zniosą ani minuty dłużej w swoim towarzystwie. 
- Po drugie zupełnie nie rozumiem twojego zachowania... - tym razem to on przerwał jej, bo interesował go całkiem inny temat ich rozmowy. - Najpierw mnie całujesz, potem uciekasz, a dzisiaj traktujesz, jakbym zrobił ci coś złego. Powiedz, o co ci chodzi? Co to wczoraj miało znaczyć? - Odłożyła szczotkę i podniosła się z łóżka. Przez chwilę wydawało mu się, że chciała go spoliczkować, ale w końcu podeszła do okna i oparła się o parapet. 
- Jeśli przyszedłeś tylko po to, by mnie dręczyć, to możesz już iść. Miałam ciężką noc, spędziłam sześć koszmarnych godzin w samolocie, a ten cholerny upał zaraz mnie wykończy, więc daruj sobie i wyjdź. 
Rzeczywiście nie wyglądała najlepiej, ale on nie miał zamiaru jej zamęczać. Chciał tylko wyjaśnić tą sytuację. Zrobią to i wtedy da jej spokój. 
- Bardzo mi przykro, że źle się czujesz, ale musimy to wyjaśnić. - Nie miał zamiaru jej ustępować i pozwolić, by tym razem postawiła na swoim. Za często to robił, a później były między nimi same niedomówienia i złe decyzje podjęte przez niego. Jedna z nich właśnie dzwoniła po raz setny. Telefon wibrował w jego kieszeni, ale miał to gdzieś. 
- To był zwykły impuls... czułam się zmęczona, ty byłeś tak blisko i pomyślałam, że... Wybacz, to się więcej nie powtórzy. 
Nie do końca wierzył w ten zwykły impuls. Chciała powiedzieć coś więcej, ale się poddała i go przeprosiła. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie przepraszała go za pocałunek. Ale Lovato była pokręcona. 
- Wiesz, pocałunek to nie jest takie nic, ale nie masz za co przepraszać. - Podszedł do okna i stanął blisko niej, a ona odwróciła głowę, jakby bała się, że ten impuls znów mógł się powtórzyć. Sam nie miałby nic przeciwko, ale ona wyglądała na... skrępowaną. Tak, Lovato po raz pierwszy odkąd ją znał zdawała się czuć niekomfortowo w jakiejś sytuacji. Nie uraczyła go nawet żadną ze swoich ciętych ripost. 
- Jest, bo ty masz kogoś, jesteś z Melisą, a ja nie zabieram się za zajętych facetów. 
Spuściła głowę, przyglądając się swoim splecionym dłoniom. Chyba naprawdę mocno przeżywała fakt, że był w związku. Czy była o to zazdrosna? Tego jeszcze nie zdążył rozgryźć, ale gdyby znaleźli się w odwrotnej sytuacji, to on byłby o nią cholernie zazdrosny. Teraz to sobie uświadomił. 
- Melisa nie jest nikim ważnym w moim życiu. - Nie przypuszczałby, że wypowiedzenie tych słów na głos może być takie proste. Jakby mówił właśnie o słonecznej pogodzie w LA. Tymczasem mówił o kimś z kim ostatnio regularnie spędzał wieczory. Tylko, że wcale nie chciał, by wyglądały właśnie tak. 
- Nie powiedziałabym, przecież widziałam, jak migdaliłeś się z nią w biurze. I te kilka razy, kiedy czekała na ciebie przed firmą. Nie mogłeś oderwać od niej rąk... Z resztą przeprosiłam cię już i obiecałam, że to się więcej nie powtórzy. 
Naprawdę przeszkadzało jej to, że był w związku, który z jego strony nie był niczym więcej, jak kilkoma przyjemnymi chwilami uniesień łóżkowych. Melisa była cudowną, piękną kobietą, ale nie czuł do niej nic wyjątkowego. 
- Zrozum, Melisa nic dla mnie nie znaczy, nic poważnego nas nie łączy. - Próbował ją przekonać, ale nie wyglądało, by zmieniła zdanie o jego... przyjaciółce i ich relacji. 
- A ja? Powiedz, jak długo będę coś dla ciebie znaczyć? Do następnej, długonogiej modelki, czy do narodzin mojego synka? 
Miała o nim, jak najgorsze zdanie, a przecież przez całą ciążę jej pomagał, składał meble, zawoził do lekarzy, przywoził jej rzeczy i odwoził do domu, by nie musiała tłuc się taksówkami, a ona i tak uważała go za krętacza, który bawi się uczuciami. Gdyby tak było nie zwróciłby na nią uwagi, bo była w ciąży. Ale mu na niej naprawdę zależało. 
- Chociaż raz w życiu mi zaufaj i nie podważaj wszystkiego, co mówię... - Przysunął się jeszcze bliżej niej i złapał twarz w obie dłonie, a potem, nim zdążyła, cokolwiek powiedzieć, odepchnąć go, lub się odsunąć, pocałował ją, tak, jak miał to zrobić już wtedy, w jej kuchni. Robił to niespiesznie, muskał jej usta swoimi i miał ochotę na o wiele więcej. Ona chyba nie. Z całej siły go odepchnęła, spojrzała na niego i wymierzyła solidny cios w policzek. Zabolało. Rozcierał obolałe miejsce, zastanawiając się, co takiego jej zrobił. 
- Nie ufam facetom, którzy nie kończą jednego związku, a już myślą o następnym. 
Chciał jej powiedzieć, że jeśli tak jej na tym zależy, to zaraz może zadzwonić do Melisy i powiedzieć, że między nimi koniec. Chciał jej powiedzieć, że jest nią poważnie zainteresowany, nie ma w tym nic nieprzemyślanego. Chciał porozmawiać o wszystkich jej wątpliwościach i obawach. Chciał tego wszystkiego, ale jak zwykle los nie był po jego stronie. Po raz kolejny jego telefon dał o sobie znać. Nie odbierał. To z pewnością była Melisa. Odrzucił połączenie, nie wyjmując urządzenia ze spodni. Na nic się to jednak zdało. Telefon dzwonił i dzwonił, a on odrzucał kolejne połączenia. Musiało wyglądać to komicznie.
- Odbierz, to chyba jednak coś ważnego. 
Demi odezwała się w końcu, a jej głos drżał lekko z poddenerwowania. Nigdy nie widział jej w takim stanie, bo zawsze starała się mu pokazać, że jest silna i nic nie było w stanie jej złamać. Tymczasem sprawił, że zachowywała się, jak mała, zagubiona dziewczynka. I nie, wcale nie czuł z tego powodu satysfakcji. Spełnił jej prośbę, z resztą natręt chyba nie chciał dać mu spokoju. Kiedy spojrzał na wyświetlacz zobaczył, że to jeden z najważniejszych kontrahentów, z którymi miał się dzisiaj spotkać, Ernest Warriner, dzwonił do niego. W przeciągu trzech godzin próbował się z nim skontaktować dwadzieścia razy. Zaklął pod nosem. Od tego spotkania mogło zależeć wszystko, nawet jego posada w firmie.
- To Ernie. Muszę oddzwonić, ale jak skończę, to wrócę i my dokończymy naszą rozmowę. - Zapowiedział jej, układając w myślach wymówkę dla mężczyzny. Nie mógł mu przecież powiedzieć, że próbował uniknąć natrętnej kochanki, bo nie miał ochoty na rozmowę z nią. Nie mógł mu też wyznać, że właśnie chciał zacząć poważny romans ze swoją asystentką. W świetle tego, co działo się ostatnio w firmie i jaka odpowiedzialność na nim spoczywała, jego życie uczuciowe schodziło na dalszy plan. Przynajmniej w wersji dla wszystkich pozostałych. 
- Wiesz, wolałabym jednak odpocząć i zdrzemnąć się. 
Dała mu tym sygnał, że nie chce go widzieć przez najbliższy czas, a on nie mógł naciskać. 
- W porządku, przyjdę do ciebie wieczorem, jak będziesz czuła się już troszkę lepiej. - Kiwnęła głową, że się zgadza, on wyszedł, zastanawiając się, czy są bliżej, czy dalej od określenia ich relacji. Chociaż biorąc pod uwagę fakt, że od rana zrobili krok milowy w dobrą stronę, to wieczór zapowiadał się naprawdę interesująco.  

9 komentarzy:

  1. To najlepszy prezent w tym pieprzonym szpitalu. Ten rozdzial. Chociaz dla.ali.i kev ato nie jest za fajne. Mama nadzieje ze bedzie juz okej, xhoxiaz rozumiem kevina. Mial dosx tej gonitwy. Matt i cort powinni byc razen. Zas jemi...przerwalyscie.w takim momecie no!! Onis atacy slodcy a joe pow takie piekne slowa o melisie <3 chce juz nn
    Mediactus

    OdpowiedzUsuń
  2. O MOJ BOZE *_* Jak dobrze,że Joe w końcu wziął sprawy w swoje ręce i chcę zawalczyć o Demi :) i dobrze,że Melissa nie jest dla niego kimś ważniejszym,ale coś czuje,że ona tak szybko nie odpuści :) Szkoda mi trochę Kev'a i Ali mieli mieć takie sielankowe życie, ale niestety nigdy nie jest idealnie. Mam cicha nadzieję,że Ali przemysli sobie to wszystko,bo Kev dobrze jej powiedział.Małżeństwo nie polega tylko na zakładaniu rodziny.Matt i Cort , ta dwójka jest niesamowita,coś czuję,że na tej podłodze wydarzy się więcej,niż samo leżenie haha :P Coż mogę jeszcze dodać rozdział jest niesamowity, to teraz zostało mi czekanie calutki miesiac na nn,ale w sumie to lubię,pierwszy wtedy jest dla mnie jak święta.To wyczekiwanie na prezent, tylko,że tu jest wyczekiwanie co będzie w rozdziale haha
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ali mnie strasznie wkurza jejku, naprawdę zachowuje sie jak egoistka �� Court i Matt mają chyba jeszcze bardziej pokręconą relację od Demi i Joe, i nie mogę uwierzyć, że nie opisałyście tego wieczoru w tym rozdziale sdjdjldkgfsaa ;_; czuję, że Joe będzie musiał się trochę jeszcze pomęczyć, bo Jego panienka da o sobie pewnie zbać, nie raz. ~lovatoftjonas

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowanie jemi to moja ulubiona parka , nie moge sie doczekac marca :) Rozdzial cudowny.Myslalyscie moze o napisaniu jeszcze jakies innej historii o Demi i Jonasach ?:) Uwielbiam wasz styl pisania, wieć jesli owe opowiadanie by powstało to skakałam bym z radosci :D

    OdpowiedzUsuń
  5. ale się porobiło! tyle akcji w jednym rozdziale, jak zawsze świetnie! nie mogę się doczekać marca :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Niemogę się doczekać 45. I tego jak Joe powiedzie parę słów Melisie i żeby on i Demi byli razem

    OdpowiedzUsuń
  7. Joe powinien załatwić sprawę z Melisą jeszcze przed rozmową z Demi....
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  8. Matko kochana, jak ta akcja się wlecze. Niech się wreszcie coś wydarzy. Dobrze przynajmniej, że Ali i Kev się pokłócili. Alison jest strasznie wkurzająca, jak mała dziewczynka marudzi, bo coś idzie nie po jej myśli.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie skomentowałam tego i poprzedniego rozdziału, bo niestety nie miałam takiej okazji, ale rozdziały przeczytałam. Bardzo mi się podoba, że Joseph powiedział Demi, że Melisa nie jest nikim ważnym, ale niech jeszcze nie zapomni powiedzieć o tym Melisie. Wtedy może Dee będzie bardziej chętna na cokolwiek między nimi. Na razie dobrze, że trzyma się z daleka od niego. Niech Joe się postara teraz. Co do reszty, to trochę smutno mi z powodu Ali i Keva, ale myślę, że oboje są winni - naprawdę nie ma nic złego w tym, że Ali chce mieć rodzinę, a Kevin boi się rozczarowań. Mogliby połączyć dwa w jednym - postarać się o adopcję, a w między czasie także leczyć się i próbować zajść w ciążę. Brakuje mi Nicka, będzie coś o nim jeszcze? Myślę, że skoro Court nie jest zadowolona z obrotu spraw przy malowaniu, to będzie wściekła na Matta i ciężko będzie mu ją udobruchać. Może wtedy znowu wkroczy Nick, ale taki "nawrócony" Nick, a nie dupek jak przedtem. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń