niedziela, 1 marca 2015

45. "Napijesz się ze mną? Za moje cudowne, udane małżeństwo?"

Kevin wzdychając ciężko zaparkował swojego srebrnego Volkswagena na kamiennym podjeździe ogromnej, stylizowanej na styl śródziemnomorski willi, gdzie wraz z braćmi spędził prawie całe swoje dzieciństwo. Obecnie rezydowała w niej jedynie ich matka, wspomagana przez tabun służących, dwie gosposie oraz ogrodnika, który zajmował się utrzymaniem idealnego stanu setek kwiatowych rabat, winorośli, krzewów oraz egzotycznych odmian owoców na liczącej prawie trzy ary działce. Denise Jonas była miłośniczką kontroli i doskonałości, dlatego wszyscy zatrudniani przez nią ludzie musieli w stu procentach znać się na swoim fachu. Z tego też powodu od zawsze uważał ją za bardzo surową matkę. Będąc dzieckiem musieli naprawdę starać się, by spełniać jej wygórowane oczekiwania. Nauka obcych języków, gra na instrumentach muzycznych, jazda konna oraz obowiązkowo dobre wyniki w nauce. Ciężko było sprostać wszystkim tym zajęciom, ale mimo wszystko naprawdę dobrze wspominał swoje dzieciństwo. Jednego bardzo żałował. W końcu zawsze obiecywał sobie, że kiedy tylko będzie miał własne pociechy, postara się być bardziej wyrozumiałym i czułym rodzicem. Niestety jednak los nie chciał dać mu tej szansy. Cholera jasna. Był zły. Rozżalony. Zawiedziony. Mógłby wymieniać tak godzinami, ale najgorsze było to, że kobieta, którą kochał ponad życie, na każdym kroku przypominała mu, jak beznadziejnym jest mężczyzną, nie mogąc dać jej dziecka. 
Wysiadł z auta, mocno trzaskając drzwiami i nacisnął guzik na pilocie przy kluczach, kierując się wprost ku masywnym, bogato zdobionym, cedrowym drzwiom. Matka zadzwoniła rano, kiedy przyjmował właśnie klienta w kancelarii, prosząc go, by przyjechał do niej na obiad. O dziwo, nawet słowem nie wspomniała o Alice, ale to akurat było mu na rękę. Mimo wszystko jednak nie miał zbytniej ochoty na towarzystwo rodzicielki i zapewne, gdyby tylko miał chwilę czasu, wymyśliłby jakąś dobrą wymówkę, jednak ze zniecierpliwionym klientem naprzeciw siebie, mógł jedynie wydukać zdawkową zgodę, rozłączając się jak najszybciej. 
- Spóźniłeś się. 
 Od progu przywitał go protekcjonalny głos Denise. Jak zwykle perfekcyjna w każdym calu, ubrana była w czarną dopasowaną kopertową sukienkę oraz niewysokie buty na obcasie. 
- Musisz mi wybaczyć, mamo, ale to przez korki na mieście. - Odpowiedział spokojnie i, jak miał w zwyczaju, pocałował ją w policzek na przywitanie. Nie był bogiem, więc nie mógł przewidzieć, że akurat tego dnia w godzinach szczytu jakiś pacan przydzwoni w niczemu winną taksówkę, przez co prawie pół godziny pokonywał dwie cholerne przecznice, które zwykle mijał w przeciągu pięciu minut.
- Aha, już ja znam te wasze korki. 
  Rodzicielka pokręciła głową z niezadowoleniem i ruszyła w kierunku głównej jadalni, więc podążył za nią. 
- Jest was trzech, a żaden nawet nie zadzwoni, by zapytać, co u mnie. Jeden wolał się wyprowadzić, drugi stacza się na dno, biegając za wychudzoną modelką, a ty ciągle wymigujesz się od spotkania ze mną. I nawet nie próbuj zaprzeczać!
- Doskonale wiesz, jak wygląda życie prawnika z własną kancelarią. Zwłaszcza, gdy wraca on z wakacji. - Specjalnie wymijał umiejętnie rozmowę na temat swojej żony, byleby tylko matka nie rozpoczęła tego niewygodnego tematu. Mimo wszystko, ciągle dręczyła go myśl, że ona nigdy sama z siebie nie nalegała na spotkanie bez powodu. No i była zaskakująco miła, oszczędzając mu umoralniającej gadki przez telefon. To wszystko zdawało się być podejrzane.
- Mam nadzieję, że przynajmniej we własnym mieszkaniu bywasz częściej, niż u mnie… 
- To chyba jasne, przecież w nim mieszkam. – Odpowiedział szybko, może trochę nawet zbyt szybko, bo matka posłała mu pytające spojrzenie.
- Jesteś pewien? Ali mówiła mi dzisiaj coś zupełnie innego przez telefon. 
 Jej ton przypomniał mu czasy, kiedy był małym chłopcem. Właśnie wtedy, kiedy został złapany na gorącym uczynku raczyła go lekko podniesionym, pełnym dezaprobaty i ironii głosem, na który miał alergię. 
- Synku, coś ty narobił? 
- Niestety mamo, ale nie pozwolę mieszać ci się w sprawy, które cię nie dotyczą. 
- Nie dotyczą mnie?! 
 Wykrzyczała dobitnie, tak, że gosposia, pani Collins momentalnie zniknęła z pola widzenia, zamykając za sobą cicho prowadzące do kuchni drzwi.  
- Pakujesz torby, trzaskasz drzwiami i wyprowadzasz się, jak jakiś kawaler, prowadzący hulaszczy tryb życia. Zawsze uczyłam was byście szanowali kobiety, a ty co zrobiłeś? Potraktowałeś ją jak zabawkę, a to naprawdę wartościowa kobieta, która mocno cię kocha...
- Szkoda tylko, że moja wspaniała i idealna żona nie raczyła ci przypadkiem powiedzieć, dlaczego się wyniosłem? - Poirytowany wypadł przez drzwi tarasowe, wyżywając się na akacjowej barierce. Nie rozumiał, jak Alice mogła być tak podła, żeby w ich sprawy wplątywać jego własną matkę. Kurwa! Doskonale wiedziała, jak bardzo denerwująca i upierdliwa potrafiła być jego rodzicielka. To przecież chodziło o nich, ich małżeństwo, a ona zachowywała się, jak rozkapryszona dziewczynka, która, kiedy nie dostanie tego, czego chce, biegnie na skargę do pierwszego lepszego dorosłego. A nie o to tu przecież chodziło.
- Nic mi nie mówiła…
- To pozwól, że cię oświecę. – Wyrzucił z siebie, będąc na granicy wytrzymałości. – Ona jest święta, a ja najgorszy... I pewnie zapomniała ci powiedzieć, że zrobiła z naszego mieszkania magazyn pełen śpioszków, grzechotek i pieluch, a nasze małżeństwo sprowadziła tylko do poziomu prokreacji! Nic innego się dla niej nie liczy! A ja już na pewno najmniej!
- Kevin, uspokój się wreszcie!
Matka przyglądała się mu zaskoczona. Nadal chyba nie rozumiała, o co w tym wszystkim chodziło. 
- Jak mam być spokojny, skoro moja własna żona sprowadziła mnie jedynie do roli dawcy nasienia! - Krzyczał, ale jego głos powoli się łamał. Prawdę powiedziawszy ostatkami sił powstrzymywał się, żeby tylko się nie rozpłakać. Nick wyjechał cholera wie gdzie, a Joe był w delegacji w LA, więc nie miał nawet, komu się wyżalić. Z resztą, rozmowa na takie tematy wcale nie należała do najłatwiejszych, nieważne jak blisko był ze swoimi braćmi. Ale to już go przerastało. Nie potrafił już dłużej sam z tym walczyć. Szczególnie, że wszystko pieprzyło mu się na każdym kroku. Zupełnie nie dawał już rady.
- Zupełnie cię nie rozumiem, przecież oboje chcieliście tego dziecka…
- No i co z tego?! Dzieci to nie wszystko! Można bez nich żyć! – Po raz kolejny dał upust swoim emocjom. – A Jjeśli tak bardzo zależy ci na wnukach, to morduj o to Joe'go i Nicka, może im się uda! Chociaż, jeśli nadal będziesz tak blisko z moją cudowną żoną i przyszłą, wspaniałą matką, to może nawet pozwoli ci utrzymywać kontakt z jej dzieciakami, jak tylko znajdzie sobie idealnego, niewybrakowanego przyszłego tatusia!
- Synu, o czym ty mówisz?!
Zakrzyknęła momentalnie, chociaż bez trudu dostrzegł jej zszokowanie bezpośredniością i nadmiarem informacji, jakie jej zaserwował. Wrócił do środka, wędrując do ciepłego, utrzymanego w odcieniach czerwieni salonu, siadając na niewielkiej sofie naprzeciw kamiennego kominka. Ostatkami sił powstrzymywał się przed kompletnym rozklejeniem, chociaż właściwie było mu już wszystko jedno. Czuł się, jak wrak człowieka, całkowicie bezużyteczny, a do tego jego własna żona traktowała go kompletnie przedmiotowo. Nigdy nie przypuszczałby, że ich związek znajdzie się w takim punkcie, bo przecież właśnie tego starał się uniknąć. Wzajemnego żalu i oskarżeń, nieporozumień oraz wplątywania w ich sprawy osób trzecich. Jakież było jego zdziwienie, kiedy poczuł ciepłą, drobną dłoń matki na swoim ramieniu. Usiadła obok niego, jednak przez cały ten czas nie odezwała się nawet słowem. Po prostu przytuliła go, a on z jednej strony nadal kompletnie rozbity, a z drugiej zaskoczony postępowaniem rodzicielki po prostu tkwił w jej uścisku. Nie pamiętał, kiedy ostatnio Denise obdarzyła go taką ilością zrozumienia. Bez żadnych pouczeń, ironicznych podtekstów i osądzania. Po prostu była dla niego. Chciała go wysłuchać, a on, chociaż do tej pory nawet nie dopuszczał do siebie takiej możliwości, poczuł ogromną potrzebę zrzucenia tego ogromnego ciężaru. Już dawno powinien był o tym komuś powiedzieć, jednak dopiero teraz uświadomił sobie, że to najlepszy moment.

~*~

Zła, że ktoś dobija się do jej drzwi, Court zakręciła kurek z wodą i wyszła z kabiny prysznicowej. Cholera! Nawet nie mogła się spokojnie umyć. Szybko nałożyła na siebie biały szlafrok, a na włosach umieściła turban z ręcznika. Przez głupiego Matta musiała myć je trzy razy, żeby pozbyć się zapachu farby i obrzydliwego koloru. Co też strzeliło mu do głowy, żeby pogrywać sobie z nią w ten sposób. Nie była jedną z tych jego panienek, które umierały od jego dotyku i zdecydowanie nie potrzebowała jego bliskości. Jeśli myślał, że coś osiągnie w ten sposób, to grubo się mylił. Z resztą sam deklarował, że nie miał zamiaru jej podrywać. No dobra, może ona zaczęła tą idiotyczną grę w smarowanie się farbą, ale on... nie powinien tego kontynuować. Powinien to przerwać tak, jak zrobiłby każdy, dojrzały mężczyzna na jego miejscu. Ale nie, nie dość, że ją sprowokował, to jeszcze obezwładnił i świetnie się przy tym bawił w przeciwieństwie do niej. Musiała się namęczyć, by zostawił ją w spokoju, a on miał przy tym niezły ubaw. W końcu ugryzła go w ramię i mogła z satysfakcją przyglądać się, jak rzedła mu mina, a uśmiech triumfu znikał z jego twarzy. Może nie było to zbyt dorosłe i odpowiedzialne rozwiązanie, ale Henderson nie pozostawiał jej wyboru. Przy nim nawet święty podpisałby pakt z diabłem, byle tylko mieć spokój. Na szczęście resztę dnia spędzili już, jak na normalnych i cywilizowanych ludzi przystało, a on pozwolił jej się nawet powierzchownie obmyć, a potem odwiózł do domu. Nie chciała tego, ale nalegał. Pożegnała się z nim zdawkowym "do zobaczenia" i wysiadła, mocno trzaskając drzwiami. Nie wiedziała dokładnie, na co bardziej była zła. Na siebie, że nie zachowała spokoju i tak szybko puściły jej wszystkie hamulce, czy na niego, że przekroczył granicę, której przekraczać nie powinien. A może jeszcze na coś innego... Nie, trzeciej opcji w ogóle nie brała pod uwagę. Z prędkością światła przebiegła przez hol wymalowany na ciepły cynamon, zostawiając mokre ślady na podłodze. Z tego pośpiechu uderzyła w uchwyt od czekoladowej szafy, którą kupiła na pchlim targu. Klnąc i trzymając się za łokieć, podeszła do drzwi. Ktoś naprawdę, natychmiast chciał się z nią zobaczyć. Wściekła, tym razem na samą siebie, otworzyła wreszcie, a jej oczom ukazała się Ali. A właściwie jej marny sobowtór, w białej, powyciąganej koszulce i czarnych dresach. Płakała. 
- A... Ali? Co się stało? - Była w szoku, ale wpuściła przyjaciółkę do środka. Na pewno wydarzyło się coś poważnego, bo inaczej blondynka nie wyglądałaby w ten sposób i nie miałaby zaczerwienionych oczu. Rozmawiały przed jej wyjazdem do Hamptons i wszystko było w porządku, zachowywała się normalnie, dużo mówiła o swojej przyszłej ciąży, ale to jej nie dziwiło, bo Al miała na tym punkcie totalnego bzika, którego nie wszyscy rozumieli. Teraz jednak wyglądała, jakby przeżywała jakąś tragedię. Bała się pytać jaką.
- Napijesz się ze mną? Za moje cudowne, udane małżeństwo? 
Dopiero teraz zauważyła, że kobieta trzymała w dłoni butelkę swojego ulubionego wina i że już była pod wpływem alkoholu, co tylko jeszcze bardziej ją zdenerwowało, bo Ali nie piła ot tak i zawsze bardzo się przed tym wzbraniała. Zaprowadziła ją do swojego niewielkiego salonu, który aktualnie przechodził  metamorfozę spowodowaną zakupami w antykwariacie i większość rzeczy, które zgromadziła powkładała do kartonów, a tych, które zakupiła, nie zdążyła jeszcze rozpakować. Nienaruszona została jedynie sofa w zielono-niebieską kratę, prostokątny stół i dwie komody. Reszta przechodziła odnowę, tak, jak całe jej życie. Posadziła Al na kanapie i przyniosła z kuchni dwa kieliszki, a także dwie butelki wina, które z pewnością mogły się jeszcze przydać. Usiadła obok niej i nalała im ciemnoczerwonego trunku. 
- Co się stało? - Powtórzyła swoje pytanie z przed kilku minut, uważnie obserwując przyjaciółkę. Ta nic jej nie odpowiedziała tylko wypiła duszkiem zawartość kieliszka i nalała sobie kolejny. No to już było bardzo dziwne. I przerażające. Bo tak, mogła, robić, ona, Courtney Stone, ale nie pragmatycznie myśląca Alice Jonas. To nawet niespecjalnie do niej pasowało. 
- Kevin znów się wyprowadził! 
Mówiąc to, zaczęła płakać, więc Court przytuliła jej i pozwoliła na to, by wylała z siebie wszystkie łzy, choć sądząc po stanie w jakim zjawiła się w jej mieszkaniu, miała ich jeszcze spory zapas. Zastanawiała się, co takiego się wydarzyło. Przecież mieli zacząć starać się o dziecko, byli na krótkich wakacjach i nie znała lepiej dobranej pary niż ta dwójka. 
- Co...? Czemu? - Była zła na siebie, że wciąż zadawała głupie pytania, ale nic, dosłownie, nic nie rozumiała. Upiła łyk wina i odstawiła kieliszek na stolik. Jeśli Kev ponownie spakował walizki, to musiała być naprawdę poważna sprawa. Inaczej jakoś by się dogadali. Z resztą najstarszy z Jonasów był tak zapatrzony w swoją żonę, że zgadzał się na wszystkie jej pomysły. 
- Bo... bo on chce adoptować dzieci, a ja chcę być w ciąży... Uznał, że jestem egoistką, myślę tylko o sobie i poszedł sobie, zostawił mnie. A ja nie jestem egoistką, chcę założyć z nim rodzinę? Czy to źle? 
Court słuchała jej uważnie i już teraz wszystko było dla niej jasne. No tak, mogła się domyślić, że chodziło o tą jej manię, dotyczącą posiadania dużej rodziny. A że bywała bardzo apodyktyczna i lubiła, gdy wszystko szło po jej myśli, a jak ktoś miał odmienne zdanie, stawał się wrogiem numer jeden. Wyobrażała sobie ich rozmowę na ten temat. Biedny Kevin, pewnie był bez szans i postawił na najbardziej drastyczne kroki. No cóż, ryzykownie. 
- On też tego chce, tylko że w inny sposób... - dobierała słowa, jak najostrożniej, by jej nie urazić i nie wywołać kolejnej salwy płaczu oraz po to, by Ali nie zaczęła wyżywać się również na niej. Z resztą blondynka spojrzała na nią, jakby urwała się z choinki. No tak, pewnie właśnie, według niej niszczyła pewien piękny schemat, który miała ułożony w swojej głowie. Kevin zrobił to samo. 
- To po co były te wszystkie pieprzone badania?! Po co jeździliśmy do tej kliniki?! Żeby teraz się poddać?! Lekarz powiedział, że mamy szansę, niewielką, ale mamy, a on woli... 
Reszta słów ugrzęzła jej w gardle. Znów musiała trochę popłakać. Court nie bardzo wiedziała, co ma jej odpowiedzieć, bo nigdy nie była w podobnej sytuacji. Jedynie przez krótką chwilę pragnęła zostać mamą, ale Nick nawet nie chciał o tym słyszeć, co teraz uznała za dar od losu. A dla Ali macierzyństwo, rodzina było wszystkim. Tyle, że do niczego nie można dążyć za wszelką cenę. 
- Jest zwykłym tchórzem, nie chce zaryzykować, a później całą winę zwala na mnie! 
Kontynuowała swój monolog, gdy zaczerpnęła powietrza i upiła spory łyk wina. Al była rozżalona, zła, wściekła i bardzo to wszystko przeżywała, jednak sposób w jaki wypowiadała się o swoim mężu był mocno przesadzony. Ale ona lubiła dramatyzować, co czasem wyglądało dość karykaturalnie. 
- A nie sądzisz, że jesteś dla niego troszkę niesprawiedliwa? Zobacz, on... To jest facet, a oni mają swoją dumę, którą już raz mocno nadszarpnął, z tego, co mówiłaś. Pomyśl, jakby się poczuł, gdyby wam nie wyszło. Chciałabyś, żeby znów cierpiał? - Ali nic jej na to nie odpowiedziała. Jedynie obracała w dłoniach kieliszek, obserwując czerwony płyn. Court żałowała, że nie ma z nią Demi. Ta na pewno wiedziałaby, jak potrząsnąć Alice i przemówić jej do rozumu. 
- Ani ty, ani on nie jesteście lekarzami. 
Wycedziła po chwili przez zaciśnięte zęby. Courtney wzięła głęboki oddech i policzyła w myślach od jednego do dziesięciu, by się opanować i znaleźć w sobie nowe argumenty. 
- Racja, nie jesteśmy, ale sama mówiłaś przed chwilą, że nie dostaliście wielkiej gwarancji na powodzenie, więc ta adopcja to dobry pomysł...
- Nie! Dla mnie to ostateczność! Powinniśmy mieć najpierw swoje, a potem... potem adoptować! 
  Court westchnęła głośno, bo brakło jej cierpliwości do tak beznadziejnych przypadków, jak Ali, która miała swój pogląd na życie i nie zanosiło się na to, że chciała go zmienić. A przez to cierpiała, bo raniła najbliższą jej osobę. 
- Ali, nie bądź egoistką. - Położyła jej rękę na ramieniu i zmusiła, by przyjaciółka na nią spojrzała. Blondynka nie miała na to ochoty i zrobiła naburmuszoną minę, jak mała dziewczynka, ale w końcu się ugięła. - Na świecie jest wiele małych dzieci, które potrzebują miłości i opieki, a wy moglibyście się nimi zająć i stworzyć im prawdziwy dom, o jakim marzą. - Wargi Ali zaczęły drżeć niebezpiecznie. Pewnie znów miała ochotę się rozpłakać. Court wzięła głęboki wdech. - Powinnaś pogodzić się z tym, że nie będziesz mieć własnych dzieci. Prawdopodobnie. - Nie chciała ranić Alice, ale coś jej uzmysłowić. - Co nie znaczy, że gdy już zaadoptujecie jakiegoś malca, nie będziecie mogli starać się o własne, i kto wie, być może wam się uda. 
Al popatrzyła na nią załzawionymi oczyma, a potem wstała szybko, zdenerwowana i zrozpaczona. Pewnie nie takich słów spodziewała się po swojej przyjaciółce. 
- Jesteś taka sama, jak Kevin... Nie wiem, po co tu przyszłam. 
- Siadaj! - Pociągnęła ją za rękę, co nie było takie trudne, bo Al po takiej ilości wina nie broniła się za bardzo. Nigdy nie puściłaby swojej przyjaciółki w tak złym stanie psychiczym i fizycznym. Za bardzo się bała, że Ali zrobiłaby coś głupiego. 
- Ale wiesz, zrobiłam coś jeszcze gorszego... 
Przyciągnęła kolana do siebie i zaczęła skubać dresy. Dopiero teraz Court zauważyła, że paznokcie Al były poobgryzane do krwi. Gdzieś zniknął idealny manicure, którego zawsze jej zazdrościła, bo ona sama nie mogła powstrzymać się przed zdrapywaniem lakieru. 
- Zadzwoniłam do Denise...
Court myślała, że się przesłyszała, ale chyba nie. Al naprawdę to zrobiła. Poleciała na skargę do najbardziej apodyktycznej, oschłej i władczej kobiety, jaka chodziła po świecie. I do najbardziej wścibskiej, które wszędzie musiała wściubić swój dumny nos. Courtney nigdy za nią nie przepadała. Z wzajemnością. Doskonale pamiętała czasy, kiedy Nick zapraszał ją na rodzinne imprezy i Denise jawnie ją ignorowała. Na początku strasznie ją to denerwowało, ale później zaczęła się tym cieszyć, bo przynajmniej nie musiała wysłuchiwać jej złotych rad.
- Co?! Czyś ty zwariowała?! Poprosiłaś o pomoc osobę, która nadaje się do tego najmniej, bo potrafi jedynie wydawać rozkazy! - Wiedziała, że nie powinna krzyczeć, nie w tej chwili, ale nie mogła nadziwić się głupocie przyjaciółki. A myślała, że Al była bardziej rozsądna. - To są wasze prywatne sprawy i ona nie powinna się w to mieszać...
- Ale to jego matka, a ja... Nie wiedziałam już, co mam robić!
Court sobie to wyobrażała. Ali rzeczywiście musiała być mocno zdesperowana, by wyżalić się teściowej. Ale to i tak jej nie usprawiedliwiało. 
- Namieszałaś i to nieźle. Kevin na pewno się wścieknie, jak się dowie i nie sądzę, by udało ci się go przekonać, że to dla dobra waszego małżeństwa. 
- Dzięki, Court, wiedziałam, że zawsze można na ciebie liczyć. Twoje wsparcie jest nieocenione. 
Prychnęła ironicznie, a Court jedynie wzruszyła ramionami. Nie mogła jej przytakiwać we wszystkim, bo nie na tym polegała przyjaźń. Z resztą Demi zareagowałaby o wiele ostrzej, bo nie przebierała w słowach i mówiła, co myślała. 
- Wybacz, ale taka jest prawda. I jeśli chcesz być matką, pragniesz wychowywać dzieci, to najpierw sama powinnaś dorosnąć, wziąć się w garść i posprzątać ten bałagan, który narobiłaś przez... właściwie przez własną głupotę. Jeśli zależy ci na Kevinie i byciu z nim, to lepiej żebyś zmieniła swoje postępowanie. 
Ali nie odzywała się przez chwilę, jakby usilnie się nad czymś zastanawiała. 
- Wiesz, chyba najpierw wolałabym, jednak wypić to wino i przestać myśleć.
Court pokiwała głową, bo uznała, że nie ma sensu sprzeciwiać się komuś, kto i tak nie długo odpłynie. 

~*~


Demi czuła się kompletnie wykończona. Podróż samolotem w ósmym miesiącu ciąży rzeczywiście nie była najlepszym jej pomysłem. Bolała ją głowa, a bolesne skurcze uprzykrzały jej życie, odkąd tylko zeszła z pokładu, mimo wszystko jednak bardzo zależało jej, żeby tu być. W końcu to ciągle rozkojarzone i niezorientowane dziecko – Joe poległby bez niej z kretesem. Ale nie chciała sobie zawracać głowy Jonasem, ani psuć dobrego humoru wywołanego długą, relaksującą kąpielą. Miała ochotę wreszcie położyć się spać. Z resztą chyba nie tylko ona. 
- Byłeś bardzo dzielny, skarbie. – Jeszcze jakiś czas temu uważała rozmowę kobiet ze swoimi nienarodzonymi dziećmi, jako akt bezdennej głupoty. Teraz jedynie czule głaskała się po brzuchu i uśmiechała sama do siebie. – Jestem z ciebie bardzo dumna. – Obawiała się, że maluch gorzej zniesie trudy podniebnej podróży, ale było lepiej niż się spodziewała. Kochała synka nad życie, ale z utęsknieniem czekała na datę rozwiązania. Jej ciało miało już dość nadprogramowych kilogramów, a kręgosłup coraz częściej boleśnie dawał oznaki swojego buntu. Zdecydowanie chciała już mieć to za sobą. No a, przede wszystkim, nie mogła doczekać się poznania tego małego ktosia. – Proszę. – Odpowiedziała, gdy ktoś zapukał do jej drzwi. W błyskawicznym tempie zarzuciła na siebie delikatny, satynowy szlafrok w chabrowym kolorze i zawiązała go trochę niezdarnie wokół sporych rozmiarów już brzucha. 
- Hej i jak się czujesz? –  Po chwili w progu stanął Joseph, uśmiechając się delikatnie. 
- Już lepiej, jestem tylko trochę zmęczona. – Odpowiedziała siląc się na miły ton głosu. Ich wcześniejsza rozmowa była najdziwniejszą, jaką przeprowadzili, a te dwa pocałunki wszystko komplikowały. A właściwie Melisa. Gdyby nie ona, wszystko byłoby łatwiejsze. A może i nie, bo wciąż pozostawała kwestia jej ciąży, której on jakoś nie zauważał. – Dziękuję, że pytasz. 
- Może... jesteś głodna? W hotelu mają naprawdę dobrą restaurację i jeśli chcesz to moglibyśmy...
Zaproponował po chwili. To było miłe z jego strony. Bo on był całkiem fajnym facetem. Gdyby nie fakt, że równie często mocno ją irytował. Ale potrafił być też słodki, czarujący, ciepły i... Powinna przestać wyliczać wszystkie jego mniejsze lub większe zalety, bo doskonale wiedziała, że do niczego ją to nie doprowadzi, tylko mocniej przygnębi, że kiedyś nie zrobiła odważnego kroku naprzód. 
- Prawdę mówiąc już jadłam, zamówiłam sobie kolację do pokoju, ale jeśli masz ochotę... – Nie spuszczał z niej wzroku, co trochę ją krępowało i przytłaczało. Kiedyś pewnie przygadałaby mu, ale teraz... Teraz była zbyt rozbita, by zrobić cokolwiek.  
- Och, w porządku. I wybacz, że przychodzę tak późno, ale wiesz, jak bywa na spotkaniach z Erniem. 
- Jak to? Spotkałeś się z nim? – Była zaskoczona, że jej ze sobą nie zabrał. Trochę zła, bo przyjechała tu w obowiązkach służbowych, bo miała mu pomóc, a on nic jej nie powiedział, że Ernest Warriner umówił się z nim na dzisiaj. - Czemu nic mi nie powiedziałeś? - Zapytała, z wyrzutem. Może trochę za ostro, ale nie lubiła, gdy się ją pomijało. 
- To wypadło spontanicznie, a ty chciałaś odpocząć, więc nie miałem sumienia cię budzić. Zdecydowanie bardziej wolę, gdy jesteście wypoczęci niż miałbym was znów zawozić do szpitala. Takich atrakcji nam nie potrzeba w LA. 
To co powiedział było znów na swój sposób słodkie. Martwił się o nią i o jej synka, ale nie była pewna, czy chciałby tak żyć na co dzień. Spędzanie czasu z Melisą było przecież o wiele prostsze, bo ona nie miała wielkiego brzucha, nie sapała, co kilka metrów i nie narzekała na najróżniejsze bóle. No i nie obarczała go tak wielką odpowiedzialnością, jaką było dziecko. 
- Chyba mieliśmy dokończyć naszą rozmowę. - Wolała dłużej nie przeciągać i mieć to już za sobą. Przemyślała sobie wszystko i dokładnie wiedziała, co mu powiedzieć. Z trudem, ale usiadła na łóżku, a on dołączył do niej. Była bardzo ciekawa tego, co miał jej do powiedzenia.
- Boisz się mnie.  
Stwierdził, gdy odsunęła się od niego na bezpieczną odległość. Nie chciała prowokować sytuacji, w których nie panowała nad sobą i swoimi emocjami, a jego bliskość pozbawiała ją ostatnio resztek rozumu. Zupełnie, jakby była młodą, pierwszy raz w życiu, zakochaną dziewczyną. 
- Nie, po prostu...– Nie wiedziała, jak mu to powiedzieć i nie wyjść na idiotkę. Dawniej, by się nie przejmowała, ale teraz nie chodziło tylko o nią. 
- Po prostu uważasz, że nie warto tracić czasu na kogoś, kto jest w związku. 
Wydawał się być tym trochę zasmucony, ale jak go znała, to nie miał zamiaru się poddać, bo był uparty i jak wbił sobie coś do głowy, to nie zaprzestawał póki nie osiągnął celu. Ale ona nie chciała być kolejną po Melisie. Chciała czegoś więcej. 
- Musisz mnie zrozumieć. Jestem w ciąży i nie mam zamiaru tracić czasu na kogoś, kto chwilę się pobawi moimi... naszymi uczuciami, a jak mu się znudzi to odejdzie. - Spojrzała mu prosto w oczy. Nie wyglądał na przestraszonego. Raczej cierpliwie i uważnie słuchał tego, co miała mu do powiedzenia. - A ty, będąc z Melisą, całujesz mnie i przychodzisz do mnie i znów mnie całujesz... Jak mam to odebrać? 
- Przypominam ci, że to ty pierwsza mnie pocałowałaś i uciekłaś bez słowa wyjaśnienia. 
Wypomniał jej to, ale w jego głosie nie dało się słyszeć żalu, a nutę rozbawienia. Musiał jej o tym przypomnieć. Ale miał rację, to ona zaczęła tą zabawę w kotka i myszkę i ona powinna ją zakończyć.
- Z resztą mówiłem ci to już dzisiaj, ale jak chcesz to jeszcze raz powtórzę: Melisa nie jest dla mnie nikim ważnym. Jeśli chcesz, to zaraz do niej zadzwonię i powiem, że to koniec.
Złapał ją za obie dłonie i spojrzał poważnie w oczy. To była kusząca propozycja, ale Demi doskonale wiedziała, że takich spraw nie załatwiało się przez telefon. Nawet z takimi głupimi lafiryndami, jak jego blondwłosa przyjaciółka. 
- Joe, ja jestem w ciąży. Życie ze mną to nie będzie płomienny romans, który można zakończyć w każdej chwili, nawet przez telefon. - Wyrwała swoje dłonie z jego przyjemnego uścisku. - A Melisa...
- Posłuchaj mnie uważnie... Gdybym chciał być z Melisą to nie siedziałbym tu z tobą teraz, tylko rozmawiał z nią.  
To był mocny argument, ale ciężko było jej w to uwierzyć. Z drugiej strony jednak nie miała żadnych podstaw, by mu nie ufać. 
- Tak, ale... 
- Nie ma żadnego ale. Ja naprawdę zdaję sobie sprawę z tego wszystkiego, o czym mówisz. Jesteś w ciąży, nie długo rodzisz, twoje życie się zmieni, ale ja chcę być przy tobie, przy was, z wami. 
Przerwał jej, a ona podniosła się z łóżka. Joe uczynił to samo i podszedł do niej. Chwycił jej podbródek w palce i zmusił, by na niego spojrzała, co uczyniła. Miał bardzo ładne oczy. Analizowała w myślach to, co jej wyznał. Chciał się z nią związać. Na poważnie. Nie traktował jej, jak zabawki, kolejnej miłostki. Przynajmniej tak brzmiał w swoich słowach. Tylko dlaczego ona tak cholernie bała się zaryzykować. Nagle Joe nachylił się i pocałował ją delikatnie w usta. Satysfakcja malowała się na jego twarzy, bo ona mu nie przerwała, nie uciekła i nie spoliczkowała go tym razem. 
- Po za tym sama powtarzałaś mi kilkadziesiąt razy, że ciąża to nie choroba, więc nie mam się czego bać.
Dotknął jej dłoni i kciukiem masował wnętrze. Ten miły, drobny gest sprawił, że prawie straciła głowę. Mogła nawet stwierdzić, że Joe Jonas był wszystkim czego w tej chwili pragnęła i potrzebowała. Facetem, który mógłby być dla niej oparciem w ciężkich chwilach. 
- Ale ja się boję... Boję się, że uciekniesz, kiedy zrobi się zbyt trudno. - Wyznała mu swój największy strach. Wyobrażała sobie różne sceny i jego słowa, że to koniec, bo on nie daje rady i lepiej będzie, jak się rozstaną. Widziała przed oczami to wszystko, jakby naprawdę zaraz miało się wydarzyć. Uspokajała się jednak, powtarzając sobie, że to tylko jej lęki, wymysł jej podświadomości i może im się udać. Strach był jednak na tyle silny, że powracał, z każdym razem, uderzając co raz mocniej. Joe chyba to wyczuł, bo przyciągnął ją bliżej siebie i położył dłoń na jej biodrze. 
- Nie uciekłem, gdy mdlałaś, miałaś mdłości, kiedy płakałaś po informacji, że będziesz miała syna. Nie uciekłem nawet wtedy, gdy trzeba było złożyć łóżko dla młodego. Nie pomyślałem nawet o tym, wioząc cię do szpitala i czekając na wieści, co z wami. Przez ani jedną minutę nie przyszło mi to do głowy. Przez tych kilka cholernie długich miesięcy robiłem wszystko, żebyście czuli się lepiej. Pragnę, żeby tak było i teraz. 
Patrzył na nią, tak, jak nigdy przedtem. Nie kłamał. Miał rację. On się nie bał. To ona cały czas przed nim uciekała. Ze strachu, że coś miłego mogłoby się jej przydarzyć. Że mogłaby być jeszcze w szczęśliwym i udanym związku. Wiele razy powtarzała sobie i innym, że nie potrzebny jej facet, bo tego, którego kochała najmocniej, nosiła od kilku miesięcy pod sercem. Bała się zaangażować, bo przerażała ją myśl o odtrąceniu. I o tym, że żaden fajny facet nie zechce samotnej matki z dzieckiem. Tymczasem ten, którego tak nie znosiła, był przy niej przez cały czas i starał się jej udowodnić, że mu poważnie na niej zależało. Pozostawała tylko kwestia tej lafiryndy, która nie dawała jej spokoju. 
- Ale Melisa... -  wyszeptała po chwili, wdychając przyjemną woń jego wody do golenia. 
- Jesteś dzisiaj strasznie monotematyczna... Chyba powinienem zająć cię czym innym. – Odpowiedział już prawie szeptem i nim zdążyła zareagować, zniwelował dzielącą ich odległość. Uśmiechnął się figlarnie, po czym brutalnie wręcz musnął jej wargi, nie czekając aż udzieli mu na to pozwolenia.
- Hmmm... chyba obiecałam ci, że to już się nie powtórzy. 
Wyszeptała z pod wpół przymkniętych powiek, a on zaśmiał się z satysfakcją. Jeszcze nigdy wiedźma nie wyglądała na tak rozkojarzoną i jednocześnie nie serwowała mu żadnej ze swoich ciętych uwag. Podobała mu się w takiej, delikatnej odsłonie. Bardziej niż kiedykolwiek. Co prawda ich kłótnie były szalone i prowadziły do różnych rzeczy, ale dzisiejszego wieczoru nie miał ochoty z nią walczyć. Wolał robić coś zupełnie innego. Ona chyba też, bo nie odsunęła się nawet o milimetr i rozchyliła wargi, jakby czekała na powtórkę. 
- Wiesz, chyba niespecjalnie mi to przeszkadza... – Odpowiedział jej i ponownie ją pocałował, ale tym razem w czoło. Później w policzki, nos i znów policzek, blisko kącika jej ust, z czego nie była zadowolona i postanowiła mu to oznajmić, przeciągłym jękiem, w którym słychać było zniecierpliwienie i niezadowolenie. Miał ochotę się z nią tak podroczyć.  
- Powiedziałam ci, kiedyś, żebyś nie sprzeciwiał się kobiecie w ciąży. 
Spojrzała na niego całkiem poważnie i przez chwilę się bał, że znów zrobił coś nie tak, ale dostrzegł ten błysk w jej oczach, który mówił mu, że tylko się z nim bawiła, tak, jak on z nią. A żadna inna kobieta, którą znał nie potrafiła tego tak dobrze, jak ona. Zarzuciła mu ręce na szyję i drapała delikatnie po karku, jakby wiedziała, że miał tam czuły punkt, bardzo czuły... A ona z pewnością to wyczuwała. 
- Ach tak? A co ja takiego zrobiłem? – Wyszeptał jej na ucho, całując ją tuż za nim. Znów jęknęła, tym razem, jednak inaczej i już wiedział, że spodobało jej się to. Na chwilę nawet przestała go torturować. I albo zwariował, albo Demi opętała wszystkie jego zmysły.  
- Zapytaj lepiej, czego nie zrobiłeś... 
Nie wyobrażał sobie, by mogła mu teraz powiedzieć, żeby wyszedł. Z resztą nawet, gdyby go o to poprosiła to i tak by tego nie zrobił. Nie powtórzyłby błędu z przed kilku tygodni, który wiele go kosztował. A ona pewnie tego teraz też nie chciała. Rzuciła mu wzywanie, a on miał zamiar je podjąć. Splotła ich palce razem, w jednym uścisku, co bardzo mu się podobało. Zbliżył jej rękę do swoich ust i złożył kilka czułych pocałunków na jej nadgarstku. 
- Czego?– Zapytał w końcu.
- Tego. 
Nim zdążył jakkolwiek zareagować, złapała go za kołnierz koszuli i pocałowała namiętnie, z pasją, całym zaangażowaniem, zdecydowanie inaczej, niż wczoraj na parkingu. A on miał ochotę zacząć tam, gdzie wczoraj mu przerwała, czyli z rękami błądzącymi po jej krągłym ciele, co też uczynił. Zahaczał, co chwila o skraj jej szlafroczka, który nie był jej teraz za bardzo potrzebny. Zdecydowanie wolał zobaczyć ją bez.  
- Mmm... zapamiętam to na przyszłość. – Teraz to on ją pocałował, czerpiąc z tego niebywałą przyjemność. Ich języki i zęby ścierały się ze sobą. Smakował jej usta i słyszał przyspieszony oddech. Nie chciał, nie potrafił jej odepchnąć. I nie zamierzał. Przywarła mocniej do jego ciała, napierając na jego podbrzusze. Bardzo, bardzo mu się to podobało. Jej bliskość sprawiała mu nawet za dużą satysfakcję. Ale jeszcze większą poczuł, gdy poprowadziła jego dłoń wzdłuż uda, pod szlafrokiem. Zataczał na nim koła, będąc pod wrażeniem jej gładkiej skóry. Kiedy jednak chciał posunąć się dalej, na jej biodro i wyżej, nie pozwoliła mu na ten krok i zrezygnowany musiał odpuścić. Widział w jej oczach, że świetnie się przy tym bawiła. 
- Oby... 
Nie mógł długo wytrzymać bez smaku jej ust, więc zaatakował je ponownie kolejną dawką pocałunków. Za każdym razem ich smak podobał mu się co raz bardziej. Nie pamiętał innych kobiet. Liczyła się tylko ona, ten pokój i ta chwila. Przerwał na chwilę, odgarnął jej włosy z czoła i znów pocałował. A ona nie pozostawała mu dłużna. Oddawała wszystkie jego pocałunki. Czuł, jak drżała od każdej, najmniejszej pieszczoty, jaką ją obdarzał. Zniecierpliwiona zaczęła rozpinać kolejne guziki jego  koszuli.
- Nie byłaś przed chwilą przypadkiem zmęczona? – Zaśmiał się z nutką satysfakcji i uwięził jej nadgarstki, powstrzymując jej gwałtowne działania. Szarpała się z nim przez krótką chwilę, chcąc wymusić na nim przejście do konkretów, jednak nawet na sekundę nie wypuścił jej z żelaznego uścisku. Nie zamierzał tego wieczora, bowiem z niczym się spieszyć, co niekoniecznie podobało się jego wiedźmie.
- Nie przypominam sobie. I nie sprzeciwiaj mi się. 
Usłyszał w odpowiedzi, po czym wpiła się w jego usta z niezwykłą gwałtownością, co tylko zachęciło go do działania. Rozluźnił uścisk, pozwalając Lovato na dalszą wędrówkę wzdłuż jego klatki piersiowej. 
Kiedy w końcu uporała się z ostatnim guzikiem, a jego koszula wylądowała na hotelowej podłodze, poczuł się trochę niezręcznie, postanowił, więc, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, przejąć inicjatywę. Przeniósł się z pocałunkami na jej szyję i cały czas uważając na jej sporych rozmiarów brzuch, zaczął kierować ich w stronę łóżka. Rozwiązał pasek od jej szlafroka, pozwalając lejącemu się materiałowi podzielić los jego górnej części garderoby. Przez krótką chwilę oniemiał, co nie zdarzało mu się często. 
- Cholera, jesteś tak piekielnie seksowna… – Wypowiedział na jednym wdechu.
W odpowiedzi zaśmiała się gardłowo i przyciągnęła go do siebie, zarzucając mu ręce na szyję, całując go dużo bardziej namiętnie. Choć niechętnie, przerwał pocałunek i popchnął ją na łóżko, po raz kolejny zyskując pełną kontrolę nad sytuacją. Lekko przygryzł płatek jej lewego ucha, schodząc niżej, ponownie obsypując pocałunkami szyję, jednocześnie kierując się w dół na ramię kobiety aż do palców u dłoni. To samo powtórzył z drugim. A potem z błyskiem w oczach patrzył na jej jędrne piersi. Zaczął je nieznacznie pieścić dłońmi, czekając na jej reakcję. Nie trwało to jednak długo. Wiedźma odchyliła się do tyłu, ukazując mu swoją szyję, a on zaczął całować, najpierw jedną, potem drugą. Widział, jak Demetria, z półprzymkniętymi powiekami, przygryza dolną wargę z rozkoszy i doszedł do wniosku, że czas posunąć się o krok dalej. Ale ona była szybsza. Gdy tylko przestał ją dotykać, otworzyła oczy szeroko i z bardzo poważną oraz zniecierpliwioną miną, zajęła się jego paskiem od spodni, który rzuciła niedbale na podłogę, a po chwili zaczęła majstrować przy jego rozporku. Jej palce zręcznie poradziły sobie z zamkiem i po chwili podzieliły los paska, a on poczuł, że ma jeszcze mniej miejsca w bokserkach niż kilka minut temu. Odsunął się od niej na krótką chwilę, by zdjąć buty. Powrócił do niej, a ona pragnęła zająć się ostatnią częścią jego garderoby. Złapała za gumkę od czarnej bielizny, ale nie pozwolił jej na żaden ruch więcej, zamykając jej dłonie w swoich, co przyjęła z pewnym niezadowoleniem, a on z satysfakcją. Pochylił się nad jej brzuchem, głaszcząc go, co chwila składał na nim delikatne pocałunki. Nie chciał pominąć żadnego kawałka. Masował go kciukami, starając się dać jej jak najwięcej przyjemności. Nie miał żadnego doświadczenia w postępowaniu z ciężarnymi, postanowił, więc zdać się na swój instynkt. Odczuwał ogromną rozkosz, słysząc jej przyspieszony oddech i co raz głośniejsze pojękiwania. Nie musiał pytać, by wiedzieć, że odpływała pod wpływem jego dotyku. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie zawróciła mu tak w głowie. Była najbardziej irytującą, upartą i nieznośną istotą, jaką znał, jednak nie potrafił przestać o niej myśleć. I sam nie wiedział, kiedy to się stało. Czy w chwili, gdy zobaczył, jak po raz pierwszy przekroczyła próg jego biura dumna i pewna siebie, a może tego dnia, kiedy po kolejnej karczemnej awanturze wykrzyczała mu, że jest w ciąży i będzie samotną matką. Lub wtedy, kiedy poszedł z nią na badanie i razem poznali płeć dziecka. Mógłby dalej rozmyślać o tym wszystkim, gdyby nie to, że zaczęła prosić go, by pogłębił swe pieszczoty. Domagała się, a on nie miał zamiaru się jej sprzeciwiać. Nie tym razem.
- Jesteś taka piękna… - wyszeptał wprost do jej ucha, po czym zachłannie wpił się w usta, badając językiem podniebienie. Dłonie włożył pod jej pośladki, masując z początku delikatnie, by później dotykać ich już dużo bardziej zdecydowanie. Nie przestawał eksplorować jej gardła, starając się również, by nie zrobić krzywdy młodemu w jej brzuchu. Zdecydowanie nie potrzebowali teraz wizyty w szpitalu. Ona nie pozostawała mu dłużna. Dotykała dłońmi jego pleców, jeździła palcami po ramionach, aż przeniosła je na brzuch i zaczęła schodzić niżej. Poczuł, jak zsuwa jego bokserki, najpierw z ud, a potem całkowicie, rzucając je gdzieś w kąt pomieszczenia. Wreszcie jej na to pozwolił. Zadrżał czując dotyk jej dłoni na swojej męskości. Dostarczała mu tak wiele przyjemności, iż nie mógł skupić się na niczym innym. Jęknął przeciągle, gdy wzmocniła uścisk, przesuwając palce w górę i w dół. – Chyba… już czas… skończyć zabawę… Chociaż wiem, że ci się podoba. Drapała go przyjemnie, robiąc przy tym niewinną minę. – Wyszeptał łamiącym głosem, patrząc jej prosto w oczy. Wiedział, że to ostatni moment, by odzyskać kontrolę nad całą tą sytuacją. – Połóż się na boku. – Poprosił, gdy zabrała dłoń, a on doszedł do siebie. Jeszcze chwila, a mogło skończyć się różnie.
Złożył pocałunek na jej karku i zaczął go masować. To była jego tajna broń. Robił to powoli, bo nigdzie się nie spieszyli. Nie tej nocy. Tyle razy różne sytuacje w ich wykonaniu kończyły się zanim się zaczęły, więc teraz chciał to im wynagrodzić. Ponownie pocałował ją w kark, a ona zamruczała, wyraźnie zadowolona. Zachęcony jej pozytywną reakcją, zsunął swoje dłonie niżej, na łopatki, a pocałunkami wyznaczał linię wzdłuż kręgosłupa, aż dotarł do jej pośladków. Zaczęła oddychać szybciej, gdy błądził po nich ustami. 
Potem pomógł przekręcić się jej z powrotem na plecy. Całował jej uda, ich wewnętrzną stronę, drażniąc je zarostem. Jej namiętne westchnienia tylko bardziej go motywowały. Kierował się niżej, badając ustami każdy kawałek jej ciała. Obsypywał pocałunkami jej kolana, łydki i stopy, a potem palce u stóp. Im również nie szczędził pocałunków. Poddawała się każdej jego pieszczocie z ogromną ufnością. Nigdy nie widział jej tak bezbronnej i zależnej od kogokolwiek, a już tym bardziej od niego. Była silną kobietą, która rozpływała się w jego ramionach i szeptała "Joe" za każdym razem, gdy całował ją trochę zachłanniej. Kiedy jej oddech jeszcze bardziej się spłycił, zmienił pozycję i nachylił się nad nią, zamykając jej obie dłonie w żelaznym uścisku, tuż nad jej głową. Spojrzała na niego swoimi wielkimi, brązowymi oczami, błagając bezgłośnie, by przestał ją męczyć i skończył już to, co zaczął. A raczej, co ona zaczęła. Nie miał jednak jeszcze takiego zamiaru. Zamiast tego wolał ponownie wpić się w jej usta i tak też uczynił. Oderwał się od niej i uśmiechnął przebiegle. Uwolnił jej dłonie, a ona to wykorzystała i przyciągnęła do siebie, zatapiając palce w jego włosach. Nie wystarczyło jej to jednak, bo zaczęła jeździć paznokciami po jego karku, aż w końcu dotarła do pleców. Drapała je, sprawiając mu tym ogromną przyjemność. A on mocno muskał jej szyję, zostawiając na niej ślady. 
- Wiesz, cieszę się, że tu przyjechałam...
Wyszeptała łamiącym się głosem. Roześmiał się głośno, po czym  . Pocałował ją w czubek nosa, aby, kiedy wyraziła poczucie zniecierpliwienia, aż natrafił na jej  usta. Jedną rękę położył pod jej plecy i schodząc niżej, palcami pieścił pośladki kobiety. Widział, jaką przyjemność jej to sprawiało. Demi wygięła się w lekki łuk i ponownie wplątała palce w jego włosy. Tym razem jednak bawiła się nimi bardziej brutalnie. I oddychała coraz ciężej. 
- Jesteś… naprawdę… dobrym... strategiem… 
 Wypowiedziała resztkami sił, tym samym tonem, którym kilkanaście sekund wcześniej mówiła, że cieszy się z przyjazdu do LA. Odnotował to w myślach z ogromną satysfakcją, ale nie zaprzestał swoich słodkich tortur. Do czasu. 
W pewnym momencie, będąc na skraju wytrzymałości, wyszeptała parę słów, na które Joe zareagował błyskawiczną zmianą pozycji. Położył się na boku, a ona posłusznie przylgnęła do niego całym ciałem, czekając na dalszy ciąg wydarzeń.  
- A ty jesteś cholernie seksowna, kiedy trzymasz język za zębami, wiesz? – Wyszeptał wprost do jej ucha i przyciągnął Demi jeszcze bliżej siebie. Miał ogromną ochotę w końcu przejść do rzeczy. Właściwie nie myślał już o niczym innym. Mimo to jednak podobała mu się ta forma torturowania jej. – Zobacz, jak przyjemnie możemy wtedy spędzać czas... – Przygryzł delikatnie płatek jej ucha, na co Lovato zareagowała przeciągłym jęknięciem. Z każdą kolejną upływającą sekundą udowadniał jej, jak bardzo nie miała racji. Dłonią, która spoczywała na jej mocno zarysowanym brzuchu począł czubkami palców tworzyć kółka wokół pępka. Drugą, dotychczas spoczywającą pod jego głową odgarnął kaskadę ciemnych loków, ułatwiając sobie dostęp do szyi kobiety. – A uwierz mi, może być jeszcze lepiej... – wyszeptał jej do ucha, całując tuż za nim.
- Na razie to ty za dużo gadasz. – Odwarknęła mu, po raz pierwszy tak naprawdę wyrażając jakąkolwiek wolę sprzeciwu.
Zaśmiał się gardłowo, jednakże posłuchał jej nakazu. Pomógł jej się ponownie położyć na boku, a sam ułożył się tuż za nią. Złożył kilka krótkich pocałunków na czułej skórze karku Demi. Drażnił się z nią w ten sposób do chwili, gdy po raz kolejny jęknęła zniecierpliwiona. Wtedy to wszedł w nią szybko i gwałtownie, wreszcie kończąc całą tę uciążliwą już dla niego zabawę. Miarowo poruszał biodrami, doprowadzając ją do szaleństwa. Z ust Demi zaczęły wydobywać się coraz to głośniejsze jęki i okrzyki, będące najlepszymi dowodami skuteczności jego czynów. Sycił się widokiem jej nagiego ciała, każdą reakcją na najmniejszy dotyk. Z każdym kolejnym wydźwiękiem jej satysfakcji coraz trudniej było mu panować nad swoimi czynami. Wbiła mu w dłoń krwistoczerwone paznokcie, kiedy gwałtownie poruszył biodrami, wchodząc głębiej niż dotychczas.  Przyspieszył tempo, wiedząc, że była niedaleko od krawędzi. Sam również oddychał płytko i nieregularnie. Zwykle potrafił się opanować, jednak nie dzisiaj. Lovato całkowicie opętała jego zmysły. Cholera, żadnej kobiety nigdy tak bardzo nie pragnął. Musnął ustami obojczyk Demi, co zostało wynagrodzone mu przeciągłym okropnie podniecającym jękiem. Z każdym kolejnym mocnym pchnięciem, pozostawiała coraz głębsze szramy na jego prawym przedramieniu. Był już na krańcu swojej wytrzymałości. Jego umysł nie był w stanie skupić się na niczym innym, jak odczuwanie tej niesamowitej przyjemności. Ona również była blisko spełnienia.  
Nie mogąc się powstrzymać, przyciągnął jej biodra jeszcze bliżej siebie, a ona wraz z jednym głębokim pchnięciem wygięła się w łuk i z głośnym westchnieniem przylgnęła szczelnie do jego mokrego od potu ciała.
- Rozumiem, że teraz mam sobie iść, tak? – Zapytał, gdy udało mu się uspokoić oddech. Leżał na plecach wśród skotłowanej pościeli na ogromnym hotelowym łóżku, a tuż bok niego Demi, wciąć odwrócona do niego plecami. Nie chciał wracać do swojego pokoju, ale czuł, że tak będzie najbezpieczniej. Poza tym nie dostał żadnych argumentów by zostać.
- Nie, zostań! – Odwróciła się aż nazbyt gwałtownie, bo skrzywiła się nieco. – Nie lubię, kiedy facet zostawia mnie samą w środku nocy.
- Jesteś tego pewna?
- Tak. – Uśmiechnęła się do niego i zaczęła opuszkami palców wytyczać niewidzialne szlaki na jego nagim torsie. Może to, co zrobili nie należało do najrozsądniejszych rzeczy na świecie, ale w tym momencie nie chciała o tym myśleć. Pragnęła po prostu spędzić te noc w ramionach mężczyzny, przy którym czuła się spokojna i bezpieczna. – Joe?
- Hmmm?
- Następnym razem nie torturuj mnie tak długo… – Wyszeptała mu wprost do ucha i wtuliła w jego silne, rozgrzane ciało. Było jej tak dobrze, że powoli zaczęła ogarniać ją senność. 
- Hmmm... postaram się nie zapomnieć. – Zaśmiał się cicho, widząc jak ziewa przeciągle. Pocałował ją w czoło i wreszcie rozluźnił się nieco, kiedy jeszcze bardziej przywarła swoim ciałem do jego. To było naprawdę przyjemne.  – Dobranoc, Demi. – Powiedział już trochę ciszej kładąc dłoń na jej brzuchu, głaskając delikatnie niezwykle napiętą na nim skórę. 
- Dobranoc, Joe.

10 komentarzy:

  1. kocham to. KOCHAM NO! Najpierw zmiana Denise, to jak potraktowała syna mnie zdziwiła. Potem to z Court i Alic, tu stwierdzam, że Alice powinna zgodzic sie na adopcje i w miedzy czasie starać się o dziecko(czyli to co court pow). Zaś wątek Joe i Demi....W KOŃCU. No w końcu. Mam nadzieję, że wyniknie tu coś z tego, a Melisa niczego nie zniszczy!

    OdpowiedzUsuń
  2. o m g
    Wciąż nie wierzę, w to co przeczytałam.
    Zawsze chciałam, żeby pomiędzy Joe i Demi doszło do czegoś poważnego, a jak już się stało, to ciężko mi uwierzyć asdfghjkl Mam nadzieję, że teraz to pójdzie tym torem i Melissa ani nikt inny nie spieprzą tego.
    Eh, powinnam się już uspokoić, soł...
    Matt i Court ciągle mieszają mi w głowie, nie mam pojęcia, czego chcą od siebie. I naprawdę mi szkoda Kevina, Ali zachowuje się jak wariatka, staram się ją zrozumieć, ale przegina naprawdę. Mam nadzieję, że Denise pomoże jakoś Kevinowi...
    a wracając do Demi i Joe to ASDFSEHJSSHDJHSJHAJSKIASKJDSKJ *-* Oby następnego ranka wszystko poszło dobrze, a Joe zerwie z Melissą albo przez przypadek przejedzie ją jakiś tir czy coś.. xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham nareszcie together love ♡♥
    Niech joe zadzwoni do melissy zerwie z nią i bedzie szczęśliwy z dems

    OdpowiedzUsuń
  4. omg ;o rozdział jak zawsze cudowny, to pierwsza sprawa, druga to asdfghjkl jemi, nareszcie asdfghjkl super że w końcu sie dogadali i nawet więcej ^^ troche gorzej jest u Ali i Kevina, ale mam nadzieję, że będzie lepiej, już nie mogę doczekać sie następnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  5. To chyba mój ulubiony rozdział na tym blogu! Kocham, kocham i jeszcze raz kocham!
    Mam nadzieje, że Ali w końcu przejrzy na oczy a Demi i Joe po przebudzeniu nie zmienią do siebie nastawienia na to negatywne.... Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak! Wreszcie jakiś postęp u Jemi. Mam nadzieję, że rano Melissa i inne sprawy nie zepsują im poranka i życia. Niech już będzie lepiej. A co do reszty, to nie wiem jak rozgryźć Court i jej zachowanie. Poczekam na to co dalej dla niej wymyślicie. Alice i Kevin niech wreszcie się dogadają, bo szkoda mi ich bardzo. I co z Nickiem - zniknął i już nie wróci? Zachował się jak dupek, ale widać miał rację. Court już nie chce dziecka, jeśli dobrze zrozumiałam. No nic. Czekam na Prima Aprilis, chociaż mam nadzieję, że rozdział będzie "serio" :-) Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy wyście zwariowały?! Seks w ÓSMYM miesiącu ciąży? Przecież Demi może praktycznie w każdej chwili urodzić xD Nie róbcie z Denise teraz czułej i kochającej matki, Za to podoba mi się, że nie boicie się nadać negatywnych cech głównym bohaterom, a nie tylko epizodycznym postaciom, które mają utrudniać życie naszej ulubionej szóstce.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zostałyście nominowane do LBA. Szczegóły znajdziecie tutaj: hells-fashion.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. O mój Boże !�� to określenie chyba najbardziej pasuje do tego rozdziału,tak się cieszę,ze u jemi jest jakiś postęp,ze normalnie hsisbdjd,tylko mam nadzieję,ze nagle coś się nie stanie typu pokloca czy coś ,za długo na to czekaliśmy,nie róbcie nam tego haha.Dobrze,ze ktoś w końcu przygada Alice,jej zachowanie bylo dziecinne,nie mogę doczekać się kwietnia��

    OdpowiedzUsuń
  10. BOŻE PISZESZ ZAJEBIŚCIE! :* Nie mogę się doczekać następnej części :D

    OdpowiedzUsuń