środa, 1 kwietnia 2015

46. "Zamierzasz stać tak w progu przez całą noc i robić przeciąg, czy wejdziesz wreszcie i zajmiesz się tą kolacją?"


Dziesięć minut. Tyle pozostało aż samolot Demi i Joe'go miał wylądować według planu lotów. Nie pojawiła się żadna informacja, że lot z różnych przyczyn został opóźniony, czy odwołany, co ogromnie cieszyło Courtney. Po weekendzie spędzonym najpierw w mieszkaniu Matta, a potem na pocieszaniu i tłumaczeniu załamanej Ali, że w adopcji nie ma nic złego, miała ochotę na trochę inne towarzystwo, w postaci w miarę normalnej Demi.  To był bardzo dziwny weekend i nie chciała go więcej powtarzać. Martwiło ją samopoczucie Alice i musiała porozmawiać z Demi, by razem wymyśliły, co mają robić dalej. Spodziewała się też, że i brunetka będzie miała jej, co opowiadać na co czekała z niecierpliwością. Z pewnością przez dwa ostatnie dni ziała zazdrością w stronę swojego szefa, choć oczywiście nie przyznawała się do tego przed samą sobą. I na pewno zacznie jej się żalić, że Joe przez cały czas wisiał na telefonie z Melisą, a ona nie mogła tego znieść. Szczera rozmowa z pewnością pomogłaby im oczyścić atmosferę, ale panna Lovato była tak uparta, że nawet nie chciała o tym słyszeć. Court kilka razy próbowała ją do tego przekonać, jednak z marnym skutkiem. A gdyby wyjaśnili sobie kilka spraw, zapewne pomogłoby im to unormować swoje dziwne relacje i byliby szczęśliwsi. Wszyscy troje. Spojrzała na srebrny zegarek, błyszczący na jej nadgarstku i upiła łyk kawy z papierowego kubka. Chwilę potem usłyszała, jak kobiecy głos roznosi się po całym, wielkim pomieszczeniu, informując, że lot numer trzysta pięćdziesiąt cztery z Los Angeles do Nowego Jorku, właśnie wylądował. Wiedziała, że jeszcze chwilę to potrwa. Spróbowała, więc dodzwonić się do Ali, która nie odebrała od niej ostatnich dziesięciu telefonów. Myślała, że blondynka oddzwoni, ale tak się jednak nie stało, co było strasznie niepokojące. W końcu jednak postanowiła wysłać jej wiadomość, żeby się odezwała, czy żyje i czy wszystko w porządku. Zdążyła schować telefon do jasnej, pikowanej torebki, gdy ujrzała tłum ludzi wylewających się przez oszklone drzwi. Wśród nich wypatrzyła Demi i Joe'go. Szli w bardzo bezpiecznej odległości od siebie, jak para nieznajomych. Z pewnością znów się o coś pożarli. Upewniła się o tym, gdy zbliżyli się do niej i zobaczyła minę swojej przyjaciółki. Była zła i... smutna. Coś poważnego musiało się wydarzyć. Zwłaszcza, że Joe też nie wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na świecie. 
- Cześć, nareszcie jesteście, nie mogłam się już doczekać. - Przywitała przyjaciółkę pocałunkiem w policzek, a ta uśmiechnęła się w wymuszony sposób. Joe natomiast kiwnął jej głową i szybko je wyminął, nawet nie spoglądając w ich stronę. Obejrzała się jednak za nim i miała wrażenie, że i on na nie popatrzył, ale szybko odwrócił głowę. A może tylko jej się wydawało. Nie miała jednak czasu na rozmyślanie o średnim Jonasie, bo Dem prezentowała się fatalnie. Wzięła od niej bagaż i zaczęły kierować się w stronę wyjścia. Demi nie odzywała się ani słowem. - Co jest? - Spytała, kiedy udało wydostać się im na zewnątrz. Był przyjemny, rześki poranek, aż chciało się żyć, lecz Dem była chyba innego zdania. 
- Nic, jestem zmęczona, wszystko mnie boli, miałam ciężkie dwa dni z powodu tego cholernego przetargu i myślałam, że się uduszę, bo w LA było tak gorąco, że nie miałam czym oddychać. 
Stanęły na parkingu przy samochodzie Courtney. Nie wierzyła w bajkę o bolącej głowie, bo jej przyjaciółka nie należała do osób, które tak by narzekały. Z drugiej jednak strony wiedziała, że przyjaciółka źle znosiła ostatni trymestr i często skarżyła się na różne bóle. Za tym jednak kryło się coś więcej. A raczej ktoś. Z pewnością chodziło o jej szefa. 
- A Joe? Jemu też przeszkadzały upały? - Zapytała, może nieco zbyt sarkastycznie niż powinna, ale coś jej tu nie pasowało już wtedy, gdy lecieli do Los Angeles. Dem się do niego nie odzywała i wyglądała na obrażoną, a on patrzył na nią, choć udawał, że jest zupełnie inaczej. A teraz, gdy wrócili, on wydawał się być wściekły, a ona wyglądała, jakby miała się za chwilę rozpłakać. 
- Nie wiem, ale jeśli zaraz nie zmienisz tematu, to wrócę taksówką, bo... naprawdę źle się czuję.
 Bez słowa, więc zapakowała jej walizkę do bagażnika i otworzyła drzwi. Demi z trudem wpakowała się do jej niezbyt pokaźnego samochodu, który nie był przeznaczony do wożenia kobiet w zaawansowanej ciąży, ale jakoś sobie poradziła. Court włączyła klimatyzację i przekręciła kluczyk w stacyjce. Nie mogła dłużej wytrzymać. Musiała zadać kolejne pytanie.
- To... jak było? Opowiesz coś? 
Demi wpatrywała się w jeden punkt za oknem, czule głaszcząc się po brzuchu. Robiła tak zawsze, gdy intensywnie nad czymś myślała. I chyba nie chciała się nią z nimi tymi myślami podzielić. 
- Normalnie, jak na wyjeździe służbowym. Same spotkania, rozmowy i nudni kontrahenci... Nic ciekawego. 
Jeśli było tak, jak mówiła, to czemu wydawało jej się, że przez chwilę kąciki jej ust uniosły się w górę, ale zaraz potem wróciły na swoje miejsce i Dem dalej wyglądała na smutną. 
- Widzę, że Joe dał ci w kość... - nie chciała rozpoczynać tematu ciemnowłosego mężczyzny, ale nie była w stanie się powstrzymać. Stanęły na światłach i kątem oka przyjrzała się przyjaciółce. Z jej twarzy nie dało się za wiele wyczytać. Po za tym, że naprawdę źle wyglądała. 
- Możesz przełączyć tą piosenkę? Strasznie irytuje mnie głos tej kobiety...
Zmieniła temat, czyli jednak coś się wydarzyło. A jednak intuicja jej nie zawiodła. Spełniła jej prośbę i po chwili słuchały już kojącego głosu pewnego artysty z za oceanu, który został zraniony przez kobietę. 
- O co się znów pokłóciliście? Czy wy nie potraficie rozmawiać, jak dorośli ludzie? - Przyciszyła radio, zdenerwowana na przyjaciółkę. Lovato sama sobie utrudniała życie. Była upartą oślicą. 
- Nie wiem, o co ci chodzi, Court. Nie pokłóciliśmy się, naprawdę jestem zmęczona i chciałabym być już w domu. 
Nie wierzyła w ani jedno jej słowo i zapewnienie, że nic, zupełnie nic się nie stało. Bo Demi zachowywała się naprawdę dziwnie. 
- Chyba, że jesteś zazdrosna, ale to jeszcze bardziej dziwne, bo jeśli uważasz, że masz go gdzieś, to... Poza tym on ma Melisę, z twojej własnej winy. - To, co powiedziało było bolesne, ale prawdziwe. Gdyby Demi postępowała inaczej, to Joe byłby z nią, a ona nie musiałaby się złościć i obrażać na cały świat. 
- Nie jestem zazdrosna i przestań przypominać mi o tej blond wywłoce. 
Wycedziła przez zaciśnięte zęby, patrząc na nią wojowniczo. Court prawie parsknęła śmiechem. Był to uroczy widok. Miała ochotę poprosić przyjaciółkę o powtórkę, nagrać to i wysłać Joe'mu, by zobaczył, co zrobił z jej normalną Demi. Może to by im w jakiś sposób pomogło. Chociaż nie chciała grać roli kupidyna, bo swaci zawsze wychodzili na swoich zabawach najgorzej. 
- No oczywiście, wcale nie jesteś. - Przytaknęła jej z lekką nutą ironii. Nawet głupi, by się domyślił, że była choraz z zazdrości, jakby Jonas był conajmniej jej kochankiem. Albo to ciąża albo gorąca aura Kalifornii tak na nią podziałała. Ewentualnie obie te rzeczy na raz.
- Lepiej, przyznaj się, co sama robiłaś przez weekend... 
Court stwierdziła, że to najlepsza pora, by wspomnieć o Ali i jej kryzysie w małżeństwie. Przyciszyła radio i podkręciła klimatyzację, zastanawiając się, jak zacząć temat. O Hendersonie nie wspominała, bo zdecydowanie nie było o czym mówić. 
- Zajmowałam się załamaną Ali...- Odpowiedziała spokojnie, skupiając się na drodze i przypominając sobie stan, w jakim znajdowała się blondynka w ciągu weekendu. Tkwiła gdzieś pomiędzy rozpaczą, histerią i kompletną ignorancją, a Court nie wiedziała już, co jest gorsze - Ali histeryczka, czy Ali traktująca Keva, jakby w ogóle nie istniał. Próbowała jej tłumaczyć, ale bez pomocy Demi uderzała jedynie w grubą ścianę obojętności i upartości. 
- A co się stało?
Dem wyraźnie się ożywiła i zmartwiła. Nie chciała denerwować ciężarnej w ósmym miesiącu ciąży, ale wielkiego wyjścia nie miała. Z resztą prędzej czy później i tak by się dowiedziała. 
- Pokłóciła się z Kevem o dziecko. On chce adoptować, a ona chce być w ciąży. No i się wyprowadził, a ona się załamała. Mówię ci, nigdy nie widziałam jej w tak okropnym stanie. W sobotę wypiła tyle wina, że nie była w stanie zrobić jednego kroku.
- Wiedziałam, że tak to się skończy! Wiedziałam! Mówiłam jej, by nie przesadzała i nie naciskała go, ale ona jak zwykle musiała być mądrzejsza...
Lovato mocno się wzburzyła i złapała za brzuch. Court zaczęła się zastanawiać, czy dobrze zrobiła, mówiąc jej o tym, po męczącej podróży, kiedy jej przyjaciółka i tak była czymś poddenerwowana.  
- Już ja jej nagadam... Nie pozbiera się. 
Dodała po chwili. 
- Dem, spokojnie, wiesz, jacy oni są... nie potrafią bez siebie żyć i nie długo z pewnością się pogodzą. - Machnęła ręką. Wczoraj to samo mówiła Al, by ją pocieszyć. Ta jednak tylko mocniej zaczynała płakać i piła jeszcze więcej wina. Z resztą panna Stone sama nie wiedziała kogo najbardziej próbuje przekonać, co do słuszności swoich słów: siebie, Dem, czy Al. Każdy miał ograniczone pokłady cierpliwości. Kevin też. 
- Kev jest bardzo fajnym, porządnym facetem, a ona traktuje go okropnie, jakby był jakimś koniem rozpłodowym. To moja przyjaciółka, uwielbiam ją, ale powinna dostać odpowiednią nauczkę. 
Demi była o wiele bardziej radykalna w swoich opiniach i poglądach niż ona sama. No ale nie mogła się z nią nie zgodzić. Kevin Jonas należał do grona tych facetów, którzy cudem nie wyginęli wraz z dinozaurami, a Al, z tego co mówiła i robiła ostatnio, jakby o tym trochę zapomniała. 
- To, co zamierzasz z tym zrobić? - Spytała ją po dłuższej chwili, oczekując, że kobieta ma jakiś plan działania. 
- Jeszcze nie wiem. Na początek muszę się wyspać i zresetować, bo inaczej jeszcze dzisiaj będziesz wiozła mnie na porodówkę. 
- Nawet tak nie żartuj! - Jeszcze tego im tylko brakowało, by Dem zaczęła przedwcześnie rodzić. Nie dość, że miały kłopoty z Al, która pewnie leżała z wielkim kacem i nie raczyła odebrać pieprzonego telefonu, to jeszcze teraz Demi zbierało się na mało zabawny kawał. - Małemu aż tak się spieszy na świat? - Czekała na jego narodziny równie mocno, jak przyszła mama, ale w odpowiednim terminie, kiedy i oni i wszystko inne będą gotowi.
- W sumie to był grzeczny przez prawie cały weekend, wczoraj trochę mnie przestraszył, ale...
- Ale? - Chciała usłyszeć co takiego się wydarzyło, bo Dem uśmiechnęła się delikatnie i to było bardzo zastanawiające. Dzisiaj cały czas zachowywała się bardzo dziwnie, ale to rozmarzone spojrzenie przekraczało już wszelkie granice. Coś tam się musiało wydarzyć, ale panna Lovato nie chciała powiedzieć, co dokładnie. Mogła sobie zmyślać i mówić, że jest okropnie zmęczona, ale za tym kryło się coś więcej. 
- Ale nic. Zupełnie nic. Mam po prostu fantastycznego syna. 
Demi westchnęła głośno i oparła głowę o szybę, uznając ich rozmowę za zakończoną. Świetnie. Jedna jej przyjaciółka rozwalała swoje małżeństwo i piła na umór, a druga zachowywała się bardziej tajemniczo i bardziej nienormalnie niż zwykle. A to podobno Court była pokręconą wariatką. W jakiś dziwny sposób czuła się najnormalniejsza z całej trójki. Postanowiła już jednak tego nie komentować i resztę drogi przebyły w milczeniu. 
 - No nareszcie jesteśmy. - Zatrzymała się na parkingu. Demi powoli wysiadła z samochodu i zaczęła rozmasoywać plecy. - Jak chcesz to pomogę ci się rozpakować i posiedzę z tobą, bo widzę, że cały czas jesteś smutna...
- Nie!
Szybko zaoponowała, po czym zaczerwieniła się i zaczęła spokojniej tłumaczyć. 
- Nie obraź się, ale chciałabym zostać sama... wezmę prysznic, zamówię sobie coś do jedzenia i pójdziemy z młodym spać. 
Demi chwyciła za rączkę swoją walizkę na kółkach, przestępując z nogi na nogę, jakby była strasznie zniecierpliwiona i czekała na coś. 
- W porządku, jeśli tak wolisz. I, Demi... wszystko będzie dobrze.
Kobieta uśmiechnęła się.
- Czas pokaże. 

~*~

Upił łyk kawy z białej, porcelanowej filiżanki i odstawił ją na biurko. Słuchał swojej rozmówczyni, która była jego jedną z pierwszych klientek, a także dobrą znajomą. Co prawda nie rozmawiali ze sobą od roku czy dwóch, ale gdy zadzwoniła do niego z problemem, z którym się borykała od pewnego czasu, odwołał umówione spotkanie i przyjechał do niej najszybciej, jak się dało. Rebecka, którą nazywaną tutaj ciocią Becky, była czterdziesto kilkuletnią, energiczną kobietą, która zarażała wszystkich swoją pozytywną energią. Dla niej nie było rzeczy niemożliwych. I nigdy nikomu nie odmawiała pomocy. Z tego, co wiedział, kochała swoją pracę i spędzała w niej mnóstwo czasu. Kevin zastanawiał się nawet, czy ona miała jakiekolwiek życie oprócz niej, bo zdawała się robić wszystko dla domu dziecka i dzieci w nim, mieszkających. Mówiła o nich z czułością, kochała je, dając im to, czego nie mogły dostać od swoich rodziców: miłości oraz poczucia bezpieczeństwa. Pragnęła obdarzyć je odrobiną radości i nigdy nie pozwalała, by ktoś mówił o nich źle, obraźliwie lub z szyderstwem. Wymagała wiele od siebie i swoich pracowników. Przeprowadzała z nimi długie rozmowy, zatrudniała na okres próbny, a gdy ktoś jej się nie spodobał, nie miał szans na zatrudnienie. Zawsze mówiła, że najważniejsze było dla niej dobro dzieci. Z bólem przypomniał sobie, jak chciał ją zapoznać z Ali, ale ona odmówiła, bo miejsca takie, jak domy dziecka zawsze ją trochę przerażały. Na wspomnienie o swojej żonie skrzywił się lekko. Nie rozmawiał z nią już przeszło dwa tygodnie i choć tęsknił za nią cholernie, to jednak nie mógł zapomnieć ich ostatniej kłótni i tego, co mu wygarnęła. I dalej był zły, że poleciała na skargę do jego matki, pokazując tym samym, że nie jest zbyt dojrzała. Bolało go, że nie potrafiła być bardziej wyrozumiała i pozostawała zaślepiona marzeniami, których nie mógł spełnić, nieważne, jakby się starał. Zaproponował jej adopcję, a ona to odrzuciła. Miała gdzieś jego zdanie, chociaż on robił wszystko, by ją uszczęśliwić. Dlatego też nie chciał się do niej odzywać. Jeszcze nie, bo wiedział, że kiedyś będą musieli stanąć twarzą w twarz i zastanowić się, co dalej z ich związkiem. Na razie jednak nie był na to gotów. 
- Kevin, słuchasz mnie? 
Ciepły głos kobiety wyrwał go z ponurych myśli i przywołał do rzeczywistości, która również nie wyglądała najlepiej. Rebecka patrzyła na niego z troską i jakby podejrzewała, co się z nim działo. Nie wiedział, jak to robiła, ale umiała rozpoznawać troski, z jakimi mierzyli się ludzie. Może to praca z dziećmi ją tego nauczyła. W końcu musiała umieć leczyć ich smutki, małe i duże. 
- Przepraszam, zamyśliłem się. Możesz powtórzyć jeszcze raz? - Było mu wstyd, bo ona zadzwoniła do niego z prawdziwym problemem, a on w tym czasie zastanawiał się nad przyszłością swojego niezbyt udanego małżeństwa. Naprawdę, powinien bardziej się przyłożyć, bo nie chciał narazić się na jej gniew, zwłaszcza, że naprawdę bardzo ją lubił i szanował, a ona jego także. Poza tym był profesjonalistą i w pracy powinien zajmować się tylko i wyłącznie pracą, a nie rozstrząsaniem spraw osobistych. 
- Chodzi o to, że nasz sąsiad, niejaki pan Johnsson, od dłuższego czasu skarży się na hałas, który powodują nasze dzieci, kiedy bawią się na placu zabaw. Do tego podburza przeciwko nam pozostałych mieszkańców i doszły nas słuchy, że chcą złożyć zbiorowy wniosek o likwidację domu dziecka i przeniesienie go w inne miejsce, bo tu nie ma prawa być. 
Rebecka wyglądała na poważnie zmartwioną, a on szczerze jej współczuł i w myślach zastanawiał się już, jak może jej pomóc. Nie specjalizował się za bardzo w takich sprawach, bo zazwyczaj zajmował się wielkimi firmami i ich fuzjami, a także umowami zawieranymi przez bogatych biznesmenów, ale z sympatii do niej postanowił się tym zająć, uprzednio, kontaktując z kolegami prawnikami, którzy mogli mu pomóc. Poza tym nie wyobrażał sobie, by ktoś mógł chcieć wypędzić stąd dzieci, które i tak już w życiu trochę przeszły, skoro się tu znalazły. Chciał jej odpowiedzieć, ale w tym czasie weszła do gabinetu, sekretarka Rebecki, by poinformować ją, że dzieci wychodzą już na dwór. 
- Bardzo cię przepraszam, Kevin, ale chyba będziemy musieli to przełożyć na inny dzień. Jedna z moich wychowawczyń leży w szpitalu i nie mogę znaleźć nikogo na zastępstwo, więc sama chwilowo pomagam. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, że ściągnęłam cię tylko na chwilę.
- Nic się nie stało. - Zapewnił ją szczerze, a ona odetchnęła z ulgą, na co oboje się zaśmiali. Wstał z krzesła, by się z nią pożegnać, gdy przyszedł mu do głowy pewien pomysł. - A może... mógłbym się z tobą przejść? Opowiedziałbym ci, co o tym myślę i doradził, co powinnaś zrobić... - sam był trochę zaskoczony swoją propozycją, ale coś ciągnęło go w stronę pisków i śmiechu, które docierały do nich przez okno. Maluchy chyba były już w ogrodzie. 
- Jeśli nie przeszkadza ci hałas, to zapraszam.
Puściła do niego oko i roześmiała się głośno. 
- Zdecydowanie nie. 
*
Tutaj jednak też nie udało im się porozmawiać, bo gdy tylko znaleźli się na podwórku, Rebecka pobiegła pomóc rozwiązać konflikt o czerwoną łopatkę, którą toczyło dwóch trzyletnich chłopców. To nic, że żółta samotnie leżała obok, oni w tym samym czasie chcieli się bawić czerwoną. Kobieta wspomniała mu, że to częste zjawisko wśród jej wychowanków, bo nie mieli za wiele własnych rzeczy i dlatego nie lubili się dzielić tym, co było ich, nawet przez chwilę. Poza tym twierdziła też, że każde dziecko jest trochę egoistyczne i walczy o swoje. A ona była w tym sporze sędzią. Nie mając więc za wiele do roboty, Kevin przyglądał się dzieciom, które biegały po ogromnym placu, huśtały się na huśtawkach, zjeżdżały ze zjeżdzalni lub lepiły babki z piasku. Na ich śladach nie było znać troski, ani zmartwień, ale wiedział, że dzieci czasem potrafią to ukrywać. Sam tak robił, gdy był małym chłopcem. Miał, co prawda mamę, wujka i braci, dorastał w cudownym miejscu, ale często brakowało mu ojca i zazdrościł kolegom, którzy grali ze swoimi w piłkę, łowili ryby, lub po prostu spędzali czas. Niestety jego marzenia nigdy się nie spełniły i chociaż miał wujka Robba, to mimo wszystko, oddałby wiele za dzień spędzony w towarzystwie ojca. Przystając przy jednej z drewnianych huśtawek, poczuł na plecach, że ktoś go obserwował. Obejrzał się za siebie i zobaczył chłopca, siedzącego samotnie w rogu piaskownicy. Budował coś, co miało przypominać zamek lub dom bacznie go obserwując, ale kiedy Kevin się na niego spojrzał, młody szybko odwrócił wzrok. Mężczyzna postanowił, że do niego podejdzie. Ukucnął przy piaskownicy, by lepiej przyjrzeć się drobnej twarzyczce chłopca, którą pokrywały delikatne piegi. Miał włosy w kolorze ciemnego blondu i przydługą grzywkę, która raz po raz wpadała mu w oczy, a on odgarniał ją zapiaszczoną dłonią. Ale tym, co przykuwało uwagę najbardziej, były oczy. Duże, niebieskie i mądre, choć smutne. Za smutne, jak na oczy filigranowego chłopca w zielonej koszulce i beżowych ogrodniczkach, który powinien bawić się teraz beztrosko z rodzicami, a nie tkwić w domu dziecka. Ale Kev już jakiś czas temu pojął, że los bywał okrutny i rzadko sprawiedliwy. 
- Twojemu zamkowi brakuje wieży i fosy. - Odezwał się po chwili, pragnąc przerwać ciszę. Nie wiedział czemu, ale zależało mu na nawiązaniu kontaktu z tym chłopcem, o którym nic nie wiedział, i który był tu tylko jednym z wielu dzieci. Ale coś go do niego przyciągało. Coś czego nie potrafił jeszcze nazwać i zidentyfikować. 
- To nie jest zamek, tylko garaż. Ma trzy poziomy, nie widzisz? 
Kev zaśmiał się w duchu, widząc poważną minę chłopca, na jego pomyłkę. Jak był w jego wieku, też nie znosił, gdy ktoś nie rozpoznawał jego niezbyt udanych rysunków czy konstrukcji. Nie miał niestety talentu Nicka, który od dziecka przepięknie rysował, dbając o najdrobniejsze detale. Malec był dumny ze swojego dzieła, co było urocze, a on nie miał zamiaru podcinać mu skrzydeł. Obserwował jego wysiłki w drążeniu kolejnych tuneli, zupełnie nie zwracając uwagi na pozostałe dzieci, bawiące się w piaskownicy w piekarnię. Nie był skory, by do nich dołączyć, a one mu nawet tego nie proponowały. Poczuł jakąś nić sympatii do tego chłopca, bo ostatnio też czuł się, jak odrzucony od grupy. 
- Wybacz, teraz już widzę... Może mógłbym ci pomóc? - Zapytał, pragnąc dołączyć do zabawy. Zastanawiał się też, czemu chłopiec siedział sam, bez kolegów. Jednak z tego, co wiedział od Rebecki, w domu dziecka często zdarzały się takie sytuacje, bo dzieci tu przebywające miały za sobą często traumatyczne przeżycia i stroniły od towarzystwa innych osób, często zamykając się przed całym światem. Zawsze powtarzała też, że potrzeba dużo cierpliwości i pracy odpowiednich osób, by mały człowiek dotknięty tragedią zaczynał w miarę normalnie funkcjonować. Może w jego przypadku było tak samo? Postanowił, że zapyta o to Rebeckę. 
- Ale to bardzo trudne zajęcie, wiesz? Nie każdy się do tego nadaje...
Młody nie wyglądał na przekonanego, jakby miernie oceniał jego możliwości budownicze. Kevin miał ochotę się roześmiać, widząc poważną minę chłopca, któremu grzykwa znów zasłoniła buzię i oczy i coś mocno ścisnęło go w środku. Może to właśnie był instynkt, może to właśnie czuła Ali, gdy patrzyła na kobiety z wózkami. Ale on to poczuł do konkretnego dziecka, a nie do wszystkich innych. 
- Ale, jak pokażesz mi, jak to się robi, to z pewnością się nauczę. - By pokazać, że jest gotów do ciężkiej pracy, zdjął marynarkę i położył ją na trawie, a potem podwinął rękawy. - To jak będzie? 
- No dobra, ale masz robić tylko to, co ci pokażę, zgoda? 
Przytaknął młodzieńcowi i zaczął  usypywać piach, gdzie wskazywał mu malec. Wyglądał na nie więcej niż pięć lat, ale Kevin nie był za dobry w odgadywaniu dziecięcego wieku. Ali znała się na tym o wiele lepiej. Gdyby była mniej uparta, to od razu po powrocie do domu, opowiedziałby jej o wszystkim i przywiózł tu w weekend, by go poznała. Tylko, że jego żona wolała żyć w nierealnym świecie, do którego on nie pasował. Zniecierpliwiony chłopiec, ponaglił Kevina, który zdążył odpłynąć daleko myślami, by ten zaczął uklepywać żółty piasek. Mężczyzna starannie zabrał się do wykonania tego zadania. Gdy skończyli, z aprobatą patrzył na ich wspólne dzieło, uznając siebie za dobrego nauczyciela. Z kieszeni ogrodniczek wyjął niewielką, zieloną wyścigówkę i z namaszczeniem postawił ją w miejscu, w którym zapewne był wyjazd z garażu. 
- Miałem kiedyś podobne.. - wyznał Kevin, wspominając wyścigi, które urządzał razem z Joe i Nickiem. On lub Joey wygrywali na zmianę, a najmłodszy Nicholas wiecznie przegrywał, po czym z płaczem leciał naskarżyć mamie, bo uważał, że to niesprawiedliwe. 
- Naprawdę?
Oczy chłopca, i tak ogromne, zrobiły się jeszcze większe, ale po chwili, jakby mu nie wierzył, założył ręce na piersi i przyjrzał się badawczo. 
- Tak, bawiłem się nimi razem z braćmi. 
- Ja mam siostrę, ale ona jest mała i zawsze bawimy się w to, co ona chce, bo jak nie to zaczyna płakać. No więc nie mam wyjścia. 
Chłopiec wzruszył ramionami, jakby był pogodzony z losem starszego brata. Kevin doskonale go rozumiał, bo jako najstarszy z trójki rodzeństwa, zawsze musiał świecić przykładem i ustępować, czego nienawidził. 
- Widzę, Kevin, że poznałeś już Haydena. 
Rebecka stanęła obok niego, uśmiechając się szeroko. Hayden... A więc tak miał na imię. Podniósł się z kolan, bo już zaczynało być mu niewygodnie i otrzepał z piachu. Kobieta podała mu marynarkę, którą wcześniej rzucił niedbale na trawnik i założył, próbując rozprostować wygnieciony materiał. Dobrze, że nie miał już dzisiaj żadnych spotkań, bo inaczej odstraszyłby swoich kientów w idealnie wyprasowanych garniturach bez żadnych zagnieceń. Chłopiec jednak zostawił ich samych, bo jedna z wychowaczyń zaczęła wołać dzieci, by ustawiły się w pary. Czas było wracać na podwieczorek. 
- To nie jest dobry pomysł...
- Co takiego? - Zapytał, odprowadzając chłopca wzrokiem. Mały odwrócił się nawet na chwilę i chyba chciał pomachać, ale w końcu zrezygnował. 
- Od dwudziestu lat obserwuję ludzi, którzy tu przychodzą i patrzą tak samo, jak ty, mieszając dzieciom w głowach i sercach, a potem znikają, nie zastanawiając się, co się z nimi dzieje, jak bardzo to przeżywają. 
- Nie mam zamiaru go zranić, ja... - właściwie sam nie wiedział, co chciał osiągnąć. Poznał dziecko, bystrego chłopca, którego w jednej chwili polubił i chwilę się z nim pobawił. Nic więcej. A może to jednak było coś. Może nie powinien się do niego zbliżać, ale jakoś nie potrafił przejść obojętnie. 
- Hayden i jego siostra, Hailey trafili tu dwa tygodnie temu. Ich mama zmarła na raka, ojciec jest nieznany, nie mają żadnej rodziny, ostatni czas był dla nich ciężki. Dziewczynka jest mała i jeszcze niewiele rozumie, ale Hayden... ciężko mu się zaadaptować do nowych warunków i nie chciałabym, by ktoś namącił mu w głowie, narobił nadziei, by zamknął się w sobie jeszcze bardziej. A być może kiedyś trafi się rodzina, która będzie chciała zająć się nim i małą. 
No tak, zapomniał, że były na świecie kobiety, które w przeciwieństwie do Ali nie brzydziły się adopcją i chciały zająć się potrzebującymi dziećmi, by stworzyć im dom i rodzinę. Rebecka miała rację. Nie powinien się w to angażować w żaden sposób. 
- Jak, myślisz, ile on tu zostanie? - Zapytał, bo właściwie nie orientował się w temacie za bardzo. To był dla niego zupełnie nieznany świat, a jego wiedza o nim, ograniczała się jedynie do tego, że mieszkały tu dzieci, które czekały na pomoc. 
- Nie umiem odpowiedzieć ci na to pytanie, bo sama tego nie wiem, ale nie jest w najbardziej pożądanym wieku adopcyjnym. Hailey ma większe szanse, bo jest młodsza, ale my nie rozdzielamy rodzeństw, więc poczekamy na ludzi, którzy będą chcieli się zająć obojgiem. Istnieje też możliwość, że to się nigdy nie wydarzy. 
Kevin pokiwał głową, zastanawiając się, czy nie powinien o wszystkim zapomnieć i iść dalej. Jego dobre chęci i sympatia do tego malca niewiele zmieniały, bo tak, jak powiedziała Rebecka, nie mógł dawać mu złudnych nadziei. 
- Nie wierzę, że ktoś mógłby nie chcieć go adoptować... - powiedział bardziej do siebie niż do niej, przypominając sobie jego oczy oraz piegi na nosie i policzkach. 
- Oj, uwierz, że są ludzie, dla których adopcja jest jedynie ostatecznością, a nie świadomym wyborem, i wtedy decydują się na słodkie noworodki, które nie pamiętają przykrych doświadczeń.
- Coś o tym wiem. 

~*~

Przeklął siarczyście pod nosem, wyładowując swoją złość na niczemu winnej kierownicy auta i całkowicie uchylił szybę od strony kierowcy, bo miał wrażenie, że za chwilę się udusi. Nienawidził korków i letnich upałów w Nowym Jorku, a to właśnie zaserwował mu los właśnie dzisiaj, jakby w odpowiedzi, czy ten dzień mógłby być dla niego jeszcze gorszy. Wsłuchując się w monotonny głos prezentera radiowych wiadomości, zerknął na platynowego Rolexa widniejącego na prawym przegubie. Kwadrans do dwudziestej drugiej. Minęło już przeszło pół godziny, a ogromny korek na Bleecker Street posuwał się w iście żółwim tempie.
Już dawno nie był tak zmęczony po zwykłym dniu spędzonym w pracy. Prawdę powiedziawszy, jeżeli nie miał żadnych przerw, codzienna monotonia nie przeszkadzała mu aż tak bardzo, jednak powrót do biura nawet po krótkiej nieobecności zawsze dawał mu mocno w kość, a ten dzień był doskonałym potwierdzeniem owej reguły. Dziękował losowi, że przynajmniej mógł wreszcie pozbyć się garnituru i krawata, które na ogół lubił, jednakże podczas nowojorskich, upalnych i letnich dni, stawały się nieco uciążliwe. Zwykłe granatowe dżinsy i czarno-czerwona kraciasta koszula z wywiniętymi mankietami oraz rozpiętymi guzikami przy kołnierzu zapewniały zdecydowanie więcej swobody. Mimo wszystko jednak marzył, by ten dzień jak najszybciej się zakończył. Sporo rzeczy udało mu się załatwić, choć nie wszystko poszło tak, jak zakładał, ale cieszył się, że wreszcie miał to za sobą. Wyjątkowo praca przysporzyła mu najmniej zmartwień, choć dziwnie było mu siedzieć za biurkiem i rozmawiać z klientami, przez cały czas planując, co ma zamiar powiedzieć na spotkaniu po godzinach. Rozstanie. Zawsze wydawało mu się to ciężkim do podjęcia krokiem, szczególnie, jeśli chodziło o osoby, na których komuś zależało. Cały ranek zastanawiał się, jak ubrać to w słowa, żeby jak najmniej cierpiała, denerwował się niczym rozchwiany emocjonalnie nastolatek, a nie dorosły facet. Jednak, kiedy przyszło, co, do czego, porządnie zmotywowany wysiadł z auta i bez zastanowienia ruszył na umówione miejsce spotkania. Tak, jak sądził, myślała, że chciał ją przeprosić za tak nagłe zniknięcie bez słowa, więc na sam jego widok próbowała go objąć, ale jej na to nie pozwolił. Później wszystko poszło już, o dziwo, gładko. Powiedział jej szczerze, wszystko, czego nie potrafił przyznać sam przed sobą, jednak wreszcie był pewien. Nie sądził, że w rzeczywistości zabrzmi to tak egoistycznie i okrutnie. Ona chyba też tak sądziła, bo chociaż nie rozkleiła się przy nim, nie zaczęła płakać, rzucać się, ani też nie obrzuciła go gromem wyzwisk, dosadnie, bez owijania w bawełnę pokazała, co o nim myśli. Może czyniło to z niego złego człowieka, ale nie czuł wyrzutów sumienia. Było łatwiej, niż sądził. Poczuł dziwną ulgę, przestał wreszcie okłamywać siebie i ją. Egoistycznie cieszył się z podjęcia rozsądnej, słusznej decyzji. Miał nadzieję, że ona również, kiedy emocje opadną, uzna, że jednak ich związek nie miał żadnej przyszłości. Bo taka była prawda. Szczególnie po wszystkich ostatnich wydarzeniach. Nie potrafiłby dłużej udawać zaangażowania w coś, co było mu kompletnie obce, obojętne. Musiał wreszcie zagrać i podjąć właściwe ryzyko. W tej sprawie, zdecydowanie gra warta była wszelkich poświęceń.
Wyłączył silnik i wyciągnął kluczyk ze stacyjki, ciesząc się, że po ponad godzinnej koszmarnej podróży może wreszcie rozprostować kości. Szybko wydostał się z wnętrza auta, po czym sprawnie poradził sobie z wypakowaniem sporej plastikowej torby z bagażnika. Nawet zwykłe zakupy niemal doprowadziły go do szewskiej pasji, kiedy starsza kobieta przez ponad pięć minut grzebała w stercie drobniaków, chcąc na siłę uszczęśliwić kasjera. Przyciskiem na pilocie zamknął samochód i jeszcze raz potarł policzek, gdzie jeszcze jakiś czas temu widniał czerwony ślad po kobiecej drobnej dłoni, który piekąc udowadniał doskonale, że kompletną pomyłką było nazywanie płci przeciwnej, słabą. Na całe szczęście miał to już za sobą. Ruszył w stronę głównego holu, gdzie minął portiera, który na jego widok uśmiechnął się nieznacznie. Odkiwnął mu uprzejmie, kierując się w stronę wind. Jeszcze raz spojrzał na zegarek. Dwudziesta druga trzydzieści. Zdecydowanie czas nie był jego sprzymierzeńcem. Na całe szczęście jednak przynajmniej podróż na dziewiąte piętro upłynęła szybko i już po chwili wędrował korytarzem w stronę drzwi oznaczonych odpowiednim numerem. Nacisnął dzwonek, po czym wolną dłonią oparł się o dębową futrynę.
- Pan prezes jak zwykle punktualny. Z takim tempem to chyba musiałeś po drodze zwiedzić jeszcze trzy stany.
- Przepraszam. – Mimo ciętej uwagi już na wejściu uśmiechnął się szczerze. – Pomyślałem, że miło będzie, jeśli ugotuję wam jakąś kolacje, bo jedzenie na wynos to chyba nie jest najlepszy pomysł… No a że ostatnio w lodówce nie było nic, prócz światła to po drodze zrobiłem jeszcze zakupy…
Na dowód pokazał plastikową torbę wypełnioną po brzegi składnikami na tradycyjne, proste spaghetti, które z racji niewielkiej ilości czasu, jaki z resztą planował wykorzystać w zupełnie inny, ciekawszy sposób, było najlepszym możliwym pomysłem. 
- Jeśli myślisz, że tak łatwo nas przekupisz, to grubo się mylisz.
- Naprawdę chciałem przyjechać wcześniej, ale najpierw za szczerość dostałem w twarz, w towarzystwie pięćdziesięciu gapiów w mojej ulubionej restauracji, a później jeszcze ten cholerny korek. – Miał nadzieję, że jakoś uda mu się ją udobruchać, ale nie wyglądała na przekonaną. Stała z rękami skrzyżowanymi na piersi, czekając na jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia, które nie nadeszły. Powiedział w końcu całą prawdę, a teraz liczył na jej ruch, lustrując, jak bardzo seksownie wyglądała w krótkim szarym satynowym szlafroczku, który ledwie udało jej się zawiązać wokół ogromnego już brzucha.
- W sumie to jej się nie dziwię. Na jej miejscu pewnie zrobiłabym podobnie… Chociaż nie ograniczyłabym się tylko do ciosu w twarz. 
Odpowiedziała czysto hipotetycznie, ale słyszał w jej tonie prawdziwą groźbę i coś podpowiadało mu, że nie chce wiedzieć, do czego byłaby zdolna Wiedźma. Zupełnie zbiła go z tropu, odwracając się na pięcie i podążając w głąb korytarza. Przez krótką chwilę obserwował jak trzyma się za plecy, śmiesznie kołysząc biodrami.
- Zamierzasz stać tak w progu przez całą noc i robić przeciąg, czy wejdziesz wreszcie i zajmiesz się tą kolacją?



5 komentarzy:

  1. Super hiper fajny nareszcie razem Podziwiam Joe

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mnie na początku wystraszyłyście, ale w tym to jesteście mistrzyniami. Po pierwszych kilku linijkach rozdziału myślałam, że Demi i Joe pokłócili się o tą noc. Później miałam nadzieję, że jednak tylko tak grają przed Courtney i miałam rację. Czemu się kryją, przecież są dorośli. Dobrze, że Joe zakończył znajomość z Melisą. Szkoda, że tak mało wspólnych scen Jemi. Uwielbiam ich potyczki słowne i to jak teraz się zachowują wobec siebie. Czekam jeszcze na reakcję jego braci i jej przyjaciółek, a najbardziej na reakcję mamusi Joe. To się kobieta zdziwi. Ciekawe jaką scenę zrobi jemu, jej lub im wspólnie. A może Dems wtedy urodzi - u "mamusi" na kanapie? Fajnie by było. Co u Ali, czemu się nie odzywa do Court? Chyba nic jej się nie stało? Niech wreszcie dojdą do jakiegoś porozumienia z Kevinem, bo są fajni. No i nadal czekam na powrót Nicka i rozwój wydarzeń w życiu Courtney - Matt, czy Nick, a może ktoś trzeci? Czekam na maj. Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt - przede wszystkim słonecznych, bo lany poniedziałek to już teraz mamy. M&M

    OdpowiedzUsuń
  3. Weźcie wrobiłyście mnie z tym pierwszym wątkiem. Myślałam że Joe zostawił ją lub coś po tym co stało się w poprzednim rozdziale. Ale nie. On w końcu zerwał z Melisą. Co bardzo mnie cieszy bo Moni$ wiesz jak jej nie lubiłam xD. Mam nadzieję, że w nastepnym rozdziale bedzie wiecej scen z ta 2. Ogólnie mnie ciekawi jak zareaguje mama Joe na to, że spotyka się z " wiedźmą" xD. Mam nadzieję, że Ali i Kev się pogodzą i dojdą do jakiegoś kompromisu. Czekam na maj! Wesołych świąt :D I zobacz kolejny MIŁY KOMENTARZ z mojej strony ;O

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział. Demi i Joe wreszcie są razem. Też na początku myślałam, że się pokłócili, ale dobrze, że jednak nic się takiego nie stało. Ale mnie Courtney wkurza swoim wścibstwem. Nie dziwię się, że Demi nic jej nie powiedziała, bo zaraz by wszystkim wypaplała tak jak powiedziała Demi o Ali. I mam nadzieję, że Kevin i Ali zaadoptują Haydena i Hailey.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak! Tak i jeszcze raz tak! Brawo Joe! Jestem ciekawa tylko jak długo, i czy w ogóle będą to ukrywać... Co do Kevina... może powinien spróbować samotnej adopcji?

    OdpowiedzUsuń