piątek, 1 maja 2015

47. "Uważam, że już najwyższy czas, byś przestała strzelać fochy i pomyślała o powrocie do mnie".

Ze skupieniem wymalowanym na twarzy starała się skoncentrować na dokładnym nałożeniu odpowiedniej ilości tuszu na rzęsy, by, chociaż w pracy nie straszyć ludzi wokół. Kręgosłup dokuczał jej coraz bardziej, szczególnie nocą, kiedy nie mogła znaleźć sobie wygodnej pozycji do spania. Przez to właśnie kręciła się po kilka godzin, a rano wyglądała, jak żywy trup. Ostatnimi czasy doceniała coraz bardziej ludzi odpowiedzialnych za wszelkiego rodzaju korektory, podkłady, które pozwalały jej jakoś ukryć worki pod oczami.
Ostatnimi czasy deficyt snu zwiększył się jeszcze bardziej. Niekoniecznie z powodu ciążowych dolegliwości, co w sumie było miłą odmianą. Lubiła taką wersję zmęczenia. Chociaż musiała przyznać, że kondycje miała ostatnio kiepską, o czym przekonała się dosyć szybko. Ciężko było jej dotrzymać kroku Joe, szczególnie, że przez ostatnie upały czuła się, jak konający waleń wyrzucony na brzeg oceanu. Na całe szczęście Jonas nie narzucał zbyt dużego tempa. Nie chciał jej forsować, cały czas wyręczając ją we wszystkim, a do tego jeszcze wziął sobie za cel zrewolucjonizowanie jej nawyków żywieniowych. Codziennie po pracy, z racji, by nie wzbudzać podejrzeń, prosił firmowego szofera o dowiezienie ją pod samo mieszkanie, sam natomiast wędrował do sklepu spożywczego po świeże warzywa i owoce. Okazało się, że był całkiem dobrym kucharzem. Starał się, jak mógł, czasem lepiej, czasem gorzej. Przyzwyczajali się do siebie, co nie było łatwe, ale jakoś sobie radzili. Ona również musiała się poświęcić. Ciężko było całkowicie odseparować pracę od związku, szczególnie, że całe dni spędzali razem, do tego jeszcze musiała nauczyć się znajdować sensowne wytłumaczenia, dlaczego lepszym rozwiązaniem jest spotkanie u Courtney lub Alice zamiast u niej. Wolała jednak nie ryzykować, by przypadkiem dziewczyny nie natknęły się na śladowe ilości męskiej obecności w łazience, gdzie Joe zdążył dorobić się już kilku swoich rzeczy, w postaci szczoteczki, maszynki do golenia, wody kolońskiej i kilku innych drobiazgów, które dość szybko mogłyby wzmóc ciekawość jej przyjaciółek. Może było to trochę dziwne, niedojrzałe albo nawet i egoistyczne, jednak przez pewien czas chciała mieć Joe’go tylko dla siebie. Wolała najpierw upewnić się, co do stałości tego, co było między nimi, zamiast zapeszać. Koniec. Kropka. Chociaż ciągłe wrażenie, że wszyscy wokół przyglądają się im podejrzliwie, kiedy tylko wychodzili razem z gabinetu doprowadzało ją momentami do obłędu. To było dziwne. Im bardziej starali się ukrywać, tym mocniejsze stawało się odczucie, że jednak ludzie się domyślają i obgadują ich za plecami. Na dłuższą metę udawanie wydawało się niemożliwym do wytrzymania.
Skrzywiła się lekko, próbując dosięgnąć do zamka błyskawicznego w sukience, by go zasunąć, niestety jednak nie udała jej się ta sztuka. Nim wygimnastykowała się na tyle, by dosięgnąć szczytu suwaka, poczuła na swoich plecach dotyk zwinnych długich palców, sprawnie wędrujących w górę jej pleców aż do skraju zamka. Przymknęła na chwilę oczy, delektując się tym przyjemnym uczuciem. Jednak, kiedy do zabawy dołączyły również wargi Joe’go niecierpliwie błądzące po jej karku, z ogromną niechęcią, ale jednak, musiała przerwać, póki jeszcze była w stanie.
- Joe, proszę cię, przestań. – Odwróciła się do niego twarzą, ale to było jeszcze gorsze posunięcie, bo uśmiechnął się jedynie w ten swój irytująco-seksowny sposób, którym mówił jej, że i tak mu ulegnie, po czym zaatakował jej wargi swoimi. Całował, jak zwykle, cudownie, pozbawiając ją resztek rozumu i racjonalnego myślenia. – Uhmm… Joe. – Zdołała jedynie wydukać z siebie, gdy zszedł z pocałunkami na jej szyję, a zamek, który przed chwilą zapiął, zaczął ponownie rozpinać. Była zgubiona. Wiedziała o tym. Na szczęście syn kopnął ją porządnie w okolicy żeber, przywracając do rzeczywistości. Na niego zawsze mogła liczyć w sytuacjach krytycznych. – Jonas do cholery! – Krzyknęła, po tym, jak oderwała się od niego. Nie był zachwycony. Zrobił minę zbitego psa, która jednak na nią nie podziałała. Nie tym razem.
- To niesprawiedliwe. Psujesz całą zabawę.
Rzucił oskarżycielskim tonem w jej stronę, ale objął ją mocno, zamykając w swoich ramionach. Spróbował ją pocałować, ale tym razem mu się nie udało, czego jakaś jej część żałowała. To była ta część, która olewała spóźnienie się do pracy i wolała znaleźć się z Joe w sypialni. Inna część podpowiadała jej, że to bardzo zły pomysł, którego oboje będą żałować. I tej właśnie w tej chwili słuchała.
- Ubieraj się, zamiast paradować po całym mieszkaniu w samych bokserkach. – Zignorowała jego uwagę i wycelowała palec w nagi tors mężczyzny. Zazwyczaj jej to nie przeszkadzało, bo lubiła patrzeć na jego ciało, ale pół godziny przed wyjściem do pracy wolała tego unikać z różnych względów.
- Wiesz, zdecydowanie wolę, gdy każesz mi się rozbierać…
Wymruczał jej do ucha, a po całym ciele przeszły ją ciarki. Pocałował ją tuż za nim, prowadząc ścieżkę wzdłuż jej szyi. Był niereformowalny w swojej upartości i dążeniu do celu. No ale, gdyby nie to, to pewnie nie staliby tu razem, w jej łazience, a ona wciąż zastanawiałaby się, co by było gdyby.
- Joe, naprawdę, spóźnimy się do pracy… - Próbowała odwołać się do jego poczucia obowiązku i władzy, jaką sprawował, będąc wice prezesem, a kiedyś pewnie prezesem. Nie mógł ot tak robić sobie dnia wolnego i nie przychodzić do pracy. A z tego, co pamiętała, układając mu grafik, miał o dziesiątej bardzo ważne spotkanie z pewnym, miliarderem z Azji. Wuj urwałby mu głowę, gdyby to zawalił. I on doskonale o tym wiedział.
- Nie spóźnimy się. Obiecuję ci, że podwiozę cię pod samą firmę, a tymczasem… proponuję bardzo przyjemną rozrywkę…
Odpowiedział jej rzeczowo i nie przejmując się wiele, zaczął ściągać ramiączko jej sukienki.
- Wybacz, ale zamówiłam już taksówkę i myślę, że za chwilę po mnie przyjedzie. Tobie też radzę niedługo wyjechać. – Poprawiła sukienkę, która przez Joe’go zdążyła się trochę wygnieść. Nie na tyle jednak, by trzeba ją było ponownie prasować. Na szczęście. Spojrzała na Jonasa. Nie wyglądał na zachwyconego.
- Nie rozumiem, po co mamy się ukrywać. Nie robimy przecież nic złego. Nie jesteśmy dziećmi, tylko dorosłymi ludźmi.
To była kwestia sporna, w której nie do końca się ze sobą zgadzali. Joe nie widział problemu w obwieszczeniu całemu światu, że ze sobą sypiają, a ona wolała zachować to w sekrecie. Dopiero po tym, jak się upewni, że Joe traktują ją i jej dziecko poważnie, powie przyjaciółkom, zadzwoni do mamy, do siostry i pozwoli, by dowiedziała się cała reszta ludzi, na której jej nie zależało.
- I właśnie, jako dorośli ludzie nie musimy się chwalić wszystkim wokół, że jesteśmy razem. Zwłaszcza w pracy. – Wolała uniknąć plotek, że złapała go na dziecko, że jest jego kochanką, że wszystko załatwia sobie przez łóżko . Kiedyś coś takiego jej nie ruszało, ale odkąd była w ciąży, każda wzmianka usłyszana na swój temat, mocno ją irytowała i denerwowała. A ona w spokoju chciała przeżyć ostatnie tygodnie ciąży.
- A ja wolałbym, by wiedzieli, że jesteś moja. Nie musiałbym się martwić, że ktoś na ciebie spojrzy nie tak, jak powinien.
Był słodki, kiedy robił się zazdrosny, jak prawdziwy samiec alfa. Jednak nie miał do tego powodów. Ona z nikim nie flirtowała i nie potrzebowała tego.
- Wiesz, jesteś chyba jedynym facetem, który zainteresował się ciężarną w ósmym miesiącu ciąży. – Przypomniała mu, że raczej nie ugania się za nią tabun facetów, a ona może przebierać w nich i wybierać, codziennie innego. Kiedyś miała powodzenie, teraz nie, ale była szczęśliwa, bo nic więcej nie było jej potrzeba.
- Musisz przyznać, że jestem wyjątkowy… Poza tym nikt nie wie, jak seksownie wyglądasz w ciążowej bieliźnie… A jeszcze lepiej  bez niej… Na szczęście…
Znów zaczął ją całować, ale ona to przerwała i spojrzała na niego poważnie. Westchnął tylko, ale nic nie powiedział i nie kontynuował, bo wiedział, że tym razem nie wygra.
- Jestem zmęczona, wszystko mnie boli, naprawdę Joe. – No cóż, nie miała kondycji długonogiej Melisy, szybko się męczyła, łapała zadyszkę i często musiała odpoczywać. Zachowywała się, jak stara, zrzędliwa baba, chorująca na artretyzm, ale rzeczywiście w tej chwili, seks był ostatnim na, co miała ochotę. Zdecydowanie wolałaby się teraz położyć i spać. Albo chociaż usiąść i zjeść coś słodkiego i wysokokalorycznego, co być może dostarczyłoby jej energii. – I wolałabym, by Rob nie wrzeszczał na całą firmę, że spieprzyłeś spotkanie, od którego tak wiele zależało. – Robert Hoffman, co prawda nie należał do szefów, krzyczących na swoich pracowników, ale wiedziała, że będzie zdenerwowany, gdy Joe to zawali. A ona, jako dobra asystentka nie mogła na to pozwolić. – Poza tym o związkach mówi się, gdy przeradzają się w coś poważnego, a nie kręcą wyłącznie wokół łóżka. – Zrobił zaskoczoną, nieco zdziwioną minę. Zaśmiała się w duchu. No tak, pewnie dla niego wyglądało to zupełnie inaczej. Z resztą starał się, jak mógł, ale czasem miała wrażenie, że dla niego nie liczy się nic więcej niż seks. Momentami ją to martwiło, bo nie wiedziała, jak będzie, gdy już urodzi. Bała się, że Joe po prostu zwinie żagle i ucieknie, gdy płomienny romans się zakończy.
- Dem, przecież wiesz, że to nie tak.
Chciał się jakoś bronić, ale nie miał za wielu argumentów i wiedział lub czuł, że to, co powiedziała było prawdą. Gdzieś ulotnił się jego uwodzicielski nastrój, a rozmowa przeszła na poważniejsze tory.
- Czasem wydaje mi się, że nie zauważasz mnie i mojej ciąży, tylko moje ciało. – Powiedziała to, co najmocniej leżało jej na sercu. Cholera, żałowała, że nie mogła się zwierzyć ze swoich obaw Court lub Al. Byłoby jej łatwiej, gdyby któraś powiedziała jej, że Joe i tak się stara, jest super, a ona ma prawdziwe szczęście, mając go przy swoim boku. Chociaż nie mogła nie zauważyć, że robił, co mógł. Był czuły, opiekuńczy, chcąc, by wszystkie wątpliwości, jakie miała, pozostały tylko w sferze jej myśli. Znosił cierpliwie jej humorki, masował plecy, starał się spędzać z nią jak najwięcej czasu, zręcznie wymigując się z zaproszeń Matta na rundkę po klubach. Tylko że wciąż czuła, że to mało. Za mało.
- Zauważam, ale to ty nie dopuszczasz mnie do siebie i młodego. Ostatnio nie chciałaś nawet, żebym zawiózł cię do lekarza. Wolałaś być tam z Court.
Powiedział z wyrzutem, a ona poczuła, jak narasta w niej złość. Zrzucał całą winę na nią. Jednak zamiast wybuchnąć, policzyła w myślach od dziesięciu do jednego i poczuła się trochę lepiej.
- Bo chciałam się z nią zobaczyć. – Miała mało czasu dla swoich przyjaciółek, a Court bardzo chciała z nią iść. W sumie nie wiedziała nawet, jak mogłaby jej odmówić. Poza tym przyzwyczaiła się do obecności panny Stone w trakcie wizyt u ginekologa. Nie było to krępujące, jak towarzystwo Joe’go.
- A ja chciałem być tam z wami. Ciągle się przede mną zamykasz, nie pozwalasz na wiele…
Czuła, jak ze złości czerwienieją jej policzki. Zwalał całą odpowiedzialność na nią. Było jej przykro. Chyba to zauważył, bo bez chwili zastanowienia, przytulił ją. Chciała grać twardą, ale słysząc, bicie jego serca, skapitulowała i mocno go objęła. Pragnęła, by im wyszło.
- W porządku, dokończymy tą rozmowę wieczorem, kiedy będziemy mieć na to więcej czasu, zgoda?
Przytaknęła mu, a on pocałował ją w czoło, co było przyjemne, w romantyczny i całkiem zwyczajny sposób. Takiego lubiła go chyba najbardziej. Kiedy zachowywał się dojrzale i potrafił znaleźć rozwiązanie na każdy problem. Tak, jak wtedy, gdy przyszedł do jej pokoju hotelowego i wyznał te wszystkie rzeczy, które chciała usłyszeć. Poczuła, jak jego dłonie, znów krążą po jej plecach i zapinają suwak w sukience. Spojrzała na niego pytająco.
- Chyba nie powinnaś spacerować po firmie w rozpiętej sukience. Niektórym, by się podobało, ale i tak, nie polecam.

Puścił do niej oko, a ona się uśmiechnęła. Może była dla nich nadzieja. Może nawet więcej niż nadzieja. I może rzeczywiście powinna bardziej się przed nim otworzyć. Wyszli na korytarz, gdzie próbowała założyć swoje cudowne szpilki, zapinane na kostce. Ale tak samo, jak z zapięciem sukienki, tak i z tym miała problem. Joe ukucnął obok niej i pomógł jej z czynnością, która w ostatnich tygodniach, urosła do rangi problematycznych. Oparła się o szafkę, obserwując jego ruchy. Nie było źle. Joe uczył się na błędach. Ona też powinna.

~*~

  
Ledwo łapiąc oddech opadł na plastikowe krzesło ustawione pod ścianą na niewielkiej sali, w której znajdował się pełnowymiarowy kort ze sztuczną nawierzchnią. Przyjemnie mokry i chłodny ręcznik narzucił sobie na kark, jednocześnie za jednym zamachem opróżniając prawie całą półlitrową butelkę wody mineralnej. Był wykończony. Czarną sportową koszulkę miał całkowicie mokrą od potu, a twarz zapewne czerwoną, jak burak, ale miał to gdzieś. Uwielbiał poniedziałkowe popołudnia na tenisie z Mattem. Nie musiał wtedy myśleć dosłownie o niczym. Umowy zostawały w biurze, laptop z toną poczty mailowej w mieszkaniu, a telefon, będący jego kulą u nogi w szafce w szatni. Dosłowny raj dla zapracowanego wiceprezesa. No prawie.
Obserwował, jak przyjaciel równie zmęczony opada na krzesło obok, ciężko dysząc ciężko. Tak, zdecydowanie taki wycisk był wskazany. Tym razem jednak teoria kompletnego wyłączenia myślenia nie sprawdzała się tak dobrze, jak dotychczas. Starał się całkowicie skupić na grze, szło mu z resztą całkiem nieźle, bo udało mu się wygrać ostatnie cztery gemy i jednocześnie seta, jednak jego myśli błądziły zupełnie gdzie indziej. Na całe szczęście Matt niczego nie zauważył, więc mógł cieszyć się świętym spokojem. No i myśleć o Wiedźmie. Naprawdę się za nią stęsknił, chociaż właściwie nie widzieli się dopiero trzy godziny. Obiecał, że przyjedzie po nią do Al, jak tylko zakończy spotkanie z Mattem. Czekało ich jeszcze dokończenie rozmowy, którą rozpoczęli rano, a wcześniej chciał jeszcze wstąpić do sklepu po zakupy, by przygotować zdrową kolację. Zdawał sobie sprawę, że trochę zejdzie mu w spożywczym, zanim skompletuje całość potrzebnych składników. Zastanawiał się, jak Demi funkcjonowała z pusta lodówką, ale odpowiedź dostał momentalnie, kiedy uchylił szafkę pod zlewem. Wszędzie poupychane były pudełka po chińszczyźnie, kebabach i pizzy, a on nie zamierzał pozwalać, by w ciąży zajadała się takimi śmieciami. Dlatego też zamierzał zabrać się poważnie za zmianę nawyków żywieniowych swojej asystentki. Może zachowywał się trochę jak nadopiekuńczy, przewrażliwiony pantoflarz, jednak naprawdę zależało mu na Dem i małym.
- No, stary, widzę, że związek ci służy. – Wysapał Henderson pomiędzy kolejnymi ciężkimi oddechami i wygrzebał z podręcznej sportowej torby butelkę z kolorowym napojem izotonicznym.
- Jaki związek? Przecież z Melisą to już definitywnie skończona sprawa. – Odpowiedział lekko nerwowo. – Z tą Courtney naprawdę cię rąbnęło skoro już nawet nie wiesz, co się dzieje wokół ciebie.
- Dobra, dobra. Nie zmieniaj tematu. Doskonale wiesz, że nie chodziło mi o seksowną panią fotograf.
- A niby, o kogo?
Zapytał pozornie spokojnie, ale tak naprawdę zastanawiał się, czy Matt właśnie próbuje go podpuścić, czy faktycznie się zorientował. Ta druga opcja zdecydowanie go przerażała. Wiedźma na pewno nie byłaby zadowolona. Ba, wściekłaby się, bo rano jeszcze ustalali, że zachowają dyskrecję, a popołudniu największy lowelas w firmie, za którym z resztą zbytnio nie przepadała wiedział o wszystkim.
- Joe proszę cię. Możesz sobie oszukiwać wszystkich, wokół, ale ja nie jestem ślepy. Naprawdę myślałeś, że nie zauważyłem? Przez cały dzień chodziliście dziwnie cisi i oficjalni, a na lunchu nawet nie próbowałeś udawać, że mnie słuchasz, bo przecież jestem głupi i miałem nie zauważyć, że wzrokiem rozbierasz wiedźmę siedzącą dwa stoliki dalej…
Joe westchnął głośno i przeczesał ręką włosy. Nie było sensu kontynuować całej tej szopki przed Mattem. Zbyt długo i dobrze się znali, więc wiedział doskonale, że oszukanie najlepszego kumpla nieważne, w jakiej sprawie graniczyło z cudem. Szczególnie, że udawanie, iż nic nie łączy go z Dem przychodziło mu bardzo trudno.
- Tak, jesteśmy razem, ale to bardzo świeża sprawa i Demi nie chciała, by ktoś się dowiedział, więc ustaliliśmy, że na razie nikomu nie powiemy. Nie wiedzą nawet Ali i Court i lepiej, żeby tak zostało... – Spojrzał wymownie na Hendersona, który ostatnio próbował zacieśnić więzy z Courtney, ale nie bardzo mu to wychodziło, bo Stone była sprytną myszą niedającą złapać się w jego wymyślną pułapkę. Matthew parsknął śmiechem i upił łyk napoju ze swojej butelki.
- Widzę, że wiedźma nie marnuje czasu i już wzięła cię pod pantofel.
Jego przyjaciel zdawał się być wyraźnie rozbawiony, ale niespecjalnie się tym przejął. Doskonale wiedział, że Matt nie rozumiał, jak funkcjonują stałe związki, bo przecież nigdy w żadnym nie był. Poza tym dyskrecja mimo sporej ilości niedogodności miała też swoje plusy. Mógł przynajmniej nacieszyć się Dem bez wtrącania się osób trzecich, bez plotek, dobrych rad i niewygodnych pytań. Powoli przyzwyczajał się do nowej rzeczywistości, która okazywała się być lepsza, niż się spodziewał. Nawet zwykłe popołudnia spędzone przed telewizorem w mieszkaniu wiedźmy sprawiały mu dużo więcej przyjemności, niż niejedna rundka po klubach z Mattem. Może zdawało się to nudne, ale naprawdę nigdy nie czuł się bardziej na miejscu, aniżeli właśnie w tej chwili.
- My przynajmniej jesteśmy razem. Ciebie Court tresuje, jak pieska, a w zamian nie pozwala się nawet dotknąć. – Nie mógł się powstrzymać, by nie odgryźć się Mattowi, któremu na wzmiankę o swojej przyjaciółce, zrzedła mina i zamknął się na chwilę. Przyjaciółka wiedźmy stała się dla Hendersona wręcz obsesją, chociaż przypuszczał, że to tylko, dlatego, że ciągle trzymała go na dystans. Zawsze przecież przyzwyczajony był do dostawania wszystkiego po najmniejszej linii oporu. Ale wreszcie trafiła się kobieta, która mu odmówiła.
- W każdym razie gratuluję, stary. I cieszę się, bo wreszcie nie będę musiał oglądać twojej zbolałej miny. No i masz moje słowo, nie wygadam się.
Naprawdę w to wierzył. Matt może i był pokręcony, szalony, czasem cholernie nieodpowiedzialny albo wszystko na raz, ale nie bez przyczyny mógł nazywać go najlepszym przyjacielem. Zawsze wyciągali się nawzajem z kłopotów lub razem w nie wpadali, jednak nigdy się na sobie nie zawiedli. Z resztą, Henderson wiedział, bądź domyślał się, ile dla niego znaczył ten związek, chociaż sam preferował i prowadził zupełnie inny tryb życia. No może ostatnio trochę się uspokoił, ale nadal uwielbiał alkohol, piękne kobiety i dobrą zabawę.
- To, co... Zaciągnąłeś ją do łóżka, czy dalej na ciebie warczy, gdy próbujesz się do niej zbliżyć?
Na ustach Matta błąkał się złośliwy uśmiech. Rzecz jasna, musiał mu się odgryźć, ale jego wcale to nie bawiło. Przypomniał sobie wieczór w kuchni wiedźmy, kiedy ta dała mu kosza i przez to rano obudził się w hotelowym pokoju z Melisą. Ten epizod nie był najbardziej chlubnym doświadczeniem, więc chciał jak najszybciej o nim zapomnieć.
- Wiesz, to, co się dzieje w naszej sypialni, zostaje w sypialni. – Odpowiedział wymijająco i uciął temat, bo była to ostatnia rzecz, o jakiej chciał opowiadać. Nie, żeby musiał czegoś się wstydzić, wręcz przeciwnie, łóżko było miejscem, gdzie okazywali się niesamowicie zgodni i radzili sobie przyzwoicie, pomimo zaawansowanej ciąży Demi.
- Hmmm... od kiedy to Jonas jest taki tajemniczy?
- Wiesz, co Matt, jedź do Courtney, zalicz ją wreszcie, a jak ci nie da, to znajdź sobie inną, chętną panienkę, bo robisz się strasznie męczący.
- No no, no, widzę, że język ci się wyostrzył... Wiedźma dobrze cię tresuje.
Plusami ich pokręconej przyjaźni był fakt, że obaj mieli do siebie wiele dystansu, więc rzadko, kiedy przejmowali się tym, co inni mówili na ich temat. Takie przekomarzanki i docinki miały wpływ terapeutyczny. Tak dla złagodzenia egocentryzmu Hendersona, jak momentami wygórowanego ego Jonasa.
- I pozdrów ją ode mnie.
Dodał Matt po chwili, mówiąc już zupełnie poważnie.
- Po co? Ona cię nawet nie lubi. – Joe posłał koledze kolejny prztyczek, zakręcając butelkę i podnosząc się z niewygodnego plastikowego krzesełka.
- Żartujesz? Mnie lubią wszystkie.
- Oprócz tej, na której najbardziej

~*~

Zmęczona Ali z dumą patrzyła na swoje dzieło. Kuchenna podłoga lśniła tak, że można się było w niej przeglądać, okno błyszczało, a firanki raziły bielą. Zdążyła również wyszorować drewniany stół, uprać obicia na krzesła oraz odświeżyć wszystkie naczynia i sztućce. Obudziła się bardzo wcześnie, bo od kilku dni nie mogła spać i stwierdziła, że dosyć ma obezwładniającego żalu, który ostatnio przejął stery w jej życiu. Musiała zacząć działać. Sprzątanie zawsze bardzo pomagało jej ukoić żal i tak było również tym razem. Wylewała całą swoją wściekłość, czyszcząc kolejne kafelki, a przede wszystkim po raz pierwszy odkąd Kevin się wyprowadził, mogła myśleć o czymś innym niż o swoim mężu, który nie dawał znaku życia, i o którym nie wiedziała, gdzie się podziewa. Zaklęła w duchu, zdejmując z dłoni żółte, gumowe rękawice i rzucając je na marmurowy blat jednej z kuchennych szafek. Cała złość, która zdążyła z niej wyparować, znów się pojawiła na samą wzmiankę o mężczyźnie. A z drugiej strony nie wiedziała na kogo jest bardziej wściekła na siebie, czy na niego. Straciła jedyną osobę, na której jej zależało, jedyną o której bez przerwy myślała i jedyną, przy której chciała się zestarzeć. Nie mogła sobie tego darować.
Czasem budziła się w środku, przerażona, że on właśnie dziś przyśle jej papiery rozwodowe, a potem sam, ułoży sobie życie z kimś innym i będzie szczęśliwy, tak, jak z nią nigdy nie był. Bardzo się tego bała, a jakaś natrętna myśl w jej głowie wciąż powtarzała jej, że to jej wina, bo była niesprawiedliwa. Przeganiała ją jednak szybko, niczym natrętną muchę i powtarzała sobie, że to wszystko było jego winą, bo nie chciał zaryzykować. Tak wyglądały jej ostatnie noce. Tęsknota, wyrzuty sumienia, złość. Ale nie chciała lub nawet nie potrafiła przyznać mu racji. Dalej nie dopuszczała do siebie myśli, że mogło im nie wyjść. Nalała sobie lemoniady do szklanki i wypiła jednym duszkiem. Nie mogła już patrzeć na wino, z resztą alkohol pomagał tylko na chwilę, a gdy upojenie mijało, ból powracał ze zdwojoną siłą. Odstawiła naczynie na stół i usiadła na krześle, opierając policzek na łokciu. Zdecydowanie nie wiedziała, co ma dalej robić. Snuła przeróżne scenariusze, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Ociągając się , wstała z miejsca i powłócząc nogami, postanowiła otworzyć. Szła przez wielki hol, który. tak, jak cały ich apartament, wydawał się jej za duży, za pusty i zbyt chłodny, dla niej samej. Otworzyła drzwi, a jej oczom ukazał się najpierw duży brzuch Demi, a potem cała sylwetka kobiety. No tak, jeszcze tylko ona nie strzeliła jej umoralniającej gadki.
- Wpuścisz mnie do środka, czy może na mnie też jesteś wściekła?
Przyjaciółka była w świetnej kondycji, bo nie owijała w bawełnę, a z jej oczu tryskały gniewne iskry. Ali stęskniła się za nią i brakowało jej dobrych rad Demi, ale miała już dość ludzi, którzy utwierdzali ją w przekonaniu, że była beznadziejna i brnęła w ślepą uliczkę. Począwszy od Court, a skończywszy na jej własnej matce, wszyscy radzili jej, by spuściła z tonu i przemyślała, czy na pewno mądrze postępuje. W końcu bez słowa, zaprosiła ją do mieszkania, a Dem zaczęła oglądać wnętrze, lustrując również ją od stóp do głów. Na szczęście wyglądała lepiej niż kilka dni temu.
- Jak widzisz nie leżę na łóżku otoczona bałaganem z chusteczek i nie wylewam łez, więc chyba nie było sensu się fatygować. Wszystko jest w porządku. - Nie, nic nie było w porządku, ale nie chciała męczyć tym Dem, która miała sporo własnych problemów, choć nie było po niej tego widać. Ubrana w ciążową sukienkę w beżowym kolorze i cudnych sandałkach na szpilce, wręcz promieniała zupełnie, jakby wcale miała nie rodzić za kilka tygodni.
- Daruj sobie ten sarkazm. Nie pasuje do ciebie.
Demi weszła do salonu i rozsiadła się wygodnie na kanapie. Al pragnęła jej wszystko opowiedzieć, ale nie wiedziała, jak to zrobić. Bo, co kobieta w ósmym miesiącu ciąży mogła wiedzieć o niemożności posiadania własnych dzieci? Nic. Ali pragnęła dziecka, a Demi dostała je w prezencie, bez żadnych poświęceń, strasznych badań i cierpienia.
- To nie sarkazm tylko... - Usiadła obok niej i chciała coś powiedzieć, ale Dem tylko prychnęła i przerwała jej wypowiedź, nie chcąc jej słuchać. Zawsze tak robiła, gdy w jej mniemaniu, przyjaciółka opowiadała głupoty niewarte dokończenia.
- Proszę, skończ już. I... naprawdę, Ali? Dobrze się teraz czujesz?
Popatrzyła jej poważnie w oczy, ale Al dostrzegła w nich oprócz złości, również troskę. Nie mogła znieść tego spojrzenia, więc spuściła głowę, przyglądając się szaremu dywanowi. Miała ochotę się rozpłakać, ale wiedziała, że nie może. Za dużo łez wylała przez ostatnie dni i żadna nie przyniosła ukojenia. Jak była mała, mama powtarzała jej, że płacz daje ulgę i pomaga poradzić sobie z problemami i wtedy w to wierzyła, ale teraz z każdą kolejną dawką dostawała jedynie ból głowy, zaczerwieniony nos i jeszcze więcej zmartwień.
- Court powiedziała mi, co zaszło między tobą, a Kevinem i niestety, ale muszę ci to powiedzieć... zachowałaś się, jak skończona egoistka.
Ali poczuła, jak kipi w niej złość. Czuła się fatalnie, potrzebowała wsparcia, a jej najlepsza przyjaciółka wbijała jej noż w plecy. Nie tego od niej oczekiwała. Ale przynajmniej wiedziała, co i kobieta o niej myślała. Tak, jak wszyscy uważała ją za osobę bez serca, myślącą tylko o sobie. A to przecież nie była prawda. Nie była egoistką, kochała swojego męża i chciała, żeby byli szczęśliwą rodziną. Czemu nikt tego nie widział.
- Dla ciebie ja też jestem ta zła, prawda? Tylko, że ani ty, ani Court nie wiecie, jak to jest mieć męża, który wyprowadza się za każdym razem, gdy sprawy idą nie tak, jak powinny, a tymbardziej żadna z was nie wie, jak to jest nie móc mieć własnego dziecka. - Spojrzała z żalem na brzuch Demi i kilka łez spłynęło po jej policzkach, ale szybko otarła je wierzchem dłoni. Nie miały prawa jej oceniać. Ani jej życia, bo ono było tylko jej i nikt go za nią nie przeżyje.
- Tu nie chodzi o to, kto jest zły, a kto dobry, ale o to, że przez własny upór i obsesję tracisz naprawdę porządnego faceta, który gdyby mógł, skoczyłby za tobą w ogień.
Ali prychnęła. Może kiedyś tak było, ale teraz wolał się spakować, wynieść i nie odzywać do niej. Ona by mu tego nigdy nie zrobiła.
- Porządny facet nie wyprowadziłby się z domu, tylko próbował załagodzić sytuację. Z resztą ja nawet nie wiem, czy on mnie kocha. Może nigdy nie kochał. - Nad tym też się często zastanawiała. Bała się, że stwierdził, że nic do niej nie czuje i ich chwilowe problemy wykorzystał, jako sposób na odejście od niej. Bywały chwile, że brała to za bardzo prawdopodobny scenariusz, a wtedy zaczynała czuć się jeszcze gorzej. Potrząsnęła głową, by odsunąć od siebie przytłaczającą myśl i kątem oka spostrzegła, jak jej przyjaciółka wyjmuje telefon i uśmiecha się nieznacznie. Nie miała jednak na tyle siły, by prowadzić dochodzenie, co ją tak ucieszyło.
- Teraz to gadasz głupoty! Niby, jak miałby cię nie kochać?!
Demi pospiesznie schowała urządzenie do torebki i krzyknęła głośno, łapiąc się za brzuch. Przez chwilę wyglądała, jakby brakło jej powietrza, ale po kilku sekundach wszystko wróciło do normy.
- Okazuje to w bardzo dziwny sposób... - mruknęła, zmęczona tą rozmową, która prowadziła donikąd. Mieli wiele planów, a teraz wszystkie runęły. Po narodzinach pierwszego dziecka planowali wybudować dom i przeprowadzić się na przedmieścia, by ich powiększona rodzina mogła oddychać powietrzem bez spalin, a dzieci bawić się w ogrodzie. Teraz to wszystko było nieważne i wydawało jej się tylko pięknym snem, który nigdy się nie spełni.
- Okazuje to w normalny sposób. I tylko naprawdę wspaniały mężczyzna jest w stanie wychowywać nieswoje dziecko...
Albo jej się wydawało, albo Demi zamyśliła się na chwilę, a w jej oczach pojawiły się dziwne iskierki. Zachowywała się ekscentrycznie, nawet, jak na nią.
- Gdyby naprawdę mu na mnie zależało, zgodziłby się na in - vitro. - Właśnie tak uważała. Gdyby szczerze ją kochał, zaryzykowałby dla ich wspólnego szczęścia.
- A tobie na nim zależy?
- Przecież wiesz, że tak. - Kochała go tak samo, a może i mocniej niż na początku związku, kiedy to chodziła pijana z miłości i nikt nie mógł z nią wytrzymać, bo mówiła, myślała i zachwycała się tylko Kevinem.
- To czemu ty nie zgodzisz się na adopcję?
To pytanie zawisło pomiędzy nimi. Ali nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, a Dem wpatrywała się w nią uważnie. Ale gdyby się zgodziła, to przekreśliłoby ich szansę na własnego potomka, a to oznaczałoby, że się poddali i nawet nie spróbowali.
- Bo chciałabym być w ciąży - wyszeptała w końcu, czując gulę rosnącą w gardle. - Mam dość patrzenia na ciężarne kobiety, mam dość czytania gazet dla przyszłych matek. Chciałabym wreszcie poczuć, jak to jest nosić dziecko, czekać na jego narodziny. Tak długo o tym marzę... - nie miała innych pragnień oprócz tego jednego. No i chciała, by Kevin wrócił do domu i pogodził się z nią.
- Adopcja praktycznie niczym się nie różni. Też będziecie oczekiwać na zabranie dziecka do domu, urządzicie mu pokój i będziecie sprawdzać siebie, jako rodziców. I wierz mi, ciąża nie jest taka fajna, jak w tych wszystkich super poradnikach dla przyszłych matek. Strasznie się dłuży na końcówce i jedyne o czym myślisz, to tylko jak najszybciej pozbyć się brzucha.
Dem teatralnie przewróciła oczami i machnęła ręką, ale Ali doskonale wiedziała, że przyjaciółka swoimi słowami chciała poprawić jej humor i dodać otuchy. Była jej za to wdzięczna, ale i tak miała ochotę przekonać się o tym na własnej skórze.
- A co jeśli ja nie będę umiała pokochać tego dziecka? Nie chciałabym, żeby było nieszczęśliwe przeze mnie. - Owszem lubiła dzieci, marzyła o licznej rodzinie, ale zastanawiała się, czy potrafi szczerze pokochać obce dziecko. Doskonale wiedziała, że jeśli nie, to nie powinna adoptować, by nie wyrządzić mu krzywdy.
- Ali, może jesteś uparta, ale jesteś też najcieplejszą osobą, jaką znam. Jeśli w końcu się pogodzicie, ustalicie co dalej i zdecydujecie na adopcję, to wiem, że ten maluch trafi pod najlepszy dach, a wy będziecie dla niego wspaniałymi rodzicami.
Dem mówila cudowne rzeczy i kreśliła świetlaną przyszłość przed nią i jej małżeństwem, ale blondynka w to nie wierzyła. Kev z pewnością nie będzie chciał z nią rozmawiać, bo kiedy się kłócili to powiedzieli sobie kilka słów za dużo. Z resztą pewnie Denise zrobiła mu przesłuchanie i teraz pewnie był wściekły na żonę, którą podobno tak mocno kochał. No ale tu akurat był jej błąd, bo powinna trzymać język za zębami i nie lecieć na skargę do teściowej.
- Ale to nie to samo, co własne... - nie mogła przeboleć, że jej potomek miałby nie być podobny ani do niej, ani do Keva. Bez jego oczu i kręconych włosów... ciężko jej było to sobie wyobrazić.
- Nie można mieć wszystkiego i dobrze o tym wiesz. A ty masz wspaniałego męża, którego krzywdzisz, krzywdzisz także siebie, zamiast starać się walczyć o to, co realnie możesz mieć... Widzę, jak się męczysz i cierpisz, ale dopóki nie zmienisz swoich priorytetów, nie będziesz szczęśliwa, a Kevina w końcu doceni jakaś kobieta, która zobaczy w nim to, czego ty nie chciałaś.
Może Demi miała rację. Może rzeczywiście powinna skupić się na tym, co mogła osiągnąć, zamiast tracić czas na walkę z wiatrakami. Cholera! Czemu to musiało być takie trudne. Czemu tak po prostu nie mogła być w tej głupiej ciąży.
- I szczerze mówiąc, moglibyście się trochę pospieszyć, bo inaczej mój synek nie będzie miał się z kim bawić i z kim bić.
Dem powiedziała to całkiem poważnie, jednak Al nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem, po raz pierwszy od dwóch tygodni, naprawdę prawdziwie i szczerze rozbawiona.
- Będę się już zbierać, późno się robi i marzę tylko o tym, by położyć się do łóżka.
Demi wstała, rozcierając dłońmi dół pleców. Rzeczywiście z takim brzuchem na pewno nie było jej lekko, ale jej cierpienie prowadziło przynajmniej do posiadania dziecka, a ból Ali, co kobieta stwierdziła z żalem, nie prowadził do niczego więcej, jak umartwiania się.
- Poczekaj, odwiozę cię. - Zaproponowała jej, nie chcąc, by przyjaciółka samotnie wracała do swojego mieszkania. Przynajmniej będzie miała okazję wyjść z domu i się przewietrzyć, może to na nowo natchnie ją nadzieją na lepsze jutro.
- Nie! Znaczy, no wiesz... wrócę sobie taksówką, nie chcę cię fatygować, też powinnaś odpocząć, masz w końcu kilka spraw do przemyślenia.
Lovato zaprzeczyła zdecydowanie za szybko, a później, jakby oprzytomniała, zreflektowała się i dodała już nieco spokojnie. To było dziwne, ale może Demi miała rację. Nie chciała się z nią sprzeczać, więc odpuściła, bo coś w głosie przyjaciółki mówiło, że nie przyjmie sprzeciwu, a nie warto było jej się narażać.
- W porządku, jeśli tego chcesz, ale byłabym spokojniejsza gdybyś nie wracała sama.
- Nie będę sama wracać, mam najlepsze towarzystwo na świecie.
Z dumą pokazała na swój brzuch i szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Taka radosna i czuła była tylko wtedy, gdy mówiła o swoim synku.
- Wiesz, myślałam o kimś, kto hmmm... jest wysoki, przystojny i ma...
- Och, przestań Al i lepiej zajmij się swoim małżeństwem.

~*~
Courtney nabrała na stołową łyżkę odrobinę niejednorodnej masy, która z założenia miała być sosem holenderskim, i skrzywiła się lekko po spróbowaniu efektów swojej pracy. Tak, zdecydowanie była beznadziejną kucharką, ale lubiła wyzwania. Dlatego właśnie postanowiła po raz kolejny podjąć wyzwanie okiełznania własnej kuchni, obiecując sobie, że tym razem nie podda się tak łatwo. To wcale nie było takie straszne. Szczególnie, kiedy nikt nie stał jej nad głową, mierząc surowo każdy najmniejszy ruch i bez przerwy nie krytykował. Samotność wcale nie była zła. Wręcz przeciwnie, panna Stone każdego dnia dopatrywała się kolejnych jej plusów. Najważniejsze jednak było to, że nie musiała udawać idealnej. Zdawała sobie sprawę, jak wiele brakowało jej do doskonałości, co więcej, nie chciała nawet do niej dążyć. Pragnęła po prostu dobrze się bawić. I to właśnie robiła, kalecząc wszelkie kuchenne zasady, myląc przyprawy, proporcje oraz wszelkie inne możliwe do sknocenia rzeczy podczas przygotowywania w miarę jadalnego obiadu po długim dniu w pracy. Bez makijażu, boso i na kompletnym luzie.
Wszystko, co robiła było wkładem w samą siebie. Nadal przyzwyczajała się do tej myśli, ale każdego dnia stawało się to coraz łatwiejsze do przyswojenia. Zaskakująco dobrze radziła sobie ze wszystkim sama, dlatego zamiast na siłę szukać kolejnego idioty, bo przecież ostatnio ciągle na takich trafiała, postanowiła pomóc jakoś swoim przyjaciółkom. Uwielbiała tak Demi, jak i Alice, ale ostatnio aż żal robiło jej się na widok ich obu. Miała nadzieję, że kryzys w małżeństwie blondynki zakończy się tak szybko, jak jej dziwne, nierealne wyobrażenia o posiadaniu dzieci oraz demonizowania własnego męża. Kevin wydawał się być ostatnim sensownym, kochającym i czułym facetem stąpającym po ziemi, a i tak Ali obwiniała go dosłownie o wszystko, zupełnie nie mając w tym racji. Niestety jednak sama nie potrafiła dosadnie uświadomić tego przyjaciółce, więc wplątanie w całą sprawę Dem było konieczną ostatecznością. Wiedziała, że pewnie blondynka obrazi się na nią z tego powodu, ale kiedyś na pewno jej podziękuje. Prędzej, czy później musiała przecież przejrzeć na oczy. A w kontekście jej rozpadającego się małżeństwa zdecydowanie potrzebne było to prędzej. Na całe szczęście Lovato była chyba najbardziej bezpośrednią osobą, jaką kiedykolwiek poznała, dlatego też była dobrej myśli. Innego scenariusza nawet nie dopuszczała do świadomości. Al i Kev byli razem odkąd pamiętała, ciężko było sobie wyobrazić ich osobno. Żadne z nich nie przetrwałoby tego rozstania. Szczególnie, że nawet po zwykłej kłótni wyglądali jak siedem nieszczęść.
Mówiąc o nieszczęściach… Demi również ostatnio nie wyglądała najlepiej. Oczywiście cały czas na siłę próbowała udowodnić wszystkim, wokół, że doskonale radzi sobie sama, ale Courtney wiedziała, iż nie było prawdą. A wszystko jeszcze miało się skomplikować, bo przecież mały nawet jeszcze się nie urodził. Gdyby nie była tak uparta, to być może nawet udałoby jej się z Joe. W końcu nie był taki zły, nie włóczył się po nocnych klubach, nie zaliczał tuzinów panien i w pracy wyglądał zawsze na pełnego profesjonalistę. Nigdy nie narzekała na niego, jako szefa. Ale oczywiście Dem musiała postawić na swoim. Starała się jej pomagać na każdym kroku, jednak nie była w stanie pomóc o każdej porze dnia i nocy. Lovato nie była nadczłowiekiem i choć nie chciała się do tego przyznać, potrzebowała wsparcia czułego, dbającego o nią oraz jej syna, kochającego faceta. Ją też zamierzała sprowadzić wreszcie na właściwe tory.
Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu, leżącego na blacie kuchennym pod oknem, obok ekspresu do kawy. Szybko wytarła ręce w ścierkę i odebrała połączenie, nie spoglądając nawet na wyświetlacz.
- Witaj Courtney. – Usłyszała znajomy męski głos po drugiej stronie, momentalnie żałując, że nie sprawdziła numeru dzwoniącego. Zimny, lekko zachrypnięty despotyczny ton, dokładnie taki, jaki zapamiętała. Przez moment zastygła w bezruchu, kompletnie rozbita. Wszystkie koszmary powróciły w ułamku sekundy, pozbawiając siły. Psychicznej i fizycznej.
- Czego chcesz, Nick? Naprawdę nie mam czasu ani ochoty, żeby z tobą rozmawiać.
Starała się brzmieć, jak najbardziej obojętnie i chłodno. Nie chciała dać mu satysfakcji, pokazując, że miał rację wypominając jej słabości. Z trudem powstrzymywała łzy, które mimowolnie napływały do oczu. To było niesprawiedliwe. Po raz kolejny rozbił ją na drobniutkie kawałeczki, wszedł z butami w na nowo poukładaną codzienność. Jednym głupim zdaniem sprawił, że przypomniała sobie, jak ciężko przeżywała to rozstanie. Zawsze wracał. Jak cholerny bumerang. Klątwa, która prześladowała ją niezmiennie od pięciu lat.
- Szczerze, myślałem, że znowu usłyszę nagranie na sekretarce, ale miło usłyszeć twój głos.
Zaśmiał się lekko, a ona oczami wyobraźni widziała ten pełen ironii i dezaprobaty uśmieszek, którym raczył ją nieustannie, przez cały okres trwania ich patologicznej relacji. 
- Pytam ponownie, czego chcesz? – Nie umiała myśleć racjonalnie, gdy zanosiło się na niezbyt miłą konwersację z nim. Przypominała sobie wszystkie ich kłótnię, zwiastujące koniec ich związku, słowne przepychanki oraz to, że Nick tak naprawdę nigdy jej nie kochał. Uświadomiła to sobie po pewnym czasie, gdy pozbywała się jego drobiazgów z mieszkania. Traktował ją, jako ładny dodatek do swojego życia. Miała być ozdobą, a nie równorzędną partnerką. Była taka głupia, że nie zauważyła tego wcześniej.
- Chciałem porozmawiać.
Ton, jakim to powiedział, nie sugerował prośby, ale jak zwykle, żądanie. On nie prosił, on wymagał, a ona miała spełniać oczekiwania. Ale tym razem nie miała zamiaru dać się wciągnąć w jego głupią grę. O nie, nie będzie, jak dawniej, spełniać jego życzeń, by załagodzić sytuację, by go zadowolić, by się z nim kłócić, bo mógłby ją zostawić, a ona bała się samotności. Dawna Courtney, by tak postąpiła. Jej, nowa lepsza wersja, dbała przede wszystkim o siebie i swoje zdrowie.
- Wydaje mi się, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy. – Odparła beznamiętnym tonem, takim, jakim on wygłaszał swoje opinie na niezliczone tematy polityczne, społeczne, ekonomiczne, uznając ją za kompletną ignorantkę, gdy w jakiejś sprawie się nie orientowała. Czasem w jego towarzystwie czuła się, jak uczennica odpytywana przez nauczyciela i przyłapana na niewiedzy. To tylko osłabiało jej poczucie własnej wartości.
- Court, proszę, przestań być taka dziecinna i porozmawiaj ze mną.
Przeklęła w duchu, pragnąc wyzwać go od dupków, kretynów i idiotów, którzy mącą jej z trudem wywalczony spokój. Ale wiedziała, że właśnie takiej reakcji się po niej spodziewał. Tak, jak wtedy, gdy oznajmiła mu, że chce mieć z nim dziecko, on odmówił, a ona się obraziła. Przewidział to i zręcznie nią manipulował. Przeklinała tamten dzień i pomysł i choć, gdy mijała kobiety z dziećmi, zastanawiała się, jakby to było. Jednak zdawała sobie sprawę, że macierzyństwo nie było jej pisane, bo nie chciała się już wiązać z żadnym mężczyzną. Miała za to zamiar być najlepszą i najbardziej zaangażowaną ciocią w Nowym Jorku dla synka Demi, który już nie długo pojawi się na świecie.
- W takim razie słucham. – Na pewno słyszał to zniecierpliwienie w jej głosie, którym chciała mu przekazać, by się streszczał, bo miała ważniejsze sprawy na głowie niż wysłuchiwanie go. Zamieszała łyżką w garnku i przykręciła ogień. Szczerze mówiąc bulgocący sos interesował ją bardziej niż wywody Nicka Jonasa.
- Uważam, że już najwyższy czas, byś przestała strzelać fochy i pomyślała o powrocie do mnie. Jestem gotów dać ci kolejną szansę.
Court myślała, że się przesłyszała. Stanęła przez chwilę w osłupieniu, a z łyżki, którą wciąż trzymała w dłoni, powoli na szafkę ściekał sos, robiąc ogromne plamy. Nie przejęła się tym, analizując jego słowa. Jak śmiał mówić coś takiego. On chciał dać jej szansę?! On jej?! Naprawdę zrzucał całą winę na nią?! Oczywiście też była winna, ale on również, w takim samym stopniu. Pieprzony drań!
- Nie. – Mogła mu wykrzyczeć, że jest okropny, by spieprzał, nie odzywał się do niej nigdy więcej, bo go nienawidzi i nigdy nie zmieni o nim zdania. Zamiast tego wybrała jedno proste, chłodne, spokojne „nie”. Wiedziała, że to zadziała lepiej. I była z siebie dumna. Nie wpadła we wściekłość. A przynajmniej nie przy nim. Nowa, opanowana Courtney Stone myślała racjonalnie w konfrontacji z Nicholasem Jonasem. W słuchawce słyszała tylko jego oddech. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Odniosła zwycięstwo i czuła się cudownie.
- Nie?
Zapytał w końcu, a ona miała ochotę się roześmiać. Teraz to on brzmiał, jak dzieciak. Jak dzieciak, któremu pierwszy raz zabroniono zjeść deser przed obiadem. I usłyszał to od osoby, którą uważał za najmniej asertywną, która się złościła, ale można było od niej uzyskać wszystko.
- Nie. – Powtórzyła, delektując się na nowo poznanym słowem. – Wybacz, Nick, ale jestem teraz bardzo spokojna, bardzo szczęśliwa, otoczona przez ludzi, których kocham i którzy kochają mnie i będę walczyć z każdym, kto spróbuje to zakłócić. – Zabrzmiało to trochę, jak groźba, ale chciała, by wiedział, że nie stroi sobie żartów i traktuje to, jak najbardziej poważnie.
- To znaczy, że znalazłaś już sobie kogoś.
Bardziej stwierdził niż zapytał, a brzmiało to mniej więcej, jak oskarżanie jej o zbyt szybkie pocieszenie się po ich związku. Och, jak bardzo się mylił. Nie potrzebowała już faceta, by podbudowywać swoją wartość. Nie, była warta o wiele więcej niż proszenie się o zachwyt w ich oczach, o komplementy z ich ust. Była mądrą, dojrzałą kobietą, która błądziła, ale potrafiła wyciągnąć nauczkę z każdej porażki.
- To znaczy jedynie tyle, że nie potrzebuję kłótni, wzajemnych oskarżeń, nieprzespanych nocy i dostosowywania się do kogoś, kto nigdy nie kochał prawdziwej mnie. – Zaczerpnęła powietrza i mówiła dalej. – Nie potrzebuję ciebie, Nick. I błagam nie dzwoń więcej, nie pisz, nie próbuj wysyłać prezentów. Życzę ci byś znalazł w końcu kogoś, kto spełni twoje standardy, ale to nie jestem ja. I nigdy nie będę. – Pogratulowała sobie w myślach i stwierdziła, że zasługuje na nagrodę. – Do widzenia, Nick. – Nie czekając, na to co jej powie, rozłączyła się, czując, że właśnie zamknęła ostatni etap w swoim dawnym życiu. 

5 komentarzy:

  1. Cudowne jejku. Mam nadzieję, że Joe i Demi się w końcu ujawnią. Szczerze myślę, że to jest największy ich problem. Ali powinna dać szanse Kevinowi, Mogliby adoptować pierwsze, a potem in vitro. To byłby kompromis dla nich. Ciekawi mnie kiedy one skapną się, że Demi i Joe są razem xD Court...ten telefon pewnie namieszał jej w głowie. Szczerze zaczęłam byc fanka Court i matta xD Jejku teraz czekać do Czerwca ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Superasny
    Nick to debil
    Demi mogła bi odpuścić Joe
    Joe super że nareszcie myślli o Demi

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że do Ali coś w końcu dotrze... Brawo dla Court! Wyobrażam sobie minę Nicka haha :) No i Joe i Dems... Niech jeszcze bardziej się do siebie zbliżają czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak tylko zobaczyłam tytuł rozdziału, to wiedziałam, że to są słowa Nicka xd Świetny rozdział. Niech Demi wreszcie urodzi! No ileś można na to czekać xd Mam nadzieję, że Kevin i Ali zaadoptują tego chłopczyka, którego Kevin spotkał w domu dziecka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczę, ale mnie cieszy relacja Jemi. Szkoda tylko, że się ukrywają, bo myślę, że mogłoby być jeszcze fajniej. Aczkolwiek może w pracy nie muszą od razu rozgłaszać, że są razem, ale dziewczynom to mogłaby Demi powiedzieć. Mogą się na nią złościć. Ale z Nicka palant. Co to za tekst w ogóle. Myślałam, że jak się pojawi to w bardziej "miłej" odsłonie. Może lepiej niech Courtney będzie sama, niż ma się znowu sparzyć na jakimś dupku. No i niech wreszcie Ali i Kev się dogadają, przecież adopcja nie zamyka im drogi do in vitro. Nawet bez ciśnienia będą mieli może większe szanse na sukces. Czekam na nn. No i niech Dems już urodzi, bo ta ciąża zdecydowanie trwa za długo ;-) Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń