Kevin,
odkąd wrócił do hotelu po złożeniu obietnicy dołożenia wszelkich starań, by
pomóc Rebece ugodowo rozwiązać problem z kłopotliwym sąsiedztwem, nie mógł
przestać myśleć o wizycie w domu dziecka. Czuł się wyjątkowo rozbity. Nie była
to przecież jego pierwsza wizyta w ośrodku przy Oak Street na obrzeżach Nowego
Jorku, a mimo wszystko tym razem było inaczej. Zastanawiał się, dlaczego. Może
z powodu ostatnich wydarzeń w jego małżeństwie, które wyraźnie zaczynało
przechodzić do historii, z racji tego, że od prawie dwóch tygodni nie miał z
Alice żadnego kontaktu. A może doprowadziła do tego świadomość, że nie będzie w
stanie mieć własnych dzieci, która spowodowała sporo głębokich refleksji. Nie
potrafił się od nich uwolnić. Dla oczyszczenia umysłu starał się zająć pracą. W
kancelarii nigdy nikt nie narzekał na brak zajęć nawet podczas weekendu,
dlatego przez całą sobotę i niedzielę stacjonował w swoim gabinecie, uzupełniając
zaległe na jego biurku sterty akt, segregował je i wkładał do odpowiednich
szuflad, pijąc przy tym hektolitry kawy. Mimo wszystko jednak ciągle nie
przestawał myśleć o małym blondwłosym chłopcu, z mądrym spojrzeniem oraz
słodkimi piegami na nosie. Hayden. Był inteligentny, skrupulatny i urzekająco
bezbronny. Wiedział, że to niewłaściwie, ale naprawdę szybko nawiązali ze sobą
kontakt. Przez jedną krótką chwilę mógł przekonać się, jak to jest być
największym autorytetem dla dziecka.
-
Kevin, wszystko w porządku?
Z głębokiego zamyślenia wyrwał go przyjazny,
niesamowicie ciepły głos Becky.
-
Tak, jak najbardziej. Przepraszam, po prostu miałem ciężki dzień. Mam nadzieję,
że sąsiad nie będzie sprawiał już więcej problemów. – Posłał jej przepraszający
uśmiech, licząc, że przyjaciółka wybaczy mu rozkojarzenie. Wiedział, że nie
było to w żadnym stopniu profesjonalne, ale Rebecca była fantastyczną,
wyrozumiałą kobietą, dzięki czemu idealnie sprawdzała się w swojej roli. – A
jeśli znowu zacząłby coś kombinować, to w każdej chwili jestem do dyspozycji i
postaram się pomóc.
-
Naprawdę ratujesz nam skórę. Nawet nie wiesz, jak ciężko byłoby nam znaleźć
nowe lokum dla ośrodka. Poza tym nie stać byłoby nas na przeprowadzkę, w
dodatku z czterdziestką dzieci to byłoby spore przedsięwzięcie…
-
Na całe szczęście nie musicie się już tym martwić. – W dłoniach nerwowo obracał
ołówek, cały czas twardo walcząc ze swoją ciekawością, która zdawała mu się w
tej sytuacji jednak nie na miejscu. – A co do twoich dzieciaków… Jak tam miewa
się najzdolniejszy architekt młodego pokolenia?
-
Masz na myśli Haydena?
Przytaknął jej bez słowa, na co Becka zasępiła
się na moment, wyraźnie marszcząc czoło. Po krótkiej chwili namysłu ponownie
lekko się uśmiechnęła.
-
To naprawdę inteligentny, wrażliwy chłopiec i już sporo rozumie. W dodatku
niedawno do nas trafił, więc ciężko mu się przyzwyczaić. Takie dzieci są
najtrudniejsze, ale też szybko się przywiązują. Dlatego nie chciałam, żebyś
mącił mu w głowie. Musisz zrozumieć, że to dla niego bardzo trudne.
-
To nie tak…
-
A jak?
-
Po prostu siedział tam zupełnie sam, więc pomyślałem, że chwilkę się z nim
pobawię. – Ciężko było mu przyznać się, dlaczego to robił, bo właściwie sam
jeszcze tego nie rozumiał. Rozważał adopcję. Szczególnie, że to była jedyna
rozsądna i pewna sukcesu metoda posiadania jakiegokolwiek potomstwa. Jednak, kiedy
tam pojechał, zderzył się z rzeczywistością. Widział wszystkie te dzieciaki,
czując się jeszcze gorzej, bo wiedział, że właściwie nic nie mógł zrobić, by
pomóc im wszystkim, a każdy wychowanek domu dziecka przy Oak Street potrzebował
jej najbardziej na świecie.
-
Jest bardzo nieśmiały i ciężko idzie mu nawiązywanie relacji z rówieśnikami.
Właściwie blisko jest tylko ze swoją siostrzyczką. Cały czas przeżywa nagłą
zmianę otoczenia.
-
Co właściwie stało się z ich mamą? – To było szczere. Naprawdę zastanawiał się,
dlaczego tego malca spotkał taki los.
-
Trzy miesiące temu zmarła na raka jajnika. Beznadziejny przypadek. Było już za
późno na chemię, więc odmówiła leczenia. Właściwie do końca zajmowała się nimi
w domu.
W
głosie Rebecki słychać było dużo przejęcia. Do każdego wychowanka podchodziła
indywidualnie i starała się dać dużo ciepła. Oczywiście potrafiła też czasem
krzyknąć zdenerwowana, kiedy coś nabroili, ale zawsze opiekowała się nimi, jak
prawdziwa matka, dlatego właśnie dzieciaki tak ją uwielbiały.
-
A ojciec, jakaś pozostała rodzina?
-
Matka nie miała żadnych bliższych krewnych, a w aktach urodzenia obojga ojciec
jest nieznany.
Doszedł do wniosku, że to bardzo smutne.
Hayden i jego siostra prócz matki nie mieli nikogo więcej na świecie. A teraz, kiedy
jej zabrakło byli zdani sami na siebie.
-
Tak właściwie, dlaczego wypytujesz mnie o te wszystkie rzeczy?
-
Mówiłaś, że ze względu na wiek małego, Hayden i jego siostra mają małe szanse
na wspólną adopcję, a ja… Dużo o tym myślałem, z resztą już od jakiegoś czasu
rozważałem taką możliwość i…
-
Kevin naprawdę doceniam dobre chęci, ale musisz wiedzieć, że taki krok powinien
być przemyślany i podjęty wspólnie z partnerką, tymczasem ty mówisz tylko o
sobie.
Szybko
sprowadziła go na ziemię wspomnieniem o Alice. Może i nie wiedział za wiele na
temat procedur adopcyjnych, ale rozumiał, że adopcje samotnych rodziców nie
mają zbyt wielkich szans na powodzenie, nawet w tak wyzwolonym kraju, jakim
było USA.
-
Z resztą adopcja to nie jest formalność
do załatwienia na dwóch sądowych rozprawach. Zanim w ogóle do takich dojdzie
trzeba przebrnąć przez stosy papierów i odbyć przynajmniej jedno
specjalistyczne szkolenie. Potrzebna jest również dokumentacja medyczna oraz
przejście badań psychologicznych, żeby w ogóle można było zakwalifikować parę,
jako potencjalnych rodziców zastępczych.
-
A co jeśli, jednak byśmy się zdecydowali? – Celowo użył liczby mnogiej, by
uspokoić sumienie Rebecki. W tym momencie uświadomił sobie, że dalej myśli w
kategoriach rodziny. Przez siedem lat bycia związanym z Ali nauczył się
wspólnego podejmowania decyzji i walki z problemami. Ostatnio niestety
szczególnie te ostatnie mocno ich przerosły, ale nie spisał ich jeszcze na
straty. Gdzieś, bardzo głęboko, chciał wierzyć, że Ali jednak spróbuje inaczej
spojrzeć na tę sytuację. Marzył, by przestała ciągle myśleć o zajściu w ciążę i
poświęciła mu trochę uwagi poza dniami, kiedy akurat miała dni płodne, więc
wskakiwała w koronkowe fatałaszki, dosłownie osaczając go zewsząd. Już od
dłuższego czasu seks stał się dla nich wyłącznie mechanizmem prokreacji,
rozmawiali również prawie wyłącznie o ciąży, owulacjach i innych bzdurach,
które z czasem zaczęły mu się śnić po nocach. Nie zamierzał jednak, jako
pierwszy wyciągać ręki na zgodę. Zawsze to robił, nawet, jeśli nie miała racji,
ale tym razem to ona powinna wyjść z inicjatywą. Zbyt wiele razy ulegał, a to
przecież ona swoim parciem na konieczność bycia w ciąży prawie rozwaliła ich
związek. Miał nadzieję, że przez te dwa tygodnie dobrze sobie to przemyślała. A
jeśli nie, to poczeka tak długo, aż sama będzie chciała z nim porozmawiać.
-
Pomijając warunki mieszkaniowe, które zapewne w waszym przypadku nie budzą
żadnych zastrzeżeń, sąd nadaje kandydatom tymczasową opiekę nad dziećmi i
możliwość zabierania ich do siebie na jeden lub dwa dni w tygodniu. Później,
jeśli dobrze reagują, a psycholog dziecięcy nie ma zastrzeżeń, uzyskuje się
zezwolenie na wspólne zamieszkanie, co oczywiście wcale nie jest zakończeniem
całej sprawy.
-
Znam dobrego prawnika rodzinnego…
-
W tym przypadku znajomości na niewiele się zdadzą.
Odparła
mu zdecydowanym tonem.
-
Polityka adopcyjna rządzi się swoimi prawami, a takie sprawy bez względu na
koneksje mogą ciągnąć się latami.
-
Czas nie gra roli.
-
Teraz tak mówisz, Kev. Wszystko wydaje się w teorii naprawdę proste, ale
rzeczywistość wcale nie jest różowa. Naprawdę to dobroduszne z twojej strony,
żee przejąłeś się losem Haydena i jego siostry, ale adopcja to nie jest
chwilowy kaprys.
Podniosła się z krzesełka, zabierając z
oparcia swoją wzorzystą materiałową torbę i na pożegnanie uściskała go mocno.
-
Przemyślcie to sobie dokładnie jeszcze raz, a jeśli nadal będziecie
zdecydowani, to wtedy przyjedźcie do mnie. Postaram wam się pomóc. Niestety
muszę już uciekać, bo dzieciaki wzywają.
Posłała mu wielki promienny uśmiech, który
pojawił się na jej twarzy na samo wspomnienie wychowanków.
-
Do zobaczenia i jeszcze raz dzięki wielkie za wszystko!
-
Do zobaczenia, Rebecco!
Ali
czuła się, jakby po raz pierwszy w życiu przekraczała próg kancelarii Kevina. A
przecież bywała tu nie raz. Pomagała nawet jemu i jego koledze w wyborze
odpowiedniego biura, a później razem z nimi kupowała pasujące meble. Nie znała
się, co prawda na prawie, ale wiedziała, że dębowe biurka i szafy oraz
stonowane kolory, poświadczą o tym miejscu, jako o solidnym, rzeczowym i
uczciwym. Doskonale pamiętała zachwyt na twarzy Kevina, gdy świętowali
otwarcie. Zachowywał się wtedy, jak dziecko, które odpakowało wielki, wymarzony
prezent. Uwielbiała w nim właśnie pasję dla swojej pracy. Kochał to, czym się
zajmował i było to po nim widać. A ona kochała jego. Tak samo wtedy, gdy
otwierali szampana w biurze, jeszcze pachnącym farbą. Pili go z plastikowych
kubeczków, szczęśliwi, że dzielą ten moment razem. Z resztą oni wszystko
przeżywali wspólnie, wszystkiego doświadczali razem. Dzielili się dobrymi i
złymi chwilami. Starali się razem rozwiązywać problemy, znajdować wyjścia z trudnych
sytuacji i gdy grali, jako drużyna, zawsze im się to udawało. Ali nie mogła
zrozumieć, czemu nie było tak i tym razem, kiedy potrzebowali siebie bardziej
niż kiedykolwiek wcześniej. Właściwie wiedziała, ale trudno było jej się
przyznać do tego przed samą sobą. To była jej wina. To ona była tak ślepo
zapatrzona, że nie dostrzegła iż rani najważniejszą osobę w swoim życiu. Myśl o
zostaniu matką, przesłoniła jej wszystko inne. Pragnęła czegoś, czego nie mogła
mieć, zamiast cieszyć się i sięgać po to, co było dla niej osiągalne. Wolała
snuć marzenia i obarczać tym wszystkim Keva, który, gdyby sytuacja była
odwrotna, nigdy by jej tego nie zrobił. Zawsze, byłaby dla niego na pierwszym
miejscu, niezależnie cokolwiek, by się działo, myślałby o niej i nie zraniłby
jej tak, jak ona jego. By dojść do takich wniosków, potrzebowała, kilku bardzo
samotnych nocy i rozmowy z Demi. Przyjaciółka, jak nikt, otworzyła jej oczy. I
miała rację. Powinna walczyć o to, co naprawdę może mieć: kochającego męża, a
reszta jakoś się ułoży. Miała tylko nadzieję, że i on był tego samego zdania i
nie znienawidził jej. Szczerze w to jednak wątpiła, bo przez przeszło dwa
tygodnie, nie dawał żadnych oznak życia.
Przeszła
przez niewielki korytarz, gdzie mieściła się sofa i dwa fotele, służące
czekającym klientom i podeszła do biurka Anette, rudowłosej sekretarki, która
pracowała tu od początku i Al ją lubiła, bo sprawiała wrażenie sumiennej,
szczerej i zawsze miło im się rozmawiało, gdy Alice postanowiła odwiedzić
swojego męża w pracy.
-
Cześć, Anette. – Przywitała się, uśmiechając się nerwowo. Kurczowo ściskała
swoją błękitną, skórzaną torbę, czując się, jakby właśnie szła na rozmowę w
sprawie pracy, a nie na spotkanie z własnym mężem. – Kevin jest u siebie? –
Serce waliło jej, jak oszalałe i wszystkie wnętrzności podjechały do gardła.
Nie była w takim stanie od czasu wizyty w klinice leczenia bezpłodności.
-
Tak, ale właśnie ma spotkanie z klientką.
Kobieta
uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, a Ali z jednej strony się rozluźniła, a z
drugiej, mocniej zestresowała. Chciałaby to mieć, jak najszybciej za sobą.
Pragnęła wreszcie usłyszeć, że ją nienawidzi i nie chce mieć z nią nic
wspólnego lub, że jej wybaczy i da kolejną szansę. Czekanie na to, co
nieuniknione, zawsze było najgorsze.
-
A nie wiesz, ile może potrwać? – Spytała, siląc się na beztroski ton. Anette
spojrzała na zegar, wiszący na ścianie i zrobiła minę, jakby mocno się nad
czymś zastanawiała.
-
Trwa już ponad godzinę, więc myślę, że niedługo się skończy.
Ali
jej podziękowała i usiadła na skórzanym fotelu, czując, jak się w nim zapada.
Kolejne minuty dłużyły się bardziej niż normalnie, a ona bała się coraz
bardziej. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Demi lub Court, ale w końcu
zrezygnowała. Nie chciała ich obarczać jeszcze tym. I tak miały z nią ostatnio
sporo problemów.
-
Pewnie przyszłaś wyciągnąć Keva z pracy. Biedak ostatnio spędza tu całe dnie,
nawet w weekendy.
Głos
Anette wyrwał ją z letargu. A więc w taki sposób próbował sobie poradzić z tą
sytuacją. Pracował. Mogła się tego spodziewać. Tak, jak jego wuj, Rob, wyznawał
zasadę, że praca jest najlepszym sposobem na problemy.
-
Tak, można tak powiedzieć. – Chciała, żeby tak było. Kilka chwil później, które
zdawały się jej wiecznością, drzwi do jego gabinetu otworzyły się, a zza nich
wyłonił się Kevin, wraz z jakąś kobietą, w średnim wieku, która sprawiała
wrażenie zadowolonej z przebiegu spotkania.
Pożegnała
się z nim nazbyt wylewnie, jak na zwykłą klientkę. Raczej wyglądali na dobrych
znajomych. Odmówiła mu jednak, by odprowadzał ją do wyjścia i jeszcze raz
podziękowała za pomoc. Przeszła obok niej, a wtedy Ali podniosła się z
siedzenia i Kevin ją zobaczył. Znieruchomiał, ale jego twarz nie wyrażała
żadnych uczuć.
-
Cześć. Możemy porozmawiać? – Stanęła przed nim, paląc się ze wstydu na
wspomnienie ostatnich słów, jakie do niego wykrzyczała. On nie mówił nic,
gestem zaprosił ją do środka i zamknął za nimi drzwi. – Chciałam cię
przeprosić. – Zanim tu przyszła, miała w głowie ułożoną całą przemowę, którą
znała na pamięć, i która gdzieś się teraz ulotniła, a ona nie wiedziała, co ma
powiedzieć, bo nie była pewna, czy istniały odpowiednie słowa. Stała przed nim,
a on przysiadł na biurku i skrzyżował ręce na piersi. Dalej nic nie mówił.
Chyba wolałaby, żeby krzyczał. Ta cisza była nie do zniesienia. Kiedyś
potrafili milczeć i było to przyjemne, a teraz… Teraz tamto życie zdawało się
być pięknym, nierealnym snem. – Naprawdę stęskniłam się za tobą… - Dalej się
nie odzywał. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ją torturował
swoją obojętnością. – Kevin, błagam, powiedz coś! – Wykrzyczała w końcu, nie
mogąc dłużej znieść tej ciszy.
-
Po co? Ostatnim razem, gdy chciałem ci coś powiedzieć, ty nie miałaś ochoty
mnie słuchać…
Widziała
ból w jego oczach i poczuła jeszcze większe wyrzuty sumienia. Naprawdę mocno go
zraniła. Była samolubną jędzą, patrzącą tylko na swoje głupie potrzeby. Była
wdzięczna, że jej mąż w ogóle chciał ją teraz wysłuchać.
-
Wiem, że byłam beznadziejną żoną i zachowywałam się okropnie, ale teraz to się
zmieni, obiecuję ci to. – Podeszła do niego i chciała dotknąć jego ramienia,
ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Kev nie wyglądał na przekonanego jej
słowami. Z resztą nie dziwiła mu się. Przedtem, kilka razy obiecywała mu, że
przystopuje trochę z rozmowami o dzieciach i byciu w ciąży, ale zawsze i tak do
tego wracała. Nie miał podstaw, by wierzyć, że teraz będzie inaczej.
-
Teraz obiecujesz, minie kilka dni i znów zaczniesz przypominać o swoim,
tykającym zegarze biologicznym.
Obawiał
się, że jej słowa były na wyrost i że znów zrobi z ich związku bałagan. Nie
mogła się na niego złościć, bo to by było niesprawiedliwe wobec niego. Ale
postawiła wszystko na jedną kartę.
-
Kiedy się wyprowadziłeś, zrozumiałam, ile tak naprawdę dla mnie znaczysz.
Jesteś dla mnie najważniejszy i… z dziećmi, czy bez, to ty jesteś moją rodziną.
– Westchnęła głośno. – Zrozumiałam, że nie musimy ich mieć, by być szczęśliwi.
Bo ja nigdy nie będę szczęśliwa, mając nawet dziesiątkę dzieci, ale kiedy
ciebie nie będzie obok. – Przypomniała sobie ich ostatnią kłótnię, gdy wykrzyczała
mu, że być może rozważy związanie się z kimś innym. Owszem, powiedziała to w
nerwach i złości, ale doskonale wiedziała, że to nieprawda. Bez Kevina nic się
nie liczyło. – Nie musimy mieć dzieci, nie dbam już o to, chcę tylko, żebyśmy
byli razem, żebyś wrócił do mnie… Będziemy mogli wreszcie zająć się sobą,
podróżować… Kupimy sobie psa lub kota i…
-
Jesteś pewna, że tego chcesz, Ali? Jesteś pewna, że gdy Dem urodzi nie
zaczniesz jej zazdrościć?
Kevin
przerwał jej monolog i zadał jej pytania, nad którymi sama też się zastanawiała
kilka dni wcześniej. Na początku sama obawiała się, że nie da rady. W końcu Dem
spełniała jej największe marzenie, miała zostać matką, ale gdy przyjrzała się
temu głębiej… Nie, nie byłaby zazdrosna. Raczej będzie cieszyć się szczęściem
przyjaciółki i pomagać jej w opiece nad synkiem. Ale przede wszystkim miała
Keva i to o niego chciała najbardziej dbać i cieszyć się życiem u jego boku.
-
Tak, jestem tego pewna. – Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Kierowała się w tym
momencie sercem i rozumem. Wiedziała, że nie będzie żałować tej decyzji.
Wyobrażała ich sobie, jako parę staruszków, która dba o siebie nawzajem,
przypominając o braniu leków. Tak, to właśnie miało być ich życie. Mężczyzna
patrzył na nią przez chwilę, ale się nie odzywał. Potem odwrócił się delikatnie
w bok i przycisnął jakiś przycisk w telefonie. Połączył się z Anette i
poinformował ją, by przełożyła jego dzisiejsze spotkania na inny, możliwy
termin. Wzięła to za dobry znak.
-
Jesteś pewna, że nie chcesz mieć dzieci? W końcu zawsze bardzo tego pragnęłaś.
Albo
jej się zdawało, albo jego głos brzmiał trochę cieplej niż kilka minut temu.
Być może przekonywał się do niej na nowo. Miała taką nadzieję, bo nie
wiedziała, czy będzie w stanie żyć bez niego dłużej, skoro dwa tygodnie były
dla niej męką.
-
Tak, jestem pewna. – Znów to powtórzyła, czując, że nie kłamie. Była szczera ze
sobą i z nim. Już dawno nie czuła się tak lekko i swobodnie, jak teraz.
I
nie wiedziała ile czasu minęło, ale siedzieli w jego gabinecie wieczność. Zorientowała
się, widząc bladą poświatę księżyca, zaglądającą do nich przez okno. Rozmawiali
o tym wszystkim, co przykrego sobie powiedzieli. Kevin też przepraszał ją za
to, że uciekł, ale jak sam wyznał, nie mógł już znieść tego, że ona wcale go
nie słuchała. Powiedzieli sobie to wszystko, co leżało im na sercu, a może
jeszcze więcej. Chyba wreszcie mogli zacząć kolejny, lepszy rozdział swojego
małżeństwa.
-
To… chyba mogę liczyć, że wrócisz ze mną do domu? – Zapytała nieśmiało, bo nie
chciała niczego na nim wymuszać. Już nigdy więcej.
-
Chyba nie mam wyjścia.
Nareszcie
będzie dobrze.
~*~
Matt
z gracją przecisnął się przez tłum sztywnych, jak zawsze, firmowych księgowych,
którzy ględząc o głupotach marnowali całkiem niezły z perspektywy popularnego,
ekskluzywnego lokalu, na który Joe postanowił sypnąć groszem wniebowzięty
wygranym przetargiem na projekt opiewający na siedmiocyfrową kwotę, która
zdecydowanie miała przysłużyć się do rozwinięcia kolejnej filii RB Company.
Jonasowi naprawdę udało się zorganizować niezłą imprezę. Chociaż obiektywnie
rzecz ujmując nie musiał robić zbyt wiele. Club Lavo umiejscowiony na
skrzyżowaniu Madison i Park Avenue był jednym z bardziej znanych, całkiem
klimatycznych miejsc, gdzie spędzanie czasu stanowiło istną przyjemność.
Ogromna przestrzeń z wysokimi sufitami i ścianami pokrytymi srebrnym pikowanym
tworzywem odbijającym głośną muzykę płynącą z kolumn przy ogromnym parkiecie w
kształcie półksiężyca sprawiała wrażenie luksusu oraz sporej ilości dolców
zostawianych tu, co noc przez obrzydliwie bogatą klientelę. Prawda była taka,
że zdobycie stolika bez rezerwacji graniczyło z cudem, tak, więc dosłownie nie
mógłby przegapić okazji i odpuścić sobie tę akurat imprezę firmową.
W
drodze do solidnie wyposażonego baru zatrzymał się na moment, z niemałym
zaskoczeniem obserwując, jak Jason Young, największy nieudacznik na świecie i
jednocześnie kadrowy obraca na parkiecie wyraźnie z tego zadowoloną Andreę,
główną sekretarkę samego prezesa, Roba Hoffmana. Ciekawie było obserwować
ewolucję sztywnych korporacyjnych krawaciarzy, którzy pod wpływem niewielkich
dawek alkoholu zaczynali kompletnie tracić rozum, gubić kolejne części
garderoby i świntuszyć z koleżankami z pracy, kompletnie zapominając o
obrączkach na swoich serdecznych palcach. Właśnie, dlatego nie wierzył w coś
takiego, jak monogamiczny związek, ani głupi papier z urzędu. Końcem końców
wszystko przecież kończyło się tak samo. Beznadziejna rutyna, zaniedbana żonka
całymi dniami stojąca przy garach, po kilku ciążach z dodatkowymi kilogramami
oraz masą obwisłej skóry, na której myśl coś przewraca się w żołądku. Dlatego
nie dziwił się w sumie, że przy pierwszej możliwej okazji tacy właśnie znudzeni
mężowie, jak Young korzystali z wolności. Potrząsnął z obrzydzeniem głową,
kiedy jego firmowy kolega zaczął eksplorację skarbów znajdujących się pod kusą
sukienką blondynki i ruszył w kierunku oświetlonego pomarańczowymi punktowymi
światłami baru.
-
Widzę, że impreza, jak najbardziej udana. – Zaszedł Courtney od tyłu, starając
się przy tym przekrzyczeć muzykę. Kiedy jednak zajął miejsce obok niej i
spojrzał na jej twarz, z zaskoczenia wypuścił ze świstem powietrze. – Wow,
czyli jednak mamy jakiś powód do większego świętowania…
-
A żebyś wiedział, że mamy! A przynajmniej ja mam!
Wybełkotała
panna Stone, z trudem utrzymując głowę ponad marmurową powierzchnią baru.
Zdecydowanie tego wieczora przeceniła swoje możliwości, ale wyglądała na
przeszczęśliwą. Chyba nigdy nie widział jej tak zadowolonej. Oczy jej
błyszczały, a na twarzy pojawiły się rumieńce. Jednak i tak była dobrze
wstawiona. Choć to określenie nie opisywało dokładnie rzeczywistego stanu
Court.
-
Skoro tak, to przynajmniej się z tobą napiję.
Gestem
ręki przywołał barmana i zamówił sobie szklankę ginu z tonikiem, natomiast dla
swojej towarzyszki butelkę niegazowanej wody. Wiedział, że zapewne będzie
oporna by ją wypić, jednak z pewnością podziękuje mu następnego dnia, a
przynajmniej taką miał nadzieję. Chociaż w przypadku panny Stone wszystko było
możliwe.
-
Pozbyłam się wszystkich dupków ze swojego życia i wreszcie jestem wolna!
Mówiąc
to, przechyliła wysoki kieliszek z tequillą i wypiła do dna. Potem poprosiła
barmana o następny. Ten patrzył na nią, jak na łakomy kąsek, co Mattowi nie
bardzo się podobało. Courtney na szczęście była zbyt pijana, by to zauważyć.
-
Och, doprawdy…
Wciąż
obserwował barmana, który próbował dotknąć dłoni Court przy podawaniu jej
kieliszka, ale mu się to nie udało. Coś się w nim zagotowało. Nie był pewien,
ale chyba pierwszy raz w życiu doświadczał uczucia zazdrości. I to przez kogoś,
kto ledwie trzymał się na nogach i chichotał, co kilka sekund.
-
Koniec z kłamcami, egoistami i impotentami! A przede wszystkim koniec z Nickiem
Jonasem!
Wykrzyczała,
starając się przebić przez muzykę puszczaną przez Dj’a. Henderson zastanawiał
się, co tym razem zrobił jej najmłodszy Jonas.
-
Co zmalował Nick? - Zapytał od niechcenia, a na kolejną myśl o najmłodszym
Jonasie skrzywił się lekko, upijając odrobinę swojego drinka. Był kompletnym
idiotą, że nie potrafił utrzymać przy sobie takiej dziewczyny, jak Court. Co,
jak co, ale była śliczna, zabawna no i miała trochę oleju w głowie, a on
zachowywał się, niczym skończony idiota. Pamiętał jeszcze akcję, kiedy wielce
obrażony, kompletnie szczeniacko, wykorzystał go do oddania jej kluczy do
mieszkania. Zupełnie, jakby nie mógł, choć na chwilę schować dumy do kieszeni i
po prostu sam tego zrobić. Pomijając to wszystko, mimo że Joe był jego
najlepszym kumplem, to jego bracia byli kompletnymi kalekami życiowymi.
-
I wiesz, co? Od dzisiaj nie jestem głupią dziewczynką, za którą mnie miał.
Jestem kobietą!
-
Nie da się ukryć…– Przyjrzał się jej dokładnie. Pomimo sporej dawki wypitego
alkoholu, wyglądała całkiem nieźle, jeśli chodziło o całość. Miała na sobie
krótką, koronkową sukienkę w białym kolorze i bardzo wysokie szpilki tej samej
barwy. Nic dziwnego, że podobała się facetom. Jemu też.
-
Mam zamiar dobrze się dzisiaj bawić, a ty możesz do mnie dołączyć, jeśli
chcesz.
Ledwo
panując nad swoim ciałem dała sygnał barmanowi, by podał jej następną kolejkę,
a on pokiwał głową z dezaprobatą, co chłopak odebrał poprawnie, bo skinął tylko
twierdząco głową w jego kierunku.
-
Masz. Wpij to zanim wlejesz w siebie kolejną tequilę, jeśli nie chcesz jutro
wyklinać całego świata za swoją głupotę i rewelacje żołądkowe.
Podsunął
jej pod nos wysoką szklankę, którą chwilę wcześniej napełnił po brzegi wodą.
Jego imprezowe doświadczenie czasami przydawało się właśnie w takich
sytuacjach. Courtney jednak nie wyglądała na zachwyconą tym pomysłem.
-
Pieprz się, Matt. Nie potrzebuję twoich rad! Nie potrzebuję rad żadnego faceta,
bo jestem samowystarczalna! Zrozumiałeś?
Stwierdziła
buńczucznie wydymając wargi i jakby na potwierdzenie tych słów prawdopodobnie
trochę zbyt energicznie podniosła się z wysokiego barowego stołka, bo zachwiała
się groźnie na niebotycznie wysokich szpilkach. Jakimś cudem jednak udało jej
się utrzymać w pionie, niestety kosztem kilku kryształowych szklaneczek, które
zagarnęła ręką, łapiąc się za blat baru. Nie przejęła się tym zbytnio,
chichocząc pod nosem.
-
Poza tym, jak ktoś taki, jak ty, największy imprezowicz i zboczeniec w Nowym
Jorku, może prawić mi morały?
Wycelowała
palec w jego klatkę piersiową. No tak, oczywiście patrzyła na niego tylko z
jednej strony. Nie, żeby nie było w tym prawdy, bo lubił swoje życie, nie
wstydził się liczby zaliczonych kobiet, ale wiedział, kiedy przestać.
-
Wiem, jestem okropny, bo zabraniam się bawić nowonarodzonej kobiecie, ale
uwierz, jutro będziesz mi wdzięczna.
-
Wiesz, co Matt? W tym klubie są też inne laski, znajdź sobie jakąś, zaproś do
hotelu, czy gdzie tam chcesz i przeleć, bo jesteś strasznie męczący.
Prawie
parsknął śmiechem. Ostatnio Joe zalecił mu coś podobnego tylko, że w
odniesieniu do niej. Szczerze, nie miałby nic przeciwko. Gdyby nie była tak
pijana. Ale wtedy pewnie nie rozmawiałaby z nim w ten sposób.
-
Mam lepszy pomysł… - nie wiedział, czy nie dostanie za to w twarz, ale objął ją
w pasie, zawołał barmana i uregulował jej rachunek, nie zważając na protesty
Courtney, która pomstowała na niego i wyzywała od najgorszych. Na szczęście
jednak była pijana, a on miał silny uścisk. W miarę szybko przeprowadził ją
przez klub, wprost do wyjścia. Na szczęście nie musieli długo czekać na
taksówkę.
Matt
zapakował ją do środka żółtego samochodu i sam usiadł obok niej. Protestowała
trochę, ale niezbyt mocno. Chyba nie miała siły, bo w końcu położyła głowę na
oparciu i zamknęła oczy. Myślał, że zasnęła, ale wtedy gwałtownie je otworzyła.
-
Jeśli myślisz, że uda ci się mnie teraz zaliczyć, to grubo się mylisz…
-
Nie pochlebiaj sobie, nie jestem nekrofilem. – Poza tym wolałby, żeby pamiętała
o tym, co robili w nocy.
-
Jeszcze byś się zdziwił…
~*~
Tymczasem
razem z Joe urządzili sobie własną prywatną, kameralną imprezę. O ile można było
określić tym mianem prawie godzinne wylegiwanie się w wannie, a raczej cudzie
techniki, bo ta nazwa bardziej pasowała do ogromnej trójkątnej, wyposażonej w
jacuzzi, hydromasaż i kilka innych bajerów, machiny. Woda była ciepła, piana
cudownie pachniała, a ona po raz pierwszy od bardzo dawna, nie narzekała na ból
pleców. Leżała całkowicie zrelaksowana, oparta o nagi, mokry tors swojego
chłopaka i z lekkim niedowierzaniem rozglądała się po przestronnej, marmurowej
łazience, która rozmiarami przypominała jej sypialnię, jeśli nie była nawet
większa. Wiedziała, że Joe, jako wiceprezes sporej firmy architektonicznej
zdecydowanie nie należy do biednych, ale nie przypuszczała, że jego mieszkanie,
a raczej blisko dwustumetrowy, dwupoziomowy apartament, jest tak ogromny.
Jednak Jonas momentalnie wyprowadził ją z błędu, na wstępie fundując wycieczkę
krajoznawczą. Preferował minimalizm i proste kolory, żadnych udziwnień,
zbędnych bibelotów, czy szpargałów. Na komodzie w salonie trzymał tylko dwa
zdjęcia w granatowych ramkach, przedstawiające go z braćmi i matką. To był,
uroczy, sentymentalny gest. Nie trzymał też kwiatów w wazonach i donicach, a
duży taras stał zupełnie niezagospodarowany. Kiedy zapytała go, dlaczego,
odpowiedział jedynie, że po prostu do tej pory nie miał na to czasu. Tutaj
musiała mu przyznać rację, bo większość dnia spędzał w pracy lub na spotkaniach
gdzieś w mieście. Całokształt wszystkiego, co jej pokazał utwierdził ją w
przekonaniu, że był bogatszy, niż przypuszczała, chociaż się z tym nie obnosił.
Nigdy nie traktował ludzi z góry, ani nie patrzył na nich przez pryzmat tego,
ile mieli w portfelu. Nawet, jeśli kupował drogi samochód, czy nosił na sobie
drogi garnitur, robił to w taki sposób, by nikt nie poczuł się przy nim gorzej.
I chyba to sprawiło, że do tej pory nie zwracała uwagi na jego pieniądze.
Spojrzała
na niego. Miał zamknięte oczy i oddychał spokojnie, obejmując ją jedną ręką. Po
rozmowie z wujem, trzech biznesowych spotkaniach oraz kilku godzinach
spędzonych na przygotowaniu prezentacji oraz raportu ilustrującego ostatnie
półrocze pracy firmy, mógł czuć się zmęczony nie mniej, niż ona w ósmym
miesiącu ciąży. Lubiła na niego patrzeć. Bez garnituru, zapiętej do ostatniego
guzika przy kołnierzu koszuli i krawatu wyglądał o wiele młodziej. Czasami, gdy
nie mogła zasnąć w nocy i kręciła się niemiłosiernie, obserwowała go, jak spał.
Zauważyła, że bardzo często nieświadomie się wtedy uśmiechał, co uznała za
słodkie, choć, jak dotąd, jeszcze mu o tym nie wspomniała. Wolała zachować to
dla siebie. Tak samo nie przyznawała się, że dość często zastanawiała się, czy
dla Melisy też był taki dobry. Czy gotował jej kolacje, czy podwoził ją rano do
pracy, czy może też godzinami leżeli objęci w wannie? Poczuła wzbierającą w
niej zazdrość na samą myśl, że tak właśnie mogło być między nimi. Niedane jej
się było tym jednak przejmować dłużej, bo Joe otworzył oczy, uśmiechnął się do
niej, a potem złożył delikatny pocałunek na jej ustach.
-
Hej.
Zaczął
nieco zachrypniętym głosem, tak samo, jak wtedy, gdy budził się rano. Lubiła te
ich wspólne poranki. Zdecydowanie lepiej było mieć przy sobie kogoś, z kim
mogła porozmawiać nad kubkiem kawy i kto dbał, by zjadała zdrowe śniadanie.
Zazwyczaj nienawidziła rannego wstawania, ale od niedawna poranki stały się jej
ulubionym momentem w ciągu dnia. Mimo, że nadal żadne z nich nie wypowiedziało
tych dwóch najważniejszych słów, to czuła, że każdego dnia stają się sobie
coraz bliżsi.
-
Hej. – Odpowiedziała mu i ponownie oparła głowę na jego przyjemnie nagim,
wilgotnym torsie. Było cudownie.
-
Chyba kiepski ze mnie gospodarz, bo zamiast zajmować się wami, to śpię.
Joe
zaczął po chwili, a ona się zaśmiała. Bywały momenty, że przejmował się za
bardzo. Nigdy nie spotykała się z kimś takim, jak on. Wolała facetów, którzy
nie przejmowali się opinią, nie dbali o nic, albo, chociaż tak udawali. Joseph
był jednak dobrze wychowanym dżentelmenem i udowadniał jej to na każdym kroku.
-
Hmmm… Jesteśmy ci to w stanie wybaczyć, za tę cudowną kąpiel. – Na te słowa
pocałował ją lekko w skroń. Ponownie utwierdziła się, że nie chciałaby być tego
wieczora nigdzie indziej.
-
Czyli, co… nie jest aż tak strasznie, jak to sobie wyobrażałaś.
Pewnie
wydawało mu się, że nie chciała do niego przyjechać, bo czegoś się obawiała. I
miał w tym trochę racji. W swoim mieszkaniu, czuła się, jak w bezpiecznej
strefie, gdzie to ona wyznaczała warunki ich związku. Była u siebie, a on był
jej gościem. Poza tym z jakichś dziwnych niewytłumaczalnych powodów bała się,
że noc spędzona w mieszkaniu Joe rozpocznie nowy etap zażyłości w ich związku.
Z jednej strony wiedziała, że w ich przypadku wszystko musiało dziać się sporo
szybciej ze względu na okoliczności i naprawdę tego chciała, ale czasem tempo
zmian odrobinę ją przytłaczało. Huśtawki hormonalne wcale nie pomagały w
racjonalnym podejmowaniu decyzji.
Nie
odpowiedziała, a jedynie pokiwała głową, że nie, tym samym przyznając, że
podobał jej się ten pomysł i jego zaproszenie. Potem poczuła jego dłoń na swoim
brzuchu i położyła na niej swoją. Ten drobny gest wydał jej się bardzo
naturalny, jakby robili tak, co wieczór, odkąd zaszła w ciążę.
-
Ciekawe, jak bawi się Court… – Pomyślała o przyjaciółce i poczuła lekkie
wyrzuty sumienia. Dziewczyny dalej nic nie wiedziały o jej związku z Jonasem i
w najbliższej przyszłości nie zanosiło się żadną zmianę. Nadal jeszcze się
docierali, uczyli siebie, a ostatnie, czego by potrzebowali to ciągłe
zainteresowanie ich sprawami osobistymi. Kochała przyjaciółki, ale obecnie
cieszyła się przeogromnie, że były tak zajęte swoim życiem, iż na jej sprawy
nie zwracały szczególnej uwagi.
-
Z pewnością dobrze.
Joe
odpowiedział dopiero po dłuższej chwili, całą uwagę poświęcając napiętej skórze
na jej brzuchu, w którą wmasowywał przyjemnie pachnący, migdałowy żel do
kąpieli, zataczając dłońmi spore koła. Chyba nie miał zbytniej ochoty na
rozmowę o pannie Stone, bo znów przymknął oczy, jednak uprzejmie starał się
udać zainteresowanie tematem.
-
Wiesz, że twój brat dzwonił do niej ostatnio?
-
Tak? I co?
-
Na szczęście posłała go do diabła. – Ciężko jej było o tym mówić, bo zły, czy
nie, Nick nadal był jego bratem, ale szczerze za nim nie przepadała, głównie za
to, jak przez cały ten czas traktował Courtney. Zastanawiała się, jak to się
stało, że Joe i Kevin byli normalni, a najmłodszy z ich trójki okazał się takim
idiotą.
-
Nick to dobry człowiek, ale ma trudny charakter i nie pasowali do siebie z
Courtney.
Joe
wzruszył ramionami, jakby nie mógł nic na to poradzić, bo przecież ludzie wciąż
na całym świecie schodzili się i wiązali w nowe pary. W duchu przyznała mu
rację. Court zaczynała nowe życie bez obciążeń w postaci najmłodszego członka
rodziny Jonas. Tak, jak ona zaczynała swoją historię z Joe.
-
Z resztą, czy naprawdę musimy rozmawiać o moim bracie i twojej przyjaciółce,
kiedy leżymy w wannie?
-
Nie.
Objął
ją mocniej, zbliżając twarz do jej twarzy. Czuła na policzku jego ciepły
oddech. Lubiła takie momenty, bo doskonale wiedziała, co za chwilę się wydarzy.
Uwielbiała czuć wargi Joe’go gdziekolwiek się znajdowały. Nic bardziej jej nie
odprężało od jego słodkich pocałunków.
-
Dobra odpowiedź.
Zgodnie
z przypuszczeniami, chwilę później kompletnie straciła kontakt z
rzeczywistością, kiedy jej chłopak rozpoczął przyjemną wędrówkę po szyi. Objął
ją mocniej, przyciągając do siebie jeszcze bliżej, na co jej syn mocno
zaprotestował, porządnym kopniakiem. Później jeszcze jednym. I następnym. W
końcu Joe dał za wygraną, rozluźniając uścisk z wyraźnym rozbawieniem
wymalowanym na twarzy.
-
Młody ma naprawdę mocne uderzenie…
Ona
doświadczała tego, na co dzień, od kilku miesięcy i jakoś się przyzwyczaiła,
choć czasem jej syn potrafił i ją zaskoczyć solidnym ciosem w żebra lub w
okolice pępka. Dla Jonasa jednak był to właściwie pierwszy raz, kiedy poczuł
jego ruchy. Wyraźnie nie spodziewał się, że jej mały skarb tak dosadnie
zaakcentuje swoją obecność. Cieszyła się, widząc zafascynowanie Joe’go. Młody
wreszcie wybrał odpowiednią porę na harce, bo zazwyczaj szalał w środku nocy,
nie dając jej spać lub podczas spotkań, kiedy potrzebowała skupienia. Dziwnie,
ale zaskakująco miło było przeżywać tą chwilę wspólnie.
-
Uważaj, jest o mnie bardzo zazdrosny. – Ostrzegła go uczciwie, z lekkim
uśmiechem przyjmując kolejny solidny cios syna, który odznaczył się wyraźnym
wybrzuszeniem na skórze, ale Joe momentalnie spochmurniał. Wyglądał, jakby
zastanawiał się nad czymś, co sprawia mu problem. – Joe, stało się coś? –
Zapytała, zaniepokojona. Może Joe, właśnie w tej chwili uświadomił sobie, że
wcale nie chce wychowywać nieswojego dziecka.
-
Tak… Nie… Właściwie to nie.
Plątał
się w odpowiedzi, a ona czuła się coraz bardziej zmartwiona. Coś się stało.
Była tego teraz bardziej niż pewna.
-
To tak, czy nie? – Odparła zniecierpliwiona, oczekując konkretnej odpowiedzi.
-
Chciałem cię o coś zapytać…
Miał
naprawdę poważną minę, więc spodziewała się dosłownie wszystkiego. No cóż, sama
chciała poważnego związku, ale na trudne rozmowy wolała być przygotowana. A ta
na taką się zapowiadała.
-
Słucham.
-
Czy… ojciec młodego nie ma nic przeciwko, że układasz sobie życie z kimś innym?
Momentalnie
poczuła, jak wszystkie mięśnie w jej ciele napinają się nieprzyjemnie. Tego na
pewno się nie spodziewała. To znaczy, wiedziała, że kiedyś stanie się
nieuniknionym omówienie tego tematu, ale zdecydowanie nie tak szybko. Nie mógł wybrać gorszego momentu na tę
rozmowę.
-
To nie jest twoja sprawa. – Odpowiedziała chłodno i przymknęła oczy, mając
nadzieję, że w ten sposób zakończy mało przyjemny temat. Nie chciała psuć tak
przyjemnego wieczora. Z resztą mimo ośmiu miesięcy ciąży nadal ciężko było jej
się pogodzić z niezałatwioną sprawą ojcostwa jej synka.
-
Wydawało mi się, że skoro jesteśmy razem i chcesz poważnego związku, to jednak
jest to moja sprawa.
Jego
ton świadczył, że nie zaakceptuje żadnych wymówek, a ona z każdą kolejną
sekundą była coraz bardziej zła. Zapewne po części z winy hormonów, jednakże
tym razem głównym punktem zapalnym była dociekliwość Joe’go.
-
Ja się ciebie nie pytam o twoje byłe i mnie to nie interesuje i nie obchodzi
mnie, co robiłeś z Melisą oraz milionem innych przed nią. – To akurat nie była
prawda, bo umierała z ciekawości, ale była zbyt dumna, by się do tego przed nim
przyznać. Była cholerną hipokrytką, ale nadal najbardziej zależało jej na
odejściu od niewygodnego dla niej tematu.
-
No wiesz, to chyba jednak, co innego, bo ja nie mam dzieci, które Ty chcesz ze
mną wychowywać…
Wytoczył
silny argument i miał całkowitą rację, ale w tym momencie był zbyt wściekła,
żeby na to patrzeć. Nie dziś. Nie teraz. Mimo wszystko postanowiła odrobinę
spuścić z tonu.
-
W porządku, niech ci będzie… – westchnęła głośno. – Przespałam się z kimś, nie
wiem, z kim, nie pamiętam, jak było, a w zamian dostałam pamiątkę. Zadowolony?
– Przyglądał się jej zaskoczony, ale nic nie mówił, co tylko jeszcze bardziej
ją rozwścieczyło. – Wszyscy jesteście tacy sami. – Miała ochotę wydostać się z
tej pieprzonej wanny, ubrać się, wsiąść w taksówkę i wrócić do siebie, byleby
jak najdalej od niego.
-
Dem, co ty robisz?
Odezwał
się wreszcie po chwili, kiedy próbowała podnieść się do pionu. Przytrzymał jej
rękę w mocnym uścisku, wiedząc doskonale, że to wystarczy, by skutecznie
uniemożliwić jej ucieczkę. W ósmym miesiącu ciąży wyjście z wanny samo z siebie
urastało do rangi sporego problemu.
-
Chcę wrócić do domu.
-
Czemu ty zawsze uciekasz, gdy próbuję się do ciebie zbliżyć? Zadałem ci tylko
jedno pytanie, nie oceniałem cię, a ty zachowujesz się, jak dziecko. – Nadal
dziwnie się jej przyglądał, zupełnie, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale
zrezygnował. To tylko ją rozwścieczyło. Naprawdę miała dość tej rozmowy. I
jego. W tym momencie najchętniej wysłałaby go w kosmos.
-
A więc jestem dziecinna? A ty jesteś, jak twój popieprzony, młodszy braciszek!
Może
trochę przesadziła z tym porównaniem. Joe w końcu, w przeciwieństwie do Nicka
nie żył jedynie chęcią kontroli i nie traktował jej jak ładnego przedmiotu,
którym można pochwalić się przed znajomymi. Ale jednak, była zła. Cholernie
zła.
-
Nie mieszaj w to Nicka, bo to nie jego sprawa, tylko nasza! Rozumiesz?! NASZA!
-
Ach, tak?! Od kiedy? – Nie potrafiła powstrzymać się od ironii.
-
Odkąd jesteśmy razem! Ty jednak wolisz tylko mówić o pełnym zaangażowaniu niż
się za to zabrać!
Zabolało.
Naprawdę chciała, żeby im się udało i traktowała go poważnie, tyle, że nie była
jeszcze gotowa na takie rozmowy. Wszystko powinno iść własnym biegiem,
powolnymi kroczkami, a on postanowił zacząć od samego końca. Jak zwykle z
resztą.
-
Jesteś niesprawiedliwy!
-
A ty nie wiesz, czego chcesz, Demi. Najpierw prosisz mnie, żebym się bardziej
zaangażował, a gdy próbuję ci to pokazać, rzucasz się, jakbym zrobił ci
krzywdę.
Zupełnie
jej nie rozumiał. Dla niego to był kolejny związek, martwił się tylko o siebie,
a ona musiała myśleć jeszcze o swoim synku. Jego dobro było w tym momencie
najważniejsze. Dlatego nie chciała się spieszyć. Musiała upewnić się, że Joe
będzie dobrym partnerem. Rozumiała, że się starał. Próbowała to docenić, jednak
on zamiast odpuścić, musiał dowiedzieć się wszystkiego. Oczekiwał szczerości,
ale niestety jeszcze nie była gotowa w stu procentach się otworzyć. Właśnie
dlatego się na nią wściekał.
-
Wracam do domu. – Na nic więcej nie było jej teraz stać. Chciała spędzić
przyjemny wieczór, a on wyciągał sprawy, które bolały, jakby rozdrapywał starą
ranę. Poza tym, nie była głupia, by wiedzieć, że faceci nie lubią wiązać się na
poważnie z kobietami, które nie pamiętają nawet imion przygodnych kochanków.
Jeszcze gdyby ta noc z urwanym filmem skończyła się bez żadnych konsekwencji.
Prawda była taka, że nie wiedziała, czy jej kochany synek nie urodzi się
mulatem, albo nie będzie miał skośnych oczu i to wcale nie był powód do dumy.
Prędzej, czy później zaczęłoby mu to przeszkadzać, nawet, jeśli teraz starał
się zgrywać pana tolerancyjnego.
-
Nie ma mowy, Dem. Nie puszczę cię nigdzie w takim stanie.
Jego
troska, która do tej pory zdawała się być słodka i bardzo potrzebna, w tym
momencie zaczęła ją denerwować. Musiała jakoś odreagować dla dobra ich obojga,
a właściwie to trojga.
-
Nie masz prawa mnie powstrzymywać. – Jakimś cudem udało jej się wykorzystać
moment jego nieuwagi i wyrwać nadgarstek z uścisku. Choć z trudem, wydostała
się z wanny, złapała duży, biały frotowy ręcznik, który leżał na szafce, którym
momentalnie owinęła się i dumnie wyszła z łazienki.
*
Nie
mógł uwierzyć w to, co właśnie się działo. Tego wieczora naprawdę chciał
pokazać Demi, że traktuje ten związek bardzo poważnie. Miał nadzieję, że dzięki
temu może uda mu się jakoś zburzyć ten mur nieufności, którym cały czas się
przed nim odgradzała. Dlatego zaprosił ją do siebie. Wcześniej ciągle mu
odmawiała, wymyślając najróżniejsze wymówki. Starał się z nią zrozumieć, w
końcu była w ciąży i ciężko przychodziło jej przystosowanie do nowej sytuacji,
dlatego przymykał oko na tłumaczenia, że od niej mają szybciej do pracy i nie
muszą tyle stać w korkach. Chciał, by czuła się w jego towarzystwie jak
najbardziej komfortowo, więc na dalszy plan zrzucił własne potrzeby. Nie
przeszkadzało mu, że miał w jej łazience jedynie maszynkę, piankę do golenia i
trzy koszule, a kiedy Alice i Courtney anonsowały swoje odwiedziny musiał
dezerterować w przyspieszonym tempie, byleby tylko nie minąć się z nimi w
windzie. W prezencie dostał kilka dodatkowych obowiązków. Regularnie robił jej
zakupy, bo przecież sama wolała zamówić chińszczyznę, gotował kolacje, kiedy
wreszcie udało im się wrócić późnym popołudniem z pracy. Jeszcze nigdy
wcześniej nigdy tak się nie starał. A z drugiej strony, chciał pokazać Demi, co
tak naprawdę czuje. W sumie, to było całkiem proste. Kochał ją, mimo że
doskonale zdawał sobie sprawę, jak ciężki charakter miała jego wredna,
humorzasta, obdarzona ciętym językiem wiedźma. Coś jednak podpowiadało mu, iż
bezpośrednie wyznanie mogłoby ją spłoszyć. Więc wymyślił inny sposób nawiązania
więzi. W końcu nikt nie był dla niej ważniejszy, prócz tego małego ktosia w jej
brzuchu. Wiążąc się z nią, brał odpowiedzialność za nich oboje, więc chciał
wreszcie szczerze porozmawiać na ten temat. Nie sądził, że zareaguje tak
drażliwie. Wcale nie pomagała mu w utrzymaniu idei kompletnej szczerości. A
naprawdę długo zbierał się w sobie, by wreszcie znalazł się ten odpowiedni
moment.
Po
krótkiej chwili odrętwienia, wreszcie wrócił do świata żywych. Momentalnie
wydostał się z wanny, rozlewając przy tym sporo wody na marmurową posadzkę.
Wiedział, że wiedźma nigdy nie rzuca słów na wiatr i jest nieprzewidywalna.
Wolałby nie myśleć, co by się mogło stać, gdyby zwiała z jego mieszkania, a po
drodze coś zaczęłoby się dziać. Miałby wtedy jeszcze większe wyrzuty sumienia.
Najszybciej, jak tylko mógł osuszył ciało ręcznikiem i naciągnął na gołą skórę
spodnie od dresu, które wisiały na wieszaku w rogu, po czym skierował się ku
drzwiom. Zdziwił się, kiedy przekroczył próg swojej granatowo-szarej sypialni.
Siedziała na łóżku, rękami podpierając się o materac, by odciążyć kręgosłup,
całkowicie ubrana i, co naprawdę go ucieszyło, nie miała już tego swojego
furiackiego spojrzenia.
-
Joe…?
-
Słucham? – Starał się być spokojny, ale nie potrafił ukryć odrobiny zawodu w
swoim głosie. Wolałby, gdyby jednak nie wzbraniała się przed nim rękami i
nogami, zupełnie, jakby chciał zrobić jej krzywdę.
-
Przepraszam… Musisz zrozumieć, że… Ja po prostu nie lubię o tym myśleć, a tym
bardziej rozmawiać.
-
To nie oznacza, że masz się na mnie wyżywać. Ale rozumiem, że jest ci ciężko.
Usiadł
obok niej, jednak zachowując bezpieczną w obecnej sytuacji odległość. Nie
patrzyła nawet w jego kierunku, całą swoją uwagę skupiając na puchatym, szarym
dywanie, który miała pod stopami.
-
Nie kłóćmy się już, proszę. Obiecuję, że będę grzeczna.
-
W porządku. – Może nie brzmiało to najbardziej przekonująco, ale w sumie nawet
nie miało. Zastanawiał się, czy tym razem faktycznie jej słowa będą miały
pokrycie z rzeczywistością i nie ucieknie przy pierwszej możliwej okazji. Poza
tym, cały czas rozpoczęty temat nie dawał mu spokoju.
-
Nie wierzysz mi, Joe?
Po
krótkim namyślę doszedł do wniosku, że lepszego momentu już nie będzie.
Właściwie to żaden nie będzie odpowiednio właściwy. Nie miał pojęcia, jak
powinna wyglądać taka rozmowa. Nigdy wcześniej, na całe szczęście, nie był w
takiej sytuacji. Poza tym wszystko, co chciał jej powiedzieć i miał już
zaplanowane w głowie, nagle wydawało się głupie albo nie na miejscu.
-
Nie o to chodzi… Pamiętasz może naszą ostatnią imprezę firmową w zeszłym roku?
-
Nie bardzo, strasznie się upiłam i urwał mi się film… Dwa dni leczyłam kaca.
Czemu pytasz? – Wreszcie obdarzyła go spojrzeniem, wyjątkowo przenikliwym,
które rzucało niewymowną prośbę, by kontynuował temat.
-
Bo Ernie… Znaczy, nie wiem, jak to powiedzieć…
-
Najlepiej od początku.
-
Ernie przypomniał mi coś, do czego wtedy doszło.
Ta
rozmowa zdawała się coraz bardziej absurdalna, ale nie było już odwrotu.
Patrzyła na niego zdezorientowana i kompletnie zbita z tropu. No tak, nie
zaczął tego najmądrzej.
-
To znaczy?
-
Pamiętam, jak nie mogłem oderwać od ciebie wzroku, bo wyglądałaś seksownie w
czerwonej sukience, więc postanowiłem do ciebie podejść i dalej urwał mi się
film… Potem obudziłem się w pokoju hotelowym, ale nie wiem, z kim.
Brzmiało
to jak wierutne kłamstwo, ale, o zgrozo i ironio naprawdę tak było. W jego
głowie panowała kompletna czarna dziura przez około cztery godziny tamtej nocy.
Kiedy się przebudził jeszcze było ciemno, a jego pijański instynkt kazał mu za
wszelką cenę dostać się do własnego mieszkania. Wygramolił się, więc ze sporego
dwuosobowego łoża, nawet nie spoglądając na towarzyszkę śpiącą obok. Zbytnio
pochłonięty był poszukiwaniem spodni od garnituru i marynarki, która znalazła
się niedaleko drzwi wejściowych. Nieszczególnie miał ochotę przyglądać się
bliżej swojej bezimiennej zdobyczy, która pod mocnym wpływem zawróciła mu w
głowie. Z doświadczenia wiedział, że wtedy nie myśli za rozsądnie. Wyszedł,
więc z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi, uregulował rachunek w recepcji
gotówką, bo jakimś cudem udało mu się nie zgubić portfela, niedbale wepchnął
rachunek do kieszeni i zamówił sobie taksówkę, która odwiozła go pod sam
wieżowiec. Po morderczej walce ze schodami, bo przecież na wpół trzeźwy
zdecydowanie bardziej wolał klatkę schodową ze stromymi stopniami prowadzącymi
na czternaste piętro, zasnął na kanapie w salonie. Później już nawet nie wracał
myślami do tej nocy, mając na głowie ważniejsze sprawy. Taka noc nie była w
sumie niczym strasznym. Ot, chwila głupoty i zapomnienia. No, a kiedy prawie
wymazał ją z pamięci, Ernie doskonale odświeżył mu pamięć. Odpowiedź Demi tylko
utwierdziła go w przekonaniu. To byłby zdecydowanie zbyt wielki zbieg
okoliczności.
-
Co? O czym ty mówisz?
Jej
źrenice rozszerzyły się w niedowierzaniu. Nie potrafił określić, właściwie, jak
bardzo jest na niego wściekła. Wiedział jednak, że musiał ją jakoś uspokoić.
-
Mówię tylko, że prawdopodobnie mogę być ojcem młodego. Demi… – Delikatnie
przesunął otwartą dłonią po jej ramieniu, odsłoniętym przez luźną letnią sukienkę
na ramiączkach.
-
Nie dotykaj mnie!
-
Demi…
-
Jak mogłeś mi to zrobić?! Byłam pijana, a ty to wykorzystałeś! Nie pomyślałeś
nawet o tym, żeby się zabezpieczyć i przez ciebie zaszłam w ciążę!
-
Myślałem, że jesteś szczęśliwa z tego powodu. – Naprawdę tak myślał. Wyglądała
na zadowoloną z życia i zawsze uśmiechała się promiennie, kiedy tylko ktoś
pytał o płeć, czy datę porodu. Tymczasem teraz brzmiała, jakby swój stan
uznawała za karę.
-
To nie ma nic do rzeczy! Cierpiałam przez kilka miesięcy, musiałam przewartościować
całe swoje życie, a ty spokojnie patrzyłeś i stałeś obok, jakby nigdy nic!
-
Demi, to nie tak, zaraz ci to wyjaśnię…
Właściwie
nie wiedział, od czego zacząć. Najważniejszym argumentem w swojej obronie był
fakt, że sam domyślał się od ich rozmowy z Ernestem jeszcze w LA, ale to były
zwykłe przypuszczenia. Dopiero teraz tak naprawdę to sobie uświadomił. Ale ona
zapewne nie będzie chciała wysłuchać jego argumentów. Był tego pewien. W końcu
trochę ją już znał.
-
Nie zbliżaj się do mnie!
Wstała
gwałtownie i zaczęła wymachiwać rękami, kiedy chciał ruszyć za nią. Wyglądała,
jak spłoszona zwierzyna w świetle reflektora samochodowego w nocy. Była zła,
rozgoryczona, rozemocjonowana. A i pewnie w myślach wyklinała go już od
najgorszych.
-
Skarbie, uspokój się.
-
A teraz, co?! Poczułeś wyrzuty sumienia i postanowiłeś grać dobrego tatusia, a
przy okazji przelecieć mnie po raz kolejny?!
-
Nie, Dem, to nie tak, daj mi wyjaśnić.
Naprawdę
chciał, żeby, chociaż na pięć sekund dopuściła go do głosu. Mimo to zdawał
sobie sprawę, że to graniczyło z cudem.
-
Mam gdzieś twoje wyjaśnienia! Jesteś dla mnie nikim i nie chcę cię znać!
Te
słowa zabolały. Naprawdę nie chciał, żeby to wszystko tak się potoczyło.
Liczył, że trochę spokojniej przyjmie te wieści. Cholera jasna! Kochał ją.
Chciał być szczery, a po raz kolejny dostawał od losu po tyłku za to, że chciał
być w porządku. Wolał szczerość od udawania, że nic się nigdy nie wydarzyło. A
ona nie chciała go nawet znać.
-
Uspokój się, bo musimy poważnie porozmawiać o… naszym synu. – Naszym. To słowo
było nowe i dziwne. Ale przez moment poczuł ciepło w środku. Byli dwojgiem
dorosłych ludzi, których łączył mały człowiek. Ich synek.
-
To nie jest twój syn i nigdy nie będzie! Możesz zapomnieć o nim i o mnie!
-
Nie możesz tego zrobić.
Nie.
Nie pozwoli jej tak łatwo uciec i odizolować od własnego dziecka. Nie miał
zamiaru na to przystać. A nawet, jeśli by próbowała, to będzie walczył. Miał
pieniądze i stać było go dobrych prawników. Chciał widzieć jak mały rośnie,
raczkuje, zaczyna mówić i chodzić. Nie zamierzał popełniać błędów własnego
ojca, który zwiał, gdy tylko pojawiły się pierwsze problemy. Podszedł do niej,
próbując jeszcze raz spacyfikować, ale kiedy tylko wyciągnął rękę w jej stronę,
odsunęła się, jak poparzona.
-
Owszem, mogę! Było o tym pomyśleć, zanim zaciągnąłeś mnie do łóżka! –
Wykrzyczała łamiącym tonem i jakby broniąc się przed kompletnym rozsypaniem,
zaakcentowała swoją wypowiedź siarczystym policzkiem.
Zastygł
w bezruchu, czując pieczenie prawej strony twarzy i obserwował bezradnie, jak
ucieka z sypialni, a po chwili usłyszał jedynie trzask frontowych drzwi.
ja cie,niespodziewałam sie takiej końcowki,wow
OdpowiedzUsuńo Jezu................ ta końcówka to mnie w murowała po prostu, takiego banana miałam na twarzy przez cały rozdział, potem byłam pewna, że jednak się pogodzą jak przeprosiła, a tu... o szit, jejku szkoda mi Demi teraz, ale no nie powinna być wściekła na niego, przecież oboje byli pijani...
OdpowiedzUsuńtak myślałam, że skoro u Ali i Keva się układa, to tu coś zepsujecie ;_;
świetny rozdział, ale me serce krwawi ;_;
pozdrawiam! /lovatoftjonas
No, ale czemu mi jemi sklocilas :C zapowiadało się tak fajnie :P w sumie przeczuwalam od jakiegos czasu, że Joe jest ojcem ^^ znowu czekanie miesiąc; C cieszę się ze Kevin i ali pogodzeni. To co do zobaczenia w lipcu, jeden plus, ze już wakacje będą; )
OdpowiedzUsuńAle fajnie, że Joe jest najprawdopodobniej ojcem synka Demi. Mam nadzieję, że to prawda. Ale nie fajnie, że Demi tak na to zareagowała. Rozumiem, że jest w szoku, ale ona była pijana i jest ok (wg niej), a on też był pijany (i to już nie jest ok wg niej). Dlaczego zawsze w filmach, książkach i opowiadaniach ta druga strona nie może się wytłumaczyć i przez niedopowiedzenia i głupie myślenie związek się rozpada, bądź długo trzeba czekać na happy end. Niech Joseph wytłumaczy Demi, a ona niech to przetrawi i sprawi, że znowu będą szczęśliwi. Cieszę się, że Ali i Kev się pogodzili, ale również mam nadzieję, że to nie na chwilę. Niech się wreszcie dogadają. No i czekam na jakieś pozytywne wieści u Courtney. Jeszcze wracając do Demi, to może zwierzy się wreszcie przyjaciółkom z kim spędzała ostatnio czas i jak, a one może przemówią jej do rozumu i będzie ok. A więc do lipca. Pozdrawiam i czekam M&M
OdpowiedzUsuńDemi mogła trochę inaczej zareagować... mam nadzieję, że ochłonie i przejrzy na oczy..
OdpowiedzUsuńCzekam na next!
Jejku ciesze sie ze ali i kev pogodzeni. Ale jemi no... Mam nadzieje ze demi da mu szanse jak ochloniw, troche pogadaja i ona zrozumie to.
OdpowiedzUsuńMedicatus_hope
Szczerze to nawet mi przez myśl nie przeszło, że to Joe może być ojcem dziecka xD A co się Demi tak wściekła? Wątpię, żeby Joe ją do czegoś zmusił, a ona cały czas zwala winę na niego. Ta Rebecca mnie strasznie wkurzyła, To w końcu ona chce, żeby te dzieci były adoptowane czy nie? Bo ona zniechęca Kevina jak tylko się da, tak jakby chciał zabrać jej dzieci. Ciekawe co Matt wymyślił xd
OdpowiedzUsuńWow no nie powiem ciekawie
OdpowiedzUsuń