Wyszedł
z gabinetu dyżurnego lekarza przytłoczony nadmiarem informacji, które dosłownie
otępiały jego zmęczony umysł. Było dwadzieścia po pierwszej w nocy, więc
normalnie przekręcałby się właśnie na drugi bok, albo jechałby do sklepu, by
kupić Demi wymarzone truskawki. Cholera jasna. W tym momencie żałował, że
właśnie dzisiaj zdecydował się na tę wylewną szczerość. Bo gdyby utrzymał język
za zębami, to tak właśnie skończyłby się ten wieczór. Zasnęliby spokojnie w
jego sypialni, Dem jak zwykle wtuliłaby się w niego i przykryła jego dłoń
swoją, kiedy objąłby ją ramieniem w talii, a rano zjedliby śniadanie, może
nawet na tarasie, gdzie mogliby przy okazji zażyć trochę majowego słońca.
Zamiast tego już trzecią godzinę spędzał w korytarzu oddziału położniczego – zdecydowanie
zbyt wcześnie.
Był
głupi, myśląc, że ich kłótnia pozostanie bez większego echa. Na całe szczęście
zachował na tyle chłodnego umysłu, żeby nie puścić jej samej i dogonił ją zanim
jeszcze dotarła do wind. Nawet nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby tego
nie zrobił. Cały czas przed oczami miał widok bladej, nie na żarty przerażonej
Dem, plecami opierającej się o ścianę przy windach, z trudem łapiącej oddech
podczas kolejnych, dość częstych i bardzo silnych skurczów. Nie był żadnym
wybitnym specjalistą, ale wiedział, że na miesiąc przed wyznaczonym terminem
zdecydowanie nie służyłby dziecku, dlatego nie myślał za wiele. Wrócił do
mieszkania, założył koszulkę, sportowe buty i jakimś cudem znalazł klucze od
samochodu. Ta sytuacja była niemal kopią tej sprzed czterech miesięcy. Tyle, że
tym razem to właśnie z jego powodu wylądowała na tym cholernym ostrym dyżurze.
Szczęśliwie, kiedy już udało mu się dotransportować ją do swojego samochodu na
podziemnym parkingu reszta drogi minęła całkiem sprawnie, bo udało im się
ominąć wszelkie korki. Chociaż ciężko było mu się skupić na prowadzeniu, kiedy
na siedzeniu obok, Demi co chwila syczała i jęczała z bólu.
Ginekologiczno-położnicza izba przyjęć, jak zwykle pękała w szwach od
ciężarnych kobiet, które również potrzebowały natychmiastowego zainteresowania,
ale jeden dyżurny lekarz nie był w stanie im tego zapewnić. Tym osamotnionym
nieszczęśnikiem okazał się być doktor Douglas Ericsson, całkiem niezły
położnik, a jednocześnie były klient jego biura. Jakieś trzy lata wcześniej sam
projektował jego nadmorską posiadłość w Hamptons, więc postanowił wykorzystać
moment, pomiędzy kolejnymi przyjmowanymi pacjentkami w gabinecie i uprosił go,
by przyjął Lovato bez kolejki. Inne zniecierpliwione pacjentki oraz ich mężowie
patrzyli na nich z ukosa, kiedy przeprowadzał Dem przez zatłoczony korytarz
poczekalni, ale mieli to gdzieś. Najważniejsze w tym momencie było zdrowie
małego. Nic innego się nie liczyło. Kiedy wiedźmą zajmował się personel, on
został wyproszony na korytarz. Prowadzony doświadczeniem wiedział, że bezczynne
kręcenie się w tę i z powrotem nie miało sensu, dlatego od razu wsiadł
samochód. Zdawał sobie sprawę, że Demi zostanie w szpitalu przynajmniej na
trzydniową obserwację, jeżeli nie dłużej, więc od razu skierował się na jej
osiedle. Tak samo, jak cztery miesiące temu. Tym razem jednak miał swoje klucze
i wcale go o to nie prosiła, ale wiedział, że będzie potrzebowała swoich
rzeczy. Przez ostatnie tygodnie zdążył doskonale opanować rozkład pomieszczeń
oraz rytuały dzienne wiedźmy, co znacznie ułatwiło mu zadanie. Wiedział, że
zapakowane torby po skończeniu remontu pokoju małego zostały umiejscowione
właśnie tam, tuż obok białego łóżeczka, że ładowarkę do telefonu z jakiegoś
powodu trzyma w koszyku na lodówce i jaką książkę obecnie czyta, dlatego
postanowił dorzucić ją jeszcze do ciemnoróżowej torby z jej
rzeczami.Zastanawiał się, czy zabierać również mniejszą, brązową torbę w misie
z wyprawką dla ich syna. Miał nadzieję, że lekarzom uda się powstrzymać
skurcze, a Dem wytrzyma jeszcze ze trzy tygodnie, żeby mały urodził się zdrowy
i silny, ale na wszelki wypadek zabrał obie. Po drodze jeszcze zajechał do
sklepu, gdzie kupił trochę owoców, bo gdy ich brakowało, wiedźma zawsze sięgała
po słodycze, których jednak nadmiar odradził jej ostatnio lekarz prowadzący. A
kiedy wrócił do szpitala, pielęgniarka poinformowała go, że Dem została
przyjęta na oddział i powinien poczekać na nią właśnie tam, bo ma jeszcze
zleconych kilka badań. Później na korytarzu spotkał lekarza. Chciał się jak
najszybciej dowiedzieć, czy wszystko w porządku z wiedźmą i synkiem, ale
starszy szpakowaty mężczyzna spokojnym głosem zaprosił go tylko do swojego
gabinetu.
Przetarł
zmęczone oczy, po czym skierował się do ostatniej sali po prawej stronie, na
samym końcu korytarza, gdzie, wedle zapewnień dyżurnego lekarza i jednocześnie
ordynatora oddziału ginekologii i patologii ciąży, leżała Demi. Bez zbędnych
ceremoniałów, uchylił delikatnie drzwi i zajrzał do środka.
-
Demi… - leżała na łóżku, gładząc się po brzuchu i wpatrując w jeden punkt na
ścianie. Oczy miała czerwone od łez, chociaż nigdy nie przyznałaby się do
płaczu. Zauważył już, że wolała udawać silną niż wyznać, że sobie nie radzi i
cholernie się boi. A bała się, tak samo, jak on. – Przywiozłem wasze rzeczy i
kupiłem ci owoce, jakbyś zgłodniała przed śniadaniem. – Postawił torby jej i
młodego przy łóżku, a zakupy schował do szafki, stojącej obok. Dopiero teraz
ocknęła się, jakby wybudził ją z głębokiego snu i spojrzała na niego, a on
zastanawiał się, czy zaraz nie pośle go do diabłów. W końcu znajdowali się w
dziwnej sytuacji.
-
Dziękuję.
Powiedziała
w końcu, zaskakując go swoją reakcją, a potem znów odwróciła głowę. Była mocno
zmęczona, czego nie dało się ukryć, ale z jakichś powodów nie chciała zasnąć.
Może myślała, że czuwając, pomaga ich synkowi. Niestety nie było to takie
proste.
-
Rozmawiałem z lekarzem. – Nie wiedział, jak ma jej przekazać nie najlepsze
wieści. Nie chciał jej jeszcze bardziej denerwować, by nie nasilać jej złego
stanu i samopoczucia, ale ukrywanie tego też nie miało sensu. Dzisiaj przekonał
się już, co oznaczało, gdy za długo trzymał przed nią w tajemnicy rozmowę z
Ernestem i swoje przypuszczenia. Właśnie przez to znaleźli się w szpitalu.
-
I co ci powiedział?
Próbowała
przekręcić się na prawy bok, więc pomógł jej, jak robił to zawsze, odkąd byli
razem. Poprawił jej też poduszkę, na co nie zaprotestowała, co go zdziwiło i
ucieszyło jednocześnie. Może nie był skończonym kretynem w jej oczach. Jeszcze.
Ale z pewnością chodziło o fakt, że nie miała czasu na roztrząsanie ich spraw
osobistych.
-
Silny stres przyspieszył akcję porodową, ale robią, co w ich mocy, byś jak
najpóźniej zaczęła rodzić. Dlatego dostałaś leki rozkurczowe i masz absolutny
zakaz wstawania. Niestety lekarz nie daje stuprocentowej gwarancji, że skurcze
nie wrócą w najbliższych godzinach, czy dniach, chociaż teraz udało się je
powstrzymać. Zostaniesz też w szpitalu przez jakiś czas. – Wyrecytował z
pamięci to, co usłyszał od lekarza, wkurzony, że nie umiał się bardziej wczuć,
ale wolał przy niej nie reagować zbyt emocjonalnie. Musiał być opanowany. Tylko
tyle mógł dla niej zrobić.
-
W porządku. Zgadzam się na wszystko.
Demi
wydawała się być oazą spokoju. Nie krzyczała i nie wyklinała wszystkich po
kolei, łącznie z nim. Przyjęła do wiadomości wszystko, co jej powiedział i
przeszła nad tym do porządku dziennego. Nie wiedział, czy dodać coś jeszcze,
czy może powinien już wyjść. W końcu była już późna noc, czas odwiedzin
skończył się dawno temu, a on na dodatek miał jutro bardzo ważne spotkanie z
wujem. Jednak nie potrafił tak po prostu wyjść i zostawić jej tu samej, mimo że
pielęgniarki i lekarz zapewnili go o świetnej opiece, jaką będą tu mieli Demi i
ich syn. Nikt nie znał jej tak dobrze, jak on.
-
Demi, przepraszam. Ja… to moja wina, ale chciałem, żebyś wiedziała, że… -
chciał się wytłumaczyć, przeprosić, powiedzieć, jacy są dla niego ważni i że
zrobi dla nich wszystko i gdyby mógł, to leżałby w tym szpitalu zamiast niej.
Ale ona nie chciała go słuchać.
-
Nie, Joe, proszę, nie rozmawiajmy o tym teraz. To nie my jesteśmy tu
najważniejsi, tylko on, więc zajmijmy się nim i zróbmy wszystko, by urodził
się, jak najbliżej terminu.
Przerwała
mu i spojrzała poważnie w jego oczy, a on nie wiedział, czy ma skakać pod sufit
ze szczęścia, czy jednak cieszyć się w duchu. Powiedziała „my”. „MY” to było
dzisiaj obok „NASZ” i „SYN” jego ulubione słowo.
-
Masz rację, to nie jest teraz ważne. – Uśmiechnęła się do niego delikatnie i na
chwilę zapanowała między nimi cisza. Nie była niezręczna ani męcząca, ale
wyciszająca i uspokajająca. Joe zastanawiał się, co mógłby jeszcze dla nich
zrobić. – Może chcesz się napić? – Przypomniał sobie o pojemniku z wodą,
stojącym w korytarzu i zanotował w pamięci, by przywieźć jej rano jej ulubiony
sok, od którego była ostatnio uzależniona.
-
Nie, dzięki.
Widział,
jaka była zmęczona, bo oczy same jej się zamykały, więc stwierdził, że naprawdę
powinien już iść i pozwolić im odpocząć, a także sam przespać się przynajmniej
ze trzy godziny. Chociaż nie był pewien, czy będzie w stanie zasnąć. Za bardzo
się o nich martwił. Co prawda nie zanosiło się na kolejny atak skurczy, ale
wolał nie cieszyć się za wcześnie. Przed nimi była jeszcze długa, ciężka droga.
-
Demi musisz wreszcie odpocząć i przespać się, więc pójdę już.
-
Nie, błagam cię, Joe, nie zostawiaj mnie tu samej… I tak nie będę mogła zasnąć,
bo to łóżko jest cholernie niewygodne.
Zaśmiał
się cicho, doskonale zdając sobie sprawę, że ten szpitalny mebel zdecydowanie
nie był stworzony dla ciężarnej wiedźmy w ósmym miesiącu ciąży, która co noc
spychała go na skraj swojego, niemałego łoża w sypialni, bo jak twierdziła z
miną niewiniątka, potrzebowała mnóstwo wolnej przestrzeni. Nie odpowiedział jej
nic, ale przysunął sobie fotel, wciśnięty pod ścianę, by stanął bliżej Demi.
Usiadł w nim, uprzednio, podając Dem telefon, bo go o to poprosiła, by móc coś
sprawdzić, a potem obserwował ją, jak zasypia. Powoli jej oczy przymykały się i
otwierały coraz rzadziej. Pragnął ją przytulić lub pocałować, ale nie mógł, by
jej nie spłoszyć i nie zdenerwować. Poza tym nie chciał jej budzić. Nie mógł
się jednak powstrzymać przed dotknięciem jej dłoni. Palcami głaskał czule jej
wewnętrzną stronę, będąc pewnym, że Demi już dawno śpi. Chciał już przestać,
ale wtedy poczuł, jak jej dłoń zaciska się wokół jego dłoni.
~ * ~
Courtney
przekręciła się na drugi bok, przykrywając głowę poduszką. Miała ochotę zakopać
się pod ziemią i już nigdy nie wstawać. W tym momencie wyklinała każdy
kieliszek alkoholu, który pochłonęła poprzedniej nocy, barmana, który ochoczo
dolewał jej kolejkę za kolejką, ale największą ilością nienawiści pałała do
zasłon, których najwyraźniej zapomniała zasunąć. W ustach miała nieprzyjemnie
sucho i jedyne, o czym marzyła, to szklanka wody, albo soku pomarańczowego. Ale
nie miała nawet siły się podnieść. Przekręciła się znowu, szukając sobie
wygodniejszej pozycji, bo materac zdawał się jej wyjątkowo twardy i niewygodny.
Jęknęła czując ogromną falę ćmiącego bólu, który dosłownie rozsadzał jej
czaszkę. Dlaczego zawsze każda impreza musiała kończyć się dla niej takimi
męczarniami?
Właściwie
to był kolejny powód, dla którego mogła jeszcze bardziej znienawidzić Nicka. Bo
to on był powodem jej wielkiego świętowania zeszłej nocy. Na całe szczęście tym
razem miało ono inny wydźwięk. Nie użalała się nad sobą po kolejnej ich
bezsensownej kłótni, nie odreagowywała jego cholernego egoizmu, ani tego, że
wcale nie chciał zakładać z nią rodziny. To było oczyszczenie umysłu. Zamknęła
wreszcie pewien niewarty rozpamiętywania rozdział w życiu i miała nadzieję, że
Nick Jonas już nigdy więcej nie zasieje chaosu w jej poukładanej codzienności.
Ale zanim mogła wreszcie cieszyć się nowym początkiem, musiała jakoś przeboleć
bolesne skutki poalkoholowych libacji, a to wcale nie było takie proste.
Przeklęła siarczyście zrezygnowana, bo mimo wszelkich wysiłków promienie
słoneczne, jakimś cudem znajdowały drogę pomiędzy jej skórą, a materiałem
poduszki i stało się jasne, że to był koniec jej błogiej drzemki. Z resztą z
takim bólem głowy, tak, czy siak, nie zmrużyłaby oka. Doszła, więc do wniosku,
że dobrym pomysłem byłaby wycieczka do kuchni w poszukiwaniu paracetamolu i
przyjemnie zimnego soku z lodówki. Zrzuciła z twarzy poduszkę, po czym
rozchyliła powieki, jednak przez jakiś czas nadal niewiele widziała. Musiała
przyzwyczaić się do natężenia światła, a kiedy już to zrobiła nie mogła
uwierzyć w to, co widziała.
-
Cholera jasna! – Wykrzyczała wreszcie, nerwowo rozglądając się po
pomieszczeniu.
Nic
dziwnego, że materac był zbyt twardy, a zasłony niezasunięte. Bo to wcale nie
było jej mieszkanie! Siedziała na sporym dwuosobowym łożu pośród czarnej
pościeli i starała się zachować zimną głowę. Starała się przypomnieć sobie
wydarzenia, z poprzedniej nocy, a raczej jakiekolwiek ich strzępki, jednak
ostatnie, co pamiętała, to popijanie całkiem smacznej tequillli przy barze i…
Wtedy jej uwagę przyciągnęła dziwnie znajoma czarno-biała panorama Nowego
Jorku, wisząca na przeciwległej ścianie, kremowe materiałowe zasłony, na
metalowym karniszu. Aż za dobrze znała to przeklęte pomieszczenie. Mimowolnie
spojrzała na swoje odzienie, by zauważyć, że nie miała na sobie kremowej,
koronkowej sukienki, którą zakładała przed wyjściem z domu, nie mogła namierzyć
również swoich ukochanych szpilek od Cavalliego. Zamiast tego ubrana była w
luźny, czarny t-shirt z krótkim rękawem. W jednej chwili dezorientacja ustąpiła
miejsca żądzy mordu, którą musiała jak najszybciej wyładować na czymś, a
najlepiej na kimś. Ta paskudna, niewyżyta seksualnie świnia, nieuleczalny erotoman
i przebrzydły karaluch jednak musiał postawić na swoim. Tyle czasu skutecznie
go zniechęcała, więc wyczekał idealny moment, kiedy nie myślała logicznie.
Kurwa! Dlaczego musiała być tak wielką bezmyślną idiotką. Bo przecież nie mogła
odpuścić sobie tej jednej imprezy. Mogła zostać w domu z butelką wina i lustrem
w salonie, ale nie, bar miał być lepszą opcją. No i dostała to, czego chciała.
Matt-zaliczę-wszystko-co-się-rusza Henderson mógł wreszcie odznaczyć ją na
swojej seks-liście. Najgorsze jednak było to, że nic z tego nie pamiętała. Nie
miała pojęcia, kiedy wyszła z baru, jakim cudem udało mu się ją zapakować do
samochodu i przetransportować tutaj. Przez moment przez jej głowę przeszła
nieprzyjemna myśl. Miała nadzieję, że był, choć na tyle przyzwoity, by się
zabezpieczyć, bo na samą myśl, ile kobiet przewinęło się przez jego łóżko,
robiło jej się niedobrze. Z resztą od rozstania z Nickiem przestała brać
pigułki, skoro nie było takiej potrzeby, bo odczuwała sporo ich skutków
ubocznych. Teraz jednak pożałowała tej decyzji. Wyskoczyła z łóżka, jak
oparzona, szukając sukienki i szpilek. Wtedy jednak usłyszała odgłos
otwieranych drzwi i kroki, rozchodzące się gdzieś poza pokojem. Porzuciła swe
poszukiwania i wyszła z sypialni Matta, trzaskając drzwiami. Stanęła przed
mężczyzną, który trzymał w dłoni torbę z zakupami i uśmiechał się tajemniczo.
Zagotowała się z wściekłości. To wcale nie było zabawne.
-
Dzień dobry, jak się spało?
Był
niewiarygodnie spokojny, co podnosiło jej ciśnienie. Zacisnęła pięści, gotowa
do ataku.
-
Jak mogłeś mi to zrobić, kretynie?! Nie masz sumienia?! – Zaczęła okładać go
pięściami, ale złapał ją w pasie i podniósł do góry. Wierzgała nogami, kopała,
by ją puścił, ale on nie miał takiego zamiaru. Dobrze się bawił. Jak zwykle.
-
Przypomnij mi… Co takiego zrobiłem?
Był
zdecydowanie zbyt silny i pewny siebie. Taka mieszanka była dla niej dawno temu
bardzo pociągająca, ale teraz brzydziła się Mattem Hendersonem i chciała, jak
najszybciej wydostać się z jego mieszkania.
-
Ty już dobrze wiesz, co, zboczeńcu!
-
Hmmm… Zabrałem cię z klubu, wsadziłem do taksówki, zapłaciłem podwójną stawkę
taksówkarzowi, któremu zabrudziłaś tapicerkę i grzecznie położyłem spać, a ty
mi się tak odwdzięczasz?
Przestała
się rzucać i wpatrywała się w niego, szeroko otwartymi oczami, jakby widziała
go po raz pierwszy w życiu.
-
Co? Czyli ja… znaczy ty…znaczy my… nie… - Plątała się w odpowiedzi, bo nagle
straciła rezon. Nie tak wyobrażała sobie ich rozmowę. W jej głowie wyglądało to
tak, że on ją przeleciał, teraz miał za to dostać po głowie, a potem z dumną
miną miała opuścić jego mieszkanie i nigdy w życiu się do niego odezwać.
Tymczasem oznajmił jej, że między nimi do niczego nie doszło, a ona… zrobiła z
siebie idiotkę.
-
Nie, nie uprawialiśmy seksu, jeśli o to ci chodzi.
Postawił
ją z powrotem na podłodze, a ona poczuła dwa ogromne, czerwone rumieńce,
wpełzające na jej policzki. Dopiero potem przypomniała sobie, że oprócz kusej
koszulki nie ma na sobie nic więcej. Była naprawdę żałosna.
-
Pewnie nie pamiętasz, jak mówiłem ci, że nekrofilia mnie nie kręci.
- Oczywiście, że pamiętam… – Prychnęła, ale
tak naprawdę nie pamiętała. Ostatnie, co jej się przypominało to trzeci
kieliszek tequilli, później pustka i pobudka rano w łóżku Matta. On oczywiście
jej nie uwierzył, ale nie skomentował tego w żaden sposób.
-
Ale to i tak ty opowiadałaś ciekawsze historie…
O,
nie, trochę się tego bała, bo doskonale wiedziała, że pijana, potrafiła
wyklepać wszystko, nawet swoje największe tajemnice.
-
I co takiego ciekawego ci niby mówiłam? – Skierowała się za nim do kuchni,
gdzie Matt zajął się rozpakowywaniem zakupów. Usiadła na barowym stołku,
czekając na odpowiedź. On, jakby celowo, starał się ją opóźnić.
-
Nie wiedziałem, że Jake woli chłopców i że nakryłaś go w łóżku z facetem.
Nie
słyszała kpiny w jego głosie, ale i tak zrobiło jej się smutno, że była tak
naiwna, by nie zauważyć niczego. Straciła głowę dla kogoś, dla kogo była
jedynie przykrywką, kto zakpił z niej i oszukał w najbardziej okrutny sposób.
-
Zdarza się. – Ucięła ten przykry temat, by nie popaść w melancholijny nastrój.
Kac i smutne wspomnienia to nie najlepsze połączenie. – Gdzie jest moje
ubranie?
-
Wiesz, trochę się ubrudziłaś, więc przebrałem cię w coś czystego i zaniosłem
twoje rzeczy do łazienki.
Postawił
przed nią szklankę z wodą i aspirynę. Podziękowała mu, bo właśnie tego teraz
najbardziej potrzebowała. No i musiała przyznać, że miała w nim dobrego
przyjaciela. Nie jeden na jego miejscu wykorzystałby okazję, a on tego nie
zrobił. Chociaż z pewnością rewolucje żołądkowe nie dodawały jej uroku. No i
wyrwał ją z klubu, zanim zrobił to ktoś inny.
-
I chciałam ci podziękować, bo gdyby nie ty, pewnie dzisiaj obudziłabym się w
łóżku jakiegoś obleśnego typa.
-
Nie ma za co.
Machnął
ręką, jakby, na co dzień ratował pijane kobiety.
-
Czyli ja nie jestem obleśnym typem.
-
Nie, nie jesteś… - W oddali usłyszała dźwięk telefonu. Swojego telefonu.
Zerwała się z miejsca, by go odszukać. Na szczęście Matt otworzył jej drzwi do
sypialni i wskazał na szafkę nocną. Podniosła telefon, by zobaczyć, kto dzwoni.
Demi. Cholera! Court obiecała, że do niej zadzwoni, ale oczywiście o tym
zapomniała. – Hej, Dem. – Jej przyjaciółka starała się być opanowana, ale głos
jej drżał. Courtney zrozumiała jedynie: Szpital. Przyjedź, jeśli możesz.
Obiecała, że niedługo będzie, ale chyba najpierw powinna dostać się jakoś do
własnego mieszkania i ogarnąć.
-
Stało się coś?
Zapytał
Matt, gdy Court się rozłączyła i odłożyła telefon. Dalej była w szoku i nie
wiedziała, co ma robić. Usiadła na stołku, bo chyba wciąż trzymało ją
alkoholowe otępienie.
-
Dzwoniła Demi ze szpitala… Poczuła się źle i teraz lekarze robią wszystko, by
nie urodziła zbyt wcześnie… Muszę do niej jechać.
-
Zawiozę cię.
To
było bardzo miłe i jak sądziła, bezinteresowne z jego strony.
-
Dzięki, ale muszę się najpierw dostać do siebie i przebrać w coś czystego, a
nie chciałabym cię fatygować…
-
Wiesz, mam tu trochę rzeczy swojej siostry, więc jak chcesz, to możesz sobie
coś pożyczyć…
-
Panie Henderson, zaskakuje mnie pan coraz bardziej…
Matt
uśmiechnął się, ukazując rząd równych i białych zębów.
-
Uwierz, to dopiero początek…
~ * ~
Ali
ze spokojem pakowała kolejne pudełka zbędnych rzeczy, które kiedyś znaczyły dla
niej wyobrażenie o idealnej przyszłości i szczęśliwym życiu u boku Keva oraz
gromadki ich słodkich dzieci. Zapełniła już trzy spore kartony grzechotkami,
śpioszkami, kaftanikami, czapeczkami, skarpetkami oraz pluszowymi misiami, a na
podłodze wciąż leżało mnóstwo rzeczy, których musiała się pozbyć. Szczerze
powiedziawszy, myślała, że przyjdzie jej to z dużo większą trudnością. W końcu
wszystkie te niepotrzebne przedmioty składały się na wizję pięknej przyszłości,
więc były dla niej bardzo ważne. Jednak, gdy już zabrała się za sprzątanie,
okazało się, że nie jest tak źle. Czuła odrobinę żalu, patrząc na maleńkie
śliniaki i zastanawiając się, co by było gdyby, ale szybko przeszła nad tym do
porządku dziennego. Zdążyła się już przyzwyczaić, że realny świat nigdy nie był
i nie będzie takim, jakim chciała by był. Rodzicielstwo po prostu nie było jej
pisane. Tego się trzymała. W duchu powtarzała sobie, że robi to dla Kevina, dla
przyszłości ich małżeństwa, ale przede wszystkim dla siebie. Kochała tego
kędzierzawego, opiekuńczego i zabawnego faceta ponad wszystko, dlatego też nie
mogła nigdy więcej pozwolić, by od niej odszedł. Zdecydowanie nie chciała
przeżywać tego wszystkiego na nowo. Wystarczająco dużo nocy przepłakała, kiedy
po ich kolejnej kłótni nocował u Joe’go albo gdzieś w hotelach. Teraz starali
się odbudować swoje mocno nadszarpnięte relacje, które zawisły na włosku przez
jej głupie samolubne pragnienie zajścia w ciążę za wszelką cenę. Ale teraz
wszystko miało się zmienić. Na lepsze. Dlatego pozbywała się tych wszystkich
rzeczy, które jeszcze tak niedawno z lubością kupowała. Była głupia, że dała
się tak wciągnąć w ciążowo-dziecięco-zakupowy szał, bo teraz miała tylko przez
to więcej roboty, ale kiedy gromadziła te wszystkie rzeczy, była w stu
procentach przekonana, że wkrótce jej się przydadzą. Jej mąż jednak był
ważniejszy niż akcesoria dla noworodków i niemowląt.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi
wejściowych, gdy składała zielone, welurowe śpioszki z misiem, które wypatrzyła
razem z Dem, gdy jej przyjaciółka była na wcześniejszym etapie ciąży i dopiero,
co dowiedziała się, że urodzi synka. Schowała je szybko na dno czwartego pudła,
by nie popaść w zbędne sentymenty, a do jej uszu dobiegł głos Keva, który
zastanawiał się, gdzie ukryła się jego żona.
- Jestem tutaj! – Uchyliła drzwi, by
pokazać się mężowi. Ten wyglądał na zaskoczonego i trochę zawiedzionego,
widząc, w którym z pomieszczeń obecnie znajdowała się Al. Pewnie pomyślał, że
znów zaczęła wariować. Miała jednak dla niego miłą niespodziankę.
-
Co robisz?
Kevin
oparł się o dębową framugę, z ciekawością przyglądając się wszystkim pudełkom i
ogólnemu bałaganowi, panującemu w ich dawno nieużywanej sypialni dla gości.
Zapewne tego się po niej nie spodziewał. Pewnie nadal nie do końca jeszcze ufał
temu, co mówiła, ale właściwie mu się nie dziwiła, bo ostatnimi czasy
faktycznie kilka razy zawiódł się na jej nietrwałych deklaracjach.
-
Przyszedł czas, by oddać te rzeczy komuś, kto będzie ich potrzebował. – Kevin
nic nie odpowiedział. Chyba był w szoku, jednak po chwili się uśmiechnął i
pokiwał głową, zgadzając się z nią w zupełności. – Zastanawiałam się, czy nie
sprezentować ich Demi, ale ona ma już tego tyle, że nie może zmieścić
wszystkiego w szafie. Chyba oddam je jakiejś organizacji charytatywnej, która
zajmuje się pomaganiem samotnym matkom… To samo zrobię z łóżeczkiem. – Pokazała
na ręcznie robiony mebel, który kupili wspólnie. Było tak piękne, że czasem
potrafiła zakradać się w środku nocy, patrzeć na nie i wyobrażać sobie, jak
kiedyś będzie leżało tu ich małe szczęście. Ale zdążyła się już pogodzić, że
stanie się inaczej. Zapewne przyda się jakiemuś maluchowi z biednej rodziny,
której nie byłoby stać na zakup takiego cuda. Kev nic się nie odzywał. Cały
czas na nią patrzył, jakby wciąż nie wierzył w to, co widzi i słyszy. Ale w
jego oczach kryło się coś tajemniczego, czego nie potrafiła odgadnąć, bo nigdy
wcześniej nie widziała tego u niego.
-
I tak sobie pomyślałam, że możemy tu zrobić małą bibliotekę, albo… albo
garderobę, co ty na to? I wreszcie wróciłabym do pracy, stęskniłam się za
wydawnictwem. – Potrzebowała dużej ilości zajęć, które miały pomóc jej nie
myśleć i przyzwyczaić się do życia, jakie miała od teraz prowadzić. Zawsze
wydawało jej się, że została stworzona do bycia mamą. Los napisał dla niej
jednak inny scenariusz. Nie zamierzała z tego powodu rozpaczać, aż do
emerytury.
-
A co powiesz na to…
Kevin
ukucnął przy niej, biorąc do ręki sporego, brązowego misia w kapeluszu i
kamizelce w kratkę. Może faktycznie przesadziła z ilością zabawek, ale miała do
nich prawdziwą słabość. Do drewnianych klocków, szmacianych lalek oraz łóżek z
baldachimami. Nie znosiła tych wszystkich piszczących, robiących hałas
samochodzików, robotów i innych interaktywnych gadżetów, które dosłownie
przyprawiały ją o ból głowy. Trochę zbyt wcześnie zdecydowała, że jej dzieci
nie będą bawiły się czymś takim. Zapomniała o jednym drobnym szczególe, iż do
czynienia takowych planów potrzebne były dzieci. A ich obecności nie
zapowiadało nic, ani nikt na tym świecie.
- … by pluszaki podarować pewnej
małej księżniczce, której na pewno się spodobają, a kiedyś, w przyszłości
wstawić dwa łóżeczka, dla niej i jej brata?
-
Co? O czym ty mówisz? – Nic nie rozumiała. Kevin tylko uśmiechał się
tajemniczo, co jedynie wzmagało jej ciekawość. Dawno nie zachowywał się tak
dziwnie. Ostatni raz chyba przed zaręczynami, gdy obsypywał ją prezentami i
ciągle powtarzał, że ją kocha. Podejrzewała go wtedy o romans z jakąś seksowną
panią prawnik, a wtedy on zaprosił ją do na weekend do Hamptons i oświadczył
się w czasie wieczornego rejsu jachtem. Czuła się wtedy najszczęśliwszą kobietą
na świecie. Teraz zastanawiała się, jaką niespodziankę przyszykował dla niej
tym razem.
- Wiesz, ostatnio, znajoma, która
prowadzi dom dziecka poprosiła mnie o pomoc… A na miejscu poznałem pewnego
pięcioletniego chłopca, który z dnia na dzień stracił wszystko i wraz z młodszą
siostrą trafił do Rebecki…
Szybko
skojarzyła fakty, wiedząc już, o czym mówił. Powiedzenie, że była w szoku
byłoby porządnym niedomówieniem. Żadne słowo nie wydawało się dobre do opisania
stanu, w jakim się znalazła. Zbyt dobrze wiedziała, do czego zmierzał jej
kochany mąż.
-
Pomyślałem, że moglibyśmy ich zaadoptować.
Znała
Kevina na tyle dobrze, by wiedzieć, iż nigdy nie rzuca tysiącem pomysłów na
minutę. W przeciwieństwie do niej, zanim zdecydował się cokolwiek powiedzieć,
najpierw rozmyślał nad tym bardzo długo. Musiał bardzo tego chcieć. Inaczej nie
wspominałby o tym, z tą swoją miną, która pojawiała się na jego twarzy jedynie
w momentach, gdy snuł poważne plany dotyczące ich wspólnej przyszłości.
- Pięć lat… – Tylko tyle była w
stanie z siebie wydusić. Nie była przeciwna adopcji. Wręcz przeciwnie,
popierała tę szlachetną inicjatywę, ale był to krok tylko dla odważnych par,
które bardzo tego pragnęły i były gotowe stawić czoła wszelkim problemom. Na tę
chwilę nie czuła się ani trochę przygotowana nawet na rozważanie takiej opcji.
Z resztą, gdyby jednak się zdecydowała, z pewnością wolałaby słodkie niemowlę
bez przykrego bagażu doświadczeń i wspomnień z dawnego, gorszego życia.
Zastanawiała się tylko, jak powiedzieć o tym Kevinowi.
-
Wiem, że chciałabyś rozkosznego malca z rumianymi policzkami, ale Hayden… Gdy
go zobaczyłem… nie wiem… poczułem coś bardzo dziwnego. Nie umiem tego dokładnie
określić, ale wiedziałem, że chcę go adoptować.
Doskonale
go rozumiała. Czuła to zawsze, kiedy oglądała w poradnikach dla przyszłych
matek zdjęcia drobniutkich, maleńkich noworodków. Wtedy wyobrażała sobie, jak
wyglądałby taki okruszek z oczami Kevina, jej nosem i ciemnymi kręconymi
włoskami. Właśnie w tym momencie rozbudzały się te pokłady czułości oraz dziwne
uczucie kłucia w okolicy żołądka. Nie wiedziała, czy byłaby w stanie poczuć coś
tak wyjątkowego wobec zupełnie obcego dziecka. To chyba oznaczało, że nie
nadawała się do adopcji.
-
A co jeśli ja nie będę chciała? Jeśli nigdy nie poczuje tego, co ty? – Kochała
Kevina bardzo mocno, ale przecież nie będzie mogła udawać, że żywi jakieś
uczucia do tego chłopca, jeśli takowe się nie pojawią. To byłoby niesprawiedliwe wobec niego,
szczególnie, że już raz dostał porządnie od losu, lądując sam w domu dziecka.
Nie chciała skazywać go na nieszczęśliwe dzieciństwo pełne obłudy i sztucznej
czułości.
-
Czemu z góry zakładasz, że tak będzie? Czy to nie ty zawsze powtarzałaś mi, że
trzeba być dobrej myśli i nie brać pod uwagę czarnych scenariuszy?
Przypomniał
jej ile razy powtarzała to zawsze, gdy rozmawiali o in-vitro. On wątpił, a ona
uparcie twierdziła, że im się uda. Teraz role się odwróciły. Ona nie wierzyła w
powodzenie, a on gdyby mógł, te pewnie przyprowadziłby tego chłopca od razu do
ich domu.
-
Tak, ale ty nic nie rozumiesz… Tu nie chodzi o to, co ja myślę, tylko o uczucia
i przyszłość małego chłopca…
-
Właśnie, Ali, dzięki nam on i jego siostrzyczka mogą mieć lepsze życie… Zostali
na świecie zupełnie sami, zdani na łaskę opiekunów z domu dziecka, bo ich mama
zmarła, a ojciec jest nieznany. A wierz mi nie ma nic gorszego dla
pięcioletniego chłopca niż brak taty…
Pomimo
minionych lat i dojrzałego wieku, doskonale zdawała sobie sprawę, że rana w
sercu Kevina nigdy się nie zabliźniła. Dalej bolał go fakt, że jego ojciec
zostawił rodzinę, bo wolał balować, gdzieś w wielkim świecie, zamiast stawić
czoła trudnościom, które pojawiły się niedługo po narodzinach Nicka. Kev nie
lubił o tym mówić, ale nie musiał. Rozumiała go, więc nie rozdrapywała
niepotrzebnie bolesnych spraw. Przypuszczała, że właśnie dla tego tak bardzo
przejął się tą wizytą w sierocińcu. Bo zobaczył w tym chłopcu samego siebie.
Biednego, osamotnionego i zagubionego chłopca po stracie jednego z rodziców,
który potrzebował wsparcia oraz kogoś, kto obdarzyłby go uczuciem i tak bardzo
potrzebną bliskością. Naprawdę chciał zostać ojcem dla tej dwójki dzieci.
-
Kevin, czy ty zdajesz sobie sprawę, że to nie jest takie proste? Wiem, że
chciałbyś dla nich, jak najlepiej i zrobiłbyś wszystko, by im pomóc, ale to
jest zdecydowanie bardziej skomplikowane niż ci się wydaje. – Oglądała kiedyś
program, w którym pary, bez szans na własne potomstwo, decydowały się na
adopcję i przechodziły przez papierologiczne piekło. Tylko na naprawdę
wytrwałych i zdeterminowanych czekała nagroda.
-
Wiem, że nie jest to proste, ale nauczyłem się już, że niczego, na czym nam
zależy nie osiąga się w pięć minut.
Odpowiedział
jej ostro, co włączyło w jej głowie ostrzegawczy alarm. Nie chciała się z nim
kłócić. Nie teraz, gdy dopiero, co zdążyli się pogodzić.
-
Ali, po prostu tam ze mną pojedź, proszę cię. Zadzwonię do Rebecki i umówię nas
na spotkanie… Obiecuję ci, że jeśli ci się nie spodoba, to nie będziemy do tego
wracać.
Kevin
usiadł naprzeciwko niej i załapał ją za ręce, patrząc jej poważnie w oczy.
Wyglądał na niezwykle zdeterminowanego, ale jednocześnie starał się być bardzo
wyrozumiały. Nie obrażał się, tak jak ona, gdy on chciał zwolnić w wyścigu o
ich własnego potomka tylko próbował pokazać swój punkt widzenia. Z drugiej
strony zdawał się być gotowy, na tyle, by zacząć na poważnie myśleć o adopcji,
więc zapewne nie ucieszyłby się, gdyby kategorycznie odmówiła mu, bez podjęcia
próby jakiejkolwiek walki. Postanowiła więc po raz kolejny zrobić coś dla
swojego męża. Zamknęła na chwilę oczy, policzyła do dziesięciu i postanowiła,
że wyłączy pesymistyczne myślenie, chociaż do spotkania z tymi dzieciakami.
-
W porządku, zróbmy to.
Kevin
uśmiechnął się do niej promiennie i przytulił ją mocno. To była dla niej
największa nagroda.
ogólnie spodziewałam się wielkiej draki między Demi a Joe przez co najmniej 3 rozdziały, a tu takie miłe zaskoczenie aw, uwielbiam to opowiadanie, bo jest takie prawdziwe... nie było żadnego byłego z bronią, czy byłej, która szantażuje, zdrady co 4 rozdział itp, wiecie o czym piszecie i to świetne. Bardzo się przywiązałam, i uwielbiam każdą z tych "par" w rozdziale; miły początek wakacji :) /lovatoftjonas
OdpowiedzUsuńCudowny .uwielbiam to opowiadanie
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny!
OdpowiedzUsuńCzekam na next!
Chce sie rozpisać w tym komentarzu. Ale wiem, że nie będzie tak długi jakbym chciała. Po pierwsze. Czemu skończony wątek Demi i Joe w takim momencie :( Po prostu nie rozumiem tego. Czy ona dalej jest zła? Czy stwierdziła, że jednak da mu szanse? Czy poród będzie już teraz? Matt jest słodki, że zrobił coś takiego dla niej :) Myśle, że coś pomiedzy nimi będzie. Zaś w wątku Keva i Alice mam nadzieje, że ona w końcu sie zgodzi na ta adopcje. To jest szansa dla ich związku. Może jednak im sie uda. Po prostu mam nadzieje, ze nie będzie już takich zakończeń w takich momentach :( CZEKAM NA NN! ! ! I chce 1 sierpnia mimo ze zapowiada jedynie miesiac wakacji.
OdpowiedzUsuńJejku, ale akcja z Demi. Dobrze, że nie urodziła. Też się zastanawiam, czy ona jest zła na Joe, czy może ochłonęła i będzie się cieszyć z tego, że Mały będzie miał prawdziwego ojca. Myślałam, że może opiszecie jeszcze wątek Demi z dziewczynami i one pomogą jej ten stan rzeczy zaakceptować, No nic, trzeba czekać. Co do reszty, to Court chyba się pomału przekona do Matta. Nie wiem, jeszcze go nie rozgryzłam, czy on chce się tylko nią zabawić, czy naprawdę coś poczuł do niej. Zobaczymy. A Alice i Kevin - niech wreszcie im się zacznie układać, może najpierw adopcja (liczę, że ona przekona się do pomysłu Kevina), a później może uda się jej jeszcze zajść w ciążę. Również czekamy. Więc pozdrawiam gorąco na wakacje. M&M
OdpowiedzUsuńCudownie
OdpowiedzUsuńA więc Demi niech pogodzi się z JOE powiedzie wszystksto przyjaciółka niech wezmą ślub i. Happy end
Ali i Kevin niech adoptuja dzieciaczki i też bedzie happy end
Ja mam wrażenie, że ten ósmy miesiąc ciąży Demi trwa już od co najmniej miesiąca i końca nie widać xD W Los Angeles była w ósmym miesiącu, teraz też, przyspieszcie to trochę! Mam nadzieję, że Ali i Kev zaadoptują te dzieci. A Courtney jest wkurzająca, co za baba :/.
OdpowiedzUsuń