środa, 1 lipca 2015

49. "Nie, nie uprawialiśmy seksu, jeśli o to ci chodzi."


Wyszedł z gabinetu dyżurnego lekarza przytłoczony nadmiarem informacji, które dosłownie otępiały jego zmęczony umysł. Było dwadzieścia po pierwszej w nocy, więc normalnie przekręcałby się właśnie na drugi bok, albo jechałby do sklepu, by kupić Demi wymarzone truskawki. Cholera jasna. W tym momencie żałował, że właśnie dzisiaj zdecydował się na tę wylewną szczerość. Bo gdyby utrzymał język za zębami, to tak właśnie skończyłby się ten wieczór. Zasnęliby spokojnie w jego sypialni, Dem jak zwykle wtuliłaby się w niego i przykryła jego dłoń swoją, kiedy objąłby ją ramieniem w talii, a rano zjedliby śniadanie, może nawet na tarasie, gdzie mogliby przy okazji zażyć trochę majowego słońca. Zamiast tego już trzecią godzinę spędzał w korytarzu oddziału położniczego – zdecydowanie zbyt wcześnie.
Był głupi, myśląc, że ich kłótnia pozostanie bez większego echa. Na całe szczęście zachował na tyle chłodnego umysłu, żeby nie puścić jej samej i dogonił ją zanim jeszcze dotarła do wind. Nawet nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby tego nie zrobił. Cały czas przed oczami miał widok bladej, nie na żarty przerażonej Dem, plecami opierającej się o ścianę przy windach, z trudem łapiącej oddech podczas kolejnych, dość częstych i bardzo silnych skurczów. Nie był żadnym wybitnym specjalistą, ale wiedział, że na miesiąc przed wyznaczonym terminem zdecydowanie nie służyłby dziecku, dlatego nie myślał za wiele. Wrócił do mieszkania, założył koszulkę, sportowe buty i jakimś cudem znalazł klucze od samochodu. Ta sytuacja była niemal kopią tej sprzed czterech miesięcy. Tyle, że tym razem to właśnie z jego powodu wylądowała na tym cholernym ostrym dyżurze. Szczęśliwie, kiedy już udało mu się dotransportować ją do swojego samochodu na podziemnym parkingu reszta drogi minęła całkiem sprawnie, bo udało im się ominąć wszelkie korki. Chociaż ciężko było mu się skupić na prowadzeniu, kiedy na siedzeniu obok, Demi co chwila syczała i jęczała z bólu. Ginekologiczno-położnicza izba przyjęć, jak zwykle pękała w szwach od ciężarnych kobiet, które również potrzebowały natychmiastowego zainteresowania, ale jeden dyżurny lekarz nie był w stanie im tego zapewnić. Tym osamotnionym nieszczęśnikiem okazał się być doktor Douglas Ericsson, całkiem niezły położnik, a jednocześnie były klient jego biura. Jakieś trzy lata wcześniej sam projektował jego nadmorską posiadłość w Hamptons, więc postanowił wykorzystać moment, pomiędzy kolejnymi przyjmowanymi pacjentkami w gabinecie i uprosił go, by przyjął Lovato bez kolejki. Inne zniecierpliwione pacjentki oraz ich mężowie patrzyli na nich z ukosa, kiedy przeprowadzał Dem przez zatłoczony korytarz poczekalni, ale mieli to gdzieś. Najważniejsze w tym momencie było zdrowie małego. Nic innego się nie liczyło. Kiedy wiedźmą zajmował się personel, on został wyproszony na korytarz. Prowadzony doświadczeniem wiedział, że bezczynne kręcenie się w tę i z powrotem nie miało sensu, dlatego od razu wsiadł samochód. Zdawał sobie sprawę, że Demi zostanie w szpitalu przynajmniej na trzydniową obserwację, jeżeli nie dłużej, więc od razu skierował się na jej osiedle. Tak samo, jak cztery miesiące temu. Tym razem jednak miał swoje klucze i wcale go o to nie prosiła, ale wiedział, że będzie potrzebowała swoich rzeczy. Przez ostatnie tygodnie zdążył doskonale opanować rozkład pomieszczeń oraz rytuały dzienne wiedźmy, co znacznie ułatwiło mu zadanie. Wiedział, że zapakowane torby po skończeniu remontu pokoju małego zostały umiejscowione właśnie tam, tuż obok białego łóżeczka, że ładowarkę do telefonu z jakiegoś powodu trzyma w koszyku na lodówce i jaką książkę obecnie czyta, dlatego postanowił dorzucić ją jeszcze do ciemnoróżowej torby z jej rzeczami.Zastanawiał się, czy zabierać również mniejszą, brązową torbę w misie z wyprawką dla ich syna. Miał nadzieję, że lekarzom uda się powstrzymać skurcze, a Dem wytrzyma jeszcze ze trzy tygodnie, żeby mały urodził się zdrowy i silny, ale na wszelki wypadek zabrał obie. Po drodze jeszcze zajechał do sklepu, gdzie kupił trochę owoców, bo gdy ich brakowało, wiedźma zawsze sięgała po słodycze, których jednak nadmiar odradził jej ostatnio lekarz prowadzący. A kiedy wrócił do szpitala, pielęgniarka poinformowała go, że Dem została przyjęta na oddział i powinien poczekać na nią właśnie tam, bo ma jeszcze zleconych kilka badań. Później na korytarzu spotkał lekarza. Chciał się jak najszybciej dowiedzieć, czy wszystko w porządku z wiedźmą i synkiem, ale starszy szpakowaty mężczyzna spokojnym głosem zaprosił go tylko do swojego gabinetu.
Przetarł zmęczone oczy, po czym skierował się do ostatniej sali po prawej stronie, na samym końcu korytarza, gdzie, wedle zapewnień dyżurnego lekarza i jednocześnie ordynatora oddziału ginekologii i patologii ciąży, leżała Demi. Bez zbędnych ceremoniałów, uchylił delikatnie drzwi i zajrzał do środka.
- Demi… - leżała na łóżku, gładząc się po brzuchu i wpatrując w jeden punkt na ścianie. Oczy miała czerwone od łez, chociaż nigdy nie przyznałaby się do płaczu. Zauważył już, że wolała udawać silną niż wyznać, że sobie nie radzi i cholernie się boi. A bała się, tak samo, jak on. – Przywiozłem wasze rzeczy i kupiłem ci owoce, jakbyś zgłodniała przed śniadaniem. – Postawił torby jej i młodego przy łóżku, a zakupy schował do szafki, stojącej obok. Dopiero teraz ocknęła się, jakby wybudził ją z głębokiego snu i spojrzała na niego, a on zastanawiał się, czy zaraz nie pośle go do diabłów. W końcu znajdowali się w dziwnej sytuacji.
- Dziękuję.
Powiedziała w końcu, zaskakując go swoją reakcją, a potem znów odwróciła głowę. Była mocno zmęczona, czego nie dało się ukryć, ale z jakichś powodów nie chciała zasnąć. Może myślała, że czuwając, pomaga ich synkowi. Niestety nie było to takie proste.
- Rozmawiałem z lekarzem. – Nie wiedział, jak ma jej przekazać nie najlepsze wieści. Nie chciał jej jeszcze bardziej denerwować, by nie nasilać jej złego stanu i samopoczucia, ale ukrywanie tego też nie miało sensu. Dzisiaj przekonał się już, co oznaczało, gdy za długo trzymał przed nią w tajemnicy rozmowę z Ernestem i swoje przypuszczenia. Właśnie przez to znaleźli się w szpitalu.
- I co ci powiedział?
Próbowała przekręcić się na prawy bok, więc pomógł jej, jak robił to zawsze, odkąd byli razem. Poprawił jej też poduszkę, na co nie zaprotestowała, co go zdziwiło i ucieszyło jednocześnie. Może nie był skończonym kretynem w jej oczach. Jeszcze. Ale z pewnością chodziło o fakt, że nie miała czasu na roztrząsanie ich spraw osobistych.
- Silny stres przyspieszył akcję porodową, ale robią, co w ich mocy, byś jak najpóźniej zaczęła rodzić. Dlatego dostałaś leki rozkurczowe i masz absolutny zakaz wstawania. Niestety lekarz nie daje stuprocentowej gwarancji, że skurcze nie wrócą w najbliższych godzinach, czy dniach, chociaż teraz udało się je powstrzymać. Zostaniesz też w szpitalu przez jakiś czas. – Wyrecytował z pamięci to, co usłyszał od lekarza, wkurzony, że nie umiał się bardziej wczuć, ale wolał przy niej nie reagować zbyt emocjonalnie. Musiał być opanowany. Tylko tyle mógł dla niej zrobić.
- W porządku. Zgadzam się na wszystko.
Demi wydawała się być oazą spokoju. Nie krzyczała i nie wyklinała wszystkich po kolei, łącznie z nim. Przyjęła do wiadomości wszystko, co jej powiedział i przeszła nad tym do porządku dziennego. Nie wiedział, czy dodać coś jeszcze, czy może powinien już wyjść. W końcu była już późna noc, czas odwiedzin skończył się dawno temu, a on na dodatek miał jutro bardzo ważne spotkanie z wujem. Jednak nie potrafił tak po prostu wyjść i zostawić jej tu samej, mimo że pielęgniarki i lekarz zapewnili go o świetnej opiece, jaką będą tu mieli Demi i ich syn. Nikt nie znał jej tak dobrze, jak on.
- Demi, przepraszam. Ja… to moja wina, ale chciałem, żebyś wiedziała, że… - chciał się wytłumaczyć, przeprosić, powiedzieć, jacy są dla niego ważni i że zrobi dla nich wszystko i gdyby mógł, to leżałby w tym szpitalu zamiast niej. Ale ona nie chciała go słuchać.
- Nie, Joe, proszę, nie rozmawiajmy o tym teraz. To nie my jesteśmy tu najważniejsi, tylko on, więc zajmijmy się nim i zróbmy wszystko, by urodził się, jak najbliżej terminu.
Przerwała mu i spojrzała poważnie w jego oczy, a on nie wiedział, czy ma skakać pod sufit ze szczęścia, czy jednak cieszyć się w duchu. Powiedziała „my”. „MY” to było dzisiaj obok „NASZ” i „SYN” jego ulubione słowo.
- Masz rację, to nie jest teraz ważne. – Uśmiechnęła się do niego delikatnie i na chwilę zapanowała między nimi cisza. Nie była niezręczna ani męcząca, ale wyciszająca i uspokajająca. Joe zastanawiał się, co mógłby jeszcze dla nich zrobić. – Może chcesz się napić? – Przypomniał sobie o pojemniku z wodą, stojącym w korytarzu i zanotował w pamięci, by przywieźć jej rano jej ulubiony sok, od którego była ostatnio uzależniona.
- Nie, dzięki.
Widział, jaka była zmęczona, bo oczy same jej się zamykały, więc stwierdził, że naprawdę powinien już iść i pozwolić im odpocząć, a także sam przespać się przynajmniej ze trzy godziny. Chociaż nie był pewien, czy będzie w stanie zasnąć. Za bardzo się o nich martwił. Co prawda nie zanosiło się na kolejny atak skurczy, ale wolał nie cieszyć się za wcześnie. Przed nimi była jeszcze długa, ciężka droga.
- Demi musisz wreszcie odpocząć i przespać się, więc pójdę już.
- Nie, błagam cię, Joe, nie zostawiaj mnie tu samej… I tak nie będę mogła zasnąć, bo to łóżko jest cholernie niewygodne.
Zaśmiał się cicho, doskonale zdając sobie sprawę, że ten szpitalny mebel zdecydowanie nie był stworzony dla ciężarnej wiedźmy w ósmym miesiącu ciąży, która co noc spychała go na skraj swojego, niemałego łoża w sypialni, bo jak twierdziła z miną niewiniątka, potrzebowała mnóstwo wolnej przestrzeni. Nie odpowiedział jej nic, ale przysunął sobie fotel, wciśnięty pod ścianę, by stanął bliżej Demi. Usiadł w nim, uprzednio, podając Dem telefon, bo go o to poprosiła, by móc coś sprawdzić, a potem obserwował ją, jak zasypia. Powoli jej oczy przymykały się i otwierały coraz rzadziej. Pragnął ją przytulić lub pocałować, ale nie mógł, by jej nie spłoszyć i nie zdenerwować. Poza tym nie chciał jej budzić. Nie mógł się jednak powstrzymać przed dotknięciem jej dłoni. Palcami głaskał czule jej wewnętrzną stronę, będąc pewnym, że Demi już dawno śpi. Chciał już przestać, ale wtedy poczuł, jak jej dłoń zaciska się wokół jego dłoni.

~ * ~

Courtney przekręciła się na drugi bok, przykrywając głowę poduszką. Miała ochotę zakopać się pod ziemią i już nigdy nie wstawać. W tym momencie wyklinała każdy kieliszek alkoholu, który pochłonęła poprzedniej nocy, barmana, który ochoczo dolewał jej kolejkę za kolejką, ale największą ilością nienawiści pałała do zasłon, których najwyraźniej zapomniała zasunąć. W ustach miała nieprzyjemnie sucho i jedyne, o czym marzyła, to szklanka wody, albo soku pomarańczowego. Ale nie miała nawet siły się podnieść. Przekręciła się znowu, szukając sobie wygodniejszej pozycji, bo materac zdawał się jej wyjątkowo twardy i niewygodny. Jęknęła czując ogromną falę ćmiącego bólu, który dosłownie rozsadzał jej czaszkę. Dlaczego zawsze każda impreza musiała kończyć się dla niej takimi męczarniami?
Właściwie to był kolejny powód, dla którego mogła jeszcze bardziej znienawidzić Nicka. Bo to on był powodem jej wielkiego świętowania zeszłej nocy. Na całe szczęście tym razem miało ono inny wydźwięk. Nie użalała się nad sobą po kolejnej ich bezsensownej kłótni, nie odreagowywała jego cholernego egoizmu, ani tego, że wcale nie chciał zakładać z nią rodziny. To było oczyszczenie umysłu. Zamknęła wreszcie pewien niewarty rozpamiętywania rozdział w życiu i miała nadzieję, że Nick Jonas już nigdy więcej nie zasieje chaosu w jej poukładanej codzienności. Ale zanim mogła wreszcie cieszyć się nowym początkiem, musiała jakoś przeboleć bolesne skutki poalkoholowych libacji, a to wcale nie było takie proste. Przeklęła siarczyście zrezygnowana, bo mimo wszelkich wysiłków promienie słoneczne, jakimś cudem znajdowały drogę pomiędzy jej skórą, a materiałem poduszki i stało się jasne, że to był koniec jej błogiej drzemki. Z resztą z takim bólem głowy, tak, czy siak, nie zmrużyłaby oka. Doszła, więc do wniosku, że dobrym pomysłem byłaby wycieczka do kuchni w poszukiwaniu paracetamolu i przyjemnie zimnego soku z lodówki. Zrzuciła z twarzy poduszkę, po czym rozchyliła powieki, jednak przez jakiś czas nadal niewiele widziała. Musiała przyzwyczaić się do natężenia światła, a kiedy już to zrobiła nie mogła uwierzyć w to, co widziała.
- Cholera jasna! – Wykrzyczała wreszcie, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu.
Nic dziwnego, że materac był zbyt twardy, a zasłony niezasunięte. Bo to wcale nie było jej mieszkanie! Siedziała na sporym dwuosobowym łożu pośród czarnej pościeli i starała się zachować zimną głowę. Starała się przypomnieć sobie wydarzenia, z poprzedniej nocy, a raczej jakiekolwiek ich strzępki, jednak ostatnie, co pamiętała, to popijanie całkiem smacznej tequillli przy barze i… Wtedy jej uwagę przyciągnęła dziwnie znajoma czarno-biała panorama Nowego Jorku, wisząca na przeciwległej ścianie, kremowe materiałowe zasłony, na metalowym karniszu. Aż za dobrze znała to przeklęte pomieszczenie. Mimowolnie spojrzała na swoje odzienie, by zauważyć, że nie miała na sobie kremowej, koronkowej sukienki, którą zakładała przed wyjściem z domu, nie mogła namierzyć również swoich ukochanych szpilek od Cavalliego. Zamiast tego ubrana była w luźny, czarny t-shirt z krótkim rękawem. W jednej chwili dezorientacja ustąpiła miejsca żądzy mordu, którą musiała jak najszybciej wyładować na czymś, a najlepiej na kimś. Ta paskudna, niewyżyta seksualnie świnia, nieuleczalny erotoman i przebrzydły karaluch jednak musiał postawić na swoim. Tyle czasu skutecznie go zniechęcała, więc wyczekał idealny moment, kiedy nie myślała logicznie. Kurwa! Dlaczego musiała być tak wielką bezmyślną idiotką. Bo przecież nie mogła odpuścić sobie tej jednej imprezy. Mogła zostać w domu z butelką wina i lustrem w salonie, ale nie, bar miał być lepszą opcją. No i dostała to, czego chciała. Matt-zaliczę-wszystko-co-się-rusza Henderson mógł wreszcie odznaczyć ją na swojej seks-liście. Najgorsze jednak było to, że nic z tego nie pamiętała. Nie miała pojęcia, kiedy wyszła z baru, jakim cudem udało mu się ją zapakować do samochodu i przetransportować tutaj. Przez moment przez jej głowę przeszła nieprzyjemna myśl. Miała nadzieję, że był, choć na tyle przyzwoity, by się zabezpieczyć, bo na samą myśl, ile kobiet przewinęło się przez jego łóżko, robiło jej się niedobrze. Z resztą od rozstania z Nickiem przestała brać pigułki, skoro nie było takiej potrzeby, bo odczuwała sporo ich skutków ubocznych. Teraz jednak pożałowała tej decyzji. Wyskoczyła z łóżka, jak oparzona, szukając sukienki i szpilek. Wtedy jednak usłyszała odgłos otwieranych drzwi i kroki, rozchodzące się gdzieś poza pokojem. Porzuciła swe poszukiwania i wyszła z sypialni Matta, trzaskając drzwiami. Stanęła przed mężczyzną, który trzymał w dłoni torbę z zakupami i uśmiechał się tajemniczo. Zagotowała się z wściekłości. To wcale nie było zabawne.
- Dzień dobry, jak się spało?
Był niewiarygodnie spokojny, co podnosiło jej ciśnienie. Zacisnęła pięści, gotowa do ataku.
- Jak mogłeś mi to zrobić, kretynie?! Nie masz sumienia?! – Zaczęła okładać go pięściami, ale złapał ją w pasie i podniósł do góry. Wierzgała nogami, kopała, by ją puścił, ale on nie miał takiego zamiaru. Dobrze się bawił. Jak zwykle.
- Przypomnij mi… Co takiego zrobiłem?
Był zdecydowanie zbyt silny i pewny siebie. Taka mieszanka była dla niej dawno temu bardzo pociągająca, ale teraz brzydziła się Mattem Hendersonem i chciała, jak najszybciej wydostać się z jego mieszkania.
- Ty już dobrze wiesz, co, zboczeńcu!
- Hmmm… Zabrałem cię z klubu, wsadziłem do taksówki, zapłaciłem podwójną stawkę taksówkarzowi, któremu zabrudziłaś tapicerkę i grzecznie położyłem spać, a ty mi się tak odwdzięczasz?
Przestała się rzucać i wpatrywała się w niego, szeroko otwartymi oczami, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.
- Co? Czyli ja… znaczy ty…znaczy my… nie… - Plątała się w odpowiedzi, bo nagle straciła rezon. Nie tak wyobrażała sobie ich rozmowę. W jej głowie wyglądało to tak, że on ją przeleciał, teraz miał za to dostać po głowie, a potem z dumną miną miała opuścić jego mieszkanie i nigdy w życiu się do niego odezwać. Tymczasem oznajmił jej, że między nimi do niczego nie doszło, a ona… zrobiła z siebie idiotkę.
- Nie, nie uprawialiśmy seksu, jeśli o to ci chodzi.
Postawił ją z powrotem na podłodze, a ona poczuła dwa ogromne, czerwone rumieńce, wpełzające na jej policzki. Dopiero potem przypomniała sobie, że oprócz kusej koszulki nie ma na sobie nic więcej. Była naprawdę żałosna.
- Pewnie nie pamiętasz, jak mówiłem ci, że nekrofilia mnie nie kręci.
 - Oczywiście, że pamiętam… – Prychnęła, ale tak naprawdę nie pamiętała. Ostatnie, co jej się przypominało to trzeci kieliszek tequilli, później pustka i pobudka rano w łóżku Matta. On oczywiście jej nie uwierzył, ale nie skomentował tego w żaden sposób.
- Ale to i tak ty opowiadałaś ciekawsze historie…
O, nie, trochę się tego bała, bo doskonale wiedziała, że pijana, potrafiła wyklepać wszystko, nawet swoje największe tajemnice.
- I co takiego ciekawego ci niby mówiłam? – Skierowała się za nim do kuchni, gdzie Matt zajął się rozpakowywaniem zakupów. Usiadła na barowym stołku, czekając na odpowiedź. On, jakby celowo, starał się ją opóźnić.
- Nie wiedziałem, że Jake woli chłopców i że nakryłaś go w łóżku z facetem.
Nie słyszała kpiny w jego głosie, ale i tak zrobiło jej się smutno, że była tak naiwna, by nie zauważyć niczego. Straciła głowę dla kogoś, dla kogo była jedynie przykrywką, kto zakpił z niej i oszukał w najbardziej okrutny sposób.
- Zdarza się. – Ucięła ten przykry temat, by nie popaść w melancholijny nastrój. Kac i smutne wspomnienia to nie najlepsze połączenie. – Gdzie jest moje ubranie?
- Wiesz, trochę się ubrudziłaś, więc przebrałem cię w coś czystego i zaniosłem twoje rzeczy do łazienki.
Postawił przed nią szklankę z wodą i aspirynę. Podziękowała mu, bo właśnie tego teraz najbardziej potrzebowała. No i musiała przyznać, że miała w nim dobrego przyjaciela. Nie jeden na jego miejscu wykorzystałby okazję, a on tego nie zrobił. Chociaż z pewnością rewolucje żołądkowe nie dodawały jej uroku. No i wyrwał ją z klubu, zanim zrobił to ktoś inny.
- I chciałam ci podziękować, bo gdyby nie ty, pewnie dzisiaj obudziłabym się w łóżku jakiegoś obleśnego typa.
- Nie ma za co.
Machnął ręką, jakby, na co dzień ratował pijane kobiety.
- Czyli ja nie jestem obleśnym typem.
- Nie, nie jesteś… - W oddali usłyszała dźwięk telefonu. Swojego telefonu. Zerwała się z miejsca, by go odszukać. Na szczęście Matt otworzył jej drzwi do sypialni i wskazał na szafkę nocną. Podniosła telefon, by zobaczyć, kto dzwoni. Demi. Cholera! Court obiecała, że do niej zadzwoni, ale oczywiście o tym zapomniała. – Hej, Dem. – Jej przyjaciółka starała się być opanowana, ale głos jej drżał. Courtney zrozumiała jedynie: Szpital. Przyjedź, jeśli możesz. Obiecała, że niedługo będzie, ale chyba najpierw powinna dostać się jakoś do własnego mieszkania i ogarnąć.
- Stało się coś?
Zapytał Matt, gdy Court się rozłączyła i odłożyła telefon. Dalej była w szoku i nie wiedziała, co ma robić. Usiadła na stołku, bo chyba wciąż trzymało ją alkoholowe otępienie.
- Dzwoniła Demi ze szpitala… Poczuła się źle i teraz lekarze robią wszystko, by nie urodziła zbyt wcześnie… Muszę do niej jechać.
- Zawiozę cię.
To było bardzo miłe i jak sądziła, bezinteresowne z jego strony.
- Dzięki, ale muszę się najpierw dostać do siebie i przebrać w coś czystego, a nie chciałabym cię fatygować…
- Wiesz, mam tu trochę rzeczy swojej siostry, więc jak chcesz, to możesz sobie coś pożyczyć…
- Panie Henderson, zaskakuje mnie pan coraz bardziej…
Matt uśmiechnął się, ukazując rząd równych i białych zębów.
- Uwierz, to dopiero początek…

~ * ~
Ali ze spokojem pakowała kolejne pudełka zbędnych rzeczy, które kiedyś znaczyły dla niej wyobrażenie o idealnej przyszłości i szczęśliwym życiu u boku Keva oraz gromadki ich słodkich dzieci. Zapełniła już trzy spore kartony grzechotkami, śpioszkami, kaftanikami, czapeczkami, skarpetkami oraz pluszowymi misiami, a na podłodze wciąż leżało mnóstwo rzeczy, których musiała się pozbyć. Szczerze powiedziawszy, myślała, że przyjdzie jej to z dużo większą trudnością. W końcu wszystkie te niepotrzebne przedmioty składały się na wizję pięknej przyszłości, więc były dla niej bardzo ważne. Jednak, gdy już zabrała się za sprzątanie, okazało się, że nie jest tak źle. Czuła odrobinę żalu, patrząc na maleńkie śliniaki i zastanawiając się, co by było gdyby, ale szybko przeszła nad tym do porządku dziennego. Zdążyła się już przyzwyczaić, że realny świat nigdy nie był i nie będzie takim, jakim chciała by był. Rodzicielstwo po prostu nie było jej pisane. Tego się trzymała. W duchu powtarzała sobie, że robi to dla Kevina, dla przyszłości ich małżeństwa, ale przede wszystkim dla siebie. Kochała tego kędzierzawego, opiekuńczego i zabawnego faceta ponad wszystko, dlatego też nie mogła nigdy więcej pozwolić, by od niej odszedł. Zdecydowanie nie chciała przeżywać tego wszystkiego na nowo. Wystarczająco dużo nocy przepłakała, kiedy po ich kolejnej kłótni nocował u Joe’go albo gdzieś w hotelach. Teraz starali się odbudować swoje mocno nadszarpnięte relacje, które zawisły na włosku przez jej głupie samolubne pragnienie zajścia w ciążę za wszelką cenę. Ale teraz wszystko miało się zmienić. Na lepsze. Dlatego pozbywała się tych wszystkich rzeczy, które jeszcze tak niedawno z lubością kupowała. Była głupia, że dała się tak wciągnąć w ciążowo-dziecięco-zakupowy szał, bo teraz miała tylko przez to więcej roboty, ale kiedy gromadziła te wszystkie rzeczy, była w stu procentach przekonana, że wkrótce jej się przydadzą. Jej mąż jednak był ważniejszy niż akcesoria dla noworodków i niemowląt.
            Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, gdy składała zielone, welurowe śpioszki z misiem, które wypatrzyła razem z Dem, gdy jej przyjaciółka była na wcześniejszym etapie ciąży i dopiero, co dowiedziała się, że urodzi synka. Schowała je szybko na dno czwartego pudła, by nie popaść w zbędne sentymenty, a do jej uszu dobiegł głos Keva, który zastanawiał się, gdzie ukryła się jego żona.
            - Jestem tutaj! – Uchyliła drzwi, by pokazać się mężowi. Ten wyglądał na zaskoczonego i trochę zawiedzionego, widząc, w którym z pomieszczeń obecnie znajdowała się Al. Pewnie pomyślał, że znów zaczęła wariować. Miała jednak dla niego miłą niespodziankę.
- Co robisz?
Kevin oparł się o dębową framugę, z ciekawością przyglądając się wszystkim pudełkom i ogólnemu bałaganowi, panującemu w ich dawno nieużywanej sypialni dla gości. Zapewne tego się po niej nie spodziewał. Pewnie nadal nie do końca jeszcze ufał temu, co mówiła, ale właściwie mu się nie dziwiła, bo ostatnimi czasy faktycznie kilka razy zawiódł się na jej nietrwałych deklaracjach.
- Przyszedł czas, by oddać te rzeczy komuś, kto będzie ich potrzebował. – Kevin nic nie odpowiedział. Chyba był w szoku, jednak po chwili się uśmiechnął i pokiwał głową, zgadzając się z nią w zupełności. – Zastanawiałam się, czy nie sprezentować ich Demi, ale ona ma już tego tyle, że nie może zmieścić wszystkiego w szafie. Chyba oddam je jakiejś organizacji charytatywnej, która zajmuje się pomaganiem samotnym matkom… To samo zrobię z łóżeczkiem. – Pokazała na ręcznie robiony mebel, który kupili wspólnie. Było tak piękne, że czasem potrafiła zakradać się w środku nocy, patrzeć na nie i wyobrażać sobie, jak kiedyś będzie leżało tu ich małe szczęście. Ale zdążyła się już pogodzić, że stanie się inaczej. Zapewne przyda się jakiemuś maluchowi z biednej rodziny, której nie byłoby stać na zakup takiego cuda. Kev nic się nie odzywał. Cały czas na nią patrzył, jakby wciąż nie wierzył w to, co widzi i słyszy. Ale w jego oczach kryło się coś tajemniczego, czego nie potrafiła odgadnąć, bo nigdy wcześniej nie widziała tego u niego.
- I tak sobie pomyślałam, że możemy tu zrobić małą bibliotekę, albo… albo garderobę, co ty na to? I wreszcie wróciłabym do pracy, stęskniłam się za wydawnictwem. – Potrzebowała dużej ilości zajęć, które miały pomóc jej nie myśleć i przyzwyczaić się do życia, jakie miała od teraz prowadzić. Zawsze wydawało jej się, że została stworzona do bycia mamą. Los napisał dla niej jednak inny scenariusz. Nie zamierzała z tego powodu rozpaczać, aż do emerytury.
- A co powiesz na to…
Kevin ukucnął przy niej, biorąc do ręki sporego, brązowego misia w kapeluszu i kamizelce w kratkę. Może faktycznie przesadziła z ilością zabawek, ale miała do nich prawdziwą słabość. Do drewnianych klocków, szmacianych lalek oraz łóżek z baldachimami. Nie znosiła tych wszystkich piszczących, robiących hałas samochodzików, robotów i innych interaktywnych gadżetów, które dosłownie przyprawiały ją o ból głowy. Trochę zbyt wcześnie zdecydowała, że jej dzieci nie będą bawiły się czymś takim. Zapomniała o jednym drobnym szczególe, iż do czynienia takowych planów potrzebne były dzieci. A ich obecności nie zapowiadało nic, ani nikt na tym świecie.
            - … by pluszaki podarować pewnej małej księżniczce, której na pewno się spodobają, a kiedyś, w przyszłości wstawić dwa łóżeczka, dla niej i jej brata?
- Co? O czym ty mówisz? – Nic nie rozumiała. Kevin tylko uśmiechał się tajemniczo, co jedynie wzmagało jej ciekawość. Dawno nie zachowywał się tak dziwnie. Ostatni raz chyba przed zaręczynami, gdy obsypywał ją prezentami i ciągle powtarzał, że ją kocha. Podejrzewała go wtedy o romans z jakąś seksowną panią prawnik, a wtedy on zaprosił ją do na weekend do Hamptons i oświadczył się w czasie wieczornego rejsu jachtem. Czuła się wtedy najszczęśliwszą kobietą na świecie. Teraz zastanawiała się, jaką niespodziankę przyszykował dla niej tym razem.
            - Wiesz, ostatnio, znajoma, która prowadzi dom dziecka poprosiła mnie o pomoc… A na miejscu poznałem pewnego pięcioletniego chłopca, który z dnia na dzień stracił wszystko i wraz z młodszą siostrą trafił do Rebecki…
Szybko skojarzyła fakty, wiedząc już, o czym mówił. Powiedzenie, że była w szoku byłoby porządnym niedomówieniem. Żadne słowo nie wydawało się dobre do opisania stanu, w jakim się znalazła. Zbyt dobrze wiedziała, do czego zmierzał jej kochany mąż.
- Pomyślałem, że moglibyśmy ich zaadoptować.
Znała Kevina na tyle dobrze, by wiedzieć, iż nigdy nie rzuca tysiącem pomysłów na minutę. W przeciwieństwie do niej, zanim zdecydował się cokolwiek powiedzieć, najpierw rozmyślał nad tym bardzo długo. Musiał bardzo tego chcieć. Inaczej nie wspominałby o tym, z tą swoją miną, która pojawiała się na jego twarzy jedynie w momentach, gdy snuł poważne plany dotyczące ich wspólnej przyszłości.
            - Pięć lat… – Tylko tyle była w stanie z siebie wydusić. Nie była przeciwna adopcji. Wręcz przeciwnie, popierała tę szlachetną inicjatywę, ale był to krok tylko dla odważnych par, które bardzo tego pragnęły i były gotowe stawić czoła wszelkim problemom. Na tę chwilę nie czuła się ani trochę przygotowana nawet na rozważanie takiej opcji. Z resztą, gdyby jednak się zdecydowała, z pewnością wolałaby słodkie niemowlę bez przykrego bagażu doświadczeń i wspomnień z dawnego, gorszego życia. Zastanawiała się tylko, jak powiedzieć o tym Kevinowi.
- Wiem, że chciałabyś rozkosznego malca z rumianymi policzkami, ale Hayden… Gdy go zobaczyłem… nie wiem… poczułem coś bardzo dziwnego. Nie umiem tego dokładnie określić, ale wiedziałem, że chcę go adoptować.
Doskonale go rozumiała. Czuła to zawsze, kiedy oglądała w poradnikach dla przyszłych matek zdjęcia drobniutkich, maleńkich noworodków. Wtedy wyobrażała sobie, jak wyglądałby taki okruszek z oczami Kevina, jej nosem i ciemnymi kręconymi włoskami. Właśnie w tym momencie rozbudzały się te pokłady czułości oraz dziwne uczucie kłucia w okolicy żołądka. Nie wiedziała, czy byłaby w stanie poczuć coś tak wyjątkowego wobec zupełnie obcego dziecka. To chyba oznaczało, że nie nadawała się do adopcji.
- A co jeśli ja nie będę chciała? Jeśli nigdy nie poczuje tego, co ty? – Kochała Kevina bardzo mocno, ale przecież nie będzie mogła udawać, że żywi jakieś uczucia do tego chłopca, jeśli takowe się nie pojawią.  To byłoby niesprawiedliwe wobec niego, szczególnie, że już raz dostał porządnie od losu, lądując sam w domu dziecka. Nie chciała skazywać go na nieszczęśliwe dzieciństwo pełne obłudy i sztucznej czułości.
- Czemu z góry zakładasz, że tak będzie? Czy to nie ty zawsze powtarzałaś mi, że trzeba być dobrej myśli i nie brać pod uwagę czarnych scenariuszy?
Przypomniał jej ile razy powtarzała to zawsze, gdy rozmawiali o in-vitro. On wątpił, a ona uparcie twierdziła, że im się uda. Teraz role się odwróciły. Ona nie wierzyła w powodzenie, a on gdyby mógł, te pewnie przyprowadziłby tego chłopca od razu do ich domu.
- Tak, ale ty nic nie rozumiesz… Tu nie chodzi o to, co ja myślę, tylko o uczucia i przyszłość małego chłopca…
- Właśnie, Ali, dzięki nam on i jego siostrzyczka mogą mieć lepsze życie… Zostali na świecie zupełnie sami, zdani na łaskę opiekunów z domu dziecka, bo ich mama zmarła, a ojciec jest nieznany. A wierz mi nie ma nic gorszego dla pięcioletniego chłopca niż brak taty…
Pomimo minionych lat i dojrzałego wieku, doskonale zdawała sobie sprawę, że rana w sercu Kevina nigdy się nie zabliźniła. Dalej bolał go fakt, że jego ojciec zostawił rodzinę, bo wolał balować, gdzieś w wielkim świecie, zamiast stawić czoła trudnościom, które pojawiły się niedługo po narodzinach Nicka. Kev nie lubił o tym mówić, ale nie musiał. Rozumiała go, więc nie rozdrapywała niepotrzebnie bolesnych spraw. Przypuszczała, że właśnie dla tego tak bardzo przejął się tą wizytą w sierocińcu. Bo zobaczył w tym chłopcu samego siebie. Biednego, osamotnionego i zagubionego chłopca po stracie jednego z rodziców, który potrzebował wsparcia oraz kogoś, kto obdarzyłby go uczuciem i tak bardzo potrzebną bliskością. Naprawdę chciał zostać ojcem dla tej dwójki dzieci.
- Kevin, czy ty zdajesz sobie sprawę, że to nie jest takie proste? Wiem, że chciałbyś dla nich, jak najlepiej i zrobiłbyś wszystko, by im pomóc, ale to jest zdecydowanie bardziej skomplikowane niż ci się wydaje. – Oglądała kiedyś program, w którym pary, bez szans na własne potomstwo, decydowały się na adopcję i przechodziły przez papierologiczne piekło. Tylko na naprawdę wytrwałych i zdeterminowanych czekała nagroda.
- Wiem, że nie jest to proste, ale nauczyłem się już, że niczego, na czym nam zależy nie osiąga się w pięć minut.
Odpowiedział jej ostro, co włączyło w jej głowie ostrzegawczy alarm. Nie chciała się z nim kłócić. Nie teraz, gdy dopiero, co zdążyli się pogodzić.
- Ali, po prostu tam ze mną pojedź, proszę cię. Zadzwonię do Rebecki i umówię nas na spotkanie… Obiecuję ci, że jeśli ci się nie spodoba, to nie będziemy do tego wracać.
Kevin usiadł naprzeciwko niej i załapał ją za ręce, patrząc jej poważnie w oczy. Wyglądał na niezwykle zdeterminowanego, ale jednocześnie starał się być bardzo wyrozumiały. Nie obrażał się, tak jak ona, gdy on chciał zwolnić w wyścigu o ich własnego potomka tylko próbował pokazać swój punkt widzenia. Z drugiej strony zdawał się być gotowy, na tyle, by zacząć na poważnie myśleć o adopcji, więc zapewne nie ucieszyłby się, gdyby kategorycznie odmówiła mu, bez podjęcia próby jakiejkolwiek walki. Postanowiła więc po raz kolejny zrobić coś dla swojego męża. Zamknęła na chwilę oczy, policzyła do dziesięciu i postanowiła, że wyłączy pesymistyczne myślenie, chociaż do spotkania z tymi dzieciakami.
- W porządku, zróbmy to.
Kevin uśmiechnął się do niej promiennie i przytulił ją mocno. To była dla niej największa nagroda.


7 komentarzy:

  1. ogólnie spodziewałam się wielkiej draki między Demi a Joe przez co najmniej 3 rozdziały, a tu takie miłe zaskoczenie aw, uwielbiam to opowiadanie, bo jest takie prawdziwe... nie było żadnego byłego z bronią, czy byłej, która szantażuje, zdrady co 4 rozdział itp, wiecie o czym piszecie i to świetne. Bardzo się przywiązałam, i uwielbiam każdą z tych "par" w rozdziale; miły początek wakacji :) /lovatoftjonas

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny .uwielbiam to opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak zawsze świetny!
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  4. Chce sie rozpisać w tym komentarzu. Ale wiem, że nie będzie tak długi jakbym chciała. Po pierwsze. Czemu skończony wątek Demi i Joe w takim momencie :( Po prostu nie rozumiem tego. Czy ona dalej jest zła? Czy stwierdziła, że jednak da mu szanse? Czy poród będzie już teraz? Matt jest słodki, że zrobił coś takiego dla niej :) Myśle, że coś pomiedzy nimi będzie. Zaś w wątku Keva i Alice mam nadzieje, że ona w końcu sie zgodzi na ta adopcje. To jest szansa dla ich związku. Może jednak im sie uda. Po prostu mam nadzieje, ze nie będzie już takich zakończeń w takich momentach :( CZEKAM NA NN! ! ! I chce 1 sierpnia mimo ze zapowiada jedynie miesiac wakacji.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku, ale akcja z Demi. Dobrze, że nie urodziła. Też się zastanawiam, czy ona jest zła na Joe, czy może ochłonęła i będzie się cieszyć z tego, że Mały będzie miał prawdziwego ojca. Myślałam, że może opiszecie jeszcze wątek Demi z dziewczynami i one pomogą jej ten stan rzeczy zaakceptować, No nic, trzeba czekać. Co do reszty, to Court chyba się pomału przekona do Matta. Nie wiem, jeszcze go nie rozgryzłam, czy on chce się tylko nią zabawić, czy naprawdę coś poczuł do niej. Zobaczymy. A Alice i Kevin - niech wreszcie im się zacznie układać, może najpierw adopcja (liczę, że ona przekona się do pomysłu Kevina), a później może uda się jej jeszcze zajść w ciążę. Również czekamy. Więc pozdrawiam gorąco na wakacje. M&M

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudownie
    A więc Demi niech pogodzi się z JOE powiedzie wszystksto przyjaciółka niech wezmą ślub i. Happy end
    Ali i Kevin niech adoptuja dzieciaczki i też bedzie happy end

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja mam wrażenie, że ten ósmy miesiąc ciąży Demi trwa już od co najmniej miesiąca i końca nie widać xD W Los Angeles była w ósmym miesiącu, teraz też, przyspieszcie to trochę! Mam nadzieję, że Ali i Kev zaadoptują te dzieci. A Courtney jest wkurzająca, co za baba :/.

    OdpowiedzUsuń