Pięć godzin. Trzydzieści cztery
minuty. Dwadzieścia sekund.
Dokładnie
tyle czasu upłynęło, odkąd ledwo dysząc wpadł do odpowiedniej, wskazanej mu
przez pielęgniarkę przy oddziałowej recepcji, sali. Przetarł dłonią zmęczone
oczy i odstawił pusty papierowy kubeczek po taniej kawie z automatu przy
dyżurce pielęgniarek, która smakowała jak pomyje, ale była jedyną dostępną
opcją. Zdecydowanie nie wyglądał najlepiej. Podkrążone oczy, wymięta biała
koszula, z podwiniętymi do łokci rękawami oraz cztery puste naczynia po czarnym
napoju doskonale obrazowały jego obecne samopoczucie. Cały jego początkowy
pośpiech i wyklinanie na wszelkie czerwone światła oraz kierowców w drodze do
szpitala okazały się niepotrzebne, bo cała akcja mocno zwolniła. Czuł się
wykończony, jednak nie fizycznie, a psychicznie. Patrzenie na Demi w takim
stanie zupełnie go przerastało. Cierpiała. Z każdym skurczem coraz bardziej
krzyczała i zwijała się z bólu, cała blada i mokra od wysiłku. Nigdy wcześniej
czegoś takiego nie doświadczył. Chciał coś zrobić, żeby jej ulżyć, prosił nawet
położną, by dała jej wreszcie to cholerne znieczulenie, ale nic nie wskórał.
Mimo że poród trwał już tyle czasu, to postępy były znikome, a rozwarcie zbyt
małe, aby można było myśleć o zewnątrzoponowym. Do woli mogła za to używać gazu
rozweselającego, ale w jej przypadku nic on nie pomagał. Wszystko to
frustrowało go niemiłosiernie, z resztą, nie tylko jego.
Chciał z nią porozmawiać, wszystko
wyjaśnić i nawet miał w głowie zarys tego, co pragnął jej powiedzieć, jednak to
nie był dobry moment na poważne rozmowy. Napięcie między nimi było niemal
namacalne. Nie czuł się z tym dobrze, wiedząc, że nadal jest na niego wściekła,
ale musieli zachować się, jak odpowiedzialni, dorośli ludzie. Nie rozmawiali za
wiele. Raczej wszystko kręciło się wokół monologów, a raczej bardzo kolorowych
wiązanek wyzwisk Demi podczas kolejnych skurczów, które jednak niczego nie
przynosiły. Rozwarcie utknęło na trzech centymetrach jakieś dwie godziny
wcześniej. Zamiast pomóc ulżyć Demi w bólu, położna zaordynowała podłączenie
jej kroplówki z oksytocyną na przyspieszenie całej akcji. To tylko pogorszyło
sytuację. Wiedźma płakała, krzyczała i wyklinała cały świat na czele z nim
samym, co kobieta skrzętnie ignorowała, odpowiadając półsłówkami, kiedy
przychodziła sprawdzać odczyt z trzech różnych monitorów, do których podpięta
była Lovato. Kiedy zapytał grubszą, podstarzałą rudą panią, czy mogłaby podać
jej coś przeciwbólowego, odburknęła jedynie, że poród musi boleć i wyszła. Najchętniej
dogoniłby ją, a później zrugał porządnie, ale Demi miała kolejny skurcz, więc
nie mógł się ruszyć. No a później nastąpiła zmiana warty. Młoda, na oko
trzydziestoletnia położna podała jej jakiś zastrzyk, ale poleciła mu również
kilka naturalnych metod. Szczerze nie był pewien, czy powinien przekraczać
bezpieczną granicę. I tak cudem był już fakt, że do niego zadzwoniła i
pozwoliła być przy narodzinach syna. Ale po jednym z naprawdę mocnych skurczów
Demi sama poprosiła go, by pomógł jej wejść pod prysznic, więc nie zawahał się
ani sekundy. Gorąca woda, choć na krótko, złagodziła odrobinę ból, dzięki czemu
udało mu się później nakłonić ją do spaceru po korytarzu, do czego zachęcała
ich położna. Grawitacja i lekkie kołysanie biodrami miały pomóc. W teorii. Bo
ich mała wycieczka zakończyła się wraz z kolejnym skurczem, przez który wiedźma
niemal osunęła się na podłogę. Jedno wiedział na pewno. Musiała okropnie
cierpieć. Na co dzień nigdy nie rozczulała się nad sobą, zawsze próbowała
udowodnić, że poradzi sobie sama. Ale tym razem z wdzięcznością przyjęła jego
dłoń i pozwoliła zaprowadzić się z powrotem do łóżka.
- Niech to się już wreszcie skończy,
mam dość!
Zawyła żałośnie. Mógł sobie tylko
wyobrażać, jak potwornie była zmęczona, ale, mimo że bardzo chciał ulżyć jej
cierpieniom, nie mógł niczego przyspieszyć. Cały czas zastanawiał się, jak
daleko może się posunąć. Jeszcze niedawno nie miał żadnych oporów przed
dotykaniem jej, ale teraz nie chciał sprawić, by czuła się niezręcznie.
Odrzucił jednak dręczące rozmyślania, odgarniając z czoła mokre od wysiłku
pasmo włosów, a ona przylgnęła policzkiem do jego ręki, na krótką chwilę
przymykając oczy.
- Spokojnie, Dem, wytrzymasz jeszcze
trochę, jesteś silna. – Nie chciał mówić, że to już niedługo, że zaraz będzie
po wszystkim, więc był bardzo ostrożny w dobieraniu słownictwa. Demi i tak była
już wystarczająco sfrustrowana ciągłym bólem oraz kompletnym brakiem postępów. Uśmiechnął
się do niej pokrzepiająco, jednak nie odpowiedziała mu tym samym, bo po raz
kolejny skrzywiła się z bólu, gdy nadszedł kolejny bolesny skurcz. Ponownie
zbladła i zacisnęła mocno powieki, a on odwrócił wzrok, żeby tylko nie oglądać
tego żałosnego obrazu. Po chwili dyszała już ciężko, kiedy wszystko przeszło.
- Przestań mnie wreszcie uspokajać!
Nie rozumiesz, że chcę urodzić?!
Zdążył do tego przywyknąć. Całą
złość, bezsilność i frustrację wyładowywała na nim, nie szczędząc kwiecistych
epitetów. Znosił to jednak spokojnie, przyjmując każdy słowny wyraz jej
niezadowolenia. Zdecydowanie mu się należało, a skoro pomagało jej to jakoś
znosić kolejne skurcze, to musiał się z tym pogodzić. Nie pozostawało mu nic
innego, niż czuwanie przy łóżku na wszelki wypadek, kiedy chciała złapać go za
rękę i po raz setny zostawić bolesny ślad po paznokciach, gdy skurcz stawał się
nie do zniesienia. Co jakiś czas podawał jej szklankę z wodą, albo kostki lodu,
choć zdawał sobie sprawę, że niewiele to pomagało.
- Rozumiem, dlatego chcę ci pomóc. – Zacisnęła
pięści na poduszce i krzyknęła głośno. Był przerażony całą tą sytuacją, może
nawet bardziej niż ona, ale starał się zachować zimną krew. Nie mógł sobie
pozwolić na panikę, bo sytuacja jeszcze bardziej by się pogorszyła. Naprawdę
robił wszystko, co było w jego mocy. Nic więcej nie mógł już wymyślić. – Ale
jeśli chcesz, to sobie pójdę. – Nie, nie miał zamiaru jej zostawiać, ale jeśli faktycznie
tego potrzebowała był gotów spełnić jej życzenie i zaczekać na korytarzu.
Zabrał od niej puste naczynie i
ponownie napełnił je niegazowaną wodą z butelki. Demi wolała sok, ale położna
wyraźnie tego zakazała, a on wolał nie denerwować starszej, mrożącej
spojrzeniem kobiety.
- Nie, Joe, nie zostawiaj mnie!
Mocno ścisnęła go za dłoń. Miał
wrażenie, że zaraz połamie mu palce. I nie był pewien, czy spowodował to fakt,
że bardzo nie chciała, by sobie poszedł, czy może z powodu kolejnego cholernie
bolesnego skurczu. Po chwili opadła na poduszki, próbując zaczerpnąć powietrza.
- Jak dobrze, że to pierwszy i
ostatni raz, gdy rodzę… Na miłość boską, zrób coś, Joe!
Jedyną zmianą, jaką przyniosły
wszystkie podawane jej medykamenty był fakt, że ból właściwie nie ustępował
nawet na chwilę, bo kolejne skurcze stawały się coraz dłuższe. Naprawdę chciał
coś zrobić, ale był bezradny i nie bardzo miał pomysł, jak mógł jej ulżyć.
- A co chciałabyś, żebym zrobił? –
Spytał w końcu, oczekując jakiejś podpowiedzi.
- Skoro wiedziałeś, co zrobić osiem
miesięcy temu, to teraz też powinieneś.
Odburknęła
mu i odwróciła głowę w drugą stronę. Oczywiście, że sądziła go, jako głównego
winowajcę wszelkich katastrof i klęsk żywiołowych w całym wszechświecie. Choć
prawdą było, że faktycznie to ona ponosiła wszystkie konsekwencje ich chwili
alkoholowego zapomnienia sprzed kilku miesięcy. Naprawdę, gdyby tylko mógł, to
wolałby odcierpieć to za nią. Ale nie było takiej możliwości.
-
Ale oczywiście po wszystkim do niczego się nie nadajesz… Byłam głupia, że do
ciebie zadzwoniłam, bo mogłam się odezwać do Courtney… Na nią zawsze mogę
liczyć…
Nie,
nie poczuł się tym urażony. Wiedział, że mówi to wszystko z bezsilności i bólu.
Mimo wszystko jednak nie wyobrażał sobie Courtney na porodówce. Przyjaciółka
wiedźmy, a jego pracownica, prywatnie była chyba najbardziej roztrzepanym
człowiekiem, jakiego spotkał w życiu i pojęcie o porodach miała zerowe. Tak
samo, jak on z resztą. Ale pocieszał się myślą, że przynajmniej potrafił
zapanować nad nerwami.
- Demi, przestań! - Warknął na nią,
aż spojrzała na niego wystraszona, ale się uciszyła. – Wiem, że jesteś na mnie
wściekła, ale to nie jest najlepszy moment na roztrząsanie naszych spraw. Teraz
najważniejszy jest młody i to, by jak najszybciej pojawił się na świecie…
Dlatego skup się na oddychaniu, a ja pomasuję ci plecy. – Nie chciał dodatkowo
jej stresować, ale zdecydowanie musiał wreszcie przywołać ją do porządku.
Zaczął delikatnie ugniatać skórę wzdłuż jej kręgosłupa, skupiając się głównie
na okolicach lędźwi. Wiedźma nic nie mówiła, nie wzdychała ostentacyjnie tylko
krzywiła się, gdy nadchodziły kolejne skurcze.
- Lepiej? – Spytał po kilku minutach,
kiedy powoli zaczynały drętwieć mu palce. Doskonale znał odpowiedź. Zanim
wszystko spieprzył, często relaksował ją w ten sposób, gdy wracali po południu
do jej mieszkania po pracy lub czasem nawet w biurze, po zamknięciu drzwi na
zamek, kiedy już nie mogła wytrzymać z powodu książkowych objawów bólów
krzyżowych, czy jak to się tam nazywało. Kiedyś nawet zasugerował, że nie
powinna chodzić na tak wysokich obcasach, ale tylko dostał za to po uszach,
więc nie powracał więcej do tematu.
- Nie, ale nie przestawaj.
Zgodnie
z jej życzeniem kontynuował masaż, a ona przynajmniej przez krótki okres czasu
nie używała go, jako słownego worka do wyładowywania emocji. I chociaż nadal
jęczała z bólu przy skurczach, to czuł pod opuszkami palców, że rozluźniła się
nieco. Dobrych kilka minut owy układ przynosił wymierne rezultaty. Nie
rozmawiali za wiele, wiedząc, że w obecnej sytuacji słowa stawały się jedynie
źródłem konfliktu. Chyba nawet łatwiej było jej się skupić na prawidłowym
oddychaniu, kiedy się na nim nie wyżywała. I kiedy myślał już, że udało mu się
jakoś opanować nerwy nie tylko swoje, ale i Demi, położna donośnym pukaniem
przerwała ich chwilę spokoju.
Wstał z łóżka wiedźmy, robiąc
miejsce, by mogła w spokoju sprawdzić, czy wszystko było w porządku.
Uśmiechnęła się do nich ciepło, a on błagał w duchu, by powiedziała im, że nie
potrwa to już dłużej niż kwadrans. Jednak młoda zielonooka kobieta przez długi
czas nic nie mówiła, tylko uważnie spoglądała na monitor KTG, do którego od
dobrych trzech godzin podpięta była Demi. Poprawiła elektrody na brzuchu
wiedźmy, by po chwili znowu sprawdzić parametry na ekranie. Z początkowego
uśmiechu pozostał jedynie nieokreślony, pozbawiony wszelkich wyraźnych emocji,
grymas. Wtedy zaczął się martwić. Kątem oka obserwował zdenerwowaną Dem, której
cisza coraz bardziej zaczynała przeszkadzać. Mimo że sam był zestresowany,
chciał ją jakoś uspokoić. Podszedł bliżej i zaczął spokojnie głaskać jej
przedramię, ale zareagowała na to prawie alergicznie. Gwałtownie odepchnęła
jego dłoń i dalej oczekiwała na to, co powie położna. Nie mógł się za to na nią
złościć. Mieszanka zmęczenia, strachu, stresu oraz hormonów ciążowych
zdecydowanie niczego jej nie ułatwiały.
- Zdaje się, że państwa synek jest
już bardzo zmęczony porodem, bo jego tętno mocno spada podczas skurczów. –
Położna w końcu odpowiedziała na ich nieme pytania, kręcąc głową na zapis KTG.
Wszystko nagle wymknęło mu się spod
kontroli, jakby stał z boku, będąc jedynie obserwatorem. Demi zbladła jeszcze
bardziej, o ile to w ogóle było możliwe i zaczęła płakać, spazmatycznie łapiąc
powietrze, kiedy nadszedł kolejny skurcz. Za wszelką cenę próbował ją uspokoić,
ale nie słuchała. Ani jego, ani obecnej z nimi położnej, która jako jedyna z
ich trójki zachowała zimną krew. Kobieta wezwała dyżurnego lekarza, który po chwili
zjawił się w ich sali i potwierdził wcześniejszą diagnozę swojej koleżanki.
Starali się zachowywać opanowanie, ale widział na ich twarzach cień napięcia,
co wcale nie wróżyło nic dobrego. A kiedy do obecnego już grona szpitalnego
dołączyły dwie pielęgniarki w różowych uniformach i czepkach na włosach,
wiedział już, że nic nie pójdzie według założonego przez nich planu. Wtedy
właśnie zaczął się bać. Tak cholernie, że nie potrafił wydusić z siebie nawet
słowa, tylko stał tam jak ten idiota, trzymając za rękę rozhisteryzowaną Demi i
starał się nie przeszkadzać krzątającemu się iluzorycznym spokoju personelowi.
- Proszę przestać płakać tylko
uważnie mnie posłuchać. Za chwilę zabierzemy panią na blok, gdzie wszyscy już
na nas czekają i zrobimy cesarskie cięcie. Nie ma sensu już dłużej męczyć
maluszka.
Lekarz uśmiechnął się do nich pokrzepiająco,
po czym kiwnął na pielęgniarki, które w mgnieniu oka odpięły ją od wszystkich
możliwych kabli i kroplówek.
– Pan niestety będzie musiał zostać w
poczekalni.
Nie odpowiedział, oszołomiony
nadmiarem wydarzeń, tylko skinął twierdząco głową.
- Nie chcę! Nigdzie bez ciebie nie
pójdę! Joe, powiedz im!
O ile jeszcze kilkadziesiąt sekund
wcześniej go odepchnęła, tak teraz ponownie nie puszczała jego dłoni,
zaciskając swoje drobne palce tak mocno,
że aż pobielały mu knykcie. Szlochała histerycznie, mimo próśb, by przestała
płakać, a w dodatku nie pozwalała zbliżyć się do niej żadnej pielęgniarce, co
mocno zagęściło atmosferę. Widział, że personelowi wyraźnie zależało na czasie
i musiał jakimś cudem ją spacyfikować.
- Demi, musimy pomóc naszemu synkowi,
przede wszystkim ty musisz to zrobić.
- Boję się…
- Nie masz, czego, wszystko będzie
dobrze. Już nie długo powitamy go na świecie, całego i zdrowego, jasne? –
Starał się brzmieć jak najbardziej przekonująco, uważając, by nie brzmieć,
jakby za chwilę miał się rozpłakać. Ktoś w końcu musiał zachować zimną krew,
albo chociaż sprawiać pozory.
- Ale ty nie wrócisz do domu?
Zaśmiał się nerwowo przez moment,
zastanawiając się, jakim cudem mogła pomyśleć, że zostawiłby ją samą w takiej
sytuacji. Ale nawet nie chciał o tym myśleć. Podniósł ich splecione dłonie do
swoich ust i pocałował delikatnie jej nadgarstek.
- Nigdzie się stąd nie ruszam. Będę
na was czekał, tak długo, jak długo będzie trzeba.
Dopiero wtedy poluźniła uścisk i
pozwoliła mu odsunąć się od łóżka. Wtedy to do głosu udało dojść się położnej. Spokojnie,
ale z wyraźną nutą empatii wyjaśniła Dem, że nie powinni tracić już więcej
czasu, bo w obecnej sytuacji dla ich synka liczyła się każda minuta. W tym
momencie jemu ścierpła skóra na karku i zakręciło się w głowie, a wiedźma
zgodziła się oddać w ręce pielęgniarek. Nie czekali nawet chwili dłużej, w
pośpiechu wywożąc z sali Demi na szpitalnym łóżku.
* * *
Chodził po korytarzu w tę i z
powrotem, nerwowo obracając w palcach zapalniczkę, którą wygrzebał z tylnej
kieszeni dżinsów. Właściwie to nawet nie pamiętał, jak się tu znalazł. Od
momentu, kiedy ją zabrali do chwili znalezienia się w tym przeklętym miejscu
niewiele kontaktował. Cały czas starał się oswoić z nową sytuacją, a strach nie
pozwalał mu racjonalnie myśleć. Wiedział tylko, że kiedy siedział sam w pustej
sali, przyszła po niego pielęgniarka o twarzy, której w ogóle nie kojarzył i
przyprowadziła go w to przeklęte miejsce. Niestety nadal nic się nie zmieniało.
Ciągle przechadzał się bezsensownie w tę i z powrotem, mając wrażenie, że zaraz
oszaleje. Nie mógł znaleźć sobie właściwego miejsca. Cały czas czuł, jakby
zawodził Demi, bo przecież obiecał jej, że będzie przy niej, a tymczasem
siedział w poczekalni, kiedy ona pewnie przerażona leżała tam sama. Ta myśl
niczego mu nie ułatwiała. Jak idiota spoglądał ciągle na zegarek, wiszący na
jednej z wymalowanych na zimny odcień turkusu ścianie poczekalni. I choć za
każdym razem miał świadomość, że nie upłynęło więcej niż piętnaście sekund,
coraz poważniej denerwował się, zastanawiając, ile jeszcze wytrzyma bez żadnych
wiadomości o Demi i małym.
Spróbował usiąść na krześle, ale
udało mu się to tylko na chwilę. Jakoś nie potrafił znieść obecności innych
czekających na jakiekolwiek wieści facetów, których zdenerwowanie udzielało się
również jemu. A miał już wystarczająco wysoki poziom adrenaliny. Ponownie wstał
i rozpoczął swoją wędrówkę, która zaczynała się przy recepcji, a kończyła na
końcu korytarza przed dużymi szerokimi drzwiami prowadzącymi na blok. Powtórzył
dystans chyba z dziesięć razy, zanim uznał, że to nie ma sensu. Ze złości
ścisnął mocniej mały plastikowy przedmiot, który pod wpływem nacisku popękał.
Kiedy już stracił nadzieję, że dowie się czegoś w ciągu najbliższej doby,
usłyszał kroki, niosące się echem po wypolerowanej posadzce. Odwrócił się, a w
jego stronę zmierzała pielęgniarka, uśmiechając się szeroko. Momentalnie się
ożywił i poczuł chwilową ulgę. Nie wyglądała na osobę, która ma przynieść złe
wieści.
- Ktoś bardzo chciałby się z panem
przywitać.
Młoda, drobna blondynka, najwyraźniej
w doskonałym humorze, oparła się o drewniany blat przy recepcji. Była ubrana
identycznie jak jej koleżanki po fachu, które opiekowały się Demi na porodówce,
tyle, że w odcieniu brudnej brzoskwini. Na jej widok kamień spadł mu z serca.
- Ze… ze mną? – Wydukał z trudem,
chcąc upewnić się, czy aby na pewno nie mówiła do jednego z jego trzech
towarzyszy w niedoli, siedzących na plastikowych krzesełkach tuż za nim.
- Pan Jonas, prawda?
Bez słowa skinął twierdząco głową.
- Więc na pewno z panem.
Zaśmiała się krótko i przyjaźnie poklepała go
po ramieniu, chociaż nadal był trochę skołowany. Zupełnie jakby był pijany, ale
w obecnej sytuacji stawiał bardziej na stres oraz nadmiar kofeiny, którą spożył
w ciągu ostatnich kilku godzin.
– Nie ma co się stresować, proszę za
mną.
Ponownie skinął głową i poszedł za
nią, a ręce trzęsły mu się ze zdenerwowania, jak jeszcze nigdy w życiu.
Właściwie nawet nie zwracał uwagi, gdzie prowadzi go położna, bo zupełnie nie
miał do tego głowy. Nadal nie mógł uwierzyć, że to wszystko działo się tak
szybko. W ciągu ostatnich kilkunastu godzin balansował od złości, stresu i
bezsilności, aż do euforii pomieszanej z ekscytacją. Mały wreszcie był już z
nimi. Całkowicie realny. To było zdecydowanie dziwne uczucie. Po krótkiej chwili
wypełnionej miarowym stukotem szpitalnych drewniaków towarzyszącej mu kobiety,
weszli do jakiegoś niewielkiego wymalowanego na biało pokoju, w którym
znajdowało się jeszcze kilka innych pielęgniarek. Jedna z nich zajmowała
noworodkiem, leżącym na specjalnym stanowisku, krzyczącym w niebogłosy.
- Gratuluję, ma pan ślicznego,
dzielnego syna. Waży niecałe dwa kilogramy i czterysta gramów, i mierzy czterdzieści siedem
centymetrów.
Oznajmiła mu korpulentna starsza
pani, a jemu ścierpła skóra na karku, widząc, jak sprawnie manewruje ciałkiem
jego synka na wszystkie strony.
– Dostał osiem punktów, ale proszę
się nie martwić, bo bardzo dobrze sobie radzi.
Nieśmiało podszedł bliżej, przyglądając
się poczynaniom położnej, która sprawnie radziła sobie z założeniem pieluszki
ich niezadowolonemu marudzie, który nawet na chwilę nie przestał zanosić się
płaczem, wijąc się przy tym jak piskorz. Był dużo mniejszy niż przypuszczał i
bardzo drobny. Przez to tylko jeszcze bardziej obawiał się momentu, w którym
przyjdzie mu trzymać go w ramionach. Pielęgniarka natomiast nic sobie nie
robiąc z jego przerażonej miny, używała kolejnych dziwnych przyrządów, przed
którymi malec starał się bronić, przeraźliwie płacząc.
- A co z Demi? – Wydusił wreszcie z siebie,
cały czas zapatrzony w syna. Do tej pory z ogólnego wzruszenia nie potrafił zdobyć
się na nic więcej, prócz machinalnego przytakiwania.
- Wszystko w porządku. Jest jeszcze
na bloku operacyjnym, lekarz zakłada właśnie szwy, a to może trochę potrwać.
Nie wiemy dokładnie, kiedy wybudzi się z narkozy, ale dla pana mam zadanie
specjalne… Proszę wyskakiwać z koszuli.
Kiedy dotarł do niego sens słów
pielęgniarki, oderwał wzrok od synka i posłał jej kompletnie zdezorientowane
spojrzenie, nie bardzo wiedząc, o co właściwie jej chodziło.
- No raz, raz, panie tato, synek
radzi sobie dzielnie, ale jest zestresowany, bo nie ma przy nim mamy, więc musi
pan nam pomóc go uspokoić.
Słysząc te słowa posłusznie drżącymi
rękami rozpiął wszystkie guziki białej, wygniecionej już solidnie po całym tym
ciężkim dniu, koszuli. W końcu teraz to młody był najważniejszy. I Demi, o
którą ciągle nie przestawał się martwić. Ale skoro w jej sprawie nic nie mógł
poradzić, to chciał jak najlepiej przysłużyć się temu maleńkiemu,
rozwrzeszczanemu cudowi, leżącemu w samej pieluszce w plastikowym łóżeczku w
rogu pomieszczenia. Zastanawiał się, czy aby na pewno nie jest mu zimno no i,
dlaczego go nie ubrały, ale zanim zdążył o cokolwiek spytać, uzyskał swoją
odpowiedź.
- Proszę tu teraz usiąść, zaraz
położę panu synka na piersi i przykryję go pieluszką.
Usiadł na wskazanym mu przez kobietę materiałowym,
ogromnym zielonym fotelu z oparciem w pozycji półleżącej, a chwilę później
położna ostrożnie położyła mu synka na klatce piersiowej i poinstruowała
fachowo, jak powinien go podtrzymywać. Cholernie bał się, żeby nie zrobić mu
krzywdy, bo był tak obezwładniająco kruchy i bezbronny, ale już po chwili,
zupełnie odpłynął. Leżał na brzuszku, z podkulonymi nóżkami, całkowicie
przylegając do jego skóry. Na początku mocno protestował i wiercił się
niespokojnie, co trochę go przeraziło, bo bał się, że jeszcze go upuści. Na
całe szczęście, kiedy zaczął głaskać go po pleckach, powoli zaczął się
uspakajać, przymykając oczka. Mógł wreszcie dokładnie mu się przyjrzeć. Patrzył
na malutką główkę, spoczywającą na jego piersi, z gęstą, czarną czupryną, na
maleńki, lekko zdarty nosek, na różowe usteczka, którymi chciał chyba wszystkim
pokazać, że jest głodny i coś ścisnęło go mocno w środku.
- Masz głosik po mamie, wiesz? I
jesteś tak samo silny, jak ona. – Pojemność płuc zdecydowanie odziedziczył po
wiedźmie, ale na szczęście skończył już tego dobitną prezentację. Zauważył, jak
młody zaciska swoje, drobne, śliczne paluszki w piąstki i zdziwił się, że ma
takie długie paznokcie.
- Oby tylko nie był takim
histerykiem, jak mamusia.
Położna włączyła się w jego monolog i
uśmiechnęła przyjaźnie, wypełniając na stojąco jakieś papiery. Nie skupiał się
na jej słowach, wpatrując w syna. Jedyne, co się liczyło to to, że był zdrowy,
mimo że pospieszył się na świat miesiąc przed terminem.
- Gdy się obudzi, nakarmi go pan.
- Ja? - Był zaskoczony, bo tego się
nie spodziewał. Nie wiedział, czy ma się do tego przygotować, czy się do tego
nadaje, ale położna nie wyglądała na przerażoną tym pomysłem, więc i on starał
się nie martwić.
- Po narkozie Demi będzie dostawała
mocne leki i nie będzie jeszcze w stanie, a maluszek musi mieć siłę, żeby
pokazać mamusi, że wszystko z nim w porządku.
Był pewien, że to ją ucieszy i
uspokoi. Po traumie związanej z porodem potrzeba jej było odrobiny oddechu i
utulenia syna w ramionach. Sam nie mógł się na niego napatrzeć, więc ona po
prostu zwariuje ze szczęścia.
- Powinien się pan przygotować na
całodobowe czuwanie, bo mama niestety nie będzie mogła wstawać. Ale w razie
problemów proszę wołać którąś z moich koleżanek, na pewno pomogą.
Wyrwała go z zamyślenia i kolejnych
zachwytów nad najmłodszym z Jonasów. Młody rozprostował paluszki u lewej
rączki, ale nie otworzył oczek. Spał w najlepsze i chyba było mu wygodnie.
- Ale teraz korzystajcie i
odpoczywajcie, bo czekają was długie godziny.
* * *
Nie spał od kilkunastu godzin, ale
mimo to nie był zmęczony, skacowany, czy padnięty. Wręcz przeciwnie. Jego ciało
zdawało się zupełnie nie odczuwać długiego okresu bez jakiegokolwiek
odpoczynku, dzięki sporej dawce adrenaliny, która uderzyła mu do głowy, kiedy
spanikowana Demi zadzwoniła do niego, oznajmiając, że właśnie odeszły jej wody.
Ciąg późniejszych wydarzeń momentami stanowił zamazany film, zupełnie, jakby
jego umysł wyłączał się wtedy na dobrych kilkanaście sekund, pozostawiając po
tym ślad w postaci niewielkiej czarnej dziury, ale to mógł tłumaczyć mimowolną
reakcją zmęczonego organizmu na brak snu.
Naprawdę myślał, że był przygotowany
na wszystko. W pracy wiele razy musiał radzić sobie z sytuacjami kryzysowymi,
więc z góry założył scenariusz, w którym lepiej, bądź gorzej, ale poradzi sobie
ze stresem. Przecież tylu facetów dawało radę, a on wcale nie był od nich
gorszy. Takimi tekstami pocieszał się, pędząc na złamanie karku do szpitala
zaraz po zaskakującym telefonie. Patrząc na to teraz chłodnym okiem, sam śmiał
się z własnej głupoty. Zawsze myślał, że poród to chwila, nie więcej, niż
godzina lub dwie, ale na pewno nie dziesięć, jakby tego mało, zakończone
chaosem, spowodowanym decyzją o pilnej cesarce. Bał się i to cholernie. W
jednym momencie wszystko zaczęło toczyć się błyskawicznie. Tłok na sali, panika
Demi, jej płacz i wyszarpywanie się bezradnym pielęgniarkom. Dziękował Bogu, że
jakimś cudem udało mu się ją uspokoić, bo inaczej… Nie chciał nawet myśleć, co
by mogło się stać. To nie miało nic wspólnego z przyjemnym oczekiwaniem na
narodziny wyczekiwanego dziecka, jak w tych wszystkich beznadziejnych
programach w telewizji. Dla niego był to istny horror pod każdym względem.
Czasu, bo przecież wszystko zaczęło się miesiąc za wcześnie. Bezradności,
podczas oglądania cierpiącej Dem i niemożność zrobienia czegokolwiek, by jej
ulżyć. Komplikacji, które na dłuższy moment dosłownie zwaliły go z nóg. Tam w
poczekalni miał kilka porządnych chwil zwątpienia. Dopiero, kiedy pielęgniarka
oznajmiła mu, że jego syn jest na świecie, a z Demi też wszystko dobrze mógł
wreszcie odetchnąć pełną piersią.
Przez blisko godzinę, dokładnie
instruowany przez pielęgniarki, nie wypuszczał z objęć swojego maleńkiego cudu.
Ale w końcu musiał oddać go w ręce personelu, w celu przeprowadzenia
dodatkowych badań. Mimo że radził sobie bardzo dobrze, wierząc słowom pediatry,
musieli upewnić się, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Obserwował
przez szybę, jak powoli wszelkie dodatkowe czynności dobiegały końca. Na całe
szczęście, bo serce krajało mu się, kiedy tylko słyszał przeraźliwy płacz syna,
podczas pobierania krwi i innych czynności, które niespecjalnie mu się
podobało. Wiedział doskonale, że nie działa mu się tam żadna krzywda, ale ciężko
było mu na to patrzeć.
- Joe…
Nawet na chwilę nie oderwał wzroku od
pierworodnego, gdy z kompletnie innego wszechświata, wyrwał go ciężar czyjejś
dłoni, która spoczęła na jego ramieniu. Robert. Był pierwszą i jak na razie
jedyną osobą, z którą podzielił się wielkimi wieściami. Nie chciał robić
zbędnego szumu, szczególnie, że póki, co Dem nie była jeszcze w stanie
przyjmować żadnych gości. Próbował jeszcze z jej telefonu dodzwonić się do pani
De la Garzy, ale łapała go poczta, więc wywnioskował, że jeszcze znajdowała się
na pokładzie samolotu. Co do reszty, napisał już nawet krótkiego sms-a i
zaznaczył kilku odbiorców, ale wstrzymał się z jego wysłaniem. Chciał, żeby
najpierw Demi poznała małego.
- Wuju… - Nie bardzo mógł wydusić z
siebie cokolwiek więcej. Cieszył się ogromnie i chyba po raz pierwszy w życiu
miał ochotę po prostu popłakać się ze wzruszenia. To było przedziwne, ale
przyjemne uczucie. Był ojcem. Nadal brzmiało to nieco abstrakcyjnie, ale
powtarzał sobie to w głowie już tyle razy, że powoli zaczął przywykać do tej
myśli. Kątem oka zobaczył, jak Rob pokiwał głową, uśmiechnął się i ponownie poklepał
go po ramieniu, nie wymagając żadnych słów. On wiedział. Nie miał własnych
dzieci, ale rozumiał, jak to jest przeżywać cud narodzin.
- To mój wnuk?
Spytał po dłuższej chwili, lokując wzrok
dokładnie w tym samym punkcie, co on. Mały spał spokojnie zawinięty ciasno w
szpitalną białą chustę w niebiesko różowe pasy. Plastikowe przezroczyste
łóżeczko na kółkach zdawało się ogromne w porównaniu z jego niewielkim
ciałkiem. Pokiwał twierdząco głową. Rob, jak nikt inny zasługiwał na miano
dziadka i chciał, by mały w przyszłości tak właśnie go nazywał. Myślami jednak
znów był daleko. Pielęgniarki obiecały, że powiedzą mu, kiedy Dem wreszcie się
obudzi, ale czas ciągnął się niemiłosiernie. Na całe szczęście wszystko było w
porządku. Po prostu nie najlepiej zniosła narkozę, ale to podobnież zdarzało
się bardzo często. Najważniejsze było, że nic już nie zagrażało ani jej, ani
ich małemu synkowi, którego chciał, by wreszcie poznała.
- Wygląda zupełnie, jak ty, gdy się
urodziłeś.
- Naprawdę? – Kiedy wpatrywał się w
jego pomarszczoną różową twarzyczkę nie rozważał, do kogo właściwie jest
podobny. Liczyło się jedynie to, że wszystko z nim w porządku, radził sobie z
oddychaniem i nie musieli przenosić go do inkubatora. Chociaż przyglądając się
uważnie, faktycznie, wuj miał sporo racji.
- Tak, pamiętam, gdy zobaczyłem cię
na oddziale noworodkowym. Byłeś nie do pomylenia. Wśród łysych główek, jako
jedyny miałeś czarne, gęste włosy. I prawie nie płakałeś, budziłeś się tylko na
jedzenie, a twoja matka urządzała histerie, bo myślała, że coś ci dolega.
Tak, to zdecydowanie pasowało do jego
rodzicielki. Odkąd pamiętał, zawsze wszystko wokół musiało być idealne, dopięte
na ostatni guzik i nigdy nie przewidywała jakichkolwiek ustępstw od swoich
wygórowanych standardów. Czasami miało to swoje plusy, jednakże wraz z
dorastaniem jej nadmierna troska zdecydowanie uprzykrzała życie, tak jemu, jak
Nickowi i Kevinowi. Chociaż teraz powoli zaczynał ją rozumieć. Patrzył na
swojego malutkiego bezbronnego synka, wiedząc, że zapewne będzie jednym z
najbardziej nadopiekuńczych ojców we wszechświecie. A przynajmniej przez kilka
pierwszych miesięcy. Nawet nie chciał myśleć, co mogłoby być z nim i Dem, gdyby
akurat nie znajdowali się w szpitalu. Na całe szczęście, wszystko dobrze się
skończyło.
- A jak czuje się Demi? Wszystko w
porządku?
- Odsypia narkozę. Zaczęła rodzić
naturalnie, ale wystąpiły jakieś komplikacje i lekarz szybko zdecydował o cesarce.
– Nawet na samo wspomnienie o ostatnich wydarzeniach sprawiało, że przechodził
go nieprzyjemny dreszcz. Pamiętał panikę w oczach wiedźmy, gdy lekarz oznajmił,
że muszą jak najszybciej zrobić tę nieszczęsną cesarkę. Prawdę powiedziawszy
sam bał się jeszcze bardziej, niż ona, ale zachował resztki chłodnego umysłu,
choć wcale nie było to proste. Bo gdyby się tam rozkleił, to Dem nie
pozwoliłaby się nawet dotknąć niczemu winnym pielęgniarkom.
- Pogratuluj jej ode mnie, gdy się
obudzi i powiedz, że jeszcze ją odwiedzę.
Rob odkąd pamiętał lubił Demi i nigdy
nie dał powiedzieć mu na nią złego słowa. Kiedyś nawet podejrzewał, że wuj miał
do niej zwykłą słabość. W końcu naprawdę niczego jej nie brakowało, ale teraz w
to wątpił. Wiedźma była inteligentna, zabawna, pracowita oraz lojalna, czyli
posiadała wszystkie cechy, jakie Robert cenił sobie u podwładnych. No a poza
tym, ostatnią rzeczą, o jaką mógłby ją podejrzewać byłoby załatwianie
czegokolwiek przez łóżko. Szczególnie po tym, jak długo nie pozwalała mu na
siebie spojrzeć w biurze, żeby przypadkiem nikt z firmy nie domyślił się, że
byli ze sobą.
- Myślę, że wam się ułoży. Nie mówię,
że teraz, ale kiedyś na pewno.
Przytaknął wujowi, uśmiechając się
delikatnie. Też w to wierzył. Nawet odrobinę bardziej, niż jeszcze wczoraj,
kiedy szukał rozgrzeszenia na jego skórzanej kanapie w salonie. To właśnie do
niego zadzwoniła, gdy odeszły jej wody, nie chciała wypuścić go z sali nawet na
chwilę i to jego dłoń trzymała, kiedy kolejne skurcze stawały się coraz
trudniejsze do zniesienia. To wiele dla niego znaczyło. Miał nadzieję, że dla
niej również, ale nie zamierzał niczego przyspieszać. Oboje musieli powoli
odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Tym razem już realnie zwracając uwagę na
małego, żywotnego człowieka, który dawał o sobie znać znacznie bardziej
dosadnie, niż kolejnymi kopniakami w żebra. Teraz to on był najważniejszy. Dla
niego musieli się pozbierać i załatwić całą tę pogmatwaną sprawę. Do tej pory z
przymrużeniem oka wysłuchiwał opinii wszystkich doświadczonych rodzicielstwem
znajomych, którzy opowiadali, jak to życie nagle zmienia się o sto
osiemdziesiąt stopni. Ale faktycznie tak było. Jeszcze kilka godzin temu
rozpaczał, bo Demi nie chciała go znać, a teraz najważniejsze stało się, żeby
mały miał prawdziwy kochający dom, dwoje zgodnych rodziców i żeby już nigdy
więcej nie był takim wiercipiętą.
- Powiadomiłeś matkę?
Na samo wspomnienie o tym, że w końcu
będzie musiał skonfrontować się z Denise Jonas, zrzedła mu mina. Nikt przy
zdrowych zmysłach, nie wychodził jej naprzeciw. A on pchał się w paszczę lwa.
Zamierzał jej oznajmić, że została babcią, a matką dziecka jest jego
asystentka, której ona szczerze nie znosiła.
- Jeszcze nie. – Odpowiedział krótko,
a dobry nastrój prysł w jednej chwili.
- Joe, masz zamiar ukrywać przed nią
fakt, że ma wnuka do osiemnastki swojego syna?
W obecnej sytuacji było mu to całkiem
na rękę. Matka prędzej czy później, zawsze dowiadywała się o wszystkim, co
razem z braćmi próbowali przed nią ukryć. Pogodził się z myślą, że i tym razem
będzie tak samo. Jednak póki, co tak on, Demi oraz ich mały synek potrzebowali
przede wszystkim świętego spokoju.
- Mama nie lubi Demi, nigdy jej nie
zaakceptuje i nie chce, żeby rzucała swoje kąśliwe komentarze za każdym razem,
gdy będą w tym samym pomieszczeniu. – Wyobraził sobie, jak dochodzi pomiędzy
nimi do karczemnej awantury, bo wiedźma pewnie nie pozostałaby jej dłużna.
- Ale to jest jej wnuk, musi się o
nim, jak najszybciej dowiedzieć. Po za tym chyba naprawdę jej nie doceniasz,
twoja mama może i ma charakterek, ale potrafi okazać serce. Spytaj Kevina…
Zainteresował go temat podjęty przez
wuja, jednak nie zdążył się już dowiedzieć, o co dokładnie ma spytać starszego
brata, bo wyszła do nich starsza, nieco niższa z dwóch pielęgniarek.
Momentalnie zastygł w bezruchu. Miał nadzieję, że nic złego się nie stało, a
wyniki badań były jak najlepsze.
- Czy… wszystko w porządku? – Wydusił
z siebie, o mało nie mdlejąc. Nigdy wcześniej nie bał się tak o czyjeś zdrowie.
- Jak najbardziej. Wszystkie odruchy
prawidłowe, nie ma problemu z oczkami i pediatra był z niego bardzo zadowolony.
Pobrałyśmy mu też krew i podałyśmy tlen, ale spokojnie to nic strasznego, po
prostu jeszcze ciężko przywyknąć mu do jednoczesnego oddychania i ssania.
- Jest pani pewna? – Zachowywał się,
jak jego własna matka, ale nic nie mógł na to poradzić.
- Tak proszę, mi wierzyć.
Uśmiechnęła się do niego, zapewne,
będąc przyzwyczajoną do nadopiekuńczych rodziców. No cóż, nie zamierzał się
tego wstydzić. Tu chodziło przecież o jego syna.
- I myślę, że malec bardzo chciałby,
żeby przyszedł do niego ktoś bliski… Zapraszam panów.
Wskazała im gestem drzwi, a oni
weszli do pomieszczenia. Rozglądając się wokół stwierdził, że było tam bardziej
sterylnie, aniżeli w kuchni jego własnej matki. Wszystko utrzymane było w
bieli, prócz zielonych plastikowych krzeseł dla odwiedzających dzieci rodziców
oraz wyłożonej szarym linoleum podłogi. Punktowe przytłumione światło miało
służyć zapewne kojąco na oczka małych maruderów. A przynajmniej tak działało na
jego syna. Gdy podeszli do przezroczystego łóżeczka, w którym leżał najmłodszy
z Jonasów spojrzał w bok na wuja. Niebieskie oczy błyszczały mu z zachwytu, a
na twarz wstąpił ciepły uśmiech. Wcale nie dziwił się Robertowi, jego samego
również rozczulił ten widok. Mały prawie topił się w błękitnym body w gwiazdki,
najmniejszym, jakie Demi zapakowała do szpitalnej torby. Szara czapeczka z
uszami, spod której wystawały gęste ciemne włoski, zsuwała mu się na oczy, a
pielęgniarki podwinęły mu nawet rękawki, przez co wydawał się jeszcze mniejszy
i drobniejszy, niż był w rzeczywistości.
- Tak, jak mówiłem wcześniej, skóra
zdjęta z ciebie Joe.
Wuj najostrożniej, jak tylko potrafił
wskazującym palcem pogłaskał małego po różowym policzku, na co ten tylko przez
sen zaczął ruszać usteczkami. Naprawdę ciężko było mu opisać, jak bardzo dumny
był z tego małego, przesłodkiego arcydzieła. Była to najbardziej udana i
jednocześnie spektakularna wpadka, której w żadnym wypadku nie żałował. Tego
był pewien.
- Wiesz, może nie wspominaj o tym
Demi.
- Nie będę musiał, sama to zauważy.
Obaj zaśmiali się cicho, kiedy malec
rozkosznie się przeciągnął, jednocześnie zahaczając paluszkami o cienką rurkę z
tlenem, która wyraźnie mu przeszkadzała. Faktycznie, dorobił się własnej
miniaturowej kopii.
* * *
Usłyszała, jakby
przez mgłę znajomy głos. Zupełnie jednak nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Spróbowała otworzyć oczy, ale nie miała wystarczająco siły. Powieki zdawały się
jej ciężkie, zupełnie jakby były z ołowiu. Nie mogła też nic powiedzieć, ani
choćby ruszyć ręką. Przeraziło ją to nie na żarty.
Jeszcze nigdy nie
czuła się tak bezwładna. Zupełnie, jakby wszelka energia uleciała gdzieś
daleko, a ciało odmówiło jakiejkolwiek współpracy. Starała się jednak nie
panikować. Zamiast tego wzięła kilka głębszych oddechów, by uspokoić się nieco.
To również okazało się ogromnym wysiłkiem. Po krótkiej chwili postanowiła znów
spróbować otworzyć oczy. Jakimś cudem jej się udało. Momentalnie oślepiło ją
bardzo jasne światło i musiała zamrugać kilkukrotnie, żeby jakoś się do niego
przyzwyczaić. W tym tez momencie poczuła mrowienie w palcach oraz ból.
Przeszywający. Pulsujący. Jeszcze nigdy tak bardzo nie cierpiała. Dopiero po
chwili zorientowała się, że jest w szpitalu. A wtedy momentalnie powróciła
pamięć porodu, bolesnych skurczów, aż wreszcie swojej paniki oraz widoku twarzy
anestezjologa, który zakładał jej maskę, przez którą oddychała może trzy
sekundy, zanim wokół zrobiło się kompletnie ciemno.
- Hej. – Ponownie
ten sam głos, tym razem zwracał się do niej. Choć nadal było to dla niej
wysiłkiem, odwróciła głowę, by spojrzeć w kierunku, z którego dochodził.
Joe. Siedział na
plastikowym krzesełku nieopodal jej łóżka, trzymając najostrożniej maleńkie
zawiniątko, do którego uśmiechał się czule. Poznała szary rożek w błękitno-czerwone
sówki, który kupiła na wyprzedaży kilka tygodni wcześniej i już wiedziała, że z
małym wszystko było w porządku. A bała się przeogromnie. Synek urodził się w
końcu miesiąc za wcześnie, w dodatku z powodu cesarki i narkozy nie miała nawet
okazji usłyszeć jego płaczu. Ale teraz kamień spadł jej z serca.
- Ktoś się za tobą
bardzo stęsknił.
- Daj mi go. –
Wychrypiała wreszcie zniecierpliwiona. Mimo że nie miała siły kiwnąć palcem,
pragnęła jak najszybciej zobaczyć swojego malutkiego księcia.
Joe spełnił jej
prośbę i bardzo delikatnie ułożył synka w ramionach, podtrzymując go cały czas
w razie, gdyby nie miała siły sama go utrzymać. Momentalnie po jej policzkach
popłynęły łzy, a na usta wkroczył ogromny, choć nadal trochę wymęczony,
uśmiech. Nie mogła oderwać od niego wzroku. I nawet nie chciała. Gdyby ktoś
prawie dziewięć miesięcy temu powiedział jej, że będzie cieszyć się z narodzin
tego małego człowieka, który terroryzował ją, co noc, to nie uwierzyłaby. A
jednak. Trochę za wcześnie, ale i tak fantastycznie było móc go przytulić.
Dwoje ciemnych oczu wpatrywało się w nią intensywnie. Zastanawiała się, czy ją
rozpoznał. – Nareszcie mogę się tobą nacieszyć, skarbie. I nie musisz się już
niczego bać, mamusia jest przy tobie. – Pocałowała go w czółko, uważniej się
przyglądając. Miał mnóstwo ciemnych całkiem długich, jak na noworodka włosów,
które wystawały spod zsuwającej mu się czapeczki, drobny nosek, wielkie oczy i
najpiękniejsze usteczka na świecie. - Czy wszystko z nim w porządku? - Spytała
Joe’go, który upewniwszy się, że małemu nic nie grozi odsunął się na bezpieczną
odległość, mimo wszystko cały czas uważnie ich obserwując. Nadal miała mętlik w
głowie, jeśli chodziło o ich relację, ale nie zawahała się nawet przez moment,
kiedy odeszły jej wody. Podczas porodu chciała mieć przy sobie tylko jego,
teraz również niepotrzebny był jej nikt więcej.
- Tak,
pielęgniarki mówią, że jest silnym i dzielnym okazem zdrowia, nie mamy się,
czym martwić.
- Jestem z ciebie
dumna, kochanie. – Znów go pocałowała i pogłaskała po rączce. Był maleńki.
Mniejszy, niż zakładała, ale miał wszystkie dziesięć paluszków oraz wszystko
inne na swoim miejscu, a to było najważniejsze. Jej mały, dzielny, idealny
synek.
- A ty, jak się
czujesz, Dem?
Przysiadł na
fotelu obok łóżka, a jej od razu przypomniała się tamta noc, gdy trafiła do
szpitala i błagała go, by nie wracał do domu, a on jej posłuchał i został z nią
do rana. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Jakaś część jej chciała mu dać do
zrozumienia, że nie potrzebuje jego fałszywej troski i powinien zająć się
wyłącznie ich synkiem. Z drugiej zaś strony, była mu wdzięczna i nie sądziła,
że jego zainteresowanie było udawane i spowodowane tylko tym, że tak wypada. W
końcu przez kilka godzin jej wrzasków, pisków oraz wyzwisk ciągle przy niej
siedział. Nieważne, jak bardzo się na nim wyżywała, sfrustrowana narastającym
bólem w połączeniu ze stresem oraz brakiem postępów, nie obrażał się na nią,
pomagając jej przy prysznicu, podając wodę i masując plecy. Spisał się na
medal, chociaż ona zachowywała się, jak rasowa jędza.
- Wszystko mnie
boli. – Wyznała w końcu, prawie płacząc. Dół brzucha, gdzie znajdowała się rana
po cesarce palił ją żywym ogniem przy każdej najmniejszej próbie ruchu. – Ale
przynajmniej on ma się dobrze.
- Może zawołam
pielęgniarkę, żeby przyniosła ci coś przeciwbólowego?
Podnosił się już,
by zapewne ulżyć jej w cierpieniu, ale złapała go za rękę i posadziła z
powrotem w fotelu. Wyglądał na nieco zaskoczonego.
- Siadaj. Nie chcę
żadnych prochów, bo po nich od razu zasypiam, a ja nie chcę spać. – Przespała
już wystarczająco dużo czasu, by stwierdzić, że sen w niczym jej nie pomagał.
Budziła się jedynie bardziej rozbita i obolała. O dziwo, Jonas nie oponował
tylko przytaknął nieznacznie głową. – Poza tym mam przy sobie najlepszy środek
przeciwbólowy. – Spojrzała na synka, uśmiechając się szeroko. Ten ból wart był
widoku dwóch ogromnych, brązowych oczu, które teraz się przymykały. Nigdy nie
myślała, że można kochać kogoś tak mocno, jak ona właśnie zaczęła kochać
swojego małego mężczyznę. – Ale czy mógłbyś położyć go obok mnie na
łóżku? – Nie miała siły dłużej trzymać go na rękach, a nie chciała się z nim
rozstawać, więc wybrała najlepsze wyjście. Joe ponownie bez słowa spełnił jej
prośbę, a ona obserwowała, jak ostrożnie, a jednocześnie pewnie trzyma synka w
ramionach, by za chwilę położyć go obok niej. Na tyle, na ile było to możliwe,
wsparła się na łokciu, by móc patrzeć i podziwiać go. Joe przysiadł na łóżku
obok niej. Przez chwilę nic nie mówili. – Śliczny jest.
- To prawda.
Spoglądała
naprzemiennie na twarzyczkę syna i Joe’go, zastanawiając się, jakim cudem
wcześniej tego nie zauważyła. W tym momencie mały przeciągnął się rozkosznie, a
jej oczom ukazała się biało-niebieska opaska na jego rączce z napisem JONAS.
Westchnęła głośno.
- Jest do ciebie
bardzo podobny. I ma twoje nazwisko. – Czekała na jego odpowiedź. Nie mieli
czasu by przedyskutować pewne sprawy, w tym również tego, czyje nazwisko będzie
nosił ich syn. Najwyraźniej jednak Joe postanowił o tej sprawie zdecydować za
nią.
- Do ciebie też
jest i ma moje nazwisko, bo jest moim synem.
Przewróciła
teatralnie oczami. Nie wierzyła w to, ale chyba zaczynała się z nim droczyć,
jak za starych, trochę lepszych dla ich relacji czasów. Chociaż czasem tęskniła
za naumyślnym spóźnianiem się i graniem mu na nerwach, tylko po to, żeby
doprowadzić go do szewskiej pasji. Teraz wszystko się pokomplikowało.
- Tak, ciekawe,
jak on nawet robi tą samą irytującą minę, co ty. – Odpowiedziała mu szybko. Nie
dodała tylko, że ona uwielbiała, jak ją robił. To by było jednak za dużo.
- Musisz pogodzić
się z tym, że jesteśmy, jak dwie krople wody.
- Może będzie mieć
mój charakter.
- Och, oby nie.
Miała ochotę
odpowiedzieć mu coś na tę jego zaczepkę, ale do sali weszła położna, a mały
doszedł do wniosku, że czas najwyższy dać mamusi popis swoich wokalnych
umiejętności. Kompletnie bez widocznego powodu zaczął głośno płakać, a ona nie
mogła nic z tym zrobić, bo nawet nie miałaby siły, żeby samodzielnie go
podnieść. Joe widząc jej spanikowaną minę, poderwał się na równe nogi i wziął
go szybko na ręce. Przytulił go do siebie delikatnie kołysząc. Zastanawiała
się, gdzie on się tego nauczył.
- Może jest
głodny? Albo domaga się zmiany pieluszki? – Położna od razu podeszła do Joe’go
i małego, zaglądając mu przez ramię.
- Nie sądzę,
karmiłem go piętnaście minut temu, a wcześniej zmieniłem pampersa. Pielęgniarki
pokazały mi, jak to zrobić.
Cholera! Przez ten
przypływ radości i ogólne zamieszanie zapomniała nawet zapytać, czy już jadł.
Czuła się, jak wyrodna matka, ganiąc się jednocześnie w duchu za takie
zachowanie. Poczuła się trochę zepchnięta na boczny tor, bo Joe zdawał się
wiedzieć i zajmować ich synkiem dużo bardziej, niż ona.
- No, no, taki
zaangażowany tatuś to skarb.
Jonas spojrzał na
nią z satysfakcją wymalowaną na twarzy i miną mówiącą „Widzisz, wszyscy
uważają, że jestem cudowny”, a ona prychnęła po cichu. Chociaż ich syn chyba
również uważał obecność tatusia za działającą cuda, bo po chwili się uspokoił,
a Joe pochylając się nad nim szeptał coś prawie bezgłośnie. Żałowała, że nie
mogła usłyszeć, co takiego.
- To może po
prostu lubi sobie pomarudzić.
- Och, doprawdy,
ciekawe, po kim by to miał…
Joe znów na nią
spojrzał. Kiedy byli razem twierdził, że jej marudzenie jest urocze i robił
wszystko, by jak najszybciej temu zapobiec. Być może tak naprawdę nie znosił
tego, a mówił tak, by dała się nabrać. Właśnie, dlatego mu nie ufała i była
ciekawa, ile czasu potrwa to jego zaangażowanie i troska. Miesiąc? Pół roku?
Rok?
- Myślałam, że
będę karmić piersią. – Czuła się szczerze zawiedziona. Dużo o tym czytała i
stwierdziła, że będzie stosować tą praktykę przynajmniej przez pierwsze trzy
miesiące życia małego. To podobno bardzo zbliżało do siebie matkę i dziecko, no
a poza tym było najbardziej odpowiednie dla jego zdrowia i rozwoju. A teraz nie
mogła robić nawet tego. Nie dość, że fizycznie czuła się przeokropnie, to
jeszcze psychicznie staczała się coraz bardziej, bo wydawało się jej, że
zawodzi w ten sposób własnego synka. Nie chciała jednak dać po sobie poznać, że
jest jej z tym źle.
- Oczywiście, ale
nie dzisiaj, kochana. Proces laktacji po cesarce zaczyna się później, niż po
porodzie naturalnym, ale jutro będziesz przystawiać swojego syna, jak
najczęściej się da. Pokażę ci, jak karmić, by dla ciebie było to bezbolesne, a
i żeby on się najadał.
- To dobrze. –
Trochę się uspokoiła i pocieszyła, że jeszcze nic straconego.
- A teraz się z
wami pożegnam, bo widzę, że jesteście oboje w dobrych rękach. W razie
jakichkolwiek problemów, wołajcie mnie.
Znów zapadła
pomiędzy nimi cisza i zrobiło się odrobinę bardziej niezręcznie. Pomyślała
nagle, że chciałaby mieć swoją mamę przy sobie. Ona na pewno pomogłaby jej
uporządkować ten emocjonalny konflikt, który miała w głowie. Była ciekawa, czy
rodzicielka już doleciała, czy jeszcze nie. Joe znów położył małego obok niej i
usiadł w fotelu.
- Demi…
- Tak?
- Powinniśmy
wybrać mu jakieś imię.
Przyznała mu
rację. W czasie ciąży nie poświęcała temu tematowi zbyt wiele czasu, bo tak
poradziła jej mama. Diana uważała, że jak już weźmie syna w ramiona, to
poczuje, jakie imię będzie do niego pasować. Wtedy brzmiało to całkiem
rozsądnie, ale że jej poród wyglądał inaczej, niż to sobie wyobrażała, to
jednak nie czuła nic. Zupełnie nic.
- Masz jakieś
propozycje? – Spytała Joe’go, mając nadzieję, że on i w tym okaże się lepszy od
niej.
- No nie wiem,
podoba mi się imię Theo, ale jakoś mi do niego nie pasuje.
Ponownie musiała
się z nim zgodzić, co nawet jej wydało się dziwne. Ale prawdą było, że to imię
zupełnie nie pasowało do ich małego księcia.
- A ja lubię
imiona Brian i Evan. Oba nosili chłopcy, którzy podobali mi się w czasach
liceum. – Joe prychnął, a ona zaśmiała się w duchu. Rzeczywiście tak było, a
poza tym to były fajne, ponadczasowe imiona, nic ekstrawaganckiego, czy
egzotycznego.
- Już wolałbym
Gregory’ego lub Isaiaha.
Albo jej się
zdawało, albo był zazdrosny. Przeklęła w duchu swoją naiwność. Oczywiście, że
bardzo chciała, żeby tak było. Bo wtedy by mu na niej zależało.
- Naprawdę
chciałbyś, żeby nasz syn miał na imię Greg? Już lepszy będzie Blake. – Znów
podała mu swoją propozycję, ale tylko się skrzywił. I to podobno to ona była
marudą.
- Blake to imię
dla dziewczyny.
- Ach, to znajdź
jakieś lepsze, jeśli to ci się nie podoba.
Obserwowała, jak
Joe zastanawia się nad czymś usilnie. W tym czasie mały, bezimienny jeszcze
cud, kichnął porządnie trzy razy, ale się nie przebudził. Zauważyła, jak bardzo
topił się najmniejszych ubrankach, jakie zapakowała do jego szpitalnej torby.
Miał nawet podwinięte rękawki, żeby aż tak to nie przeszkadzało. Była zła, że
jednak nie kupiła kilku par śpiochów w mniejszych rozmiarach, ale mama i Ali
zgodnie twierdziły, że się nie przydadzą, bo takie maluchy bardzo szybko rosną.
Żałowała, że ich posłuchała, jednakże nie zamierzała ich obwiniać. Żadna w końcu
nie mogła przewidzieć, iż jej mały skarb niecierpliwość odziedziczy po swoim
tatusiu i przyjdzie na świat o miesiąc za wcześnie. A może… może powinna
poprosić Joe’go, by pojechał do sklepu i dokupił coś bardziej pasującego.
Szybko jednak odrzuciła tę myśl. Nie, nie mogła go obciążać jeszcze tym. Poza
tym wolała, gdy był na miejscu, razem z nią i z małym. Może później poprosi o
to Court. Jej przyjaciółka uwielbiała robić zakupy.
- Może… może
nazwiemy go Nathan?
Joe, w końcu się
odezwał, oczekując jej reakcji i akceptacji. Nathan… To było ładne, bardzo
melodyjne imię. Po raz tysięczny spojrzała na swojego malutkiego synka, tym
razem jednak w myślach nazywając go Nathanem. Faktycznie to imię pasowało do
niego, jak ulał. Nie było też ani za długie, ani specjalnie udziwnione. W sam
raz dla takiego małego człowieka. Nathan Jonas.
- Pasuje mi.
Nathan… - Rozczuliła się i poprawiła mu czapeczkę. Według niej było tu na nią
za gorąco, ale może tylko ona miała takie wrażenie. Zanotowała w pamięci, by
zapamiętać o to położną lub pielęgniarkę. Było jeszcze tyle rzeczy, których
musiała się nauczyć, ale na razie nie miała na to siły.
- Nasz Nate.
- Nasz Nate. –
Powtórzyła za Joe i uśmiechnęła się do niego, po raz pierwszy od kilkudziesięciu
godzin, naprawdę szczerze. Żałowała, że nie kochał jej tak samo mocno, jak
Nathana. Miała jednak nadzieję na jego starania w zapewnieniu mu prawdziwej
rodziny i jak najlepszego dzieciństwa. W końcu jakoś udawało im się dogadywać.
Dalej nie mogło być gorzej.
* * *
Courtney
przekręciła się na plecy i wyciągnęła się na wyjątkowo twardym, o dziwo,
całkiem wygodnym materacu. Nie miała zielonego pojęcia, która mogła to być
godzina, mimo wszystko jednak specjalnie jej to nie przeszkadzało. W danej
chwili poszukiwanie własnej komórki nie należało do największych priorytetów.
Na pewno nie był to wczesny ranek, bowiem promienie słońca wpadające do
pomieszczenia przez niezasłonięte niczym okna, świadczyły raczej o nadchodzącym
południu, niż o niedawnym wschodzie. Ostatnimi czasy przywykła do wczesnego
rozpoczynania weekendów. Wstawała przed dziewiątą, wypijała kubek zielonej
herbaty, starając się walczyć z uzależnieniem od kofeiny i zbierała się na
siłownię. Wysiłek fizyczny dobrze jej robił. Wreszcie przestała narzekać na
własne niedoskonałości, a zabrała się do roboty, dzięki czemu nie narzekała już
na swój wielki tyłek i abstrahowanie cellulitu z powietrza. Życie singielki
zdecydowanie uświadomiło jej, jak wiele czasu, który mogła poświęcić sobie,
traciła użerając się z niewartymi zachodu idiotami.
Spojrzała w lewo na swojego
towarzysza. Matt spał spokojnie zaplątany w skotłowanym prześcieradle i
przykryty skrawkiem cienkiej kołdry z rękami umiejscowionymi pod głową oraz
minimalnym, kapiarskim uśmieszkiem, który nie opuszczał go nawet podczas snu.
Najwyraźniej musiał być z siebie całkiem zadowolony. W końcu dopiął swego, a
ona nie mogła uwierzyć, że naprawdę się na to zgodziła. Ba, przejęła nawet jego
rolę prowokatora, by chwilę później tak po prostu go pocałować. To na pewno nie
było w jej stylu. Nigdy nie zachowywała się w taki sposób. Nie licząc
nastoletnich lat, kiedy seks traktowała, jako okazję do zdobywania nowych,
ciekawych doświadczeń no i okazji do buntu przeciwko nadopiekuńczym rodzicom,
bo by pójść z facetem do łóżka musiała czuć do niego coś więcej, niż tylko
pociąg fizyczny. No a poza tym kompletnie nie interesowały jej jednonocne
przygody. Nie pogardzała nimi, ale nie była typem dziewczyny, która imprezę lub
inne spotkanie towarzyskie kończyła w czyimś łóżku lub w jakimś hotelu, z
ogromnym kacem moralnym, nie pamiętając imienia przygodnego kochanka. Być może
działo się tak, dlatego, że od zawsze miała słabą głowę i gdy wypiła o jednego
drinka za dużo, padała, nie będąc w stanie się ruszyć. Drugą opcją ważącą na
tym poglądzie była jej głupiutka wiara w wielką, namiętną miłość i
idealizowanie stałych związków, które wyniosła z setek romansów, czytywanych
podczas przerw na lunch i w każdej innej wolnej chwili. Zredefiniowała jednak
te pojęcia i choć stała się wyzwoloną singielką, to nie ciągnęło jej do nawiązywania
epizodycznych znajomości. Aż do wczorajszego wieczora. Chociaż właściwie ciężko
było zakwalifikować Matta do jednej kategorii z postronnym nieznajomym. No i
ten ich epizod nadal budził w niej sprzeczne emocje… Podobnie z resztą jak
osoba samego Hendersona. Z jednej strony miała ochotę go wykastrować, a z
drugiej się do niego przytulić, chociaż nie był w tym specjalnie dobry.
Próbowała po tym, jak udało jej się dojść do siebie po całkiem intensywnym
trzecim podejściu, ale odwrócił się do niej plecami i po chwili już spał. No
cóż, może tak właśnie wyglądały wszystkie krótkie romanse? Nie zamierzała się
tym specjalnie przejmować, bo nic oprócz tej nocy ich nie łączyło. Ale jedno
musiała mu przyznać. Nie przechwalał się. Rzeczywiście w łóżku daleko było mu
do egoisty. Udowodnił jej to aż za dobrze, poświęcając momentami tak wiele
uwagi, że miała problem z zachowaniem trzeźwego myślenia i kontroli nad własnym
ciałem. Nie mogła narzekać. Był wysportowany, miał dobrą kondycję i nie można
mu było odmówić kreatywności. Nie, nie żałowała niczego z ostatniej nocy. Gdyby
stanęła przed możliwością cofnięcia czasu, to bez zawahania zrobiłaby to samo.
Poszłaby do łóżka z postawnym, wysokim i cholernie przystojnym podrywaczem, a
jednocześnie kolegą z pracy, starając się nie myśleć, że przed nią zaliczył
pewnie około dwóch setek naiwnych lasek. No, ale noc się już skończyła i
chciała wrócić do siebie. Zanim jednak mogła to zrobić, zaczęła rozglądać się
po całym pomieszczeniu, w poszukiwaniu zagubionych części własnej
garderoby. Udało jej się zlokalizować
stanik, wiszący niezgrabnie za ramiączko na oparciu fotela przy drzwiach oraz
obcisłą białą bluzkę zaraz obok łóżka, ale nigdzie nie mogła wypatrzeć swojej
spódnicy. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że zrzuciła ją z siebie, a
raczej została jej pozbawiona już w salonie, krótko po tym jak zebrali się z
kanapy i próbowali znaleźć drogę do sypialni, starając się nie wywołać w tym
czasie zbyt wielu szkód. Wyplątała się z kołdry, chcąc wstać, by znaleźć zgubę,
a przy okazji również torebkę razem z telefonem. Chciała zadzwonić do Demi i
zapytać, jak się czuje. Planowała odwiedzić ją jak tylko doprowadzi się do
porządku. Podciągnęła się na rękach do pozycji siedzącej i już miała ruszyć do
salonu, jednakże nim jej stopy zdążyły dosięgnąć chłodnej, drewnianej podłogi, poczuła,
jak coś, a raczej ktoś, łapie ją w pasie i kładzie z powrotem na łóżko.
Matthew. Złapał ją za nadgarstki i pochylił się nad nią, uśmiechając się
dwuznacznie. Z tego, o czym zdążyła się przekonać, lubił taką pozycję.
Przynajmniej przez chwilę.
- Wybierasz się gdzieś?
Spytał,
zbliżając twarz do jej ucha zachrypłym, zaspanym głosem. Choć pragnęła, jak
najszybciej wydostać się z łóżka, by uniknąć tej niezręcznej porannej rozmowy,
mimowolnie poczuła ogromną ochotę na małą powtórkę z rozrywki. Cholera jasna!
Zganiła się w myślach. To miało być jednorazowe tournee, nic więcej. Nie
powinna oczekiwać niczego więcej. Ale trudno było jej o tym nie myśleć, kiedy
jego wyraz porannej ekscytacji dawał o sobie znać, gdzieś w okolicach uda.
-
Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że chciałaś mnie wykorzystać.
-
To nie jest zabawne, Matt. – Przewróciła oczami, próbując wyrwać się z jego
uścisku, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że nie da rady. Mimo swojej
zaradności, jakoś ciężko było jej sobie wyobrazić siebie, dającą radę zrzucić
Matta, który ze swoimi stu dziewięćdziesięcioma centymetrami, przewyższał ją o
półtorej głowy no i przy okazji nie omijał siłowni szerokim łukiem. Uwielbiał
udowadniać jej, jak niewiele mogła zrobić, kiedy był na górze. Tak jak teraz,
kiedy uśmiechał się z satysfakcją, nadal przytrzymując solidnie jej nadgarstki
tuż nad głową.
-
Ale ja się wcale nie śmieję. Niszczysz mi reputację i zmusiłaś mnie do złamania
kilku zasad.
Spojrzała
na niego pytająco. Kompletnie nie rozumiała, o co mu chodzi, a jego bliskość
niczego nie ułatwiała. Nie czuła do niego nic specjalnego. O miłości, czy innym
głębszym uczuciu nie było mowy, ale ciężko było jej o obojętność w przypadku,
kiedy miała doczynienia z naprawdę przystojnym, opalonym, wyrzeźbionym facetem,
który zdecydowanie nie wyglądał na psychopatę, geja, albo kolejnego
egocentryka, co doskonale zaprezentował jej poprzedniej nocy.
-
No wiesz, jesteś pierwszą dziewczyną, która śpi w tym łóżku.
-
Mam się czuć wyróżniona? – Zdziwiło ją to jego… wyznanie, o ile mogła to tak
nazwać. I dopiero teraz, kiedy nachylał się naprawdę blisko, zauważyła, że miał
oczy różnego koloru. Z daleka wyglądały po prostu na niebieskie, ale górna
część jego lewej tęczówki była ciemnobrązowa. Uznała to za seksowne. Ale chyba
nie powinna używać słów „seksowny” i „Matt” obok siebie, bo to tylko wracało
jej myśli do poprzedniej, bądź, co bądź, całkiem satysfakcjonującej nocy. A w
obecnej sytuacji było to niewskazane.
- Jeśli chcesz, to nie mam nic
przeciwko.
Roześmiał
się, lustrując ją całą wzrokiem z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zastanawiała się,
o czym myślał.
-
Zawsze masz taki dobry humor? – Spytała, czując, że się rumieni. Tego było już
za wiele. Żadna jednonocna przygoda nie powinna się tak kończyć. Powinna wrócić
do swojego mieszkania, zapomnieć i przejść nad tym do porządku dziennego, a
gdyby się spotkali, rozmawialiby tak, jak dawniej. Chociaż pewnie wymagała o
wiele za dużo.
-
Nie, tylko po bardzo dobrym seksie.
To
chyba był komplement. Albo się z niej nabijał. Jeszcze nie zdołała opanować do
perfekcji rozróżnienia jego poważnego od ironicznego tonu. Wszystko, co
wychodziło z jego ust było dwuznaczne, ale… Choć może wydawało się to dziwne
oraz bez znaczenia, kiedy mówił to największy podrywacz w NYC, poczuła się
doceniona. O ile to było odpowiednie określenie. Chyba nie było, ale w tej
chwili nie mogła znaleźć innego.
-
Matt, naprawdę muszę już wracać… - Zmiana tematu była najlepszą decyzją, jaką
podjęła w czasie ich przedziwnej konwersacji. Żadna z ich rozmów nie była do
końca normalna, ale ta przekraczała już wszelkie granice. Zwłaszcza, że oboje
byli nadzy, kilka godzin wcześniej testowali Kamasutrę dla zaawansowanych, a o
seksie dyskutowali, jak o pogodzie za oknem.
-
Z tego, co wiem, dzieci ci nie płaczą, więc nie rozumiem, po co się tak
spieszysz.
-
Ale mam też inne życie poza droczeniem się z tobą. – I uprawianiem seksu,
dodała w myślach, ale nie powiedziała tego na głos, bo jednak były rzeczy,
które wolała zachować dla siebie.
-
I bardzo dobrze, bo już się bałem, że zaczęłaś sobie za wiele wyobrażać.
Prychnęła
głośno, zastanawiając się, jak to możliwe, że on jeszcze miał siłę, by ją
trzymać, bo ona już cała zdrętwiała. Pewnie żartował, choć coś w jego oczach
mówiło jej, że się bał. Nie przypominała większości kobiet, które zaliczył.
Przede wszystkim znali się o wiele dłużej, ona nie była głupiutka, nie
piszczała na jego widok i potrafiła o wiele więcej niż łóżkowe akrobacje.
-
Jasne, Matt, możesz być spokojny, nie grozi mi nic takiego.
-
I bardzo dobrze.
Zapadła
między nimi cisza. Matt puścił jej nadgarstki, ale nie po to by dać jej
wreszcie spokój. Kilka sekund później poczuła jego dłonie na swoich biodrach, a
usta blisko obojczyka. Przymknęła oczy. Wiedziała, że powinna zaprotestować,
ale z drugiej strony nie miała na to ochoty, bo po co miałaby przerywać, jeśli
było jej tak dobrze. Poddała się. Wiedziała już, że jej ostatnia broń w postaci
rozsądku i siły woli właśnie została unieszkodliwiona. W tym momencie tylko cud
mógł ich powstrzymać od porannej rundy. I ten cud się wydarzył. Telefon Matta
rozdzwonił się gdzieś w okolicach drzwi wejściowych, zapewne na sporej,
prostej, wykonanej z ciemnego drewna komodzie z szufladami. Liczyła, że jednak
zignorują natrętne urządzenie, ale kiedy ktoś po drugiej stronie nie rezygnował,
Henderson odkleił się od niej i zawiedziony podniósł się z łóżka, wędrując w
kierunku hałaśliwego telefonu.
-
Co jest Joey?
Zainteresowała
się. Skoro dzwonił do Matta w weekend to raczej nie po to, by rozmawiać o
głupotach. Od razu zapaliła jej się czerwona lampka ostrzegawcza. Coś mogło
dziać się z Demi i małym. Że też nie zebrała się wcześniej, żeby do niej
zadzwonić!
-
Nie, nie przeszkadzasz mi, właśnie wstałem.
Obserwowała
go z uwagą. Może jednak nic strasznego się nie stało, bo nie wyglądał na
szczególnie zmartwionego. Patrzył się na niewielki park, którego zieleń była
jedną z głównych atrakcji widocznych z okien jego mieszkania, wyraźnie skupiony
na tym, co mówił jego rozmówca. Zupełnie nie przeszkadzał mu fakt, że stoi tak
całkowicie nagi, dając jej możliwość otaksowania go od stóp do głów.
-
Naprawdę? Stary, moje gratulacje! Jak się czuje? A wiedźma?
Zastanawiała
się, czy przypadkiem czegoś źle nie zrozumiała. Ale najwyraźniej przegapiła
jakimś cudem narodziny własnego chrześniaka. Momentalnie poderwała się na równe
nogi, okrywając kołdrą, po czym ruszyła w kierunku Matta, chcąc usłyszeć
cokolwiek, co Joey właśnie mu przekazywał.
- Nie ma sprawy, pomogę
ci. Przyjadę do ciebie za jakieś… dwadzieścia minut.
Rozłączył się, a ona
oczekiwała, że powie jej wreszcie, jak czuli się Demi i mały. Czuła się winna,
bo obiecała przyjaciółce wsparcie podczas porodu. Miała być z nią tam przez
cały czas, a tymczasem zabawiała się w najlepsze, kiedy Dem przeżywała katusze
na porodówce.
- I co ci powiedział? –
Wypaliła zniecierpliwiona. Miała wrażenie, że specjalnie się tak ociągał, by
zrobić jej na złość.
- Niestety, ale musisz
się ubrać, wiedźma urodziła, a Joey poprosił mnie o przysługę, ale myślę, że ty
też możesz się przydać.
Skinęła głową i czym
prędzej zaczęła zbierać ich porozrzucane części garderoby, zapominając o
gorącym prysznicu, czy śniadaniu.
O JEJKUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU, aż sama się rozczuliłam! idealnie opisałyście scenę porodową, jestem pełna podziwu. Joe jest taki uroczy i troskliwy, szkoda, że Demi tego nie potrafi zauważyć, jeszcze :>
OdpowiedzUsuńAż się mordka cieszy, pozdrawiam.
//lovatoftjonas
Bardzo podoba mi się rozdział, coraz lepiej między Joe a Demi. Idealnie napisalyscie scenę porodowa, czytając czułam ból demi xd tylko mam prośbę, czy możecie zmienić kolor czcionki na czarny? Bo jak czytam na telefonie to pokazuje się szary i słabo widać tekst :) czekam na listopad :)
OdpowiedzUsuńCzarna czcionka niekoniecznie byłaby dobra do takiego tła bloga, a szablon naprawdę lubimy i nie chcemy go zmieniać. Jeśli chodzi o czytanie na telefonie to kliknij na tekst, wtedy wyskakują opcje, w tym jedna z zaznaczenia tekstu. To powinno rozwiązać twój problem i polepszyć widoczność czcionki.
UsuńPozdrawiam,
~M.
OMG
OdpowiedzUsuńJakie śliczne imię
Ja mam czarnowlosego kolegę z brazowymi oczami i ma na imię Nataniel
Ale genialnie
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńCzekam na next!
Jejku ten moment Jemi. Tak pieknie opisane. Szkoda, że Demi nadal tak myśli, mam nadzieje, że przestanie. Piekny piekny pieeeekny
OdpowiedzUsuńO kurczę, teraz zauważyłam, że nie napisałam komentarza. Przepraszam. Teraz pewnie nic interesującego nie sklecę, bo przecież emocje po przeczytaniu już dawno opadły. Ale rozdział super, a poród ... aż sama czułam jej ból. Mam nadzieję, że Demi wreszcie zauważy że Joe się stara, bo ją kocha, a nie jakieś tam jej teorie, że to z obowiązku. Albo niech wreszcie porozmawiają. Postaram się w listopadzie nie zapomnieć o komentarzu. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuń