Demi czuła się fatalnie. Tym razem
jednak nie chodziło jej o ból fizyczny, do którego zdążyła już przywyknąć w
ciągu kilkudziesięciu ostatnich godzin oraz trzydziestu sześciu tygodni ciąży.
Migrena, będąca następstwem lekkiej reakcji alergicznej na podaną przy cesarce
narkozę, ćmiąca rana – wszystko to było do zniesienia przy niewielkiej pomocy
środków przeciwbólowych. Najbardziej dotkliwym jednak objawem, towarzyszącym od
czasu porodu okazał się ten cholerny mętlik w głowie, który nie opuścił jej nawet
przez moment. Naprawdę starała się o tym nie myśleć. Miała na głowie tyle
spraw, ale żadna z nich nie potrafiła powstrzymać wewnętrznego rozstrzygania
jej dylematów. Nawet, kiedy zajmowała się Natem, karmiła, przytulała go albo po
prostu przyglądała się, jak spokojnie śpi w specjalnej plastikowej dostawce,
znajdującej się po prawej stronie łóżka.
Nadal nie potrafiła się nim nacieszyć. Z lubością obserwowała, jak
zaciskał piąstki i robił śmieszne miny, nadal niedowierzając, że był już z
nimi. Całkowicie realny. Idealny. Zdrowy.
Niczego więcej nie potrzebowała. Ale ta sytuacja miała swoją drugą
stronę medalu. Ilekroć tylko synek patrzył na nią tymi swoimi wielkimi
brązowymi oczami, czuła mocne ukłucie. Być może, dlatego że, był tak strasznie
podobny do sprawcy jej złego samopoczucia, dosłownym klonem Joe’go.
Na pozór zachowywali się, jak
prawdziwa, normalna para, szczęśliwa z powodu narodzin dziecka. Przechodzili
przez standardowe początkowe etapy rodzicielstwa. Wszystko było dla nich nowe,
wbrew pozorom, nic nie przychodziło im prosto. Nadal sporo problemów sprawiało
jej przystawianie małego do piersi, cały czas walczyli ze zmianami pieluszek i
przebieraniem, które szło im zbyt wolno, a ich mały skarb nie miał cierpliwości
do nieporadności rodziców. Mimo wszystko jednego była pewna. Oboje kochali go
niesamowicie, mocniej, niż kogokolwiek innego na świecie. Równie mocno martwili
się, żeby synkowi przypadkiem nie działa się żadna krzywda, czyli zupełnie, jak
wszyscy inni debiutujący rodzice. Ale to było tylko złudzenie. W końcu, która
inna młoda mama, patrząc na ojca swojego dziecka, zastanawiała się, dlaczego ją
tak oszukał i cierpiała przez niego tak bardzo? Szczególnie, że Joe wcale
niczego jej nie ułatwiał. Co więcej, siał jeszcze większe spustoszenie pośród
miliona sprzecznych myśli, z którymi nie potrafiła walczyć. Czuła się ogromnie
rozdarta za każdym razem, gdy spędzał ponad godzinę w nowojorskich korkach
tylko po to, żeby przywieźć obiad z jej ulubionej restauracji, ulubioną koszulę
nocną albo po prostu był przy nich, kiedy najbardziej tego potrzebowali.
Oczywiście, znikał czasami na godzinkę lub dwie, ale wiedziała, że on również
potrzebował czasu na jedzenie, czy szybki prysznic. Ale kiedy tylko wracał, nie
migał się od zmieniania pieluch oraz uspakajania małego marudera, który
potrzebował chwili wyłącznej uwagi, na rączkach tatusia. Właśnie wtedy czuła
się najbardziej rozdarta. Bo z jednej strony cały czas nie potrafiła się
przemóc i na nowo mu zaufać, z drugiej jednak czuła, że ignorując jego starania,
nie zauważając wszystkich tych dobrych rzeczy, które dla niej robił,
popełniłaby ogromny błąd. Już raz go odrzuciła, by później tego żałować.
O tym właśnie myślała, gdy mama pomogła
jej wyjść z łazienki i obie stanęły oparte o framugę drzwi. Joseph właśnie
przewijał Nate’a, cały czas entuzjastycznie mu coś opowiadając. Robił tak
zawsze, kiedy się nim zajmował. Przeważnie mówił o Robercie, najczęściej
nazywając go „dziadkiem”, z czym całkowicie się zgadzała, Nicku, jako upartym,
przemądrzałym wujaszku, który szuka szczęścia w Londynie, Kevinie, który może
wydaje się trochę sztywny, ale naprawdę równy z niego gość. Zawsze uśmiechała
się szczerze, słuchając jego monologów. Brzmiał na naprawdę dumnego, chociaż
mogła przysiąc, że nigdy nie słyszała by opowiadał synowi o babci. Preferował
edukowanie pierworodnego w zasadach baseballu i koszykówki. Czasami również
wspominał o wszystkich fantastycznych miejscach, w które będzie chciał go
kiedyś zabrać. Nathan chyba to lubił. Otwierał wtedy swoje wielkie, ciemnobrązowe
oczy i wpatrywał się nimi w swojego tatę. Szybko okazało się to jedynym
skutecznym sposobem na przebranie go bez płaczu i krzyku. Diana szepnęła jej na
ucho, że zostawia ich samych i pójdzie napić się kawy. No tak, wciąż próbowała
ją przekonać do dania kolejnej szansy Jonasowi. Była nim oczarowana i naprawdę
go polubiła. W innych okolicznościach ucieszyłoby ją to. Teraz nie wiedziała,
co o tym myśleć.
- Jesteś już czyściutki i pachnący, to
możesz pokazać się doktorowi Benowi.
Wziął Nathana na ręce, wyraźnie
zadowolony z efektu swojej pracy. Ucałował malca w rączki, a ją coś mocno
ścisnęło w środku. Jeśli tak miała się czuć za każdym razem, gdy Joe odwiedzi ich w jej mieszkaniu, miała
stuprocentową pewność, że będzie to ciężkie doświadczenie. Nie przypuszczała
nawet, jak bardzo. Szczególnie, że już teraz miała ogromne problemy z
poradzeniem sobie z własnymi pokręconymi emocjami, które po części miały trochę
wspólnego z jej szalejącymi hormonami. Próbowała się odkochać, wmówić sobie, że
nie czuje już do niego niczego szczególnego, ale nie mogła. Im bardziej się
starała, tym bardziej wydawało jej się, że tęskni za nim mocniej.
- Mamusia też może, bo wreszcie umyła
włosy. – Przeczesała prawie suche loki ręką, szczęśliwa, że chociaż wewnątrz
była w rozsypce, to na zewnątrz wyglądała nie najgorzej. To chociaż trochę
poprawiło jej samopoczucie. Stanęła obok nich, przyglądając się synkowi. Nie
spał, ale pewnie miał na to ochotę po ciężkiej nocy. Dużo jadł, wciąż był
głodny i ciągle się budził. Gdyby nie Joe i mama, to na pewno nie dałaby sobie rady.
- Na szczęście doktor Ben zajmuje się
tylko dziećmi, a nie ich mamusiami.
Albo jej się zdawało, albo był
zazdrosny. To pewnie tylko wymysły jej chorej wyobraźni. W tym samym czasie do
sali wszedł uśmiechnięty, jak zwykle mężczyzna, o którym rozmawiali. Oczywiście
musiała dowiedzieć się, kto opiekuje się Natem. Na szczęście pielęgniarki
uspokoiły jej zszarpane nerwy, zapewniając, że mały ma naprawdę dobrą opiekę.
Inne matki również chwaliły sobie profesjonalizm i jego podejście do pacjentów.
Dr Tremblay mimo swojego młodego wieku był uważany za najlepszego specjalistę
pediatrę, neonatologa w tym szpitalu.
- Dzień dobry! Przyszedłem zobaczyć, co
słychać u małego terrorysty.
Nazywał go tak, odkąd został naocznym
świadkiem ogromnego marudzenia Nate’a.
Jej synek cały czas chciał być noszony na rękach, a gdy odkładali go do
łóżeczka, zaczynał krzyczeć w niebogłosy. Zdecydowanie nie lubił być sam. Nawet
w nocy, gdy próbowała położyć go spać, musiała się natrudzić, bo wolał spać
przytulony do jej piersi. A ona bała się go przygnieść, więc toczyli ciężkie
walki. Wtedy do akcji wkraczał Joe, biorąc go na ręce. Potrafił kołysać go pół
nocy, ale znosił to dzielnie i na nic się nie skarżył. Lekarz rozpoczął sprawne
i fachowe badanie Nathana, który teraz, jakby na przekór próbował udawać
aniołka, któremu wcale to nie przeszkadzało. Liczyła na dobre wieści. Chciała
usłyszeć, że wszystko jest w porządku, a dzięki temu najpóźniej jutro lub
pojutrze będą mogli wreszcie opuścić oddział i wrócić do domu. Na nic innego
bardziej nie czekała.
- Panie doktorze, czy wszystko w
porządku?
Joe nie wytrzymał ze zniecierpliwienia
i zadał to pytanie szybciej od niej. Modliła się, by usłyszeć „tak”.
- Hmm… wygląda na to, że Nathan ma
początki żółtaczki. Jego skóra jest zażółcona, ale żeby potwierdzić diagnozę
musimy pobrać mu krew. A jeśli okaże się, że tak będziecie musieli pozostać w
szpitalu jeszcze kilka dni.
Załamała się. Usiadła na łóżku i ukryła
twarz w dłoniach. Była zła, że jej malutki synek musiał cierpieć i leżeć w
szpitalu jeszcze dłużej. Chciała, żeby mógł wreszcie spokojnie zasnąć we
własnym łóżeczku, bez ciągłych kontroli lekarskich, położnych i pielęgniarek,
które, mimo że były bardzo pomocne, to jednak sprawiały, że nie w pełni
opiekuje się własnym synem. Joe nic się nie odzywał, ale też nie wyglądał na
szczęśliwego. Choć z drugiej strony wydawał się nie być tym aż tak załamany,
jak ona. Faceci. Oni nic nie rozumieją.
- Czy to bardzo niebezpieczne?
Zapytał w końcu, za co była mu
wdzięczna, bo sama nie była w stanie. Nie miała siły, by powiedzieć cokolwiek.
Mieli spędzić pewnie kolejny długi tydzień w tym okropnym miejscu. Ze stałą
obecnością Joe’go, który tylko potęgował jej zagubienie i rozsypkę.
- Nie, proszę się nie martwić,
większość noworodków przechodzi żółtaczkę bez szwanku. Zastosujemy fototerapię,
czyli naświetlanie. Nate nic nie poczuje, będzie odpoczywał i zdrowiał.
Dr Benjamin Tremblay zawsze był
optymistą i do wszystkiego podchodził z chłodną głową. Była mu za to wdzięczna,
chociaż w tej chwili ciężko było jej to pokazać. Wciąż myślała tylko o tym, że
jej synek musi zostać na oddziale, bo jest chory. Mimo zapewnień, że nic go nie
boli oraz nie będzie bolało, nadal się
martwiła.
- Zawołam pielęgniarkę, to zabierze
małego bohatera na pobranie krwi.
Czuła się tak, jak w czasie porodu.
Straciła kontrolę nad sytuacją, a w dodatku jeszcze musiała patrzeć na swojego
rozhisteryzowanego synka, który podświadomie wyczuł niebezpieczeństwo oraz
dotyk obcych dłoni nieznajomej osoby. Nie lubił, gdy zajmował się nim ktoś inny
prócz rodziców. Akceptował jeszcze jej mamę, ale tylko wtedy, kiedy był
najedzony, miał zmienioną pieluszkę i akurat potrzebował małego spacerku po
sali lub korytarzu. Tak, jakby wyczuwał inny zapach, bicie serca, jakby
wiedział, że to inny głos niż ten mamusi czy tatusia. Joe przysiadł obok niej
na łóżku, bardzo blisko. Zdawało jej się, że minęły wieki odkąd byli naprawdę
sami.
- Spokojnie Dem, słyszałaś doktora
Bena? To nic strasznego, a na dodatek Nate jest w najlepszych rękach i ma nas.
Zawahał się przez chwilę, a potem
pogłaskał ją po ramieniu. Próbowała zdusić to w sobie, jednak musiała przyznać,
że brakowało jej jego zwykłego dotyku, uczucia bliskości. Była głupia, że wciąż
za tym tęskniła, ale nie potrafiła przestać. Mimowolnie przytuliła się do
niego, a on objął ją mocno. Zaskoczyła go, wiedziała o tym. Siebie samą też.
Dopiero kilka chwil później uzmysłowiła sobie, co robi i że nie może się tak
zachowywać, jeśli na poważnie chce o nim zapomnieć, jako o swoim facecie i
myśleć tylko w kategoriach ojca Nathana. W końcu nic oprócz małego ich już nie
łączyło. Odepchnęła go od siebie brutalnie i położyła się na łóżku. On nie
zmienił swojej pozycji.
- Demi…
Jej uczucia zmieniały się, jak w kalejdoskopie,
więc nie dziwiła mu się wcale, że był skołowany tak samo, jak ona. No cóż, mógł
nie ukrywać przed nią prawdy i nie robić z niej idiotki.
- Chyba najwyższy czas byś wrócił do
pracy. Nie możesz tu z nami siedzieć przez kolejne dni. – Marzyła o tym, żeby
jej nie posłuchał i cały czas pomagał tak, jak do tej pory, ale nie mogła go na
siłę zatrzymywać. Miał swoje obowiązki, całe biuro do zarządzania, no a przede
wszystkim własne życie, którym ona nie mogła rozporządzać.
- Wuj dał mi bardzo długi urlop. Z
resztą, naprawdę uważasz, że mógłbym was zostawić?
Spojrzał na nią zawiedziony i
zmartwiony. Zupełnie, jakby chciał pokazać, jak bardzo bolał go fakt, że mogła
pomyśleć, iż tak po prostu ich tu zostawi. Ostatnimi czasy ciągle tak na nią
patrzył, chociaż udawała, że tego nie dostrzega, to tak naprawdę, wzbudzał tym
w niej solidne poczucie winy.
- Powinieneś to zrobić. – Bardzo ciężko
było wypowiedzieć jej te słowa, ale zdawała sobie sprawę, że to pomogłoby całej
ich trójce. W końcu musiała przywyknąć do bardziej samodzielnej opieki nad
małym, z kolei Joe powinien przyzwyczaić się do rzadszego widywania z synem.
Nawet w jej głowie brzmiało to okrutnie. Szczególnie po tym, jak bardzo się
starał, ale miała świadomość, że w innym wypadku będzie jej jeszcze ciężej. Z
drugiej jednak strony, nie chciała, by ich zostawił, ale była zbyt dumna, żeby
mu to wyznać.
- Wiem, że mnie nienawidzisz, ale
zrozum, że mi na was zależy. Nie jesteś dla mnie tylko mamą Nate’a, ale kimś o
wiele ważniejszym. I dlatego będę robił wszystko byś w końcu mi uwierzyła i
wybaczyła.
- Nie nienawidzę cię. Chciałabym, ale z
jakiegoś powodu nie potrafię. – Zdobyła się na minimalną szczerość. Zauważyła
na jego twarzy cień uśmiechu. – Nie ufam ci, bo mnie oszukałeś. I nie wiem, czy
kiedyś będę w stanie to zrobić. A twoja ciągła obecność sprawia, że mam jeszcze
większy mętlik w głowie, nie wiem, co czuję, a to wszystko bardzo mnie boli.
- Dla mnie to też nie jest łatwa
sytuacja. Za każdym razem, gdy się do mnie zbliżasz, odpychasz mnie dwa razy
mocniej i ja już naprawdę nie wiem, jak mam się zachowywać, co robić byś mi
wybaczyła.
- Czyli to wszystko moja wina, tak? –
Poczuła nagły przypływ irytacji. Na siebie za to, że w ogóle dała się wciągnąć
w tą rozmowę. I na niego, bo obarczał ją odpowiedzialnością za tę matnię, w
której teraz tkwili.
- Nie, nie o to mi chodzi, ale powiedz,
czy naprawdę sądzisz, że gdybym kłamał, gdyby zależało mi tylko na synku, to
siedziałbym tu teraz z tobą i starał się udowodnić, że mi zależy i że to, co
powiedziałem, gdy przerwała nam Court, jest prawdą?
Wzruszyła ramionami. Nie miała teraz
sił na takie rozmowy. Nadmiar emocji, żółtaczka Nathana oraz informacja o
przedłużonym pobycie w szpitalu odebrały jej resztki jakiegokolwiek logicznego
myślenia, czy łączenia faktów w spójną całość. Może faktycznie to, co mówił
było prawdą, a może to była kolejna odsłona jego zagrywek. W tym momencie nie
potrafiła wywnioskować, a nawet i nie chciała. Bała się podjąć jakąkolwiek
pochopną decyzję, której później by żałowała.
- Jedyne, o czym teraz myślę to zdrowie
Nathana i szybki powrót do domu. – Odpowiedziała mu zgodnie z prawdą, choć nie
dało się ukryć, że wymijająco. Wiedziała, że się trochę zawiódł. Widywała tą
minę za każdym razem, gdy zapraszał ją do swojego mieszkania, a ona uparcie mu
odmawiała.
- Ja też chcę, żebyśmy wrócili do domu.
Wszyscy troje do jednego domu. Do mnie.
-
I jak ty to sobie wyobrażasz? – Zapytała go, bo sama jakoś nie potrafiła
zobaczyć tego w swojej głowie. – Mamy dalej stwarzać pozory, że wszystko jest
normalnie i jesteśmy szczęśliwą rodzinką. Mamy spać w jednym łóżku, jeść razem
kolacje i zachowywać się, jak para? – Tego, by nie zniosła. Nie mógł tego od
niej wymagać.
- Chcę ci pomóc w opiece nad Nate’m,
odciążyć cię i nie pozwolę na to, byście byli sami przez całe dnie. Za bardzo
mi na was zależy. Mam gosposię, więc nawet, jak mnie nie będzie w domu to ona
ci pomoże. Z resztą poprosiłem już ją o to, by odświeżyła gościnną sypialnię.
Byłoby ci w niej wygodnie.
Gościnną. Miała być gościem w jego
apartamencie. W jego wielkim, drogim, pustym apartamencie. Ile to miało trwać?
Miesiąc? Pół roku? Rok? Aż by się znudził i znalazł sobie dziewczynę? Ona i
Nathan powinni wrócić do jej mieszkania, gdzie będą bezpieczni i pozbędą się
mętliku z głowy.
- Wrócisz do siebie, kiedy sama o tym
zdecydujesz.
Odezwał się po chwili, jakby czytał jej
w myślach.
- To nie jest najlepszy pomysł, Joe.
Razem z Natem zamieszkamy u mnie. Tak będzie dla nas najlepiej.
- Albo wrócicie do Teksasu, racja?
No tak. Diana nie potrafiła utrzymać
języka za zębami. Usłyszała w jego głosie ogromny żal i złość.
- Moja cudowna mamusia ci wygadała. –
Była na nią zła i zastanawiała się ile jeszcze dziwnych uczuć jest w stanie w
sobie pomieścić.
-
Powiedziała tylko, że taki miałaś pomysł.
- Miałam, to fakt, ale tego nie zrobię.
Za bardzo tęskniłabym za Court i Al. – I za nim też, jednak ugryzła się w język
zanim powiedziała to na głos.
- Ja też bym za wami tęsknił. I chcę,
żebyś wiedziała, że naprawdę cię kocham. Nigdy nie byłem niczego bardziej
pewny.
Znów wyznał jej miłość. Po raz drugi w
szpitalu. Była ciekawa, czy gdyby cała ta sytuacja, nie potoczyła się tak, jak
się potoczyła, czy byłby tak samo wylewny. Miała ochotę powiedzieć mu to samo,
ale zdrowy rozsądek ją przed tym powstrzymywał.
- I zastanów się nad moją propozycją
wspólnego zamieszkania. Obiecuję ci, że zrobimy to na twoich zasadach i niczego
nie będę ci narzucał.
Jakoś nie potrafiła mu tego odmówić.
- Zastanowię się i przemyślę to. – W
Joe’go wstąpiły w nowe siły. Wyglądał, jakby z serca spadł mu ciężki kamień, a
ona przecież nie powiedziała tak. Miał nadzieję. Ona też ją miała. Że w końcu
uda jej się podjąć jedną, ostateczną decyzję zamiast miotać się od jednej do
drugiej strony.
Nie dane jej się było jednak dłużej nad
tym zastanawiać, bo do sali weszła ta sama pielęgniarka, niosąc kwilącego i
żalącego się Nate’a. Widok syna sprawił jej ogromną ulgę, mimo że nienawidziła
oglądać, jak płakał.
- Był bardzo dzielny, ale gdy niosłam
go już z powrotem do państwa, to zaczął się denerwować.
Joe zabrał synka z jej rąk i przytulił
mocno do siebie. Może naprawdę ona i Nathan powinni zamieszkać razem z Joe.
Skoro na małego marudera obecność tatusia działała kojąco, to może powinna się
przemęczyć i znieść to jakoś. A może zdarzy się cud i na nowo mu zaufa. Na
razie jednak nie miała do tego głowy.
***
Ali
spojrzała przez okno samochodu, a potem na swój telefon. Wciąż się
zastanawiała. Zadzwonić, czy nie. Miała ochotę porozmawiać z Demi, zapytać, co
u niej, jak miewa się Nate, a z drugiej strony… coś ją przed tym
powstrzymywało. Przede wszystkim Kev, który przeżył ich wizytę w szpitalu dużo
bardziej niż ona. Wciąż nie mógł się otrząsnąć z widoku swojego brata,
trzymającego na rękach małego Nathana. Nie mówił o tym za wiele, ale ona
wiedziała, że go zabolało i miał do Joe’go żal za trzymanie czegoś takiego w
sekrecie. Ona początkowo też miała do Dem, ale już jej przeszło. Próbowała
postawić się w jej sytuacji i rzeczywiście stwierdziła, że przy szybszym
porodzie i po narodzinach dziecka nic nie jest tak ważne, jak ten mały
człowiek. A Nathan dodatkowo był słodki, rozkoszny, idealny. Miała cichą
nadzieję, że Demi i Joe poproszą ich o bycie rodzicami chrzestnymi. I modliła
się również o to, by Kevinowi poprawił się nastrój. Nie lubiła, gdy chodził
przybity. Liczyła na to, że wizyta w domu dziecka poprawi mu humor. W końcu
podjęli pewne decyzje i powinni się ich trzymać. Nie chciała by się rozmyślił,
tak jak było z in-vitro. Albo żeby jego zły humor wpłynął na ich relacje z
Haydenem i Hailey, które dopiero zaczęli budować.
Zatrzymali
się przed bramą domu dziecka. Ali rozpięła pasy i chwyciła prezenty, które
przywieźli dzieciom. Rozmawiała z Rebecką, a ta zgodziła się na małe upominki,
więc dla Hailey mieli pluszowego, rudego kotka z opadniętym uszkiem, a dla jej
starszego brata wyścigowy samochodzik w czerwonym kolorze.
-
Czemu nie wysiadasz? – Zapytała męża, który siedział nieruchomo i wyglądał,
jakby nad czymś usilnie myślał. Jak go znała, nie wróżyło to niczego dobrego.
-
Powiedz mi, jak to jest… zakochaliśmy się w sobie, zaręczyliśmy, zamieszkaliśmy
razem, wzięliśmy ślub i marzyliśmy o dużej rodzinie… A mój brat tak po prostu
przeleciał swoją asystentkę i został ojcem.
Słyszała
w jego głosie mnóstwo żalu. Tak, jak myślała, jeszcze mu nie przeszło. A
najgorsze było to, że nie wiedziała, kiedy jego samopoczucie się zmieni.
-
Kev, proszę cię, nie zadręczaj się tym. Nic ci to nie da. – Pogłaskała go po
policzku. Nigdy nie lubiła, gdy się czymś martwił. Zwłaszcza, gdy nie miał na
coś wpływu. Poza tym to nie była wina Joe’go, Demi i Nathana, że oni nie mogli
mieć własnych dzieci. Długo trwało zanim do tego doszła, ale w końcu
zrozumiała. Mężczyzna spojrzał na nią. Nie przekonała go do swoich słów.
-
Jesteś ze mną szczęśliwa?
-
Przecież wiesz, że bardzo. – Patrzył na nią i dalej nie wierzył. Jak ona tego
nie lubiła. Czasem potrafił być taki podejrzliwy, doszukiwać się fałszu tam,
gdzie go nie było. Gdyby nie była z nim szczęśliwa, to by nie chciała spędzić z
nim reszty życia. – Wątpisz w to?
-
Bo, jak trzymałaś Nathana to wyglądałaś na taką szczęśliwą i pomyślałem…
pomyślałem, że byłoby ci o wiele lepiej beze mnie.
Wystraszyła
się. Czy on znów myślał, że ucieczka będzie najwłaściwszym wyjściem. Jeśli tak,
to grubo się mylił. A do strachu dołączyła również złość.
-
Cieszyłam się, bo to synek mojej przyjaciółki i twój bratanek, część naszej rodziny. I jest naprawdę słodki.
Widziałeś jego malutkie paluszki i drobny nosek? – Nathan był bardzo ładnym
dzieckiem. Trudno było się w nim nie zakochać. Co prawda przez moment
żałowała, że to nie jej dziecko, ale
trwało to tylko krótką chwilę. Najważniejsze było to, że on i Dem czuli się
dobrze.
-
I jesteś pewna, że nie chcesz tego samego, co ma twoja przyjaciółka?
-
Przede wszystkim chciałabym, by mój mąż przestał się zadręczać. I jeśli
miałabym mieć takiego malucha, to tylko małego Kevina. – Chyba trochę się
rozluźnił, bo na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Wreszcie! – Powinniśmy
skupić się na Haydenie i Hailey, byśmy mogli ich adoptować i stworzyć rodzinę,
której pragniemy. No i możemy być wdzięczni Nathanowi, bo twoja mama da nam
spokój, gdy zajmie się wnukiem. – Denise na szczęście nie rzucała już w jej
stronę kąśliwych komentarzy, ale zdawała się zniecierpliwiona, gdy według niej,
nic nie działali, tylko siedzieli z założonymi rękami. A oni tak naprawdę jeszcze
nikomu nie zwierzyli się z podjętych kroków.
-
Mama nie lubi Dem, więc nie wiem, jak przyjmie tą wiadomość.
-
Wierz mi, zakocha się w Nathanie i zapomni o wszelkich urazach. – Tego była
pewna. Nikt nie byłby w stanie przejść obojętnie obok tego małego, słodkiego
aniołka. Sama z chęcią wzięłaby go w ramiona jeszcze raz.
-
Ciekawe, czy polubi Haydena i Hailey…
Kevin
wciąż miał wiele wątpliwości. Był odpowiedzialny i zawsze dbał o wszystkich i
wszystko, ale teraz zamartwiał się zdecydowanie niepotrzebnie.
-
Jestem pewna, że tak, a nawet jeśli nie, to my będziemy ich kochać tak mocno,
jak się da, my będziemy ich rodzicami i nie pozwolimy, by ktoś ich skrzywdził.
Kevin
wreszcie szeroko się uśmiechnął i wysiadł z samochodu. Ali podążyła za nim.
***
Miarowy
stukot markowych szpilek Louboutina odbijał się echem od pustego wymalowanego
na kolor brudnej brzoskwini szpitalnego korytarza. Za wszelką cenę starała się
zachować pozory spokoju i opanowania, co w większości przypadków zdawało
egzamin. Tym razem jednak było zupełnie inaczej, a z każdą kolejną upływającą
sekundą dosłownie czuła, jak stopniowo traci kontrolę nad swoimi nerwami.
Nienawidziła tracić panowania nad
sytuacją. Prawdę powiedziawszy nie cierpiała wszelkiego rodzaju niespodzianek,
niezaplanowanych sytuacji, czy też spontaniczności. Ponad wszystko na
piedestale wystawiała planowanie. To był najlepszy sposób na zachowanie
równowagi w życiu, wychowując samotnie trzech dorastających synów, którzy
starali się na różnorakie sposoby testować jej granice cierpliwości i
wytrzymałości. Na całe szczęście ten okres minął, a przynajmniej tak jeszcze do
niedawna uważała. Wtedy właśnie wszystko zaczęło zataczać błędne koło. Najpierw
wyjazd Nicka, który nagle zapragnął poczucia świeżości i wolności, później
Kevin ze swoją chorą męską dumą, która nie pozwalała mu zaakceptować, że nie
wszystko w życiu musi układać się zgodnie z planem, a teraz jeszcze Joe.
Najgorsze w tym wszystkim było to, iż tym razem nie mogła po prostu dać im
szlabanu, zabrać kluczyków do samochodu, albo obciąć kieszonkowego. Byli
dorosłymi mężczyznami, mieli swoje własne życie: mieszkania, pracę, żony i, o
zgrozo, dzieci. Wiadomość o tych ostatnich dosłownie ścięła ją z nóg. Nadal nie
potrafiła pojąć, jakim cudem Joe, rozważny, poukładany, zawsze trzeźwo myślący,
mógł tak naiwnie pozwolić sobie zniszczyć życie. Przecież ta dziewucha, Demi,
czy jak tam miała na imię, zupełnie do niego nie pasowała. Była butna,
niewychowana i do tego jeszcze nad wymiar wygadana, a co najgorsze, była jego
asystentką. ASYSTENTKĄ. Powinna podawać mu kawę oraz pilnować jego terminarza,
a nie świecić mu tyłkiem przed oczami w krótkich spódniczkach i zaciągać do
łóżka. Z drugiej strony przez to właśnie jeszcze bardziej była zła na Josepha.
Co on miał w głowie, zgadzając się na taki układ, a co gorsza, nie myśląc nawet
o tym, żeby się zabezpieczyć? Bo nie rozważała opcji, żeby ta ciąża była
jakkolwiek zaplanowana. Zawsze marzyła o
zostaniu babcią. Wyobrażała sobie wspólne święta i gromadkę maluchów bawiących
się w jej ogrodzie. Miała już nawet numer do firmy zajmującej się montażem
przydomowych placów zabaw od koleżanki, która sama miała dwuletniego już wnuka,
mimo że jej córka była w wieku Nicka. Ale to wszystko cały czas umiejscowione
było w gdzieś pomiędzy innymi planami na nieokreśloną przyszłość. Przede
wszystkim liczyła na to, że będzie mogła oswoić się z radosną nowiną,
przygotować jakoś na odpowiednie powitanie wnuka, czy wnuczki. Nigdy nawet w
najczarniejszych snach nie zakładała scenariusza, iż którykolwiek z jej synów
będzie na tyle „wspaniałomyślny” i postanowi postawić ją przed faktem
dokonanym. A jednak. Joseph zgotował jej tę nieprzyjemną niespodziankę.
- Zanim wejdziesz na salę do Demi
to, chociaż spróbuj się uśmiechnąć i udawać, że się cieszysz…
Robert
wędrujący tuż obok niej, niemal ramię w ramię przerwał wreszcie ciszę panującą
między nimi, odkąd zaparkował auto na podziemnym parkingu dziesięć minut
wcześniej.
-
A z czego ja mam się cieszyć? Że mój syn kompletnie stracił rozum dla pazernej
paniusi, a w dodatku jeszcze zmajstrowali dziecko, którego nawet nie planowali?
– Odpowiedziała wreszcie chłodno, rozdrażniona uwagą Hoffmana.
-
Z takim podejściem, to nawet nie pozwolę ci tam wejść.
Przystanął
nagle i złapał ją za rękę, zmuszając do tego samego. Minę miał jak najbardziej
poważną, ale opanowaną. Jak zwykle z resztą. Chyba jeszcze nigdy nie widziała
go poirytowanego, rozsypanego, bez maski idealizmu i stoicyzmu.
-
I co zrobisz? Zagrodzisz mi przejście, czy wezwiesz ochronę? – Zapytała z
przekąsem, zakładając ręce na piersi. Naprawdę chciała mieć to już za sobą,
chociaż być może brzmiało to z jej strony bardzo paskudnie. Cały czas
znajdowała się pośród chaosu swoich myśli. Nie potrafiła się uspokoić, coraz to
na nowo denerwując się na Joe’go, na tę jego pożal się boże asystentkę, a teraz
jeszcze na Roba, który za wszelką cenę starał się sprawić, żeby z miejsca
pokochała Demi. To akurat było
niewykonalne i on aż za dobrze o tym wiedział. Znał ją na tyle dobrze, że
powinien. Chociaż po ostatnich wydarzeniach nic już nie brała za pewnik.
-
Czy ty naprawdę nie potrafisz uczyć się na błędach? Nie pamiętasz już, jak było
z Kevinem?
-
Ale z nim to była zupełnie inna sytuacja…
-
O, i tu się mylisz. Gdybyś tak na nich nie naciskała, nie wypytywała o ciążę i nie
starała się go pouczać, tylko spróbowałabyś wysłuchać, to może nie chodziłby
taki zdołowany i nie uciekał od własnej żony?
-
A teraz to wszystko moja wina, tak?!
-
Tego nie powiedziałem. Po prostu… Spróbuj, chociaż raz nie oceniać. Jeżeli
zależy ci na Joe i Nathanie to spróbuj trzymać język za zębami.
No
w tym momencie przekroczył już granicę absurdu. Kiedyś w końcu musiała rozmówić
się ze swoim synem marnotrawnym. Potrzebował mocnego potrząśnięcia za to
wszystko, co wykombinował. A największą burę planowała udzielić mu za
tchórzostwo, bo zamiast się do tego przyznać, to jeszcze liczył, że z czasem
wszystko rozejdzie się po kościach. W rzeczywistości zaś wszystko wyszło
zupełnie odwrotnie.
- To co, mam udawać, że nic się nie
stało i głupio się uśmiechać?
- Okaż Joe’mu trochę wsparcia,
uwierz, naprawdę mu to teraz potrzebne.
Odpowiedział
cicho, bo akurat mijała ich jakaś młoda lekarka w białym niechlujnie wymiętym
kitlu. – Skoro tak bardzo chciałaś wnuka, to, dlaczego tak trudno ci teraz
zaakceptować to i po prostu się cieszyć?
- Jak mam się czuć babcią, skoro
dowiedziałam się o tym zaledwie kilka dni temu, a co gorsza, po fakcie…
- Czasu już nie cofniesz, więc, po
co ciągle o tym rozmyślać.
- A jeśli to nawet nie jest dziecko
Joe’go i…
- Uwierz mi, Nate to jest jego mała
kopia. Z resztą zaraz sama się przekonasz.
Przyglądała
się, jak twarz Roba rozświetla się na samo wspomnienie tego malca. Od razu
zauważyła, że ożywił się nieco i złapał ją za dłoń, co nie było niczym nowym, w
ich długoletniej relacji.
Choć na chwiejnych nogach, pozwoliła
mu się poprowadzić w stronę głównego wejścia na oddział noworodkowy. Ścisnęła
mocniej w dłoni uszy od papierowej prezentowej torby, w której znajdowały się
malutkie śpioszki, które to Rob wcisnął jej po drodze tutaj „Na przełamanie
lodów”. No cóż. Z tej sytuacji już nie było odwrotu.
***
Joe z ogromnym uśmiechem na ustach przyglądał
się spokojnie dwóm najważniejszym osobom w jego życiu. Cały czas nie mógł
uwierzyć w to, jak wielkim był szczęściarzem. I chociaż nawet tego nie planował,
teraz nie chciał wyobrażać sobie, co by było gdyby wszystko potoczyło się
inaczej.
Większość czasu spędzał na
niewygodnym krześle przy szpitalnym łóżku Dem, starając się najlepiej, jak
tylko potrafił, pomagać jej w opiece nad ich maleńkim, kochanym synkiem, bo
skutki cesarki w postaci bolesnego szwu, który palił żywym ogniem za każdym
razem, kiedy tylko nieumiejętnie próbowała się obrócić lub wykonywała zbyt
gwałtowne ruchy. Z tego powodu bez większych protestów przejął obowiązek
uspakajania Nathana, kiedy ten zaczynał swoje arie oraz zmienianie brudnych pieluszek,
przy których syn bardzo często testował jego zwinność oraz umiejętności
radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Podczas tych rytuałów zawsze czuł na
sobie uważny wzrok Demi, która nawet nie próbowała ukrywać swojego rozbawienia,
gdy młody, z miną niewinnego aniołka, wykorzystując jego chwilę nieuwagi,
zasikiwał wszystko wokół, włącznie ze śpiochami, podkładem, a kończąc na jego
ulubionych koszulkach. I chociaż zawsze wtedy posyłał jej obrażone spojrzenie,
to cieszył się, że pozwalała mu być tu razem z nimi. Miał możliwość poznawania
Nate’a, który zmieniał się w kosmicznym tempie. Miał dopiero kilka dni, ale
stał się znacznie bardziej kontaktowy, dużo więcej czasu czuwał z szeroko
otwartymi, wielkimi brązowymi oczkami, wpatrującymi się wprost w ich twarze.
Niestety jednak, wraz ze wzrostem aktywności, zwiększyła się ilość płaczu. Nie
z głodu, czy też potrzeby zmiany pieluchy, ani też z powodu innej dolegliwości.
Wedle pielęgniarek młody po prostu zaczął sobie wychowywać rodziców już od
pierwszych chwil życia. Było w tym sporo prawdy, ponieważ, kiedy tylko brał
rozwrzeszczanego marudera na ręce, zaczynał chodzić z nim po sali, mówić do
niego i delikatnie podrygiwać, jego płacz momentalnie ustawał. Wtedy ukradkiem
spoglądał na Demi i czuł dumę. W końcu ten mały, marudny cwaniak był ich
największym osiągnięciem. Miał wszystkie dwadzieścia paluszków, zdrowe płucka,
gęstą czarną czuprynę na główce i sporo za wysoki poziom bilirubiny. To
ostatnie naprawdę ich zmartwiło, ale samemu Nate’owi zdawało się zupełnie nie
przeszkadzać. Z resztą, pielęgniarki zgodnie zapewniały ich, że leżenie pod
lampami nie jest niczym bolesnym, a kolejne pobieranie krwi, w ramach kontroli
reakcji na naświetlania, miało zostać wykonane dopiero za kolejne trzy dni.
- Dzień dobry, nie przeszkadzamy?
Z głębokiego zamyślenia wyrwał go głos wuja.
Momentalnie odwrócił się w kierunku wejścia do sali i dosłownie zastygł w
bezruchu.
Z przerażeniem przyglądał się Robertowi oraz,
o zgrozo, towarzyszącej mu jego własnej matce. Uważnie studiował wyraz jej twarzy,
próbując doszukać się jakiejkolwiek wskazówki, nadejścia, czego mógł się
spodziewać w przeciągu kolejnych kilkudziesięciu sekund. Niestety znał tę minę.
Aż za bardzo. I nie wróżyła ona niczego dobrego. Miał tylko nadzieję, że
obecność Roba, który jak widać, musiał poinformować ją o całej sytuacji,
opanuje jej wybuchowy temperament. Nie chciał kolejnej szopki. Szczególnie
teraz, kiedy najbardziej potrzebowali wsparcia oraz świętego spokoju.
-Nie, proszę, wchodźcie.
O dziwo, Demi, jako pierwsza z nich
dwojga odzyskała zimną krew. Nie brzmiała na zdenerwowaną, czy złośliwą. Po
prostu uśmiechnęła się słabo w kierunku gości, całkowicie pokojowo podchodząc
do tej pokręconej sytuacji. Wyjątkowo go to nie dziwiło. Na pewno nie miała sił
na kolejne przepychanki słowne z jego matką. Z resztą, pamiętając ich ostatnią
konfrontację, niezmiernie go to cieszyło.
- No i jak się czujecie?
Dziękował
Bogu, że Robert przerwał ten dłuższy moment niezręcznej ciszy, a nie matka
rozpoczęła swojej niezawodnej tyrady.
- Bywało lepiej, ale jest dobrze.
Zjedliśmy, przebraliśmy i się wyspaliśmy, a teraz odpoczywamy.
Dem mówiła cały czas spokojnym
głosem, patrząc czule na Nate’a, który właśnie przeciągał się rozkosznie, robiąc
przy tym przekomiczne miny. Dopiero teraz zorientował się, że przez cały ten
czas pierwszego zaskoczenia trzymał dłoń na główce syna, machinalnie mierzwiąc jego
bujną czuprynę, przez którą znany był doskonale wśród wszystkich pielęgniarek
na oddziale.
- Przepraszamy, że tak bez
zapowiedzi, ale mama nie mogła powstrzymać się, żeby poznać tego małego
człowieka, prawda, Denise?
Wuj
odchrząknął znacząco, na co jego matka skrzywiła się nieco, ale dosłownie
ułamek sekundy później powróciła do swojego stałego, pozbawionego wyrazu
oblicza.
- Tak, chociaż nie ukrywam,
wolałabym dowiedzieć się o tym wszystkim dużo wcześniej i bezpośrednio od
ciebie, Joseph.
Posłała mu spojrzenie pełne
dezaprobaty pomieszanej z niezadowoleniem oraz czymś, czego nie potrafił jednak
w pierwszej chwili rozszyfrować. Dopiero później zorientował się, o co
chodziło, widząc, jak matka patrzy na Demi z ukosa. Tego mógł się spodziewać.
Nawet teraz w szpitalu, kiedy właśnie przeżywał najważniejsze, przełomowe
wydarzenie w całym swoim życiu, nie potrafiła się powstrzymać i chociaż raz
okazać mu odrobinę zrozumienia.
- Mamo, proszę cię nie rozmawiajmy o
tym teraz… To bardzo skomplikowana historia. – Miał szczerą nadzieję, bo nic
innego w końcu mu nie pozostało, że uda mu się w ten sposób uciąć niewygodny
temat, zanim do wymiany zdań dołączy wiedźma. Wtedy już mogło skończyć się to
tylko jedną wielką katastrofą.
- Pierwsze słyszę, żeby biurowe
romanse i płodzenie dzieci było skomplikowane. W waszym przypadku to chyba
nawet poszło dosyć szybko.
Czuł jak wzbiera w nim złość.
Naprawdę, nie mógł uwierzyć, że mogła powiedzieć coś takiego. Spodziewał się po
niej wielu rzeczy. W głowie miał kilka czarnych scenariuszy, które układał,
rozmyślając, jak zareaguje na wieść o pierwszym wnuku, miał jednak nadzieję, że
chociaż trochę się ucieszy. W końcu tak bardzo namawiała Kevina i Ali do
posiadania dzieci no i ciągle, niby przypadkiem, podczas wspólnych obiadów, czy
lunchów wspominała, że on również powinien wziąć przykład ze starszego brata,
znaleźć odpowiednią kobietę i wreszcie pomyśleć o stabilizacji, a co za tym
idzie, założeniu rodziny. No ale przecież dziecko bez ślubu oraz związek z
własną asystentką były zdecydowanie poniżej standardów Denise Jonas,
perfekcjonistki w każdym calu, która niczym nie gardziła bardziej niż
niesformalizowanymi związkami. Nieważna była dla niej miłość, czy nowonarodzony
pierwszy wnuk. Nie. Dla niej najważniejsza była wielka ujma na honorze, bo
dowiedziała się o wszystkim na samym końcu, a co najgorsze, nie mieściło się to
w jej idealnej wizji przyszłości, jaką mu wymarzyła.
- Denise…
Robert
ponownie złapał ją za rękę, jakby wyczuwając, że jeżeli nie zadziała, to on nie
wytrzyma już ani słowa więcej jawnej krytyki i ostentacyjnego okazywania
niezadowolenia ze strony matki.
- Bardzo cię proszę, przestań mnie
uciszać, bo nie powiedziałam niczego złego. Chyba mogę wyrazić swoją opinię na
temat zachowania i niezbyt trafnych wyborów mojego średniego syna.
Wyrwała swoją dłoń z uścisku wuja,
po czym popatrzyła w jego kierunku groźnym wzrokiem. Widział zrezygnowaną minę
Roba. No cóż, nie mógł mu mieć tego za złe. Starał się mu w końcu jakoś pomóc.
Chwilę później spojrzał na, Demi, której szczery, niewymuszony uśmiech zamienił
się na pełną zacięcia i chęci do walki minę. Musiała czuć to samo, co on, ale
nie mógł pozwolić, żeby wynikła z tego jakakolwiek bezpośrednia wymiana zdań
pomiędzy nimi dwoma. Doskonale znał swoją matkę, tak samo, jak i wiedźmę.
Wiedział, że żadna z nich nie waży na słowa, kiedy emocje biorą górę, a przez
to bardzo często pada o kilka gorzkich uwag za dużo. A to była ostatnia rzecz,
której teraz potrzebowali. Chciał teraz przede wszystkim odzyskać zaufanie Dem,
a nie rozwiązywać kolejne konflikty z Denise Jonas w samym ich epicentrum.
Babcia – skończona histeryczka i wariatka z niewyparzonym językiem to nie był
zbytnio dobry argument, który mógłby przekonać Demi do wprowadzenia się do jego
mieszkania. Z resztą nie tylko w tej kwestii. Podniósł się z krzesła, by już po chwili
mierzyć się twarzą w twarz z rodzicielką.
- Wybacz, mamo, ale wuj ma rację. To
nie jest dobre miejsce na takie rozmowy. -Odpowiedział ostro, może nawet trochę
zbyt bardzo, co wywnioskował po zaskoczonej minie matki. Otworzyła usta, jakby
chciała coś powiedzieć, jednak nie pozwolił jej na to. – Możesz sobie myśleć,
co chcesz, ale jestem już dorosły, więc sam mogę decydować o swoim życiu bez
niczyjej pomocy.
- Taaak, teraz tak mówisz, a
zobaczymy, do kogo przyjdziesz się wyżalić, kiedy ta pijawka będzie cię chciała
puścić z torbami, bo złoży pozew o alimenty!
Miał ochotę się roześmiać. Z bezsilności. Zaskoczenia.
Kompletnego zawodu, jaki właśnie sprawiała mu matka i nie rozumiał, dlaczego
musiała tak się zachowywać. Chociaż, prawdę powiedziawszy, nawet nie chciał o
tym myśleć.
- O nie, nie pozwolę ci obrażać
MOJEJ rodziny. – Wyraźnie zaakcentował dwa ostatnie wyrazy, z satysfakcją
obserwując, jak na twarzy matki niezmiennie pogłębiał się wyraz kompletnej
konsternacji zmieszanej z niedowierzaniem.
- To ja już nie jestem twoją
rodziną? Co ty w ogóle wygadujesz?!
- Dobrze wiesz, że nie o to mi
chodziło. – Starał się być opanowany na tyle, na ile było to możliwe, choć
niestety coraz trudniej było mu powstrzymywać się od wybuchu złości i żalu,
które miał ochotę wygarnąć rodzicielce właśnie w tym momencie, prosto w twarz.
- No ja mam nadzieję. Joe, przejrzyj
wreszcie na oczy, ona cię przecież wykorzystuje! – Próbowała go objąć, ale
odsunął się gwałtownie.
- Po pierwsze nie ona, tylko Demi. –
Tym razem nieznacznie podniósł głos, nadal jednak uważając, by nie wystraszyć
Nate’a, który bardzo mocno reagował na gwałtowne, głośne dźwięki. – A po drugie, nikt tu nikogo nie wykorzystuje.
To, co jest między nami to tylko i wyłącznie nasza sprawa. Ale skoro aż tak bardzo
chcesz wiedzieć, naprawdę ją kocham, chcę z nią zamieszkać i razem wychować
NASZEGO syna. A jeśli ci się coś nie podoba, to nie musisz tego oglądać. Nikt
cię do tego nie zmusza!
Z kamienną twarzą wrócił na swoje
poprzednie miejsce i pochylił się nad łóżkiem, by móc upewnić się, że z Nathanem
wszystko było w porządku. Z ulgą spoglądał na wielkie brązowe oczka, których
ciężar powoli stawał się nie do wytrzymania przez małego dzielnego marudera,
który ziewnął w tym czasie rozkosznie. Nigdy nie sądził, że widok
jakiegokolwiek dziecka będzie działał na niego tak kojąco, a jednak.
Jednocześnie poczuł, jak czyjaś dłoń delikatnie gładzi jego przedramię. To była
Demi, która nadal nie odezwała się nawet słowem. Nikt z obecnych w sali nie
odważył się tego zrobić. Niechętnie spojrzał w kierunku matki. Stała dokładnie
w tym samym miejscu, gdzie ją zostawił, w kompletnym bezruchu. Robert również
obserwował to wszystko z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zaczęło się wydawać,
jakby ta niezręczna cisza ciągnęła się godzinami, mimo że trwała ledwie
kilkanaście sekund. Nie zamierzał jednak odzywać się pierwszy. Czekał na
reakcje swojej rodzicielki. To ona musiała podjąć decyzję. Miał dość tych jej
cyrków już od czasu całej sytuacji z Kevinem, ale teraz, kiedy sprawa dotknęła
go bezpośrednio, stracił resztki cierpliwości.
- Dzień dobry, przyszłam zabrać
małego modela na krótkie wakacje pod lampami.
Dosłownie
cudem w progu sali pojawiła się znajoma mu pielęgniarka, przerywając tę
niezręczną, okropnie dłużącą się ciszę.
–
O przepraszam, nie wiedziałam, że mają państwo gości. To ja może przyjdę
później…
- Nie, nie, proszę. My właściwie już
wychodzimy.
Rob momentalnie odzyskał zimną krew
i, ku jego wielkiej uciesze, nie czekając na reakcję Denise, wyciągnął ją za
ramię na korytarz.
***
Court
uśmiechnęła się do swojego wyświetlacza. Właściwie od kilku godzin nie robiła
nic innego poza pisaniem wiadomości i cichym chichotaniem. Ben miał dzisiaj
wolny dzień, co oznaczało również więcej czasu na rozmowę, choć niestety nie na
żywo, bo ona była zajęta pilnowaniem Matta, składającego meble dla Nathana w
mieszkaniu Joe’go. Szczerze mówiąc, wybrałaby inne, ale Henderson podobno znał
gust swojego przyjaciela i stwierdził, że te mu się spodobają. A ona znała
wyczucie stylu swojej przyjaciółki i wiedziała, że jej na pewno nie. O ile w
ogóle zechce z nim zamieszać, bo na razie ta uparta oślica, nie chciała nawet
słyszeć o powrocie do niego. A to Jonasowi nie wróżyło niczego dobrego.
Spojrzała na Matthew, który trudził się ze złożeniem komody i parsknęła
śmiechem. Ona sama zrobiłaby to szybciej, a z jej ust nie popłynęłoby tyle
niecenzuralnych słów. No ale jeśli uważał się za samca alfa i chciał to zrobić
sam, to ona nie miała zamiaru się wtrącać. Z resztą miała ciekawsze zajęcia do
roboty w tej chwili. Miła pogawędka z uroczym pediatrą stała na pierwszym
miejscu. Nie myślała, że się do niej odezwie. Wziął od niej numer, ale była
przekonana, że zrobił to, by się od niego odczepiła lub, by sprawić wrażenie
zainteresowanego. Tymczasem odezwał się do niej jeszcze tego samego wieczora i
tak pisali ze sobą do wczesnych godzin porannych. Okazało się, że są fanami
tego samego serialu kryminalnego, więc obejrzeli premierowy odcinek przez cały
czas, wymieniając komentarze i wrażenia już po zakończeniu. Był w tym naprawdę
dobry, naprawdę zabawny, czasem lekko ironiczny. Bardzo dobrze im się
rozmawiało, choć unikali mówienia o sprawach osobistych. Nie znali się zbyt
długo i dobrze, więc rozumiała to i sama nie była gotowa, by opowiedzieć mu o
Jake’u, czy Nicku. Sprawę seksu z Mattem też wolała zostawić dla siebie. Na
zawsze.
-
Mogłabyś wreszcie zostawić ten telefon. Szczerzysz się do niego, odkąd się
spotkaliśmy.
Mężczyzna
zostawił wkręty i śrubokręt, a po chwili był już przy niej. Stanął z rękami
założonymi na piersi, jakby naprawdę zrobiła coś strasznego. Pewnie nie mógł
znieść, że pomimo spędzonej z nim nocy, nie śliniła się na jego widok i nie
wzdychała rozmarzona. To się raczej nie wydarzy.
-
Przeszkadza ci to? – Nie spojrzała nawet na niego. Była zbyt zajęta, bo Ben
właśnie opowiadał jej coś zdecydowanie bardziej interesującego niż konwersacja
z Mattem. No i nie chciała, by czekał na jej odpowiedź.
-
No wiesz, trochę tak, bo miałaś mi pomóc.
Zajrzał
jej przez ramię, ale się odsunęła, by nie mógł nic przeczytać. Nigdy nie
myślała, że jest taki ciekawski.
-
Mam składać z tobą meble?
-
Skoro jesteś taka niezależna i samodzielna to powinnaś.
Była
niezależna, ale jej niezależność kończyła się tam, gdzie trzeba było wbić
gwóźdź lub coś przykręcić. Nie miała jednak zamiaru się z nim tym dzielić.
-
A ty mógłbyś udowodnić, że facetem jesteś nie tylko w łóżku.
Wkurzył
się. Widziała to. Kilka sekund później zabrał jej telefon i był z tego powodu
niebywale dumny.
-
Oddawaj go natychmiast! – Jej rozmowa z Benem była całkiem niewinna, prócz
kilku dwuznaczności, ale i tak uważała to za swoją prywatną sprawę, o której
nie musiał wiedzieć, bo nie był nikim ważnym w jej życiu. Raczej denerwował ją
i uwierał, jak za ciasny but.
-
Miałem ciężki dzień, też chcę się pośmiać.
Próbowała
wyrwać mu swojego smartfona z ręki, ale był za wysoki i za silny. Skutecznie
unieruchomił ją ramieniem. Mogła go tylko wyklinać i złorzeczyć na niego.
Dlaczego zawsze musiał być właśnie taki. Dlaczego nie mógł być, jak Ben. Miły,
kulturalny, dowcipny. Czemu ciągle musiał robić jej na złość? Naprawdę aż tak
go to bawiło? Obserwowała, jak czyta wiadomości z nieodgadnionym wyrazem
twarzy. Co więcej, nie uśmiechał się nawet w ten swój kpiący sposób. Po prostu
czytał. Nic nie mówił. Czytał.
-
Nuda.
Ziewnął
przeciągle i oddał jej urządzenie. Zauważyła nową wiadomość od pediatry.
-
Masz zamiar umówić się z tym palantem?
-
Ben nie jest żadnym palantem. I, tak, mam zamiar. A nawet już to zrobiłam. –
Mieli się spotkać w przyszłą sobotę, a kiedy zapytała gdzie, odpowiedział, że
po nią przyjedzie i że to niespodzianka. To zrobiło na niej naprawdę wrażenie.
Żaden z jej chłopaków nie był tak romantyczny.
-
Przemyśl to, zanudzisz się z nim na śmierć.
-
Na pewno nie, bo świetnie się nam rozmawia. – Czuła, że jest między nimi coś,
jakaś nić porozumienia, co sprawiało, że tak świetnie się dogadywali. Ale Matt
z pewnością tego nie zrozumie, bo nie wie, co to znaczy związek, miłość, czy
zauroczenie. On zna tylko łóżko.
-
No wiesz, rozmowa to jedno, a seks to co innego.
-
On nie jest tobą, by zaciągnąć mnie do łóżka na pierwszej randce. Z resztą ty
nawet nie wiesz, co to jest. – Pominęła fakt, że to ona go sprowokowała i
pierwsza pocałowała. A potem rano miała ochotę na powtórkę z rozrywki.
-
Próbowałem cię zaprosić, ale nie byłaś zainteresowana.
Przypomniała
to sobie. Była zmęczona po kilku szalonych i wyczerpujących dniach w pracy,
poza tym nie chciała mieć nic wspólnego z facetami, bo bardzo cieszyła ją
wolność i samodzielne podejmowanie decyzji. A jego opinia podrywacza naprawdę
nie dodawała mu uroku.
-
I dobrze zrobiłam. – Odpowiedziała mu pewna swego. Przez chwilę mierzyli się na
spojrzenia. Zastanawiała się, o czym teraz myślał, bo wyglądał na niezwykle
skupionego.
-
Tak, masz rację. Nie jestem typem romantyka, więc pewnie byś się rozczarowała.
Na szczęście na twojej drodze stanął rycerz Benjamin w srebrnej zbroi i uratuje
cię przede mną oraz przed wszystkimi innymi.
Odezwał
się po chwili. Wyczuwała ironię w jego głosie i złość. Gdyby go nie znała,
pomyślałaby, że jest zazdrosny, ale przecież to Matt, on nie zna czegoś
takiego. Pewnie i tak miał już w planach zaliczenie kolejnej panienki, bo ona
była tylko następną zdobyczą na jego długiej liście.
-
Dokąd idziesz?
Odłożył
narzędzia i kierował się w stronę wyjścia z pomieszczenia.
-
Skończyłem na dziś i wracam do siebie.
-
Chyba żartujesz? Nie możemy tego tak zostawić. Obiecaliśmy Joe’mu. – Joseph był
jego najlepszym kumplem, więc miała nadzieję, że ruszy go sumienie i zawróci.
Nie rozumiała, na co był taki wściekły. Nic mu nie zrobiła. A on zachowywał
się, jak dzieciak.
-
Poproś Bena o pomoc, na pewno będzie zadowolony, że może się na coś przydać.
Jego
ostatnia uwaga była głupia, dziecinna i zupełnie niepotrzebna. Ta sprawa nie
miała nic wspólnego z Benem.
-
Nie zapominaj, że Joe jest twoim najlepszym przyjacielem i wiele razy ci
pomagał, a ty chcesz go zostawić w tak ważnym dla niego momencie. On, by ci
tego nigdy nie zrobił.
Westchnął
głęboko i przeczesał palcami włosy.
-
W porządku.
Matt
wrócił, a ona się uśmiechnęła. Na szczęście Nathan będzie miał gdzie spać i się
przewijać oraz trzymać swoje śpioszki, chociaż to były chyba najbrzydsze meble
na świecie, mimo że bardzo drogie. Faceci chyba nie powinni się zajmować czymś
takim, bo się kompletnie na tym nie znają. Zastanawiała się, czy Ben ma lepszy
gust od Matta. Dopóki nie zobaczy jego mieszkania, to nie będzie mogła ocenić.
Ale może w niedługiej przyszłości się o tym przekona. Na to liczyła. Bardzo,
bardzo, bardzo. Teraz miała jednak zamiar pomóc Matt’owi z meblami, by jak
najszybciej się z tym uwinęli. Patrzył na nią wilkiem nic nie mówił. To było jeszcze gorsze od jego
seksistowskich komentarzy. Ben nigdy nie zwróciłby się do niej w taki sposób,
bo miał klasę i był prawdziwym dżentelmenem. Jednak, kiedy zabierała się do
pracy, jej telefon zawibrował i zadźwięczał. Ben dzwonił do niej. Musiała
odebrać.
-
Przepraszam.
Matt
spojrzał na nią, ale dalej się nie odezwał. Nie przejęła się tym. Miała
ważniejsze sprawy na głowie. Rozmowa z pediatrą była jej priorytetem.
Czuję się bardzo dumna z Joe :') mam nadzieję, że mu wybaczy w końcu noooo :| /lovatoftjonas
OdpowiedzUsuńBrawo Joe, w końcu pokazałeś, że jesteś prawdziwym facetem!
OdpowiedzUsuńCzekam na next!
Jeku jak pięknie postąpił Joe <3 Mam nadzieję, że to da Demi dużo do myślenia. Że Kevin i Ali w końcu będą w pełni szczęśliwi. Czekam na next!
OdpowiedzUsuń