Courtney
z czułością przyglądała się Nathanowi, który teraz przysypiał na jej rękach.
Nie przypominał małego, wrzaskliwego terrorysty z opowieści Dem i Joe’go,
jakimi raczyli ją i Matta młodzi rodzice. Nie wyobrażała sobie, by ten
rozkoszny aniołek mógł przez trzy dni urządzać takie płaczliwe arie. W białym
body z krótkim rękawem prezentował się, jak książkowy noworodek, który tylko
je, śpi, brudzi pieluchy i zachwyca wszystkich wokół. Nie mogła się na niego
napatrzeć. Stęskniła się za nim, za Demi i dlatego postanowiła ich odwiedzić.
Mogła zrobić to wcześniej, ale wolała się nie narzucać młodej mamie, a jak i
później się okazało, tacie również, bo Joe chyba na stałe wprowadził się do jej
mieszkania. Wcale nie dziwiła się, że jej przyjaciółka nie przeprowadziła się
do Jonasa. Doskonale znała jej upór. Ale Joe i tak wiele osiągnął, że mógł tu
być i jej pomagać. I chociaż Demi o tym nie mówiła, to ona wiedziała, jak
bardzo zależało jej na ojcu swojego dziecka, choć ten ją oszukał i nadszarpnął
jej zaufanie. Bo gdyby było inaczej, mężczyzna nie miałby nawet wstępu do jej
mieszkania. Z resztą nie dało się nie zauważyć, gdy się na nich patrzyło, że
łączy ich o wiele więcej niż tylko dziecko. Nie mogła jednak jej przemaglować i
wyciągnąć na zwierzenia, bo Demi skorzystała z okazji i poszła wziąć szybki
prysznic, poza tym obecność Joe’go i Matta niczego im nie ułatwiała. Ten
pierwszy właśnie rozmawiał w kuchni przez telefon z wujem, a drugi siedział na
sofie w salonie i dziwnie się uśmiechał, czym doprowadzał ją do szewskiej
pasji. Starała się jednak nie zwracać na niego zbytniej uwagi, bo miała
ciekawsze zajęcia, ale i tak ją irytował.
Nie
chciała, by tu z nią przyjeżdżał, co to, to nie. Na pewno nie. Ale gdy tylko
dowiedział się o jej planach, postanowił do niej dołączyć, tłumacząc się, że
chce odwiedzić swojego chrześniaka. Wzruszyła, więc ramionami, bo i tak nie
mogła mu przecież zabronić i przyjechała z nim. Nie odzywali się do siebie za
wiele. Po ich krótkim, acz intensywnym epizodzie w pokoju socjalnym nie była
pewna o czym mogą rozmawiać. Z resztą za każdym razem, gdy zaczynali prowadzić
konwersację, ona się wkurzała, on ją pacyfikował, co było przyjemne, nawet bardzo,
ale nie powinno się jej przytrafiać. Żałowała, że to nie Ben, potrafił
przyprzeć ją do ściany, że to nie on całował ją tak namiętnie i zachłannie, że
to nie pediatra budził w niej takie uczucia, o które by się wcześniej nie
podejrzewała. Żałowała, że to Matthew Henderson, który miał każdą, niczego nie
traktował poważnie i był wyprany z głębszych uczuć. Powinna wreszcie nauczyć
się panować nad sobą w jego obecności. Tylko, że utrata kontroli była taka
przyjemna… Nie dane jej było się dłużej nad tym zastanawiać, bo Nate otworzył
oczy i zaczął płakać. Nie był to przeraźliwy płacz, ale ona i tak się
przeraziła. Demi jeszcze nie wyszła z łazienki, a Joe nie zakończył rozmowy z
wujem. W tym czasie Matt podniósł się z kanapy, podszedł do niej i zabrał malca
z jej rąk. Prychnęła.
-
Chodź, kolego, ciotka nie wie, jak zajmować się prawdziwymi facetami, bo zadaje
się tylko z idiotami.
Mężczyzna
pomasował plecki noworodka, a ten powoli zaczął się uspokajać i choć oczy miał
otwarte, to nie płakał. Musiała przyznać, że Henderson z dzieckiem na rękach
wyglądał bardziej ludzko. Ludzko i seksownie. I musiało być z nią naprawdę źle,
skoro myślała już o nim w takich kategoriach. Nagle wyobraziła go sobie z innym
dzieckiem na rękach. Z ich dzieckiem. Z ich małą, słodką księżniczką. Wróć!
-
Musimy ją tego nauczyć, zanim jakiś zadufany Kanadyjczyk zupełnie pozbawi ją
rozumu.
Dopiero
po chwili się otrząsnęła i zrozumiała, że znów jej dogryzał.
-
Nate pewnie wyrośnie na fajnego faceta, ale dla ciebie już o to za późno o
jakieś… tysiąc panienek.
-
Tylko tysiąc?
Uśmiechnął
się do niej ironicznie i zaczął spacerować z Nate’m po pokoju.
- Nie pogrążaj się bardziej, Matt. – Prychnęła
i założyła ręce na piersi. Jak on ją irytował. Gdyby to było jej mieszkanie,
wyrzuciłaby go bez poczucia winy. Miała dość wszystkich tych rozmów, które albo
prowadziły donikąd, albo… pozbawiały ją resztek rozumu.
-
Jestem pewien, że idealny doktor Benjamin nie zaciągnął cię jeszcze do łóżka,
bo nie ma pojęcia, jak się za to zabrać. Co więcej, on cię nawet nie pocałował.
Nie
chciała mu nic odpowiadać, bo na każde jej słowo, on znajdował kolejnych
dziesięć. I nie, nie da mu się sprowokować. Spiorunowała go jedynie spojrzeniem
i wyjęła telefon z torebki. Ben nie pisał. Z tego, co wiedziała był od rana bardzo
zajęty, ale liczyła, że znajdzie czas, by przysłał jej choć jedną, krótką
wiadomość. Przecież jeśli facetowi zależy, to zawsze znajdzie sposób, by się
skontaktować. I jak mogła liczyć na coś więcej, jeśli nie była nawet pewna,
czego on od niej oczekiwał. Zrezygnowana schowała smartfona i spojrzała na
Nathana, który pomrukiwał cichutko.
-
Wiesz, Nate, cioci się nie długo przyda doświadczenie. Powinna nauczyć się
obchodzić z takimi fajnymi dziećmi, bo inaczej Grace i ja będziemy mieć
przerąbane. Grace to będzie nasza córeczka.
Pocałował
chłopca w czubek głowy, a ona stanęła, jak słup soli. Czemu on wciąż o tym
mówił? Nie mógł przestać? Owszem, ona też to sobie wyobraziła przed chwilą, ale
to była różnica. Tak, zupełna różnica.
-
Po pierwsze, to nie będziemy mieć dzieci. A po drugie nigdy nie nazwałabym
swojej córki Grace. – Taka była prawda. Chyba nie mógł wybrać bardziej
beznadziejnego imienia.
-
A jak?
-
Scarlett… - Nie chciała wchodzić z nim w tą bezsensowną dyskusję, ale to imię
jakoś samo wypłynęło z jej ust. Uwielbiała je i tak, jeśli kiedyś, w dalekiej
przyszłości, gdy znajdzie porządnego faceta i zdecyduje się na dzieci, a los
obdarzy ją córką, to nazwie ją właśnie Scarlett.
-
Scarlett… może być, ale druga będzie Grace.
Najgorsze
w tym wszystkim było to, że on naprawdę wierzył w powodzenie swoich słów.
Naprawdę postradał zmysły. Musiałaby być chyba bardzo zdesperowana, by mieć z
nim, chociaż jedno dziecko. O dwójce nawet nie myślała.
-
Przestań, Matt, robisz się naprawdę nudny. – Przewróciła teatralnie oczami. Nie
miała już siły na tą dziwną dyskusję, która odbywała się w najmniej odpowiednim
miejscu i momencie .
-
Jeszcze kilka takich sytuacji, jak ta ostatnia w socjalnym i wspomnisz moje
słowa…
Podszedł
do niej blisko, bardzo blisko, z Nate’m, któremu chyba podobało się noszenie
przez wujka, bo zasnął kołysany rytmem jego kroków.
-
To było… nieporozumienie. – To na pewno nie było najlepsze określenie, bo sama
rozpięła mu rozporek, ale i tak… Nie to się więcej nie powtórzy. Przeżyli jedną
wspólną noc i szybki numerek w pracy, i tyle z ich wspólnej historii. Nic
więcej. Powinna bardziej skoncentrować się na Benie.
-
W takim razie bardzo mi się podobają te nasze nieporozumienia…
Uśmiechnął
się do niej znacząco.
-
Matt, czy nie możesz iść do klubu i przelecieć jakiejś panienki zamiast znęcać
się nade mną?
-
Nie powinnaś używać tak brzydkich słów przy dziecku.
Jak
zwykle próbował się z niej naigrywać. Żałowała, że przyszedł tu z nią. Byłaby o
wiele bardziej szczęśliwa, gdyby jednak miał gdzieś chrześniaka i pojechał w
swoją stronę.
-
To mnie nie prowokuj. – Wycedziła przez zaciśnięte usta.
-
Teraz nie mam takiego zamiaru. Później to zrobię.
*
Kevin
rozglądał się uważnie spacerując po sporym, wyłożonym jasnym kamieniem patio z
fantastycznym widokiem na sporych rozmiarów zadbany ogród z idealnie równo
przystrzyżoną trawą i po raz pierwszy od bardzo dawna zastanawiał się, o co
właściwie chodziło wujowi Robertowi. Zadzwonił do niego wczesnym popołudniem w
przerwie rozprawy, podczas której reprezentował pewnego sparaliżowanego
człowieka walczącego ze swoimi byłymi pracodawcami o odszkodowanie za utratę
zdrowia wskutek wypadku podczas pracy. Nie miał wtedy za dużo wolnego czasu,
ani też i humoru do rozmowy, ponieważ te biurokratyczne kanalie skutecznie
próbowały wymigać się od odpowiedzialności, stosując niekoniecznie czyste
zagrania, dlatego też bez szczególnego dopytywania zgodził się na prośbę wuja o
spotkanie o siedemnastej. No i właśnie tak znaleźli się z Alice w kompletnie
nieznanej im części Nowego Jorku, gdzieś na jego przedmieściach, nie mając
zielonego pojęcia, co właściwie tam robią.
Rob
nigdy nie wspominał, że planuje zamienić swoje niewielkie mieszkanie i
przenieść się poza centrum. To było do niego zupełnie niepodobne. W końcu za
szczyt swoich marzeń uważał przeciętnej wielkości zagracone sportowymi
szpargałami cztery kąty, zupełnie nieprzystojące prezesowi poważnej, dobrze
trzymającej się na wymagającym nowojorskim rynku firmy, gdzie najcenniejszy
jego dobytek stanowiła blisko setka zabytkowych pierwszych wydań wiekowych
powieści głównie europejskich autorów, zestaw kijów do golfa, robionych
specjalnie na zamówienie oraz duży plazmowy telewizor w salonie, łamiący swoją
nowoczesnością raczej konserwatywne wnętrze. Obraz mieszkania doskonale
odzwierciedlał podejście do życia i charakter wuja. Stąd jeszcze większe jego
zdziwienie, kiedy oprowadzał ich po całej posesji, uśmiechając się przy tym, co
najmniej, jakby był chwilę przed wniebowstąpieniem. Musiał przyznać, że było to
świetne miejsce, choć wnętrze domu kompletnie kontrastowało ze stylem Roberta.
Jasne, przestronne pomieszczenia z wysokimi sufitami, ściany w naturalnych,
jasnych kolorach, podłogi wyłożone zadbanym, sądząc po zapachu, niedawno
cyklinowanym, dębowym parkiecie, duża kuchnia w pełnej zabudowie z granitowymi
blatami oraz oknem z widokiem na patio i ogród. Wszystko to wyglądało, jak z
reklamy nowoczesnych osiedli, dokładnie takich, jakie projektowała jego firma. Ale coś mu tu nie pasowało. Zdecydowanie nie
potrafił umieścić sobie osoby Roba w takim miejscu. Szczególnie, że było tu
zdecydowanie za dużo miejsca, jak na jednego, samotnego faceta, który większość
swojego czasu spędza w biurze lub na polu golfowym. Rzucając ukradkowe
spojrzenia na Ali miał wrażenie, że ona zupełnie się tym nie przejmuje.
Wyglądała raczej na szczerze zafascynowana całą posiadłością. No, ale właściwie
jej się nie dziwił. Odkąd pamiętał, opowiadała mu o swoim wymarzonym domu…
Zapewne wróciła myślami do tych planów. Czuł się trochę winny, że tak długo
odkładał w myślach ten właśnie temat. Obiecał jej kiedyś, na długo przed
ślubem, że będą mieli taki właśnie dom, który będzie mogła urządzić, jak tylko
będzie chciała. Ale przez nadmiar miliona innych rzeczy pochłaniających jego
uwagę, przygotowań do ślubu, wesela oraz jednoczesne rozbudowywanie kancelarii,
do której dołączyło w tamtym czasie kilku nowych pracowników, kompletnie o tym
zapomniał. A Ali nie nalegała. Prawdę powiedziawszy, jemu było wygodnie, tak
jak było. Mieszkanie w centrum miało w końcu swoje korzyści. Nie musiał tracić
czasu na dojazdy, ponieważ do kancelarii miał niewiele ponad kwadrans piechotą.
Zdecydowanie wolał tę opcję, aniżeli potrajanie tego czasu, stojąc w porannych
korkach. Jednak kochał swoją żonę i pragnął zrobić wszystko, by była tego jak
najbardziej świadoma. Odnotował, więc w myślach, by wreszcie zrobić coś w tym
kierunku, ale zanim, chciał wreszcie dowiedzieć się, właściwie o co chodziło w
całym tym dziwnym przedsięwzięciu.
-
No i jak się wam podoba?
Zapytał Robert, uprzedzając jego zamiary. Zamknął
za sobą przeszklone drzwi salonowe wychodzące na patio i posłał im wyjątkowo
dziwny uśmiech. Przez moment poważnie zaczął rozważać opcję, że wreszcie po
kilkunastu latach użerania się z jego niereformowalną matką, wuj postradał
zmysły. Ale nie, to nie było możliwe. Z resztą, jeszcze tydzień temu, gdy
spotkali się na lunchu zachowywał się całkowicie normalnie.
-
Jest naprawdę świetny. No i ta okolica. Zupełnie nie czuje się tego, ze to
nadal Nowy Jork.
Ali wyglądała na kompletnie zauroczoną. Kiedy
wyszli na zewnątrz od razu puściła jego rękę i zaczęła rozglądać się po
ogrodzie. Zawsze marzyła o takim dużym, zielonym podwórku z basenem, miejscem
na grilla i miniaturowym placem zabaw dla gromadki ich wymarzonych dzieci. A
skoro tego ostatniego nie był w stanie jej dać, choć bardzo tego chciał, taki
dom był jedynym marzeniem żony, które mógł spełnić.
-
Tak, to prawda. Głównie, dlatego, że to prywatne osiedle, ale dzięki temu
przynajmniej okolica jest zadbana i bezpieczna. Mieszkają tu głównie młode
małżeństwa z małymi dziećmi, niedaleko jest też całkiem niezła szkoła
podstawowa, duży park no i plac zabaw.
-
Nie wierzę, że akurat to cię zachęciło. – Odpowiedział nieufnie. Bo ta
układanka miała zbyt wiele niepasujących do siebie elementów.
-
A jednak. To bardzo ładny dom. Duże, jasne pomieszczenia, wysokie sufity.
Wszystko niedługo po remoncie, no i jeszcze basen. Uznałem, że to świetna
okazja.
Robert
usiadł wygodnie na tartanowej ławce ustawionej w zadaszonej części patio,
rozpinając kolejny guzik koszuli. Mimo późnej już pory pogoda nadal była ciężka
do zniesienia. Temperatura spadła ledwie do dwudziestu pięciu stopni, cały czas
było parno i zdecydowanie zapowiadało się na solidną nawałnicę w nocy.
-
Masz rację. Ciężko trafić na takie cudo.
Ali przysiadła obok niego, podziwiając, jak
ostatnie promienie słońca chowającego się za horyzontem, odbijały się od niczym
niezmąconej tafli wody w basenie.
-
Mój znajomy, właściciel biura nieruchomości, wspomniał, że ma coś naprawdę
dobrego. Wcześniej mieszkała tu spora sześcioosobowa rodzina, ale dzieciaki
rosły i zrobiło im się trochę ciasno, więc postanowili zainwestować w większe
lokum. A że wspominałem mu kiedyś, że szukam…
-
Nigdy nie wspomniałeś, że planujesz się przeprowadzić.
Tym
razem to Ali, chociaż na moment oderwała swoje myśli od iście idyllicznego
widoku, zwracając się ku swojemu przyszywanemu teściowi. Spotykali się całkiem często,
wiedzieli o sobie prawie wszystko, a mimo to Rob nawet słowem nie napomknął o
chęci zamiany swojego mieszkania w centrum na posiadłość na przedmieściach. Nawet
ona wiedziała, że to nie w jego stylu. Tak cały ten dom, jak i podejrzanie
dobry humor. Za dobry. Szczególnie, że podczas nieobecności Joe’go miał trzy
razy więcej roboty w firmie, jego matka pewnie dalej suszyła mu głowę o każdą
możliwą głupotę, a w tę pogodę jego najlepsi przyjaciele od golfa zazwyczaj
wyjeżdżali do Hamptons na urlopy, podczas gdy on, zamiast razem z nimi popijać
drinki i zastanawiać się, jakiego kija użyć do kolejnego uderzenia, musiał
dusić się w zadymionym, parnym Nowym Jorku z toną papierów i niedomagającą
klimatyzacją w biurze.
-
No, bo nie mam wcale takiego zamiaru.
-
To, po co to wszystko? Prywatne osiedle? Basen? Dom z ogródkiem?
-
Już myślałem, że nie spytacie. Szczerze, powoli zaczynałem się już
niecierpliwić. – Wuj parsknął śmiechem i zaklaskał w dłonie.
-
Nie rozumiem…
Wyrwało
się Ali, ułamek sekundy szybciej, niż Kevin otrząsnął się z osłupienia na tyle,
by to powiedzieć. Teraz już kompletnie stracił pojęcie, o co mogło chodzić w
całej tej sytuacji.
-
Chyba nie sądziliście, że naprawdę mam zamiar przenieść się na przedmieścia? –
Spojrzał na nich wymownie i zaczął szukać
czegoś w kieszeni eleganckich, garniturowych spodni w kolorze khaki.
–
Ale dobrze, że przynajmniej się wam podoba, bo nie można już niczego odkręcić.
-
Czego odkręcić. Powiesz nam wreszcie, o co chodzi?
-
Spokojnie już, spokojnie. Myślałem, że to oczywiste. Ten park, podstawówka te
trzy dodatkowe pokoje gościnne.
Wreszcie
udało mu się wydostać z kieszeni sporawy pęk kluczy, z niewielkim zielonym
brelokiem w kształcie liścia klonu.
– Wiem, jak Denise zareagowała na wieść o
adopcji Haydena i Hailey… Nie przejmujcie nią. Z resztą, sami wiecie, że zawsze
wszystko niepotrzebnie wyolbrzymia.
Tutaj przewrócił oczami, ale w duchu przyznał
mu rację. Jednak nie chciał już więcej poruszać tematu swojej niereformowalnej
matki. Po tym, jak ich potraktowała, nie zamierzał pierwszy wyciągać ręki na
zgodę.
–
Naprawdę bardzo się cieszę, że będę miał kolejną dwójkę ślicznych wnuków do
rozpieszczania. A jako dumny dziadek, nie mogę dopuścić, żeby gnieździły się w
małym mieszkaniu na dziewiątym piętrze wieżowca…
Rzucił
pękiem kluczy w kierunku Kevina, który, odruchowo, chwycił je w locie, by
uniknąć uderzenia. Przez moment zapanowała niezręczna cisza. Jego bratanek
wpatrywał się zaskoczony na przemian w swoją równie zdezorientowaną żonę, wuja
oraz, dla pewności, w kluczyki, które trzymał zamknięte w dłoni.
-
Powiedz, że nie kupiłeś tego domu specjalnie dla nas. – Nie mógł uwierzyć, w to,
co się działo. Znał wuja nie od dziś i myślał, że wie, czego może się po nim
spodziewać. Jednakże, najwidoczniej mocno się pomylił.
-
Kupiłem.
-
Ale dlaczego?
-
Bo mogę i chcę wszystkiego, co najlepsze dla was oraz moich wnuków.
Hoffman
odpowiedział tonem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-
To jest mój prezent dla was na nowe otwarcie.
Zamrugał
kilkukrotnie, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć na takie stwierdzenie Roba.
Spojrzał w kierunku Ali. No cóż. Stała obok niego z lekko rozchylonymi ustami i
najwyraźniej również nie potrafiła zebrać myśli.
-
Prezent?! Prezentem może być komplet garnków, obraz do salonu, miś dla Hailey
albo klocki dla Haydena, ale to… To zdecydowanie za wiele. – Odpowiedział
ostro. Przez całe życie ciężko pracował na wszystko. Nie potrzebował takich
prezentów, bo nie lubił czuć podświadomego długu wobec tych hojnych darczyńców.
-
Kevin ma rację, Rob, to jest naprawdę piękny dom, ale nie możemy go przyjąć.
Alice
złapała go za rękę, w ramach wsparcia go również na płaszczyźnie fizycznej i
bardzo jej był za to wdzięczny. Mocno splótł jej palce ze swoimi, czekając na
reakcje wuja, którego twarz nie wyrażała w tym momencie żadnych emocji.
-
O nie, nie przyjmuję żadnych odmów. Wszystko jest już załatwione. Minął już
termin odstąpienia od ostatecznej umowy, a na dniach mój firmowy prawnik ma wam
dostarczyć teczkę ze wszystkimi aktami notarialnymi, własnościowymi i stertą
innej piekielnej, niepotrzebnej papierologii. To…
tutaj
wskazał ręką na okazały budynek za nimi.
–
… Jest teraz wasz dom. I mam nadzieję, że jak się już zadomowicie, to
zaprosicie mnie czasami na jakiś dobry obiad.
-
Wuju, przecież to wszystko musiało kosztować majątek. No i jak my się mamy z
tym czuć?
-
Przestańcie wreszcie szukać dziury w całym.
Stał
tak w miejscu, obserwując, jak Robert podnosi się z tartanowego siedziska i
krzywi nieco, prostując obolałe kości.
-
Wuju…
-
Stop, nawet nie próbuj znowu protestować, młokosie i dopilnuj, żeby twoja żona
miała do dyspozycji porządną ekipę remontową, bo jest tu jeszcze sporo do
zrobienia, skoro chcecie prawdziwego domu dla Hailey i Haydena.
Bez słowa ruszył w kierunku kamiennej ścieżki
prowadzącej do furtki w ogrodzeniu, wprost na podjazd.
–
Osobiście będę sprawdzał, jak idą pracy i nie przepuszczę żadnej fuszerki.
Groźnie pokiwał w jego stronę palcem, jednakże
uśmiech nawet przez moment nie schodził mu z twarzy.
– A
właśnie… W lodówce jest szampan… Nie kosztował fortunę, więc może tym razem nie
będziecie aż tak głośno protestowali.
I
nim którekolwiek z nich zdołało jakkolwiek zareagować, usłyszeli jedynie trzask
zamykanych drzwi od sportowego, klasycznego złoto-czarnego Forda Mustanga
Roberta, a następnie chrzęstu małych żwirowych kamieni, gdy auto odjeżdżało z
podjazdu ICH nowego domu.
*
Demi
odłożyła kolejne uprasowane śpioszki. Odkąd Nate nie urządzał już ciągłych
histerii spowodowanych brzuszkowymi problemami i udało jej się nadrobić mocno
nadszarpnięte zapasy energii, mogła wreszcie zająć się czymś pożytecznym.
Dopiero w tym momencie dostrzegła ogrom chaosu panującego w mieszkaniu. W życiu
nie spodziewała się, że noworodek może produkować tak wielki bałagan. Sterta
brudnych śpiochów, pajaców, dwa zasikane kocyki – skutki ich nieuwagi podczas
przewijania oraz co najmniej siedem flanelowych pieluch – ofiar ciągłego
ulewania podczas trzydniowego maratonu płaczu. Skoro jednak miała wreszcie
chwilę wolnego czasu, zwłaszcza, gdy tak, jak teraz, Joe zajmował się kąpielą
Nathana, nadszedł najwyższy czas na zmierzenie się z tym żywiołem.
Dziękowała
losowi, że Jonas był przy niej i pomagał, jak tylko mógł. Dzięki tym wieczornym
rytuałom łazienkowym z tatą, synek zaczynał chyba coraz bardziej lubić kąpiele,
bo nie wrzeszczał już niemiłosiernie za każdym razem, kiedy tylko jego maleńkie
ciałko dotknęło powierzchni wody. A może po prostu czuł się bezpieczniej w
dużych, silnych dłoniach Joe’go, które trzymały go o wiele pewniej, niż ona,
mimo, że namydlony był śliski i ciągle się wiercił. Oczywiście zdarzało mu się
płakać, ale nie był to wrzask, którego nie mogli powstrzymać. Często
wystarczyło go tylko wziąć na ręce i utulić, by przestał marudzić. W tym
przypadku, kiedy mały maruder znudził się już towarzystwem jednego z nich,
dokonywali zamiany. W ten sposób Nate cieszył się pełnią uwagi, a jednocześnie
jej mieszkanie stopniowo przestawało przypominać wojenne pogorzelisko. Musiała
przyznać, że bardzo szybko przyzwyczaiła się do stałej obecności Joe’go. Dużo
jej pomagał, nie tylko przy dziecku, ale też uprzątnął całą kuchnie, zmył
stertę brudnych naczyń stacjonujących w zlewie, no i dbał o to, żeby nie umarła
z głodu. W nocy, mimo że wcale nie musiał, wstawał do małego, gdy ona nie miała
na to siły. Prawdę powiedziawszy, dziwnie by się czuła, gdyby kładąc się do
łóżka nie miała pewności, że śpi w pokoju obok. Niestety jednak zdawała sobie
sprawę, iż Jonas raczej długo nie pociągnie tak, wciąż gniotąc się na wąskiej
kanapie w jej salonie. W końcu on też potrzebował porządnie się wyspać. Dalej
jednak nie miała czasu, by się zastanowić nad swoimi uczuciami, bo zaczęło
martwić ją coś innego. Relacja Courtney i Matta. Wiedziała, że nie powinna
podsłuchiwać, nawet, jeśli była u siebie w mieszkaniu, ale nie potrafiła się
powstrzymać. I gdyby nie fakt, że Joe stał obok niej i słyszał to sam, pewnie uznałaby
to za słuchowy omam spowodowany deficytem snu. Niestety jej przyjaciółkę i tego
beznadziejnego kobieciarza coś łączyło. Coś, co nie powinno mieć miejsca, bo
Court zasługiwała na o wiele więcej niż ten typek, zaliczający wszystko, co się
rusza. Zazwyczaj nie słuchała i nie wierzyła plotkom, ale przecież w każdej
było jakieś ziarno prawdy.
-
Dalej się przejmujesz?
Joe
wszedł do jej sypialni, trzymając wykąpanego przysypiającego Nathana na rękach.
Mimo względnego spokoju synka, oboje wiedzieli, a przynajmniej na to
wskazywałoby zachowanie małego w ciągu dwóch ostatnich dni, że wieczorami ich
pierworodny lubił sobie pomarudzić bez powodu i potrzebował ich wyłącznej
uwagi, najlepiej na rękach, więc wszelkie próby odłożenia go do łóżeczka
skutkowałyby natychmiastowym płaczem ich pierworodnego, domagającego się o
odpowiednią porcję czułości. Nie próbowali z tym walczyć, chociaż jej mama
grzmiała, by nie przyzwyczajać go do ciągłego noszenia na rękach. Woleli
postępować wedle własnych przekonań, bo w końcu, kiedy indziej mieliby się
nacieszyć swoim małym cudem, jak nie teraz, gdy był jeszcze maleńkim, łaknącym
bliskości, kapryśnym potworkiem?
-
Nie podoba mi się to. Bardzo mi się nie podoba.
Joe nic jej nie odpowiedział. On odbierał to
inaczej, bo przecież przyjaźnił się z Hendersonem. To znaczy był w lekkim szoku,
ale raczej nie uznawał tego za sprawę najwyższego priorytetu. Cała ta sytuacja
nawet go trochę bawiła. Ale jej wcale nie było do śmiechu.
-
Courtney jest dorosła i wie, co robi.
-
No właśnie nie wie. Nigdy nie wie, jeśli chodzi o facetów. Bardzo szybko się
angażuje, a później cierpi przez to. – Tak było odkąd się znały. Każdy kolejny
wybranek Court był tym jedynym, księciem na białym koniu, który miał być już na
zawsze. Wtedy jej przyjaciółka niemal kipiała ze szczęścia, zachowując się
niemal niedorzecznie. A kiedy książę z bajki okazywał się paskudną ropuchą to
ona i Ali musiały znosić jej czarną rozpacz, pilnując, by nie zrobiła sobie
krzywdy podczas zaleczania ran w hektolitrach półwytrawnego Merlote’a. –
Wystarczy, że płakała przez twojego brata. Nie chcę, by przechodziła to samo z
twoim kumplem. – Jej przyjaciółka przyciągała do siebie nieodpowiednich
facetów, którzy ją ranili i podkopywali jej pewność siebie.
-
W sumie Matt już jakiś czas temu mówił mi, że ona mu się podoba… Myślałem, że
mu przejdzie, gdy ją zaliczy… To znaczy, gdy pójdą ze sobą do łóżka, ale… Nigdy
nie widziałem, by zachowywał się tak na widok jakiejkolwiek kobiety.
Demi
zgromiła go wzrokiem, dlatego poprawił swoje słowa. No tak, ale Matthew
Henderson tylko tyle potrafił. Zaliczać kolejne kobiety. Do niczego więcej się
nie nadawał, stąd też zastanawiała się, co takiego niedorzecznego musiało przyjść
do głowy pannie Stone, żeby w ogóle pozwolić mu się dotknąć.
-
Być może, ale nie zasługuje na Court. To wspaniała, inteligentna dziewczyna,
która zmarnuje przy nim czas. Mam nadzieję, że wyjdzie jej z Benem. – Było jej
trochę przykro, że przyjaciółka nie wspomniała słowem o tym, z kim się spotyka,
ale nie mogła jej za to winić. W końcu sama ukryła przed nią swój związek z
Joe, chociaż to miało swoje plusy, bo ta sprawa i tak skończyła się jedną
wielką katastrofą.
-
Zupełnie nie wiem, co wy widzicie w tym doktorzynie.
Joe
zawsze robił się zły, gdy o nim wspominała. Nie rozumiała, dlaczego tak się
działo. Doktor Tremblay był przecież świetnym specjalistą z fantastycznym
podejściem do małych pacjentów.
-
Jest miły, kulturalny, dobrze wychowany, ma podejście do dzieci, uroczy uśmiech
i nie zalicza panienek na prawo i lewo… Wymieniać dalej?
-
Och, to sama spróbuj się z nim związać, gdy Courtney się nie uda. Z resztą Matt
to mój najlepszy przyjaciel i ma do zaoferowania więcej niż ci się wydaje.
-
Nie twierdzę, że nie jest dobrym kolegą dla ciebie, ale na partnera dla Court
się nie nadaje. I co on sobie wyobraża? Że zrobi jej dziecko? – Kompletnie nie
rozumiała całej tej chorej sytuacji. O ile to, że ze sobą sypiali trzymał się
jeszcze w miarę sensownej całości, to sam fakt, że drażnili się na temat
posiadania dzieci, mocno ją zdezorientował. Tego nie umiała sobie zobrazować.
Panna Stone powinna założyć rodzinę z kimś, kto jej nie zostawi i komu się nie
znudzi. A dziecko to wielka odpowiedzialność. – Dziecko to nie zabawka. –
Spojrzała czule na swojego synka i pomyślała, że gdyby Joe nawiał przy
pierwszej lepszej okazji, to skopałaby mu tyłek. – Musimy coś z tym zrobić. –
Zazwyczaj nie wtrącała się w cudze sprawy, ale teraz nie mogła przejść
obojętnie. Nie w takiej sytuacji.
-
Niby, co takiego?
-
Jeszcze nie wiem, ale wierz mi, jeśli Court wyleje, chociaż jedną łzę przez
twojego przyjaciela, to go wykastruję. – A ona nie rzucała słów na wiatr.
-
Naprawdę nie powinniśmy się w to mieszać. Jak sama mówisz Court jest
inteligentna, więc na pewno nie zrobi nic głupiego.
Joe
próbował odciągnąć ją od tej sprawy, ale ona nie miała zamiaru na to pozwolić.
Courtney ze swoim wyglądem i nieprzeciętną osobowością mogła mieć każdego
faceta, jakiego tylko mogłaby sobie wymarzyć. Nie musiała zadawalać się kimś
takim, jak beznadziejny, egocentryczny Matthew Henderson. Owszem był
atrakcyjny, tego nie można było mu odmówić i zapewne po zaliczeniu połowy
żeńskiej nacji Nowego Jorku nieźle radził sobie w łóżku, ale na życiowego
partnera się nie nadawał.
- Oczywiście, że jest, ale nie chcę, by
została samotną matką, tylko dlatego że twój kumpel ma jakiś chwilowy kaprys i
traktuje to, jak dobrą rozrywkę.
-
Jaki by nie był, nie zostawi swojego dziecka.
Joe
bronił przyjaciela z całych sił, ale ona nie dała się przekonać. Może i nie
znała Matta tak dobrze, jak on, ale jedno wiedziała na pewno. Tacy kobieciarze
nigdy się nie zmieniają. Za bardzo cenią sobie wygodne życie, by poświęcić je
dla zmieniania pieluch i całonocnych pobudek. Co to, to na pewno nie.
-
Z resztą my też tego nie planowaliśmy, a raczej żadne z nas nie zostawiłoby
Nate’a.
Spojrzała
na synka, który przez sen cmokał usteczkami, jakby szukał smoczka od butelki.
Był wielkim głodomorem i cały czas chciał jeść. Joe miał rację. Nie planowali
tego, nie byli nawet razem, a teraz żadne z nich nie widziało świata poza tą
małą istotą, która od kilku dni znów była spokojna i mniej marudna.
-
Ale to co innego. Ty jesteś inny, odpowiedzialny i opiekuńczy, a twój
przyjaciel nie wie, co to znaczy.
Widziała,
że Joe’go ucieszyły jej słowa. Ostatnio robiła wszystko, by nie myśleć o nich,
choć zdawała sobie sprawę, że powinna. W końcu nie mogła odkładać tego w
nieskończoność. Szczególnie, że sytuacja między nimi stawała się coraz bardziej
dziwna. Nie byli ze sobą, a jednak dalej nie potrafili się od siebie odsunąć i
zapomnieć. Ona nie potrafiła. Wiedziała również, że do niej należał następny
krok, tylko jakoś ciężko jej było go zrobić, bo już miała dość analizowania w
myślach po raz kolejny tego samego.
-
Nie pozwolę, by Court zmarnowała sobie życie…
-
A może zamiast przejmowania się swoją przyjaciółką i jej życiem, pomyślałabyś o
swoim?
Miała
wrażenie, że czytał jej w myślach. Momentalnie spuściła wzrok, złożyła ostatnie
śpiochy i wyłączyła żelazko. Zawsze był taki niecierpliwy. Chociaż z drugiej
strony nie mogła mu się dziwić. Czekał już bardzo długo na jakikolwiek jej
ruch, cierpliwie, unikając tego jakże drażliwego tematu. Nic mu nie
odpowiedziała, bo nie wiedziała, co. Rzadko jej się to zdarzało, żeby nie
potrafić rzucić jakiejś kąśliwej uwagi w jego stronę. Tylko, że tu nie chodziło
o kolejną, słowną przepychankę w biurze, a o przyszłość ich i ich synka, w
szczególności o niego.
-
Demi, to nie może tak dłużej trwać… Musimy w końcu porozmawiać o nas… Proszę.
Spojrzał
na nią z błaganiem w oczach.
-
Wiesz, chyba lepiej będzie, jak wrócisz dzisiaj do siebie. – Cholera, znów to
robiła. Uciekała przed nim, choć wiedziała, że na dłuższą metę nic to nie da. Jak
go znała, to nie odpuści. Z resztą chyba nawet tego nie chciała.
-
Nie, Dem, nie wyjdę póki nie porozmawiamy. Później możesz mnie wyrzucić.
Jak
zwykle był zdeterminowany i uparty. Odkąd go znała był strasznym osłem. Ale ten
jego upór często doprowadzał go do celu.
-
W porządku, porozmawiajmy. Tu i teraz. – Była mu to winna za jego pomoc tak
teraz, przy opiece nad małym, jak i przez cały okres, który spędzili w
szpitalu. Przetrwał u jej boku nawet cały poród, chociaż wtedy była jeszcze
gorszą jędzą, niż zwykle i ciągle mu dogryzała. Nie uciekł, gdzie pieprz
rośnie, chociaż każdy inny facet pewnie długo by się nad tym nie zastanawiał.
Zdecydowanie zasługiwał na szczerość. Na
moment zniknął jej z oczu, zanosząc Nate’a do jego pokoju, jednak nie trwało to
długo. Chwilę później był już z powrotem. Usiadła na łóżku, wiedząc, że tym
razem nie uda jej się wywinąć, a on obok niej.
-
Wiem, że ostatnio na pewno nie miałaś głowy do tego, by myśleć o nas, ale jest
kilka rzeczy, które chciałbym w końcu wyjaśnić. Nie robię tego, by się
wybielić, ale dlatego, bo mi na tobie cholernie zależy. Z resztą ty wiesz, co
ja do ciebie czuję, chociaż w to nie wierzysz. Ty i Nate jesteście dla mnie
najważniejsi. Wiem, że potrzebowałaś czasu, może dalej go potrzebujesz, staram
się to zrozumieć, jednak musisz wiedzieć, że to czekanie jest bardzo męczące…
-
Ty jesteś zmęczony?! – Przerwała mu i podniosła głos, mocno poirytowana.
Wezbrała w niej taka fala złości, jakiej nie czuła już dawno. – A jak ja mam
się czuć?! Facet, którego wpuściłam do swojego życia, z którym wiązałam poważne
plany oszukał mnie i ukrył przede mną fakt, że jest ojcem mojego dziecka! –
Powrót myślami do tamtego wieczoru był bardzo bolesny. Poczuła, jak pod
powiekami gromadzą się jej łzy, a po chwili spływały po policzkach. Od czasu
pierwszych miesięcy ciąży nie rozkleiła się tak bardzo.
-
Właśnie to próbuję ci wyjaśnić od początku…
-
A co tu jest do wyjaśniania, skoro zrobiłeś ze mnie idiotkę?! – Odsunęła się od
niego, ale nic sobie z tego nie zrobił i delikatnie, lecz stanowczo, złapał za
ramiona. Minęły wieki, odkąd ostatnim razem ją przytulał, chociaż przez pewien
czas to właśnie jego bliskość była najlepszym lekarstwem na wszelkie ciążowe
dolegliwości, na czele z hormonalną huśtawką nastrojów.
-
Posłuchaj mnie uważnie… Wiem, że zabrzmi to tanio i dziwnie, ale ja też nic nie
wiedziałem. Po tamtej imprezie miałem czarną dziurę… Obudziłem się w hotelu,
ale nie zwracałem uwagi, kto spał obok. Dopiero w Los Angeles Ernest uświadomił
mi, że przez cały tamten wieczór nie mogliśmy się od siebie odkleić, a że umiem
liczyć do dziewięciu to wyszło mi, że mogę być ojcem twojego dziecka.
Przez
cały ten czas nie spuszczał z niej wzroku i czekał, a nawet obawiał się jej
reakcji. Pewnie spodziewał się kolejnego wybuchu i ataku złości. A ona
analizowała wszystko, co jej przed chwilą powiedział. Nie miała powodu, by w to
nie wierzyć, bo sama pamiętała jedynie początek tego feralnego wieczora, kiedy
z Court zamawiały drugiego drinka przy barze.
-
Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu w LA? – Musiała zadać to pytanie.
-
Bo nie byłem pewien i nie chciałem siać zamętu… Poza tym cieszyłem się, że
dałaś mi szansę i pragnąłem się tobą nacieszyć.
Rzeczywiście,
w Los Angeles, pomimo pracy i upału spędzili przyjemne chwile. Joe bardzo się
starał, a ona mogła wreszcie poczuć się wyjątkowo, gdy tak bardzo dbał o nią i
o komfort jej… ich synka.
-
Zamęt zasiałeś, zwlekając z powiedzeniem prawdy. – Wstała z łóżka i podeszła do
okna. Chwilę później stanął tuż za nią.
-
Przepraszam… Naprawdę cię kocham.
-
Mówisz to, bo naprawdę tak czujesz, czy już się przyzwyczaiłeś do używania tych
słów? – Chciała w nie wierzyć. Chciała, żeby były prawdą, ale on wciąż je
powtarzał i za każdym razem robił to w najmniej odpowiednim momencie. Tak,
jakby stanowiły dla niego jedyny argument w momencie, gdy nie miał już nic
innego do powiedzenia. Traktował je trochę jak ostatnią deskę ratunku.
Strasznie ją to wkurzało.
Nic
jej nie odpowiedział, tylko przysunął się jeszcze bliżej niej. Przełknęła
ślinę, bo wiedziała, co za chwilę się wydarzy. I tak, jak się spodziewała,
złapał jej twarz w obie dłonie i pocałował zachłannie. Tak bardzo za tym
tęskniła. Tak jak zapamiętała smakował mieszanką mięty, od gum, których żucie
było jego jednym z uzależnień i mocnej czarnej kawy. Mimowolnie oddała
pocałunek, pozwalając mu na większe zaangażowanie w tę pieszczotę. Czuła, jak
jej spięte ciało się rozluźnia, kiedy do akcji wkroczyły również ich języki.
Wiedziała, że nie powinni tego robić. Mieli przecież porozmawiać, a w ten
sposób nie dojdą do żadnego porozumienia.
-
Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – Oderwała się od niego, wiedziona
resztkami zdrowego rozsądku. Zawsze ją całował, gdy nie wiedział, co ma
powiedzieć. Jakby to w jakiś sposób ratowało sytuację. Stęskniła się za jego
bliskością, ale wolała wszystko załatwić po kolei. Pierwszy raz w życiu.
-
Co mam jeszcze zrobić, żebyś mi w końcu uwierzyła?
Westchnął,
niezadowolony z obrotu spraw.
-
Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie i Nate’a… Kiedy powiedziałaś mi, że między
nami wszystko skończone, zrozumiałem, jak bardzo moje życie było bez ciebie
puste i jak strasznie nie chcę, by znów takie było. Jesteś pierwszą i jedyną
kobietą, z którą chcę spędzić resztę życia. I nie mówię tak tylko dlatego że
jesteś matką mojego dziecka, ale przede wszystkim dlatego że uwielbiam z tobą
pracować, rozmawiać, śmiać się, gotować, choć ty tego nienawidzisz. I kocham
się z tobą sprzeczać, zasypiać i budzić obok ciebie. Uwielbiam twój cięty
język, twój charakterek, niecierpliwość oraz to, jaką wspaniałą mamą jesteś dla
naszego syna. Wiem, że spieprzyłem wszystko, ale próbuję to naprawić i jak dasz
mi szansę, to obiecuję, nigdy więcej cię nie zawiodę.
Nie
wiedziała, co ma powiedzieć. Nie spodziewała się takiego wyznania. Sama nie
należała do najbardziej wylewnych osób na świecie, więc podziwiała wszystkich,
którzy to potrafili. A on potrafił. Żaden facet nigdy wcześniej nie powiedział
jej nic milszego. To znaczyło dużo więcej, niż to „Kocham cię”, którym
terroryzował ją w ostatnim czasie. Tym
razem uwierzyła. Pierwszy raz była pewna, że mówił całą prawdę i byłaby
głupia, gdyby teraz go odrzuciła. Stał tak i oczekiwał jakiejkolwiek jej
reakcji. Pewnie chciałby usłyszeć to samo, ale ona nie była gotowa. Kochała go.
Tak. Ale to uczucie było dla niej nadal zbyt świeże i chaotyczne, by zdobyć się
na takie wyznanie. Jedyne, co mogła teraz zrobić to wspiąć się na palce i
pocałować go.
-
Hmmm, to już mam nie wracać do siebie, tak?
Zapytał,
gdy się od siebie odkleili, a kąciki ust drgnęły mu lekko do góry.
-
Nie, ale pewnie chcesz się wyspać w końcu, a moja sofa jest niewygodna, więc
myślę, że mógłbyś spać razem ze mną.
ŚWietny rozdział, odświeżam już od rana haha! Rob to wyjątkowy człowiek, serio :') Cieszę się, że Ali i Kevinowi w końcu wychodzi, Court mnie zawiodła trochę, bo kompletnie nie rozumiem, czemu nie kopnie Matta w tyłek, koleś jest mega irytujący... Bawi mnie jego zazdrość o Bena, nie wspominając już o Joe! Końcówka mnie mega ucieszyła, bo już po tytule wiedziałam, że do czegoś dojdzie między nimi; prawdę mówiąc sama miałam ochotę walnąć Joe za te każde "kocham Cię", dobrze, że powiedział coś więcej w końcu, mam nadzieję, że im się zacznie układać teraz. Chciałoby się czytać i czytać, szkoda, że skończyłyście w takim momencie, bo się stęskniłam za jakimiś czułościami między nimi :( I czekam na następny rozdział oczywiście. Moje ulubione ff, forever and always haha.
OdpowiedzUsuńPS. czy Demi i Joe będą spali na tym połamanym łóżku? :D
//lovatoftjonas
Jejku nie wiem co napisać ;D W końcu sie poprawia, a u moich ulubieńców to już wgl. Mam nadzieje ze juz nie bedzie u nich nic złego ^^
OdpowiedzUsuńW końcu się doczekałam! Demi przejrzała na oczy! Święto :D
OdpowiedzUsuńAli i Kevinowi w końcu się układa, teraz Matt musi jeszcze zadziałać :)
Czekam na next!
Świetnie. Wreszcie postęp u młodych rodziców. Oby tak dalej. Czekam co będzie się działo u Courtney, czy Nick już całkiem zniknął? Wiem, że był tutaj miło mówiąc niezbyt dobry, ale tak zniknął i się poddał? Może jeszcze wróci, no chyba, że Matt przechodzi metamorfozę i zmieni się dla Court, albo dzięki niej. No i niech u Ali i Kevina się układa. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńChyba nigdy nie komentowałam jeszcze waszego bloga :) muszę przyznać, że jestem zachwycona- brak błędów, długie, systematycznie dodawane rozdziały i ciekawa fabuła. Przyznam, że miesiąc czekania to jednak katusze, ale warto :)
OdpowiedzUsuń